MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Z cyborgami z TC TEAM :)))

Dystans całkowity:3393.43 km (w terenie 267.00 km; 7.87%)
Czas w ruchu:150:28
Średnia prędkość:22.43 km/h
Maksymalna prędkość:59.10 km/h
Suma podjazdów:13 m
Suma kalorii:72231 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:102.83 km i 4h 42m
Więcej statystyk

200 km przez الجمهورية الإسلامية في ألمانيا

Sobota, 3 października 2015 | dodano: 04.10.2015Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mało w tym roku jeżdżę, dystansy jakieś głównie relaksacyjne i ani w głowie mi nie postało, żeby przejechać jednego dnia coś większego.
Tymczasem pokusa nadeszła ze strony Jurka i Jarka "Gadzika" i zaprosili mnie na 220 km wycieczkę ze Szczecina przez Niemcy aż za Hohenwuztzen i z powrotem. Jazda z tymi panami to proszenie się o zakatowanie na własne życzenie, a jednak...rozważałem ten pomysł ;). Nawet nastawiłem budzik na 4:30, by stawić się na zbiórce na Moście Długim na 6:00, ale organizm skorygował moje plany. O 4:30 pacnąłem budzik łapą i oddałem się spaniu.
Obudziłem się zupełnie naturalnie o 5:30 i uznałem, że jednak jadę.
Najwyżej spotkamy się na trasie, gdy będą zawracać, a tym samym pojadę sam i uratuję życie. :)))
Ruszam o godzinie 7:07. Na trawie już szron, choć to październik, końcówka kładki niknie we mgle.

Moja zabytkowa szosówka z roku 1978 naprawdę żwawo pomyka przez mgłę w stronę granicy, na liczniku widzę głównie prędkości w zakresie od 25-30 km/h.
Dobrze, że mam silną lampę z tyłu i kierowcy mogą mnie widzieć.

Wreszcie docieram do granicy z الجمهورية الإسلامية في ألمانيا.

Mgła i przymrozek nadal się utrzumują.
Trasa do Staffelde to dziś magiczny widok.

W ogóle to czuję się jak na wielkim lotnisku, bo obok na polach tysiące ptaków szykują się do odlotu, jedne kołują, inne startują, a jeszcze inne lądują.
Niesamowite. Staffelde Flughafen! ;)))

Zatrzymuję się na chwilę przy Imbissiku w Gartz, który otwiera zziębnięta pani Ela (a za chwilę już Ela ;) ).
Chwila rozmowy i zapowiadam się, że po 100 km zawracam i wpadnę na do niej na pyszną kawę.
Do Freidrichsthal nadal nie można dojechać remontowanym wałem, więc decyduję się poznać jakość objazdu. Trasa świetna, nawierzchnia super, ale o 8 km dłuższa niż standardowo. Dla mnie to dziś bez znaczenia, będę jechał dopóki na liczniku nie pojawi się 100 km, a potem zawracam.

Za Schwedt wstaje słońce i z zimowych ciuchów przebieram się w letnie, zrobiło się po prostu lato!
A to mój stary wierny "Rosynant" zbudowany przeze mnie na bazie czeskiego "Favorita", ale z różnymi modyfikacjami (takie rowery startowały kiedyś w Wyścigu Pokoju ;))).

Docieram na wysokość Stolpe, kontaktuję się z chłopakami, ale oni są dziś wyjątkowo jak na nich turystyczni, bo choć wyjechali godzinę wcześniej, to mają zaledwie 6 km przewagi. A może to ja tak gnam? Nic to jednak nie zmienia, bo oni jadą po polskiej stronie i dopiero w Gozdowicach przeprawią się promem na niemiecką i wtedy się spotkamy, więc nadal jadę sam.

Trasa i pogoda fantastyczne, obok rozlewiska Odry.

Aby nie czekać bezczynnie, odbijam z trasy do Oderbergu, który bardzo mi się kiedyś spodobał.
W końcu gdzieś to 100 km musi się wyświetlić. :)
Widok na Oderberg.

Statek-restauracja.

Zawracam ponownie nad Odrę i mam przedsmak istniejącej sytuacji polityczno-społecznej z imigrantami. Główną ulicą Oderbergu (!) zasuwają na rowerach arabscy nastolatkowie jadąc pod prąd (!!!) stając na jednym kole, za nic mając ruch samochodowy z przeciwka. Policji nie uświadczysz, no chyba żebym to ja nieopatrznie odebrał komórkę w czasie jazdy na rowerze, to wtedy można uznać to za zagrożenie i surowo ukarać. Mijam ośrodek dla uchodźców, w środku mnóstwo osób. Smętny widok, część tych ludzi to faktycznie poszkodowani przez wojnę i przez los uciekinierzy i robi mi się smutno. Większość jednak to wysportowane młode cwaniaki, które przyjechały tu po łatwe pieniądze i by narzucać swoje zwyczaje. Ten widok jakoś nie opuszczał mnie przez długi czas, stąd też i tytuł wpisu. Tymczasem ja przyjechałem tu "wykonać" najdłuższy przejazd tego roku.
W końcu na liczniku wyświetla się 100 !!!
Można zawracać!

Po lewej stary kanał Odry.

Wracam do Hochensaaten, bo moje lenie nadal się snują po jakichś targowiskach, po hamburgerowniach i mają dużo czasu, więc nie będę siedział i telefonuję do Jurka, że będę powoli jechał w stronę Szczecina. Mijam śluzę w Hochensaaten i nawet nie przypuszczam, że zamówioną u Jurka wodę i cytrynę odbiorę dopiero za 70 km i przyjdzie mi do Gartz dojechać "na oparach".

Miałem jechać powoli, ale tam gdzie wiatr pomaga grzechem byłoby nie jechać 30 km/h.
Potem wiatr robi się przeciwny i muszę wkładać w jazdę dużo pracy, a za mną ponad 130 km.

Coraz słabiej kręcąc korbami docieram wreszcie do Gartz. Tu również obserwuję scenki "imigracyjne". Z jednej strony niemiecka rodzina na spacerze z dwójką przygarniętych arabskich sierot, z drugiej zdesperowana Niemka, która próbuje wyprosić ze swojego garażu trzech facetów-imigrantów, którzy tam wtargnęli bez jej zgody (Polizei nie reaguje na takie zgłoszenia, bo są niepoprawne politycznie)
Docieram do Imbissiku, gdzie Ela częstuje mnie szklanką wody na powitanie, a Karsten (jej mąż) przyrządza dla mnie dużą, mocną kawę (pyszna!).
Do tego zamawiam dwie gałki lodów.

Jeszcze ponad pół godziny czekam na moich leniuszków, którzy nagle zamienili się w demony prędkości, gdy tylko zaczęli jechać ze mną.
A to łotry! ;)))

W końcu doczekałem się swojej wody i cytryny!
Można przyrządzić napój. :)

Moi kompani dopiero teraz pokazali na co ich stać, wcześniej nie było kogo zakatować.
Pod stromą górę w Staffelde jedziemy ponad 20 km/h, a za nami przecież już solidny dystans.
Docieramy do Szczecina i rozdzielamy się, a ja mam na liczniku "tylko" 194 km, więc wracam do domu naokoło i kombinuję tak, by przed blokiem wyświetliło się równe 200 km!
UDAŁO SIĘ! ;)))



Rower:Rosynant Dane wycieczki: 200.00 km (0.00 km teren), czas: 09:16 h, avg:21.58 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3500 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

"Koksowanie" z "koksami" do Schwedt :)

Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano: 04.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybiera się na "wycieczkę" z takimi "koksami" jak "Gadzik", "JurekTC", "Gryf", "Bielik" czy "Kubaros", bo wszyscy wiedzą, że jazda z nimi to "rzeźnia" ;))).
Nikt przy zdrowych zmysłach...a ja się wybrałem.
Oczywiście, znów zapakowałem się "za bardzo" i jechałem z małymi sakwami :).
Chciałem sprawdzić, jak daję radę z takimi cyborgami i po raz kolejny co nieco tłuszczyku wytopić, zwłaszcza, że upał sięgał 37 st.C.
Profilaktycznie na pierwsze miejsce zbiórki na Moście Długim nie pojechałem, za to w miarę szybko, ale umiarkowanie sam pokręciłem przez Rosówek i Mescherin do Gryfina, gdzie również miał stawić się Adrian "Gryf".
To była mądra decyzja, bo reszta ekipy wpadła do Gryfina ze średnią ok. 30 km/h, co oznaczałoby dla mnie w tym miejscu nie początek, a raczej koniec wyjazdu...jeszcze nie wiedziałem, co będzie dalej.
Ruszyliśmy w stronę Krajnika po polskiej stronie.
Zaczęło się jak dla mnie niewinnie, stałe tempo 30-32 km/h to nic strasznego, dawaliśmy zmiany i było OK.
Gorzej, jak w tym samym tempie podjeżdża się pod długie podjazdy, których na tej trasie nie brakuje.
W pewnym momencie poniosła mnie euforia i zrobiłem głupotę, bo na długim podjeździe, czując moc, podczepiłem się na koło do Jurka, a na zegarach mieliśmy ok. 32 km/h.
Gdy obejrzałem się do tyłu, peleton został w pewnej odległości za nami, co było słusznym pomysłem.
Potem jeszcze przyszła moja zmiana i kolejna głupota, bo kręciłem 37 km/h, a gdy nadeszła kolejna górka...poczułem odcięcie i spadek do 24 km/h na podjeździe, ni cholery więcej :(.
Gdy pod Krajnikem miałem na liczniku 41 km/h, a te "koksy" się oddalały, po prostu opadła mi szczęka i darowałem sobie ściganie ich.
Zawsze wydawało mi się, że 41 km/h to duża prędkość jak na rower...ciekawe ile oni mieli?
Z tego co słyszałem, ok. 50+.
Adrian "zwolnił" i poczekał na mnie, po czym wspólnie dotarliśmy do Krajnika, gdzie "koksy" czekały na nas pod sklepem, a Jurek raczył się colą, co miało potem zgubne dla niego skutki.
Wjechaliśmy do Niemiec i od Schwedt mieliśmy już w miarę równe tempo 30-32 km/h i można było "wypoczywać" :).
Jedyne zdjęcia z treningu to popas we Friedrichsthal, dobrze, że choć 2 zrobiłem :).


W Mescherin pożegnaliśmy Adriana, a reszta ekipy ruszyła na Szczecin.
Za Staffelde zaczęły się poważne problemy Jurka, bo zaczęły go łapać tak silne skurcze w nogi, że mało z roweru nie wyleciał.
Skutki żłopania kofeiny w nadmiarze w takim upale.
Po dojechaniu na stację benzynową pod Kołbaskowem dr Misiacz zalecił Jurowi zakup izotonika "Oshee" i po tempie, w jakim Jurek się oddalił, widać, że "co nieco" pomogło :).
Pobiłem swój rekord średniej na takim dystansie i w piekielnym upale, ale to dlatego, że jechałem z takimi wariatami!
Dzięki !!!
P.S. Poniżej podpinam zdjęcia Adriana "Gryfa".

Rower:Rosynant Dane wycieczki: 116.00 km (0.00 km teren), czas: 04:00 h, avg:29.00 km/h, prędkość maks: 56.00 km/h
Temperatura:37.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2343 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Bicie rekordu 400 km jednorazowo.

Piątek, 7 czerwca 2013 | dodano: 07.06.2013Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Dziś o godzinie 15:30 (ja o 15:00) ruszamy z ekipą ze Szczecina na bicie rekordu 400 km jazdy rowerem non-stop.
Czy się uda i czy poprawię swój rekord 300 km z roku 2011 (oj, jak to dawno było) ???
Zobaczymy...
Czyli do tego muszę dołożyć jeszcze stówkę!
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Nowy rekord ponad 360 km pobity!

Piątek, 7 czerwca 2013 | dodano: 08.06.2013Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Początkowo wahałem się, czy w ogóle rzucać się na bicie kolejnego rekordu, bo zadawałem sobie pytanie "po co?".
Kiedy samotnie biłem w 2011 rekord samotnego przejazdu na trasie 300 km, wiedziałem po co i chciałem to zrobić, chciałem sobie coś tam udowodnić przed 40-stką (że mogę mieć trójkę z przodu w rekordzie, póki mam trójkę z przodu w wieku) ;))).
Tym razem inicjatywa nie wyszła ode mnie, dałem się namówić na zbiorowe bicie rekordu 400 km zorganizowane przez Jarka "Gadzika" na trasie Szczecin - Bad Muskau - Zielona Góra.
Ja od początku zapowiadałem, że jadę tylko po stronie niemieckiej aż wybije 200 km i zawracam pokonując kolejne 200 km, bo nie lubię jeździć po polskich drogach i nie znoszę PKP i 6 godzin telepania się pociągiem z Zielonej Góry do Szczecina (a to tylko 220 km). Wolalem te 6 godzin przeznaczyć na wracanie rowerem do domu.

Ostateczny skład grupy:

1) Paweł "Misiacz" (czyli ja)
2) Jarek "Gadzik"
3) Jurek "Jurektc"
4) Adrian "Gryf"
5) Grzesiek "Hruby"
6) Piotrek "Rammzes"
7) Patryk "Zawiessza"

Start odbywał się w piątek o 15:30 z Głębokiego, ja natomiast postanowiłem nie forsować się jazdą po mieście i górkach na dojeździe do Mescherin przez Dobrą i Lubieszyn i pojechałem od razu do Mescherin, spotykając po drodze Adriana, z którym powoli pedałowaliśmy do celu.
Grupa miała nas wchłonąć jadąc równym, spokojnym tempem 24-25 km/h (równe ustalone tempo to ważny element przy biciu rekordów).
Misiacz i jego ciężki TIR w Mescherin (niestety, nie potrafię "na lekko", nie dość, że mój rower bez niczego waży 17,5 kg, to z piciem i innymi pierdołami ważył ok. 25 kg, czyli tyle, co ponad 3 współczesne rowery szosowe ;))).
Tak się akurat złożyło, że TIR-a miałem tylko ja, reszta to rowery szosowe bądź zapakowane rozsądnie.
Czekało mnie ciężkie zadanie!

Kiedy zatrzymaliśmy się z Adrianem na popas w wiacie przed Schwedt, okazało się, że ... grupa już się do nas zbliża!
Zastanawialiśmy się, z jaką prędkością pędzą, bo na pewno nie z zakładaną!

Kiedy dojechaliśmy za Schwedt, grupa była już tylko 300 m za nami, ale zatrzymali się na popas.
Ja nie zamierzałem do tych oszołomów dołączać wcześniej niż to konieczne, bo w ich tempie swoim czołgiem to ja bym nie dojechał nawet na wysokość Osinowa Dolnego :))).

Nie minęło wiele czasu, gdy na zakręcie dostrzegliśmy pędzący (naprawdę pędzący) peleton!
Wpadli spoceni jak szczury, pot lał się z każdego, bo...zasuwali 30 km/h...nie ma co, idealne tempo na przejechanie 400 km!
Z tego, co usłyszałem, niektórzy mieli już dość...
Dobrze, że nie stawiłem się na Głębokim.
Podobno sprawcy są na pierwszym planie i "suszą zęby", ale są to oczywiście niesprawdzone pogłoski ;))).

Oczywiście przy takim obrocie sprawy nie należało oczekiwać, że będziemy jechać zakładanym tempem, bo wyszło, że jedziemy ok. 28 km/h, a przy parnej i gorącej pogodzie nie za dobrze do wróżyło.

Po dojechaniu do Hohenwutzen powiedziałem, że ja dalej jadę sam, bo to nie jest prędkość na bicie rekordu, którą bym wytrzymał przez kilkaset km, podobnie zresztą powiedział Grzesiek i sytuacja troszkę się uspokoiła, ale co się naszarpaliśmy, tego mięśnie już nie zapomną.
Na wysokości Gozdowic trafiliśmy na otwarty jeszcze "Imbiss" i niektórzy z koksów zakupili sobie po izotoniku ;).

Po przejechaniu ponad 140 km Jarek bardzo mądrze zarządził, że robimy sobie godzinny odpoczynek w McDonaldzie w Kostrzynie, aby uzupełnić kalorie, wpompować kofeinę i opłukać twarze z soli i muszek, których było zatrzęsienie i właziły wszędzie, nawet pod okulary!
Ja i moje mięśnie są "Gadzikowi" wdzięczne za to, inni pewnie też mają podobne zdanie.
Zdjęcie marnie wyszło, ale zamieszczam dla celów dokumentacji.

O dziwo, dalsza jazda ciemną nocą na lampach na trasie "Oder-Neisse" to była czysta przyjemność.
Temperatura świetna, tempo jak należy...no i ten klimat, kiedy oświetlona grupa przemieszcza się w ciemności.
Trzeba było tylko uważać na jeże, które właziły na drogę.
Jeden pewnie podrzucił igłę i mieliśmy łatanie dętki Patryka.

Po dojechaniu do Fraknfurtu podtrzymałem swoją decyzję i ruszyłem w powrotną drogę, a choć lekko pod wiatr, to już tempem zbliżonym do tego, które lubi mój organizm i mój TIR ;).
Okazało się, że do mnie chciał się jeszcze dołączyć Grzesiek i Patryk, co mnie bardzo ucieszyło.
Pożegnaliśmy się i koksy ruszyły na południe, a grupa umiarkowanych na północ, w kierunku na Lebus i dalej ;).

W Kostrzynie Patryk uznał, że pokonanie ponad 200 km to i tak jego rekord życiowy i mu starczy i rozsądnie stwierdził, że udaje się na stację kolejową.
My z Grześkiem ruszyliśmy dalej.
Zaczęło świtać...

Zrobiło się zimno, więc włożyliśmy na siebie, co tylko się dało (zdjęcie demo robione już w domu, ale tak jechałem jakiś czas) ;).

Gdy dochodziła godzina 4:00, zaczął nas morzyć sen, nieważne, że zimno i że pedałowaliśmy.
To było nie do opanowania i postanowiliśmy zdrzemnąć się w wiacie, co okazało się niemożliwe :(.

Tegoroczna edycja komarów jest aktywna rano, wieczór i w południe, w cieniu i w słońcu i pogryzieni musieliśmy szybko uciekać, przysypiając na kierownicach.
W tym momencie padł mi smartfon z Endomondo, a tym samym i aparat.
Miałem rezerwową starą Nokię i od tego momentu marne zdjęcia pochodzą z niej.
Przed Gross Neuendorf miałem nieciekawy epizod.
Nie spałem ponad dobę i cały czas na kręceniu.
W pewnym momencie doświadczyłem dziury w czasoprzestrzeni, w jednym momencie jechałem po ścieżce, a nie wiadomo kiedy teleportowałem się na krawędź skarpy, po której biegła ścieżka - miałem tzw. mikrosen.
To był sygnał, żeby znaleźć dobrą miejscówkę i trafiła się idealna - lądowisko dla UFO w Gross Neuendorf i dwie ławeczki.

Jak zalegliśmy o 5:00, padliśmy jak kamienie, ja obudziłem się o 6:15, Grzesiek przed 7:00.
To była dobra decyzja.

W znacznie lepszym stanie ruszyliśmy dalej wzdłuż "Oder-Neisse Radweg".
Oczywiście most kolejowy, gdzie miała być ścieżka nadal zamknięty z powodu "czegoś".

Po dojechaniu do Hohenwutzen wjechaliśmy na targowisko po polskiej stronie, gdzie w kawiarence wciągnęliśmy na śniadanie z Grześkiem po kawie, drożdżówce i pączku i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Choć jestem zadowolony ze swojego skórzanego siodełka, to po 220 km zacząłem czuć, że je mam, ale cieszę się, że nie czułem go tak jak inni już od początku ;).
Przy trasie pasie się mnóstwo owiec, są wśród nich jagniątka jak maskotki (zobaczcie, znalazłem jakoś czas na rekord i zrobienie zdjęcia owieczkom) :).

W wiacie przed Gartz odebraliśmy informację od koksów, że za 6 km strzeli im 400 i zbliżają się do Zielonej Góry, tymczasem ja miałem na liczniku "skromne" 301.
Jak ja się cieszę, że nie pojechałem dalej, tylko zawróciłem, bo zapewne bym zmarł.
Tu ciekawostka:
W 2011 roku samotnie biłem rekord 300 km, co zajęło mi ok. 14 godzin i do domu wróciłem prawie bez zmęczenia (jechałem w tempie 20-24 km/h bez szarpaniny, fotki, zwiedzanie), teraz jechaliśmy rwanym i niestabilnym tempem dochodzącym do 28 km/h, czasem nawet 30 kmh/h, a czas po 300 km miałem dziś...tylko o 20 minut krótszy niż w czasie mojego samotnego bicia rekordu.
Moja "samotna średnia": 21.21 km/h, moja "grupowa średnia szarpana": 22.05 km/h, różnica prawie żadna. Gdzie sens?
Wnioski?
Chłopaki, ja Was bardzo lubię, ale na bicie rekordów się więcej z Wami nie wybieram, co najwyżej na jakiś trening ;))).
Dalej niestety już była tylko walka z upałem, wiatrem i bólem zadu.
Myślałem, że po powrocie do Szczecina dokręcę jeszcze z Basią brakujące 40 km, ale tylko po nią pojechałem odebrać ją z pracy (była na rowerze), zakupiliśmy izotoniki w sklepie "1001 Piw", zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do domu.
Nie miałem już ani sił ani chęci spędzić kolejnych 2 godzin na siodełku w imę "czwórki z przodu rekordu", a oczy zamykały mi się na stojąco.
Oprócz powyższego do znużenia bardzo dołożył się upał, a ja upałów serdecznie nie znoszę.
Czy zamierzam jeszcze pokonać jakiś duży dystans ?
Na razie o tym nie myślę, ale ... wiecie, różnie bywa ;).


A to ślad trasy, ale część, bo niestety, Endomondo zdechło na 222 km, ale trasa była i tak generalnie "w te i we w te" ;)


Po co to robimy?
Może dlatego?


:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 360.46 km (2.00 km teren), czas: 16:21 h, avg:22.05 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 7900 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(40)

Zawijka w Pampow...ech

Sobota, 9 lutego 2013 | dodano: 09.02.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Ruszając rano na spotkanie z ekipą BS/RS na Głębokim (zbiórka o godzinie 9:00) na wycieczkę "śladem Jurkowego Garmina" raczej nie spodziewałem się, że wrócę z niej przedwcześnie.
Kiedy wczoraj bez najmniejszego zmęczenia przebiegłem ponad 5 km, zakładałem, że po walce z wirusem wróciłem do formy.
Hm...no to najwidoczniej nie do tej rowerowej.
Miałem wrażenie, że ktoś przyczepił do mnie nie moje nogi, ale kogoś, kto prawie nie jeździ na rowerze. Poniekąd jest w tym nieco racji, no specjalnie się nie wykazywałem ostatnio...ale skoro biegam bez problemów, skąd tu taka lipa?
Sam mój dojazd na Głębokie nie był popisem formy...
Na starcie oprócz mnie stawił się Gadzik, Jaszek, Monter, Gryf, Peio i prowodyr, czyli Jurek ;).

Kiedy ruszyliśmy, niespecjalnie też pomogło mi "tempo turystyczne" narzucone bez pardonu na samym początku przez Jurka.
No jak lubię tego gościa, tak jego pojęcie stałego "turystycznego tempa" w okolicach 28-30 km/h mi zupełnie nie odpowiada.
Jaszkowi chyba też ? ;)
Chyba będę się z nim umawiał tylko na treningi ;))).
Jakoś udało mi się dociągnąć do Dobrej, ale potem moje nogi robiły się dziwnie wiotkie i "nie podawały".
Czułem, że mogłoby się to skończyć "telefonem do przyjaciela", tak jak w przypadku ostatniej wycieczki Małgosi, na której prawie nikt nie błyszczał formą.
Coś dziwnego wisi w powietrzu ?
Niestety, ja nie miałem opcji "telefonu" do przyjaciela, bo wszyscy ci, którzy mogliby mnie zabrać z rowerem, są poza Szczecinem.
Za Bukiem drogi zrobiły się białe i moje koła zaczęły się dziwnie zachowywać. Mimo to postanowiłem ciągnąć dalej, w końcu drogi w Niemczech są "podgrzewane" i czarne, co potwierdził nasz wjazd do Blankensee.
Ciężki dla mnie podjazd pod górkę w Pampow utwierdził mnie w przekonaniu, że o ile jeszcze może dojadę do Rieth, to nie bardzo bym wiedział, jak stamtąd wrócić.
Postanowiłem zatrzymać się w wiacie na herbatę i kanapkę (w której nikt nie zamierzał się zatrzymywać ;))) i zawrócić.
Stanęliśmy, trąbiliśmy...ale część koksów pognała do przodu.
Po chwili wrócili. Zdziwieni, że "tracimy czas na głupoty" typu posiłek czy zdjęcie ;))).
Po herbatce zrobiło mi się lepiej i pomyślałem, że spróbuję jechać dalej, ale pierwsza górka wybiła mi to z głowy.
W podjęciu decyzji pomógł mi też niebezpieczny uślizg koła na ośnieżonej już jezdni (tu nie była "podgrzewana").
Opony Schwalbe Marathon to dobra rzecz, ale zupełnie nie nadają się na śliskie lub nawet lekko śliskie nawierzchnie i nie miałem ochoty na kolejnego szlifa.
Zresztą, nie miałem zamiaru nikomu niczego udowadniać i jechać dla samego jechania, bo po co?
Pożegnałem się z tymi, których jeszcze widziałem i zawróciłem do Blankensee.
Na chwilę zatrzymnałem się, żeby popełnić głupotę.
Zdjęcie znaczy chciałem zrobić ;).

Cóż, pogoda niezbyt cudowna, ale co tam...
W Blankensee umyśliłem sobie, że wrócę przez Bismark, Schwennenz i Ladenthin, ale pierwsze kilka metrów w tamtym kierunku i niebezpieczne uślizgi koła sprawiły, że zawróciłem.
Na asfalcie leżała śliska breja, która gdzieniegdzie przymarzała, a ja nie chciałem po raz kolejny obić sobie zadu ;).
Zatrzymałem się w wiacie na kolejną herbatkę, licząc, że doda mi sił.
Nie dodała.

Ciągnąc coraz wolniej, dotoczyłem się do Wołczkowa.
Jak wlokłem się pod górkę na Bezrzecze...szkoda słów, jakby mi Monter podał Pavulon ;))).
Totalne zwiotczenie :///.
Jadąc koło poligonu natknąłem się na taki oto "pojazd".

Ledwo kręcąc korbami dotarłem na Pomorzany i tam w mojej głowie błysnęła myśl, że Bronik na pewno składa swoje nowe piękne cacko.
Miałem rację i czuja - akurat dotarł do garażu i dokręcał to i owo w nowym Pegasusie (niezły wypasik, przekładnia planetarna 11 biegów, hamulce tarczówki, itp. itd).

Chwilę poględziliśmy, po czym szybko zawinąłem się do domu, bo zrobiło mi się zimno.
W domu stwierdziłem, że skoro po 60 km jestem bardziej wypompowany niż po 300, to decyzja o powrocie była słuszna.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 60.12 km (2.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:20.04 km/h, prędkość maks: 32.00 km/h
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1279 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

"Turystyczny" poranek (przez Niemcy) w tempie do 40 km/h :))).

Czwartek, 26 lipca 2012 | dodano: 26.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kiedy wczoraj w pracy Jurek zaproponował mi zbiórkę o 8:00 na Głębokim na "wycieczkę" z Jarkiem "Gadzikiem", od razu odmówiłem, bo wiedziałem, czym pachnie taka "wycieczka".
Jazda w tempie 30-40 km/h może i dla nich jest wycieczką, ale czy dla Misiacza?
Przed snem zaprogramowałem mózg w ten sposób: "Obudź mnie, jeśli mam z nimi jechać".
No i cholera...obudził.
Spakowałem się, wysłałem do Jurka SMS, że jednak jadę, wytoczyłem swój najcięższy sprzęt KTM (no niestety, nie potrafię zejść z masą roweru z bagażem do jazdy poniżej 22 kg) i pojechałem na Głębokie.
Dokładnie punkt 8:00 na Głębokim zastałem ... pustkę.
Jurek nie odczytał mojego SMS-a.
Kiedy zadzwoniłem, byli już na trasie do Dobrej.
To oznaczało, że zacząłem jechać "turystycznie" 30-32 km/h, żeby za długo nie naczekali się na mnie pod sklepem w Dobrej.
Czekali raptem 7 minut.

Jurek twierdził cały czas, że Misiacz to gwarant turystycznej jazdy.
Taa...za chwilę się zaczęło, "Gadzik" wrzucił tempomat na 33 km/h i już.
Trasa wg GPS-a Jurka.

Nawet spokojnie się na początku jechało, byłem zaskoczony.
Oczywiście od razu z Jurkiem zapowiedzieliśmy, że pierwszą zmianę możemy dać "Gadzikowi" po 80 km, czyli po zakończeniu wycieczki :))).
Nawet się szarpnąłem za Bukiem na chwilowe prowadzenie, ale szybko stwierdziłem, że to wyjątkowo głupi pomysł :))).
Od tej pory wiozłem się do końca na kole "Mechanicznego Gadzika" lub "Mechanicznego Jurka" :).
W Blankensee wjechaliśmy do Niemiec i skierowaliśmy się na Pampow i Glasshuette.
Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że pod stromą górkę za Pampow będę wjeżdżał w tempie 29 km/h!!!!
A teraz akcent turystyczny - udało mi się zrobić zdjęcie w czasie jazdy :).
DOBRA INFORMACJA DLA ROWERZYSTÓW - Niemcy prawie ukończyli budowę ścieżki (asfaltowej) łączącej Gruenhof z Glasshuette!!!
Widoczna po lewej:

W chwilę potem Jurek nieśmiało zasugerował przerwę na batonika, na co "Gadzik" odparł, że:
- W porządku, to możemy zwolnić do 26 km/h :)))
No, ale jednak przerwa była, w wiacie w Glasshuette, gdzie zżarliśmy batoniki, przy okazji ugryzł mnie giez (w sumie tak lał się ze mnie pot, że mu się nie dziwie, lubią takie "delicje"), a "Gadzik" zaproponował tempo 40 km/h!
Zgroza!!!

Co zapowidział, to uczynił i od skrętu do Polski koło Hintersee wrzucił 40 km/h. Cóż było robić, dostosowaliśmy się :).
Jurek nawet próbował dawać zmiany, ale pewnie stwierdził, że to bez sensu, skoro możemy wisieć na kole jadącej z przodu maszyny.
Na Głębokie wróciliśmy po ok. 2 godzinach od startu. Kiedy spojrzałem na GPS-a Jurka, nie mogłem uwierzyć, że jechaliśmy z taką średnią!!!

...to znaczy dla nich to pewnie normalne, ale ja byłem zaskoczony, bo na trekkingu z sakwami dziś pobiłem swój rekord średniej ustanowiony na takim dystansie (normalnie nawet nie jeżdżę taką prędkością, a co dopiero mówić o takiej AVG).
Na ul. Wojska Polskiego pożegnaliśmy się i skierowałem się do domu, gdzie wskazane byłoby użycie ścierki do podłogi, bo tak się ze mnie lało (i leje do teraz), nawet po kąpieli!
A to moja bułeczka, która przejechała się ze mną na blisko 80-km wycieczkę, którą zjadłem w domu, bo na trasie nie było to wykonalne :))).

P.S. Na trasie "spaliłem" 2,7 litra napojów.
Mam też nadzieję, że z taką prędkością udało mi się w końcu zostawić mojego lenia daleko z tyłu :))). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 78.55 km (4.00 km teren), czas: 02:46 h, avg:28.39 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1968 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Z Jurkiem po jego poniewierce...

Wtorek, 22 listopada 2011 | dodano: 22.11.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Tytuł jest w zasadzie błędny, bo Jurek nie wrócił z tej poniewierki po Holandii na dobre, a na pięciodniową przerwę.
Umówiliśmy się na 12:40 pod Starą Komendą, gdzie załatwiłem sprawę służbową i podjechaliśmy na Plac Lotników, gdzie z kolei swoją sprawę załatwił Jurek.
Spokojnym, spacerowym tempem dojechaliśmy na Jasne Błonia.

W zasadzie to spotkaliśmy się głównie nie na jazdę, a na gadanie na rowerkach, dlatego w bardzo statecznym tempie toczyliśmy się przez Lasek Arkoński.

Po chwili dotarliśmy w okolice ul. Miodowej niedaleko jeziora Głębokiego, gdzie zatrzymałem się na kawę i kanapkę i oczywiście pogawędki.

Po odpoczynku ruszyliśmy w ślimaczym tempie wokół jeziora Głębokiego i tak się zagadaliśmy, że nawet fotki nie strzeliłem...
Gdy wracaliśmy, Jurkowi zachciało się obejrzeć postępy prac na remontowanej ul. Arkońskiej.
Nadal trwa również renowacja zabytkowej wiaty tramwajowej.

W wyniku prac konserwatorskich odkryty został przedwojenny napis, który brzmi: "Für Fahrgäste der Strassenbahn" - "Dla pasażerów tramwajów" (czyli nie dla pijaków i obszczymurków).

Prawdę mówiąc, zakres prowadzonych prac robi wrażenie, nawet szyny tramwajowe umieszczane są w gumowych osłonach, aby tramwaje mniej hałasowały. Znając destrukcyjną mentalność naszych projektantów i drogowców byłem zaskoczony nie tylko tym, że nie wyrżnięto w pień wszystkich drzew tam rosnących, ale też zabezpieczono je deskami i folią! Naprawdę jestem miło zaskoczony. Remontowana jest również zabytkowa szkoła, a remont wykonuje przedsiębiorstwo konserwacji zabytków, a nie "jakaś tam firma".

Jadąc dalej, na skrzyżowaniu ul. Niemierzyńskiej z ul. Lenartowicza i ul. Żupańskiego zostaliśmy poproszeni o pomoc przez dziadunia ciągnącego wózek z drewnem. Po raz kolejny okazało się, że nie wożę całego swojego majdanu narzędziowego na darmo. Kluczem nr 13 szybko załatwiłem sprawę odpadającego kółka u dziadkowego wózka. Chwilę porozmawialiśmy o rowerach i ruszyliśmy dalej.
Serwis wózka napotkanego dziadka. Zdjęcie autorstwa JurkaTC. © Misiacz

Na chwilę wzięło mnie na sentymenty i pokusiłem się o może niezbyt wyrafinowaną fotkę sklepu "Kaśka" i bloku nad nim przy ul. Niemierzyńskiej 10, ale wynika to z tego, że mieszkałem tam z Basią w wynajmowanej kawalerce przez rok przed ślubem i mimo, że okolica nie wydaje się najciekawsza, mam stamtąd prawie same miłe wspomnienia :).

Przez ul. Niemcewicza dotarliśmy na ul. Kadłubka pod "Starą Winiarnię".
Warto kliknąć na powyższy link, bo wnętrza zabytkowych piwnic są pięknie odrestaurowane, a co ważniejsze - Joanna z "Rowerowego Szczecina" (i również ze sklepu rowerowego "Mad Bike") poinformowała, że odbędzie się tam pokaz tańców irlandzkich i będzie muzyka na żywo (miejmy nadzieję, że i Asia będąc członkinią zespołu również dla nas zatańczy:)).
Rowerzyści i sympatycy będą mile widziani, początek o godzinie 20:00 w czwartek 24 listopada 2011.
Ja zamierzam się pojawić :).
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 32.33 km (13.00 km teren), czas: 02:09 h, avg:15.04 km/h, prędkość maks: 32.00 km/h
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 670 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Wycieczka za Tanowo przed zsyłką Jurka...

Piątek, 16 września 2011 | dodano: 16.09.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Ponieważ Jurek wyjeżdża jutro na kolejną zsyłkę do pracy, na godzinę 12:00 umówiliśmy się "pod ptakami" (Pomnik Czynu Polaków) na pożegnalny spacerek rowerowy (dziś naprawdę spacerek).
Skoczyliśmy na chwilę do Foto Bestu, po drodze natykając się na taką oto nowoczesną rzeźbę stojącą przed Urzędem Miejskim pn. "Błyskotka".
Garbus. Rzeźba nowoczesna przed Urzędem Miasta. © Misiacz

Potem skierowaliśmy się przez Jasne Błonia i Las Arkoński do Tanowa.


Od Głębokiego do Pilchowa przejechaliśmy leśnymi ścieżkami, które niespecjalnie podobają się Jurkowi, choć jeździ na rowerze MTB.
Ścieżką rowerową dotarliśmy spokojnie do Tanowa, a dalej pojechaliśmy sprawdzić postępy na budowie ścieżki od Tanowa do Polic.
Jeszcze trochę trzeba porobić...

Tą samą trasą wróciliśmy do Szczecina, gdzie pożegnaliśmy się na wysokości ulicy Ostrawickiej.

Po południu wybraliśmy się z Basią samochodem na nordic walking na Głębokie. Jadąc al. Wojska Polskiego zauważyliśmy znajome sylwetki rowerzystów, dwóch Pawłów: "Sargatha" i "Axisa". Jechali również w stronę Głębokiego, więc lekko zatrąbiłem. W takich sytuacjach w Sargatha wstępuje duch walki z kierowcami i tym razem już coś mamrotał pod nosem, dopóki nie rozpoznał Misiacza. ;)
Jakoś odruchowo skręciłem w stronę Arkońskiej, zamiast jechać prosto nad jezioro, więc Pawły odjechały. Po chwili dogoniłem ich na wysokości jednostki wojskowej. Znając zadziorny charakterek Sargatha, podjechałem do niego prawym bokiem samochodu, więc mnie nie widział i chcąc go podpuścić przez okno wydarłem się:
"JAK JEŹDZISZ BARANIE??!!"
...i powoli ruszyłem przed siebie. ;)))
Nie poznał mojego samochodu, bo wcześniej widział tylko przód, a poza tym dziś jechaliśmy naszą Cariną "staruszką".
Tego tylko było trzeba było Sargathowi - stanął na pedały i ruszył za mną w pościg, chcąc oczywiście wymierzyć sprawiedliwość i pewnie wywalić z siebie, co myśli o takich krzykaczach! ;)))
Na szczęście mnie rozpoznał i w całości dojechałem na Głębokie. ;)
Widok Głębokiego - przepiękny - niestety, akurat teraz miałem tylko komórkę, więc jakość marna...Spacerek NW miał 6 km...
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 45.31 km (12.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:19.70 km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 946 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

"Spacerek" z Jurkiem i Piotrkem ;)

Środa, 14 września 2011 | dodano: 14.09.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Zgadaliśmy się dziś z Jurkiem na godzinę 12:30 pod Pomnikiem Czynu Polaków, aby wybrać się na rowerowy spacerek. Jurek krążył wokół pomnika, kiedy dojechałem na miejsce. Zacząłem krążyć tuż za nim, zastanawiając się, kiedy mnie w końcu zauważy. Zauważył po całym dużym okrążeniu placu, kiedy zacząłem mocno "klamkować" hamulcami ;).
No to czas było ruszyć na spacer. Traf jednak chciał, że Jurek miał interes w sklepie rowerowym Mad Bike, do którego faktycznie dojechaliśmy spacerowo. Wchodząc do sklepu, natknęliśmy się na Małgosię "Rowerzystkę", która szukała dla siebie kasku (dodam, że to już moje drugie spotkanie z Małgosią, kiedy szukała kasku). W sklepie był również Piotrek "g286", który się do nas przyłączył. Kiedy powiedzieliśmy, że jedziemy spacerowo, zaproponował wypadzik do ... Nowego Warpna! ;))) Oczywiście nie było mowy o takim dystansie, ale już wiedzieliśmy, że z nim to ze spaceru nici ;))).
No, względnie spacerowo przejechaliśmy przez Las Arkoński, skąd po krókiej przerwie pojechaliśmy w stronę Bartoszewa.
Przerwa w Lasku Arkońskim. Jurek i Piotrek mędrkują nad rowerem. ;) © Misiacz

Spacerowe tempo oscylowało wokół 30 km/h ;).
W Bartoszewie Jurek i Piotrek zaproponowali powrót lasem w stronę Głębokiego czerwonym szlakiem. O ile oni na rowerkach MTB jakoś dawali radę jechać po piaszczystej drodze zniszczonej przez "koniarzy", o tyle ja na swoich cienkich oponach trekkingowych notorycznie się zakopywałem, dwa razy o mało co nie zaliczając gleby. Zawróciliśmy więc i pojechaliśmy trasą tzw. "pętli sławoszewskiej".
Za Dobrą dostaliśmy wiatr w plecy i było lekko z górki (no co, nie było?;)) i ...wiem, wiem...przepraszam Jurek, ale troszkę mnie poniosło, mieliśmy być grzeczni, bo Jurek na antybiotyku ;(((...i tak mnie jakoś bezmyślnie niosło te 35-40 km/h, potem zmianę dał Piotrek i dochodziło do 42 km/h. Tak to dojechaliśmy na Głębokie, gdzie okazało się, że Jurek nie miał nic do picia.
Na pytanie "Czemu nic nie mówiłeś?" odpowiedział: "Nie było kiedy" ;).
Odpoczynek na Głębokim. © Misiacz

Na szczęście miałem zapasowe pół litra gazowanej wody, które wsiąkło w Jurka jak w Saharę ;).
Potem już naprawdę spacerowo przejechaliśmy ponownie Laskiem Arkońskim, przed Parkiem Kasprowicza pożegnaliśmy Jurka, a my z Piotrkiem rozjechaliśmy się przy Urzędzie Miejskim.
W drodze powrotnej zajechałem jeszcze na działkę do taty, który z Karkonoszy przywiózł mi prawdziwe piwo, mój ulubiony "Lwówek Książęcy".
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 50.36 km (7.00 km teren), czas: 02:20 h, avg:21.58 km/h, prędkość maks: 43.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1119 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Na spotkanie deszczowej wyprawy "Oder-Neisse".

Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano: 01.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mimo, że nie udało mi się pojechać z „Drużyną Gadzika” na 3-dniową trasę Odra-Nysa z początkiem w Czechach, to jednak w jakimś sensie w niej uczestniczyłem. Najpierw pojechałem spotkać się z chłopakami na dworcu. Przez kolejne dni starałem się zapewnić tzw. wsparcie internetowe, przesyłając co rusz prognozy pogody i słowa wsparcia (to drugie było bardziej przydatne, bo pogoda i tak była do dupy i na chłopaków dzień w dzień lały się kaskady deszczu).
Udało mi się też wytropić dla nich adres noclegu w Słubicach, gdzie mogli wreszcie nieco podeschnąć (ci, co chcieli się suszyć;))).
Ponieważ w ostatni dzień wyprawy ekipa jechała ze Słubic do Szczecina, wykombinowałem sobie, że ruszę o 2:00 w nocy i uda mi się wykręcić jakieś 200 km (a chciało mi się po raz kolejny i 300 km) i przy okazji przejechać drogę powrotną z tą zacną grupą. Okazało się, że na pomysł „wyjechania naprzeciw” wpadł też Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102”, a mój pomysł wyjazdu o 2:00 w nocy na dłuższy dystans uznali…eee…hmmm…no…za „rozsądny inaczej”. ;)))

W związku z tym, kierując się mądrością innych skorzystałem z propozycji trasy zaczynającej się o normalniejszej godzinie i o normalniejszym dystansie. Spotkaliśmy się, tzn. ja, Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102” o godzinie 9:00 i ruszyliśmy na przejście graniczne w Rosówku. Kondycja tego dnia była jakaś wyjątkowa, jechaliśmy wyjątkowo żwawo (inna sprawa, że równie żwawo zatrzymywaliśmy się na postoje, choć nie wynikało to ze zmęczenia). Przekroczyliśmy granicę i przez Staffelde i Mescherin dotarliśmy do rowerowej ścieżki do Gartz.
Basia i Krzysiek za przejściem granicznym.

W Gartz spotkaliśmy Tunisławę i Rowerzystkę, które początkowo miały jechać z nami, jednak ze względu na ilość „Cyborgów” w ekipie, nieprzewidywalne tempo i spory dystans zdecydowały się na normalniejszą wycieczkę. ;)
Grupa BS/RS w Gartz (foto: Tunisława) © Misiacz

Tunisława, po cyknięciu powyższego zdjęcia uparła się, że koniecznie uwieczni pojawiające się u mnie siwe kudły.
Z diabłem i z kobietą trudno wygrać i zrobiła, co zapowiedziała! ;)))
Siwiejący Misiacz (foto: Tunisława) © Misiacz

Pożegnaliśmy się, panie pojechały na Hochenreinkendorf, a my pognaliśmy w stronę Schwedt.
Jechało się chyba za szybko i za przyjemnie i zakładam, że w głowie Krzyśka zaczęła się jednak pojawiać pewna monotonia, bo wykombinował dla nas niesamowite atrakcje. Już wyjaśniam o co chodzi! ;)

Do Schwedt wjechaliśmy nieco inaczej, bo od strony Vierraden, przejechaliśmy tam przez most i ścieżką po wale przeciwpowodziowym wzdłuż rzeki ruszyliśmy na południe. Ponieważ Niemcy wyjątkowo guzdrzą się z naprawą odcinka wału, po którym biegnie ścieżka, jest ona zamknięta, a trasa rowerowa biegnie objazdem przez Criewen, dość wredne górki i wiedzie po telepiących betonowych płytach. Krzysiek jednak gdzieś usłyszał, że przez budowę DA SIĘ przejechać, wystarczy jedynie przez jakieś 150 metrów przepchać rower po piasku i zrobimy sobie skrót. Faktycznie, po wjechaniu na budowę jechaliśmy jakiś czas po ubitym szutrze, ale potem zaczęły się wspomniane atrakcje i te rzekome 150 metrów. Może kiedyś i był to piasek. Obecnie, po wielodniowych ulewach była to grząska breja, więc zaproponowałem jednak zawrócić. Pomysł nie przeszedł. ;)

Już po kilku metrach, kiedy błocko wlewało nam się prawie do butów, a pchanie rowerów stawało się prawie niemożliwe ze względu na to, że koła tonęły w błocie (u mnie do wysokości przerzutki), Baśka zaczęła rzucać Krzyśkowi pogróżki, że za ten pomysł zostanie poddany „wielokrotnej kastracji” (swoją drogą zastanawiałem się, jak ona chce to zrobić, Krzysiek musiałby być „wielojajeczny”;)).
Mój repertuar słów był raczej ograniczony do dwóch zwrotów „K…mać!!!” naprzemiennie z „Ja pierd…ę” ;)))

A poniżej spojrzenie Shrinka na sytuację (pozwoliłem sobie skorzystać z jego komiksowej "licencji" na fotce powyżej):

"FOTKA 'SKOMIKSOWANA' OSOBIŚCIE PRZEZ SHRINK'A: WIĘCEJ TUTAJ (KLIKNIJ)"

Kiedy przebrnęliśmy przez ten koszmar, okazało się, ze dalsza jazda jest niemożliwa.

Koła były sklejone błotem z błotnikami, było go pełno w łańcuchu, przerzutce i na trybach.
Hamowanie przy takich obręczach groziło ich szybkim zdarciem, nie wspominając o klockach.

Cóż…
Pozostało nam sprowadzić jakoś rowery po zboczu wału, gdzie na podmokłym terenie zebrało się nieco wody i zabrać się za długotrwałe mycie rowerów.
Oczywiście buciki szybko napełniły nam się wodą i oprócz błota mieliśmy gratis wilgoć w środku! ;)

Na szczęście miałem pustą butelkę z dzióbkiem po „Powerade”, więc służyła jako dysza wodna do zmywania błota z kasety, łańcucha i hamulców. Koło tylne umyłem dość sprawnie, po prostu zanurzyłem je w wodzie, uniosłem rower i zakręciłem ostro pedałami. Dobrze, że z tyłu nikt nie stał, taka szła fontanna! ;)

Po względnym odczyszczeniu sprzętu wjechaliśmy na wał, gdzie droga była już ubita…do następnej błotnej breji. Przytaczanie cytatów jest tu wysoce niewskazane. Naszym szczęściem było to, że przed kolejnym bagnem był mostek przez kanał, którym to…dojechaliśmy do objazdu w Criewen, który tak próbowaliśmy ominąć „jadąc” przez budowę. Na szczęście znam jeszcze inny objazd z Criewen, który nie wiedzie po płytach, trzeba tylko 2 km przejechać drogą główną Schwedt-Angermuende i w następnej wiosce (Flemsdorf) zjechać na Alt-Galow.
Po dojechaniu do Stuetzkow zatrzymaliśmy się na postój w wiacie nad kanałem


Tam dowiedzieliśmy się, że chłopaki są już za Hochensaaten i najlepiej będzie, jeśli na nich poczekamy i troszkę się pobyczymy. Kiedy zaczęło lekko mżyć wiedzieliśmy, że to mokra ekipa deszczowych bikerów ciągnie za sobą od Czech swoją ulubioną chmurę.
Na szczęście nasza moc była większa i po kilkunastu minutach chmura zdechła i zrobiło się sucho.
Po powitaniu wzięliśmy się za robienie pamiątkowych fotek, to Jurek w akcji.

Gadzik, Bendżi, Gryf, Baśka, Misiacz i Monter61.

Po dość długiej przerwie, koniecznej do wysłuchania opowieści z wyprawy, ruszyliśmy tą samą trasą w stronę Szczecina (pominęliśmy oczywiście „błotne spa” i pojechaliśmy objazdem jak należy). Chłopaki ciągnęli ostro, jakby szybko chcieli dostać się w suche miejsce i otworzyć piwko. ;)
Kolejny postój mieliśmy dopiero za Schwedt, przy budce obserwacyjnej w rezerwacie ptactwa.

Dalszej trasy nie ma już co opisywać, bo jest taka sama jak dojazdowa.
Dotarliśmy do Szczecina, gdzie na Rondzie Hakena zrobiliśmy sobie wspólną fotografię i każdy udał się w swoim kierunku.
Ostatni z prawej stoi Paweł, który nie załapał się na fotkę w Stuetzkow.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 151.24 km (4.50 km teren), czas: 06:49 h, avg:22.19 km/h, prędkość maks: 56.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3387 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)