MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Mecklemburgische Seenplatte

Dystans całkowity:484.41 km (w terenie 254.18 km; 52.47%)
Czas w ruchu:33:34
Średnia prędkość:14.34 km/h
Maksymalna prędkość:50.00 km/h
Suma kalorii:10262 kcal
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:40.37 km i 3h 03m
Więcej statystyk

Dzień 2. Mecklemburgische Seenplatte - do Malchow

Poniedziałek, 16 lipca 2018 | dodano: 16.07.2018Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec





Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 67.50 km (30.00 km teren), czas: 04:31 h, avg:14.94 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1400 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dzień 1. Mecklemburgische Seenplatte - objazd jez. Mueritz

Sobota, 14 lipca 2018 | dodano: 16.07.2018Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec











Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 102.40 km (50.00 km teren), czas: 06:55 h, avg:14.80 km/h, prędkość maks: 50.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2115 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dzień 3 i 4. Wizyta na mrocznej wyspie Plauer Werder (Pojezierze Meklemburskie). Powrót.

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 | dodano: 18.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wstajemy nieco wcześniej niż wczoraj z planem wyjazdu na wyspę Plauer Werder, która położona jest na jeziorze Plauer See i połączona z nią mostkiem.
Wczoraj nie wjechaliśmy na nią, choć pierwotnie był taki plan. Dziś stwierdzamy, że to był dobry pomysł.
Tym razem startujemy inną trasą, tzw. „Drogą Marzeny” (bo to właśnie Marzena zaproponowała nam jej spenetrowanie) i wyjazd zaczynamy od części asfaltowej.
Kierujemy się na wioskę Adamshoffnung, ale nie dojeżdżamy tam i skręcamy w lewo na leśną szutrówkę wiodącą do Lenz.


Droga całkiem przyjemna i przy okazji odkrywamy nowy, szeroki szutrowy łącznik do ścieżki biegnącej tuż nad jeziorem.
Tak naprawdę jest to świeżo zbudowana droga przeciwpożarowa wiodąca przez las.
Po pewnym czasie droga leśna się kończy i wyjeżdżamy na gładki asfalt. Doprowadza on nas do miejscowości Lenz.

Podobnie jak wczoraj, wjeżdżamy w las, jednak dziś darujemy sobie hasanie po chaszczach i noszenie rowerów nad pniami drzew i jedziemy oficjalnie wyznaczonym szlakiem.

Zatrzymujemy się na kanapki na znanym już nam campingu Naturcamp Malchow i dalej jedziemy asfaltową, a następnie szutrową drogą do „willowiska” Juergenshof. Tam odbijamy w lewo na hmmm…„szlak” nad jeziorem w jego północnej części. „Szlak” zaczyna się od sprowadzenia rowerów po schodach w dół stromej skarpy – do schodów dobudowana jest specjalna szyna, po której można toczyć koła naszych pojazdów. Ścieżka wije się wśród drzew i krzaków, co rusz podskakujemy na korzeniach, aż wreszcie docieramy do mostku łączącego stały ląd z wyspą Plauer Werder.


Aż do campingu trasa wiedzie szerokim i gładkim asfaltem, jednak przy szlabanie droga definitywnie się kończy i dalej jest już tylko camping. Wjeżdżamy na niego, bowiem z mapy wynika, że z jego końca dalej biegnie gruntowy szlak zamykający pętlę wokół wyspy. Oczywiście korzystamy z toalety. ;)

Choć miejsce jest typowo po niemiecku schludne i zadbane, zaczynamy bez żadnego racjonalnego powodu czuć się nieswojo, co jest choć częściowo zrozumiałe w moim czy Basi przypadku, jako że interesują nas „rzeczy dziwne”. Jednak te odczucia dosięgają również Roberta „Foxika”. Wyspa ta jest jakaś mroczna. Ogarnia nas jakieś nieuzasadnione przygnębienie, smutek jakby w tym miejscu kiedyś stało się coś strasznego. Odczuwamy chęć jak najszybszego „zaliczenia” tego odcinka i oddalenia się z tego miejsca.
Odnajdujemy wjazd na leśną ścieżkę, który jednak znajduje się na początku campingu. Wjazd do za dużo powiedziane.
Ponownie zaliczamy wspinaczkę po skarpie. ;)

Jadąc jej górną częścią, zatrzymujemy się na fotkę.
Raczej dla zasady, bo wyspa ta naprawdę jest jakaś mroczna.

Minuty objazdu jakoś ciągną się zbyt długo, jednak wreszcie z ulgą zjeżdżamy na stały ląd i kierujemy się na Alt Schwerin. Co ciekawe, mroczny nastrój jeszcze długo potem nas nie opuszcza, jakby wręcz się do nas przykleił. Bardzo dziwne uczucie, na swój sposób ciekawe, ale nie polecamy. :)

Chwila przerwy wystarcza, by cyknąć fotkę z mapą pojezierza Mecklemburgische Seenplatte.

Przez camping Malchow wracamy do Lenz i kierujemy się na „Drogę Marzeny”, ponieważ chcemy sprawdzić, jak jedzie się nową drogą przeciwpożarową. Nim tam się jednak dostaniemy, czeka nas długi i stromy podjazd leśną drogą. Za to na szczycie – nagroda! :) Przed nami naprawdę długi i stromy zjazd aż do brzegu jeziora po nowej szutrowej nawierzchni. Bajka!

Dojeżdżamy na camping i…po obiedzie żegnamy się z „Foxikami”. Pakują się i jeszcze dziś przed nocą chcą zdążyć wrócić do Szczecina, by z samego rana zaprowadzić do weterynarza Tośkę z jej chorą łapą. Idę z Marzeną i Robertem zapłacić rachunek i…robi się jakoś pusto. Tym niemniej chcemy być w tym miejscu jak najdłużej, bo nie wiadomo kiedy wybierzemy się na kolejny biwak. Nadciąga jesień i jest coraz chłodniej i coraz bardziej wilgotno. Przedłużamy pobyt do wtorku rano. Wybieramy się jeszcze nad jezioro, w którym kąpałem się w ubiegłym roku. Dziś woda jest za zimna, ale chcę jej dotknąć choćby w jakiś tam sposób. Tak było w tamtym roku…

…a tak jest w tym. ;)

Przy okazji porównuję zoom optyczny naszego aparatu z możliwościami zoomu elektronicznego.

Jak na tę klasę sprzętu elektroniczne uzupełnianie pikseli wychodzi całkiem nieźle.
W oddali kościół w Plau am See na drugim brzegu jeziora.

Wracamy z Basią przed namiot na kolację, troszkę gawędzimy, wypijam „Radebergera” i kładziemy się spać, bo o godzinie 6: 00 pobudka.
Poranek dnia następnego. Po naszym obozowisku została tylko wygnieciona trawa, a wilgotny od rosy namiot leży już w bagażniku.

Odjeżdżamy i kierujemy się na Adamshoffnung, a następnie na Waren, by w okolicach południa dotrzeć do Szczecina…i tyle. :)
Znów było fajnie i znów za krótko…



Dzień 1
Dzień 2

Pozwolę sobie jeszcze dodać muzykę pasującą do nastroju tego wpisu.

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 43.12 km (25.00 km teren), czas: 03:10 h, avg:13.62 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 900 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dzień 2. Objazd jeziora Plauer See (Pojezierze Meklemburskie).

Niedziela, 14 sierpnia 2016 | dodano: 17.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nie twierdzę, że rano wstaliśmy wcześnie. Raczej normalnie, czyli około 8:00, za to zbieramy się z Basią prawie do godziny 12:00 (co do Roberta, to o nim można powiedzieć, że wstał gotowy do wyjazdu, choć nie spał ani w stroju kolarskim ani w butach SPD). ;)
Dziś ruszamy na objazd jeziora Plauer See, ale trasą w dużej części inną niż w ubiegłym roku (link-klik). Dystans niby niewielki, bo około 50 km (wtedy blisko 70), ale spora część trasy przebiega wąskimi terenowymi ścieżkami nad jeziorem, czasem z wystającymi korzeniami i piaskiem, więc tam tempo nie przekracza zwykle 15 km/h. Tym razem mamy również mniej zwiedzania, więc pora nie jest aż tak bardzo późna. Na razie ścieżka jest z ubitym szutrem i jedzie się bardzo fajnie.


Kiedy docieramy do punktu widokowego, zaczyna się robić przełajowo – pchanie pod górki, po piachu i po korzeniach.
Tym niemniej, podoba nam się to.

Parę ujęć z punktu widokowego i …


…”jedziemy” dalej. ;)))


Kiedy wyjeżdżamy na polanę w lesie, w zagrodzie ukazuje się nam…zebra. ;) Przynajmniej tak nam się wydawało na samym początku, kiedy wydostaliśmy się z krzaków na oświetlony słońcem teren. Tymczasem okazuje się, że to koń okryty specyficzną derką. ;)

W pewnym momencie ścieżka nad jeziorem okazuje się nieprzejezdna i jedyne rozwiązania to:
a) Powrót do jakiegoś sensownego szlaku
b) Wpychanie rowerów pod ostrą skarpę wśród zarośli z nadzieją, ze szlak na górze jest bardziej sensowny.
Wybieramy oczywiście to łatwiejsze rozwiązanie, czyli pchamy rowery na szczyt skarpy… ;)

…a na skarpie zdumiona wycieczka rowerowa niemieckich emerytów. Szczególne wyrazy uznania za wspinaczkę zyskała Basia:
- Się auch (Pani także) ??? Respekt!!! ;)))
Poza Niemcami na górze jest też koń. Jedna fotka konia cyknięta i jedziemy dalej w … komfortowych warunkach i w ten sposób docieramy do Lenz.



Pora lunchu.
Misiacz wyżera "jakieś coś". ;)

Przejeżdżamy przez mostek nad kanałem łączącym Plauer See z Mueritz i zaczynamy szukać drogi innej niż w ubiegłym roku. Chcemy jechać brzegiem jeziora do Alt Schwerin, bo rok temu wyszły nam jakieś „skróty” +20 km przez Malchow (aczkolwiek to bardzo ładne miasteczko). Znajdujemy szlak i wjeżdżamy na niego.


Widoki z trasy nadbrzeżnej...


Przy rozwidleniu ścieżek decydujemy się na wersję krótszą, ale bardziej upierdliwą. Upierdliwość ścieżki polega na tym, że jest wąska i otoczona pokrzywami i leżą na niej powalone pnie, nad którymi rowery należy przenosić. Oj, wesoło. ;)
Chaszcze się kończą i przejeżdżamy przez ciekawy camping Naturcamp Malchow. Cisza, spokój, błogość.

Jeszcze kolejne chaszcze za campingiem, jeszcze podprowadzanie rowerów wąską ścieżką przez krzaki i … wytaczamy się na cywilizowaną drogę rowerową Plauer See Rundweg. ;)


Basia z Robertem odjeżdżają, a ja łapię ich na zoom swojego aparatu.


Trasa wiedzie przez osiedle „wypasionych” domków jednorodzinnych Juergenshof, gdzie zatrzymujemy się na zjedzenie kanapek.
Wiata oczywiście jest.

Po posiłku dojeżdżamy do Alt Schwerin, gdzie zwiedzamy klasę dawnej szkoły podstawowej.
Jest klimat, a twórczość plastyczna na tablicy świadczy o błyskotliwości malarza. ;)




Z Alt Schwerin idealnie gładkim asfaltem kierujemy się do Plau am See położonego na zachodniej stronie jeziora. Planujemy tam zatrzymać się na kawę i ciacho. :)

Zanim jednak tam dotrzemy, trasa prowadzi przez teren ciekawego campingu na północnym krańcu jeziora. Asfalt na razie znika i szlak przemierzamy znowu ubitym szutrem.


Niewątpliwą zaletą trasy poprowadzonej przez camping jest możliwość skorzystania z toalet, mydła i wody.
Wjeżdżamy ponownie na asfalt i skręcamy na południe. Zarówno poranne temperatury jak i widoki na polach świadczą, że choć formalnie mamy lato, to jednak mamy jesień. ;)

Jak co niektórzy wiedzą, lubię fotografować łódki, więc i tu się nie powstrzymałem.

Docieramy do Plau am See na upragniony strzał z kofeiny i słodkości. Jedno i drugie pyszne i dające energię do dalszej jazdy. Nasze szczęście dodatkowo polega na tym, że w czasie kiedy biesiadujemy pod parasolami, z nieba leje rzęsisty deszcz. Oczywiście kiedy ruszaliśmy, raczył przestać padać, więc na trasie nie zmokliśmy w ogóle. ;) Ot, taki przypadek. ;)

Widok na marinę w Plau.

Jedziemy potem jakiś czas asfaltową ścieżką, następnie szosą, po czym ponownie wjeżdżamy na wąskie i zalesione ścieżki nad jeziorem. Po lesie szaleje dwóch motocyklistów na motocyklach crossowych i choć zapewne nie jest to do końca legalne, jesteśmy pod wrażeniem ich ekwilibrystyk i umiejętności. Docieramy do Bad Stuer, gdzie czeka nas długi podjazd po nachyleniu, które szacuję na około 20%. Podjechali wszyscy. Na zdjęciu widać startującą u jego podnóża Basię.

Wyjeżdżamy na drogę wiodącą już bezpośrednio na nasz camping. Przed nami około 5 km i już cieszymy się na wieczorną biesiadę przy grillu i piwku. Basia w szczególny sposób cieszy się z całej wycieczki i z tego, że udało się jej podjechać pod taką stromiznę.

Oprócz Marzeny wita nas Tośka i…

…stos naczyń do pozmywania, ale od czego przyczepka? ;)

Naczynia załadowane, mała próba i czas jechać na zmywak – dziś kolej Basi i moja. ;)

Jedni zmywają, inni zajmują się bardziej pożytecznymi rzeczami. ;)

Na szczęście Kierownik ds. Płukania Namydlonych Talerzy otrzymuje upragnioną nagrodę i może wypocząć w komfortowych warunkach. ;)))

Jak wygląda wieczór to chyba nie trzeba specjalnie opisywać – a wygląda on tak. Dla zaniepokojonych naszą dietą - oczywiście wszystkie napoje składają się aż w 95% z wody i dodatków smakowych. ;)

A to trasa naszego dzisiejszego przejazdu.


Dzień 1
Dzień 3 i 4

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 48.71 km (25.00 km teren), czas: 03:25 h, avg:14.26 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:18.6 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1074 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 1. Wyjazd nad Plauer See (Pojezierze Meklemburskie).

Sobota, 13 sierpnia 2016 | dodano: 16.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Podobnie jak w ubiegłym roku, w podobnym składzie wyjeżdżamy na Mecklemburgische Seenplatte (ja z Basią „Misiaczową” oraz Marzena i Robert „Foxikowie”). Termin prawie ten sam, choć znacznie krócej. Teraz dodatkowo dołączyła do nas psica Tośka wraz ze swoją przyczepką. ;)

Ruszamy dość wcześnie rano w sobotę, ponieważ na godzinę 8:00 jesteśmy umówieni w Lubieszynie na granicy.
Po drodze planujemy zatrzymać się w Loecknitz, by zakupić skrzynkę izotoników i inne potrzebne specjały.

A to nasza nowa towarzyszka wyjazdu. ;)

Wskakujemy na autostradę wiodącą na północ Niemiec i po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy na Neubrandendburg i kierujemy się na Waren.
W międzyczasie w miejscowości…Ave trafiamy na ruch wahadłowy.
No to…AVE MISIACZ ! ;)))

Po niecałych trzech godzinach podróży docieramy na Pojezierze Meklemburskie. Camping wybieramy ten sam, co w ubiegłym roku. Ma w sobie jakąś taką fajną i błogą atmosferę, że można by nawet się z niego nie ruszać, tylko po prostu na nim być.
Nikt nie „drze ryja”, nie dudni muzyką, w tle wielkie jezioro Plauer See…


Nasze namioty wzbudzają dość spore zainteresowanie na campingu, prawdopodobnie chodzi o ich wielkość. ;)
Nasze obserwacje są ponadto takie, że coraz mniej turystów wybiera namiot na rzecz przyczep i kamperów, więc pewnie widok namiotu powoli staje się jakiegoś rodzaju atrakcją? ;)

Na miejscu okazuje się, że niewielki ból w łapce Tośki zmienił się w naprawdę duży i z jej podróżowania z nami wyjdą „nici”. Trzyma ją w górze i nie może chodzić, więc nie będziemy jej męczyć podskakiwaniem w przyczepce. W sumie – jeśli można to tak „subtelnie” ująć – „dobrze” się składa, bo Marzena ma z kolei kontuzję nadgarstka i wskazane jest, by obie panie relaksowały się przed namiotem, zamiast podskakiwać na wybojach (ponieważ spora część trasy wiodącej nad jeziorem jest terenowa…albo BARDZO terenowa ;) ).
Pozostaje nam więc wykorzystać nowy pojazd do transportu izotoników z bagażnika do namiotu, a potem do wożenia naczyń do zmywania w „zmywalni”. ;)

Ponieważ tego dnia nie planujemy jakichś specjalnych wyjazdów, zasiadamy do kawki.
W końcu na nasze kolejne biwakowanie zabraliśmy z Basią nasz włoski ekspres do kawy. Pyszności!
Zwracam też uwagę na napis na kubku, który dostałem kiedyś w prezencie. ;)

Po błogim lenistwie ruszamy z Basią na objazd campingu i najbliższej okolicy.

Wydawało mi się, że zakup skrzynki piwa to już naprawdę spory zapas.
Tymczasem na sąsiednim campingu… ;)

Tak naprawdę to nie chce nam się dziś nigdzie turlać.
Jeszcze ujęcie na jezioro, jeszcze jedziemy kawałek w nadbrzeżny las, na przystań…


…i jeszcze od drugiej strony. ;)

Wjeżdżamy na wzgórze na campingu i niczym paparazzi robimy z ukrycia fotkę „Foxikom”. ;)

No i w końcu do rzeczy przechodzimy. ;) Grill, biesiada, pogawędki…

Pyszna karkówka produkcji Roberta i naprawdę pyszna biała kiełbaska z…”Biedronki”. :)

Tymczasem Tośka ma przemiłą sąsiadkę, która się w nią wpatruje. Niestety, w Tośce budzi się instynkt władczyni terenu i przegania wesoło merdającego do niej psa..a raczej psicę. Chciała się przywitać, pobawić, co zgodne jest z naturą tej rasy. A tu masz, nasza bojowa maskotka postanowiła się wykazać… ;)

A to specjalny korkociąg.
Nie, nie do piwa ani do wina, ale do psa…znaczy do mocowania smyczy po wkręceniu w grunt. :)

Choćbym chciał, więcej nie nasmaruję w relacji dotyczącej tego dnia, bo przecież nie będę pisał o długich wieczornych pogawędkach. Do jutra więc, kiedy to ruszymy na objazd jeziora Plauer See. :)


Dzień 2
Dzień 3 i 4

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 5.03 km (5.03 km teren), czas: 00:27 h, avg:11.18 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:21.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 118 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Dzień 7. Powrót i objazd Krakower See.

Sobota, 29 sierpnia 2015 | dodano: 05.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
MOTTO: "OBJAZD DOOKOŁA KAŁUŻY". :)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)

Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...

Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.

Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.

Uliczka w Krakow.

Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)


W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)

Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.

Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.

Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.

Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.

Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!

Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.

Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 19.77 km (5.00 km teren), czas: 01:14 h, avg:16.03 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 6. Objazd Fleesensee i Koelpinsee. Mueritz.

Piątek, 28 sierpnia 2015 | dodano: 04.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już praktycznie ostatni dzień naszego pobytu na rowerowym urlopie na Pojezierzu Meklemburskim. Jakoś specjalnie nie spieszyliśmy się ze wstawaniem tego dnia, więc żeby więcej i spokojniej przejechać, zdecydowaliśmy się podwieźć rowery do Malchow samochodami, bo trasę już znaliśmy.
Tym razem jako spece od objazdu jezior postanowiliśmy objechać leżące obok siebie Fleesensee i Koelpinsee.
Startujemy z parkingu pod Malchow i wjeżdżamy na ścieżkę rowerową.

Wyraźnie odczuwalny jest spadek temperatury i pomimo dwóch bluz dokładam jeszcze czapeczkę, bo podobno przez głowę ucieka 70% ciepła.
Od razu robi się lepiej. :)

Kierujemy się na Goehren-Lebbin, gdzie droga jako żywo przypomina nasze wiejskie drogi. ;)
Potem jakość się poprawa, a po dojechaniu do miejscowości "znienacka" wyłania się nam taki oto pałac.

W tej chwili mieści się w nim luksusowy hotel.
Bawimy się obserwacją tego, jak obsługa podprowadza pod wejście luksusowego Bentleya.
Za chwilę z pałacu wychodzi dość niechlujnie ubrany facet, zapewne znieść bagaże lub przetrzeć karoserię.
Akurat! ;)
Okazało się, że to właściciel, do którego dołączyła żona, wsiadła do samochodu i odjechali. Jak pozory potrafią mylić.
Ruszamy super już gładkimi szlakami w kierunku znanego nam już Klink (leży na zachodnim brzegu ogromnego jeziora Mueritz, które już wielokrotnie objeżdżaliśmy).

Przez chwilę droga przybiera postać płytową, ale jest wręcz niewiarygodnie gładka.
Jak oni to robią?

Wreszcie docieramy do Klink, a ja udaję się do kościoła, w którym prawdę mówiąc dotychczas nie byłem.


To znany nam już i czytelnikom bajkowy pałac w Klink.
Tu również mieści się hotel.

Niebo jeszcze zasnute chmurami to i jezioro bure, ale już gdzieniegdzie przebija się słońce.

Szutrową trasą kierujemy się na piękne Waren, gdzie planujemy zjeść przepyszne lahmacun (a nie zdziwi mnie, jak dziewczyny popędzą na lody ;))).


Przejeżdżamy przez siedliska kaczek, niesamowite miejsce.
Właściwie to prowadzimy rowery, bo po tym pomoście jechać nie wolno.

Kaczuchy...

W Waren robię sobie fotkę z dzikiem (jak to mówi Marzena: dwa dziki! ;))).

Lahmacun jak zwykle okazuje się przepyszny i dziś nawet udaje się nam dokonać zakupu bez kolejki (zwykle są spore).

W tym czasie na plac obok zaczynają się zjeżdżać harleyowcy, widocznie w okolicy jakiś zlot się szykuje. Tymczasem dziewczyny...zakupują lody. Tak, wiem że to jest powiedzmy "normalne", ale po takiej porcji jedzenia nie mamy już prawie miejca, jednak one na lodzika zawsze znajdą wolną przegródkę. ;)))

W końcu możemy spokojnie zwiedzić Waren, bo dziś nie objeżdżamy Mueritz.



Natrafiamy na wyjątkowo ciekawy rower... ;)

...oraz ciekawy mural.

Zajeżdżam sam do kościoła, w którym jeszcze wcześniej nie byłem, jest okazja to korzystam.
Nie to, żebym był jakiś bogobojny, po prostu lubię obejrzeć zabytki w miejscach, w których jestem.


Widok ze wzgórza kościelnego.

Z Waren wracamy tą samą trasą przez "kaczkowisko", by na campingu "Kamerun" odbić na Jabel na północną trasę objazdu jezior.

W pewnym momencie kierowca samochodu może poczuć się zaskoczony (o ile wcześniej nie zauważył ostrzeżeń).
Otóż tą drogą dalej mogą poruszać się wyłącznie rowery (piesi pewnie też).

Widoki jak z bajki, nawierzchnia jak stół.

Docieramy do Jabel, gdzie zwiedzamy miejscowy kościół.
Na mapie miejscowość wydaje się większa niż jest w rzeczywistości i kawę można tu ewentualnie wypić jedynie w miejscowej marinie.



Zjeżdżamy na popas na plażę, trochę brodzimy w czystej wodzie, ale się nie kąpiemy.
Temperatura już nie zachęca, choć pogoda piękna.

Ruszamy i na chwilę zatrzymujemy się przy marinie.

Za Jabel trasa wiedzie szutrówkami przez malownicze lasy.

Za chwilę Marzenie odpada przedni błotnik, ale Robert szybko sobie z tym radzi.
Coraz bardziej zbliżamy się do Malchow, a większość trasy ma charakter terenowy.

O dziwo, nadal sprawia nam to frajdę, bo chyba najlepiej jest, gdy raz mamy asfalt a raz szuterek.
Zmienność wprowadza element zainteresowania.

Docieramy do Malchow, ale musimy poczekać na otworzenie mostu obrotowego, przez który przepuszczane są oczekujące dotychczas w kolejce statki, łodzie i jachty.

Most otwiera się i docieramy na parking, gdzie ładujemy rowery na samochód i wracamy na camping.
Jutro powrót do domu z krótką wycieczką po drodze (oczywiście objazd jeziorka, a co! ;)).


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 62.57 km (30.00 km teren), czas: 04:25 h, avg:14.17 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1345 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Dzień 5. Deszcz, deszcz, deszcz...

Czwartek, 27 sierpnia 2015 | dodano: 03.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Od rana pokapuje wykrakany deszcz (z małymi przerwami), nie powiem przez kogo, ale nadaliśmy jej przydomek "(...) Wrona", wykrakany na resztę dnia i jako ulewa na noc.;)
Niebo jest całkowicie zaciągnięte, a my się lenimy, nawet to przyjemne.
Jedyny dystans dziś przeze mnie przejechany do kursy do łazienki czy sklepiku, całe 3 km. :) Zawsze to jakaś "wycieczka"! ;)
Wieczorem zaczyna się ulewa, która będzie trwała całą noc i razem z Robertem okopujemy namioty.
Namiotowi pomogło, pawilon niestety podtopiony, taki to grunt i takie ukształtowanie terenu, więc biesiadujemy w naszym dużym przedsionku.

Jutro będzie ładnie...

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 3.00 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 4. Przepiekny Schwerin i Schweriner See.

Środa, 26 sierpnia 2015 | dodano: 03.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z CYKLU "Z DALA OD PGR-u". :)))

Tego dnia zaplanowaliśmy pobudkę na godzinę 6:00, aby po załadowaniu rowerów na samochód pojechać do oddalonego o ok. 90 km Schwerina, obejrzeć słynny pałac i tradycyjnie już...objechać jezioro (Schweriner See).
O poranku jednak Marzena stwierdziła wyjątkowo burą pogodę i zarządziła dalszy sen. :)))
Kiedy wreszcie wygrzebujemy się z namiotów, niebo powoli zaczyna się przejaśniać i mimo wszystko decydujemy się na wyjazd, najwyżej objedziemy połowę jeziora (jest przedzielone groblą).
Dojeżdżamy do Schwerin i po poszukiwaniach zostawiamy samochód na płatnym parkingu w pobliżu pałacu.
To dobre rozwiązanie, bo mamy blisko i do tego zabytku, do przepięknego centrum i do szlaku objazdowego.

Zwiedzamy ogrody przypałacowe prowadząc rowery, ponieważ nie wolno na nich tam jeździć.



Zamiast opisywać w szczegółach to co tu obejrzeliśmy, lepiej zamieszczę serię zdjęć.




Tymczasem dała znać o sobie moja "awaria kręgosłupa" dosłownie ścinając mnie na kolana na ścieżkę w ogrodzie.
Pomoc od razu oferuje dwóch mocno starszych Niemców, ale pokazuję na plecy i mówię, że dam radę.
Jeden z dziadków z uśmiechem pokazuje swoje i mówi:
- Mam to samo. ;)
Póki jadę na rowerze, wszystko jest ok, ale chodzenie i siedzenie...swoje przeżyłem.

W ogrodzie znajdują się różnego rodzaju rzeźby, to jedna ze współczesnych - ściana z wmurowaną ramą z widokiem na jezioro Schweriner See.
Fantastyczne!

Wyjeżdżamy z części pałacowej i powoli kierujemy się do centrum.

Miejsce przepiękne, ale niestety dla mnie tu również jest strefa piesza i muszę prowadzić rower.

Uliczki w Schwerin są wyjątkowo malownicze.


Docieramy na rynek główny, gdzie odbywa się targ spożywczy. Tu sprzedawcy oferują produkty własne lub regionalne.
Dziewczyny od razu wypatrują samochód "U Rudolfa", oczywiście sprzedający lody.
Tak pysznych lodów dawno nie jadłem!

W miejscowej informacji turystycznej Marzena zakupuje mapę jeziora, a ja pytam o jakąś toaletę, bo wszystkich nas ciśnienie już zaczyna "uciskać na mózg". ;)
Na szczęście jest blisko, więc możemy za chwilę ruszać na szlak.
Pewnie to skutek dolegliwości, ale nie mogłem wywęszyć początku szlaku, ciągam siebie i resztę to w te to we w te.
Słynny "Misi Nos" (który wiele potrafi wywęszyć) tego dnia nie za wiele wywęszył, za to udało się to Basi.
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez groblę, a na postoju czeka na mnie regulacja Basi przerzutki, bo coś zaczęła szwankować.
Jako tako doprowadzam ją do ładu i po wciągnięciu sporej ilości ciasteczek musli ruszamy dalej.
Po podjechaniu pod stromy podjazd stwierdzam, że krajobrazy takie jakby PGR-owskie, coś jak u nas koło Blankensee i w sumie "dupy nie urywa", a my ok. 200 km od domu. ;)

Na takie stwierdzenia dobra jest Marzena i znajduje nam szlak nad brzegiem jeziora.
Już po chwili stwierdzam, że w sumie mógłbym opis tego dnia skwitować tytułem "Z DALA OD PGR-u". :)))
Najpierw sprowadzamy rowery z dużej stromizny...

...oglądamy widoczki...

...po czym podprowadzamy je pod kolejną stromiznę. ;)

Dalej przez jakiś czas nie da się jechać w ogóle, bo ścieżka jest wąska, a po prawej mamy urwisko.
Niespodzianek ciąg dalszy, no naprawdę z dala od PGR-u. :)))

Krótka przerwa...

Wyjeżdżamy w końcu z lasu i zajeżdżamy spenetrować fajny camping "Sueduferperle", bo niewykluczone, że kiedyś tam zawitamy.
Na miejscu wypijamy kawę i kierujemy się do bliskiego już Schwerin.
Ponieważ maniakalnie wydurniamy się z fotkami typu "selfie", więc i tu nie mogło zabraknąć głupkowatego ujęcia. ;)

Wycieczka się kończy i dojeżdżamy do ogrodów...

Pałac w przedwieczornym świetle prezentuje się nieco inaczej (fotka wykonana przez Marzenę).

Kolejny wygłup. ;)

A tu ciekawa forma architektoniczna (fotka wykonana przez Marzenę).

Wracamy na parking i na tym kończymy zwiedzanie, a przed nami jeszcze blisko 90 km jazdy samochodem do Zislow, po drodze zakupy no i tradycyjnie uczta w pawilonie. :)
Kąpiele w jeziorze się skończyły, bo woda jakoś tak znienacka się tak zimna zrobiła, że nawet "Foxik" nie wszedł, a naprawdę odporny jest. :)
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 40.50 km (30.00 km teren), czas: 02:54 h, avg:13.97 km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 863 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Dzień 3. Malchow na piechotę i terenem do Bad Steuer.

Wtorek, 25 sierpnia 2015 | dodano: 01.09.2015Kategoria Z Basią..., Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice, Mecklemburgische Seenplatte
W nocy przeszła potężna burza i nie ustawała, jednak namioty zniosły wszystko bez szwanku i nie popuściły wody.
Gorzej z podłożem campingu, bo stało się błotnistą breją. Istny potop. To był potem bardzo dziwny dla mnie dzień.
Wstał pochmurny i ponury, a my byliśmy senni jak susły i prawdę mówiąc, niewiele nam się chciało, no co najwyżej lenić. :)
Po śniadaniu wskoczyłem do jeziora, żeby co nieco popływać. Tym razem woda była cieplejsza od powietrza i nie chciało mi się z niej w ogóle wychodzić.
Potem wszystkich nas ogarnęła jakaś nienaturalna wręcz senność, to nawet trudne do opisania, więc wsunąłem się do namiotu i zasnąłem.
Około południa postanowiliśmy zwiedzić pobliskie Malchow, do którego wybraliśmy się samochodem "Foxików". Nikomu nie chciało się kręcić korbą. ;)
Na szczęście chmury ustępowały i na niebie znowu widać było błękit.
To jedna z uliczek w Malchow (które tak naprawdę leży na małej byłej już wysepce, bo jest połączone groblą z lądem).

Ratusz w Malchow.

Po przejściu przez groblę skierowaliśmy się do miejscowego kościoła przyklasztornego.
Widok na Malchow z drugiego brzegu.

Zabudowania klasztorne są nieco zapuszczone, zaś kościół był remontowany, więc może i te budynki się załapią?


Płaskorzeźba (?) nad wejściem do budynku klasztornego.

Po zwiedzeniu okolicy ponownie wróciliśmy na "wyspę".
Tu widać ciekawy przykład połączenia starego z nowym.

Widok z mostu obrotowego na jezioro Malchower See.

Wracając zatrzymaliśmy się na małe zakupy.
Miejscowy szeryf z coltami. ;)

Po powrocie na camping dziewczyny nie wykazywały chęci na dalszą aktywność fizyczną, więc wybraliśmy się sami z Robertem na krótką terenową przejażdżkę szlakiem do Bad Steuer, którego jeszcze nie penetrowaliśmy.
Przyszło nam nieco jeździć po błotku i po chaszczach niczym jakieś "Krzakołazy". ;)))

Nad jeziorem wyznaczone są miejsca do piknikowania.

Kiedy docieraliśmy do północnego skraju jeziora, zaczął kropić lekki deszcz i całe nasze poranne pucowanie rowerków poszło na marne (pomijam ubłocenie). ;)
Na wyjątkowo stromym podjeździe z Bad Steuer Robert znalazł bardzo sympatyczne oznaczenie szlaku w postaci...Misiacza. ;)
Okazuje się, że w okolicznym lesie Barenwald żyją miśki (nie wiem, czy na wolności czy w zagrodzie, ale widziałem tylko zdjęcia).

Po wdrapaniu się na wzniesienie asfaltową szosą przez Suckow wróciliśmy na nasze obozowisko.
Dzień oczywiście zakończyliśmy pływaniem w jeziorze i ucztą w namiocie-pawilonie, gdzie raczyliśmy się przyrządzoną przez Roberta polędwicą z grilla. No, nie tylko polędwicą... :) Tego dnia Basia również coś przejechała...3 km po campingu. ;)))
Największa niespodzianka czekała nas, gdy kładliśmy się spać.
Basia leżała już w środku i zapytała mnie, czemu rzuciłem kupę ciuchów na wewnętrzny namiot (mamy wpinany), bo sufit wygięty.
Mówię, że nic nie rzucałem i żeby dotknęła.
Nagle krzyk:
- Misiuuuuu!!! To się rusza!!!
Wszedłem do namiotu, a tam...rudy kocur, sierściuch jeden wśliznął się do środka i zrobił sobie hamak.
Nic sobie nie robił z mojej obecności ani świecenia w ślepia czołówką, wręcz pogardliwie zerknął na mnie, więc zawinąłem rękę w koc, by trzepnąć zwierza w zad.
Zawołałem Roberta, strąciłem intruza, ale wśliznął się między tropik a namiot i musiałem go pacnąć ponownie, by skierować go do wyjścia.
Tam Robert pogonił go na cztery wiatry. :)))
Wyjątkowa przygoda.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 17.76 km (12.00 km teren), czas: 00:59 h, avg:18.06 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 419 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)