MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2011

Dystans całkowity:763.13 km (w terenie 81.00 km; 10.61%)
Czas w ruchu:33:02
Średnia prędkość:21.76 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma kalorii:14493 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:42.40 km i 2h 21m
Więcej statystyk

Samotnie, ale z wiatrem do Trzebieży i nad jez. Piaski. Potem już nie! ;)))

Niedziela, 27 lutego 2011 | dodano: 27.02.2011
Wczoraj tradycyjnie pomknęliśmy z Cyborgami na Szczeciński Rajd BS dookoła Miedwia.
Dziś pragnąłem spokoju i stabilnego tempa bez szarpaniny, więc równo o godzinie 12:00 wyjechałem z domu, kierując się do Trzebieży.
Tym razem postanowiłem przejechać dość specyficznymi, północnymi dzielnicami Szczecina, gdzie lepiej gumy nie łapać, ponieważ tubylcy niechęć do podzielenia się z nimi rowerem, portfelem i komórką mogą potraktować jako brak uprzejmości z naszej strony.
Kiedyś Rammzes chciał, żebym zrobił zdjęcia jakichś ciekawych ulic. Rammzes, wiem że "uwielbiasz" Szczecin jak żadne inne miejsce na świecie, więc specjalnie dla Ciebie parę zdjęć z nieco łagodniejszego niż Skolwin Gocławia (na Skolwin jakoś nie odważyłem się samotnie zapuścić).

Pomimo pewnych niedogodności jakie dzielnice te oferują nierozsądnym, błąkającym się tam przybyszom, mają one swój niepowtarzalny klimat.
Niestety, są to jedne z najbiedniejszych dzielnic Szczecina, w których jak zauważyłem dziś, zamiast remontować wyburza się wiele starych kamienic.
Dziś naliczyłem ich kilkanaście, a to jedna z nich:

Ponieważ na Skolwin niespecjalnie mnie ciągnęło, przeto przy cementowni zacząłem żmudną wspinaczkę pod ostry i długi podjazd w kierunku ulicy Nehringa. Wydaje mi się, że słynna ulica Miodowa to przy tym pikuś. Jako, że dziś nic nikomu nie musiałem udowadniać, więc wrzuciłem górskie przełożenie i powoli, w tempie 14 km/h wspinałem się na "szczyt".
Dojechałem do kościoła przy Nehringa. Po tej budowli akurat biedy nie widać.
Kościół przy ul. Nehringa. Szczecin © Misiacz

Jako, że wiatr wiał dziś od wschodu, a czasem z południa, trasę zaplanowałem tak, aby jadąc odsłoniętymi odcinkami w kierunku Trzebieży wicherek ten mieć w plecy i spokojnie kręcić zrównoważonym tempem (przez co ja rozumiem słuchanie mięśni, a nie wskazań średniej na liczniku).
Tak się szczęśliwie złożyło, że wicherek był ostry, był lekki spadek i bez żadnego wysiłku rowerek jechał 30 km/h, a na zjeździe Szosą Polską do Polic rozbujał się do 47 km/h! Przez Police w zasadzie przemknąłem, korzystając z tego daru przyrody, za który - miałem pewność - będę musiał zapłacić w drodze powrotnej, mając wiatr w gębę.
Na chwilę zatrzymałem się w lesie, a potem ruszyłem dalej.


Na razie szło idealnie, wiatr na razie był mi takim przyjacielem, że licznik w Trzebieży średnią wskazał 24 km/h.
Wiem, że Cyborgi miałyby większą, ale ja nie jestem jakimś specjalnie mocnym zawodnikiem, więc jest jak jest.
W Trzebieży skierowałem się do mariny, której klimat bardzo lubię. To tu Odra wpływa do Zalewu Szczecińskiego.

Posiliłem się batonikiem i ruszyłem w stronę Puszczy Wkrzańskiej, w której to zjechałem na drogę prowadzącą do Myśliborza Wielkiego.
Wiatr jakoś nie był już taki przyjazny, na szczęście drogę powrotną zaplanowałem głównie przez lasy.
Nie dojeżdżając do Myśliborza skręciłem w leśną drogę na czerwony szlak i dojechałem nad jezioro Piaski, gdzie - wydaje się, że to było tak niedawno - byliśmy z dużą ekipą BS na ognisku.
Jeziorko nadal jest zamarznięte, choć dziś temperatura wynosiła od 3-4 stopni. To jak widać stanowczo za mało, żeby miało to wpływ na lód.


W absolutnej ciszy wypiłem sobie herbatkę z termosu i zjadłem bułkę, siedząc przy ławie, przy której piknikowaliśmy w ub. roku.
W tle widać "Palenisko Sargatha"... :)))

Jadąc lasami, kierowałem się w stronę drogi łączącej Dobieszczyn z Tanowem.

Kiedy wjechałem na asfalt, poczułem, że wiatr przestał być moim przyjacielem! ;)))
Jako, że jechałem wśród dzrzew, jego porywy nie były aż tak mocno odczuwalne, choć czasem potrafił mnie przyhamować do 20 km/h.
Zatrzymałem się na jeszcze jeden postój i ruszyłem w stronę Tanowa.

Więcej już żadnych specjalnych atrakcji po drodze nie było, na Głębokim wjechałem w Lasek Arkoński i doturlałem się do domu.
Średnia z całego wyjazdu wyszła ok. 23 km/h w porównaniu do wczorajszych 22 km/h z Cyborgami...z czego nasuwa się wniosek, że jadąc wolniej, ale stabilnym tempem, gdzie słucham swojego organizmu, a nie licznika - jadę szybciej! ;))) Niby paranoja, ale tak wychodzi. No i nie wracam skonany jak po przekopaniu łopatą 30 hektarów pola.
Jazda z ekipą ma jednak tę zaletę, że jest to bardzo fajna ekipa! :)
:))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 83.37 km (10.00 km teren), czas: 03:37 h, avg:23.05 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1867 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Rajd Szczecińskiego BS „Wokół Miedwia”. Nowy Cyborg w ekipie.

Sobota, 26 lutego 2011 | dodano: 27.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
W ogóle nie wiem od czego zacząć. Może od próby nadania tytułu roboczego…eee….hmmm…no niech będzie podwójny: „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2”.
Potem będzie wiadomo, o co chodzi.

W ogóle nie chciałem jechać z tymi wariatami! ;))) Chciałem pojechać turystycznie z Odysseusem (potem hahaha…też się wyjaśni, skąd to hahaha) albo samotnie, wokół Zalewu Szczecińskiego na dystansie 265 km. Przypuszczam, że dziś byłbym bardziej rześki niż po 111 km z NIMI. ;)))

W każdym razie wątpliwości Gadabagiennego co mojej poczytalności, jeśli chodzi o plany samotnego objechania Zalewu o tej porze roku oraz silna agitacja Sargatha plus perspektywa dołączenia do grona wariatów przez Odysseusa sprawiły, że zdecydowałem się jednak ponownie na jazdę z ekipą BS.

Jak to zwykle bywa, tradycyjnie w sobotę umówiliśmy się na Moście Długim o godzinie 9:00.
Ekipa już nie do końca taka tradycyjna jak zawsze. Tym razem nie było Krisa, byłem jednak ja (hehe, a jednak) oraz Paweł (Sargath), Jurek (jurektc) i Jarek (gadbagienny). Po raz pierwszy do naszej ekipy dołączyli Marek (Odysseus) i Robert (lewy89).
Ekipa BS. Most Długi. Szczecin © Misiacz

Pogoda była przepiękna. Nad rzeką unosiła się lekka słoneczno-mgielna poświata i trzymał mróz.
Według mojego termometru, temperatura w momencie wyjazdu wynosiła -7 stopni.

Na takie drobiazgi jak lekki mrozek przestaliśmy już w ogóle zwracać uwagę.
O dziwo, tym razem ruszyliśmy naprawdę spokojnie, może żeby nie przepłoszyć ewentualnych przyszłych chętnych na jazdy z nami. ;)))
Pojechaliśmy w kierunku Dąbia, gdzie miał na nas oczekiwać AreG. Chyba jednak jechaliśmy zbyt turystycznie (jeszcze), bo nie oczekiwał, a wyjechał nam naprzeciw jeszcze w okolicach lotniska w Dąbiu. Stamtąd pojechaliśmy w stronę Załomia, najpierw ścieżką, a potem kawałek gruntówką. Dojechaliśmy do asfaltówki na Załom, gdzie AreG narzucił dość solidne tempo…tak sobie przypominam, że podobnie ostre tempo na początku przy pierwszym spotkaniu z naszą ekipą narzucali już Shrink i Gryf. ;))) Resztę historii znają już sami zainteresowani. ;)
W Załomiu skręciliśmy w prawo, przejechaliśmy nad starą autostradą i … wjechaliśmy na drogę jak widać na napisie na tej oto tablicy.

Na początku droga naprawdę była malownicza, choć moje koła zapadały się co rusz w piasku (nie wiem, jak Gadbagienny na tej swojej szosówce dawał radę, ale on jest z innej planety).

Kiedy cała ekipa jechała przede mną, spod kół ich rowerów unosił się taki tuman kurzu, jakby faktycznie galopowała przede mną grupa jeźdźców. Dojechaliśmy do Wielgowa (chyba do Wielgowa...kiedy wyjazd nie jest organizowany przeze mnie, pozwalam sobie czasem na wyłączenie myślenia i udaję się za przewodnikiem stada).
Chwilę pojechaliśmy asfaltem, przejechaliśmy koło szpitala i zaczęło się. Od tej pory tytuł roboczy „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2” chyba staje się zrozumiały, a za wyjaśnienie wystarczą poniższe zdjęcia. ;)


Jadąc tą znakomitą drogą o mało kilka razy nie wywinąłem orła, kiedy pedały nie mieściły się w szerokości koleiny i zahaczały o nią.
Często dodatkową atrakcją w takiej koleinie był sypki piach.
Jakoś jednak dotoczyliśmy się do pewnej miejscowości, gdzie poczułem się prawie jak u siebie w domu. ;)

Z Niedźwiedzia pojechaliśmy już asfaltem w kierunku Reptowa i Kobylanki, gdzie koło kościoła stało wiele jakichś interesujących tablic, no ale kto by się tam zatrzymywał, kiedy średnia spada. Podjadę tam kiedyś sam. ;)
Z Kobylanki pomknęliśmy nad jezioro Miedwie, piąte co do wielkości jezioro w Polsce, tak więc było co objeżdżać.
Widoki zamarzniętej wody, która wylała z jeziora i „oblepiła” co się dało były niesamowite!

Dodatkowo do efektów wizualnych dochodziły jeszcze efekty dźwiękowe – lód na jeziorze huczał w niesamowitej tonacji, przemieszczając się i pękając.
Do tego dodajmy jeszcze wyjący wicher.
W tej sytuacji dobrze zrobiła nam przerwa na gorącą herbatę z termosu i przekąski.
Drzewom również się dostało.

Ławeczki wyglądają jak lodowe rzeźby. Dojście na ten pomost jest pod lodem i pod wodą.

Nad Miedwiem odłączył się od nas Jarek i pognał w kierunku Łobza na rodzinną uroczystość.
Ja też się odłączyłem, jak małe dziecko. Bez pytania i informowania opiekunów. ;)
Jechaliśmy po oblodzonej ścieżce nad jeziorem, czasami po sypkim piachu, a że ekipa przycisnęła, a ja znałem dalszą trasę, więc czym prędzej czmychnąłem z tej ścieżki, wyjechałem na drogę Kobylanka – Stargard, po czym skręciłem w kierunku Kunowa, dokąd i tak miała dojechać całą reszta. Walka z niedogodnościami terenu widać sporo im zajęła, bo przy rozjeździe na Koszewko czekałem na nich chyba z 5 minut.
W Koszewku zaczęliśmy usilnie znaleźć mocno reklamowany Dworek Hetmański.
Szukając dworku, znaleźliśmy neoresansowy pałac z XIX wieku, przebudowany w 1922 roku. ;)

Musieliśmy oczywiście zrobić sobie na schodach grupową fotkę. Za statyw jak zwykle służyły moje sakwy, za co nadal nie pobieram opłat! ;)
Reszta jeździ z plecakami, lubią czuć mokre plecy i ucisk na ramionach. ;)

Z góry spoglądała na nas twarda dama, która nie potrzebuje na taki mróz żadnego przyodziewku.


Rzekomy „dworek hetmański” to dość pretensjonalna współczesna budowla, przypominająca raczej cygańską willę – więcej można przeczytać TUTAJ.
Cóż...to była ostatnia fotografia zrobiona przeze mnie. Za Koszewem czekała nas kolejna atrakcja w postaci piaszczysto – brukowanej drogi do Wierzbna. Tam przejrzałem na oczy, kiedy zauważyłem oddalającego się w szybkim tempie Odysseusa. Cóż, teraz już wiem, że to kolejny Cyborg, który bez grymasu zmęczenia na twarzy i sapania po prostu odjeżdża niczym motorek. Jako, że Odysseus to postać mityczna, w związku z tym (mając Odysseusa za typowego turystę rowerowego, a nie Cyborga) przyszło mi do głowy, że to może jest jednak Koń Trojański naszego wyjazdu! ;)))
Koło w koło za nim gnał Jurek, ten sam, który na GG i przy spotkaniu na Moście Długim mówił, że jest wykończony po swoim wczorajszym wyjeździe, ma zakwasy i w ogóle z kondycją jest lipnie.
Taaak…następnym razem te bajki można opowiadać komu innemu! ;)))
Cyborgi nie mogą wg mnie mówić o kondycji, tylko o mocy w kilowatach.
W Wierzbnie upierdliwa droga się skończyła, a po krótkiej przerwie przy sklepie, gdzie Sargath wessał w siebie chemiczną oranżadę ruszyliśmy do Okunicy. Przez chwilę jechaliśmy ze spotkanym rowerzystą, który potem od nas się odłączył. Za Okunicą zaczęło być naprawdę fajnie, kiedy skręciliśmy na zachód. Czemu? Ano dlatego, że dostaliśmy wiatr w plecy. Tam Cyborgi dostały jakiegoś amoku i uznały, że moje 30 km/h to stanowczo za wolno. Zaczęli znikać w oddali…
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Turze, a potem pojechaliśmy w kierunku dawnej drogi S-3, obecnie prawie pustej, jako że została zastąpiona dwupasmówką przebiegającą całkiem niedaleko. Zaletą tej trasy było to, że jechaliśmy spokojnie pasem bocznym, a asfalt nadal jest bardzo gładki.
W okolicach Starego Czarnowa dołączył do nas mój kolega Robert „Sakwiarz”. Stamtąd, przez Dobropole Gryfińskie i Kołowo dojechaliśmy do Gór Bukowych, pod które oczywiście musieliśmy się mozolnie wspiąć. No, słowa mozolnie nie mogę użyć w stosunku do Cyborgów. Oni po prostu nie zauważyli podjazdu i pojechali. Tam odłączył się od nas AreG i pojechał w kierunku Dąbia.
Swój wolny podjazd postanowiłem sobie odbić szybkim zjazdem. Rozpędziłem się do 56 km/h i oddaliłem się na chwilę od reszty. Nie na długo jednak. Po chwili siedział mi na kole ten zmęczony, wykończony Jurek z zakwasami, ten niby bez kondycji i w ogóle. Jego brak kondycji chyba się właśnie tak objawia, hehehe...
Kiedy wjechaliśmy do Szczecina, zaczął się – nie zawaham się użyć takiego określenia – totalny organizacyjny rozpiździej! ;)))
Ja skręciłem w prawo, za mną Jurek, Paweł i Marek. Dwa rozpędzone Robert- starszy i młodszy, pomknęli dalej w dół brukowaną ulicą. Telefonowanie nic nie dało, liczyliśmy, że spotkamy się na światłach, na skrzyżowaniu w Podjuchach, ale nic z tego. Odnaleźliśmy się dopiero na Autostradzie Poznańskiej. Jechaliśmy spokojnie w stronę centrum, kiedy pojawił się podjazd.
Jurkowi, Pawłowi i Markowi krew zalała oczy, szarpnęli się niczym byczki Fernando i tyle ich widziałem. Nie będzie im jakaś górka na drodze stawać. Przemknęli przez most nad Odrą i choć trąbiłem, to niestety – nic to nie dało, zniknęli w oddali, a ja za moment miałem zjazd do domu. Nie miałem szans ich dogonić, więc skręciłem na ścieżkę na Pomorzany, a za mną dwa Roberty, które do mnie dojechały. Przy elektrowni skręciłem w prawo, wydawało mi się, że oni również…kiedy jednak dojechałem do podjazdu przy Włościańskiej, okazało się, że jestem sam! ;)
Postanowiłem poczekać i napić się herbatki. Po chwili zauważyłem w oddali dwa rowery. Jednak jadą!
Ale zaraz, zaraz…to nie oni. To jechał Jurek i Paweł! ;)))
Wszystko się pomieszało, jakoś każdy pojechał w inną stronę. Pożegnałem się z tymi, z którymi udało mi się pożegnać i ruszyłem ostatnim ostrym podjazdem do domu.
Dla podsumowania muszę stwierdzić, że najprawdopodobniej wróciłbym do domu mniej zmęczony, gdybym bez szarpania tempa (które w żaden sposób jak widać nie przekłada się na średnią) i w sposób zrównoważony samotnie objechał Zalew (przypuszczam, że z podobną średnią), co zamierzam sprawdzić. ;)

Mapka (orientacyjna):
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 111.04 km (15.00 km teren), czas: 05:01 h, avg:22.13 km/h, prędkość maks: 56.00 km/h
Temperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2427 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Masa Krytyczna i Szczeciński Rajd BS.

Piątek, 25 lutego 2011 | dodano: 25.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Pojechałem dziś na Masę Krytyczną, żeby spotkać się ze znajomymi z Bikestats i nie tylko i pogadać w sprawie jutrzejszego wyjazdu.
Tu na zdjęciu Athena, Odysseus i ćwierć Sargatha. :)
Masa Krytyczna Szczecin. © Misiacz

Zimno było, prawie -5 stopni...a Pomorzańska Szefowa z Rowerowego Szczecina ubrała się stylowo, tak pod styl rowerowy holenderski...jednak jak patrzę na jej kolana tak "grubo" odziane, to aż czuję nadciągający reumatyzm. Jechała tak na rowerze, też stylowym.
Szefowa Rowerowego Szczecina z Pomorzan. © Misiacz

Zwierzyłem się Gadowibagiennemu, że samotny plan na jutro mam taki:


Jednak skoro NAWET ON stwierdził, że przeginam, zdecydowałem się dołączyć do kolejnego Szczecińskiego Rajdu BS, na który tym razem nie planowałem jechać, bo nie chciałem się zmęczyć...stąd moje powyższe plany, które z powodu mrozu, wiatru i negatywnej opinii wymiatacza Gadzika odłożyłem ad acta (chwilowo).
:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 18.74 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Szczecin-Głębokie-Mierzyn-Szczecin

Środa, 23 lutego 2011 | dodano: 23.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
A kuku...a nic dzisiaj nie napiszę! :)))



Szczecin. Jasne Błonia. © Misiacz
Rower:Prophete Touringstar Dane wycieczki: 26.80 km (3.00 km teren), czas: 01:11 h, avg:22.65 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Odkurzacz nie jest gorszy niż trenażer!!!

Wtorek, 22 lutego 2011 | dodano: 22.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Zainspirowany zimowym wyciskiem, jaki dają sobie chłopcy na trenażerach, pływacy wpisujący przepłynięte baseny w kilometrach w statystyki BS, również i ja postanowiłem sprawdzić, jak to jest dać sobie w kość w domowym zaciszu.
Z braku trenażera wykorzystałem odkurzacz ZELMER.
Sprzęt trochę już zjechany, ale do treningu starczy, coś czasem zapiszczy w łożyskach...w serwisie pewnie coś poradzą.
Trenażer ZELMER. © Misiacz

Starałem się przybrać ergonomiczną pozycję, aby jak najlepiej zbudować siłę i wytrzymałość. Wiatr wiał tylko boczny, z wylotów odkurzacza, więc nie wpływał specjalnie na jazdę, nawierzchnia była gładka, czasami przed przednie koło wyskakiwały mi jakieś koty (z kurzu).
Domowy trenażer. Nowe trendy. © Misiacz

Trasa wiodła z przedpokoju przez łazienkę, kuchnię, sypialnię i duży pokój.
Nie mam jeszcze wprawy w zmyślaniu kilometrów, wszelkich fachowców od podobnych dyscyplin bardzo proszę o przeliczenie na kilometry mojego wycisku, tak abym był bliżej was w statystykach! :)))

Kategoria: wytrzymałość, budowanie formy, odkurzacz szosowy na slickach. Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(21)

Szczecin-faktura-napój-Stettin-makrela-dom.

Poniedziałek, 21 lutego 2011 | dodano: 21.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Poniedziałek po wyprawie takiej jak ta w sobotę to ogarniające mnie często poczucie rowerowej pustki.
Dlatego po wykonaniu zlecenia wskoczyłem na Kozę, aby połączyć przyjemne z pożytecznym (albo na odwrót) i pojechałem zawieźć fakturę do klienta.
Mapka troszkę poplątana, ale faktycznie tak się kręciłem:



Jakoś miałem dzisiaj ochotę na cykanie zdjęć miasta, sam nie wiem dlaczego, może to przez słońce, którego dawno nie widziałem.
Widok na starą szczecińską ulicę. © Misiacz

Kiedy weekend w Szczecinie zazwyczaj jest szary, wilgotny, bury i ponury jak stara ścierka, na złość jego mieszkańcom, pogoda w poniedziałki często jest idealna.
Ciekawe, czy o tym również myśleli twórcy wystawy FP Crew, którzy stworzyli coś takiego:

Ja humor miałem jednak dobry, tym bardziej, że znalazłem w Szczecinie aż dwa stojaki do zaparkowania mojego roweru, a co ciekawe akurat w miejscu, do którego zmierzałem.
Parking dla mojej Kozy. Ulica Jagiellońska. © Misiacz

Przekazałem fakturę, cyknąłem zdjęcie "kurnika" i przygotowałem się do dalszej jazdy.
A taki sobie kurnik. :))) © Misiacz

Poturlałem się do sklepu na Dworcową kupić napój izotoniczny w proszku.
Obok było też logo innego napoju, który za sprawą polityki koncernów "piwo"-warskich zniknie w ciągu kilku lat z mapy piwek polskich i wkrótce wszystkim nam będzie sprzedawane to samo g... w różnych butelkach (w sumie już to ma miejsce).
Piwo, które zniknie za jakieś 2 lata. © Misiacz

Z Dworcowej przejechałem koło Czerwonego Ratusza i pojechałem wzdłuż Potulickiej (nie zrobiłem zdjęcia, choć warto, bo to ulica, która nie była remontowana od wojny). Skręciłem w stronę dawnych koszar niemieckich, a potem polskich, w których obecnie mieści się Uniwersytet Szczeciński.
Przejechałem do Milczańskiej, a na Orawskiej zrobiłem fotkę zabytkowej już w sumie poniemieckiej pokrywie hydrantu.
Przetrwała kupę lat (nazizm, wojna, komuna) - pytanie czy przetrwa bezwzględność naszych współczesnych p... złomiarzy?
Przedwojenna pokrywa hydrantu. Stettiner Wasserwerke. © Misiacz

Potem jeszcze zakup rybki i powrót do domu. Rower:Koza Dane wycieczki: 13.71 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Wyprawa szczecińskiego BS na kebab do Ueckermunde (D).

Sobota, 19 lutego 2011 | dodano: 20.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
To już kolejny wyjazd pod hasłem Bikestats, nawet już nie liczę który – tyle się ich już od było od tego pierwszego razu. Tym razem trasę wymyśliłem ja, ponieważ planowana przez Gadabagiennego trasa Kostrzyn-Szczecin musiała zostać przesunięta na inny termin.
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):



Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))

Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).

Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)

Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)

Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.


Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.

Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)

Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.

Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).

Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.

Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.

Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)
Kebab w Ueckermunde. Szczeciński BS. © Misiacz

Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.

Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.

Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)

Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
:))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 141.16 km (17.00 km teren), czas: 05:50 h, avg:24.20 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)

Po bateryjki i do Krysiorka.

Czwartek, 17 lutego 2011 | dodano: 17.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Po wczorajszej jeździe z Gadzikiem do Niemiec na wąskiej oponie, dziś zmieniłem koło z przodu na to z grubszą oponą - w oczekiwaniu na sobotni wyjazd, którego część będzie przebiegała niemieckimi szutrami, po czym pojechałem na Turzyn kupić 2 bateryjki do kalkulatora.
Zakup typu CCC, czyli Chińczyk Czyni Cuda.
Bateryjka kosztowała 50 gorszy, więc razem wywaliłem 1 zł! :)))
W sklepie taka sama bateryjka kosztuje 4 zł. Muszę na coś przeznaczyć zaoszczędzone 3 zeta! :)
Zdjęcie bazaru, liche bo z komórki.
Targowisko Turzyn. Kupisz tu mydło i powidło. © Misiacz

Wracając, zajechałem ponownie opiekować się Krysiorkiem. Co ciekawe, Krysiorek strasznie interesował się moim rowerem. Krysia pomogła mi nawet w naprawie roweru - poprosiłem ją, żeby świeciła mi latarką na śrubkę, której za bardzo nie było widać i bardzo to pomogło. Dodam, że ma 2,5 roku! :)
:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 10.18 km (1.00 km teren), czas: 00:32 h, avg:19.09 km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:-3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 201 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Z Gadzikiem do Penkun.

Środa, 16 lutego 2011 | dodano: 16.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Otwieram rano oczy, a tu SMS-od Gadabagiennego, że proponuje wypad o godzinie 11:00 w kierunku Schwedt. Jako, że zleceń dziś nie obrabiałem, przeto "szybko" się spakowałem i o godzinie 11:00 spotkaliśmy się z Jarkiem. Miał jeszcze jechać Jurek, ale nad cyklozą zwyciężyła życiowa mądrość i postanowił nie jechać w taką wichurę i ziąb na rowerek tuż po przebytej chorobie.
Po dojechaniu do Rosówka i przekroczeniu granicy z Niemcami doszliśmy do wniosku, że nie ma co się szarpać z wiatrem bocznym i pchać na południe na Gartz, a lepiej skręcić w prawo i dać się nieść wiatrowi w kierunku Storkow (od razu wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie pod ten wiatr wrócić).
Minąwszy Rosow dojechaliśmy do Nadrensee, gdzie skręciliśmy w lewo na drogę biegnącą tuż przy autostradzie, a prowadzącą do Storkow.
Gadzik tak mnie wymęczył, że wezwałem pomoc! :)))

A na poważnie, fajnie i spokojnie się jeździ z Jarkiem, a jedyną pomocą jakiej potrzebowałem było pożarcie batonika.
W Storkow poprowadziłem "grupę" drogą z równiutko poukładanych płyt wiodącą do Penkun.
Droga Storkow - Penkun (D) © Misiacz

Tam pokazałem Jarkowi kościół, rynek i obelisk odłupany pociskiem w czasie wojny.

Na tej kolumience widać ślad po walnięciu pocisku.

Z rynku przejechaliśmy pod pałac, spod którego ścieżka powiodła nas nad jezioro.
Tam zatrzymaliśmy się na herbatę z termosów i kanapki.

Po posiłku wspięliśmy się pod dość ostry podjazd i ruszyliśmy na Krackow.
Już za moment wiatr-przyjaciel zamienił się w wiatr-sku...a. Walił po twarzy, kołach, hamował, przechylał...ale jechaliśmy, byle do przodu.
W Krackow zjechałem z głównej trasy, chcąc pokazać Jarkowi rzeźby wykonane w przydrożnych, uschniętych drzewach. Zdjęć nie robiłem, bo bym się powtarzał - byłem tu nie pierwszy raz. Za to pierwszy raz skręciłem z tej drogi w lewo, w stronę pałacu i muzeum zabytkowych pojazdów. Jakoś nigdy nie było okazji.

Muzeum w zimie jest nieczynne, chyba że zadzwoni się pod podany numer, wtedy przyjdzie ktoś i otworzy. Doszliśmy do wniosku, że jak znajdziemy większą grupę chętną nie tylko do jazdy, ale również do zwiedzania, to na pewno kiedyś tam zajedziemy.
Cyknąłem fotkę pałacu i ruszyliśmy na Lebehn.

Wiatr teraz kazał nam płacić ostry haracz za to, że wcześniej nam tak pomagał...jak mafia jakaś.
W Lebehn ponownie zatrzymaliśmy się w wiatach nad jeziorem na krótki postój, po czym pojechaliśmy do Schwennenz.
Jako, że nie chciałem wracać z "niczym", zajechaliśmy do sklepiku pani Anke Schumann na małe zakupy. Sklepik ten to w zasadzie ewenement w Niemczech (przynajmniej w tej części). O ile u nas w każdej wiosce jest kilka lub kilkanaście sklepików różnej maści, o tyle w Niemczech w wioskach nie ma ich praktycznie wcale.
Zdarzają się markety większych sieci, ale tylko w większych miejscowościach, a i to nie zawsze.
A oto i moje zakupy! :))) Warsteiner!

Ze Schwennenz do granicy wiedzie jedynie stara brukowana droga o długości 1,5 km, która jest tak zarośnięta i tak nieużywana, że w zasadzie można ją uznać za drogę gruntową. Przed wojną biegła na Boblin (obecnie Bobolin już w Polsce), potem obie wioski na długie lata podzieliła granica.
Teraz jest tam tylko bramka, którą może przejść pieszy lub przejechać rowerzysta, stąd i ruch znikomy. Może to i dobrze?
Po wjechaniu do Polski zaczął się asfalt, a żeby nie walczyć z wiatrem bezpośrednio "dającym w pysk", cwanie skręciliśmy na Stobno i przez Okulickiego i Centralny wróciliśmy na Pomorzany. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 64.00 km (5.00 km teren), czas: 03:04 h, avg:20.87 km/h, prędkość maks: 41.30 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1354 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Ach, te Walentynki :)))

Wtorek, 15 lutego 2011 | dodano: 15.02.2011Kategoria Szczecin i okolice
Trasa Szczecin - tu i tam - Mierzyn - Szczecin.
W zasadzie wyjazd miały być na byle czym, bo pojechałem zawieźć tacie leki, więc miałem w cywilu wsiąść na Kozę lub Prophete i poturlać się do Mierzyna.
Poglądy mi się jednak zmieniły i pomknąłem w stroju kolarskim i na KTM-ie.
Wicherek był niezgorszy, ale jechało się dobrze.

Wracając do domu, natknąłem się na takie oto wyrazy uwielbienia.
No tak, wczoraj były jakieś Walentynki, ale tego to się nie spodziewałem! :)
Kimkolwiek jesteś kochanie, dziękuję za taki wspaniały billboard, nie trzeba było się aż tak wykosztowywać. :)))
Kochanie, ależ nie trzeba było! :) © Misiacz

Potem jeszcze zajechałem na myjnię, wyszła gratis, bo z pistoletu cały czas zasuwała woda. Cóż z tego, skoro rower zamienił się wkrótce w lodową rzeźbę, a mycie odniosło mizerny skutek!
Teraz rozmrażam rowerek w domu! ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 16.71 km (3.00 km teren), czas: 00:49 h, avg:20.46 km/h, prędkość maks: 33.00 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 337 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)