MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypadziki do Niemiec

Dystans całkowity:23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%)
Czas w ruchu:1225:30
Średnia prędkość:19.00 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:13 m
Suma kalorii:480913 kcal
Liczba aktywności:310
Średnio na aktywność:76.43 km i 4h 02m
Więcej statystyk

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 2.

Poniedziałek, 11 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Po dość długiej nocnej biesiadzie towarzystwo troszkę pospało. Ja obudziłem się o godzinie 6:00, jako że z imprezy zawinąłem się wcześniej. Dobrze się złożyło, bo jako osobnik lubiący „slow life” (niekoniecznie mogący takie „slow life” prowadzić) miałem czas na kąpiel, śniadanie i spakowanie się. ;)))
Temperatura, jaka widniała na termometrze na podwórzu była lekko przerażająca i to się czuło.

Reszta ekipy powoli wysnuwała się z łóżek i dochodziła do siebie. Nie to, żeby ktoś przesadził na grillu, naprawdę była to łagodna i kulturalna kolacja. ;) Niespiesznie się zbierając, do wyjazdu gotowi byliśmy około godziny 11:00.

Ustaliliśmy, że pojedziemy na początek wszyscy razem do Schwedt, a potem reszta swobodnie się odłączy, gdyby tempo Basi i moje okazało się zbyt spacerowe (nie okazało się – do Szczecina przyjechaliśmy razem).
Wyjeżdżamy z Piasku.

W Basię tego dnia jakby wstąpiły nowe siły i od czasu do czasu wyrywała się do przodu!

W międzyczasie Marek „Emem” odłączył się od nas i pojechał do Chojny spotkać się z kolegą. Obiecał, że nas dogoni i słowa dotrzymał (dojechał w Gartz).
Spokojnie jadąc, ale też i nie strasznie spacerowo dotarliśmy do Krajnika, żeby zatankować do bidonów wodę mineralną „Kinga” (rewelacja na upały na rowerze, daje kopa!). Po zatankowaniu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Schwedt.
Według moich informacji centrum handlowe „Oder Center” było ostatnio otwierane również w niedzielę, więc pojechaliśmy tam, aby dokupić do domu zapas przedniego hiszpańskiego wina odmian Valdepenas i Tempranillo, które mieliśmy na grillu. Ku naszemu rozczarowaniu centrum było zamknięte, a zamiast tego na parkingu zorganizowany był „pchli targ”, gdzie sprzedawano mydło i powidło, ale wina już nie.
Jako, że oddaliliśmy się nieco od rzeki, zaproponowałem trasę przez Vierraden do Gatow, gdzie po przejechaniu przez most można wjechać na znaną nam już ścieżkę wzdłuż kanału. Trasa okazała się ciekawa (bo jej nie znaliśmy).
Potem ścieżką zaczęliśmy zbliżać się do Freidrichsthal, ale dwójka łakomych osobników zatrzymała się na leśne maliny.
Imiona winowajców to Basia „Misiaczowa” i Adrian „Gryf”. ;)
No to i ja się zatrzymałem…;)

Potem znów mieliśmy tradycyjny postój w wiacie we Friedrichsthal, gdzie na pogawędkach zeszło nam sporo czasu, a Basia „Rudzielec” wprawiała w osłupienie Niemców swoim gromkim okrzykiem „KOMMMM HIEERRRR!!!” ;)))
Po odpoczynku ruszyliśmy do Gartz. Po drodze moją Basię dziabnęła osa, na szczęście nic złego z tego nie wyniknęło.
W Gartz zatrzymaliśmy się na kolejną przerwę przy budce gastronomicznej.


W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że Marek jest tylko 6 km za nami, więc z przyjemnością wydłużyliśmy postój, ja zaś poszedłem sprawdzić menu w budce i co się okazało?!
Można tam było kupić nasze (moje i Basi) ulubione bułeczki rybne Fischbrötchen, które z taką lubością codziennie zajadaliśmy w czasie naszej tegorocznej rowerowej podróży po wyspie Rugia (klik).
Nie spodziewałem się żadnych rewelacji, ale tak pysznej dawno nie jadłem. Sargath, polecam jeśli nadal poszukujesz tej jednej, jedynej, niepowtarzalnej…bułki! ;)))
Ta była ze śledziem Bismarck, cebulką, ogórkami i z pysznym sosem, a dodatkowo bułka była ciepła i chrupiąca. Koszt to 2,40 EUR.
.
Po dołączeniu do nas przez Marka pojechaliśmy do Mescherin, gdzie poznaliśmy kolejną sympatyczną rowerzystkę - Anię, żonę Adriana „Gryfa”.
Spotkanie w Mescherin. © Misiacz

W tym czasie niewyżyty Marek, którego rozpierała energia pomknął zupełnie inną drogą do przodu i zniknął nam z oczu.
Długo się naczekał, bo na nabrzeżu kilkoro z nas chciało sprawdzić, jak się jeździ rowerem Ani z przerzutką bębnową. Powiem, że to wygodne.
Po jazdach testowych Państwo „Gryfowie” postanowili nas odprowadzić pod górkę do Staffelde i dalej do Neurochlitz. W końcu odnalazł się i Marek. ;)))
To pożegnalna fotka w Neurochlitz…albo i dwie fotki, bo na jednej z nich Piotrek wyszedł …eee…połowicznie, Adrian od zadu strony...

…a na drugiej jest już Adrian, ale Piotrek zniknął. ;)))

Po pożegnaniu się z Adrianem ruszyliśmy w stronę Szczecina. Grupa się nieco rozciągnęła, a my z Basią musieliśmy zatrzymać się na stacji Lotos przed Kołbaskowem. Byliśmy mile zaskoczeni, kiedy po kilku minutach wrócił po nas Piotrek „Bronik”, żeby sprawdzić, czy wszystko OK. Basia „Rudzielec” oczekiwała gdzieś na poboczu. Dziękujemy, a to dlatego, że pod koniec trasy grupy się często rwą i każdy pędzi w swoją stronę. Tu tak nie było…

W Szczecinie pożegnaliśmy „Emema” i „Rudzielca” i wraz z „Bronikiem” wróciliśmy na Pomorzany (okazało się, że mieszkamy całkiem blisko siebie).
Wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę, był rewelacyjny, relaksujący, nikt nigdzie nie gnał, nikt nikogo nie poganiał i naprawdę już dawno nie czuliśmy się z Basią tak dobrze!

Raz jeszcze dziękujemy wszystkim za towarzystwo, Basi „Rudzielcowi” za organizację, a pani Dorocie z agroturystyki w Piasku za gościnę!


:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.10 km (2.00 km teren), czas: 04:01 h, avg:17.70 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1381 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 1.

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pod hasłem dnia „W Krajniku Dolnym NIE MA GAZET!” ;)))



Swego czasu rozmawialiśmy na GG z Basią „Rudzielcem102” z forum Rowerowego Szczecina (RS), jakby to było fajnie pojechać gdzieś z ekipą na co najmniej 2 dni (nocleg, grill, piwko przed snem).
Myślałem o agroturystyce w Leśniczówce „Piasek” (klik), gdzie miałem już przyjemność gościć wcześniej w roku 2008.
No i tylko na myśleniu się u mnie tym razem skończyło…;)))

Tymczasem Basia „Rudzielec102” wzięła sprawy w swoje kierownicze ręce i pewnego dnia oznajmiła mi, że wszystko już załatwione, noclegi zarezerwowane i jedziemy! Z miłą chęcią przyłączyliśmy się do ekipy, tym bardziej, że organizacja nie była po mojej stronie i mogłem zająć się wyłącznie relaksującą jazdą do oczekującego na mnie pokoju. Dodam, że na wyjazd wybrała się również moja „osobista” Basia, po raz pierwszy z sakwami i to na spory jak na nią dystans (przypomnę, że na rowerze „na poważnie” zaczęła jeździć w marcu tego roku).

Grupa składała się z 6 osób:
1) Basia „Rudzielec102” (z RS, a czy nadal z BS? ;)))
2) Basia „Misiaczowa” (fanklub BS + RS ;)))
3) Misiacz (BS, RS)
4) Adrian „Gryf” (BS)
5) Piotrek „Bronik” (RS)
6) Marek „Emem” (RS)
Miał jeszcze jechać z nami Krzysiek „Monter61”…ale nie pojechał.

Na wstępie oznajmiliśmy, że ze względu na dość spacerowe tempo mojej Basi nie chcemy spowalniać całej grupy, w związku z czym najlepiej, jeśli spotkamy się u celu, czyli w Piasku. Chcieliśmy jednak wszyscy spotkać się na miejscu zbiórki o godzinie 8:15 pod Lidlem na Mieszka.

Tłoku nie było, bo Basia robi zdjęcie, a Emem z powodu „pracowitej” nocy nie obudził się na czas i miał dojechać osobno. ;))) Na zdjęciu Bronik, Rudzielec102 i Misiacz.
Powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia w Piasku” i szybsza część ekipy odjechała. My z Basią snuliśmy się jak ślimaki i zanim ruszyliśmy, zawitaliśmy jeszcze do toalet na pobliskiej stacji.

Jeśli dobrze pamiętam, to tak na serio wystartowaliśmy o 8:45. Omijając główną drogę na Kołbaskowo, pojechaliśmy trasą równoległą przez Smolęcin. Upał wzrastał, droga jak sinusoida i poczuliśmy, że trzeba dokupić wody (zrobiliśmy to w Kołbaskowie, przed wjazdem do Niemiec i była to dobra decyzja…a i tak dość ciężkie sakwy zrobiły się jeszcze cięższe…;)))
Od Kołbaskowa musieliśmy niestety jechać ruchliwą drogą przez Rosówek, gdzie wjechaliśmy do Niemiec.
Na szczęście w Neurochlitz mogliśmy opuścić trasę główną i zjechaliśmy na boczną dróżkę.

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Polacy budują ścieżkę rowerową od Pargowa do granicy!!!
Zawsze trzeba było tam przedzierać się polami, a tu niespodzianka!

Jadąc dalej gładziutką asfaltówką dotarliśmy do Staffelde, gdzie w pobliżu kurhanu zrobiliśmy sobie przerwę.


Stamtąd dotarliśmy do Mescherin, a dalej pojechaliśmy ścieżką „Oder-Neisse Radweg” do Gartz, by dotrzeć do Freidrichsthal, gdzie znajduje się wiata zachęcająca do zrobienia sobie przerwy.

Z Friedrichsthal lasem dojechaliśmy do kanału prowadzącego do Schwedt.

Przejechaliśmy przez drewniany mostek, aby lewą stroną kanału dojechać do mostu w Schwedt.

Ze Schwedt do Piasku jest jakieś 15 km, więc całkiem blisko i zakup napojów na wieczór w tym miejscu wydał się nam rozsądną decyzją. Nie wiem, czy w sobotę w Niemczech było jakieś święto, ale większość sklepów była pozamykana, na szczęście REWE przy moście było otwarte. Zakupiłem piwko dla siebie, a dla Basi białe wino na wieczór.

Teraz może parę słów o tym piwku (niezainteresowanym proponuję pominąć ten akapit). Niedobrze się zaczęło dziać i w państwie niemieckim. O tym, że nasze piwa to obecnie prawie sama chemia (do tego, aby powstawała piana stosuje się …chemiczne spieniacze) znawcy tematu dobrze wiedzą. Nam, mieszkającym przy granicy zawsze pozostaje możliwość wyskoczenia do za miedzę i zakupienia chmielowego napoju warzonego przez niemieckie browary zgodnie z Prawem o Czystości Piwa.
Niestety, unijne urzędnicze barany potrafią i to zepsuć i nawet Niemcy zaczęli się temu gdzieniegdzie poddawać, gdyż „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w roku 1987 uchylił zakaz używania nazwy "piwo" dla napojów warzonych z dodatkami nie odpowiadającymi prawu czystości …Sąd administracyjny uznał, że czas zmienić przepisy, gdyż nie służą one ochronie zdrowia konsumentów, a ich znaczenie sprowadza się jedynie do „zachowania tradycji” (więcej w powyższym linku):
Krótko mówiąc, ponieważ z naklejek poniższych produktów zniknął napis o czystości produktu „Gebraut nach dem deutschen reinheitsgebot”, tym samym znikają one i z mojej listy zakupów:
1) Lübzer
2) Wernesgrüner
To się czuje w trakcie degustacji i nazajutrz…;(
Na szczęście nadal nie jest to powszechna praktyka, a co bardziej chciwych browarów i większość jeszcze trzyma się tradycji.

Po zakupach przejechaliśmy na mały rekonesans po centrum i skierowaliśmy się w stronę oddalonego o 3 km Krajnika Dolnego.

W tym samym czasie dostaliśmy SMS od Basi „Rudzielca”, że są już w Piasku i jadą szukać jakiegoś jeziora do kąpieli.
Doszliśmy do wniosku, że tak bardzo w tyle nie zostaliśmy.
Basia „Misiaczowa" stwierdziła, że skoro w Piasku będziemy około godziny 16:00, to warto kupić sobie w Krajniku jakieś gazetki, poleżeć i poczytać. Hehe…spróbujcie w Krajniku kupić gazetę!!! Jeździliśmy od sklepiku do sklepiku, nigdzie gazet. Wreszcie w jednym z nich Basia zapytała, gdzie te gazety są. Odpowiedź była taka:
- W Krajniku NIE SPRZEDAJE SIĘ GAZET! ;)
Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale pozostawała opcja, że przecież na stacji benzynowej to zawsze coś jest.

Stacja benzynowa w Krajniku do widoczny na zdjęciu rząd stanowisk do tankowania i …mała kanciapa z kasą, gdzie siedziała pani i stał znudzony pan. To całe wyposażenie.
Faktycznie…w Krajniku Dolnym NIE MA GAZET! ;)))
No nic, ruszyliśmy dalej drogą wiodącą na Chojnę. Upał był już solidny, sakwy obciążone, a podjazd długi i upierdliwy. Jak w górach. Skręcenie z drogi głównej na Krajnik Górny nic nie zmieniło (poza nawierzchnią na bardziej zniszczoną) - cały czas trzeba mozolnie piąć się pod górę.

Mordęga kończy się dopiero na wysokości wsi Raduń, odkąd prawie cały czas już można zjeżdżać do Piasku prawie nie pedałując. No i dobrze, bo Basia była już nieźle zmachana i od czasu do czasu trzeba było korzystać z urządzenia do wspomagania „Misiacz1972”. ;)
Wreszcie dotarliśmy do Piasku, gdzie udaliśmy się jeszcze do miejscowego sklepiku (doskonale zaopatrzony). W leśniczówce czekał już na nas pokój (bajzel w nim szybko i sprawnie sami stworzyliśmy). Poniżej kilka fotek z rekonesansu po agroturystyce.



Nasze pojazdy chwilowo zaparkowaliśmy przed wejściem. Na noc zostały zamknięte w hali.

Gospodarze mają tu ładnie urządzone tereny zielone, jest staw, ptaszarnia, kojec ze świnkami wietnamskimi (dla miłośników egzotycznej fauny).

Kiedy pod wieczór zjechała się całą drużyna, można było wybrać się na grilla.

Gospodarze przygotowali nam również drewno na ognisko. Było przykryte plandeką, za co dziękujemy, ponieważ nad Piaskiem przeszła ogromna burza.
Nam to jednak nie przeszkadzało, ponieważ siedzieliśmy w wiacie i doskonale się bawiliśmy!

Marek pilnuje mięsiwa.

Adrian się rozmarzył, a Basia kombinuje coś przy aparacie.

Jedzenie było przednie, wino znakomite, obok płonęło ognisko, humory dopisywały!
To był super dzień!!!



;) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.49 km (2.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:15.56 km/h, prędkość maks: 41.60 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1490 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(18)

Prawie 100 tuż przed kolacją! ;)))

Wtorek, 5 lipca 2011 | dodano: 06.07.2011Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice
Wycieczka turystyczna na pewno to nie była. No, ale po kolei…
W środku dnia Odysseus zagadnął mnie na GG, czy miałbym chęć o 17:00 ruszyć z Głębokiego na przedwieczorną przejażdżkę. Węsząc podstęp, zapytałem co rozumie pod pojęciem „przejażdżka”, no i okazało się, że ma to być „przejażdżka” na dystansie blisko 100 km! ;) O godzinie 17:00.
Jadąc na miejsce spotkania na Głębokim czułem całkowity brak formy, wczoraj nieco cisnąłem wracając z wycieczki z Tunisławą i dziś to czułem. Zmuszałem nogi do kręcenia siłą woli, a w głowie już miałem plan, że przywitam się z Odysseusem, wytłumaczę się i najkrótszą drogą wracam do domu, żeby zalec na kanapie.
Marek był nieco zdziwiony, więc koniec końców stanęło na tym, że sprawdzimy, czy choć do Pilichowa doczłapię.
Doczłapałem i… od tego momentu prędkość oscylowała już przez prawie cały czas w granicach 27-30 km/h. Ładna mi przejażdżka! ;)
Jadąc ścieżką rowerową, skręciliśmy na Bartoszewo, skąd bardzo szybko dojechaliśmy do Dobrej. Tam Markowi zajechała drogę jakaś kretynka, ale tak gnaliśmy, że tylko popukałem się ostentacyjnie w kask i pomknęliśmy dalej do Buku. Za Bukiem wjechaliśmy do Niemiec, do Blankensee, a następnie dotarliśmy do Pampow.
Przyznaję, że pod górkę za Pampow nigdy nie wjeżdżałem z prędkością 25 km/h. Dziś wjeżdżałem.
W Gruenhof skręciliśmy na drogę do Glasshuette, a z niej na Borken, po czym zasuwając cały czas dojechaliśmy do Koblentz. Na liczniku było ponad 52 km i wydawało się, że warto wreszcie zrobić pierwszy postój i przerwę na jakieś jedzenie, picie i może wreszcie jakąś fotkę? ;)))
Odysseus robi.........................zdjęcie ;) © Misiacz

Nawet weszliśmy na pomost na jeziorze. ;))) Cóż za poświęcenie! ;)
Nad jeziorem w Koblentz 1. © Misiacz

Wspólna fotka.
Nad jeziorem w Koblentz 2. © Misiacz

Przerwa minęła, można było znów „drzeć gumy”. Przez Breitenstein, Rothenklempenow i Mewegen dotarliśmy do Blankensee w tempie zupełnie mi do tej pory nieznanym. Przed Rothenklempenow Odysseus rozbujał się do blisko 45 km/h i nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo. To Ci Cyborg!
Na dodatek mało pali na 100 km. Przez całą wycieczkę wypił może raptem jeden bidon wody 0,7 litra. Ja jestem bardziej paliwożerny i wciągam 2,7 l / 100 km. Z tego też powodu musiałem w Blankensee dotankować bidony ze zbiorników rezerwowych. Dało to też okazję do wykonania fotki.
Odysseus w Blankensee. © Misiacz

Fotki wykonane przez Odysseusa:
Misiacz ssie................. bidon ;) © Odysseus

Misiacz i Odysseus w Blankensee © Odysseus

Z Blankensee pomknęliśmy do Bismark, w okolicach którego była też Basia z RS (Rudzielec 102) i widziała podejrzaną czerwono-niebieską smugę …Basiu, to my przemknęliśmy! ;)))
Granicę przekroczyliśmy w Linken, a w Dołujach Marek odłączył się i pojechał na Wąwelnicę, ja zaś przez Stobno i Mierzyn wróciłem do domu.
Wyjechaliśmy z Głębokiego o 17:00, w domu byłem pięć minut przed 21:00.
Nawet nieźle się czułem. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 95.26 km (0.00 km teren), czas: 03:51 h, avg:24.74 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2186 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Z Tunisławą do Damitzow...

Poniedziałek, 4 lipca 2011 | dodano: 04.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś zgadałem się z Tunisławą na pierwszy wspólny wypad. Znam prawie wszystkie „dziury w płocie” do Niemiec, ale nie znałem jeszcze trasy od Kołbaskowa do Pomellen. Tunisława już tamtędy jeździła, więc miała być dziś moim przewodnikiem. Pod granicę jechało się super, wiatr w plecy i 30 km/h nie stanowiło problemu.

U Tunisławy zaskoczyło mnie wyjątkowo serdeczne przyjęcie! ;)))
Gorące powitanie u Tunisławy...kawą i ciastem tak naprawdę. ;))) © Misiacz

Tak na serio, to przywitany zostałem kawą i ciastem! Posiedzieliśmy nieco w altance ogrodowej, porozmawialiśmy, ja posłuchałem…i ruszyliśmy niespiesznie w trasę.

Droga, którą chciałem poznać to droga skręcająca w lewo za przejazdem kolejowym w Kołbaskowie.
To szutrówka prowadząca do Pomellen, gdzie znajduje się kopalnia żwiru, stąd często można napotkać tam wielkie ciężarówki z urobkiem.

Dobrze, że w nocy popadało, bo podobno strasznie się na niej kurzy. Deszcz pozostawił jednak po sobie pamiątki w postaci dość grząskich, błotnistych odcinków.
Już po stronie niemieckiej droga przechodzi w brukówkę.
Z Pomellen pojechaliśmy w stronę Radekow trasą, której również nie znałem. W Radekow skręciliśmy w drogę prowadzącą do Damitzow, gdzie również byłem pierwszy raz (a byłem przekonany, że rejon przygraniczny mam spenetrowany do cna). Do Damitzow dojeżdża się drogą z niezbyt równych płyt (ale nic strasznego).


Sama wioska wygląda tak, jakby za czasów DDR zapomniał o niej Erich Honecker, a obecnie Angela Merkel, Bóg, dobre skrzaty i kto tam jeszcze może o niej zapomnieć. ;))) Ma ona jednak swój niepowtarzalny klimat miejsca leżącego zupełnie na uboczu.

W Damitzow znajduje się malownicze jezioro Schloßsee (j. Zamkowe), wokół którego wiedzie ścieżka spacerowa.


Na jeziorze tym znajduje się Wyspa Zamkowa, na którą można dostać się mostkiem.


Poszukiwania rzekomego zamku nie dały rezultatu, być może marnie szukaliśmy, być może są to tylko resztki gdzieś w zaroślach, a być może nazwa jest tylko historyczna, na pamiątkę zamku, który tam może był (kto wie, niech pisze w komentarzach). Pozostały tam słupy latarni, jakaś opuszczona wiata i bardzo wiekowy dąb.

Dojechaliśmy do drugiej strony wyspy, gdzie cyknąłem jeszcze fotkę i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Przez Radekow pojechaliśmy tym razem do Nadrensee, a stamtąd do Neuenfeld. Tam – jak widać – każde z nas pojechało w swoją stronę, Tunisława przez Pomellen, ja zaś przez Ladenthin i Warnik do Stobna, gdzie miałem kupić część samochodową (której nie udało mi się dostać, za to godzinkę pogawędziłem z szefem firmy – też ma rowerek KTM).

Forma jakoś dziś była, więc znów jakoś tak samo 30 km/h z licznika prawie nie schodziło. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 57.86 km (4.00 km teren), czas: 02:51 h, avg:20.30 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1268 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Wycieczka kontrolna na granicę między Warnikiem a Ladenthin.

Niedziela, 3 lipca 2011 | dodano: 03.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jako, że kończy się weekend i jutro poniedziałek, więc i deszcz powoli mógł przestał padać. Słońce w pracy jak znalazł! ;)))
Po południu wybraliśmy się z Basią na kontrolny wyjazd na budowę drogi przecinającej granicę między Warnikiem a Ladenthin. Chcieliśmy sprawdzić, na jakim etapie są roboty po polskiej stronie.
Za Warzymicami skierowaliśmy się na Stobno.
Droga do Stobna. © Misiacz

Potem odbiliśmy na Bobolin i dojechaliśmy do Warnika. Okazuje się, że droga po naszej stronie wiodąca do granicy też wreszcie jest gotowa i jej nawierzchnia wydawała się całkiem przyzwoita…
Droga od strony Warnika do Ladenthin. © Misiacz

…dopóki nie wjechaliśmy do zupełnie innej strefy klimatycznej, gdzie drogi się tak nie psują jak u nas pod wpływem wyjątkowo zmiennej pogody (posłuchajcie kiedyś tłumaczeń naszych drogowców;))). Część do Ladenthin po stronie niemieckiej ma gładkość stołu...ale generalnie nie ma powodów do krytyki po naszej stronie, w końcu spełnia ona nasze wyśrubowane normy i tak ma po prostu być. ;)
Droga po stronie niemieckej, widok na Warnik. © Misiacz

Tak wyglądała ona w grudniu 2008.

Przechodzenie przez granicę było wyzwaniem: dół, zasieki, śliskie zbocze.

Zamiast jechać, pchałem rower po bruzdach przez pole...

W Ladenthin cyknęliśmy tylko fotkę, że tam byliśmy i wróciliśmy do Warnika.
W Ladenthin. © Misiacz

Dla porównania, jak ta okolica wyglądała w grudniu 2008, podaję też link z pełnym opisem wycieczki i przedzieraniem się brukiem, rowami, zasiekami i polami do Polski między Ladenthin a Warnikiem. Relacja znajduje się TUTAJ.
Za Smolęcinem natknęliśmy się na pole ostów, które z daleka wyglądały jak uprawa lawendy.
Osty za Smolęcinem. © Misiacz

Przed Warzymicami przegonił nas sapiąc jakiś facet na góralu, ale okazało się to raczej pozerstwem, bowiem w Przecławiu doszliśmy go jadąc tempem Basi, a przecież nie jest ona demonem prędkości. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.90 km (3.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:15.61 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 697 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 4.

Środa, 29 czerwca 2011 | dodano: 29.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Niedziela 26.06.2011



Nadszedł ostatni dzień pobytu i przyszło się zbierać do Szczecina. Oczywiście nie zamierzaliśmy „poddać się bez walki”, co znaczy, że ostatni dzień nie mógł obyć się bez jazdy na rowerze. ;)))
Nie wypadało odjechać bez pożegnania z naszym „opiekunem”…;)

Niespiesznie zwinęliśmy obozowisko i po godzinie 11:30 ruszyliśmy do odległego o 64 km Trassenheide, znajdującego się już na wyspie Uznam.

Do celu dotarliśmy około godziny 12:30. Bezpłatny parking, który zapamiętałem z poprzedniej wizyty w Trassenheide był już oczywiście przerobiony na płatny, a że był daleko od początku trasy, najlepszym rozwiązaniem było pojechanie na parking jej bliższy. W międzyczasie zatrzymaliśmy się jeszcze przy informacji turystycznej, gdzie zakupiliśmy doskonałą, laminowaną mapę ścieżek rowerowych wyspy Uznam, z tej samej serii co uprzednio zakupiona mapa wyspy Rugia (koszt 4,95 EUR, dostępne w punktach informacji turystycznej).

Rowerki zdjęliśmy na parkingu blisko głównego zejścia na plażę.

W większości ścieżka ma postać szutrową i biegnie wzdłuż brzegu morskiego, od czasu do czasu przechodząc przez miejscowości wczasowe.

Zinnowitz. Z poprzedniego wyjazdu pamiętam jeszcze ścieżkę z ubitego żwiru, czy co to mogło tam być.
Teraz jest idealnie gładka nawierzchnia betonowa.

W Zinnowitz zachowało się wiele doskonale zachowanych zabytkowych budynków.

Przez miejscowość tą dość trudno się przedostać ze względu na ogromne ilości wczasowiczów snujące się po promenadzie.
Czasem niektórzy z nich znienacka włażą na ścieżkę, więc trzeba bardzo uważać, dlatego z przyjemnością ponownie wjechaliśmy w las.

Po drodze zatrzymaliśmy się gdzieś przy plaży, aby zjeść uprzednio przygotowane kanapki.
Jako, że była to plaża wydzielona dla psów (właściciele też mogą wejść;))), czas umilało nam obserwowanie harców labradora, który starał się przechytrzyć swojego pana.

Potem wsiedliśmy na rowery i dość marną ścieżką z kostki dotarliśmy do Koserow. Tam skończył się płaski teren i zaczęły się naprawdę ostre podjazdy i zjazdy. Czemu Ci Niemcy każą tu zejść z roweru, skoro tak fajnie można zjechać? ;)

Po zjechaniu z 16% teraz przyszło niestety podjechać pod 16%. Akurat na podjeździe Basia zastosowała się do znaku i zsiadła z roweru. ;)))
Jadąc to w górę to w dół dotarliśmy do miejscowości Ückeritz, gdzie planowaliśmy zawrócić. To stacja transformatorowa.

Deptak. Formalnie nie można tu jeździć na rowerze.

Na końcu zabudowań deptaka znajduje się duża wypożyczalnia rowerów, przy której można również z automatu wrzutowego kupić dętki rowerowe Schwalbe. Na pewno są dostępne dętki do normalnych rowerów, ale czy do dziwnych pojazdów typu rower MTB coś jest – tego nie sprawdziłem. ;))) Gdyby ktoś chciał pojeździć po tych terenach, a niekoniecznie ma jak dowieźć rower, wypożyczalnia oferuje wynajem na całą dobę w cenie od 5,50 EUR do 7,00 EUR, w zależności od rodzaju przerzutek i ilości biegów. Bardziej leniwi mogą wypożyczyć rower elektryczny o zasięgu do 70 km, dalej można już tylko pedałować, a jest co ciągnąć, bo toto waży chyba ze 30 albo i nawet 40 kg. Przy wypożyczalni znajduje się rzeźba ze zużytych rowerów.

Zajrzeliśmy jeszcze na plażę i zawróciliśmy w stronę Trassenheide. W tym miejscu muszę naprawdę pochwalić Basię, bo porwała się na długi podjazd o nachyleniu 16% i …dała radę! Większość rowerzystów rowery w tym miejscu podprowadzała. Zakwasy oczywiście są, ale tak buduje się formę. :)

W Koserow zatrzymaliśmy się na batonika przy punkcie widokowym.

Po dojechaniu do Zinnowitz poczuliśmy solidny głód, więc Basia oczywiście kupiła sobie Fischbrötchen, ja natomiast zapragnąłem odmiany i kupiłem bułę z wędzoną na miejscu pomorską kiełbachą Pommersche Wurst. Naprawdę sycące danie…;) Było też przyjemne miejsce, żeby podelektować się bułami.

Po posiłku, szutrową trasą dotarliśmy do Trassenheide. Automat parkingowy zażądał od nas 3 EUR.

Załadowaliśmy rowerki na samochód i po zakupach w Netto (otwarte było w niedzielę!) ruszyliśmy w stronę Wolgast, żeby zjechać z wyspy Uznam. Musieliśmy niestety poczekać 15 minut, ponieważ o godzinie 16:45 podniesiono most zwodzony, którędy przepuszczano statki do godziny 17:00. Na drodze momentalnie utworzył się gigantyczny korek. To właśnie dlatego zbudowano nowy, wiszący most na Rugię.


Most wreszcie zamknięto i można było wsiąść do samochodu i ruszyć do Szczecina. Dla urozmaicenia trasy pojechaliśmy sobie przez Ueckermunde, mając dobre wspomnienia z wycieczek rowerowych w tamte rejony. Cykloza rządzi się swoimi prawami i żąda bodźców nawet w samochodzie! ;)

Do Szczecina dotarliśmy około 19:50...i to już koniec wyjazdu. ;(((



FILM Z DNIA 4.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.93 km (33.00 km teren), czas: 02:26 h, avg:14.77 km/h, prędkość maks: 54.00 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 725 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

137 z 200, czyli pierwsza Misiaczowa „termo-porażka”…:(((

Środa, 29 czerwca 2011 | dodano: 30.06.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec


We wtorek mój kolega Michał (którego niektórzy znają z wyjazdu BS do Torgelow) rzucił propozycję, by w środę pojechać do Schwedt i z powrotem. Po mej głowie snuł się pomysł uatrakcyjnienia wyjazdu o jakiś ciekawy punkt…w okolicy. ;)
Spotkaliśmy się o 8:00 przy płotku granicznym koło Schwennenz i już od samego dojazdu do tej wioski zaczął się lekki cyrk.
Po deszczach Rugii i Nordvorpommern wszystko mi zaczęło (akurat dziś) piekielnie skrzypieć, a już stery to dawały do wiwatu. Doraźnie strzyknąłem silikonem w sprayu i jazgot ustał.

Zdjęcie wykonane przez Michała na granicy.


Niemcy ścięli zarośla i trawę wzdłuż drogi do Schwennenz i pozostawili to na ziemi, więc całe to cholerstwo powkręcało się nam w przerzutki, rolki i w łańcuchy, chociaż starałem się nie pedałować. Mieliśmy co robić przez 10 minut.

Zdjęcie wykonane przez Michała w Schwennenz.


W Schwennenz skręciliśmy na Ladenthin. Wiem, że remontują tam drogę, ale założyliśmy, że rowerem damy radę się przedostać.


Początkowo szło nieźle, potem zaczął się sypki grunt i rowerki gdzieniegdzie pchaliśmy. Przy wzmagającym się upale stawało się to upierdliwe i męczące. Potem na drodze pojawiła się pracująca koparka wrzucająca urobek na ciężarówkę…a w zasadzie to my się tam pojawiliśmy, gdzie trwały roboty i gdzie nie powinno nas być. Robotnicy jednak na nasz widok nie obrzucili nas wyzwiskami, ale wstrzymali pracę i uprzejmie przepuścili nas, byśmy mogli przejechać. Niesłychane…

Z Ladenthin, przez Nadrensee, Radekow i Tantow dojechaliśmy do Mescherin, skąd można już było ścieżką wśród drzew zmierzać do Schwedt.


Zatrzymaliśmy się w Gartz przy resztkach mostu. Stoją przy nim trzy łuki: z drewna, stali i betonu, pokazujące z czego wykonany był most na przestrzeni wieków. Obok stoi kamień z podanymi informacjami.

Zdjęcia wykonane w Gartz przez Michała.




Przejechaliśmy przez drewniany mostek i dotarliśmy do Schwedt.


Przyszła pora na ujawnienie moich zamiarów. ;) Zaproponowałem, żeby będąc w Schwedt podjechać „jeszcze kawałek” na podnośnię w Niederfinow, gdzie byłem wcześniej z ekipą BS. Skąd taki pomysł? Ano stąd, że od rana jechało się nam znakomicie, forma wróżyła spokojne przejechanie 200 km, dumałem nawet o jakiejś „dokrętce” do 300! ;) Michał, który jeszcze niedawno kupił rower i zdobywał formę rowerzysty, obecnie jest szybko rozwijającym się cyborgiem, za którym trudno nadążyć. W każdym razie bez wysiłku przez 100 km trzymaliśmy prędkość 28-30 km/h (co nie było rozsądne przy planowanym dystansie i w upale dochodzącym do 36 st. C w słońcu, w którym cały czas praktycznie jechaliśmy).

Musieliśmy zdjąć kaski, bo jeszcze moment, a nasze głowy ugotowałyby się na twardo. ;) Upał był coraz bardziej nieznośny, więc przyszedł czas na zatrzymanie się na odpoczynek i posiłek wśród drzew przy wale przeciwpowodziowym przed Hochensaaten.




Miesjce naprawdę świetne!


Po posileniu się ruszyliśmy w stronę Hohensaaten, by tam znaleźć trasę do Oderberg i Niederfinow. Po przyjechaniu do Hohensaaten zaczęliśmy odczuwać skutki upału i tempa i przełożyliśmy wizytę na podnośni na inny termin, bowiem teraz oznaczałoby to dodatkowe 30 km. Przed nami przecież była kolejna setka.
Cyknęliśmy fotkę śluzie i pojechaliśmy do Hohenwutzen.


Kręcąc się po Hohenwutzen w poszukiwaniu sklepiku - o dziwo – natknęliśmy się w tej miejscowości na budkę sprzedającą…Fischbrötchen. Ne zaryzykowałem jednak, pomimo tego, że bardzo lubię te buły. Po prostu zbyt daleko od morza i nie wierzyłem w świeżość rybek, tym bardziej w upale 36 st.C. Sklepik się wreszcie znalazł i aż cud, że jeszcze istnieje, ponieważ tuż pod bokiem, dosłownie za mostem jest Osinów Dolny, gdzie nasi handlowcy sprzedają wszystko, co da się sprzedać. Targowiska ciągną się prawie pod Cedynię…;) Wsparliśmy więc ten opuszczony sklepik i smętne (nic dziwnego) małżeństwo go prowadzące, zakupując słodycze i lody. Wrażenie ciekawe, bo sklepik przypomina nasze stare sklepy „Społem” albo wiejskie „GS-y”.


Przejechawszy most na Odrze znaleźliśmy się w Polsce. Ruch spory, bo handel trwa. Zbliżając się do Cedynii, zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie rozegrała się bitwa wojsk Mieszka I i niemieckiego margrabiego Hodona. Tym razem naszym udało się wygrać. ;) Więcej informacji o bitwie TUTAJ.




Kiedy przejeżdżałem przez Cedynię poczułem, że coś się ze mną dzieje nie tak. Głowa zaczęła mi pulsować bólem, a nogi zrobiły się miękkie. Jeszcze przed chwilą będąc w miarę w pełni sił, teraz nie byłem prawie w stanie kręcić korbami. Płaskim terenem dojechaliśmy do leśnych wzgórz zaczynających się zaraz za Lubiechowem Dolnym. Jedyną opcją, której jeszcze mogłem używać było górskie przełożenie. Zupełnie nie wiem, co się ze mną działo. Upał był niesamowity, ale nie piłem mało, poszło prawie 2 litry izotonika, litr wody i pół litra jogurtu pitnego. Głowę miałem osłoniętą przed słońcem...W trakcie przerwy w lesie zmuszony byłem zaproponować dwie opcje: tzw. „telefon do przyjaciela” lub odbicie na Chojnę w Piasku, by tam wsiąść w PKP i wrócić tak do Szczecina. Jako, że PKP to chłam, a przedziały rowerowe to palarnia gromadząca tępych miłośników dymka, Michał zadzwonił po Elę, żeby podjechała po nas do Krajnika Dolnego ich kombi. Pozostawała jeszcze kwestia, jak ja mam się doczołgać do tego Krajnika.

Troszkę odpocząłem, ale ból rozsadzał mi głowę, nogi wiotkie nadal…jakoś jednak kręciłem. Jadąc przez las i niestety większość czasu pod górkę dotarliśmy do miejscowości Piasek, którą znam już z noclegu w trakcie ”Wyprawy Na Spływ Tratwami 2008”. Znajdująca się tam Leśniczówka „Piasek” posiada pokoje gościnne, można również rozbić tam namiot…więc trzeba tam w końcu wyruszyć w któryś weekend z jakąś sympatyczną ekipą rowerową, tym bardziej, że okoliczne tereny są wyjątkowo ciekawe, do Niemiec jest również blisko i można tam „zakotwiczyć” na 2-3 dni.
No dobra, marzenia marzeniami, a ja musiałem dojechać do Krajnika. ;)
Za miejscowością Zatoń droga w końcu przestała wyglądać w ten sposób ;))):



Można było już zjeżdżać do Krajnika Dolnego, gdzie zatrzymaliśmy się przy moście granicznym w knajpie „Przyjaźń” (sądząc po jakości neonu, to nazwa jeszcze z czasów socjalizmu ;))), która nie raz była odwiedzana już przez ekipę BS, bowiem serwuje znakomite zupy, w tym rewelacyjną pomidorową! Grillowane żarcie jest również dostępne.

Zasiedliśmy pod parasolami przy stołach, zamówiłem pomidorówkę, obmyłem się w łazience i troszkę lepiej się poczułem.


Przypuszczam, że mój stan wynikał albo z upału albo z faktu, że przez 14 dni prawie ciągiem, dzień w dzień jeździłem z Basią po Rugii i okolicach, choć w sumie były to przecież raczej relaksacyjne wycieczki. Być może prawda jest taka, że jak w żartach stwierdził Shrink: „Misiacz, Ty już jesteś po prostu stary…”

:)
:(
;)
;(
:|
:|
:|

Ech…do Szczecina zostało ledwie 60 km i nie było to w moim zasięgu. :|
Tak dumam tu i dumam, bo kiedy pokonywałem moją pierwszą 200-tkę, upał był również duży, no 28 st. a nie 36, ale jechałem wtedy zupełnie sam. Faktem jest, że tempa tak nie cisnąłem jak dziś…a dziś zrobiłem tak, jak nigdy nie robię. Teraz było 36 stopni, a mi było zimno i miałem gęsią skórkę...No dobra, dość!

Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że jednak warto zadzwonić po moją Basię, żeby przyjechała po mnie również samochodem, bo ilość miejsca w samochodzie Michała na 2 rowery i 3 osoby (Ela, Michał i ja) mogłaby okazać się niewystarczająca. Na szczęście „Basia-Taxi” było wolne i nasz oldtimer z Basią za kółkiem pojawił się 3 minuty po przyjeździe Eli. Niestety, samochód z bagażnikami rowerowymi stał w garażu zastawiony motorkiem i Basia przyjechała naszym niezawodnym pojazdem.
Wymagał on pewnej reorganizacji wnętrza, jako że ściągnąłem Basię prosto z zakupów, no i kombi to jednak nie jest. ;)
Po prawej widoczne upchnięte dwie doniczki z lawendą. ;)))
Nieplanowany powrót z Krajnika Dolnego. © Misiacz

Korzystając z faktu, że wracaliśmy samochodem, zatrzymaliśmy się, by w Gartz zakupić kilka niezbędnych napojów izotonicznych "Gebraut nach dem deutschen Reinheitsgebot". ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 137.12 km (5.00 km teren), czas: 06:14 h, avg:22.00 km/h, prędkość maks: 54.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2967 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 3.

Wtorek, 28 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Sobota 25.06.2011



Na campingowej tablicy ogłoszeń widniała prognoza jak byk, że sobota miała być dniem słonecznym, więc zaplanowaliśmy z Basią wyjazd ok. 100-kilometrowy (z przeprawą promem na wyspę) na niezbadaną jeszcze południowo-wschodnią część Rugii na półwysep Mönchgut do Klein Zicker (sam koniuszek;))). Obudziłem się ok. 6:00, żeby zebrać się na trasę i…położyłem się spać dalej, bo w tropik namiotu napieprzała ulewa…;((( Szykowała się „szklana pogoda” przy miejscowymi piwie lub książce (zabrałem profilaktycznie). Tak sobie lało i lało, więc przyszło ponownie zagadać z „Szefem Wszystkich Szefów”. Musiałem chyba za często prosić o pogodę, bo słońce wyjrzało dopiero około godziny 12:00, więc zmieniliśmy plany i przyszło nam załadować rowery na samochód. Wyruszyliśmy z campingu o godzinie 13:00, mieliśmy do przejechania autkiem jakieś 78 km do Klein Zicker.

Zajmuje to jednak trochę czasu, bo te malownicze aleje nie są zbyt szybkimi trasami. Co innego, jakby tu wpuścić naszych drogowców i drwali, migiem przerobiliby trasę na „bezpieczną” wycinając w pień wszystkie zabytkowe drzewa! ;)))

Dojeżdżając do Klein Zicker wiedzieliśmy już, że trafiliśmy w magiczne miejsce, zupełnie odmienne od części północnej, pięknej w zupełnie innym stylu. Tutejsze krajobrazy przypominały mi widoki zapamiętane z Walii…wzgórza, owce, klify… Pozostawała jeszcze kwestia parkingu. W Niemczech płaci się praktycznie ABSOLUTNIE za wszystko, za co można wziąć kasę, w niektórych miejscowościach poustawiane są nawet na ulicy automaty, gdzie NALEŻY UIŚCIĆ…opłatę klimatyczną za wizytę w danej miejscowości (oczywiście prawie nikt nie jest aż tak nadgorliwy, żeby po wjechaniu do miejscowości płacić klimatyczne w automacie;)))! Powoli sięga to granic absurdu. Niemcy zapewne niedługo przed miejscowościami ustawią bramki i będą sprzedawali bilety wstępu do miast i wsi ;))). Parking oczywiście był również płatny, więc wpadłem na pomysł, że wjadę na camping w Klein Zicker i zagadam, w końcu normalnie za samochód płaci się na campingu około 2 EUR za dobę (parking 1 EUR za godzinę). Nie na tym. Dogadałem się na 4 EUR za pozostawienie samochodu i byłoby to opłacalne, gdybyśmy nie stawiali go tam o 14:30, ale rano. W każdym razie nie było źle, przynajmniej nie musiałem się martwić, czy jak wrócę to nie skończy mi się czas w parkomacie.

Po zdjęciu rowerów mogliśmy ruszyć do Klein Zicker. Niech zdjęcia starczą za komentarz…nie wiem, jak mogę opisać takie widoki:


Niezmiennie zachwycają mnie nowoczesne domki kryte strzechą.

Ponieważ jest to ostatni już punkt przed „końcowym cyplem” Rugii, warto więc zatankować. ;)

Na samym końcu znajduje się punkt widokowy, z którego nie chce się odejść, klimaty naprawdę z lekka celtyckie.


Czasem nawet jak z westernu!

Zawróciliśmy z cypla i ruszyliśmy w stronę Thiessow.

Po drodze zajechaliśmy na przystań nad Zicker See.

Droga do Thiessow początkowo wiedzie wzdłuż wybrzeża.

Potem wjeżdża w las, do którego pędzi Basia.


Ścieżka od Thiessow do Lobbe wiedzie wzdłuż plaży, również przez las.

Zatrzymaliśmy się na posiłek na terenie campingu w Lobbe, który spenetrowaliśmy pod kątem ewentualnej wizyty w przyszłości i wstępnie bardzo nam się spodobał.
Po przerwie ruszyliśmy w kierunku Middelhagen. W oddali widać wzgórza Zicker.

Ścieżką tą jechaliśmy mając niesamowicie silny wiatr w twarz. Jakoś daliśmy radę.

Jak zwykle nie mogłem powstrzymać się przed robieniem fotek chatom krytym strzechą. Podobają mi się te ich „grzywki”, okna wyglądają tu jak oczy, a całość sprawia daje wrażenie spoglądania w niezbyt rozgarniętą twarz chłopka-roztropka. ;))) Te chatki mają specyficzne miny…;)

A to inny wyraz twarzy. ;)

Powoli dojeżdżaliśmy do Middelhagen.

Przed Middelhagen zaczęło się robić gęsto od ludzi, samochodów i dziwnych pojazdów, ponieważ trwał tam jakiś festyn połączony ze zlotem pojazdów z dawnego DDR.
Po drodze dla rowerów snuli się piesi i niespecjalnie chcieli z niej zejść, podobnie jak w Polsce…znów widać słowiańskie geny mieszkańców Rugii.

W Trabancie można sobie nawet jajko usmażyć. ;)))

Z Middelhagen chcieliśmy dostać się do Baabe, na razie było fajnie…

Tym razem ścieżka oznaczona na czerwono na mapie (co zwykle oznacza dobrej jakości nawierzchnię) okazała się piaszczystą drogą, po której rowery można było jedynie prowadzić. Pozostało nam zawrócić do Middelhagen, skąd inną drogą dostaliśmy się do Lobbe. Tam znaleźliśmy ścieżkę wiodącą do Göhren. Na trasie spotkaliśmy ciekawy rower, który miał na kierownicy wysoką owiewkę jak w motocyklu. Za owiewką, na siedzisku zamontowanym na ramie siedziało sobie małe dziecko i oglądało świat, a tatuś pedałował. Przynajmniej się much dzieciak nie najadł.
Niepotrzebnie zaczęliśmy wjeżdżać ostrym podjazdem do Göhren, tym bardziej, że znów coś się zaczęło dziać z przerzutką Basi, podejrzenie padło na linkę lub pancerz, będę musiał to sprawdzić. Trasa miała wieść do Thiessow, więc zjechaliśmy z tej górki i pojechaliśmy jakimiś opłotkami do Theissow. Przed Thiessow wymyśliłem sobie, że odbijemy jeszcze do Gager, które z rana wyglądało z daleka na ciekawą miejscowość, ale teraz światło zrobiło się jakieś ponure, Basia była zeźlona przerzutką, więc przejechaliśmy się tylko nabrzeżem i pojechaliśmy do Thiessow.
Mieliśmy nadzieję, ze zdążymy jeszcze do tradycyjnej wędzarni ryb w Klein Zicker na bułę z wędzoną rybą. Udało się! Pan wyjął mi dwa jeszcze dymiące kawałki Butterfisch, a pani przyrządziła z tego przepyszne Fischbrötchen z dodatkiem sałaty, cebuli i czegoś tam jeszcze. Pierwszy raz były nam podane w formie rozłożonej, bo takie wielkie kawały ryby dostaliśmy, a kosztowało to 2,50 EUR za porcję, czyli o 0,50 EUR mniej niż buła Sargatha w Wolgast, gdzie zainspirowany moimi opisami chciał po raz pierwszy skosztować tej potrawy i trafił niestety do dość podłej i drogiej Fischbude, co zapewne wywołało niechęć do dalszych prób…<LOL>. ;)))

Po zjedzeniu buł czym prędzej pognaliśmy na camping, bo dochodziła godzina 19:00, była sobota, a my chcieliśmy zdążyć jeszcze zrobić przedwyjazdowe zakupy (w niedzielę większość sklepów jest nieczynna, choć widzę, że coraz więcej marketów się otwiera na parę godzin).
Zakupy udało się zrobić, więc spokojnie wróciliśmy na camping, gdzie część z tych zakupów „uległa dezintegracji” w Misiaczu. ;)))



FILM Z DNIA 3.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 39.54 km (4.00 km teren), czas: 02:36 h, avg:15.21 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 786 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 2.

Piątek, 24 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Piątek 24.06.2011



Okazuje się, że już praktycznie żadna stacja meteo nie jest w stanie przewidzieć pogody. Przed wyjazdem prognozy były optymistyczne, ale na miejscu okazało się, że już tak błękitnie nie jest. Przewalały się chmury, z których pokapywał deszcz, potem pojawiało się niebo i słońce. Zdecydowaliśmy się jednak wjechać na Rugię, aby z miejscowości Gingst wjechać na wyspę Ummanz, na której ostatnio nie spenetrowaliśmy wszystkich szlaków.
Wjazd mostem na Rugię.

Kiedy dotarliśmy wreszcie do Gingst (po drodze złapał nas deszcz, na szczęście jeszcze jechaliśmy samochodem), po niebie przewalały się ciężkie chmury, z których mogła w każdej chwili spaść ulewa. Zaryzykowaliśmy jednak i przez Kapelle dojechaliśmy do Volksvitz. Za nami było raptem 2,3 km, gdy rozpoczęły się opady. ;((( Postaliśmy chwilę pod drzewami, ale widoczna za nami ściana wody nie wróżyła niczego dobrego, było wiadomo, że drzewka zaczną wkrótce przeciekać.

Czym prędzej pokonaliśmy te 2,3 km z powrotem na parking, deszcz już padał całkiem solidnie, więc zabezpieczyliśmy sakwy pozostawiając rowery na zewnątrz, a sami ukryliśmy się w samochodzie. Rowery ofoliowane, czekały nie wiadomo na co, Basia miała doła i była smętna, więc nie pozostało mi nic innego jak porozmawiać o pogodzie z siedzącym zapewne gdzieś nad chmurami „Szefem Wszystkich Szefów”, odtańczyć dość statyczny Taniec Słońca i czekać na efekty. Najwyraźniej mnie wysłuchał, bo po 30 minutach chmury zaczęły znikać, wypierane przez piękny błękit i białe baranki („Deutsche baranen” ;))). Basia nie mogła uwierzyć własnym oczom!!!

Sam też nie mogłem, więc węsząc podstęp podjechaliśmy rowerami jakiś kilometr do pobliskiego sklepu zrobić zakupy. Po wyjściu ze sklepu okazało się, że podstępu nie było, pogoda zrobiła się wspaniała na resztę dnia i można było ruszyć na zaplanowaną trasę. Ponownie przez Kapelle dojechaliśmy do Volksvitz, a stamtąd do wspaniałej ścieżki wiodącej przez Mursewiek do Waase na wyspie Ummanz.

Ponownie spotkaliśmy tam niemiecką świnię, tym razem zrobiłem jej zoomowane zdjęcie od dupy strony (a raczej od szynki strony).

Na wyspie skierowaliśmy się na Markow i Haide, skąd chcieliśmy nadmorskim wałem dojechać do Suhrendorf.

Do wału dojeżdża się szutrem…

Jak zwykle wiało tam niemożebnie, ale pewnie dlatego jest to jedno z ulubionych miejsc kitesurferów i windsurferów.



Po nasyceniu oczu widokiem ekwilibrystyk wyczynianych przez surferów skierowaliśmy się do Waase, gdzie zjechaliśmy z wyspy Ummanz na … wyspę Rugia. ;) Po drodze znów nie mogłem oprzeć się wykonaniu zdjęcia jednemu z domków na nowym osiedlu.

Stamtąd nie wracaliśmy już dotychczasową trasą, ale pojechaliśmy na Lieschow.

Z Lieschow dojeżdża się do Klein Kubitz (Mały Kubica jak to przemianowaliśmy nazwę wioseczki). Wioska leży chyba na końcu świata, jeśli ktoś potrzebuje spokoju, to znajdzie go właśnie tam. Wioseczka jest cicha i rzekłbym kameralna.
Brukowana droga w dość niespodziewany sposób kończy się nad wodą. To zdaje się jest ostrzeżenie, a nie symbol atrakcji turystycznej…;)))

Tak naprawdę droga wiedzie do małej przystani, gdzie nadal zachwycaliśmy się wspaniałomyślnością „Szefa Wszystkich Szefów”.

Po krótkiej przerwie wsiedliśmy na rowery i przez Gross Kubitz dojechaliśmy szosą do Gingst.

Tam załadowaliśmy rowery na dach i pojechaliśmy jeszcze (ale już samochodem) do wioseczki Altefähr, która leży dokładnie naprzeciwko Stralsundu. Po drodze zatrzymaliśmy się w Samtens na sprawdzoną już bułę rybną.
W Altefähr w celach „wywiadowczych” zajrzeliśmy jeszcze na miejscowy camping, jednak prócz ładnych działeczek jakoś specjalnie nas nie zachwycił. Obsługa jakaś burkliwa była…
Sama wioska jednak robi wspaniałe wrażenie, podobnie jak panorama z portu.

Most wiszący wiodący na Rugię ze Stralsundu.

Panorama Stralsundu.

Woda była dość wzburzona…

Od czasu do czasu baranki przeszkadzały w zrobieniu dobrego ujęcia.

Poszliśmy jeszcze zwiedzić miejscowy kościół p.w. …świętego Mikołaja, niestety był zamknięty.


Po powrocie na camping zauważyłem, że część bratków na klombie z wyglądu i miny przypomina małe Misiacze. ;)))

Na tym campingu można skorzystać z kuchni i jej wyposażenia i nikt za to nie kasuje odrębnie, jak to ma miejsce na większości niemieckich campingów.




FILM Z DNIA 2.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.20 km (6.00 km teren), czas: 02:15 h, avg:15.64 km/h, prędkość maks: 31.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 685 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 1.

Czwartek, 23 czerwca 2011 | dodano: 27.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Czwartek 23.06.2011



Ostatni pobyt na Rugii nie był z różnych względów pełnowymiarowym urlopem, więc po koniecznym, aczkolwiek niezbędnym pobycie w Szczecinie (który to potraktowaliśmy w pewnym sensie jak niechcianą przerwę w urlopie), w Boże Ciało ponownie zapakowaliśmy w samochód rowery, namiot i sprzęt biwakowy i ruszyliśmy w region Nordvorpommern. Zmierzaliśmy do miejscowości Stahlbrode, jakieś 20 km od Stralsundu i z widokiem na Rugię za cieśniną Strelasund. Byliśmy tam już poprzednio, jednak tym razem pobyt miał być w pełni „namiotowy”…takie „poprawiny” do urlopu. Najkrótszą trasą mamy tam jakieś 145 km, więc całkiem blisko. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Loecknitz na małe zakupy, co potem okazało się dobrym pomysłem (nie chciało nam się potem jeździć po sklepach).

Przez Pasewalk, Anklam i Greifswald dotarliśmy na camping w Stahlbrode (jest tam też przeprawa promowa na Rugię, jakieś 5 minut płynięcia).
Camping w Stahlbrode podoba nam się, bo ma fajny, rodzinny klimat, nie było tam żadnego hałaśliwego „bydła”, nikt nie każe kupować wody do kąpieli, biwakowicze mają do dyspozycji kuchnię, a widok na cieśninę Strelasund jest dodatkową atrakcją.


Znaleźliśmy bardzo fajne miejsce blisko wody, był tam też pozostawiony przez kogoś totem wykonany z misia, więc uznaliśmy, że to dobra wskazówka lokalizacyjna. ;)))


Po południu, około godziny 15:00 zebraliśmy się na trasę wiodącą w kierunku Stralsundu, jednak tym razem wybraliśmy wersję terenową, wzdłuż brzegu cieśniny. Jak widać, trasa jest już bardzo terenowa, szerokość ścieżki wystarczała na jedno koło roweru.

Miejscami teren był podmokły, tu zapadłem się w błotko swoimi trekkingowymi oponkami, których nie mogę doczyścić do dziś.

Wreszcie wyjechaliśmy z zarośli nad rozlewiska, na trasę która miała doprowadzić nas do ostoi kormoranów.



Ta ścieżka może wydawać się łagodna i przyjemna, jednak pod warstwą trawy był albo miękki grunt albo jakieś niesamowite wertepy. Nie mogliśmy jechać szybciej niż 8 km/h i w zasadzie przez godzinę większej prędkości nie osiągnęliśmy. Miłośnicy nakręcania średniej w tym momencie prawdopodobnie już by sobie podcinali żyły z rozpaczy! ;)))

Wreszcie dojechaliśmy do kolonii kormoranów Niederdorf – Feriendorf. Odnosiło się wrażenie, że trasa wiedzie przez park jurajski. Znajdują się tam rzadkie, pojedyncze gatunki drzew i roślin, które same w sobie wyglądały jakoś prehistorycznie, a o ich nazwach nie mam nawet pojęcia. Z zarośli i z koron drzew rozlegały się dziwne odgłosy, jakieś ptasie wrzaski, coś niesamowitego…park jurajski albo amazońska dżungla. Niestety, na zdjęciu zupełnie tego nie widać.

Po wyjechaniu z lasu i przejechaniu przez Niederdorf, asfaltową drogą dotarliśmy do Brandshagen, wioski leżącej przy starej Hansa Route, z której do Stralsundu jest już tylko 10 km. Mieliśmy plan, żeby ponownie odwiedzić to piękne miasto (i obowiązkowo jechać na kuter na Fischbroetchen), jednak to co pojawiło się na niebie, skutecznie nas do tego zniechęciło.

W oddali nad Stralsundem widzieliśmy ciemne smugi ulewy, więc czym prędzej zakręciliśmy na wschód w stronę Reinberg, dokąd dotarliśmy zabytkową Hansa Route.

Na szczęście zdążyliśmy wrócić „na sucho” na camping. Decyzja była słuszna, bo po naszym powrocie zaczęła się długa i ostra ulewa.

W zasadzie na tym mógłbym zakończyć wpis, ale nie mogę się oprzeć temu, by wystawić jak najgorszą opinie firmie „CAMPUS”, której to firmy namiot od roku posiadamy.
Do tej pory posiadaliśmy zwykły namiot TIBET (albo NEPAL, nie pamiętam już), spory namiot 4-osobowy, kupiony w MAKRO, żadna firmówka, chiński produkt. Od ponad 7 lat podróżowaliśmy z tym namiotem po Europie, nigdy nas nie zawiódł, przetrwał najgorsze oberwania chmur i burze, choć rzekomo wodoprzepuszczalność ma tylko 1000 mm słupa wody. Rozbijało się go szybko, zwijało również, był o dziwo wyjątkowo solidny i trwały.
No, ale zachciało się Misiaczom czegoś lepszego, większego…czegoś firmowego. No to kupiliśmy sobie namiot „CAMPUS-SUMATRA”, 5-osobowy duży namiot z dużym przedsionkiem, opisany jako produkt wykonany z najwyżej jakości materiałów. Jak się okazało, już sama konstrukcja do wsuwania palików jest chorym pomysłem (dla porównania: chiński stary namiot rozbijało się maksymalnie 15 minut, w tym trzeba namęczyć się z 5-10 minut, żeby wsunąć same paliki w jakieś poronione rurki „kondomokształtne” wykonane z materiału – w chińskim były szybkie zatrzaski). Konstruktor wymyślił tyle odciągów, jakby namiot ten miał stać pod Mount Everestem. Skutkuje to tym, że ich zamocowanie zajmuje kupę czasu, a przecież nie jest to namiot, który wymaga aż takiego zamocowania do podłoża, na Antarktydę nikt go przecież nie zabierze.
Konstrukcja jest jaka jest, jedna lepsza druga gorsza, można się przyzwyczaić.
Do złej jakości przyzwyczaić się już nie można, tj.wodoodporność – producent podaje 3000 mm słupa wody, więc rzekomo 3 x lepszy niż „chińczyk”. A gówno prawda. Nowy namiot przetrwał jeszcze w tamtym roku parę ulew, ale teraz przecieka na szwach wejścia, na zamku i na wywietrznikach. Woda wlewa się do przedsionka, nie jest to na razie potop jakiś, ale litości…namiot 3x droższy powinien być przynajmniej 2 x lepszy (jak nie 3x). Rozstawiłem go po raz trzeci czy czwarty od kupienia. W tym czasie zaczął się też rozłazić materiał przy szwach zamka namiotu...
Krótko mówiąc: w mojej opinii namioty firmy „CAMPUS” należy omijać szerokim łukiem, jest to badziewie, które nie jest warte swojej ceny, które nie dorównuje w żaden sposób naszemu staremu „chińczykowi”, z którego cieszą się teraz nasi znajomi (dostali go od nas w prezencie). Jedyną zaletą jest to, że jest bardzo wygodny. Jeśli inne produkty Campusa są równie udane, to naprawdę lepiej kupować chińskie wyroby, które prawdę mówiąc z roku na rok są coraz lepsze.
Trudno uwierzyć, ale nasz stary namiot kosztował jakieś 190 zł i już za nim tęsknimy. Dobrze, że nie cały przedsionek przeciekał, było gdzie wypić Oettingera.
Po dzisiejszym off-roadzie na trekkingach jak znalazł! ;)))



FILM Z DNIA 1.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 22.05 km (11.00 km teren), czas: 01:43 h, avg:12.84 km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 462 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)