MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2014

Dystans całkowity:234.12 km (w terenie 75.00 km; 32.03%)
Czas w ruchu:11:30
Średnia prędkość:15.31 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Suma kalorii:4389 kcal
Liczba aktywności:8
Średnio na aktywność:29.27 km i 2h 52m
Więcej statystyk

Takie tam...różne...

Czwartek, 31 lipca 2014 | dodano: 31.07.2014Kategoria Szczecin i okolice
:) Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 22.44 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 250 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Mało jeżdżę, dużo biegam...

Wtorek, 29 lipca 2014 | dodano: 29.07.2014
Dziś kolejny bieg na 10 km, tym razem stawiło się 210 osób w ramach cyklicznego, cotygodniowego biegania z Jasnych Błoni na Arkonkę, czyli tzw. Wieczorne Bieganie w Szczecinie.
Nawet żwawo dziś poszło mimo pogody typu "sauna", czyli 30 st.C i koszmarna wilogtność (aczkolwiek zawsze znajdzie się jakiś malkontent - "sportowiec gawędziarz" czy spacerujący typowy kanapowiec-z-pilotem-i-chipsami, który stwierdzi, że "za wolno" czy "za mało", choć sam zadek ledwie z domu rusza ;)).
Gawędziarzy i teoretyków zapraszamy do prób praktycznych ;).
Zdjęcia poniższe robił ktoś, jakaś dziewczyna, nawet nie wiem kto...ale ukrywa się pod pseudonimem "Noana&Aero Photo".



Rower: Dane wycieczki: 10.06 km (10.00 km teren), czas: 00:50 h, avg:4:58 km/h, prędkość maks: km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Müritz, Müritz, Müritz !!!

Sobota, 26 lipca 2014 | dodano: 27.07.2014Kategoria Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
W doborowym składzie, wielokrotnie sprawdzonym na wyjazdach wielodniowych (niestety, nie wszyscy z "doborowych" mogli do nas dołączyć) postanowiliśmy dziś objechać drugie co do wielkości i największe wewnętrzne jezioro Niemiec, czyli Müritz, do którego przylega Park Narodowy Müritz wpisany na listę UNESCO.
Nad jezioro to ja i Basia "Misiaczowa" wybraliśmy się już po raz trzeci (bo warto), pierwszy raz byliśmy sami, na drugi wyjazd wybraliśmy się również z doborową ekipą, a ten jednorazowy objazd powstał w wyniku kaprysów pogody, prognoz i...spóźnionego "Tańca Słońca" :).
Plan był bowiem taki, że w piątek po południu ładujemy się z namiotami, rowerami i sprzętem biwakowym do samochodów i lądujemy na jakimś campingu nad jeziorem.
Niestety, zapowiedzi pogodowe były fatalne i miało padać, więc temat odpuściliśmy.
Dopiero potem Basia zabrała się za "Taniec Słońca" (a na dodatek ja tym razem się leniłem i nie odtańczyłem;)) i już wieczorem prognozy na sobotę się poprawiły :))).
Jako że było już późno, zdecydowaliśmy się na wersję jednodniową.

Umawiamy się na start ze stacji "Orlen" w Lubieszynie o godzinie 8:00.
Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik" w oczekiwaniu na "Foxików" i Ewę ;).

Teraz przed nami najmniej ciekawa część, czyli 2 godziny jazdy samochodami do Waren nad jeziorem.
Kiedy dojeżdżamy do Waren, okazuje się że w miasteczku trwają zawody triathlonowe i wiele ulic jest zamkniętych, w tym dojazd do znanego nam parkingu.
Na szczęście znajdujemy inny i przygotowujemy rowery do startu.

Zgłaszam propozycję, że nie prowadzę dziś wycieczki, a w końcu pojadę sobie za kimś innym zrelaksowany jak "cielak" :).
Niestety, naprędce zorganizowane tendencyjne głosowanie, kto ma nie być "cielakiem" kończy się wynikiem 5:1 za pozbawieniem mnie cielęcych przywilejów i znów mam prowadzić grupę ;).
Dobrze, że mam Basię, która zna trasę, a jak się później okaże, nie zawaha się poprowadzić nas "skrótami" (z "Monterem" się widziałaś? :))).
Słońce akurat chowa się za chmurami, ale nie mamy czasu czekać aż wyjdzie i robimy sobie grupową "słit focię" na brzegu jeziora.

Ruszamy, będąc co rusz zatrzymywani przez służby porządkowe zawodów, ponieważ nasza trasa przecina trasę zawodników i panuje "ruch wahadłowy".
Zaczyna się robić niemiłosierny upał, widać "Taniec Słońca" znów działa.
Drogą rowerową przy głównej szosie dojeżdżamy do Klink, gdzie ponownie oglądamy pałac.


Nad jeziorem zatrzymujemy się na przekąskę, po czym Basia proponuje nie wracać na ścieżkę, ale jechać dalej szutrówką nad brzegiem jeziora.

Trochę się zastanawiam jako "asfaltofil", co z tego wyniknie, ale okazuje się, że wybór był doskonały!
Trasa jest bardzo malownicza, a nawierzchnia równa.

Na kolejnym z postojów "wymuszam" na Basi tradycyjne już zdjęcie, podróbkę ujęcia z filmu "Gladiator", czego Basia za bardzo nie lubi, bo jak wiadomo Maximus odszedł w zaświaty, a ja mam przecież jeszcze pożyć z pożytkiem dla Basi :))).
To zresztą ostatnia okazja na zdjęcie, bo wszędzie już żniwa i "nadciąga jesień" (już od marca ;))).


Trasa na przemian jest szutrowa i asfaltowa i jest to naprawdę ciekawe urozmaicenie.

Wije się ona między polami zboża, a lasem...

...by znów przejść w wersję szutrową.

Dojeżdżamy do Sietow, gdzie najpierw zwiedzamy kościół, a potem zjeżdżamy do dość zatłoczonej turystami mariny.

Ciekawa wiata na łodzie.

Wracając na trasę, Marzena i Robert zakupują wędzonego "pstrąga napędowego" dla Marzeny.
Pyszny i świeżo uwędzony da jej potem potężnego kopa ("jakby pstrąg w nią wstąpił") i przydomek pędzący "Pstrąg" ;))).
Oglądamy miejscowy camping w ramach rekonesansu pod ewentualny przyszły przyjazd i ruszamy dalej.
Trasa jest przepiękna!

Zdjęcie z kolekcji "Foxików".

Zatrzymujemy się nad jeziorem Müritz z kryształowo czystą i ciepłą wodą i robimy sobie popas w tym pięknym miejscu.

Zdjęcie z kolekcji "Foxików".

Jadąc dalej natykamy się na bardzo fajny camping w Nitschow, wydaje się on idealną propozycją na przyszłość.
Coś nam tu jednak nie gra...
Dlaczego ci wszyscy ludzie chodzą po campingu...nago? :)))
Spacerują sobie jak gdyby nigdy nic z fiutkami i cyckami na wierzchu.
Rzut oka na cennik i skrót FKK w nawiasie wyjaśnia wszystko - to camping dla naturystów ;).
Jaka szkoda, bo to naprawdę super miejsce.

Ruszamy dalej i jeszcze przed Roebel znajdujemy przepiękne miejsce na plażowanie.



Do Roebel wjeżdżamy drogą rowerową przy zatłoczonym campingu.
Na brzegu tymczasem opalają się takie rarytasy (zwróćcie uwagę na ten ostatni, jest w kasku) ;).

To i ja skorzystam ;).

W marinie w Roebel korzystamy z darmowych i czyściutkich łazienek.
Napełniam bidony, z których wyjątkowo szybko dziś znikają nam płyny (a wzięliśmy ich ponad 6 litrów!!!) i moczę głowę i koszulkę, które i tak za chwilę odparują.
Basia i Ewa tymczasem wciągają po lodzie :).

Roebel to nie tylko marina.
To również kolorowe i malownicze miasteczko z przepiękną starówką.



Ponieważ czasu coraz mniej, a "skróty" i leniwe tempo bardzo podróż wydłużają, ruszamy więc na...kolejny "skrót" Basi, a tak naprawdę to jest to oficjalny szlak rowerowy wokół jeziora, który choć malowniczy, czasem aż za bardzo się wije.
Udaję więc, że przeoczyłem drogowskaz i wybieram szybszą trasę, ale ekipa czuwa i mnie zawraca (a niby takie "cielaczki" ;))).
Jedziemy szlakiem, który jest znacznie ciekawszy niż moja szybka opcja ("no i teraz widzicie, jaką Wam ładną trasę Misiacz znalazł"? :))).
Dojeżdżamy do Ludorf, gdzie zwiedzamy gotycki kościółek.
Nazywam go kościołem-UFO, bo ma dość niesamowity kształt.

Za Zielow czeka nas krótki, ale upierdliwy odcinek przez las wąską ścieżką zbudowaną z płyt ażurowych.
Za lasem mamy krótki postój.
To ekipa filmowa robi ujęcie do filmu dokumentalnego z czasów NRD (państwo na "e"? ENERDE ;))).
Nasze rowery i stroje jakoś nijak nie pasowały do kadru.
Piotrek komentuje stare rowery-rekwizyty, na co jeden z członków ekipy czystą polszczyzna pyta go, czy mu się podoba? ;)
Postój trwa jakieś 2-3 minuty, mijamy zgrzanych aktorów i jedziemy do Vipperow na południowym skraju jeziora.
Za nami 50 km "tej łatwiejszej" części trasy, bo przejazd przez park narodowy w części wschodniej ma częściowo przebiegać dość podmokłymi trasami gruntowymi ("mówię Wam, przez te skróty wyjdzie jakieś 100 km, a jeszcze końcówka po błotach" :))).
Przejeżdżamy przez Müritzarm, odnogę jeziora ciągnącą się na południe i wjeżdżamy do Rechlin, gdzie przeciskamy się przez jakiś festyn.
Wszyscy myślą o jednym - aby jak najszybciej dostać się do knajpki w dawnym budynku transformatorowni, gdzie czekają na nas lody i kawa, a na Piotrka "izotonik" ;).

Chcielibyśmy się polenić dłużej, ale czas leci i ruszamy dalej.
W Boek kończy się droga dla samochodów i ścieżka asfaltowa i wjeżdżamy na teren Müritz National Park.



W pewnym momencie tracimy orientację.
Gdy jedzie się w przeciwną stronę niż zwykle i to po lesie, wszystko wygląda zupełnie inaczej.
Znajdujemy jakiś drogowskaz na drewnianej tabliczce do Waren i wynika z niego, że do celu mamy 8 km (a miało być ze 20).
Skręcamy w podanymi kierunku i powoli toczymy sie dość zarośniętą i mało używaną drogą leśną, myślę że "Monter" byłby zadowolony ;).
Ku naszemu zaskoczeniu, chaszcze kończą się po niecałych dwóch kilometrach i...wjeżdżamy na idealnie gładką, asfaltową "autostradę" dla rowerów.
Noo, tu to jeszcze nigdy nie byliśmy, bardzo wygodny skutek zgubienia trasy :).

Szybciutko dojeżdżamy do Waren, zostawiając daleko z boku długą i wijącą się błotnistą ścieżkę, której na szczęście dziś nie doświadczyliśmy (jest ładna, ale dość długa i grząska).
W Waren postanawiamy odbić w wydawałoby się znaną nam drogę kierującą na camping Ecktanen, obok którego znajduje się plaża (zamierzaliśmy zmyć z siebie pył drogi).
Najpierw znajdujemy dwa konie-jamniki, których sobie jakoś nie przypominamy z poprzednich wyjazdów ;).

Po około 1,5 km jazdy szutrem...znajdujemy koniec drogi i jakiś pensjonat i trzeba zawracać.
Ech, chyba już mamy przegrzane procesory ;).
Zawracamy i wreszcie znajdujemy drogę do campingu, gdzie z Piotrkiem zatrzymuję się przy sklepiku, a reszta zjeżdża stromą drogą na plażę.
Poszukiwanych przez Piotrka "izotoników" brak, więc ruszamy za grupą i...
No nie, to nie może być prawda ;(.
Kolejna wycieczka i kolejna wywrotka Basi (wcześniej na Müritz też już była, a potem w sierpniu ub. roku).
Na szczęście tym razem obyło się bez poważnych kontuzji, Basia robi jedynie lekkiego "szlifa", spada łańcuch i wypada pompka.
Płuczemy Basię z piasku, a sami wskakujemy do jeziora, by zmyć trudy drogi :).
Woda jest czysta i fantastyczna.


Odświeżeni ruszamy dalej i...stop.
Basia ma "kapcia" w przednim kole, który mógł być albo przyczyną albo skutkiem wywrotki.
Zmieniam gumę, ale jest tak gorąco, że szybko zapominam o kąpieli w jeziorze.
Troszkę nam to wszystko czasu zabrało, minęła godzina 20:00 a jesteśmy głodni i chcemy zdążyć na słynny już przepyszny kebab serwowany w porcie w Müritz (o zakupach w Lidlu i Netto możemy dziś już zapomnieć).

Zamawiamy z Basią lacmahun i kawę, podobnie Ewa i Piotrek, a Marzena i Robert pałaszują doner kebab i doner taler dziś dobrze doprawione dość specyficzną w smaku przyprawą o nazwie "der Foch" ;))).

Po posileniu się jedziemy na krótki objazd starówki, bo słońce już zachodzi, a przed nami długa droga.



Ładujemy rowery i już w nocy wracamy do Szczecina.
W domu jesteśmy po północy.
Fantastyczna wycieczka!!!
Jeżeli komuś znudziła się jakaś trasa, mamy radę: przejedźcie ją w przeciwnym kierunku, zupełnie nowe wrażenia!

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 94.72 km (50.00 km teren), czas: 05:59 h, avg:15.83 km/h, prędkość maks: 33.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1888 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Breń, jezioro Piasecznik i "skróty Bronika" :).

Niedziela, 20 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ...

"Tonąc w asfalcie, część 2."

Drugiego dnia pobytu w Breniu Basia poczuła chęć poleniuchowania i zdecydowanie odmówiła wzięcia udziału w kolejnej upalnej eskapadzie rowerowej.
Upał nie zelżał, więc korzystając z porady Hani postanowiliśmy z "Bronikiem" poturlać się przez Łasko i Wygon na obrzeża Drawieńskiego Parku Narodowego, gdzie w lesie znajduje się przepiękne jezioro Piasecznik z krystalicznie czystą wodą.
Jeden z końcowych odcinków dojazdu wiedzie "średniowieczną" drogą brukowaną, więc za szybko nie jechaliśmy, tym bardziej że pobocza gdzieniegdzie były bardzo piaszczyste.



Po pewnym czasie zjechaliśmy na leśny trakt, którym dotarliśmy nad jezioro.

Nie tylko my dotarliśmy, bo na parkingu było sporo samochodów, a nad jeziorem sporo ludzi.

Zasadniczo nie lubię tego typu klimatów, gdzie podpite buractwo dudni muzyką lub zadymia resztę plażowiczów własnym grillem, ale dziś jakoś nawet specjalnie mnie to nie zrażało (w ogóle nie lubię za długo przebywać na plażach).
Pewnie dlatego, że chciałem się ochłodzić, a może to urok samego jeziora tak na mnie podziałał, że całkiem przyjemnie mi się tam siedziało?
Komplety buractwa były w sumie tylko dwa, po jednym na każdą "dyscyplinę" :).
Na szczęście większość plażujących była normalna i przybyła tu, by wypocząć nie zakłócając wypoczynku innym.

Sosny dochodzą do samego brzegu, a w jeziorze jest miękki biały piasek.

Całkiem sporo popływałem, a to dlatego że woda była bardzo ciepła i wyjątkowo czysta.
Super!
Po plażowaniu "Bronik" wpadł na pomysł, aby objechać jezioro "naobkoło", aby uniknąć jazdy po bruku.
Czemu nie? Nawet mnie, asfaltofilowi całkiem spodobał się ten pomysł.
Szybko się nie jechało, ale trasa przyjemna i drzewa chroniły przed upałem.

Po pewnym czasie osiągnęliśmy skraj jeziora i wyjechaliśmy na...brukowaną drogę, jeszcze dłuższą niż dojazdowa :))).
Na szczęście tu bruk był w miarę równy, a i pobocza całkiem użyteczne.

Po drodze natknęliśmy się na dziwny obelisk, którego pochodzenia i znaczenia nie jestem w stanie dojść.

Tuż przed Wygonem "Bronikowi" włączył się "szwendacz" i próbowaliśmy spenetrować boczną drogę w las w kierunku jeziora, ponieważ stały na niej śmietniki do recyclingu i Piotrek zaczął węszyć istnienie w głębi lasu jakiegoś ośrodka i plaży ;).
Trasa jednak była za daleka, a my leniwi, więc zawróciliśmy do Wygonu i przez Łasko (gdzie spotkaliśmy parę rowerzystów-wycieczkowiczów) wróciliśmy do Brenia.
W miejscowym sklepiku zakupiłem piwo, raczej nie dla smaku bo wygląda na typowego "Mózgojeba 7%", ale dla wizerunku pewnego "Misiacza" na puszce :).




Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 23.50 km (10.00 km teren), czas: 01:45 h, avg:13.43 km/h, prędkość maks: 31.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 489 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Breń, pałac w Mierzęcinie i opactwo cystersów. Upał!

Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z Basią...

"Tonąc w asfalcie, część 1."


Tak w zasadzie powinien brzmieć tytuł wpisu :).
Wpadłem na pomysł, że już czas wybrać się do Hani, Soi i Selmy do Brenia w ten weekend...no, czas już był dawno, ale okazji nie było.
W piątek po 20:30 z zapakowanymi na dach rowerami moim, Basi "Misiaczowej" i "Bronika" ruszyliśmy w 120 km podróż, przy okazji testując nową "szynę" rowerową Piotrka.

Podróż przebiegła szybko i pół godziny przed 23:00 zameldowaliśmy się Breniu witani przez Hanię oraz radosnym merdaniem ogonami przez Soję i Selmę :).

Posiedzieliśmy troszkę na werandzie przy tym i owym i poszliśmy spać do swoich pokoi, by nazajutrz upalnego dnia ruszyć na wycieczkę do pałacu w Mierzęcinie.

Na początek pokazujemy Piotrkowi kamienny średniowieczny drogowskaz przy rozstaju dróg w Breniu.

Przez Klasztorne, gdzie panował "ruch samochodowy jak w Klasztornym" dotarliśmy do Dobiegniewa, gdzie zatrzymujemy się w knajpce na polecane rewelacyjne pierogi domowe.

Faktycznie, można polecić bo mają fantastyczny smak!
Tak dobrze nam się siedzi, że postanawiamy wracając zajechać tu ponownie, ale tym razem na deser w postaci sernika i kawy.

Dodam, że upał jest tak niemiłosierny, że mój licznik wariuje i zaczyna wyświetlać wszystko, co się da wyświetlić!!!
Potem, gdy już "ostygnie", termometr w nim wskazuje w słońcu 44 st.C !!!
Na terenie pałacu Mierzęcinie byliśmy kilkakrotnie, ale chcemy pokazać go "Bronikowi".
Okazuje się jednak, że teraz już nie można na terenie posiadłości poruszać się na rowerach, trzeba je zostawić przy stróżówce i przemieszczać się pieszo, co w butach SPD nie jest za fajne...i do tego jeszcze ten piekielny upał.
Tu jesteśmy przy budynku gorzelni, ale nie wiemy czy nadal się coś w niej pędzi :).

Stare zbiorniki, pewnie na wodę życia ;).

Pałac w Mierzęcinie.

Basia i fontanna.

Poniżej pałacu znajdują się stawy i ogród japoński.
Warto zobaczyć i wziąć lepszy aparat niż ja miałem :).
Basia na mostku.

Domek japoński.

Stawy pokryte zieloniutką rzęsą, pomiędzy którymi wije się drewniany pomost.


Basia i "Bronik" lansują się na mostku.

Woda do stawów doprowadzana jest z przepływającej obok małej rzeczki...czy cokolwiek to jest.


Przez miejsca dopływów przerzucone są pnie drzew, nie wiem po co?
Może przeciw jakimś krnąbrnym kajakarzom?

Wracamy na wzniesienie, gdzie stoi pałac i korzystamy jeszcze z dostępnej łazienki, by zastosować "klimę rowerzysty", czyli zmoczyć wodą głowy i koszulki...która i tak po 20 minutach jest sucha, dlatego w sakwach wieziemy butelki z dodatkową wodą.

Wracamy do Dobiegniewa na wspomniany wcześniej sernik i kawę, ale niestety...w knajpce akurat odbywają się chrzciny i czas oczekiwania byłby niemiłosiernie długi, co w tym upale nie wróży za dobrze, więc kierujemy się do sklepów na zakupy.
Tam można odetchnąć, jest klima!
Po zakupach Piotrek nawilża ziemię dobiegniewską dobrym, białym winem kupionym na wieczór, które wysuwa mu się w czasie pakowania z sakwy.
Szyjka stłuczona, cenny płyn wycieka.
Wracając, kierujemy się na nowo wybudowaną ścieżkę rowerową nad jeziorem, co pozwala ominąć dość duży podjazd, którym zwykle się jeździło.

Wracamy nieco inną trasą, kierując się na Bierzwnik, gdzie chcemy Piotrkowi pokazać opactwo Cystersów.
Jedzie nam się bardzo ciężko, jakby coś z nas nagle wyssało siły.
Po chwili odkrywamy przyczynę.
Asfalt na naszych drogach jest tak "dobrej" jakości, że w wyniku upału nawet nasze rowery lekko się w niego zagłębiają zostawiając ślady.
Nie dziwi mnie więc, że po kilku przejazdach ciężarówek taka droga do niczego się nie nadaje.
Po pewnym czasie trafiamy na nawierzchnię lepszej jakości i odzyskujemy siły.
Na stacji benzynowej zatrzymujemy się na espresso i lody na patyku (Basia wygrywa kolejnego;)).
Dojeżdżamy do Bierzwnika i zwiedzamy opactwo.



Historia Bierzwnika i Brenia.
W tych okolicach działały trzy huty szkła.


Po zwiedzaniu wracamy na zasłużony odpoczynek do Brenia.
Mimo że było to tylko niecałe 48 km, to upał sprawia że odczuwamy to prawie jak 100, do czego zapewne przyczynił się mocno również grząski asfalt (co za określenie;))).
To już widok z naszego saloniku w Breniu, powstała ciekawa forma geometryczna z cienia dachu i pola :).


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 47.80 km (1.00 km teren), czas: 02:56 h, avg:16.30 km/h, prędkość maks: 35.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 953 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

W ramach rekonwalescencji...

Niedziela, 13 lipca 2014 | dodano: 14.07.2014Kategoria Szczecin i okolice
Troszkę się pokręciłem po okolicy.
Bywało lepiej...


Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 8.85 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 182 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

:(

Poniedziałek, 7 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014Kategoria Szczecin i okolice
Istnienie mojej strony zaczyna powoli tracić sens...albo zaraz stanie się ona stroną archiwalną.
Miał być rekord 500 km, a mi się nawet 10 nie chce zrobić :( .
W ogóle nie chce mi się na rower wsiadać :( .
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Poszedłem pojechać pobiegać :)))

Wtorek, 1 lipca 2014 | dodano: 01.07.2014Kategoria Szczecin i okolice
Krótko mówiąc: poszedłem po rower, pojechałem na Jasne Błonia, przypiąłem rower, przebiegłem 10 km, odpiąłem rower i wróciłem do domu :))).
A tak dłużej, to chciałem w inny sposób niż samochodem dostać się na cykliczną imprezę biegową pod nazwą "Bieganie Wieczorne".
W biegu wzięły udział 222 osoby !!!



Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 10.64 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 300 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

I po urlopie. Dom-praca-dom...

Wtorek, 1 lipca 2014 | dodano: 01.07.2014Kategoria Francja, Szczecin i okolice
Miasto przepięknie wyludnione - wakacje!
Moje niestety w ostatnią sobotę stały się przeszłością i pozostały tylko piękne wspomnienia...oraz mnóstow zdjęć i film...
Wracając z pracy mogę sobie powspominać...




Breizh a zo anezhi ur vroad europat. Ur vro geltiek eo. Dizalc'h eo bet Stad Breizh betek ar XVIvet kantved a-raok bezañ enframmet e rouantelezh Bro-C'hall da-heul koll arme Breizh a-enep da arme Rouantelezh Bro-C'hall war dachenn emgann Sant-Albin-an-Hiliber e 1488. Chomet eo Breizh emren betek dibenn an XVIIIvet kantved a-raok bezañ dispennet ha divodet gant an Dispac'h gall a grouas an departamantoù. Abaoe krouidigezh ar rannvroioù e Frañs en eil hanterenn an XXvet kantved ez eus bet savet en-dro ur gwirvoud melestradurel da Vreizh, evit un darn anezhi.
Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 16.11 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 35.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 327 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)