MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Holandia 2014

Dystans całkowity:292.42 km (w terenie 1.00 km; 0.34%)
Czas w ruchu:17:14
Średnia prędkość:16.62 km/h
Maksymalna prędkość:46.00 km/h
Suma kalorii:5828 kcal
Liczba aktywności:6
Średnio na aktywność:48.74 km i 3h 26m
Więcej statystyk

Holandia na rowerach. Dzień 6 i 7.

Piątek, 5 września 2014 | dodano: 14.09.2014Kategoria Holandia 2014, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...

Targ serowy w Alkmaar i zaskakujące zjawisko...

To już ostatni dzień wycieczkowania na rowerach po Holandii i jutro wracamy do kraju. Przed nami jednak kurs w bardzo ciekawe miejsce, na słynny targ serowy w Alkmaar.
Mamy z Basią ok. 7 minut opóźnienia w stosunku do reszty ekipy, więc ruszamy chwilę później tylko w towarzystwie naszych współlokatorów, Baśki i Krzyśka.
Podobno tony sera i sam targ mogą zniknąć w ciągu jednej chwili, więc nie chcemy zatrzymywać ekipy i narażać na utratę wrażeń ;).
Być może trafimy już na puste stragany i smętnie przemieszczane wiatrem resztki skórek od sera, ale podejmujemy to ryzyko i udajemy się mimo wszystko do Alkmaar, najwyżej zwiedzimy zabytki;))).
Nie jedziemy przy głównej drodze, tylko trasą którą wypatrzyłem wczoraj. Jest ciekawa, nawet przez moment jedziemy prawie przez las (a lasów w Holandii za wiele nie widziałem). W pewnym momencie kierunki stają się niejasne, ale widząc konsternację grupki ludzi w dziwnych strojach i na dziwnych rowerach zatrzymuje się przy mnie młoda Holenderka i oferuje pomoc.
Dziękujemy, przydała się bardzo!
Docieramy wreszcie do Alkmaar, wjeżdżając od strony kościoła.

Na "Kaasmarkt" (Targ Serowy) prowadzą umieszczone na budynkach drogowskazy.
Aby tam dotrzeć, prowadzimy rowery głównym deptakiem wśród snujących się ludzi.
Idą bez kręgów sera pod pachami, niektórzy jakoś tak smętnie wpatrzeni przed siebie...i zaczynam podejrzewać, że i oni nie zdążyli przed dematerializacją targu.
Chyba już wiem, skąd sława targu w Alkmaar, choć mogę się mylić.
To znikające w kilka minut tony sera :))).

Przetaczamy rowery przez mostek i nadal nic.
Wciąż tłumy ludzi pozbawionych sera !!!

Przeciskamy się wąską uliczką wśród setek ludzi i prawie docieramy do celu...ale, ale!
Spójrzcie na tego faceta w szarej koszulce, na chłopaka w koszulce w paski czy zaniepokojony wzrok dziewczyny w tle.
Tak.
To prawda.
Ci ludzie również nie zdążyli !!!

Nagle przekraczamy jakieś "gwiezdne wrota", bramę do teleportacji do wszechświata równoległego!
Wprost nie mogę uwierzyć w to, co się dzieje !!!
Cuda jednak istnieją i nasza czwórka nagle zostaje przerzucona w czasie kilkanaście minut wstecz.
Jak gdyby nigdy nic trwa sprzedaż serów, "nosiciele" ze specjalnymi noszami co rusz donoszą nowe kręgi, a plac otacza tłum turystów.

Cud jednak sięgnął dalej - oto spotykamy w komplecie całą naszą grupę dokonującą zakupów żółtego smakołyku ;)
Nie wiem, czyja to sprawka, podejrzewam jednak Basię o jakiś "Taniec Teleportacyjny".
Wielkie dzięki, ktokolwiek to zrobił!
Również i my degustujemy sery na straganach, są wręcz przepyszne. Przypominamy sobie, jak powinien smakować taki wyrób.
Trudno się zdecydować co kupić, więc bierzemy ser wędzony i ser z ziołami.
Kręcimy się jeszcze po uliczkach Alkmaar, choć rzesze ludzi dość mocno to utrudniają.

Miasto jest przepiękne mimo dość "niefotogenicznej" pogody.

W tym miejscu trochę przypomina mi Wenecję.

Zagłębiamy się na moment w uliczki starego miasta.
Zagięcie czasoprzestrzeni stopniowo wyrównuje się i powoli mija nam oszołomienie :).


Wracamy w grupie tym samym deptakiem pod kościół.
Zwiedzamy jego wnętrze, gdzie akurat trwa próba chóru.

Kiedy wyjeżdżamy z miasta, na jednym z chodników chwieje się i upada na twarz starsza pani z zakupami.
Momentalnie zbiegają się ludzie, oferują pomoc, ktoś dzwoni po karetkę.
Podchodzimy z Ewą, podaję chusteczkę, bo niestety ma rozbitą twarz i czoło.
Nic tu już jednak więcej nie zdziałamy, przechodnie rozmawiają z panią, a pomoc jest już w drodze.
To budujące, że tak szybko nastąpiła reakcja.
Ruszamy więc dalej i kierujemy się do Egmond aan Zee, gdzie byłem wczoraj na samotnej wycieczce.
Przy samym wjeździe natykamy się na coś, co przypomina pozostałości fortu, a w "fosie" go otaczającej stoi pomnik jakiegoś nieznanego nam retro-ważniaka.


Tymczasem z krzaków wynurza się biało-szary kocur, zupełnie nieświadomy czyhającej w pobliżu Baśki.
Ostatkiem sił ratuje się od "zapieszczenia na amen" i umyka w pobliskie szuwary ;).

W Egmond aan Zee robimy zakupy i tylko objeżdżamy miasteczko, po czym kierujemy się na camping przez park wydmowy.

Już wczoraj miałem niejasne wrażenie, że chyba wymagane są tam bilety wstępu, ale do końca wszystkiego nie zrozumiałem na tablicy.
Dziś mijamy coś, co przypomina biletomat stojący na wjeździe.
Ktoś rzuca, że to chyba automat do sprzedaży map, więc jedziemy dalej ;).
Już w domu, w teczce z pakietem dokumentów otrzymanych w recepcji znajdujemy bilety wstępu do parku, które dała nam obsługa - były w cenie pobytu ;))).
Wczoraj były konie, dziś jakieś "bizony" i nie chcę słuchać, że to krowa mięsna.
Bizon to bizon i już. Jak jest dziki park, to musi być dziki bizon i basta ;))).

Docieramy na camping i zabieramy się do przygotowywania obiadu dla naszego namiotu.
Dziś kotlety drobiowe mielone z cukinią, do tego ziemniaki puree i buraczki.
Wokół zbierają się lokalni, mocno wygłodniali przypadkowi przechodnie ;))).

I to już koniec...
Piękne miejsca, piękny kraj, fantastyczne drogi dla rowerów, sympatyczni ludzie.
Z takim wrażeniem wyjeżdżamy do domu następnego dnia.
Na pożegnanie jeszcze fotka dwóch wiewiórek (jedna jest maskotką campingu, drugą wieziemy na tylnym siedzeniu;)) i ponad 10 godzin jazdy przed nami.



Tot ziens, Nederlanden! ;)

Zestawienie dni:

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.
Holandia na rowerach. Dzień 2.
Holandia na rowerach. Dzień 3.
Holandia na rowerach. Dzień 4.
Holandia na rowerach. Dzień 5.
Holandia na rowerach. Dzień 6.


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 43.45 km (0.00 km teren), czas: 02:33 h, avg:17.04 km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 844 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Holandia na rowerach. Dzień 5.

Czwartek, 4 września 2014 | dodano: 13.09.2014Kategoria Holandia 2014, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...

Dzień leniwca, tzw. "lazy day" dla mnie i dla Basi. Egmond aan Zee i marynarz Jaepie-Jaepie...

Dziś Basia i ja zostajemy na campingu i się byczymy, a reszta pakuje się z rowerami na samochody i zasuwa na zwiedzanie Hagi i Delft.
Od czasu do czasu tak już mamy, a że od kilkunastu lat z Basią podróżujemy z namiotem po Europie, jedno miasto "w te czy we w te" nie robi już dla nas specjalnej różnicy.
Po kilku dniach zwiedzania fajnie jest nam posiedzieć na spokojnie pod parasolem, sączyć kawkę i gapić się na chmury :).

Po południu zbieramy się tylko na wspólną skromną przejażdżkę na dystansie 8 km na pobliską plażę, bo Basia jeszcze jej nie widziała.
Przejeżdżamy przez wydmowy park narodowy...

...i wchodzimy na punkt widokowy.
Dzisiejszy przejazd jest tak krótki, że nawet się nie przebieraliśmy i jedziemy w campingowych chodakach i ogólnie "w cywilu".
Ciekawy widok te wydmy.

Docieramy na plażę, która sama w sobie tak naprawdę niewiele się różni od tej w Świnoujściu, jedynie tu przed samą plażą jest parking na tysiące rowerów!!!

Woda ma ok. 18 st.C, więc mnie specjalnie nie zachęca do całościowej kąpieli ;).

Wracamy na camping i pichcimy sobie obiad, potem znów się lenimy.
Po krótkiej poobiedniej drzemce postanawiam spenetrować tylko kilka ścieżek na campingu (ogromny jest) i w parku narodowym.
W parku pasą się jakieś konie, chyba nie dzikie ?

Tak penetrując i snując się...docieram do miasteczka Egmond aan Zee (a miało być tylko w okolicach campingu ;))).

To taka typowo wczasowa miejscowość z mnóstwem turystów.
Nie bawią mnie takie klimaty, ale jak już jestem to objadę.

W oddali latarnia morska, w pobliżu pomnik jakiegoś marynarza.


Marynarz nazywał się Jacob Glas (żył w latach 1832 - 1910), ksywka "Jaepie-Jaepie" i był jednym z najbardziej znanych ratowników morskich.
W ciągu 44 lat służby uratował on aż 170 osób, a dodam że przecież używano wtedy łodzi wiosłowych!
Pod linkiem widać, jak wciągano łódź z ratownikami do morza: KLIK !


Z Egmond kombinowałem zajechać jeszcze do odległego o 8 km Alkmaar, gdzie następnego dnia mamy jechać na jeden z najsłynniejszych targów serowych, ale powoli zaczynam odczuwać głód, a w sakwie mam tylko batoniki, w końcu miałem się tylko pokręcić w okolicach campingu.

Wracam więc inną drogą do Castricum.
Na moment siadam na koło...skuterowi ;))).
Ciekawostka: skutery o małej pojemności w Holandii poruszają się po drogach dla rowerów, choć wydaje mi się to niespecjalnie bezpieczne dla rowerów.
Kolizji jednak jakoś nie widać.
Kierowca skutera wydaje się lekko zaniepokojony, nadal widząc "Misiacza" w lusterku.
Prędkość wynosi 43 km/h i kierowca wydusza z "bzyka" resztki mocy, aby tylko urwać się rowerzyście (tym bardziej, że na siodełku wiezie dziewczynę ;))).
Wiem, że jego Vmax to ok. 50 km/h i "bzyk" przyspiesza więc odpuszczam, tym bardziej że już mocno ssie mnie głód.
Spokojnym tempem wracam na camping, by w końcu coś zjeść :).

Zestawienie dni:

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.
Holandia na rowerach. Dzień 2.
Holandia na rowerach. Dzień 3.
Holandia na rowerach. Dzień 4.
Holandia na rowerach. Dzień 5.
Holandia na rowerach. Dzień 6.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 32.58 km (0.00 km teren), czas: 01:52 h, avg:17.45 km/h, prędkość maks: 43.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 681 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Holandia na rowerach. Dzień 4.

Środa, 3 września 2014 | dodano: 11.09.2014Kategoria Holandia 2014, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...

Volendam, okolice i wyspa Marken.

Tego dnia ponownie wykorzystamy samochody, tym razem jednak po to, by przemieścić nasze rowery do Volendam, którego okolice chcemy objechać.

W nawigację wbijamy opcję nie najszybszej, a najkrótszej trasy, co kończy się wciągnięciem nas w sieć wąziutkich dróżek wiejskich. Jedzie się nieciekawie i bardzo powoli, więc przestawiamy urządzenia na opcję najszybszą...troszkę za późno jednak. Po pewnej chwili słyszymy komendę "...a następnie wjedź na prom" !!! ;))).
Jaki prom ?!
Okazuje się, że nasza dalsza droga znajduje się po drugiej stronie kanału, a zawracać nie ma już sensu, więc ustawiamy się do wjazdu na maleńki promik.
Koszt na szczęście niewielki, bo raptem 2 EUR za samochód z "zawartością", tak więc mamy specyficzną atrakcję za niewielkie pieniądze.
W pierwszej turze łapiemy się tylko my, więc mamy okazję z przeciwległego brzegu wykonać fotki nadpływającej reszty grupy.


Docieramy do Volendam, zostawiamy samochody na parkingu i "skrótem" przez wał docieramy do właściwej drogi, kierując się na Monnickendam.

Monnickendam to kolejne ładne miasteczko. Za namową "Jaszka" idę do biura informacji turystycznej, gdzie dostaję gratisową mapę okolic.



Przejeżdżamy (przynajmniej część z nas) wzdłuż nabrzeża, przy którym stoją stare żaglowce.

Po opuszczeniu miasteczka jedziemy trasą rowerową poprowadzoną górą wału.

Z wału zjeżdżamy na groblę prowadzącą na wyspę Marken.
Gwoli ścisłości, to w zasadzie dzięki tej grobli wyspa ta przestała być wyspą. Jedzie się dość ciężko, bo wieje silny czołowy wiatr.

Docieramy do celu i kierujemy się na wysunięty dość mocno na wschód cypel wyspy, gdzie znajduje się latarnia morska.

Dzięki tym zwierzakom powstają pyszne holenderskie sery :).

Dojeżdżamy do malowniczego cypla obmywanego dość sporymi falami wewnętrznego "morza" Markermeer.

Napotykamy tu dwie "miejscowe wariatki"...

...i dwójkę "czubków" ;).


Część ekipy zdecydowała się nawet pobrodzić w wodach Markermeer.
Po całkiem uczciwym odpoczynku wracamy inną trasą (wzdłuż wybrzeża) do miasteczka.

Nawet na tak małej wysepce wykopano kanały.

Oczywiście będę się powtarzał z przymiotnikami, ale i to miasteczko jest malownicze.

Przyzwyczajeni do zjadania w Niemczech "fiszbuł", oglądamy asortyment miejscowej "fiszbudy".
Holenderskim "fiszbułom" daleko do niemieckich, bo składają się wyłącznie z bułki i ryby - bez żadnych dodatków, za to można kupić tu "Kibbeling", czyli smażone w jakiejś specyficznej panierce kawałki rybki z dodatkiem sosu majonezowego. Jest to w przystępnej cenie i mnie i Basi bardzo smakowało.

Zagłębiamy się w miasteczko i podziwiamy jego ładną zabudowę, po czym zawracamy i jedziemy do zbudowanego na wyjeździe supermarketu "DEEN", gdzie kupuję pyszny ser.

Ruszamy na trasę i nieco okrężną drogą wracamy do Volendam. W wioseczce Zuiderwoude natrafiamy na roboty, ale na szczęście droga jest przejezdna dla rowerów. Położono nawet kawałki twardego tworzywa, by koła się nie zapadały.

Po dojechaniu do Volendam długo szukamy centrum, snując się nawet po jakiejś willowej dzielnicy, a prawda jest taka, że centrum mamy tuż pod bokiem ;).

W Volendam czuję już lekkie znużenie i robię tylko jeszcze jedną fotkę pokrytego rzęsą kanału w środku miasteczka.

Po objechaniu centrum kierujemy się na parking, ładujemy rowery na samochody i wrzucając już opcję najszybszej trasy wracamy na camping...

Zestawienie dni:

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.

Holandia na rowerach. Dzień 2.
Holandia na rowerach. Dzień 3.
Holandia na rowerach. Dzień 4.
Holandia na rowerach. Dzień 5.
Holandia na rowerach. Dzień 6.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 58.35 km (0.00 km teren), czas: 03:37 h, avg:16.13 km/h, prędkość maks: 32.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1203 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Holandia na rowerach. Dzień 3.

Wtorek, 2 września 2014 | dodano: 10.09.2014Kategoria Z Basią..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Holandia 2014

Amsterdam bez rowerów w systemie PARK+RIDE (ojojoj) i metro.

Zgodnie z zaleceniem Roba, naszego holenderskiego rezydenta campingu rezygnujemy z wyjazdu do Amsterdamu i jego zwiedzania na rowerach.
Dlaczego?
1) Dystans dojazdu i powrotu jest spory.
2) Przemieszczanie się na rowerach w ścisłym centrum w 11-osobowej grupie już samo w sobie jest trudne, zwłaszcza biorąc pod uwagę tamtejszy ruch rowerowy, nie mówiąc już o zwiedzaniu tamtejszych wąskich uliczek.
3) Opcja dowozu rowerów na samochodach odpada nie tylko z powyższych względów, ale również z powodu bardzo drogich parkingów.
4) Wybieramy więc znaną w całej Europie opcję zostawienia samochodu na parkingu w systemie P+R (Park + Ride). Objaśnienie będzie poniżej.

Dziś więc po śniadaniu ruszamy na trasę samochodami do położonego na obrzeżach Amsterdamu Sloterdijk.
Trochę błądzimy przez roboty drogowe, ale w końcu trafiamy na parking P+R.
Wjeżdża samochód "Jaszków", wjeżdża "Foxików". Gdy ja próbuję pobrać bilet i wjechać, pojawia się komunikat, że parking jest pełny !!! Stoję więc przed szlabanem i czekam, aż jakiś samochód wyjedzie i system zwolni miejsce, na szczęście nie trwa to długo i po chwili parkujemy...
...i teraz się zacznie ;))).
System PARK+RIDE działa w taki sposób, że samochód zostawia się na obrzeżach miasta i w niektórych krajach (podobno) jest tak, że bilet parkingowy stanowi jednocześnie bilet na metro i pozostałe środki komunikacji miejskiej.
Tu jest "prawie" tak samo, a jak wiadomo, prawie robi czasem wielką różnicę. Tu bilet na komunikację kupuje się w automacie na parkingu.
Podchodzimy pod automat do sprzedaży i czytamy instrukcję i jakoś mamy problem ze zrozumieniem, o co chodzi, choć z angielskim kłopotów nie ma.
Pytam więc Holenderki, czy w niebieskim automacie mogę kupić bilet na metro.
- Nie, to jest tylko automat do płacenia za parking, bilety trzeba kupić na stacji nad parkingiem, a w ogóle tego systemu to nawet my do końca nie rozumiemy.
Cóż, skoro tubylec tak rzekł, ruszamy na stację.
W informacji nam mówią, żebyśmy w żółtym automacie na stacji sobie kupili bilet na...autobus nr 48.
It is simple !
Czyżby?
Coś nam jednak nie pasuje. Co ma bilet ze stacji do systemu P+R ???
Wracamy więc z "Peio" czym prędzej na parking, bo czas nagli (bilet należy zakupić w ciągu 1 godziny od wjazdu na parking) i jeszcze raz uważnie i spokojnie czytamy instrukcję.
To jednak JEST automat do biletów i ponadto do płatności za parking!
Kupuję więc za 5,90 EUR bilety całodniowe na 3 osoby z mojego samochodu (akurat tak się opłacało najbardziej), a znajduję ich aż 5 ! Ktoś również nie pojął niuansów systemu i część zostawił. Pozostałe dwa darmowe (!) przejmą inni z naszej grupy.
Bilet ten działa jako zniżka na parking w momencie, kiedy ostatnie odbicie w skanerze będzie miało miejsce w ścisłym centrum miasta.
Wtedy za całodniowy postój nie zapłacimy 10 EUR, a zaledwie 1 EUR.
Uffff...udało się !!!
Ruszamy na naziemną stację metra i pytamy, z której części i z którego peronu jedzie się w stronę Amsterdamu. Co Holender, to opcja.
Wchodzimy na jeden z peronów i pytam dwóch wyglądających na biznesmenów chłopaków, czy to jest metro (bo niektórzy nam wmawiali, że to jest pociąg).
- Tak, to jest metro.
- A czy to jest dobry kierunek na Amsterdam?
- Tak.
- To czemu tyle osób mówiło co innego?
- Bo to zapewne też byli turyści i chcieli być mili :))).

Wsiedliśmy, jedziemy...już gładko i bez niespodzianek. Komunikaty z głośników przywracają pamięć o języku, którego uczyłem się przez rok wieki temu i przyznam, że coraz więcej przypominam sobie z każdym słowem...choć jest to wyjątkowo ograniczona wiedza.
Dojeżdżamy wreszcie do centrum na Centraal Station i tam postanawiamy się rozdzielić, bo każdy ma inne priorytety.
Ja zostaję z dwiema Basiami i ruszamy na pieszy obchód, reszta chce popływać statkami po kanałach i zostać jeszcze na nocne spacery, by obejrzeć panienki na wystawach w słynnej Dzielnicy Czerwonych Latarń i wrócić potem na camping.
Ponieważ gołą dupę już niejednokrotnie w życiu widzieliśmy, postanawiamy wracać naszą grupą na camping jeszcze za dnia ;))).

Zagłębiamy się w historyczne centrum nad kanałami.



Zewsząd unosi się specyficzny zapach marihuany ;))).
Co kilka kroków znajduje się tzw. coffee-shop, gdzie skręta z trawki można sobie tak samo legalnie zakupić i "spożyć" jak kawę w każdym innym kraju.
Wchodzę do jednego z nich, bo pilnie poszukuję toalety.
W środku wygląda to jak normalny pub, tyle że asortyment jest eee...nieco poszerzony ;).
Po wyjściu z zadymionego lokalu moja głowa od samego oddychania również jest nieco "poszerzona" ;).
Okazuje się, że nie musiałem tam szukać WC, ponieważ panowie mogą się co krok wysikać w takich oto metalowych ślimakowo zakręconych przybytkach zakończonych pisuarem.
Panie jak zwykle mają z tym większy problem, ale to wynika też z braku tzw. "rurki urynowej" ;).

Rzut oka na "kwartał dziwek" ;).

Kolejne miejsce, gdzie można się "wzmocnić ziołami" :))).

Można zakupić też różne akcesoria ;).

W razie problemów zdrowotnych w Amsterdamie zdaje się, że najbardziej polecana jest "maryśka" ;))).
Jej zapach nie opuszcza nas przez większość wędrówki ;).

Zabytkowe kamienice nad kanałami.

Chwila przerwy na posiłek.


Mówiłem, że rowerów tu zatrzęsienie.
Na dodatek wszyscy jeżdżą bardzo szybko!

Tu pewnie można kupić na brylanty na wagę ;) .

Przerywamy spacer, by skosztować warzonego na miejscu "nieprzemysłowego" piwa w miejscowej "Fabryce Piwa".


Przyznam, że napój jest wręcz niebiańsko pyszny, choć cena 3 EUR za kufelek 0,33 l nie jest motywująca do dłuższych posiadówek.

Wnętrze lokalu z kadziami, gdzie powstaje bursztynowy skarb :).

Taki rowerek to bardzo przydatna rzecz, zwłaszcza gdy chcemy go ze sobą zabrać do metra.

Na tym placu Baśka zrobiła sobie zdjęcie z policjantami na rowerach, ale niestety nie mam tej fotki.
Musi wystarczyć ta ze mną ;).

Tymczasem po Amsterdamie błąka się wycieczka włoskich sakwiarzy.
Wszyscy starają się być mili (tak jak dla nas na parkingu) i wskazać im miejsce noclegu.
Po kilku godzinach znów spotkamy tę grupkę błąkającą się wśród wąskich uliczek, a mili przechodnie nadal będą wskazywać im trasę do miejsca noclegu ;))).

Ktoś zrobił dowcip i pomalował przypięte rowery kolorowymi sprayami.
No nie wiem, czy mnie by taki dowcip rozbawił ;).

Kolejna ciekawostka - sklep hmmm..."ogrodniczy" ;).
W tym oto sklepiku można nabyć nasiona, sadzonki, grzybki halucynogenne i wszelkie akcesoria do hodowli "ziół" i uprawy specyficznych grzybków ;).

Zbliżamy się do chińskiej dzielnicy.

Oto i ona...

Tu widać to wyraźniej.

A tu...ulica klubów dla gejów.
Po lewej i po prawej lokale pod tęczowymi flagami.
Dobrze, że szedłem z dwiema kobietami :))).

Tradycyjnie, Baśka molestuje każdego napotkanego psa czy kota.

Kończymy powoli wędrówkę po tym ciekawym mieście...

Kościół przy Centraal Station...

...i sama zabytkowa stacja Centraal Station, która ma dość ciekawą historię i jest posadowiona na tysiącach pali, ale to znajdziecie sobie w necie.

Odbijamy bilet w metrze i wracamy na parking.
To dobra decyzja, bo jesteśmy już znużeni wielogodzinnym zwiedzaniem.
Wracamy na parking i wkładam bilet parkingowy do niebieskiej maszyny, a tam...należność 10 EUR.
Co teraz?
Miało być 1 EUR, no ale jak?
Obok nas na szczęście ktoś rozpracował, o co chodzi.
Po włożeniu biletu na parking należy do odrębnego czytnika przyłożyć bilet z metra i należność zmienia się z 10 EUR na 1 EUR. Jakie to proste :))).
Dodam jeszcze, że nasz miły rezydent powiedział nam, żebyśmy przygotowali sobie dużo drobnych monet do płacenia w automacie.
Monety przygotowane.
Płacę kartą "MAESTRO", bo oczywiście nie ma opcji płacenia monetami.
Ach, ci przemili Holendrzy ;))).

Zestawienie dni:

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.

Holandia na rowerach. Dzień 2.
Holandia na rowerach. Dzień 3.
Holandia na rowerach. Dzień 4.
Holandia na rowerach. Dzień 5.
Holandia na rowerach. Dzień 6.
Rower: Dane wycieczki: 6.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg:0:00 km/h, prędkość maks: km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Holandia na rowerach. Dzień 2.

Poniedziałek, 1 września 2014 | dodano: 09.09.2014Kategoria Z Basią..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Holandia 2014

Skansen w Zaandijk i wizyta w Edamie (nie w serze, w mieście ;)).


Dziś ruszamy na trasę "wcześnie rano", bo około 11:00 (akurat mnie i Basi wyjątkowo taka godzina na urlopach odpowiada) w kierunku wiatraków i skansenu w Zaandijk i na pierwszą fotkę zatrzymujemy się przy bloku, który wygląda jakby stał na wodzie.

Jest to jednak kolejny z tysięcy kanałów, nad którym zbudowane są również inne domy.

Jedziemy wzdłuż drogi prowadzącej do Amsterdamu, oczywiście my mamy swoją własną i prawie zupełnie nie interesuje nas ruch samochodowy.
Przy jednej ze stacji zatrzymujemy się, by sfotografować setki rowerów na specjalnym parkingu, gdzie Holendrzy zostawiają swoje pojazdy przed wejściem do pociągu, gdy udają się do pracy.
Po dojeździe na stację docelową na podobnym parkingu zazwyczaj czeka drugi rower, którym udają się do pracy.

Droższe modele rowerów można trzymać w takim oto "garażu", choć nie wiem jak wygląda sprawa z ich wynajmem.

Ruszamy dalej naszą rowerową "autostradą" międzymiastową.
Wygląda ona tak (chodnik dla pieszych jak widać jest dość symboliczny, ale po co komu chodnik, kiedy każdy Holender jest prawie przyrośnięty do swojego roweru;)).

Dojeżdżamy wreszcie w okolice Zaandijk, gdzie naszym oczom ukazuje się klasyczny krajobraz Holandii - wiatraki!
Tulipanów na tym wyjeździe jednak zbyt wielu nie zauważyłem, ale za to były sery ;).

Kolejne piękne miejsce, gdzie ktoś sobie mieszka w pięknym otoczeniu.

Zatrzymujemy się na dłuższą chwilę na sesję fotograficzną, tu ujęcie ze śluzy na wiatrak.

Na kolejnym zaś zdjęciu widać drewniany domek pochodzący z roku...1626 !!!

A to "Misiacz" pochodzący z roku 1972 ;))).

Ponownie wiatrak...

Basia maszeruje wzdłuż śluzy, którą wcześniej pokazałem na zdjęciu.

To, co nas zachwyciło w tym miejscu to drewniane domy w szlachetnym odcieniu zieleni, z doskonale dobranymi innymi elementami kolorystycznymi.
To wszytsko wygląda jak jakaś bajkowa kraina, a przecież tak naprawdę jeszcze nie dojechaliśmy do właściwego skansenu.

Tu z kolei widać zestawienie gołego muru z cegły i malowanego na zielono drewna (spokojnie, to nie jest artykuł o budownictwie, postaram się napisać jeszcze o czymś innym ;)).

Na przykład dla odmiany o ... wiatrakach ;).

Mogę też pokazać wiatrak widziany przez profil fikuśnej lampy ;).

To nie jest absolutnie zdjęcie wiatraków!
To zdjęcie łódki na wodzie ;).

Wjeżdżamy w bezpośrednie otoczenie skansenu.
Dla odmiany teraz będzie temat fotograficzny.
Proszę Basię o fotkę na tle tychże domków, ale co robi Basia? Ciska aparatem o ziemię.
Oczywiście nie celowo, tylko przypadkiem, aczkolwiek gotów jestem podejrzewać, że od wielu lat po kryjomu ćwiczy rzut "Kodakiem" ;).
Pierwszy trening Barbary miał miejsce już w roku 2005 w Portugalii, kilkanaście dni po zakupie tegoż aparatu (to jedna z pierwszych cyfrówek na rynku) i polegał na rzucie o marmur i późniejszym polaniu roztopionym lodem ;))).
Jak widać model jest wyjątkowo odporny nawet na dzisiejsze pierdyknięcie otwartym obiektywem w chodnik i nadal robi całkiem dobre zdjęcia mimo rozdzielczości 3,2 mpix ;).

Zdegustowany tym wydarzeniem "Misiacz" na tle gustownych domków.


Basia z miną winowajcy na tle niewinnego krajobrazu...


...choć jak widać po zwisie skośnym na poręczy i pogodniejącej minie, poczucie winy szybko mija ;).

Tym razem widok na wiatraki już z bliska.
Dla niewtajemniczonych informacja: te nie służą do mielenia zboża, ale napędzają (napędzały) pompy melioracyjne.

Zostawiamy rowery przed wejściem do skansenu (wejście jest bezpłatne) i dzielimy się na grupy, bo ktoś tych pojazdów musi popilnować.
Ja snuję się z Ewą...
Znów przymierzamy wygodne i przewiewne buty kolarskie, tylko dokręcić SPD i można zasuwać (swoją drogą, to widzieliśmy Holendra w klompach na rowerze, a czy miał SPD to nie wiem ;))).


Zdjęcia od Marzeny:


Zwiedziliśmy też muzeum klompów, były na każdą okazję.
Tu widać misternie rzeźbione klompiki ślubne.

O dziwo, maszyna do wyrobu chodaków pochodzi z ... Francji !

Do wyboru i do koloru.
Można sobie kupić i drewniane i filcowe i futrzane do chodzenia po domu jak w kapciach.

Rowerów pilnował nam również kozioł ;).

Gdzieś tam z tyłu za nami stoi i naszym tyłkom się teraz zapewne przygląda.

W skansenie i w okolicach spędziliśmy bardzo dużo czasu, a przed nami jeszcze jedna atrakcja: miasteczko Edam słynące z wyrobu serów!
Siadamy na rowery i kierujemy się w to miejsce jadąc jak zwykle pięknymi drogami dla rowerów, wśród pól, kanałów, czasem wśród drzew i mijając piękne i zadbane domostwa docieramy do Edamu.

Jak zwykle most zwodzony.

Zabudowania mieszkalne nad kanałami.

Typowa holenderska uliczka.

Wreszcie naszym oczom ukazuje się sklep.
Sklep pełen serów!!!



Ruszamy na dalsze zwiedzanie miasteczka.
Jak prawie każde miasteczko holenderskie, również i to jest poprzecinane kanałami...

...ale nim ruszę, to może ze dwa kręgi żółtego smakołyku zabiorę ? ;)

Docieramy na rynek, gdzie odbywają się targi serowe.
Akurat dzisiaj się jednak nie odbywają, ale i tak otwarty jest kolejny sklep.
Tak transportuje się sery na targu w sposób tradycyjny ("Basia, nie przeszkadzaj panom !!!") ;).

Tak też można...

Sklepik.

Robi się późno i stwierdzamy, że trzeba się kierować w stronę campingu.
Po drodze zatrzymujemy się na fotkę bardzo ciekawego mostku.
Pod spodem jest przejazd dla rowerów, natomiast na wierzchu przęsła zrobiono schodki i można sobie przejść wierzchołkiem mostu !!!
Wrażenia ciekawe naprawdę.

Docieramy do campingu i przygotowujemy kolację dla naszej drużyny.
W międzyczasie fotografuję wnętrze naszego namiotu.
Tu rzut oka na część kuchenną.

Widok na salon i sypialnię moją i Basi, wbrew pozorom mieści się tam łoże małżeńskie, choć zdjęcie tego nie oddaje.

Po kolacji zasiadamy oczywiście do pogawędek przy piwku i winku... ;)
Jutro będziemy zwiedzać Amsterdam bez rowerów, bo wg obsługi campingu jest to bardzo trudne zadanie ze względu na tłumy turystów, masy rowerów i wąskie uliczki.
Pojedziemy samochodami i będziemy rozpracowywali zawile opisany system parkowania P+R (PARK & RIDE).
Zdradzę, że udało nam się to mimo tego, że każdy zapytany Holender mówił co innego, ale to w kolejnym odcinku...

Zestawienie dni:

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.

Holandia na rowerach. Dzień 2.
Holandia na rowerach. Dzień 3.
Holandia na rowerach. Dzień 4.
Holandia na rowerach. Dzień 5.
Holandia na rowerach. Dzień 6.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 86.68 km (0.00 km teren), czas: 04:53 h, avg:17.75 km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1779 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.

Niedziela, 31 sierpnia 2014 | dodano: 07.09.2014Kategoria Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią..., Holandia 2014
Wyjazd z Polski i wycieczka do Haarlemu ;).

Od czego by tu zacząć? Może od tego, że pewnego dnia Robert "Foxik" rzucił temat (kontynuowany potem przy współpracy Basi "Misiaczowej") by wykorzystując camping z gotowymi, stacjonarnymi namiotami odwiedzić na rowerach Holandię.
Korzystaliśmy już z tej formy w tamtym roku, tyle że pojechaliśmy tylko samochodem.
Namiociki są wyposażone w łóżka, kuchenkę, lodówkę i naczynia kuchenne, więc wiele zabierać nie trzeba.
Potem przyszedł czas na kompletowanie ekipy, bazującej głównie na sprawdzonym towarzystwie z organizowanych przez "Misiacz Tour" ;))) wyjazdów na Rugię, gdzie wypoczywaliśmy i bawiliśmy się fantastycznie, a od śmiechu bolały nas brzuchy.
Doszły też "nowe" osoby, które nie miały z nami okazji być na Rugii, czyli Hania i Piotrek "Peiowie" i Krzysiek "Monter".
Tradycyjnie z Basią, jak przed każdą organizowaną przez nas wyprawą odtańczyliśmy "Taniec Słońca". Kto z nami wyjeżdżał, wie że na takich wyjazdach zawsze jest udana pogoda (również i teraz tak było, choć wcześniejsze zapowiedzi meteorologów były dołujące). Możecie w to wierzyć lub nie, ale świadków od lat jest wielu ;))).
Na paru grupowych wyjazdach z użyciem kilku samochodów używaliśmy z Basią krótkofalówek, co pozwalało zachować stałą łączność i trzymać się w kupie.
Tym razem doskonały sprzęt o zasięgu kilku kilometrów zapewnił Krzysiek "Monter".
Nie wszyscy mogli pojechać. Ku naszemu ubolewaniu z powodów rodzinnych musiał zrezygnować Piotrek "Bronik", którego chyba nam wszystkim bardzo brakowało :(((.

Razem wyjechało nas 11 osób:

1) Basia "Misiaczowa"
2) Paweł "Misiacz"
3) Marzena "Foxy"
4) Robert "Foxik"
5) Basia "Rudzielec"
6) Ewa vel ... a nie ujawnię nowej ksywki z campingu ;)))
7) Beata "Jaszkowa"
8) Jacek "Jaszek"
9) Krzysiek "Monter"
10) Hania "Peiowa"
11) Piotrek "Peio"

Nadeszła sobota 30 sierpnia i o godzinie 6:00 spotkaliśmy się na parkingu stacji "Orlen" w Lubieszynie, skąd ruszyliśmy z rowerami na samochodach w wielogodzinną podróż do Castricum-Bakkum w pobliżu Amsterdamu.
Przed nami było blisko 900 km, a że jechaliśmy z dużą ilością rowerów, staraliśmy się nie przekraczać 120 km/h, gdyż potem zaczynał się robić "wir w baku".

Za namową Jacka pojechaliśmy inną trasą niż ta sugerowana przez nawigację, a mianowicie przez groblę Afsluitdijk, zbudowaną w latach 1927-1932 na morskiej zatoce Zuiderzee.
Oddziela ona słodkowodny obecnie zbiornik IJsselmeer od Morza Północnego (tak Holendrzy wyrywają tereny morzu).


Lasek na grobli do wyboru ;))).

Wieczorem dotarliśmy na camping i dostaliśmy przydział swoich namiotów.
Przyznam, że moje kojarzenie po tylu godzinach jazdy było MOCNO ograniczone, ale jakoś dałem radę ;).
Następnego dnia fotografujemy "Stefana", czyli miejscowego albatrosa, który żył z turystyki :))).

Tak wygląda nasze obozowisko, rewelacja !!!


Niespiesznie (przynajmniej co niektórzy przyzwyczajeni do relaksacyjnie rozmemłanego relaksu ;))) zbieramy się na wycieczkę do miejscowości Haarlem (czy nie kojarzy się to Wam z niebezpiecznym miejscem w USA ?) ;))).
Na trasę prowadzi nas Piotrek "Peio" i jego nawigacja...a ja cóż, przyznam się, że na kolejnej wyprawie w końcu mam chęć jechać za kimś, a nie prowadzić.
Słowa uznania dla Piotrka, w końcu mogłem jechać jak cielę i niczym się nie przejmować!
Fotka prawie grupowa przed recepcją naszego campingu.

Nasz camping to największy jaki w życiu widziałem, a z Basią od blisko 15 lat jeździmy po campingach w całej Europie - mimo swej wielkości jest komfortowy, cichy i spokojny, choć czasem zdarzają się niestety niesforni goście.
Na szczęście w ciągu tych kilkunastu lat trafiło się to nam tylko kilka razy.
Kraju pochodzenia większości "zakłócaczy" ciszy nocnej dyskretnie nie zdradzę...
Ten camping ma już 100 lat!!!

Każdy wie, że w Holandii w miastach są drogi dla rowerów, ale pewnie nie każdy wie, że wszystkie prawie miejscowości są połączone jak nie drogami, to wręcz "autostradami' dla rowerów!!!
Dlaczego?
Bo chyba każdy Holender rodzi się wraz z małym rowerkiem :))).

Baśka żadnemu psu i kotu nie odpuści.
Nie zliczę, ile razy molestowała zwierzaki :))).

Punkt widokowy w wydmowym parku narodowym Castricum.

Wydmy ciągną się po horyzont!


W miasteczku o nazwie, której nie pamiętam trafia się nam taki oto widok!
Twierdzenia, że Holandia jest płaskim i nudnym krajem już teraz zaczynają się "dematerializować".

Trudno uwierzyć, ale na wręcz idealnie czystych ścieżkach Marzena łapie gumę !

Do Haarlem jedziemy w pewnym momencie przez bardzo przemysłowe tereny, które miejscami przypominają nasze Zakłady Chemiczne "POLICE" (wyglądem i "zapachem"). Ciekawe doświadczenie.
Tu z kolei widać statek, który chyba służy do odwiertów podmorskich.

Powoli wyjeżdżamy ze strefy przemysłowej.
Domy przypominają mi nieco Anglię.

Kolejna "autostrada" dla rowerów - porównajcie jej szerokość do drogi dla samochodów!

W końcu wjeżdżamy do miejscowości o "murzyńsko" brzmiącej nazwie...autostradą oczywiście!

W mieście trwa jakaś parada, tłumy niemożebne.

Film Jacka:

Budynek dawnych koszar.

Typowe dla Holandii widoki kanałów.
Jeszcze je namiętnie fotografuję, ale potem przestanę, bo będzie ich zatrzęsienie.


Kościół w Haarlem.

Kościół kościołem, ale większości z nas chce się sikać, więc korzystamy z jakiegoś TOI-TOI'a stojącego przed remontowanym domem. Nikt nas nie opierdzielił.
Rozmawiam z "chyba pastorem" z tegoż kościoła, pytając o dojazd do centrum. Oprócz wskazówek słyszymy też historię miejsca. Kiedy dziękuję po holendersku "Dank u wel", tenże "chyba pastor" się dziwi.
Cóż, na studiach z pewnych powodów przez rok uczyłem się holenderskiego i tu powoli odzyskuję zapomnianą przez lata mowę, choć ani zasobów ani doświadczenia nie mam wielkiego, zawsze to jednak coś.
Standardowy widok w Holandii.

Docieramy na rynek w Haarlem.

Kościół...

Misiacz...

Miejscowe obuwie ;))).

Wnętrze kościoła.


Do kościoła zaś przyklejone są sklepiki...i lodziarnie, na które notorycznie polują Basia i Marzena ;).

Uliczki w Haarlem.

Port i kanały.

Kazano mi tańczyć na rurze, nie mogłem odmówić ;))).

Chwila przerwy.
W Holandii nawet na autostradzie może "nagle" otworzyć się most zwodzony...

...i trzeba poczekać.

Opuszczamy miasto.
Widok na basztę.

Tym razem zamiast jechać terenami przemysłowymi, robimy sobie skrót promem.
Dla rowerzystów oczywiście za darmo, w końcu to cywilizowany kraj.


Na koniec niespodzianka...prawie kilometr "skrótu" drogą dla koni.
Wiem, że "Monter" się do tego nie przyzna, ale czuję że był tym zachwycony !!! ;)))

Wracamy na camping i przygotowujemy obiad dla naszych współlokatorów z namiotu ...no dobra, piwko też się otworzyło ;).

P.S. W Holandii widok rowerzysty w "lycrach" i na trekkingu jest wyjątkowo egzotyczny.
Obserwowano nas jak ufoludków ;))).


Zestawienie dni:

Holandia na rowerach. Dzień 0 i 1.

Holandia na rowerach. Dzień 2.
Holandia na rowerach. Dzień 3.
Holandia na rowerach. Dzień 4.
Holandia na rowerach. Dzień 5.
Holandia na rowerach. Dzień 6.


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 65.36 km (1.00 km teren), czas: 04:19 h, avg:15.14 km/h, prędkość maks: 46.00 km/h
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1321 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)