MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2011

Dystans całkowity:740.99 km (w terenie 48.00 km; 6.48%)
Czas w ruchu:31:05
Średnia prędkość:22.55 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Suma kalorii:12201 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:39.00 km i 1h 56m
Więcej statystyk

Lipnie w niedzielę...

Niedziela, 30 stycznia 2011 | dodano: 30.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Przyznaję, jestem nałogowcem-cyklotykiem. Mimo wczorajszego ostrego, choć rewelacyjnego "Rajdu do Shrinka" na dystansie 155 km, rano znów zamarzył mi się jakiś wyjazd i powiem, że myślałem o jakichś 80 km, może gdzieś po Niemczech.
Najpierw jednak pojechałem w kierunku jeziora Głębokie. Nie było wesoło, jak to mówią niektórzy "noga nie podawała mocy na korbę", ale liczyłem, że się rozkręcę.
Jednak do Głębokiego nic się specjalnie nie zmieniło.
Postanowiłem posiedzieć chwilę nad jeziorem, napić się zjeść, coś słodkiego i popatrzeć na głupotę narodu, chadzającego stadnie i rodzinnie, z dziećmi i wózkami w słoneczny dzień po lodzie na jeziorze przy temperaturze powietrza +2,5 st.C.
Nad jeziorem Głębokie. © Misiacz

Tym, którzy są już w przeręblu raczej nic się nie stanie.

Ci, jeśli znajdą się pod lodem, to już raczej pod nim zostaną.

Podjadłem, popiłem i ruszyłem w stronę Wołczkowa. Znużone po wczorajszej jeździe mięśnie nijak nie chciały współpracować z moją siłą nałogu cyklozy.
To jest tak jak się czasem pójdzie na imprezę - człowiek czasem wie, że nie powinien, język się plącze i nie słucha poleceń właściciela, ale toasty dalej wznosi.
Podobnie było dziś u mnie z rowerkiem. Ja chcę - nogi nie chcą.
No nic, skręciłem pod długi i upierdliwy podjazd na Bezrzecze i jakoś się tam wtoczyłem. Potem skręt w prawo i kurs na Redlicę. Droga miejscami wygląda, jakby nikt jej nie remontował od II wojny światowej. Niektóre dziury są głębokie na 30-40 cm.
Krótki postój na fotkę w Redlicy i ruszam dalej, do Dołuj.

Stamtąd jechało się nieco lepiej i przez Stobno dotarłem do Mierzyna. Tam zaszedłem do taty na obiad, co zupełnie mnie rozleniwiło, a pozostało przecież jeszcze 7 km do domu.
Jakoś dałem radę, ale chyba po ostatnich intensywnych 4 dniach muszę sobie zrobić parę dni "odwyku" :))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.26 km (4.00 km teren), czas: 01:40 h, avg:21.16 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 742 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Rewelacyjny, ostry „Rajd Szczecińskiego BS do Shrinka”!

Sobota, 29 stycznia 2011 | dodano: 30.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kiedy rzuciłem na Forum temat „Rajd do Shrinka” do Nowogardu, nawet nie sądziłem, że będzie:
a) Tak fajnie
b) Tak ostro
c) Tak zimno
d) Tak rewelacyjnie
…i że pod koniec dnia uznam się w zasadzie za Cyborga (nie wszystko mi jeszcze powymieniali, na razie skupili się na hydraulice siłowej. :)))
Daleko mi jednak do prawdziwych "wymiataczy", choć powoli robię postępy. Są tacy, którzy z uporem maniaka nazywają mnie Cyborgiem, a są i tacy, którzy wprost mówią, że jestem cieniakiem. Bądź tu mądry...



Skład ekipy był dość zmienny. Tradycyjnie w sobotni poranek na Moście Długim stawił się Jurek (jurektc), Krzysiek, Jarek (gad bagienny) i ja. Paweł (Sargath) dołączył do nas dopiero w Nowogardzie, ponieważ rano zatrzymały go jakieś sprawy na uczelni i dojechał do nas do Nowogardu pociągiem.
Nie mogło też zabraknąć tytułowego Shrinka, który o godzinie 10:00 miał oczekiwać na nas w Goleniowie, około 40 km od Szczecina i 34 km od Nowogardu, czyli mniej więcej w połowie trasy.
Spotkanie na Moście Długim. Szczecin © Misiacz

Od rana po Szczecinie snuła się gęsta mgła, a ulice były mokre. To jednak ostatnimi czasy nie przeszkadza nam w odbywaniu wspaniałych wycieczek. Jadąc ulicą Kolumba w kierunku miejsca spotkania czułem, że wczorajsza całodzienna walka z nową oponą i dętkami nie poszła na marne. Widziałem, że tylko założenie na przód cienkiej trekkingowej opony Schwalbe Marathon Plus 700x28C daje mi szansę z tym gangiem robotów na rowerach (dodam, że górskich, z grubymi terenowymi oponami).
Tak jak się spodziewałem, zaraz po cyknięciu powitalnej fotki ruszyliśmy ostro z kopyta…a raczej z koła. Od razu prędkości zaczęły oscylować w granicach 27-30 km/h, a przez większość trasy tempo nadawał niezniszczalny Jarek (gadbagienny). Jurek był podejrzanie spokojny, a Kris czasem ostro szalał. Przez Dąbie przejechaliśmy dobrą, asfaltową ścieżką rowerową, by wkrótce potem skręcić na Pucice. Zatrzymałem ten pęd (znowu ja) na krótki postój na picie i to i owo przy Pomniku Przyrody „Aleja Dębu Szypułkowego”…ale kto by tam chciał robić zdjęcia, kiedy licznik „niepotrzebnie” wskazuje 0,00 km/h. ;)))
Jurkowi strasznie marzły palce u rąk i u nóg, więc zaproponowałem mu pewien alpinistyczny sposób – posmarowanie ich wazeliną. Miałem tylko taką do ust, więc poszła na place rąk. Różnicę czuć w zasadzie od razu. Wykombinowałem, że po przyjeździe do Goleniowa zawitamy do apteki i kupimy czystą wazelinę w tubce (0,97 zł), a Jurek u Shrinka nasmaruje palce u nóg.
Przed Goleniowem skręciliśmy w nową drogę przy Parku Przemysłowym i podobnie jak ostatnim razem, spotkaliśmy tego samego kolarza co ostatnio, kiedy jechaliśmy do Zielonczyna.
Spotkanie ze Shrinkiem w Goleniowie. © Misiacz

W Goleniowie powitała nas zadowolona gęba Sebastiana (Shrinka), a w zasadzie to zamarznięta kominiarka rozciągająca się w szerokim uśmiechu. Po krótkiej przerwie dla odtajania w poczekalni dworca PKP i zakupie wazeliny przez Jurka zdaliśmy się na prowadzenie przez Shrinka.
Topniejemy na dworcu PKP w Goleniowie. © Misiacz

Chcieliśmy ominąć drogę główną pełną TIR-ów i różnych czubków w samochodach, a Shrink zna ciekawą, choć nieco dłuższą trasę. Ruszył ostro na Żółwią Błoć, a przez moją głowę przeszła myśl: „Czyżby kolejny Cyborg, a może to Elektroniczny Niedźwiedź?". Moje szczęście, że wczoraj trochę poimprezował i dawno nie jeździł, bo nie wiem w jakim stanie bym dojechał do Nowogardu.
W Żółwiej Błoci zatrzymaliśmy się, aby zrobić sobie fotkę z pomnikiem żółwia.
Pomnik żółwia w Żółwiej Błoci. © Misiacz

Droga za wsią była ciekawa, niestety składała się głównie z łat i dziur, co szczególnie odczuwałem na nowej cienkiej oponie.
Po jakimś czasie zjechaliśmy nieco na prawo z drogi głównej, ponieważ Shrink chciał pokazać nam zabytkowy dąb.
Dąb w Niewiadowie w romantycznej poświacie. © Misiacz

Potem wróciliśmy na drogę i ruszyliśmy w kierunku Nowogardu. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka postojów, z czego najciekawszy był ten pod największym w Polsce bukiem, składającym się z kilku ramion wyrastających z jednego pnia.
Misiaczowy postój. © Misiacz

Olszyca. Największy buk w Polsce. © Misiacz

Do Nowogardu zostało jeszcze 8 km, a Shrinka oprócz wcześniej wspomnianych dolegliwości dopadły jeszcze skurcze mięśni wynikające z zaniedbań w przyjmowaniu magnezu i dbałości o wypijanie przy tym 3 kaw dziennie. Po prostu siadły baterie i koniec. No, ale od czego ekipa Cyborgów?
Pomocne chwytaki Cyborgów. © Misiacz

Dla nich (dla nas?) taka pomoc koledze to żaden problem. Dojechaliśmy więc do Nowogardu, a tam oczekiwał na nas nad jeziorem Paweł (Sargath).
Nad jeziorem w Nowogardzie. © Misiacz

Teraz przed nami była najważniejsza część wyjazdu – wizyta w domu u Shrinka i Pani Shrinkowej (Agi). Sebastian ma dość pokaźną piwnicę, więc udało nam się w niej upchnąć wszystkie sześć rowerów.
Piwnica u Shrinka. © Misiacz

Kiedy weszliśmy do domu, zostaliśmy wręcz zalani morzem życzliwości i sympatii. Taka gościna naprawdę bardzo nas pozytywnie nastroiła. Agnieszka powitała nas tak ciepło, jakbyśmy znali się od wielu, wielu lat. Mogliśmy wysuszyć mokre ciuchy na kaloryferach, a na stole oczekiwała na nas uczta! Kawa, herbata, pieczone kurczaki, zrazy, ziemniaki, dwa rodzaje sałatek.

Powstrzymałem łakomstwo, bo wiedziałem, że może być potem trudno ruszyć. Z nadzieją wpatrywałem się w ilości pochłaniane przez Cyborgi i myślałem: „Jedzcie dużo, napychajcie zbiorniki, będziecie ciężsi, a ja będę miał jakiekolwiek szanse”! ;))) Od razu powiem, że się przeliczyłem. Napchanie zbiorników nic mi nie pomogło. Przed wyjściem dostałem jeszcze świeżej herbatki do termosu, a w buteleczkę słynnego Shrink-drinka (napój z wody, miodu i soli).
Jeszcze raz chciałbym podziękować za niesamowitą gościnność oraz zaproszenie do kolejnych odwiedzin (nawet z noclegiem dla całej naszej ekipy!!!).
Shrink hoduje specyficznego potworka w terrarium:

Sebastian, mimo że poważnie osłabiony, postanowił nas odprowadzić w kierunku Maszewa, przez które teraz mieliśmy jechać. Jesteśmy mu za to wdzięczni, że wykazał się takim hartem ducha.
Po kilku kilometrach podjął słuszną decyzję, że czas już wracać.
Oczywiście nie obyło się bez pożegnalnego zdjęcia…no i pożegnalnego niedźwiadka, pomiędzy nami dwoma z rodzaju misiowatych. ;)

Jarek ruszył ostro do przodu, tak ostro, że w Maszewie Jurek poratował mnie batonem energetycznym. Generalnie cały czas jechało mi się super, czasem mam tylko tzw. „doły glukozowe” i po wciągnięciu czegoś słodkiego jadę spokojnie dalej.
Przejechaliśmy przez Przemocze i dojechaliśmy do drogi z płyt łączącej Chociwel z autostradą na Szczecin. Zaczynało już zmierzchać, a do celu mieliśmy ze 30 km. Naszych pięć migających lampek widać było na wiele kilometrów, a pomimo tego niektórym popapranym kierowcom nie chciało się zachować należytego odstępu. Gdybyśmy dopadli kierowcę Tigry, który pędem przejechał na kilka centymetrów od Sargatha, nie wiem, czy wróciłby o własnych siłach do domu.
Wkrótce jednak wjechaliśmy na szeroką dwupasmową drogę, która jednocześnie służyć ma jako lotnisko dla samolotów bojowych w czasie wojny, więc jest dobrze utrzymana i bardzo szeroka.
Jeszcze przed zjazdem w kierunku Załomia zatrzymaliśmy się na ostatni posiłek i herbatę z termosów. Było już dość ciemno. Ktoś rzucił myśl, że tylko czubki jeżdżą w styczniu w takim tempie na takie dystanse i kończą wyprawy po zmroku. Dobrze, że nas to nie dotyczy. ;)))))))))
Snujemy się niczym duchy we mgle:

Kiedy zjechaliśmy na drogę do Załomia, jechałem na przedzie, ponieważ posiadam dość wydajny reflektorek zasilany z dynama w piaście. Zwiększa to opory, ale dzięki temu udało się nam ominąć większość dziur i dojechać do Dąbia, gdzie ulice były już oświetlone.
Od Dąbia Krisowi coś się poprzestawiało w oprogramowaniu i narzucił takie tempo, że dałem sobie spokój nawet z myśleniem o nim (a po mojej głowie chodziło pytanie: „Czy moje 27 km/h to naprawdę za mało po blisko 140 km jazdy?”). Za nim popędził Jarek i Paweł, a my z Jurkiem dalej trzymaliśmy stałą dotychczasową prędkość.
Jurek został przypuszczam raczej z koleżeńskiej solidarności, bo wiem, że też lubi sobie na koniec poszaleć. Dzięki!
Ulicą Gdańską dojechaliśmy na miejsce porannego spotkania. Oczywiście musiało być pożegnalne zdjęcie.

Razem z Jarkiem pożegnaliśmy grupę i pojechaliśmy w lewo. Postanowiłem odprowadzić Jarka do pracy na nocną zmianę (ten to ma siłę) na 18:30. Przed rondem przy dworcu jakiś samochód ostro zahamował przede mną, więc i ja zahamowałem, a za mną Jarek. Na tyle ostro, że wywrócił się, obił kolano, rower grzmotnął w asfalt i wyleciała pompka. Nieciekawie to wyglądało, ale przecież w razie czego można u Jarka wymienić przegub, zawias czy co on tam ma w tych kolanach. :)
Punkt 18:30 Jarek wszedł do pracy, a ja pojechałem do domu.
To była kolejna udana wyprawa, a ilość przejechanych przeze mnie w styczniu kilometrów przewyższa niejedne miesiące letnie.
Grunt to dobra ekipa!

P.S. Jurek nakręcił taki filmik z naszego wyjazdu:
:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 155.23 km (2.00 km teren), czas: 06:44 h, avg:23.05 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3479 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Upierdliwe przygotowania do 150 km + Masa Krytyczna.

Piątek, 28 stycznia 2011 | dodano: 28.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Od rana "coś" próbuje mi uniemożliwić jutrzejszy wyjazd z Cyborgami na 150 km do Shrinka.
Zaczęło się od zmiany przedniej opony, nówka sztuka Schwalbe Marathon Plus. To tak trudna do nałożenia opona, że połamałem 2 łyżki. :/
Po długiej walce wreszcie założyłem to cholerstwo, w środku nówka dętka, na obręczy gładka opaska kevlarowa.
Pompuję i słyszę: ssssssssssssssssssss...
Zawór OK.
Kolejna walka, tym razem ze zdjęciem kapcia. Zdjąłem. W dętce dwie dziury, od wewnętrznej strony. Fabryczne dziury. No to hop, na Prophete Touringstar i do centrum, z reklamacją. Dętkę wymienili, dokupiłem też łyżki.
Przystanek w drodze po dętkę. © Misiacz

Stalowe łyżeczki pozwoliły sobie poradzić szybko ze zmianą. Szybki kurs KTM-em na stację, nabijam powietrza na kamień.
Wstawiam rower do domu.
Opona mięknie z godziny na godzinę. No co jest??!!!!!!!
Touringstar w akcji "Dętka". © Misiacz

Znowu zdejmowanie koła, walka z oponą. Jest. Kolejna dziura. Teraz już wiem. Załatwiam dętki łyżkami.
Rzucam koło w diabły i jadę na Masę Krytyczną na rowerku Prophete.
Tam Kris daje mi łyżki Schwalbe. Plastik pancerny...aaa, po drodze zakup zestawu do łatania dętek, bo oczywiście w tym co mam w domu...rozwaliła się tuba z klejem! :/
Masa Krytyczna. Szczecin © Misiacz

Zdjęcia do dupy (z komórki, nie w głowie mi było myśleć o aparacie), takie jak cały dzień.
Teraz czekam na reakcję koła na trzecią naprawę... Rower:Prophete Touringstar Dane wycieczki: 32.22 km (4.00 km teren), czas: 01:21 h, avg:23.87 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Rosynantem na szlak! Czyżbym spotkał słynnego Jotwu?

Czwartek, 27 stycznia 2011 | dodano: 27.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Obudziłem się kolejnego ranka, zniesmaczony do żywego sytuacją, która przydarzyła mi się kilka dni temu. Doszedłem jednak do wniosku (jak się okazało - całkiem słusznie), że na niesmak moralny najlepsze będzie jego rozkręcenie na rowerze. Zrobiłem, co miałem zrobić i poszedłem po rowerek. Wybiło południe, czyli było już dość późno, czyli należało użyć szybkiego rowerku. Po raz kolejny postanowiłem pojechać na starym, wiernym Rosynancie i dać mu się wykazać.
Do szczęścia brakowało mi jednak dętki i pompki, więc pomknąłem na ul. Piłsudskiego, by zaopatrzyć się w niezbędne akcesoria (tam można jeszcze coś dostać do zabytkowych rowerów). Dętka się znalazła, z pompką gorzej...znaczy się nie znalazła. Są tacy, którzy jeżdżą bez pompki, ale ja się do nich nie zaliczam. :)
Pognałem do Synkrosa i znów miłe zaskoczenie. Chłopaki pompkę dobrali i sprawdzili, a co mnie mile połechtało, to nie spoglądali na Rosynanta pogardliwie, jak w pewnym sklepie niedaleko, ale z zaciekawieniem, które słusznie przynależne jest takiej zabytkowej szosówce.

Dętka była, pompeczka też, więc wrzuciłem na licznik 30 km/h i pojechałem w kierunku jeziora Głębokiego (dziwne uczucie, kiedy na liczniku widnieje tak taka prędkość, wiatr wieje w pysk, a zmęczenia nie czuć – takie są uroki szosówki).

Zachciało mi się jednak pojechać przez Las Arkoński, co okazało się poronionym pomysłem, bo ścieżki były oblodzone. Jakoś jednak dojechałem do Miodowej i tam zatrzymałem się na ciacha i gorącą herbatkę z termosu.

Po posiłku podjechałem jeszcze do budki spożywczej na Głębokim, żeby dokupić trochę słodyczy. W międzyczasie minął mnie rowerzysta na trekkingu marki „Wheeler” z sakwami i mógłbym przysiąc, że był to słynny Jotwu. Pomachałem mu, on odmachał i pojechał dalej ulicą Miodową.
Ja natomiast wskoczyłem na siodełko i pognałem w kierunku Pilchowa i Bartoszowa. Wiatr wiał w gębę, a ja spokojnie jechałem 30 km/h. Nie jest to trekking, ale coś za coś. Rosynant lekko idzie, ale pozycja na nim zbyt wygodna nie jest. Na KTM-ie jest wygodnie, ale już tak lekko się nie zasuwa.
Skręciłem w lewo na Bartoszewo, a minąwszy „centrum” skierowałem się na Sławowszewo. Ależ mi się zrymowało! :)
Co rusz łamałem ograniczenia prędkości, ale przecież liczniki rowerowe nie są homologowane i mogłem uznać, że podawane 35 km/h wcale nie jest tą prędkością i wykpić się od ewentualnego mandatu za nadmierną prędkość. :)))
Już widzę te gęby ogłupiałych strażników wiejskich, próbujących zidentyfikować moją gębę w kominiarce i pojazd bez numerów rejestracyjnych uwidoczniony na zdjęciu z fotoradaru! :)))

Szybciutko dojechałem do Dobrej, skąd ruszyłem nową drogą w kierunku Lubieszyna. Prędkość cały czas utrzymywałem wysoką i zatrzymałem się dopiero na stacji BP, bo zaczęło mnie ssać w żołądku na coś słodkiego i coś ciepłego do picia.
Po krótkim popasie ruszyłem pod górkę do Dołuj, która zwykle daje mi w kość, jednak tym razem tak nie było (dzięki, Rosynancie!!!).
W Dołujach pognałem w stronę Stobna i Będargowa, gdzie po drodze zatrzymałem się na zrobienie ostatniej fotki.
Krajobraz za Stobnem. © Misiacz

Potem przejechałem przez Przecław i tędy i owędy dojechałem do celu.
Na liczniku widniało równo 50,00 km. Taki równy wynik rzadko się zdarza. :) Rower:Rosynant Dane wycieczki: 50.00 km (4.00 km teren), czas: 01:55 h, avg:26.09 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Sztyca od Gadzika do Rosynanta...itp.

Środa, 26 stycznia 2011 | dodano: 26.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Po kupieniu trekkinga dla Basi okazało się, że muszę zmienić sztycę na sztywną, bo amortyzowana okazała się za wysoka mimo całkowitego opuszczenia siodełka.
Jakąś starą sztycę miał Jarek.
Długa, sztywna, aluminiowa. Okazało się jednak, że jest starego typu i musiałem do Basi roweru kupić nową w sklepie.
Jednakże szczęśliwie się złożyło, że od dłuższego czasu poszukiwałem dłuższej sztycy do swojego zabytkowego Rosynanta.
Obecnie rower ten jest ogołocony z dodatków i prócz lekkiego bagażnika jest typową szosówką.

Nigdzie nie mogłem znaleźć odpowiedniej średnicy, nikt chyba tego nie produkuje. Sztyca, którą podrzucił mi Jarek okazała się idealna. Dzięki!!!
Zadowolony ze zmiany szybko wskoczyłem na zabytek i pomknąłem na stację dopompować koła. Maszyna idzie jak burza, średnia nie do osiągnięcia na KTM-ie.
Czy ktoś jeszcze pamięta przerzutkę Shimano 200GS ? :)))
Zabytkowa przerzutka. Shimano 200GS. © Misiacz

...albo korbę Shimano BIOPACE, gdzie zębatki nie są okręgami, a elipsami, celowo tak zaprojektowanymi dla zapewnienia wykorzystania maksymalnego momentu obrotowego?
Korba eliptyczna. Shimano BIOPACE. Zabytek i unikat. © Misiacz

Nie wiem dlaczego, ale produkcja takich korb została zarzucona. Rower:Rosynant Dane wycieczki: 4.20 km (1.00 km teren), czas: 00:09 h, avg:28.00 km/h, prędkość maks: 38.50 km/h
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Zakup niemieckiego trekkinga dla Basi.

Niedziela, 23 stycznia 2011 | dodano: 23.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś wstałem wcześnie rano, bo Jarek (gadbagienny) zaproponował mi wyskok samochodem na giełdę w Płoni, gdzie można za okazyjną cenę kupić wysokiej klasy rowery za bardzo przystępną cenę. Razem ze mną zabrał się też i mój brat (przy okazji chciałbym podziękować Jarkowi za transport i wszelką pomoc).
Trochę chodzenia i znalazłem!!!
Kupiłem rower trekingowy niemieckiej firmy Prophete "Touringstar".
Może nie wszyscy ją znają, ale to firma z tradycjami, założona w roku 1908!
Ma więc już ponad 100 lat doświadczeń.
To rower, który posiada dynamo w piaście, silną niczym ksenon lampę diodową z przodu i z tyłu zasilaną z tego dynama, 24 biegi (3x8), amortyzator przedniego koła i siodełka, a co najważniejsze - tylna przerzutka to Shimano Deore XT!
Rowerki zostały szybko sprawdzone poprzez wykonanie telefonu do znajomego policjanta, który sprawdził numery w bazie danych. Rowerki są legalne.
Brat (ten z tyłu), również kupił rower podobnej klasy.

Oprócz dostawy do domu przez sprzedawcę mieliśmy jeszcze inną opcję - podróż do Szczecina przez Góry Bukowe. Kto by nie skorzystał z takiej szansy? :)))
Ruszyliśmy drogą na Pyrzyce, by za chwilę skręcić w prawo w brukowaną drogę wiodącą na Glinną i Kołowo. Amortyzatory fajnie radziły sobie z nierównościami.

Rowerek śmigał znakomicie, chociaż kierownica typu "jaskółka" to nie jest mój ulubiony typ. No, ale to rower dla Basi, a nie dla mnie.
Taki chciała i taki kupiłem, abyśmy mogli wspólnie pojechać do Niemiec na sakwiarski urlop na wyspę Rugię.
Kolejny postój i ruszamy dalej.

To zakup mojego braciszka.

W Kołowie zaczął się koszmar. Temperatura była nieco poniżej zera, a z nieba zaczęło siąpić coś ni to mżawka, ni to mgła. Jeden nieostrożny ruch i rower tańczył, a jakiekolwiek mocniejsze hamowanie mogło skończyć się wywrotką.
Może tego nie widać, ale po tym ledwo dało się chodzić!
Najgorsze było jednak przed nami. Najpierw podjazd pod góry. Koła co jakiś czas obracały się w miejscu, uślizgując się na boki. Co jakiś czas przejeżdżał samochód i wtedy mieliśmy największego stracha.
Jakimś cudem wtoczyliśmy się na najwyższy punkt.
Jazda po ślizgawce! © Misiacz

Potem było jeszcze gorzej. Zaczął się długi zjazd do Szczecina.
Rozpędzanie się było wykluczone, ale żeby się nie rozpędzać, trzeba było hamować.
Hamowanie jednak groziło wywrotką i ostrym łomotem. Bądź tu mądry...
Z bijącym sercem zjeżdżałem powoli, utrzymując cały czas koło w lekkim hamowaniu.
Uff!!!
Udało się!!!
W Szczecinie oblodzenie zniknęło.
Pozostało nam jeszcze przejechanie paskudnie ruchliwą Autostrada Poznańską.
Samochód za samochodem. W pędzie...

Na moście zatrzymaliśmy się na ostatnią fotkę i do domu - pochwalić się żonkom naszym, jaki prezent im zrobiliśmy, a co najważniejsze, z jakim poświęceniem je dostarczyliśmy! :)))

P.S. Moja cykloza się rozwija. Kto normalny ma 4 rowery? :)))
Fakt, że jeden żony, ale kto mówi, że czasem na nim nie pojeżdżę? :))) Rower:Prophete Touringstar Dane wycieczki: 32.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Rekord styczniowy 150 km. Zielonczyn z Bikestats!

Sobota, 22 stycznia 2011 | dodano: 23.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
No to pobiłem swój rekord styczniowy, jako że nigdy więcej w styczniu nie przejechałem, z tego co pamiętam.
Trasa w dużym przybliżeniu przebiegała tak (nie ma na mapie nowo zbudowanej drogi przed Goleniowem, którą jechaliśmy).



Co ważniejsze, rekord pobity w doborowym towarzystwie kumpli z Bikestats plus Kris.
Początkowo wahałem się, czy jechać. Dystans 150 km z takimi Cyborgami jak Jurek (jurektc), Jarek (gadbagienny), Kris czy Paweł (Sargath) nie wróżył turystycznej przejażdżki. Jurek obiecał, że nie będzie się wyrywał jak chart z uwięzi i w zasadzie słowa dotrzymał. :)
Ponieważ bardzo chciało mi się gdzieś dalej ruszyć i rowerek był świeżo po serwisie, postanowiłem w sobotni poranek o 9:00 rano stawić się na zbiórkę przy Moście Długim.

Mimo, że temperatura nie była specjalnie niska, panowało przenikliwe, wilgotne szczecińskie zimno. Było pochmurno. Ruszyliśmy ulicą Gdańską, dając sobie spokój ze "ścieżką" rowerową, która wyglądała jak pozimowe wysypisko śmieci.
Dopiero w okolicach lotniska w Dąbiu zaczęła się ścieżka z prawdziwego zdarzenia. Asfaltowa i gładka. Doprowadziła nas prawie do wyjazdu z Dąbia (wg moich obserwacji Dąbie ma statystycznie więcej ścieżek niż Szczecin :))).
Za Dąbiem skręciliśmy w lewo na Pucice i Załom.
Sargath miał pecha, bo połamał okulary i zimny wiatr dawał mu po oczach, dodajmy do tego niedawno przebytą chorobę (osłabienie) i tempo nadane przez Cyborgi (rzadko schodziło poniżej 25 km/h), a pojawi się obraz pełni szczęścia. :)
Był jednak dzielny i do samego końca trzymał się dzielnie - naprawdę silny osobnik! Kandydat na pełnoprawnego Cyborga. :)
Jarek pokazał nam drogę do Goleniowa, której do tej pory nie znałem. Dojazd dzięki temu jest ciekawszy i bezpieczniejszy.
W Goleniowie skręciliśmy na Stepnicę. Po przejechaniu nad autostradą zatrzymaliśmy się w lesie na gorącą herbatę z termosów.

Warto było, bo mimo ochraniaczy zimno dobierało się do stóp. Zmieniłem skarpetki na inne, wypiłem herbatkę, cyknęliśmy po kilka zdjęć i ruszyliśmy do Stepnicy, szukać jakiegoś lokalu, gdzie można by zjeść coś na gorąco.


Za jakiś czas zatrzymaliśmy się na kolejny postój.
Kiedy już zajeżdżę swojego skórzanego Favorita, następne będzie takie siodełko, jakie ma Jarek.

Stepnica jak wymarła. Wszystkie restauracje, knajpy, bistra i co tam jeszcze stoi...były pozamykane na głucho.
Jak mawiają Rosjanie, "закрытo на зиму" :)))
Również nad Zalewem Szczecińskim nic otwartego.
Otwarta była tylko przestrzeń.

Jarek (Gadbagienny) rozbudził w nas nadzieję, mówiąc, że 4 km za Zielonczynem jest pizzeria prowadzona przez Włocha, który serwuje naprawdę niepowtarzalne dania.
Z chęcią ruszyliśmy w tamtym kierunku. Na miejscu okazało się, że pizzeria...została sprzedana kilka dni temu. Zastaliśmy tylko nowych właścicieli, którzy chcą dalej prowadzić lokal.
Cóż było robić, zawróciliśmy do Zielonczyna, aby wjechać na punkt widokowy, do którego wycieczkę oraz jego zdobycie wymarzył sobie Jurek.

Podjazd był dość ostry leśną gruntową drogą. Na górze czekał na nas taki sobie widoczek, ale to dlatego, że pogoda była dość nieciekawa i powietrze nie było zbyt przejrzyste.

Był za to czas na kolejny popas i na zrobienie kilku fotek.

Postanowiliśmy wracać tą samą drogą, ponieważ droga na Przybiernów przypomina drogę po nalocie bombowym - dziura za dziurą.
Jarek rozbudził w nas kolejną nadzieję na coś ciepłego do jedzenia. Goleniów. Dworzec. Najlepsze hot-dogi w okolicy. Podobno.
No to dojechaliśmy do tego Goleniowa.

Dojechaliśmy do dworca i co? Mogliśmy co najwyżej pocałować klamkę zamkniętej budki z hot-dogami. Budki bez hot-dogów. Nie całowaliśmy. Niehigieniczne.
Na szczęście po drodze zauważyliśmy bar z kebabem, jeśli się nie mylę, to przy ul. Konstytucji 3-go Maja.

Bar ten możemy szczerze polecić. Obsługa sympatyczna, porcje pyszne i tak ogromne, że ledwo zjedliśmy. Kebab z dużą ilością kebabu, a nie w dawkach symbolicznych, jak to jest praktykowane gdzieniegdzie. Niczym nie ustępował kebabowi w Niemczech.

Napełnieni niczym wypasione prosiaki ruszyliśmy do Szczecina.
Zapadał zmrok, więc mimo ociężałości zdrowo ciągnęliśmy do celu.
Noc zapadła, kiedy wyjechaliśmy z Dąbia. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia tych pięciu migających czerwonych lampek, przemieszczających się szybko do przodu.

Most Długi. W końcu dotarliśmy do miejsca, z którego rano ruszyliśmy.
Jeszcze pamiątkowa fotka i każdy ruszył w swoją stronę.
Ekipa BS ze Szczecina. © Misiacz

Ja z Jarkiem na Pomorzany, jako że obaj tam mieszkamy. Na Pomorzanach okazało się, że mój licznik wskazuje 148 kilometrów. No jakże to tak?!
Klucząc po ulicach nadrabiałem braki we wskazaniach.
Pożegnałem Jarka i pomknąłem do garażu. Już miałem wstawić rower, ale licznik wskazywał...149,80 km.
Wiadomo - od razu zrobiłem parę kółek koło garażu. :)))
Kiedy ujrzałem 150,04 km - mogłem spokojnie podreptać do domu i oddać się innemu rodzajowi relaksu.
Jeszcze nie wiedziałem, że następnego dnia kupię Basi rower trekkingowy i wracając nim z Płoni do domu zaliczę kolejny wyjazd, tym razem przez oblodzone drogi Gór Bukowych... Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 150.04 km (4.00 km teren), czas: 06:23 h, avg:23.50 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3437 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Kozą do TC. Odbiór KTM-a z serwisowania.

Piątek, 21 stycznia 2011 | dodano: 21.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Najpierw pojechałem na Kozie do firmy sponsora TC troszkę popracować.
Po drodze kupiłem trochę specyfików do picia i do jedzenia, bo prawdopodobnie jutro wyskoczę z Gadem i Jurkiem na 150 km, a Ci dwaj mają w planie mnie nieźle "przeczołgać". W zasadzie to może i nie robią tego celowo, oni po prostu poniżej 30 km/h czują się niespecjalnie komfortowo! :)))
W drodze do TC. Koło stoczni. © Misiacz

Po południu podskoczyłem do "Synkrosa" odebrać KTM-a z serwisu.
Rowerek w zasadzie przejechał 13.000 km od zakupu w 2008 roku bez specjalnego serwisowania...w zasadzie mógłbym rzec, że BEZ serwisowania.
Nic się nie działo, ale już mu się należało małe "spa".
Trochę rzeczy trzeba / można było było wymienić. Dałem sobie spokój z wymianą całości napędu w zimie, bo to się mija z celem, a ten jeszcze całkiem nieźle daje radę.
Oprócz standardowych czynności, "podniosłem" wartość roweru kupując przednią przerzutkę Shimano Deore LX. :)))
Tą zdjętą Shimano Deore ktoś kiedyś założył bez sensu do mojego trekkinga, a ona tak naprawdę nadaje się do MTB.
Cóż, położę ją na półce w garażu, niech pokrywa się pleśnią, bo jakoś szkoda się pozbyć do kubła dobrej przerzutki... :)
Jak na razie rowerek pomykał ze sklepu do domu świetnie, choć trochę to kosztowało:
Rachunek z "Synkrosa". Serwis plus części. © Misiacz

P.S. Proszę nie wpisywać komentarzy, że straciłem kasę na serwisie, zamiast samodzielnie to zrobić.
Więcej bym stracił zajmując się rowerem i nie przyjmując w tym czasie zlecenia. :)
A TUTAJ wyjazd proponowany na jutro. Rower:Koza Dane wycieczki: 20.35 km (1.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:20.35 km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Głosowanie na BLOG ROKU 2010 zakończone. Dziękuję...

Czwartek, 20 stycznia 2011 | dodano: 20.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy głosowali na mojego bloga.
Zajął 71 miejsce (jeśli dobrze policzyłem) na 768 zgłoszonych do konkursu w tej kategorii.
Dziękuję również tym moim czytelnikom, którzy na mój apel zagłosowali na bloga Niradhary - zajął on 4 miejsce i przeszedł do ścisłego finału, gdzie ostateczny głos co do wyboru zwycięzcy będzie miała pani Jolanta Kwaśniewska.


Wieczorkiem - kurs na Kozie, żeby popilnować Krysiorka...krótko mówięc, jestem "zroweryzowanym" Krysior-sitterem! :)))
Rower:Koza Dane wycieczki: 4.80 km (0.00 km teren), czas: 00:11 h, avg:26.18 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Stroje TC TEAM gotowe!!!

Środa, 19 stycznia 2011 | dodano: 19.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Wreszcie dotarły wszystkie zamówione koszulki i spodenki dla naszej grupki TC TEAM!
Nowa koszulka. TC TEAM! © Misiacz

Od szepnięcia przeze mnie i Jurka pierwszego słowa w sprawie samych koszulek dla naszych TC Cyborgów i dla mnie prezesowi TECHNIC-CONTROL pod koniec ub. roku, poprzez już naprawdę intensywną akcję Jurka, która doprowadziła również do sponsoringu spodenek doszliśmy do efektu oczekiwanego.
Mamy stroje!
W imieniu TC TEAM serdecznie dziękuję prezesowi firmy TECHNIC-CONTROL za sponsoring strojów.

Kiedy tylko przyjdą ciepłe dni i będzie można ich użyć, bez wątpienia logo TC będzie często widoczne na trasach Polski i Niemiec!

Naprawdę wielkie dzięki należą się Jurkowi, który znalazł producenta, osobiście zaprojektował stroje i pilnował produkcji i dostawy. Podziękowania również za to, że wykazał się cierpliwością, kiedy podsyłał mi projekty, żebym szukał dziury w całym! :)))

Skąd dzisiejszy dystansik?
Ano, zaprowadziłem KTM-a do wspomnianego wczoraj "Synkrosa" na gruntowny przegląd i konserwację.
Zobaczymy, jakie czy po odbiorze będę miał takie same dobre wrażenia, jak przy oddawaniu roweru. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 4.38 km (1.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:20.22 km/h, prędkość maks: 35.00 km/h
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 91 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)