- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
Homo Homini Lupus...
Środa, 9 lutego 2011 | dodano: 09.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Miałem dość. Miałem dziś po dziurki w nosie miejsca, miasta, kraju, gdzie…
1. Homo Homini Lupus
2. Masło nie jest masłem
3. Chleb nie jest chlebem
4. Piwo nie jest piwem
5. Rowerzysta na drodze jest zawalidrogą i lepiej go zabić, by być w domu 2 minuty wcześniej
6. Złośliwość, oszustwo i chamstwo jest cechą genetyczną, a nie chwilowym stanem ducha
7. Niszczenie, śmiecenie, brud i ogólna destrukcja stanowią motor działania 80% mieszkańców
8. Droga do garażu wiedzie wśród psich gówien i znerwicowanych kundli snujących się po osiedlu.
8. Gąsce zapieprzyli wczoraj z pralni dwa rowery.
Na to działał rower. Działał…
Od samego początku wiatr w pysk. Nie ustaje i wyje, jakby powiesiło się naraz ze 6 Krzyżaków.
Chciałem sprawdzić piastę Deore, chciałem sprawdzić nową oponę. Gówno wyszło ze sprawdzania, bo wiatr niczym wściekły pies zasrywający trawnik na moim osiedlu walił, miotał się i skakał do twarzy, ku samozadowoleniu jego właściciela. Jakoś jednak szło.
Minąłem Będargowo, przejechałem zalaną do połowy drogę na Stobno, bo żaden frajer nie poczuwa się do tego, żeby oczyścić rów melioracyjny.
Minąłem Dołuje, pochłonąłem w Lubieszynie batona czekoladowego pod przybytkiem, gdzie pod szumną nazwą McDonald naiwniacy kupują coś, co wydaje się im jedzeniem, a opakowania porzucają na poboczach.
Miałem jechać do Dobrej, do Grzepnicy i do Bartoszewa, tam zjeść w knajpie jakąś zupę, ale chciałem uciec.
Próbowałem, ale nie do końca się udało. To, przed czym uciekałem, już przelało się przez granicę i wydaje się, że nie ma przed tym ucieczki. Przejechałem granicę, zmierzałem do Grenzdorf. Ścieżka rowerowa nie skończona, widocznie fluidy z budowy ścieżki Pilchowo-Tanowo sięgnęły nawet za granicę. Rozryta ziemia, wbite paliki. Grudzień 2010 dawno minął, wraz z nim termin oddania do użytku, a na budowie nie widać żywego ducha.
Droga na Grenzdorf. Taka jeszcze niedawno była malownicza. Teraz upstrzona jest workami ze śmieciami z Polski, starymi zderzakami, a ślad przejazdu naszych rowerzystów znaczą regularnie wypieprzane na trawę puszki po Red Bullach.
Potem z Grenzdorf znów zakręcam w stronę granicy. Droga nadal w budowie, ale da się jechać.
W Grambow straszy opuszczony budynek na stacji kolejowej.
Już nie jadę na zachód skąd wiał wicher. Jadę do Schwennenz, lekko na południe. Wicher był jednak czujny i zmienił kierunek wraz z tym, jak i ja go zmieniłem. Nie popuszcza. Nie wieje w twarz bezpośrednio, ale ukosem, a wciskając się między szprychy prawie je zatrzymuje, jakby nie chciał dopuścić do obracania się koła. Góra, dół, góra, dół, góra, dół…ścieżka wędruje po morenowych wzgórkach. W Lebehn czas na przerwę, odpoczynek od walki z wiatrem, mały posiłek i coś do picia.
Może gdyby nie nowa piasta, nadal by mnie tu jeszcze nie było. Nie tego jednak oczekiwałem, oczekiwałem pędu niczym wiatr…Na razie to jednak wiatr nie oczekuje mojego pędu.
Góra, dół, góra, dół, góra, dół…doturlałem się do Krackow i wreszcie można skręcić na Nadrensee, mieć ten paskudny wiatr w plecy. Uśpiłem jego czujność i niepostrzeżenie pomógł mi wjechać pod górki i pagórki stojące na drodze do Nadrensee. Uśpiłem jednak na krótko. Wyczuł mnie i znów zaczął zawiewać z ukosa. Puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu…moją drogę do Rosow znaczą puszki po Red Bullu. Nie są osamotnione. Czasem towarzyszy im bańka po oleju „Lotos”, czasem puszka po piwie „Bosman”. Droga z Nadrensee do Rosow nie jest już tą samą drogą, co wcześniej. Z prawej mija mnie na grubość włosa samochód z polską rejestracją. Pędzi. Nie wiadomo po co, ale pędzi, bo trzeba pędzić i już. Będzie u celu 3 minuty wcześniej.
Na co wykorzysta te zaoszczędzone 3 minuty?
Z Rosow czas jechać do przejścia granicznego, czas wrócić do tego, od czego chciałem uciec, a uciec się nie udało. Ostatni postój w Niemczech, mały zakątek wśród roślinności, gdzie dość często się zatrzymuję. Nie jest już uroczy. Otaczają mnie niebieskie worki porzuconych śmieci…butelka po „Wyborowej”, po gównianym napoju „Zbyszko – 3 cytryny”, tuby z napisem „Silikon budowlany”. Jak daleko trzeba uciekać, żeby przed tym uciec?
Wjeżdżam do kraju, który nawet za granicą nie dał mi chwili wytchnienia, jakby zmówił się z wiatrem i pagórkami.
Nie chce mi się już nic, mam dość roweru, patrzę na licznik i interesuje mnie tylko to, aby dojechać do domu. Średnia 23,2 km/h z hakiem mimo przeszkód powinna cieszyć, a nie cieszy.
Ona po prostu jest, istnieje na liczniku sama dla siebie.
Wstawiam rower do garażu, idę do domu i nasłuchuję, czy z balkonów nie rozlegnie się taka modlitwa:
...
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1437 (kcal)
1. Homo Homini Lupus
2. Masło nie jest masłem
3. Chleb nie jest chlebem
4. Piwo nie jest piwem
5. Rowerzysta na drodze jest zawalidrogą i lepiej go zabić, by być w domu 2 minuty wcześniej
6. Złośliwość, oszustwo i chamstwo jest cechą genetyczną, a nie chwilowym stanem ducha
7. Niszczenie, śmiecenie, brud i ogólna destrukcja stanowią motor działania 80% mieszkańców
8. Droga do garażu wiedzie wśród psich gówien i znerwicowanych kundli snujących się po osiedlu.
8. Gąsce zapieprzyli wczoraj z pralni dwa rowery.
Na to działał rower. Działał…
Od samego początku wiatr w pysk. Nie ustaje i wyje, jakby powiesiło się naraz ze 6 Krzyżaków.
Chciałem sprawdzić piastę Deore, chciałem sprawdzić nową oponę. Gówno wyszło ze sprawdzania, bo wiatr niczym wściekły pies zasrywający trawnik na moim osiedlu walił, miotał się i skakał do twarzy, ku samozadowoleniu jego właściciela. Jakoś jednak szło.
Minąłem Będargowo, przejechałem zalaną do połowy drogę na Stobno, bo żaden frajer nie poczuwa się do tego, żeby oczyścić rów melioracyjny.
Minąłem Dołuje, pochłonąłem w Lubieszynie batona czekoladowego pod przybytkiem, gdzie pod szumną nazwą McDonald naiwniacy kupują coś, co wydaje się im jedzeniem, a opakowania porzucają na poboczach.
Miałem jechać do Dobrej, do Grzepnicy i do Bartoszewa, tam zjeść w knajpie jakąś zupę, ale chciałem uciec.
Próbowałem, ale nie do końca się udało. To, przed czym uciekałem, już przelało się przez granicę i wydaje się, że nie ma przed tym ucieczki. Przejechałem granicę, zmierzałem do Grenzdorf. Ścieżka rowerowa nie skończona, widocznie fluidy z budowy ścieżki Pilchowo-Tanowo sięgnęły nawet za granicę. Rozryta ziemia, wbite paliki. Grudzień 2010 dawno minął, wraz z nim termin oddania do użytku, a na budowie nie widać żywego ducha.
Droga na Grenzdorf. Taka jeszcze niedawno była malownicza. Teraz upstrzona jest workami ze śmieciami z Polski, starymi zderzakami, a ślad przejazdu naszych rowerzystów znaczą regularnie wypieprzane na trawę puszki po Red Bullach.
Potem z Grenzdorf znów zakręcam w stronę granicy. Droga nadal w budowie, ale da się jechać.
W Grambow straszy opuszczony budynek na stacji kolejowej.
Już nie jadę na zachód skąd wiał wicher. Jadę do Schwennenz, lekko na południe. Wicher był jednak czujny i zmienił kierunek wraz z tym, jak i ja go zmieniłem. Nie popuszcza. Nie wieje w twarz bezpośrednio, ale ukosem, a wciskając się między szprychy prawie je zatrzymuje, jakby nie chciał dopuścić do obracania się koła. Góra, dół, góra, dół, góra, dół…ścieżka wędruje po morenowych wzgórkach. W Lebehn czas na przerwę, odpoczynek od walki z wiatrem, mały posiłek i coś do picia.
Może gdyby nie nowa piasta, nadal by mnie tu jeszcze nie było. Nie tego jednak oczekiwałem, oczekiwałem pędu niczym wiatr…Na razie to jednak wiatr nie oczekuje mojego pędu.
Góra, dół, góra, dół, góra, dół…doturlałem się do Krackow i wreszcie można skręcić na Nadrensee, mieć ten paskudny wiatr w plecy. Uśpiłem jego czujność i niepostrzeżenie pomógł mi wjechać pod górki i pagórki stojące na drodze do Nadrensee. Uśpiłem jednak na krótko. Wyczuł mnie i znów zaczął zawiewać z ukosa. Puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu, puszka po Red Bullu…moją drogę do Rosow znaczą puszki po Red Bullu. Nie są osamotnione. Czasem towarzyszy im bańka po oleju „Lotos”, czasem puszka po piwie „Bosman”. Droga z Nadrensee do Rosow nie jest już tą samą drogą, co wcześniej. Z prawej mija mnie na grubość włosa samochód z polską rejestracją. Pędzi. Nie wiadomo po co, ale pędzi, bo trzeba pędzić i już. Będzie u celu 3 minuty wcześniej.
Na co wykorzysta te zaoszczędzone 3 minuty?
Z Rosow czas jechać do przejścia granicznego, czas wrócić do tego, od czego chciałem uciec, a uciec się nie udało. Ostatni postój w Niemczech, mały zakątek wśród roślinności, gdzie dość często się zatrzymuję. Nie jest już uroczy. Otaczają mnie niebieskie worki porzuconych śmieci…butelka po „Wyborowej”, po gównianym napoju „Zbyszko – 3 cytryny”, tuby z napisem „Silikon budowlany”. Jak daleko trzeba uciekać, żeby przed tym uciec?
Polskie śmieci w Niemczech.© Misiacz
Wjeżdżam do kraju, który nawet za granicą nie dał mi chwili wytchnienia, jakby zmówił się z wiatrem i pagórkami.
Nie chce mi się już nic, mam dość roweru, patrzę na licznik i interesuje mnie tylko to, aby dojechać do domu. Średnia 23,2 km/h z hakiem mimo przeszkód powinna cieszyć, a nie cieszy.
Ona po prostu jest, istnieje na liczniku sama dla siebie.
Wstawiam rower do garażu, idę do domu i nasłuchuję, czy z balkonów nie rozlegnie się taka modlitwa:
...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
65.38 km (2.00 km teren), czas: 02:50 h, avg:23.08 km/h,
prędkość maks: 38.10 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1437 (kcal)
Prawie 90 km z TC Team i Gadzikiem do Loecknitz!
Sobota, 15 stycznia 2011 | dodano: 15.01.2011Kategoria Z cyborgami z TC TEAM :))), Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice
Można to prawie nazwać kolejnym Zlotem Szczecińskiego BS. Prawie, ponieważ z BS byłem ja, Jurek i Jarek (Gadbagienny).
Kris nie należy jeszcze do BS, ale pracujemy nad tym! :) Na razie zaczął namiętnie cykać fotki, więc czuję, że jesteśmy na dobrej drodze. :)
W ogóle to zastanawiałem się, czy jechać. Raz, że wczoraj byłem na imprezie, dwa, że oprócz mnie jechały same cyborgi (Gadzik się do nich również zalicza), a trzy...żal mi było pięknie wypucowanego KTM-a wyciągać na taką breję, ale doszedłem do wniosku, że nocny deszcz zmył zasolenie i można jechać.
Trochę się też bałem o formę, bo oprócz tego, że wczoraj była impreza, to jeździłem w zimie tylko na Kozie i to na krótkie odcinki.
Zbierałem się jak zwykle w ślamazarnym Misiaczowym stylu (kiedy ja się tego nabawiłem?!), a o 10:00 mieliśmy wyznaczone spotkanie przy Rajskim Ogrodzie. Dodatkowo, w oponach było mało powietrza, więc czekał mnie kurs na stację i dopompowywanie. Jako, że robiło się późno, postanowiłem pognać bezpośrednio na Głębokie, którędy chłopaki i taki mieli przejeżdżać. Dojechałem tam o godzinie 10:10 (poranna forma coś nie taka). Zadzwoniłem do Jurka i ekipa ruszyła w stronę Głębokiego.
Gad przeprosił mnie na wstępie za spóźnienie...na Głębokie. :)
Od samego początku ostrzegałem, że Misiaczowa forma coś nie ten...tego...ten, ale nie chcieli słuchać. :) Nie znają zwrotu "jazda turystyczna", ot co.
Trzy Cyborgi w pełnej krasie!© Misiacz
Daliśmy sobie spokój z jazdą ścieżką rowerową, która przypominała tor łyżwiarski i ruszyliśmy szosą na Tanowo, co z pewnością nie uszczęśliwiało niektórych kierowców. Droga do Tanowa była względnie przyzwoita, natomiast potem zaczęły się kałuże, a na odcinku leśnym jechaliśmy asfaltowymi koleinami wyciśniętymi w lodzie.
Ku zdziwieniu Jurka (to jeden z cyborgów)...zachciało mi się pić! :) Ciepły napój miałem w sakwie, więc wymuszało to postój (dziwna przypadłość Misiacza). Jurek i tym razem nie zawiódł, bo ledwie skręcił w leśną drogę, zaraz "wywinął orła" na lodzie, przy czym umoczył zadek w kałuży! :)
Po piciu i posiłku (wziąłem w słoiku makaron z serem i z miodem) oraz sesji foto, w czasie której wyjątkowo aktywny był Kris - ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna.
Moje nowe zimowe ochraniacze na buty dobrze trzymały ciepło...dopóki pianka nie nasiąkła wodą bryzgającą spod kół. Liczyłem, że mnie ochronią, ale jednak nie - tym sposobem zyskałem nowe doświadczenie i wodę w butach.
Doszedłem do wniosku, że powinienem przed wyjazdem:
1) Zaimpregonować buty specjalnym sprayem.
2) Założyć wioskowy chlapacz na przedni błotnik.
3) Słuchać rad starszych (znaczy Jurka) i założyć na skarpetki worki foliowe.
Postaram się być mądrzejszy następnym razem. Na szczęście miałem w sakwie zapasowe skarpetki, które postanowiłem zmienić na postoju w Glasshuette. Tymczasem z tylnego koła Krisa usłyszałem podejrzane "stuk-stuk-stuk" jakby coś miał w oponie. No i miał - w Glasshuette okazało się, że wbił mu się kamień ostry...i kapeć gotowy. Przydały się kombinerki z mojego przewoźnego warsztatu, który waży chyba więcej, niż cały rower Krisa. :)))
Wcześniej postanowiłem wylać wodę z butów i założyć suche skarpetki, co skutecznie utrudniał mi Kris, próbując mi zrobić zdjęcie w czasie wykonywania tej operacji - przypuszczam, że najbardziej go interesował frotte ochraniacz na bidon, który również naciągałem na nogę, a który zrobiony jest ze starej ocieplającej skarpetki do spania. :))) Mam nadzieję, że mu się nie udało. Nie zamierzałem jednak wybrzydzać, w sytuacji, gdy wnętrze mojego buta przypominało wannę. Na to poszły reklamówki i niestety, mokry but. No, ale grunt że stopa sucha.
Sakwom też się dostało, w środku była wilgoć zagrażająca aparatowi i komórce, więc musiałem pokombinować.
Z Glasshuette ruszyliśmy na Rothenklempenow i dalej na Loecknitz, gdzie z Jurkiem zamierzaliśmy zakupić napoje izotoniczne na wieczór kierowani myślą, że:
Z obiecanych przez Cyborgów 24 km/h zrobiło się blisko 30 km/h, ale oni nawet tego nie zauważyli. :)
Dojechaliśmy tak do Loecknitz, gdzie skręciliśmy do sklepiku.
W tym czasie Jarek i Kris czekali na nas pod sklepem (tym razem nie było to Netto, ale Rewe).
Trochę nie pomyślałem, jak w takich sakiewkach upchnę trzy Wahrsteinery, ale dla chcącego nic trudnego.
Potem drogą główną przez Bismark dojechaliśmy do granicy w Lubieszynie.
W Dołujach Kris i Jurek pojechali na Mierzyn, natomiast my z Gadzikiem, jako że mieszkamy przy tej samej ulicy, pojechaliśmy do Szczecina przez Będargowo i Przecław.
Chciałem jeszcze umyć rower z syfu i błota, więc pojechaliśmy na myjnię niedaleko Makro.
Tam Jarka czekała niespodzianka...tym razem to on złapał gumę, jakieś 3 km od domu. Wymiana jednak poszła mu bardzo sprawnie i wkrótce ruszyliśmy do domów.
W czasie jazdy Jurek lubi sobie posłuchać muzyczki z MP3, a ja lubiąc czasem pogadać z kolegami takowych rzeczy nie zabieram, a jedynie w myślach odsłuchuję sobie co nieco.
Dziś w moich myślach "leciało: to:
:)))
*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
89.00 km (2.00 km teren), czas: 03:57 h, avg:22.53 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1994 (kcal)
"Trzeci Szczeciński 'Rajd' Bikestats"
Piątek, 3 grudnia 2010 | dodano: 03.12.2010Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Program trasy ogłoszony przez Jurka. Zbiórka o 10:00 na Głębokim.
***RUN THE PROGRAM***
External conditions:- 5 st.C.
Godzina 9:30 - start spod garażu.
Jazda w solno-śniegowej brei przez Szczecin głównymi ulicami na Głębokie.
Godzina 10:00 - dojeżdżam na Głebokie.
Godzina 10:10 - udało mi się zrobić zdjęcie (to poniżej).
Godzina 10:11 - zdążyłem schować aparat.
Głębokie - Dobra: 28 km/h.
Dobra - Buk: nieco mniejsza prędkość, zachciało mi się turystyki.
Blankensee: zbędna przerwa w wiacie. Zbędna wiata. ***SYNTAX ERROR***
Blankensee - Boock - Locknitz: 26-28 km/h.
Wjazd do Locknitz: odpadam, nie doganiam grupy, na liczniku 24 km/h. Mało.
Grupa poza zasięgiem mojego głosu.
Biorę 3 łyki napoju, sikam.
Ruszam.
Grupa zawraca. Zgarniają mnie.
Locknitz, Netto. Zakupy. Piwo, wino.
Przed sklepem. Zdążyłem wypić 2 kubki gorącej zupy.
Ruszamy. Droga główna na Lubieszyn. TIR-y, sznur samochodów.
Parking za Locknitz. Przerwa na sikanie. Zbędna gorąca herbata.
***SYNTAX ERROR***
Ruszamy.
Jadę pierwszy. Prędkość 24 km/h.***SYNTAX ERROR***
Mijamy granicę.
Chwila postoju w Dobrej. Sargath, Arek i Jurek (TC) jadą w kierunku na Mierzyn.
Ja i Jarek (Gadbagienny) odbijamy na Stobno i Będargowo.
Droga dość zaśnieżona.
Za Stobnem postój na niepotrzebne zdjęcie (poniżej).***SYNTAX ERROR***
Przejazd przez Przecław, postój na myjni koło MAKRO.
Rowery jak nowe. Radość jak u dziecka.
Ruszamy.
Mija 30 sekund.
Rowery jak stare.
Pomorzany. Żegnamy się z Jarkiem.
Wprowadzam rower do piwnicy.
***END OF PROGRAM***
Biking unit switched off.
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1430 (kcal)
***RUN THE PROGRAM***
External conditions:- 5 st.C.
Godzina 9:30 - start spod garażu.
Jazda w solno-śniegowej brei przez Szczecin głównymi ulicami na Głębokie.
Godzina 10:00 - dojeżdżam na Głebokie.
Godzina 10:10 - udało mi się zrobić zdjęcie (to poniżej).
Godzina 10:11 - zdążyłem schować aparat.
Głębokie - Dobra: 28 km/h.
Dobra - Buk: nieco mniejsza prędkość, zachciało mi się turystyki.
Blankensee: zbędna przerwa w wiacie. Zbędna wiata. ***SYNTAX ERROR***
Blankensee - Boock - Locknitz: 26-28 km/h.
Wjazd do Locknitz: odpadam, nie doganiam grupy, na liczniku 24 km/h. Mało.
Grupa poza zasięgiem mojego głosu.
Biorę 3 łyki napoju, sikam.
Ruszam.
Grupa zawraca. Zgarniają mnie.
Locknitz, Netto. Zakupy. Piwo, wino.
Przed sklepem. Zdążyłem wypić 2 kubki gorącej zupy.
Ruszamy. Droga główna na Lubieszyn. TIR-y, sznur samochodów.
Parking za Locknitz. Przerwa na sikanie. Zbędna gorąca herbata.
***SYNTAX ERROR***
Ruszamy.
Jadę pierwszy. Prędkość 24 km/h.***SYNTAX ERROR***
Mijamy granicę.
Chwila postoju w Dobrej. Sargath, Arek i Jurek (TC) jadą w kierunku na Mierzyn.
Ja i Jarek (Gadbagienny) odbijamy na Stobno i Będargowo.
Droga dość zaśnieżona.
Za Stobnem postój na niepotrzebne zdjęcie (poniżej).***SYNTAX ERROR***
Przejazd przez Przecław, postój na myjni koło MAKRO.
Rowery jak nowe. Radość jak u dziecka.
Ruszamy.
Mija 30 sekund.
Rowery jak stare.
Pomorzany. Żegnamy się z Jarkiem.
Wprowadzam rower do piwnicy.
***END OF PROGRAM***
Biking unit switched off.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
67.10 km (5.00 km teren), czas: 03:19 h, avg:20.23 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1430 (kcal)
Misiacz, mróz i mitologia grecka...w Niemczech!
Sobota, 27 listopada 2010 | dodano: 27.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Dzień wstał szary, bury i ponury jak to w listopadzie i zimny jak to w grudniu.
Misiacz nie wstał bury i ponury, ale chętny do jazdy pomimo świadomości, że na zewnątrz panowała temperatura -3 st.C, a na niedzielę z samego rana planowany był wyjazd z ekipą Bikestats.
Po dość mozolnych przygotowaniach do wyjścia z domu, co Misiaczowi czasem się zdarza z zupełnie nieznanych powodów, udało mu się wreszcie dotrzeć do garażu i objuczyć rower.
Tym razem, ze względu na zimno dobierające się do kości z powodu wilgotnego szczecińskiego klimatu zabrał ze sobą większy termos pełen gorącej herbaty.
Niezupełnie legalnie przeniósł rower przez tory kolejowe i ruszył w kierunku Siadła Dolnego.
Dość mozolnie naciskał na pedały, ponieważ mięśnie w otaczającej temperaturze nie zdołały się jeszcze rozgrzać. Co jakiś czas mijał go pojedynczy samochód, o dziwo z odpowiednim zapasem, a nawet z włączonym kierunkowskazem.
Różnie bura pogoda wpływa na różnych burych ludzi.
Przez Siadło górne przejechałby nie zwracając na nic uwagi, ot co najwyżej na ujadającego burka przy wjeździe do wioski.
Tym razem jednak coś zwróciło jego uwagę. Po lewej stronie, gdzie dotychczas były gęste krzaki, jakaś miłościwa dusza uporządkowała dawny poniemiecki cmentarz, zebrała ocalałe nagrobki w jednym miejscu i stworzyła lapidarium ku pamięci przedwojennych mieszkańców.
Misiacz wjechał na wysypaną szutrem ścieżkę i wyjął aparat. Patrząc na stare nagrobki odczuwał klimat dawnych dni.
Nazwisko wyryte na nagrobku nie zdradzało niemieckiego pochodzenia. Patrząc na daty można było się tylko zastanawiać, dlaczego to dziecko tak krótko żyło.
Po chwili opuścił dawny cmentarz i skręcając w lewo skierował się do głównej drogi biegnącej przez Kołbaskowo do granicy z Niemcami w Rosówku. Po po krótkim postoju tuż za granicą ruszył do Neurochlitz, gdzie skręcił w lewo i wąską drogą dojechał do Staffelde. Przy samym wjeździe minął kurhan sprzed naszej ery.
Ponieważ zimno dobierało mu się do stóp, postanowił w lasku za Mescherin zrobić użytek z wiezionej w termosie gorącej herbaty.
Czuł, jak gorący napój zaczął krążyć mu w żyłach i usuwać sztywność w stopach.
W o wiele lepszym nastroju dojechał do Gartz, gdzie zatrzymał się, by uwiecznić podpory mostu, który przeszedł do historii pod koniec ostatniej wojny.
Jeżdżąc po uliczkach Gartz doszedł do wniosku, że miasteczko to lata świetności ma dawno za sobą.
Wojna nie obeszła się z nim zbyt łagodnie.
Im dłużej krążył po miasteczku, tym więcej kolorytu zaczął w nim dostrzegać, a świat z koloru sepii przechodził w świat wielobarwny. Trzeba umieć dostrzec to, co pozostało i tym się cieszyć.
Kiedy wgłębił się bardziej w miasteczko, czego dotychczas nie robił, zauważył, że z dawnego Gardźca Odrzańskiego, jak zwano gród w czasach słowiańskich, pozostała zachowana znaczna część murów obronnych i baszta nad głęboką fosą.
Wzdłuż murów nad fosą ciągnęły się nawet ładne zabudowania, wśród których perełką była odnowiona willa z przełomu XIX i XX wieku.
Jadąc dalej, Misiacz zatrzymał się przed sklepem i kupił napój na wieczór. Obciążony dodatkowym balastem jechał mając po prawej stronie malownicze wzgórze.
Kiedy dojechał do skrzyżowania, skierował się na Hohencośtamcośtamcośtam...
Droga pięła się na tyle ostro pod górę, że musiał wrzucić górskie przełożenie. Po krótkim postoju na szczycie ruszył do Tantow, gdzie zaplanował kolejny postój na gorącą herbatę i posiłek.
Z Tantow skierował rower do Nadrensee, skąd nowiutką asfaltową drogą dojechał do Ladenthin.
Jadąc z Ladenthin zamachał do mijającej go pary na rowerach. Coś go jednak tknęło i zwolnił. Wydawało mu się, że gdzieś tych ludzi widział. Podobnie zachowali się i oni. Zawrócili i podjechali do Misiacza. Okazało się, że widzieli się w rzeczywistości pierwszy raz, ale widocznie coś nakazało im się spotkać i poznać.
Były to mityczne postaci z Bikestats - Athena i Odysseus ze Szczecina - które rozpoznały Misiacza po jego czerwonym kubraczku i maskotce Misiacza na kierownicy.
Misiacz dowiedział się, że Athena i Oddysseus czytują jego bloga i dzięki temu go rozpoznali. Misiaczowe futerko zostało mile połechtane...
Zaprosił ich na planowany na niedzielę wyjazd Bikestas, licząc po cichu, że ta sympatyczna para pojawi się o 9:00 nad jeziorem Głębokim.
Po krótkiej pogawędce i zrobieniu wspólnego zdjęcia Athena i Odysseus ruszyli w stronę Ladenthin, zaś Misiacz skierował się na Schwennenz, gdzie przekroczył granicę z Polską.
Zbliżając się do Szczecina rozmyślał, że miała to być krótka wycieczka, na której nic szczególnego zapewne się nie zdarzy...a wyszedł 82 kilometrowy wyjazd połączony z sympatycznym spotkaniem.
Temperatura:-3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1709 (kcal)
Misiacz nie wstał bury i ponury, ale chętny do jazdy pomimo świadomości, że na zewnątrz panowała temperatura -3 st.C, a na niedzielę z samego rana planowany był wyjazd z ekipą Bikestats.
Po dość mozolnych przygotowaniach do wyjścia z domu, co Misiaczowi czasem się zdarza z zupełnie nieznanych powodów, udało mu się wreszcie dotrzeć do garażu i objuczyć rower.
Tym razem, ze względu na zimno dobierające się do kości z powodu wilgotnego szczecińskiego klimatu zabrał ze sobą większy termos pełen gorącej herbaty.
Niezupełnie legalnie przeniósł rower przez tory kolejowe i ruszył w kierunku Siadła Dolnego.
Dość mozolnie naciskał na pedały, ponieważ mięśnie w otaczającej temperaturze nie zdołały się jeszcze rozgrzać. Co jakiś czas mijał go pojedynczy samochód, o dziwo z odpowiednim zapasem, a nawet z włączonym kierunkowskazem.
Różnie bura pogoda wpływa na różnych burych ludzi.
Przez Siadło górne przejechałby nie zwracając na nic uwagi, ot co najwyżej na ujadającego burka przy wjeździe do wioski.
Tym razem jednak coś zwróciło jego uwagę. Po lewej stronie, gdzie dotychczas były gęste krzaki, jakaś miłościwa dusza uporządkowała dawny poniemiecki cmentarz, zebrała ocalałe nagrobki w jednym miejscu i stworzyła lapidarium ku pamięci przedwojennych mieszkańców.
Misiacz wjechał na wysypaną szutrem ścieżkę i wyjął aparat. Patrząc na stare nagrobki odczuwał klimat dawnych dni.
Nazwisko wyryte na nagrobku nie zdradzało niemieckiego pochodzenia. Patrząc na daty można było się tylko zastanawiać, dlaczego to dziecko tak krótko żyło.
Po chwili opuścił dawny cmentarz i skręcając w lewo skierował się do głównej drogi biegnącej przez Kołbaskowo do granicy z Niemcami w Rosówku. Po po krótkim postoju tuż za granicą ruszył do Neurochlitz, gdzie skręcił w lewo i wąską drogą dojechał do Staffelde. Przy samym wjeździe minął kurhan sprzed naszej ery.
Ponieważ zimno dobierało mu się do stóp, postanowił w lasku za Mescherin zrobić użytek z wiezionej w termosie gorącej herbaty.
Czuł, jak gorący napój zaczął krążyć mu w żyłach i usuwać sztywność w stopach.
W o wiele lepszym nastroju dojechał do Gartz, gdzie zatrzymał się, by uwiecznić podpory mostu, który przeszedł do historii pod koniec ostatniej wojny.
Jeżdżąc po uliczkach Gartz doszedł do wniosku, że miasteczko to lata świetności ma dawno za sobą.
Wojna nie obeszła się z nim zbyt łagodnie.
Im dłużej krążył po miasteczku, tym więcej kolorytu zaczął w nim dostrzegać, a świat z koloru sepii przechodził w świat wielobarwny. Trzeba umieć dostrzec to, co pozostało i tym się cieszyć.
Kiedy wgłębił się bardziej w miasteczko, czego dotychczas nie robił, zauważył, że z dawnego Gardźca Odrzańskiego, jak zwano gród w czasach słowiańskich, pozostała zachowana znaczna część murów obronnych i baszta nad głęboką fosą.
Wzdłuż murów nad fosą ciągnęły się nawet ładne zabudowania, wśród których perełką była odnowiona willa z przełomu XIX i XX wieku.
Jadąc dalej, Misiacz zatrzymał się przed sklepem i kupił napój na wieczór. Obciążony dodatkowym balastem jechał mając po prawej stronie malownicze wzgórze.
Kiedy dojechał do skrzyżowania, skierował się na Hohencośtamcośtamcośtam...
Droga pięła się na tyle ostro pod górę, że musiał wrzucić górskie przełożenie. Po krótkim postoju na szczycie ruszył do Tantow, gdzie zaplanował kolejny postój na gorącą herbatę i posiłek.
Z Tantow skierował rower do Nadrensee, skąd nowiutką asfaltową drogą dojechał do Ladenthin.
Jadąc z Ladenthin zamachał do mijającej go pary na rowerach. Coś go jednak tknęło i zwolnił. Wydawało mu się, że gdzieś tych ludzi widział. Podobnie zachowali się i oni. Zawrócili i podjechali do Misiacza. Okazało się, że widzieli się w rzeczywistości pierwszy raz, ale widocznie coś nakazało im się spotkać i poznać.
Były to mityczne postaci z Bikestats - Athena i Odysseus ze Szczecina - które rozpoznały Misiacza po jego czerwonym kubraczku i maskotce Misiacza na kierownicy.
Misiacz dowiedział się, że Athena i Oddysseus czytują jego bloga i dzięki temu go rozpoznali. Misiaczowe futerko zostało mile połechtane...
Zaprosił ich na planowany na niedzielę wyjazd Bikestas, licząc po cichu, że ta sympatyczna para pojawi się o 9:00 nad jeziorem Głębokim.
Po krótkiej pogawędce i zrobieniu wspólnego zdjęcia Athena i Odysseus ruszyli w stronę Ladenthin, zaś Misiacz skierował się na Schwennenz, gdzie przekroczył granicę z Polską.
Zbliżając się do Szczecina rozmyślał, że miała to być krótka wycieczka, na której nic szczególnego zapewne się nie zdarzy...a wyszedł 82 kilometrowy wyjazd połączony z sympatycznym spotkaniem.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
81.15 km (5.00 km teren), czas: 04:04 h, avg:19.95 km/h,
prędkość maks: 40.60 km/hTemperatura:-3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1709 (kcal)
Ponownie 70 przez Niemcy, mało mi wczoraj było! :)))
Niedziela, 21 listopada 2010 | dodano: 21.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Wydawało mi się, że po wczorajszym Rajdzie Szczecińskiego Bikestats wystarczy mi dziś krótki kurs na Głębokie (jakieś 23 km).
Cóż...tylko mi się wydawało! :)))
O godzinie 11:00 zadzwoniłem do taty i zaproponowałem wspólny wyjazd, a że się guzdrałem, więc z garażu wystartowałem o 11:30, a tata już ruszył w stronę Dołuj, dokąd miał jakieś 4-5 km.
Ja miałem 16 km, więc...no cóż, spacerek to nie był i starałem się trzymać choć 30 km/h! :)))
Powiem tylko, że tata czekał na mnie zaledwie 5 minut. :)
Od tego momentu zacząłem odpoczywać jadąc z tatą i Bożenką w tempie 14-15 km/h.
Z Dołuj pojechaliśmy do Wąwelnicy, gdzie na chwilę zatrzymałem się, by cieplej się ubrać.
Za Wąwelnicą pojechaliśmy drogą na Bezrzecze.
W Bezrzeczu tata z Bożeną zawrócili do domu, a ja skręciłem na Wołczkowo, ponieważ chciałem tam skręcić w prawo i dojechać nad jezioro Głębokie i wrócić do domu.
Hehe...sęk w tym, że jednak skręciłem w lewo (cykloza), wrzuciłem 30 km/h i ruszyłem do Dobrej i Buku i wjechałem do Niemiec w Blankensee.
Od Wołczkowa do drogi między Blankensee a Hochenfelde dojechałem w 30 minut! :)))
W Hohenfelde skręciłem na drogę okrężną wiodącą do Bismark.
Zatrzymałem się na kanapkę, która nieco mnie zamuliła i tempo spadło do spacerowego 24-26 km/h.
Po dojechaniu do drogi głównej na Linken skręciłem w prawo na Grenzdorf, skąd dojechałem do szosy Linken-Schwennenz.
Nowa nawierzchnia od Neu Grambow do Grambow jest już gotowa i jest idealnie gładka. Nie jest jeszcze formalnie oddana do użytku...ale dziś niedziela i spokojnie przejechałem.
Dojechałem do Schwennenz, przekroczyłem granicę i skręciłem na Bobolin, Warnik i Będargowo.
Najwyraźniej kanapeczkę strawiłem, bo tempo wróciło od przyzwoitych 28 km/h.
Przez Przecław i Rondo Hakena przed godziną 16:00 dojechałem do domku.
:)))
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1515 (kcal)
Cóż...tylko mi się wydawało! :)))
O godzinie 11:00 zadzwoniłem do taty i zaproponowałem wspólny wyjazd, a że się guzdrałem, więc z garażu wystartowałem o 11:30, a tata już ruszył w stronę Dołuj, dokąd miał jakieś 4-5 km.
Ja miałem 16 km, więc...no cóż, spacerek to nie był i starałem się trzymać choć 30 km/h! :)))
Powiem tylko, że tata czekał na mnie zaledwie 5 minut. :)
Od tego momentu zacząłem odpoczywać jadąc z tatą i Bożenką w tempie 14-15 km/h.
Z Dołuj pojechaliśmy do Wąwelnicy, gdzie na chwilę zatrzymałem się, by cieplej się ubrać.
Za Wąwelnicą pojechaliśmy drogą na Bezrzecze.
W Bezrzeczu tata z Bożeną zawrócili do domu, a ja skręciłem na Wołczkowo, ponieważ chciałem tam skręcić w prawo i dojechać nad jezioro Głębokie i wrócić do domu.
Hehe...sęk w tym, że jednak skręciłem w lewo (cykloza), wrzuciłem 30 km/h i ruszyłem do Dobrej i Buku i wjechałem do Niemiec w Blankensee.
Od Wołczkowa do drogi między Blankensee a Hochenfelde dojechałem w 30 minut! :)))
W Hohenfelde skręciłem na drogę okrężną wiodącą do Bismark.
Zatrzymałem się na kanapkę, która nieco mnie zamuliła i tempo spadło do spacerowego 24-26 km/h.
Po dojechaniu do drogi głównej na Linken skręciłem w prawo na Grenzdorf, skąd dojechałem do szosy Linken-Schwennenz.
Nowa nawierzchnia od Neu Grambow do Grambow jest już gotowa i jest idealnie gładka. Nie jest jeszcze formalnie oddana do użytku...ale dziś niedziela i spokojnie przejechałem.
Dojechałem do Schwennenz, przekroczyłem granicę i skręciłem na Bobolin, Warnik i Będargowo.
Najwyraźniej kanapeczkę strawiłem, bo tempo wróciło od przyzwoitych 28 km/h.
Przez Przecław i Rondo Hakena przed godziną 16:00 dojechałem do domku.
:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
70.00 km (3.00 km teren), czas: 03:19 h, avg:21.11 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1515 (kcal)
Spotkanie szczecińskiej grupy Bikestats - Misiacz Tour 2010 :)))
Środa, 17 listopada 2010 | dodano: 17.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Informacja dla wszystkich chętnych na spotkanie i wyjazd szczecińskiego Bikestats do Niemiec do Locknitz, o którym wspominałem TUTAJ:
Spotykamy się w sobotę 20 listopada 2010 na Rondzie Hakena (patrz mapka poniżej) o godzinie 10:00 (jeżeli będzie padać, przekładamy to na niedzielę...chyba, że też będzie padać, wtedy odpuszczamy. Temperatura nie gra roli).
Dla formalności i jasności podaję, że nie stawiam się w roli żadnego organizatora ani szefa wycieczki - chętnie służę radą i pomocą tym, którzy sobie tego życzą, podaję sugerowaną trasę i parę rad poniżej, natomiast każdy jedzie na własną odpowiedzialność i sam ponosi konsekwencje swoich działań i decyzji.
Dla niewtajemniczonych: aby powiększyć / pomniejszyć mapkę należy kliknąć + / - :
ZBIÓRKA JEST NA RONDZIE HAKENA !!!
********************************************************************************
NA EWENTUALNYCH MARUDERÓW CZEKAMY 10 MINUT - proszę, pamiętajcie o tym!!!
********************************************************************************
Przybliżony dystans: do 70 km.
Ponieważ jedziemy do Niemiec, należy zabrać ze sobą dowody osobiste lub paszporty.
Kto posiada kartę ubezpieczenia zdrowotnego NFZ - również warto zabrać, różnie bywa. Można się również dodatkowo ubezpieczyć (zalecane).
Jeżeli ktoś ma chęć zrobić zakupy w Loecknitz - a taki jest plan (napoje "izotoniczne" i inne produkty - należy wcześniej zakupić euro, w dniu wyjazdu nie będzie na to czasu, ponieważ dobrze byłoby wrócić przez zmrokiem i nie ciągać grupy po kantorach "bo nie zdążyłem / nie zdążyłam kupić". ;)))
Kto nie ma i szuka kantoru - może gonić grupę! ;) Trasa jest podana.
Kto posiada bagażnik i planuje zakupy - warto zabrać sakwy, kto targa klamoty w plecaku na garbie - zabiera oczywiście plecak.
Większość to wszystko wie, ale jeśli znajdą się tacy, którzy nie wiedzą, to polecam zabrać:
1. Oświetlenie roweru przód i tył - zawsze to lepiej migać ostro na drodze, a i nie wiadomo, do której wyjazd z grupą może się przeciągnąć, zakładam, że do 16:00 wrócimy do Szczecina.
2. Każdy ubezpiecza się we własnym zakresie i jedzie i działa na własną odpowiedzialność (pamiętajcie, że jedziemy też za granicę).
3. Zapasowe dętki lub zestaw do łatania (Jurek - może weź kup wreszcie pompkę albo zabierz Krzyśka w pakiecie z pompką :)))
4. Jedzenie, picie (polecam termosik z kawą, w lesie wspaniale smakuje), ubrania, buty, czapki i rękawiczki odpowiednie do pogody - lepiej wieźć ze sobą więcej, niż jęczeć potem, że zimno! :)
5. Aparaty fotograficzne - musimy należycie uwiecznić nasze spotkanie. ;)
Planowane postoje to Ploewen (gdzie Karolina będzie się bawiła w szukanie jakiegoś "skarbu" z Geocache GPS, dajmy jej 5-10 minut radości, w końcu należy jej się nagroda za koszmar dojazdu PKP do Szczecina ;))) oraz w Locknitz (zakupy w Netto) i pod 1000-letnim dębem nad Loecknitzer See na wyżerkę i odpoczynek i potem ewentualnie w Ramin.
Na więcej poszukiwań Geocache czasu nie będzie, bo teraz szybko robi się ciemno i wiem z doświadczenia, że taki wyjazd może potrwać do zmroku nawet bez poszukiwań, więc wolę wszystkie swoje mądrości ;))) powiedzieć na początku, żeby potem nie było jakichś nieporozumień i "kwasów", że ktoś zostaje, a reszta jedzie - jak wspomniałem: każdy sam ponosi konsekwencje swoich działań i decyzji.
Reszta postojów w miarę potrzeb.
Dąb ten został w czasie wcześniejszego wyjazdu sfotografowany przez Jurka i na zdjęciu jego autorstwa wygląda tak:
Uwaga:
Jeżeli ktoś myśli o otwieraniu i piciu piwka na trasie - to jego problem - jeżeli zatrzyma go POLIZEI, to nie będzie litości, więc zdecydowanie odradzam takie pomysły. Picie alkoholu i prowadzenie jest zabronione. Do aresztu nie odprowadzamy, w ramach koleżeństwa możemy powiadomić rodzinę o miejscu przetrzymywania delikwenta i numerze celi, w której przebywa. ;)))
Na końcu peletonu jedzie Jurek TC z batem, żeby pilnować i poganiać maruderów :)))...poważnie! ;)))
Osoby, które zazwyczaj po 30 km jazdy mają dość roweru i padają na twarz ;) - nie powinny raczej porywać się na 70 km, choć sądzę, że takich wśród nas nie ma. :)
Obserwujcie proszę ten wpis - bo nie wiadomo jak pogoda wypadnie, więc żeby nikt na darmo nie jechał na miejsce zbiórki - będę uaktualniał dane.
Jedyną wiarygodną dla mnie prognozę, a i to tylko jednodniową możecie obserwować TUTAJ. Wybierzcie MODEL UM - jest najbardziej precyzyjny przy pogodzie podawanej z dnia na dzień.
TRASA PRZEJAZDU - ZBIÓRKA JEST NA RONDZIE HAKENA PODAŁEM JAK WYŻEJ!:
INFORMACJE O ZMIANACH W PLANIE:
- UWAGA: NOWE INFORMACJE FORMALNE W TREŚCI -
W razie pytań - moje GG: 3562825
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Spotykamy się w sobotę 20 listopada 2010 na Rondzie Hakena (patrz mapka poniżej) o godzinie 10:00 (jeżeli będzie padać, przekładamy to na niedzielę...chyba, że też będzie padać, wtedy odpuszczamy. Temperatura nie gra roli).
Dla formalności i jasności podaję, że nie stawiam się w roli żadnego organizatora ani szefa wycieczki - chętnie służę radą i pomocą tym, którzy sobie tego życzą, podaję sugerowaną trasę i parę rad poniżej, natomiast każdy jedzie na własną odpowiedzialność i sam ponosi konsekwencje swoich działań i decyzji.
Dla niewtajemniczonych: aby powiększyć / pomniejszyć mapkę należy kliknąć + / - :
ZBIÓRKA JEST NA RONDZIE HAKENA !!!
********************************************************************************
NA EWENTUALNYCH MARUDERÓW CZEKAMY 10 MINUT - proszę, pamiętajcie o tym!!!
********************************************************************************
Przybliżony dystans: do 70 km.
Ponieważ jedziemy do Niemiec, należy zabrać ze sobą dowody osobiste lub paszporty.
Kto posiada kartę ubezpieczenia zdrowotnego NFZ - również warto zabrać, różnie bywa. Można się również dodatkowo ubezpieczyć (zalecane).
Jeżeli ktoś ma chęć zrobić zakupy w Loecknitz - a taki jest plan (napoje "izotoniczne" i inne produkty - należy wcześniej zakupić euro, w dniu wyjazdu nie będzie na to czasu, ponieważ dobrze byłoby wrócić przez zmrokiem i nie ciągać grupy po kantorach "bo nie zdążyłem / nie zdążyłam kupić". ;)))
Kto nie ma i szuka kantoru - może gonić grupę! ;) Trasa jest podana.
Kto posiada bagażnik i planuje zakupy - warto zabrać sakwy, kto targa klamoty w plecaku na garbie - zabiera oczywiście plecak.
Większość to wszystko wie, ale jeśli znajdą się tacy, którzy nie wiedzą, to polecam zabrać:
1. Oświetlenie roweru przód i tył - zawsze to lepiej migać ostro na drodze, a i nie wiadomo, do której wyjazd z grupą może się przeciągnąć, zakładam, że do 16:00 wrócimy do Szczecina.
2. Każdy ubezpiecza się we własnym zakresie i jedzie i działa na własną odpowiedzialność (pamiętajcie, że jedziemy też za granicę).
3. Zapasowe dętki lub zestaw do łatania (Jurek - może weź kup wreszcie pompkę albo zabierz Krzyśka w pakiecie z pompką :)))
4. Jedzenie, picie (polecam termosik z kawą, w lesie wspaniale smakuje), ubrania, buty, czapki i rękawiczki odpowiednie do pogody - lepiej wieźć ze sobą więcej, niż jęczeć potem, że zimno! :)
5. Aparaty fotograficzne - musimy należycie uwiecznić nasze spotkanie. ;)
Planowane postoje to Ploewen (gdzie Karolina będzie się bawiła w szukanie jakiegoś "skarbu" z Geocache GPS, dajmy jej 5-10 minut radości, w końcu należy jej się nagroda za koszmar dojazdu PKP do Szczecina ;))) oraz w Locknitz (zakupy w Netto) i pod 1000-letnim dębem nad Loecknitzer See na wyżerkę i odpoczynek i potem ewentualnie w Ramin.
Na więcej poszukiwań Geocache czasu nie będzie, bo teraz szybko robi się ciemno i wiem z doświadczenia, że taki wyjazd może potrwać do zmroku nawet bez poszukiwań, więc wolę wszystkie swoje mądrości ;))) powiedzieć na początku, żeby potem nie było jakichś nieporozumień i "kwasów", że ktoś zostaje, a reszta jedzie - jak wspomniałem: każdy sam ponosi konsekwencje swoich działań i decyzji.
Reszta postojów w miarę potrzeb.
Dąb ten został w czasie wcześniejszego wyjazdu sfotografowany przez Jurka i na zdjęciu jego autorstwa wygląda tak:
Uwaga:
Jeżeli ktoś myśli o otwieraniu i piciu piwka na trasie - to jego problem - jeżeli zatrzyma go POLIZEI, to nie będzie litości, więc zdecydowanie odradzam takie pomysły. Picie alkoholu i prowadzenie jest zabronione. Do aresztu nie odprowadzamy, w ramach koleżeństwa możemy powiadomić rodzinę o miejscu przetrzymywania delikwenta i numerze celi, w której przebywa. ;)))
Na końcu peletonu jedzie Jurek TC z batem, żeby pilnować i poganiać maruderów :)))...poważnie! ;)))
Osoby, które zazwyczaj po 30 km jazdy mają dość roweru i padają na twarz ;) - nie powinny raczej porywać się na 70 km, choć sądzę, że takich wśród nas nie ma. :)
Obserwujcie proszę ten wpis - bo nie wiadomo jak pogoda wypadnie, więc żeby nikt na darmo nie jechał na miejsce zbiórki - będę uaktualniał dane.
Jedyną wiarygodną dla mnie prognozę, a i to tylko jednodniową możecie obserwować TUTAJ. Wybierzcie MODEL UM - jest najbardziej precyzyjny przy pogodzie podawanej z dnia na dzień.
TRASA PRZEJAZDU - ZBIÓRKA JEST NA RONDZIE HAKENA PODAŁEM JAK WYŻEJ!:
INFORMACJE O ZMIANACH W PLANIE:
- UWAGA: NOWE INFORMACJE FORMALNE W TREŚCI -
W razie pytań - moje GG: 3562825
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Zima 1000-lecia i kurs do Hohenfelde...
Poniedziałek, 15 listopada 2010 | dodano: 15.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Powodów do dzisiejszego wyjazdu było dość sporo, jak na jeden wyjazd.
Pierwszy powód to taki, że zakończyłem przed południem znaczną część pewnego projektu i należała mi się uczciwa przejażdżka.
Drugi to zapowiadana przez naszych meteorologów przeraźliwa zima tysiąclecia i temperatury oscylujące w okolicach -20 do -30 st.C.
Chciałem sprawdzić, czy dam radę w takich warunkach. Niestety, nie udało się, meteorolodzy nasi kochani jak zwykle machnęli się przy wróżeniu z fusów z kawy, no ale żeby o blisko 48 stopni się pomylić?! ;)))
W każdym razie termometr w moim liczniku wskazywał tyle:
Trzeci powód z początku wydawał się nie mieć związku z rowerem, ponieważ wdałem się na pewnym forum internetowym w dość miałką polemikę na tematy światopoglądowe z pewną starszą panią.
Na razie związku z rowerem nie widać, prawda? ;)))
Kiedy jednak pani uznała, że moje poglądy są niewłaściwe (czytaj: inne niż jej), z uporem maniaka zaczęła mi sugerować, że poglądy te są wynikiem ...hm...pewnych moich ograniczeń intelektualnych, które wynikają - słuchajcie - z faktu, że za często siedzę na...siodełku rowerowym! ;)
Według pani owej lepiej na myślenie wpływa praktykowane przez nią przesiadywanie NA SOFIE! ;)))
Uznałem, że twierdzenie takie wymaga zbadania doświadczalnego i czym prędzej udałem się do garażu po rower. Nie chcę dalej ciągnąć tematu tych dociekań, w każdym razie wynik po powrocie wyszedł mi taki: byłem szczęśliwszy, a umysł miałem jaśniejszy do tego stopnia, że wydedukowałem dlaczego u tej pani takie "genialne" pomysły się rodzą - otóż zwyżka jej formy i pomysł powyższy musiał zrodzić się w wyniku stopniowego przyrostu intelektu spowodowanego siedzeniem na sofie! :))) Z braku dalszych argumentów (za krótki pobyt na sofie) i za moje poglądy pani zablokowała komunikację ze mną na forum. Jakoś nie żałuję... ;)
Dobra, starczy badań nad rodzajem ludzkim - jedziemy, proszę wycieczki!
Na początek ruszamy oklepaną trasą w kierunku Będargowa, Stobna i Dołuj, by dostać się do przejścia granicznego w Lubieszynie. Po co tam jedziemy? Ano po to, żeby sprawdzić trasę odbijającą w prawo przed miejscowością Bismark.
Do miejscowości tej budowana jest droga rowerowa, o czym pisałem już wczoraj.
Dość ruchliwą trasą dojechałem do wspomnianego skrętu, przy którym stoi nawet stosowna strzałka z drogowskazem dla rowerzystów, kierująca do Kutzower See.
Droga jest oczywiście jak marzenie - gładka, wąska i malownicza.
Zimę tysiąclecia widać w pełni!
Problem polega na tym, że kończy się po jakimś czasie przy wiacie turystycznej, skąd w lewo biegnie równa droga płytowa do wspomnianego Kutzower See, a na wprost i w prawo odchodzą dwie drogi polne, o których pisał biker Jotwu.
Ponieważ nie byłem nadal pewny, czy siodełko nie ogranicza mi intelektu, postanowiłem w wiacie tej zasilić mózg kaloriami pochodzącymi z kanapki.
Jadłem i się miotałem: jechać płytami czy zbadać trasę Jotwu?
Dobrze, że przy tak trzaskającym mrozie miałem ze sobą odpowiednie rękawiczki!
Nie wiem dlaczego, ale znów mi się zachciało terenowej jazdy i ruszyłem na wprost, w polną kontynuację dotychczasowej drogi.
Kluczyłem to tu, to tam, pojawiały się skręty i rozjazdy, ja jednak - jak mi się wydawało - parłem w stronę granicy, co w sumie było moim celem.
Kiedy jednak droga zrobiła się coraz bardziej zarośnięta, a w poprzek niej natknąłem się na powalone drzewo - zawróciłem.
Wjechałem pod górkę i ...wylądowałem w Hohenfelde, do którego szybciej mogłem dojechać drogą z płyt.
Nic nie szkodzi, zawsze to jakaś przygoda, a drogą z płyt wróciłem do miejsca mojego popasu w wiacie.
Przynajmniej otrzepię to błotko, które oblepiło mi opony!
Stamtąd pojechałem do Bismark, gdzie skręciłem w lewo i dojechałem do Gellin. Z Gellin ponownie skręt w lewo i jazda do Grenzdorf. Jadąc cały czas prosto dotarłem do brukowanej drogi na Grambow, która w tejże miejscowości jest zamknięta z powodu remontu.
Na szczęście tuż przed znakiem zakazu ruchu można skręcić w lewo w zadrzewioną, brukowaną aleję, którą po jakichś 500 metrach docieramy do granicy w Kościnie, do którego wjazd prowadzi polną drogą.
Ponieważ moja terenowa włóczęga nieco zaniżyła średnią, a forma była znakomita, podkręciłem tempo do 30 km/h i tą samą trasą, którą wyruszyłem dotarłem do Przecławia, skąd przez ul. Mieszka i-go i Milczańską dotarłem do domu...ze zwyżką formy intelektualnej! ;)))
C.N.D. - co należało dowieść, jak mawiają matematycy!
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1146 (kcal)
Pierwszy powód to taki, że zakończyłem przed południem znaczną część pewnego projektu i należała mi się uczciwa przejażdżka.
Drugi to zapowiadana przez naszych meteorologów przeraźliwa zima tysiąclecia i temperatury oscylujące w okolicach -20 do -30 st.C.
Chciałem sprawdzić, czy dam radę w takich warunkach. Niestety, nie udało się, meteorolodzy nasi kochani jak zwykle machnęli się przy wróżeniu z fusów z kawy, no ale żeby o blisko 48 stopni się pomylić?! ;)))
W każdym razie termometr w moim liczniku wskazywał tyle:
Trzeci powód z początku wydawał się nie mieć związku z rowerem, ponieważ wdałem się na pewnym forum internetowym w dość miałką polemikę na tematy światopoglądowe z pewną starszą panią.
Na razie związku z rowerem nie widać, prawda? ;)))
Kiedy jednak pani uznała, że moje poglądy są niewłaściwe (czytaj: inne niż jej), z uporem maniaka zaczęła mi sugerować, że poglądy te są wynikiem ...hm...pewnych moich ograniczeń intelektualnych, które wynikają - słuchajcie - z faktu, że za często siedzę na...siodełku rowerowym! ;)
Według pani owej lepiej na myślenie wpływa praktykowane przez nią przesiadywanie NA SOFIE! ;)))
Uznałem, że twierdzenie takie wymaga zbadania doświadczalnego i czym prędzej udałem się do garażu po rower. Nie chcę dalej ciągnąć tematu tych dociekań, w każdym razie wynik po powrocie wyszedł mi taki: byłem szczęśliwszy, a umysł miałem jaśniejszy do tego stopnia, że wydedukowałem dlaczego u tej pani takie "genialne" pomysły się rodzą - otóż zwyżka jej formy i pomysł powyższy musiał zrodzić się w wyniku stopniowego przyrostu intelektu spowodowanego siedzeniem na sofie! :))) Z braku dalszych argumentów (za krótki pobyt na sofie) i za moje poglądy pani zablokowała komunikację ze mną na forum. Jakoś nie żałuję... ;)
Dobra, starczy badań nad rodzajem ludzkim - jedziemy, proszę wycieczki!
Na początek ruszamy oklepaną trasą w kierunku Będargowa, Stobna i Dołuj, by dostać się do przejścia granicznego w Lubieszynie. Po co tam jedziemy? Ano po to, żeby sprawdzić trasę odbijającą w prawo przed miejscowością Bismark.
Do miejscowości tej budowana jest droga rowerowa, o czym pisałem już wczoraj.
Dość ruchliwą trasą dojechałem do wspomnianego skrętu, przy którym stoi nawet stosowna strzałka z drogowskazem dla rowerzystów, kierująca do Kutzower See.
Droga jest oczywiście jak marzenie - gładka, wąska i malownicza.
Zimę tysiąclecia widać w pełni!
Problem polega na tym, że kończy się po jakimś czasie przy wiacie turystycznej, skąd w lewo biegnie równa droga płytowa do wspomnianego Kutzower See, a na wprost i w prawo odchodzą dwie drogi polne, o których pisał biker Jotwu.
Ponieważ nie byłem nadal pewny, czy siodełko nie ogranicza mi intelektu, postanowiłem w wiacie tej zasilić mózg kaloriami pochodzącymi z kanapki.
Jadłem i się miotałem: jechać płytami czy zbadać trasę Jotwu?
Dobrze, że przy tak trzaskającym mrozie miałem ze sobą odpowiednie rękawiczki!
Nie wiem dlaczego, ale znów mi się zachciało terenowej jazdy i ruszyłem na wprost, w polną kontynuację dotychczasowej drogi.
Kluczyłem to tu, to tam, pojawiały się skręty i rozjazdy, ja jednak - jak mi się wydawało - parłem w stronę granicy, co w sumie było moim celem.
Kiedy jednak droga zrobiła się coraz bardziej zarośnięta, a w poprzek niej natknąłem się na powalone drzewo - zawróciłem.
Wjechałem pod górkę i ...wylądowałem w Hohenfelde, do którego szybciej mogłem dojechać drogą z płyt.
Nic nie szkodzi, zawsze to jakaś przygoda, a drogą z płyt wróciłem do miejsca mojego popasu w wiacie.
Przynajmniej otrzepię to błotko, które oblepiło mi opony!
Stamtąd pojechałem do Bismark, gdzie skręciłem w lewo i dojechałem do Gellin. Z Gellin ponownie skręt w lewo i jazda do Grenzdorf. Jadąc cały czas prosto dotarłem do brukowanej drogi na Grambow, która w tejże miejscowości jest zamknięta z powodu remontu.
Na szczęście tuż przed znakiem zakazu ruchu można skręcić w lewo w zadrzewioną, brukowaną aleję, którą po jakichś 500 metrach docieramy do granicy w Kościnie, do którego wjazd prowadzi polną drogą.
Ponieważ moja terenowa włóczęga nieco zaniżyła średnią, a forma była znakomita, podkręciłem tempo do 30 km/h i tą samą trasą, którą wyruszyłem dotarłem do Przecławia, skąd przez ul. Mieszka i-go i Milczańską dotarłem do domu...ze zwyżką formy intelektualnej! ;)))
C.N.D. - co należało dowieść, jak mawiają matematycy!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
54.51 km (8.00 km teren), czas: 02:40 h, avg:20.44 km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1146 (kcal)
Altwarp: czy to była wycieczka czy trening? :)))
Sobota, 30 października 2010 | dodano: 30.10.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Opis trasy do Altwarp (Niemcy). TC Cyborgi dały czadu dziś :))) Powiem tyle, że od Szczecina aż do Lueckow mieliśmy ŚREDNIĄ PRĘDKOŚĆ 26,1 km/h...czyli przelotowa często od 30-37 km/h!!! Cyborgi!!! Ja oczywiście niewinny! :)))
No dobrze, ale po kolei...
Pytanie: kto normalny nastawia budzik na 6:30 rano w weekend, kiedy można się uczciwie wyspać i idzie po ciemku do garażu po rower? Odpowiedź: Misiacz z zaawansowaną CYKLOZĄ, który zamierza spotkać 2 innych "cyklotyków".
O 8:00 spotkaliśmy się na al. Wojska Polskiego, dokąd miał dojechać jeszcze niejaki "młody", o rzekomo turystycznej kondycji, co dawało nadzieję na spokojną jazdę. Nadzieja szybko się ulotniła, kiedy okazało się, że tzw. "młody" nie przyjedzie.
Do Blankensee dotarliśmy w godzinę. Z tego odcinka pamiętam kilka atrakcji: widok mojej przedniej opony, tylnej opony Jurka lub Krzyśka i mój licznik! :)))
Po krótkim postoju w wiacie w Blankensee (chłopaki wskakiwali na siodełka, gdy tylko zbliżałem się do roweru po cokolwiek, co chciałem wyjąć z sakwy, potem musieli zsiadać ;)))) ruszyliśmy w kierunku Gruenhof.
W Jurku walczyły dwie sprzeczności: Cyborga (gnać?!) i fotografika (może warto się zatrzymać i utrwalić piękny widok?). Pomogłem chłopakowi rozwiązać dylemat i zarządziłem postój na fotki! :)))
Dalej mknęliśmy piękną ścieżką rowerową do Hintersee, skąd przez Gegensee dojechaliśmy do Ahlbeck. Kiedy skręciliśmy na Lueckow, nie mogłem uwierzyć wskazaniom licznika: średnia 26 km/h. Dalej ciągnąc 30 km/h wpadliśmy wręcz do Lueckow.
Dobrze, że w kilku miejscach wrzasnąłem "halt", to dali po hamulcach i coś obejrzeliśmy...
Tu zauważyłem ciekawy kościół szachulcowy, który na dodatek był otwarty, co się rzadko zdarza.
Kościół był ciekawy...
W środku znajdowała się wystawa rzeźb, ta musiała wymagać niemało pracy, ponieważ wykonana jest z jednego kawałka drewna.
Przed krzywym kościołem w Lueckow...
Nie, nie jest to żadna atrakcja turystyczna, to Misiacz tak krzywo aparat na sakwie ustawił. ;)))
...a obok...obelisk ku czci i pamięci...
Z Lueckow skierowaliśmy się na Vogelsang-Varsin, skąd skręciliśmy na Altwarp. Miłym zaskoczeniem jest to, że zbudowano tam właśnie nowiutką asfaltową ścieżkę aż do samego Altwarp i nie trzeba już jechać szosą!
Dobrze, że się Niemiaszkom chciało, bo trasa nie jest specjalnie uczęszczana, ale my to zmienimy! ;)))
Zaraz przy wjeździe stoi urocza pomorska chatka, wyglądająca niczym domek krasnala.
Jej historia jest opisana po niemiecku i po polsku.
Od razu skierowaliśmy się do portu, w końcu trzeba było coś konkretnego zjeść.
Port, za czasów kiedy Polska nie była w UE, tętnił życiem, ponieważ między Altwarp a Nowym Warpnem kursował prom, gdzie w sklepie wolnocłowym rodacy zaopatrywali się w hektolitry taniego alkoholu.
Dziś port jest rzekłbym kameralny, a do niedawna jeszcze pływający prom niszczeje i pokrywa się glonami i odchodami mew.
Obecnie jest to raczej port rybacki.
Z Altwarp wróciliśmy tą samą ścieżką do Vogelsang-Warsin, jednak tym razem pojechaliśmy za drogowskazem "Oder-Neisse Radweg"
Wkrótce skończył się asfalt i zaczęła piękna droga przez las. Nie wiem, czy mam dobre wrażenie, ale Cyborgom zaczynają się chyba podobać takie odcinki! ;)))
Po dojechaniu do Rieth skierowaliśmy się dawną trasą kolei wąskotorowej do Hintersee. Jechało się naprawdę fajnie i turystycznie, naszą średnią zbijaliśmy tu tempem 18-20 km/h. ;) Potem jednak minęliśmy Hintersee, przekroczyliśmy granicę w Dobieszczynie i ...
...i zaczęło się. Oprogramowanie na twardych dyskach Jurka i Krzyśka ma tu opcję "Wykonaj program Trasa Dobieszczyn-Tanowo, tryb: gnać do zarzygania". ;)
Tym razem nie było inaczej, wrzucili 30 km/h i się zaczęło. Jako niepełny cyborg dawałem radę "jedynie" 28 km/h, które to "zbyt niskie" tempo ich procesory akceptowały z dużą trudnością, ale jakoś się udało.
Dalej już nic specjalnego, Tanowo, Głębokie, Jasne Błonia i ...do następnego razu!
Lubię zaczynać jazdę z moimi TC Cyborgami, ale kończyć to nie znoszę, bo im zupełna korba odbija i mnie wykańczają drąc ponad 30 km/h przez te ostatnie 20 km trasy. ;)))
NO I WTEDY... mi się to z nimi kojarzy:
:)))
Jeśli chce ktoś zobaczyć lepsze zdjęcia z tego wyjazdu, zapraszam na stronę JURKA.
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2962 (kcal)
No dobrze, ale po kolei...
Pytanie: kto normalny nastawia budzik na 6:30 rano w weekend, kiedy można się uczciwie wyspać i idzie po ciemku do garażu po rower? Odpowiedź: Misiacz z zaawansowaną CYKLOZĄ, który zamierza spotkać 2 innych "cyklotyków".
O 8:00 spotkaliśmy się na al. Wojska Polskiego, dokąd miał dojechać jeszcze niejaki "młody", o rzekomo turystycznej kondycji, co dawało nadzieję na spokojną jazdę. Nadzieja szybko się ulotniła, kiedy okazało się, że tzw. "młody" nie przyjedzie.
Spotkanie przez "Rajskim Ogrodem"© Misiacz
Do Blankensee dotarliśmy w godzinę. Z tego odcinka pamiętam kilka atrakcji: widok mojej przedniej opony, tylnej opony Jurka lub Krzyśka i mój licznik! :)))
Po krótkim postoju w wiacie w Blankensee (chłopaki wskakiwali na siodełka, gdy tylko zbliżałem się do roweru po cokolwiek, co chciałem wyjąć z sakwy, potem musieli zsiadać ;)))) ruszyliśmy w kierunku Gruenhof.
W Jurku walczyły dwie sprzeczności: Cyborga (gnać?!) i fotografika (może warto się zatrzymać i utrwalić piękny widok?). Pomogłem chłopakowi rozwiązać dylemat i zarządziłem postój na fotki! :)))
Między Pampow a Gruenhof.© Misiacz
Dalej mknęliśmy piękną ścieżką rowerową do Hintersee, skąd przez Gegensee dojechaliśmy do Ahlbeck. Kiedy skręciliśmy na Lueckow, nie mogłem uwierzyć wskazaniom licznika: średnia 26 km/h. Dalej ciągnąc 30 km/h wpadliśmy wręcz do Lueckow.
Dobrze, że w kilku miejscach wrzasnąłem "halt", to dali po hamulcach i coś obejrzeliśmy...
Tu zauważyłem ciekawy kościół szachulcowy, który na dodatek był otwarty, co się rzadko zdarza.
Kościół był ciekawy...
Wnętrze kościoła w Lueckow.© Misiacz
W środku znajdowała się wystawa rzeźb, ta musiała wymagać niemało pracy, ponieważ wykonana jest z jednego kawałka drewna.
Rzeżba z jednego kawałka drewna!© Misiacz
Przed krzywym kościołem w Lueckow...
Nie, nie jest to żadna atrakcja turystyczna, to Misiacz tak krzywo aparat na sakwie ustawił. ;)))
Przed krzywym kościołem w Lueckow :)))© Misiacz
...a obok...obelisk ku czci i pamięci...
Obelisk w Lueckow, ku czci "bohaterów", po hełmie widać jakich...© Misiacz
Z Lueckow skierowaliśmy się na Vogelsang-Varsin, skąd skręciliśmy na Altwarp. Miłym zaskoczeniem jest to, że zbudowano tam właśnie nowiutką asfaltową ścieżkę aż do samego Altwarp i nie trzeba już jechać szosą!
Dobrze, że się Niemiaszkom chciało, bo trasa nie jest specjalnie uczęszczana, ale my to zmienimy! ;)))
Wjazd do Altwarp© Misiacz
Zaraz przy wjeździe stoi urocza pomorska chatka, wyglądająca niczym domek krasnala.
Pomorska chatka w Altwarp.© Misiacz
Jej historia jest opisana po niemiecku i po polsku.
Historia chatki w Altwarp.© Misiacz
Od razu skierowaliśmy się do portu, w końcu trzeba było coś konkretnego zjeść.
Port, za czasów kiedy Polska nie była w UE, tętnił życiem, ponieważ między Altwarp a Nowym Warpnem kursował prom, gdzie w sklepie wolnocłowym rodacy zaopatrywali się w hektolitry taniego alkoholu.
Misiacz w porcie Altwarp.© Misiacz
Dziś port jest rzekłbym kameralny, a do niedawna jeszcze pływający prom niszczeje i pokrywa się glonami i odchodami mew.
Obecnie jest to raczej port rybacki.
Kuter w porcie Altwarp.© Misiacz
Z Altwarp wróciliśmy tą samą ścieżką do Vogelsang-Warsin, jednak tym razem pojechaliśmy za drogowskazem "Oder-Neisse Radweg"
Nowowybudowana ścieżka Vogelsang-Altwarp....nie z kostki, jak u nas!© Misiacz
Wkrótce skończył się asfalt i zaczęła piękna droga przez las. Nie wiem, czy mam dobre wrażenie, ale Cyborgom zaczynają się chyba podobać takie odcinki! ;)))
Leśny odcinek trasy Oder-Neisse Radweg.© Misiacz
Po dojechaniu do Rieth skierowaliśmy się dawną trasą kolei wąskotorowej do Hintersee. Jechało się naprawdę fajnie i turystycznie, naszą średnią zbijaliśmy tu tempem 18-20 km/h. ;) Potem jednak minęliśmy Hintersee, przekroczyliśmy granicę w Dobieszczynie i ...
Trasa Rieth - Hintersee, dawny szlak kolei wąskotorowej, obecnie rowerowy!© Misiacz
...i zaczęło się. Oprogramowanie na twardych dyskach Jurka i Krzyśka ma tu opcję "Wykonaj program Trasa Dobieszczyn-Tanowo, tryb: gnać do zarzygania". ;)
Tym razem nie było inaczej, wrzucili 30 km/h i się zaczęło. Jako niepełny cyborg dawałem radę "jedynie" 28 km/h, które to "zbyt niskie" tempo ich procesory akceptowały z dużą trudnością, ale jakoś się udało.
Dalej już nic specjalnego, Tanowo, Głębokie, Jasne Błonia i ...do następnego razu!
Lubię zaczynać jazdę z moimi TC Cyborgami, ale kończyć to nie znoszę, bo im zupełna korba odbija i mnie wykańczają drąc ponad 30 km/h przez te ostatnie 20 km trasy. ;)))
NO I WTEDY... mi się to z nimi kojarzy:
:)))
Jeśli chce ktoś zobaczyć lepsze zdjęcia z tego wyjazdu, zapraszam na stronę JURKA.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
131.64 km (30.00 km teren), czas: 05:38 h, avg:23.37 km/h,
prędkość maks: 52.80 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2962 (kcal)
Terenowo przez Niemcy na nowo odkrywać Loecknitz!
Sobota, 23 października 2010 | dodano: 23.10.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Miałem jechać do Niemiec, do Bruessow. Miałem. Nie pojechałem. Nie pojechałem, bo byłem dziś zdecydowany niczym dziewica tuż przed okresem. W końcu ruszyłem…
Jest już godzina 9:40, a ja dopiero startuję. Jadę w kierunku Będargowa i dumam sobie, w którą stronę skręcić w Stobnie. Dumam, dumam i nic wydumać nie mogę. Kiedy dojeżdżam do rozstaju dróg, decyduję się nie jechać na Schwennenz, a dalej po Polsce na Dołuje. Do Dołuj mam 3 km, wydawałoby się, że to wystarczająca ilość czasu, by podjąć decyzję – czy skręcam do Kościna i tam polami przekraczam granicę, czy też jadę do Lubieszyna na drogowe przejście graniczne? Tak myślę, że nie zauważam, że jadę już do Lubieszyna. :)))
Świeci słońce, wiaterek na razie nie jest upierdliwy. Temperatura oscyluje w okolicach 6 st. C. Jadę spokojnie, bo dziś samotnie, bez TC Cyborgów. Nie ma zrywania mięśni i wykręcania Vmax. Dziś czysta turystyka! Jedno TC Cyborgom na pewno zawdzięczam – jadąc 24 km/h czuję się jak na spacerku, żadnego wysiłku, jakbym jechał na górskim przełożeniu. Dobrze mnie chłopaki przećwiczyli! :)))
Przekraczam granicę w Lubieszynie i chwilę ciągnę się w sznurze samochodów. Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania i skręcam na Grenzdorf, dokąd docieram w absolutnym spokoju piękną i wąską ścieżką asfaltową.
Polscy grzybiarze zniknęli z okolicznych lasów jakiś czas temu, niestety ślady po tej hołocie nie zniknęły z lasów do dziś. Gdzie się pojawiają nasi rodacy, tam zaraz pojawiają się sterty śmieci, jakby ciężko było zabrać i wrzucić potem do kubła…:(((
Dobrze, że niemieckie służby dość często to sprzątają.
W Grenzdorf skręcam w prawo, na pola, przez które wiedzie równiutka droga z płyt betonowych. Tydzień temu gnałem po niej z TC Team, teraz rozkoszuję się spacerowym tempem…powiedzmy, że spacerowym.
Wkrótce dojeżdżam do Gellin, gdzie wymyśliłem sobie skręt na Bismarck, a potem na Ploewen…ale, ale – nic z tego! Pokusa każe mi dziś stać się Krzysztofem Kolumbem „DDR-owskiego” pogranicza – krótko mówiąc, chcę odkryć tereny, które są dawno odkryte, ale nie przeze mnie. Jadę dalej w pole, na wprost. Prowadzi mnie droga płytowa, która po pewnym czasie łączy się z ładną wąską asfaltówką. Skręcam w lewo i …co to? Zaskoczenie! Jestem w Schmagerow, gdzie byłem nie raz, ale zawsze dojeżdżałem tam od strony Ramin.
Nooo, to teraz znaną trasą przez Wilhelmshof i Ploewen do Loecknitz. Akurat, bo pojechałem. :)))
Zobaczyłem biegnącą na wprost polną drogę, znikającą w lesie. Co zrobił Misiacz, znany miłośnik asfaltów i przeciwnik tras terenowych? Otóż Misiacz pojechał tą właśnie polną drogą przez lasy i ugory! Chyba zdziczałem z wiekiem! :)))
Mijam ambonę myśliwską i zagłębiam się w las.
Nie wiem, co mi jest, ale właśnie taka droga mnie zachwyca – ubity grunt, trawa pośrodku, drzewa wokół.
Przy następnej ambonie zatrzymuję się na gorącą kawę z termosu i bułę. Po posiłku jadę dalej, przejeżdżam pod linią kolejową i po chwili wyjeżdżam na znaną mi już drogę wiodącą asfalcikiem wprost do Loecknitz, jednak tuż przed Loecknitz …zjeżdżam z asfaltu, by dotrzeć do miasta drogą gruntową biegnącą nad jeziorem Loecknitzer See.
Ile razy byłem w Loecknitz? Nie jestem w stanie tego zliczyć. Ile razy widziałem to piękne jezioro? Ani razu!!! Dziś więc odkrywam okolicę na nowo. Jezioro jest duże i piękne.
Woda w nim – istny kryształ!
Po drodze kolejna atrakcja, która mnie zaskakuje – tysiącletni dąb, pomnik przyrody.
Do tego dębu mam raptem 29 km, do naszego dębu „Bartek” – kilkaset.
Robię kilka zdjęć i rozmyślam, że kiedy drzewo to było jeszcze młode, tereny te zamieszkiwały słowiańskie plemiona.
Docieram do przystani dla wędkarzy i robię chwilę przerwy.
Jest pięknie!
Dojeżdżam do centrum Loecnknitz! Tyle razy tu byłem, więc dlaczego nigdy nie zwróciłem uwagi na te rzeźby?
Po drodze natykam się na zabytkowego Buicka, szykuje się przejazd do ślubu fajną furą!
Z miasteczka wyprowadza mnie znakomita ścieżka rowerowa, która niestety kończy się przy skrzyżowaniu z drogą do Ploewen, do którego skręcam, chcąc uniknąć ruchu samochodowego.
Witaj Ploewen, w końcu do ciebie dojechałem! ;)))
Za Ploewen wracam na drogę główną i za chwilę odbijam do Wilhelmshof, by dotrzeć do Schmagerow, w którym dziś już byłem. To nie koniec eksperymentów Misiacza, który wybiera drogę wiodącą na wschód, którą jeszcze nie jechał. ;)))
Droga wiedzie przez wspaniały las, w którym robię sobie kolejny postój na kawę. Za stolik służy mi podpora szlabanu.
Ruszam dalej i kolejne zaskoczenie – dojeżdżam do Gellin!! No, to teraz pojadę znaną drogą z płyt do Grenzdorf. Pojadę?! Nie, nie, nie – ponieważ dostrzegam strzałkę szlaku drogą …leśną do Neu Grambow, na którą czym prędzej wskakuję. Nie żałuję, bo krajobrazy są wspaniałe.
Momentami tak kojarzą mi się ze stepem, że w głowie pobrzmiewa pieśń:
Docieram do Neu Grambow i… przcinając drogę główną wyjeżdżam wprost na znaną mi gruntówkę do Kościna. Tam planuję przekroczyć granicę…Hmmm…planowałem. ;)))
Nie wjeżdżam do Polski, tylko polami wśród drzew, z kołami w liściach sunę przed siebie.
Mianuję się w myślach Terenowym Misiaczem i Wielkim Przewodnikiem Terenowego Pogranicza! ;))) Niech ktoś mi przyzna medal! ;)
Kolejne zaskoczenie, bo droga polna przywiodła mnie do…Schwennenz!
Nie jadę jednak do Polski, a kieruję się na drogę dla rowerów prowadzącą do Lebehn. Po 3 km jestem w Lebehn i…zjeżdżam do lasu! ;))) Ponownie, pięknymi polami i jesiennym lasem docieram do Nadrensee.
Stąd do domu jadę już normalnymi drogami przez Rosow do Polski, gdzie po przekroczeniu granicy przez Przecław docieram do Szczecina.
Ot ci Misiacz, taki jakiś terenowy się zrobił ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
84.27 km (41.00 km teren), czas: 04:25 h, avg:19.08 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1788 (kcal)
Ponad 4000 km! Dziś 161 km do Ueckermunde z TC Cyborgami.
Niedziela, 17 października 2010 | dodano: 17.10.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Do tej wycieczki przymierzaliśmy się wielokrotnie, ale ciągle coś stało na przeszkodzie. Dziś jednak się udało i cały TC Team spotkał się o 8:00. Nie było za ciepło, bo około 5 st. C. Ruszyliśmy tradycyjnie przez Rondo Hakena i dalej przez Warzymice, Stobno i Dołuje.
W Dołujach zatrzymaliśmy się na zakupy, bo Jurek nie wziął z domu żadnych słodyczy.
Jako, że byłem prowodyrem tej wycieczki, postanowiłem pokazać chłopakom nowe dla nich przejście do Niemiec polną drogą z Kościna.
Po cyknięciu fotki chwilę pojechaliśmy brukiem do drogi głównej biegnącej przez Neu Grambow. Jest ona wyłożona drobną kostką brukową, ale to się zmieni, bo obecnie jest ona w remoncie. Wiedzie do granicy, ale my tam nie dojeżdżaliśmy. Chcieliśmy dostać się do Bismarck, ale nie jechać główną drogą, więc koło wiaty turystycznej skręciliśmy w lewo na Grenzdorf, skąd doskonałą i równiutką drogą z płyt dojechaliśmy przez Gellin do Bismarck.
Przy Hohenfelde skręciliśmy w lewo na Ploewen, a stamtąd przez Boock, Koblenz i Krugsdorf dojechaliśmy na rynek w Pasewalku.
Wtedy to szczególnie wyróżnił się wygłodniały Jurek, który przez ostatnie kilometry gnał na zaplanowany kebab u Turka niczym wygłodniały wilk. My oczywiście gnaliśmy za Jurkiem:)))
I oto jest nasz cel!
Cel okazał się zamknięty i jedyne co mogliśmy zrobić, to pocałować klamkę, z czego zrezygnowaliśmy, bo to niehigieniczne. :)))
Zastanawiało nas dlaczego "kebabownia" jest dziś nieczynna, skoro podano późniejsze daty, kiedy to przybytek ten jest "geschlossen"
Pozostało nam wrąbanie bułek, które wieźliśmy w sakwach. Pozostała nadzieja, że w Torgelow znajdziemy jakiegoś Turka. :)))
Do Torgelow jechaliśmy drogą na Anklam przez Bellin i Jatznick, wzdłuż której aż do przejazdu kolejowego biegnie znakomita ścieżka rowerowa. Na szczęście za przejazdem należy skręcić w prawo, aby dojechać do Torgelow. Droga jest nawet interesująca i wiedzie przez wioskę o nazwie Hammer. :)
W Torgelow nie wytropiliśmy żadnego Turka, więc powiodłem chłopaków w stronę skansenu, gdzie zrobiliśmy kilka fotek.
To starosłowiańska (rzekomo) łódź.
Widok z mostku na rzeczkę Uecker (po słowiańsku Wkra).
Na mostku.
Widok z mostku na kościół w Torgelow.
Rzut oka na skansen.
Ponieważ poszukiwania kebabu skończyły się fiaskiem, ruszyliśmy dalej penetrować Niemcy. Trzeba mieć samozaparcie, żeby robić to w promieniu 50 km od Pasewalku. :)))
Tak na poważnie, to planowałem trasę przez Ueckermunde i tam właśnie pojechaliśmy.
Ledwie wjechaliśmy, a ja krzyczę: "Stójcie!".
Cyborgi jak to cyborgi, z wycieczek najczęściej pamiętają szybko obracającą się przednią oponę i zwiększający się Vmax na liczniku, ale jakoś udało mi się ich cofnąć - znalazłem otwartą "kebabownię"!!! :)))
Kebab okazał się przepyszny, porcje przeogromne, mięcha w środku tyle, że starczyłoby aż na trzy w Polsce, a cena niższa niż w Pasewalku. Smak też lepszy.
Ja zamówiłem rollo-kebab, ale nie spodziewałem się, że będzie długości zwiniętego dywanu - ledwie zjadłem połowę i pękałem. Zapakowałem resztę i postanowiłem zawieźć Basi do Szczecina, toż to raptem 60 km. :)
Aby spalić trochę tych kalorii, postanowiłem ujeździć dziką świnię pętającą się po Schweinmarkt. :))) Mała stanęła w obronie matki przed Misiaczem!
Ueckermunde to urocze miasteczko, które chciałem pokazać chłopakom. Tu kilka zdjęć.
Krzysiek schwytany!
Uliczka.
Zdjęcie zrobione przez Jurka - to stylizowane na okręt wojenny wejście do ratusza.
Stary drewniany most zwodzony.
Misiacz żywy i misiacz drewniany przy ścieżce na plażę.
Plaża nad Zalewem Szczecińskim, tudzież Stettinerhaff.
Z Uekcermunde pojechaliśmy do Vogelsang, jako że zaplanowałem kolejną atrakcję - jazdę odcinkiem "Oder-Neisse Radweg" przez las drogą szutrową. Chłopaki znów szaleli na asfaltowej dojazdówce i ciągnęli 30 km/h. Nie lubią oni szutrów, ale jeżdżą na góralach z wielkimi terenowymi balonami, czego pojąć nie mogę, bo kochają asfalt. Podobno z grubą oponą rowerek lepiej wygląda. Strach pomyśleć, jak by pędzili, gdyby mieli szosowe opony!
Przed Rieth zatrzymaliśmy się przy wieży widokowej nad Jez. Nowowarpieńskim stanowiącym część Zalewu Szczecińskiego. Rozciąga się stamtąd przepiękny widok.
Z Reith poprowadziłem grupę przez lasy trasą dawnej przedwojennej kolejki wąskotorowej, gdzie obecnie biegnie szutrowa droga rowerowa, zachowano jednak dawne kolejowe oznaczenia. Trasa wiedzie przez Ludwigshof do Hintersee.
Od tego momentu trasa jest nam wszystkim dobrze znana.
Tam chłopaki dostali znów korby i gnali 30 km/h, z trudem ich zatrzymałem, żeby im pokazać Krzyż Barnima.
Zerknęli ledwie i wskoczyli na siodełka. Wjechaliśmy za moment do Polski w okolicach Dobieszczyna i od tego momentu znów zaczęła się ostra "korba" - non-stop 30 km/h aż do Tanowa!!! Skąd oni czerpią siły?????????????????!!!
Za Tanowem "zwolniliśmy" do 28 km/h, no bo przecież ja cyborgiem pełnoprawnym jeszcze nie jestem.
Stamtąd przez Pilchowo dojechaliśmy do Szczecina, gdzie przejechaliśmy przez Las Arkoński i Park Kasprowicza na Jasne Błonia, gdzie pożegnaliśmy Jurka, a ja za chwilę pożegnałem Krzyśka.
Krzysiek podsumował naszą wyprawę w sposób następujący:
- Naszej wycieczki nie można zaliczyć do udanych.
Pytam więc:
- Dlaczego?
- Ano dlatego, że dziś Jurek nie wywalił się ani razu!!! :)))
Dla niewtajemniczonych: Jurek prawie ma tradycję, żeby przynajmniej raz dziennie "zaliczyć glebę" :)))
P.S. Dziś przekroczyłem 4.000 km w tym roku na Bikestats.
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3664 (kcal)
W Dołujach zatrzymaliśmy się na zakupy, bo Jurek nie wziął z domu żadnych słodyczy.
Jako, że byłem prowodyrem tej wycieczki, postanowiłem pokazać chłopakom nowe dla nich przejście do Niemiec polną drogą z Kościna.
Po cyknięciu fotki chwilę pojechaliśmy brukiem do drogi głównej biegnącej przez Neu Grambow. Jest ona wyłożona drobną kostką brukową, ale to się zmieni, bo obecnie jest ona w remoncie. Wiedzie do granicy, ale my tam nie dojeżdżaliśmy. Chcieliśmy dostać się do Bismarck, ale nie jechać główną drogą, więc koło wiaty turystycznej skręciliśmy w lewo na Grenzdorf, skąd doskonałą i równiutką drogą z płyt dojechaliśmy przez Gellin do Bismarck.
Przy Hohenfelde skręciliśmy w lewo na Ploewen, a stamtąd przez Boock, Koblenz i Krugsdorf dojechaliśmy na rynek w Pasewalku.
Wtedy to szczególnie wyróżnił się wygłodniały Jurek, który przez ostatnie kilometry gnał na zaplanowany kebab u Turka niczym wygłodniały wilk. My oczywiście gnaliśmy za Jurkiem:)))
I oto jest nasz cel!
Cel okazał się zamknięty i jedyne co mogliśmy zrobić, to pocałować klamkę, z czego zrezygnowaliśmy, bo to niehigieniczne. :)))
Zastanawiało nas dlaczego "kebabownia" jest dziś nieczynna, skoro podano późniejsze daty, kiedy to przybytek ten jest "geschlossen"
Pozostało nam wrąbanie bułek, które wieźliśmy w sakwach. Pozostała nadzieja, że w Torgelow znajdziemy jakiegoś Turka. :)))
Do Torgelow jechaliśmy drogą na Anklam przez Bellin i Jatznick, wzdłuż której aż do przejazdu kolejowego biegnie znakomita ścieżka rowerowa. Na szczęście za przejazdem należy skręcić w prawo, aby dojechać do Torgelow. Droga jest nawet interesująca i wiedzie przez wioskę o nazwie Hammer. :)
W Torgelow nie wytropiliśmy żadnego Turka, więc powiodłem chłopaków w stronę skansenu, gdzie zrobiliśmy kilka fotek.
To starosłowiańska (rzekomo) łódź.
Widok z mostku na rzeczkę Uecker (po słowiańsku Wkra).
Na mostku.
Widok z mostku na kościół w Torgelow.
Rzut oka na skansen.
Ponieważ poszukiwania kebabu skończyły się fiaskiem, ruszyliśmy dalej penetrować Niemcy. Trzeba mieć samozaparcie, żeby robić to w promieniu 50 km od Pasewalku. :)))
Tak na poważnie, to planowałem trasę przez Ueckermunde i tam właśnie pojechaliśmy.
Ledwie wjechaliśmy, a ja krzyczę: "Stójcie!".
Cyborgi jak to cyborgi, z wycieczek najczęściej pamiętają szybko obracającą się przednią oponę i zwiększający się Vmax na liczniku, ale jakoś udało mi się ich cofnąć - znalazłem otwartą "kebabownię"!!! :)))
Kebab okazał się przepyszny, porcje przeogromne, mięcha w środku tyle, że starczyłoby aż na trzy w Polsce, a cena niższa niż w Pasewalku. Smak też lepszy.
Ja zamówiłem rollo-kebab, ale nie spodziewałem się, że będzie długości zwiniętego dywanu - ledwie zjadłem połowę i pękałem. Zapakowałem resztę i postanowiłem zawieźć Basi do Szczecina, toż to raptem 60 km. :)
Aby spalić trochę tych kalorii, postanowiłem ujeździć dziką świnię pętającą się po Schweinmarkt. :))) Mała stanęła w obronie matki przed Misiaczem!
Ueckermunde to urocze miasteczko, które chciałem pokazać chłopakom. Tu kilka zdjęć.
Krzysiek schwytany!
Uliczka.
Zdjęcie zrobione przez Jurka - to stylizowane na okręt wojenny wejście do ratusza.
Stary drewniany most zwodzony.
Misiacz żywy i misiacz drewniany przy ścieżce na plażę.
Plaża nad Zalewem Szczecińskim, tudzież Stettinerhaff.
Z Uekcermunde pojechaliśmy do Vogelsang, jako że zaplanowałem kolejną atrakcję - jazdę odcinkiem "Oder-Neisse Radweg" przez las drogą szutrową. Chłopaki znów szaleli na asfaltowej dojazdówce i ciągnęli 30 km/h. Nie lubią oni szutrów, ale jeżdżą na góralach z wielkimi terenowymi balonami, czego pojąć nie mogę, bo kochają asfalt. Podobno z grubą oponą rowerek lepiej wygląda. Strach pomyśleć, jak by pędzili, gdyby mieli szosowe opony!
Przed Rieth zatrzymaliśmy się przy wieży widokowej nad Jez. Nowowarpieńskim stanowiącym część Zalewu Szczecińskiego. Rozciąga się stamtąd przepiękny widok.
Z Reith poprowadziłem grupę przez lasy trasą dawnej przedwojennej kolejki wąskotorowej, gdzie obecnie biegnie szutrowa droga rowerowa, zachowano jednak dawne kolejowe oznaczenia. Trasa wiedzie przez Ludwigshof do Hintersee.
Od tego momentu trasa jest nam wszystkim dobrze znana.
Tam chłopaki dostali znów korby i gnali 30 km/h, z trudem ich zatrzymałem, żeby im pokazać Krzyż Barnima.
Zerknęli ledwie i wskoczyli na siodełka. Wjechaliśmy za moment do Polski w okolicach Dobieszczyna i od tego momentu znów zaczęła się ostra "korba" - non-stop 30 km/h aż do Tanowa!!! Skąd oni czerpią siły?????????????????!!!
Za Tanowem "zwolniliśmy" do 28 km/h, no bo przecież ja cyborgiem pełnoprawnym jeszcze nie jestem.
Stamtąd przez Pilchowo dojechaliśmy do Szczecina, gdzie przejechaliśmy przez Las Arkoński i Park Kasprowicza na Jasne Błonia, gdzie pożegnaliśmy Jurka, a ja za chwilę pożegnałem Krzyśka.
Krzysiek podsumował naszą wyprawę w sposób następujący:
- Naszej wycieczki nie można zaliczyć do udanych.
Pytam więc:
- Dlaczego?
- Ano dlatego, że dziś Jurek nie wywalił się ani razu!!! :)))
Dla niewtajemniczonych: Jurek prawie ma tradycję, żeby przynajmniej raz dziennie "zaliczyć glebę" :)))
P.S. Dziś przekroczyłem 4.000 km w tym roku na Bikestats.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
161.20 km (32.00 km teren), czas: 06:50 h, avg:23.59 km/h,
prędkość maks: 43.70 km/hTemperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3664 (kcal)