MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2013

Dystans całkowity:1026.17 km (w terenie 26.00 km; 2.53%)
Czas w ruchu:43:18
Średnia prędkość:21.97 km/h
Maksymalna prędkość:57.00 km/h
Suma kalorii:19796 kcal
Liczba aktywności:17
Średnio na aktywność:60.36 km i 3h 36m
Więcej statystyk

Tankstelle "Elysium" ;).

Wtorek, 30 lipca 2013 | dodano: 30.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 9.88 km (0.00 km teren), czas: 00:32 h, avg:18.53 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 212 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Powrót z campingu Grambin w 41 st.C. Dzień 2.

Wtorek, 30 lipca 2013 | dodano: 30.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ponieważ na niedzielę zapowiadano jeszcze większe upały niż te w sobotę, plan był taki, aby w miarę wcześnie zwinąć się z campingu i na planie się skończyło :).
Owszem, może i wstaliśmy niespecjalnie późno, bo koło 8:00, ale tempo zwijania było snujowate.
Co gorsza, prawie znikąd pojawiła się chmura i zlała nasze obozowisko, na szczęście nasz namiot był już zwinięty, co nie udało się Piotrkowi.
Przeczekaliśmy opad pod wiatą, ale jeszcze wolniej się pakowaliśmy.
Gdy już wszystko poukładaliśmy, poszliśmy z Basią pod prysznic, bo został nam jeszcze jeden żeton i szkoda byłoby go nie wykorzystać.

Zdaliśmy klucze w recepcji, odebraliśmy kaucję za nie i ruszyliśmy z powrotem do Ueckermunde, by tam odbić na Torgelow.
Upał był straszliwy, na ulicach nie było prawie nikogo, ale na szczęście mieliśmy butelki z wodą do polewania się.
Sama droga do Torgelow (nie ta przez Eggesin) jest ładna, ale trzeba jechać szosą, bo nie ma tam żadnej drogi dla rowerów.
W Torgelow od razu udaliśmy się do znanego nam "Bimbisiku", gdzie tym razem wyjątkowo skusiłem się na jednego "Hasseroedera" i dobrze, że tylko jednego.
Choć to miłe uczucie, gdy zimny bursztynowy napój chłodzi gorącego Misiacza, to jakoś wolę ten napój po wycieczce, a nie w trakcie, a po lodach (jak zrobiła to Basia) mam więcej mocy w nogach.

Jak to w "Bimbissikach" bywa, rozleniwiliśmy się i tkwiliśmy tam chyba ze 40 minut...a dzień mijał i trzeba było jechać dalej.
Rowerki ukryte pod drzewami.

Kościół w Torgelow.

Jak zawsze, widok na skansen Wkrzan.

Widok z mostku nad rzeką Wkrą tudzież U(e)cker.

Niechętnie zwlekliśmy się spod daszku baru i popedałowaliśmy w kierunku na Pasewalk.
Wskazania mojego termometru były dość przerażające, bo 41 st.C, ale dzięki polewaniu się wodą szło wytrzymać !!!
Przed Pasewalkiem zatrzymaliśmy się na słodycze.
Nasze nie rozpuściły się, bo wieźliśmy je w osłonie termicznej, do której zwykle wkłada się butelki.

Nie wjeżdżając do Pasewalku, skręciliśmy na Rothenburg.
W takich miejscach uzupełnialiśmy wodę do polewania się ;).

Po dojechaniu do Krugsdorf zdedydowaliśmy się na dłuższą przerwę nad tamtejszym jeziorkiem.
Na parkingu stało nawet sporo samochodów ze szczecińską rejestracją.
Postanowiliśmy z "Bronikiem" co nieco popływać, aby się schłodzić, woda czysta i o przyjemnej temperaturze.
Skorzystaliśmy też z lokalnego "Bimbisiku" i kupiliśmy sobie z Basią lody.
Piotrek chłodził się czym innym ;).

Ku naszemu zaskoczeniu, spotkaliśmy tam naszych znajomych, którzy akurat tam plażowali i nas przyuważyli.
Przyjechali do Krugsdorf, bo według ich relacji "w Loecknitz pełno jest naszych rodaków - pijanych, wrzeszczących i bluzgających, a gdy jednemu z nich starsza Niemka zwróciła uwagę na zachowanie...pokazał jej 'faka'...".
Faktycznie, obciach na maksa.
Tak się zastanawiam, czy ten "odważny debil" odważyłby się to samo zrobić w Krugsdorf.
Zastanawiam się, bo po plaży kręciło się pełno wygolonych, wytatuowanych i wysportowanych młodych Niemców, co wyglądało, jakby neonazistowskie bojówki zrobiły sobie piknik nad jeziorem i niezbyt przychylnie im z oczu patrzyło, choć akurat my nie dajemy powodów do wstydu, no ale przez niektórych ćwoków opinia ciągnie się za nami również.
Nasz rodzimy awanturnik mógłby tu źle skończyć, ale raczej by siedział cicho, bo zwykle są to śmierdzące tchórze, bojowe tylko wobec starszych pań i słabszych...
Po popasie ruszyliśmy na Koblentz i Rothenklempenow, gdzie Basia poczuła chęć na kofeinę w postaci coli.
No, ale jazda po Niemczech to jak jazda po Saharze i jak chce się pić, to trzeba rower zatankować w kraju jak wielbłąda lub trafić na większe miasteczko, a i to nie zawsze, bo w niedzielę sklepy tu pozamykane.
Jednym z wyjątków jest tu Loecknitz, w którym na krótko w niedzielę otwiera się Netto.
Była 16:20, więc Basia powoli toczyła się do przodu, a my z Piotrkiem wyrwaliśmy, żeby zdążyć przed zamknięciem sklepu, ja po zakup coli dla Basi, a Piotrek po zapas izotoników do domu.
Jazda w tym upale i z sakwami z prędkością 30 km/h przez ok. 7 km to ciekawe przeżycie ;))).
Gdyby tylko jeszcze coś to dało...
Okazało się, że Netto nie jest jednak otwarte do 17:00, a do 16:00, więc klapnęliśmy zawiedzeni z "Bronikiem" pod sklepem w cieniu drzewa i stygnąc, czekaliśmy na Basię, która dojechała po 10 minutach.
Próbowaliśmy jeszcze kupić colę na tutejszym campingu, ale do picia mieli tylko wodę i piwo, więc ruszyliśmy do domu przez Ramin.
Nie wiem dlaczego, ale po tym pędzie, zamiast czuć znużenie, dostałem takiego kopa, że pod górki z sakwami wjeżdżałem szybciej niż niejednokrotnie na pustym rowerze (na przykład betonówką pod Ladenthin).
Najgorzej, że uaktywniły się gzy (tzw. końskie muchy), które pokąsały mnie w kilkunastu miejscach.
Ponieważ jednak napisałem tę relację widać, że żyję i mam się dobrze ;))).
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 87.49 km (2.00 km teren), czas: 04:49 h, avg:18.16 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:41.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1754 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

W końcu pod namiot z sakwami! Camping Grambin. Dzień 1.

Sobota, 27 lipca 2013 | dodano: 29.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Motto wyjazdu: "Jesteśmy żywi dzięki nieżywym" (wyjaśni się w treści ;))).

W tym roku nie dość, że na rowerze jakoś mało z Basią jeździliśmy, to jeszcze nie było jak wykombinować wyjazdu "sakwiarskiego".
Co prawda ten wyjazd to tak naprawdę "wersja demo" raczej niż wyjazd, ale zawsze coś.
Upały tego lata są niesamowite i przestrzegano nas, że jada rowerem w temperaturze ponad 36 st.C to nie najlepszy pomysł, z drugiej jednak strony w ubiegłym roku na Wyprawie Odra-Nysa też jechaliśmy w straszliwym upale (jednego dnia mieliśmy aż 41 st.C) i żyjemy.
Poza tym, czy siedzenie w domu lub smażenie się na jakiejś plaży (czego nie lubimy) to lepszy pomysł?
Koniec końców wyszło tak, że w sobotnie popołudnie ok. godziny 13:00 ruszyliśmy na trasę w mini-składzie, tj. ja, Basia "Misiaczowa", Piotrek "Bronik" i powiedzmy, że...pół "Romala-Sakwiarza" ;))).
Czemu pół?
Ano, bo zadzwonił dzień wcześniej z pytaniem, czy czegoś nie planujemy na weekend, a gdy dowiedział się, że planujemy nocleg w Grambin, zachciało mu się z nami jechać.
Jednakże dla Roberta noclegi na oficjalnych campingach to coś w rodzaju "barbarzyństwa" :))).
Nic dziwnego, skoro to obieżyświat rowerowy, który nocował w dzikich miejscach Turcji, Gruzji czy Armenii.
Dlatego też postanowił tylko nas odprowadzić w pobliże campingu i wrócić do Szczecina.

Chłop musiał się miotać nieziemsko przy naszym ślimaczym sakwiarskim tempie, gdy jechał na pustym rowerze, a forma w pełni po...
Zdradzić po czym? ;)
Zdradzę! :)
Niedawno wrócił z wyprawy sakwiarskiej po Szwajcarii, gdzie zdobył zdaje się 5 alpejskich przełęczy (z sakwami).
Jest temat na kolejną prezentację w "Starej Komendzie"!
Obciążone rowery, upał i lenistwo sprawiły, że tempo przemieszczania się było baaardzo turystyczne.
Chyba dopiero po 2,5 h dotarliśmy za Dobieszczyn, gdzie fotkę zrobiłem raczej dla dokumentacji, bo upał sprawiał, że nic się nie chciało.

Przyjemnie było tylko w trakcie jazdy, gdy wiatr owiewał twarz.
Za Hintersee przypomnieliśmy sobie z Basią nasz sposób na przetrwanie takiej temperatury - trzeba polewać głowy, koszulki i spodenki wodą - działa prawie jak klimatyzacja!
Po raz kolejny skorzystaliśmy z rady "Gadzika", który wskazał nam kiedyś miejsca ciche i spokojne, gdzie zawsze jest dostęp do bieżącej, zimnej wody ;).
CMENTARZE ;))).
Brzmi trochę jak nekrofilia i oczywiście nie zamierzaliśmy chłeptać "wody z trupów", jednak na polewanie koszulek może być.
Pierwszy postój na tankowanie mieliśmy w Gegensee na tamtejszym małym "Friedhofie".
Zimna woda z cmentarnego kranu na plecy i głowę od razu nas "ożywiła", jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało ;))).
Dojechaliśmy do Ahlbeck, gdzie jeszcze jadąc z Robertem odbiliśmy na Luckow, zahaczając po drodze o hodowlę strusi.

Gdy dojechaliśmy do Luckow, "Romal" się od nas odłączył i jakimiś "skrótami" pojechał do Rieth, a my ruszyliśmy do Vogelsang, aby przetestować po raz pierwszy tamtejszy "Bimbisik" (IMBISS).

W renomowanym rankingu znanego konesera i celebryty, Piotra "Bronika", został on dopisany do "Listy Bimbisików przyjaznych bursztynowym rowerzystom", ponieważ doskonałe schłodzone niemieckie piwko można zakupić tam juz za 1 EUR ;))).
Inne ceny typu 1,5 EUR dostają jedynie "wpis warunkowy", zaś wyższe nie kwalifikują się do rankingu ;))).

Jak to z "Bimbisikami" bywa, nikomu nie chce się z nich ruszać.
Lody w taki upał jadło się tam nam z Basią przyjemnie, a i Piotrek wyglądał na zadowolonego z zimnego pilsnera ;).
Trzeba było jednak dotrzeć na camping o rozsądnej porze, więc skierowaliśmy się na Ueckermunde, gdzie zrobiliśmy zakupy płynów wszelakich i bardzo uważaliśmy, żeby tym razem Piotrek nam nie zaginął w tym uroczym miasteczku, tym bardziej, że odbywał się tam jakiś kiermasz czy festyn.
Więcej o "Znikającym Broniku" możecie poczytać tutaj KLIK:))).

Przejechaliśmy przez Ueckermunde i po 5 km wjechaliśmy na Camping Grambin.

Jest to rodzinny camping, ani kiepski ani rewelacyjny, ujdzie.
Miejsca na namioty wyznaczone są w jednym z narożników, tuż przy wyjściu na plażę.

Koszty:
- dwie osoby, namiot i rowery: 16 EUR za dobę
- żeton na 4 minuty kąpieli: 1 EUR
- kaucja zwrotna za klucz do sanitariatów i WC: 10 EUR
Kiedy przyjechaliśmy jakoś po godzinie 18:00, wszystkie miejsca pod drzewami były zajęte i została nam tzw. "patelnia", ale na szczęście cień z wysokich drzew już sięgał naszych namiotów.

Po rozbiciu obozowiska poszliśmy na plażę, ja nie skusiłem się na kąpiel w czarnej, zamulonej wodzie Zalewu, a Piotrek i owszem.

Po powrocie z plaży nareszcie można było wziąć prysznic, po tak upalnym dniu jest to coś wspaniałego.
Na szczęście prysznice były jeszcze wolne, choć z trasy zjechało mnóstwo sakwiarzy, a campingów na biegnącej obok trasie "Odra-Nysa" nie jest za wiele, bractwo międzynarodowe w sumie.
Potem okazało się, że posiadamy w ekipie Działacza Kulturalno-Oświatowego, tzw. "Kaowca", który zorganizował nam wieczór (to ten typ z czerwonym materacem ;))).

Kiedy poszedł do recepcji zakupić zimnego Luebzera, to wrócił...z nowym kolegą :))).
Niestety, Piotrka nie można chyba nigdzie wysyłać samopas, jest ZBYT towarzyski :))).
Był to niemiecki sakwiarz z Berlina, który pożyczył Piotrkowi brakujące centy, bo źle odczytałem cenę, którą podałem Piotrkowi i co nieco zabrakło, a że Piotrek nie rozmawia w obcych językach za bardzo, to przyprowadził go do mnie.
Na początku fajnie się rozmawiało, ale potem okazało się, że człek ten się do nas permanentnie przysiadł, a po kilku piwach dialog z nim zamienił się w jego niekończący się monolog i w pewnym momencie byliśmy już znużeni, a chcieliśmy porozmawiać między sobą.
Żadne sygnały niewerbalne, które wysyłaliśmy nie docierały, więc Basia zwinęła się do namiotu, ja gdzieś tam odszedłem, a człek bez końca nawijał do Piotrka, który i tak niewiele mógł z tego zrozumieć :))).
W końcu poszedł, ale było już późno w nocy, więc zjedliśmy z Piotrkiem kolację i sami również się położyliśmy spać.
Na szczęście temperatura w nocy była bardzo przyjemna.
W środku nocy dopadła nas burza i był to chrzest bojowy naszego namiotu w deszczu, który również przeszedł pomyślnie - zero przecieków :).
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 68.83 km (1.00 km teren), czas: 03:47 h, avg:18.19 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1364 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(18)

Z "Bronikiem" do Tantow po izotoniki :).

Piątek, 26 lipca 2013 | dodano: 27.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Postanowiliśmy przejechać się z "Bronikiem" do Niemiec w to upalne popołudnie.
Trasa krótka, bo musiałem zdążyć na 18:00 na urodziny koleżanki.
W Kołbaskowie Piotrek zafundował mi "skrót", bo chciałem zobaczyć, jak od naszej strony dotrzeć do niemieckiej ścieżki rowerowej, którą nasi "przedłużą w przyszłości" ;)...

...który zamieniał się w coraz większe chaszcze ;).

Wreszcie jednak dotarliśmy do cywilizacji i po przedarciu się przez rów graniczny wjechaliśmy do Niemiec koło Neurosow.

Przez Rosow dojechaliśmy do Tantow, gdzie w miejscowym Getraenke-markcie zrobiliśmy drobne zakupy :).

Nieco bardziej obciążeni wróciliśmy do Polski przez Radekow, Pomellen i Ladenthin.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 55.54 km (4.00 km teren), czas: 02:54 h, avg:19.15 km/h, prędkość maks: 39.00 km/h
Temperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1166 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Spacerkiem po lunchu na ~80 km przez pętelkę dobieszczyńską

Poniedziałek, 22 lipca 2013 | dodano: 22.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Dziś chciałem się zresetować w wyniku pewnego nawału spraw zawodowych, więc po lunchu postanowiłem na "Rosynancie" pojechać na rozszerzoną tzw. "pętelkę dobieszczyńską", ale tym razem bez spinania się.
Chciałem sprawdzić, w jakim czasie mogę przejechać na szosówce dystans ok. 80 km bez żadnego ścigania, ciśnięcia czy podganiania, ale na tzw. "luźnych mięśniach".
Do Dobieszczyna było troszkę pod wiatr, choć las i tak pomagał.
W stronę Stolca już było znacznie lepiej, wiatr dmuchał z ukosa w plecy :).

Stan nawierzchni na odcinku Stolec-Łęgi to obciach dla gminy, drogi gorsze od tej są najbliżej chyba jedynie na Ukrainie, asfalt wygląda jak po ostrzale artyleryjskim, trzeba jeździć zygzakiem z lewa na prawo.
Nie jest tam bezpiecznie, bo samochody muszą robić to samo.
Za to gmina może być dumna z drogi rowerowej łączącej Łęgi z Dobrą, świetny asfalt i infrastruktura na poziomie.

Z Dobrej nie miałem najmniejszej ochoty wracać przez Wołczkowo i Bezrzecze, więc wydłużyłem trasę i pojechałem przez Lubieszyn, Grambow, Schwennenz i Ladethin i w Warniku wjechałem do Polski.

Upał był tak wielki, że wyżłopałem 3 litry płynów, a na podjeździe do Ladenthin pozbyłem się koszulki, która wylądowała w sakwie i aż do Szczecina jechałem topless ;))).
Rower:Rosynant Dane wycieczki: 78.50 km (0.00 km teren), czas: 02:51 h, avg:27.54 km/h, prędkość maks: 43.50 km/h
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1251 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(13)

W 12 rowerów do Moenkebude i "rozproszenie" Bronika ;).

Niedziela, 21 lipca 2013 | dodano: 21.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nasz działacz społeczny i cykliczny aktywista, Pan Kierownik "Jaszek" zorganizował kolejny wyjazd, tym razem pod hasłem "Nowe Waprno, a co dalej, okaże się na miejscu", który już na początku mogę podsumować: ŚWIETNY!!!
Co okazało się na miejscu i "za miejscem", to zaraz opiszę.
Najpierw zebraliśmy się o 10:00 na Głębokim i ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna.
Zebrała się grupa 10 rowerzystów.

Dobrze, że Basia "Misiaczowa" ruszyła spokojnym tempem wcześniej, bo towarzystwo jakby się jakiegoś "koksu" najadło i cisnęło ostro i peleton wchłonął Basię tuż przed Tanowem.
Na szczęście dalej już nie było pagórków, których Basia nie lubi.
Po małych zakupach w Tanowie, część znów ostro ruszyła przed siebie, część jechała spacerowo, bo i tak mieliśmy spotkać się przy zjeździe na jeszcze zamkniętą dla ruchu samochodowego nową drogę do Nowego Warpna.
Dotleniłem krew rozkręcając się do 44 km/h i stwierdziłem, że starczy, w końcu miała to być wycieczka "leniwcowa".
Na tym odcinku podłączył się do nas "Hubi" i było nas już 11.
Droga na Nowe Warpno wybudowana jest na europejskim poziomie, żadnych tam "uskoków asfaltu mieszczących się w normie", jest równa jak stół, widać, że tym razem kryterium przetargu nie była wyłącznie najniższa cena !
Nie dość, że świetna, to jeszcze malownicza, tylko ciekawe, czemu cały czas jest podwójna ciągła na niej?

Równie doskonałą nawierzchnią wjechaliśmy do Nowego Warpna.
Zawsze podobało mi się Nowe Warpno i jego klimat, ale teraz zmieniło się niesamowicie.
Miasteczko doskonale wykorzystało środki unijne (*mała korekta - patrz komentarze) na poprawę infrastruktury: nowe nawierzchnie, wyremontowane budynki, promenada, plaża z infrastrukturą, a nawet nowoczesna i czysta (!) toaleta. Jestem pod wrażeniem!

Na ryneczku dołączył się do nas 12 rowerzysta, Mr. "Bronik", który zbiegiem okoliczności miał tu poprzedniego wieczora imprezę u znajomych, a który w dalszej części wyprawy po raz kolejny okaże się "bohaterem charakterystycznym" :))).

Nowe ciekawostki Nowego Warpna.

Również port jachtowy robi wrażenie...zresztą, zamierzaliśmy z niego skorzystać ;).

Rybak w porcie.

Na promenadzie zbudowano nowoczesną wieżę widokową, a lornetki są za darmo i jeszcze nikt ich nie ukradł ani nie zdewastował.


"Jaszek" bardzo często ma doskonałe pomysły na fotki wykonywane "z poziomu parteru", oto jeden z nich, choć akurat to zdjęcie wykonał "Hopfen" swoim aparatem.

Autor pomysłu spoczywa w pokoju...;).

Objechaliśmy miasto promenadą, "Bronik" pożegnał swoich znajomych, po czym ruszyliśmy do portu, ponieważ "Jaszek" wykombinował, że...przeprawimy się katamaranem wraz z rowerami do Altwarp.

Świetny pomysł, choć cena dość wysoka, bo 12 zł za osobę + 12 za rower, no ale..."kto bogatemu zabroni" :)))?


Jeśli ktoś chce skorzystać, podaję namiary na Spatium 24 : KLIK.
W zamian za reklamę następnym razem poprosimy o rabacik dla rowerzystów z Bikestats i Rowerowego Szczecina ;))).
Ponieważ katamaran nie był w stanie pomieścić 12 rowerzystów i 12 rowerów, przeprawiliśmy się na dwie tury, a czas leniwie płynął...i fajnie :).
Na łodzi znajduje się słuszna uwaga:

:))).
Ponieważ byliśmy w już w Altwarp, nie mogło zabraknąć tradycyjnej "fiszbuły", a co niektórzy nie odmówili sobie zimnego piwka w ten upalny dzień (niewtajemniczonym wyjaśniam, że w Niemczech jest to zupełnie legalne i rowerzysta po 1 piwku nie ląduje za to na pół roku w pierdlu jako "groźny przestępca", jak to jest u nas).

Lenistwo trwało...
...i trwało...
...i trwało...
Czas było przerwać to byczenie się i ruszać, bo za 5 km czekało nas...
...kolejne byczenie się :)))
Tu opuścił nas "Hubi" i ruszył do domu, bo miał tam coś to załatwienia czy zrobienia, a z nami, to wiadomo...;)


Czas płynął, a nam się nie chciało ruszać, za wyjątkiem może Beaty "Jaszkowej", której dynamit rozsadzał nogi :))).
Leniwie zebraliśmy się i potoczyliśmy w kierunku Ueckermunde, by tam zadecydować, czy wracamy przez Torgelow (!) czy "normalnie" przez Hintersee.
Po drodze "Monter" wypatrzył "Misiaczomobil" :))).

W Ueckermunde, gdy uzupełnialiśmy zapasy w ALDIM, zgubiła się Baśka "Ruda" i Beata, ale to mały pikuś, najlepsze dopiero przed nami, bo te zguby się odnalazły przy moście w miasteczku ;).
Ruszając spod sklepu mówię do "Bronika", który guzdrał się z odjazdem i szamotał z sakwami:
- Jedź za nami i trzymaj się koła, ok?
Dojechaliśmy do mostu, zgarnęliśmy Baśkę i Beatę i pojechaliśmy na "ławeczkę" koło "kebabowni".

Nagle okazuje się, że...NIE MA Z NAMI "BRONIKA" !!!
Czekamy, czekamy i nic.

W końcu ruszyliśmy na poszukiwania, "Monter" objechał centrum, "Hopfen" też spenetrował okolicę, a ja wróciłem do portu, by tam poszukać zguby.
Jeździliśmy oddzielnie, żeby się nie rozpraszać za bardzo po miasteczku i nie pogubić, ale niestety:

BRONIK ROZPROSZYŁ SIĘ ZDECYDOWANIE ZA BARDZO;))).

Telefonu nie odbierał ani ode mnie ani od Małgosi, choć chwilowo łapałem sygnał połączenia.
Mieliśmy tylko nadzieję, że nic mu nie jest i że nie wylądował na "niemieckim dołku".
Ponieważ zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby odnaleźć zaginionego, ruszyliśmy do oddalonego o 7 km Moenkebude, gdzie znajduje się malownicza marina, po cichu licząc, że odnajdziemy po drodze Piotrka...niestety, tak się nie stało.
W tle "zeesboot", który już zdążył niestety zwinąć żagle.

Plaża przy marinie i Basia.

Chwilę posiedzieliśmy, "Bronik" się nie zmaterializował, więc ruszyliśmy w drogę powrotną przez Ueckermunde, gdzie w LIDLU dokonaliśmy ostatnich uzupełnień.
Gdy tak jechaliśmy, w Eggesin "Monter" stwierdził, parafrazując Kubusia Puchatka:

- Bronika jakby coraz bardziej nie ma :)))

Dalej trasa wiodła przez Ahlbeck i Hintersee, jechało się świetnie, choć Ania "von Zan" poczuła przypływ mocy i pomknęła samotnie do Szczecina.
Za Hintersee odłączyła się od nas "Rowerzystka", "Ivoncja" i "Hopfen", bo trasą przez Niemcy mieli bliżej do domu, a my przez Dobieszczyn i Tanowo dotarliśmy do Szczecina.

Po moim telefonie do "Bronika" okazło się, że nasza zguba odnalazła się w domu :)
Okazało się też, że "nie zauważył, jak grupa 10 rowerzystów (!) skręca w uliczkę jednokierunkową, innej nie było, prócz tej, którą Piotrek na wprost pomknął pod prąd, więc wersja z "niemieckim dołkiem" mogła okazać się prawdopodobna, zwłaszcza, że kolega nie wziął euro ze sobą ;).
Przemknął uliczkami i pognał w kierunku Anklam w pogoni za grupą, której gonić nie było trzeba, bo siedziała i czekała blisko kebabowni.
Dotarł 5 km za Moenkebude i zawrócił do Szczecina, nie natykając się na nas...a co do telefonu, to nie przestawił roamingu na automat i miał w Niemczech polską sieć ;))).
No, ale grunt, że wszystko skończyło się szczęśliwie, Piotruś cały i zdrowy i parafrazując Kubusia Puchatka:

- Bronik jakby coraz bardziej już jest :)))
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 148.64 km (0.00 km teren), czas: 07:23 h, avg:20.13 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3147 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

103 km na lunch (szybko pod Schwedt)

Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Krótko mówiąc, dziś po południu, tuż przed 14:00 postanowiłem ponownie dosiąść starego, wiernego "Rosynanta" i "przewietrzyć krew" i skatować się ma maksa po ostrej tyrce w firmie.
Nie ma nic lepszego na zmęczenie psychiczne jak dać sobie ostro po pedałach.
Dzisiaj najgorszy do przewidzenia był wiatr, niby wiał z zachodu, ale gdy jechałem na ten południe, to zaczynał mi wiać w twarz i nie mogłem się zdecydować, dokąd jechać.
Dotarłem do Kołbaskowa, a stamtąd do Rosówka i wjechałem do Niemiec, gdzie teoretycznie powinienem jechać dalej na Schwedt, ale...ale ten wiatr dziczał i wcale nie był słaby, a nie chciałem wracać pod wiatr.
Skręciłem więc na zachód i dojechałem do Rosow, by potem w miarę z wiatrem w plecy wracać do Szczecina.
Kiedy jednak tam dotarłem, zobaczyłem, że "w międzyczasie" Niemcy zbudowali drogę rowerową do Neurosow i dalej do polskiej granicy!

Musiałem koniecznie zbadać temat, więc wskoczyłem na tę drogę i pomknąłem do Neurosow.
Jak do tej pory starałem się trzymać na liczniku ok. 30 km/h i więcej i na razie szło świetnie.
Przejechałem przez senne Neurosow i dotarłem do miejsca, gdzie droga kończy się na rowie granicznym, od którego to miejsca drogę powinni już pociągnąć Polacy.

Kończy się przy terenie motocrossowym przy Kołbaskowie, a na wyciągnięcie ręki widać stację LOTOS.
Fajnie byłoby tędy wjeżdżać do Niemiec, ale nie wiadomo, kiedy nasi wezmą się za budowę.
Tymczasem jest to temat do zbadania przez Krzyśka "Montera", dokąd prowadzi od tego miejsca wydeptana w krzakach ścieżka po stronie polskiej...choć być może już zbadał on tenże "skrót" ;))).
Zawróciłem i stwierdziłem, że wiatr jakoś nie przeszkadza, dotarłem do Rosow, skierowałem się na Tantow, skąd dojechałem do Neurochlitz.
Zdecydowałem się jednak ciągnąć pod Schwedt.
W Mescherin zadzwoniłem do Adriana "Gryfa" z Gryifina, czy nie chce dołączyć, ale dziś siedział gdzieś w pracy na placówce.
Otrzymałem od niego niepokojące wieści..."JurekTC" zakupił "szosówkę" :(((.
Nooo, to wszyscy już mamy pozamiatane :))).
Nie dość, że mało kto mógł mu dorównać, gdy szalał na "góralu", to teraz nie wyobrażam sobie, żeby ktoś miał z nim szanse (pomijam niezniszczalnego "Gadzika") :))).
"Gryf" życzył mi na powrocie wiatru w plecy, ale niestety, życzenie to się nie spełniło.
Utrzymując prędkość pow. 30 km/h dotarłem do Gartz, za którym wjechałem na mój "nieulubiony" wał do Freidrichsthal, gdzie jakby się nie jechało, to wiatr targa rowerzystą.
Tymczasem było całkiem, całkiem, co oznaczało problemy w drodze powrotnej, bo skoro w tę stronę prędkość mi oscylowała wokół 35 km/h, to znaczyło, że z powrotem nie będzie łatwo.
Wiatr znów się kręcił :(.
W wiacie we Friedrichsthal zrobiłem sobie krótki popas i pokręciłem dalej, bo w planie miałem dziś szybką stówkę.
Ostatni przystanek miałem 10 km przed Schwedt, gdzie nieroztropnie zjadłem bułkę, co potem okazało się fatalnym pomysłem.

Jak przewidywałem, wiatr dostałem teraz w twarz, czyli zmienił się na północny :(.
Na wale musiałem z nim walczyć i niespecjalnie udawało się utrzymać więcej niż 27 km/h, dopiero las za Gartz co nieco pomógł, ale czułem się stargany, a zjedzona bułka od wysiłku cofała się "do wyjścia" :).
Pod górkę do Staffelde miałem lekkie odcięcię zasilania już, zresztą czułem, że dowaliłem sobie dość ostro.
Za Staffelde skręciłem na Pargowo i zatrzymałem się na chwilę w Moczyłach.
Uchwyciłem (choć na szybko, pod słońce) jakiś zabytkowy samochód oraz nową konstrukcję-ozdobę, która zastąpiła skradzioną kompozycję ze starych rowerów.

Ciekawe, kiedy i to zostanie skradzione (bo że u nas ktoś to buchnie, to jak w banku)?

Przez Kamieniec dotarłem do Kołbaskowa, gdzie niestety, przyszło mi zmierzyć się z tym cholernym podjazdem w stronę Szczecina.
O dziwo, wiatr na chwilę dał na luz i dało się normalnie podjechać, a z górki do Przecławia całkiem ostro się "pocinało".
Czułem jednak, że mam dość i jedyne o czym marzę, to prysznic i chmielowy izotonik :).
Rower: Dane wycieczki: 103.30 km (0.00 km teren), czas: 03:48 h, avg:27.18 km/h, prędkość maks: 57.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2050 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Na Kozie do "Mad Bike"

Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Koło południa pojechałem kupić linkę do tylnego hamulca "Kozy", stara zdechła.
Po południu tego samego dnia zaplanowałem pojechać "na ostro" na "Rosynancie" :). Rower:Koza Dane wycieczki: 10.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 174 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dom-praca-dom

Wtorek, 16 lipca 2013 | dodano: 16.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:Rosynant Dane wycieczki: 16.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 333 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Lenistwo w Loecknitz

Niedziela, 14 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszej imprezie u Tuni trudno mi było sobie wyobrazić, że uda nam się zebrać nad jeziorkiem przy Derdowskiego, żeby gdziekolwiek się potoczyć.
Część z uczestników zabawy nadal parowała, część była ospała ;).
Koniec końców, zgadaliśmy się z "Jaszkami" na spotkanie o 11:00 przy jeziorku, skąd ruszyliśmy do Schwennenz, gdzie oczekiwała na nas "Rowerzystka" i "Ivoncja".
Jako, że kondycja po imprezie była taka sobie, to jak na złość silny wiatr wiał nam w pysk ile wlezie.
O słońcu dziś raczej nie było mowy, a i przez kilkanaście dosłownie sekund zrosiła nas jakaś śmieszna mżawka.

Przez Ramin, mimo wiatru, w miarę sprawnie dotarliśmy do Loecknitz, gdzie od razu skierowaliśmy się do NETTO po napój bazujący na wyciągu z roślin pnących się po tyczkach.
Po zakupach udaliśmy się nad Loecknitzer See, gdzie oddawaliśmy się lenistwu przez ponad godzinę (Niemca już tam prawie nie uświadczysz, zewsząd dobiega mowa polskich kolonizatorów ;) :/).
Buteleczka w ręku Ivoncji to oczywiście bezalkoholowy wywar Luebzera ;).

Basia "Misiaczowa" w zadumie wpatruje się w toń wody...

"Misiacz" uskutecznia jogę na kocu piknikowym zabranym przez przezorną "Misiaczową", a "Ivoncja" w p y c h a się (ona wie, o co chodzi ;)))) w kadr po paróweczki ;).

Przezorna "Misiaczowa" przyprawia "Misiaczowi" rogi.
Eeee...nie.
Sama "Misiaczowa" twierdzi, że pokazuje, jaki to ze mnie diablik ;))).

Leniuchowało się wspaniale, ale trzeba było pomyśleć o tym, jak w miarę sprawnie po tym lenistwie powrócić do domów w czasach, gdy teleportacja jest jeszcze kategorią science-fiction.
Zrobiłem na "odjezdnym" zdjęcie tysiącletniemu dębowi, który był tysiącletnim już parę lat temu, więc pora by zmienić tabliczkę, że ma np. 1004 lata ;).
Oj Niemiaszki, Niemiaszki, gdzie wasz "ordnung" ? ;).

Co do powrotu, to był w miarę sprawny, bo wicherek mieliśmy w plecy.
Przed Ladenthin piękniejsza część naszej szarańczy rzuciła się na żer na drzewa czereśniowe ;).
Już w Polsce, ja i "Jaszek" darliśmy gumy jak wariaci pod górkę Ladenthin-Warnik dochodząc do prędkości 44 km/h - był to mój Vmax tego wyjazdu.
Najśmieszniejsze, że nie z górki, a POD górkę ;))).
Przed Warnikiem Małgosia i Iwona skręciły na Kołbaskowo, żeby odebrać manele od "Tuni", my zaś przez Będargowo wróciliśmy do Szczecina (przed MAKRO Basia zerwała łańcuch, na szczęście okazało się, że to tylko spinka i po szybkiej interwencji Misiacza można było jechać dalej ;). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 60.53 km (2.00 km teren), czas: 03:21 h, avg:18.07 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1255 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)