MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Z Basią...

Dystans całkowity:10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%)
Czas w ruchu:603:40
Średnia prędkość:16.72 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:209454 kcal
Liczba aktywności:226
Średnio na aktywność:47.01 km i 3h 16m
Więcej statystyk

Wycieczka kontrolna na granicę między Warnikiem a Ladenthin.

Niedziela, 3 lipca 2011 | dodano: 03.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jako, że kończy się weekend i jutro poniedziałek, więc i deszcz powoli mógł przestał padać. Słońce w pracy jak znalazł! ;)))
Po południu wybraliśmy się z Basią na kontrolny wyjazd na budowę drogi przecinającej granicę między Warnikiem a Ladenthin. Chcieliśmy sprawdzić, na jakim etapie są roboty po polskiej stronie.
Za Warzymicami skierowaliśmy się na Stobno.
Droga do Stobna. © Misiacz

Potem odbiliśmy na Bobolin i dojechaliśmy do Warnika. Okazuje się, że droga po naszej stronie wiodąca do granicy też wreszcie jest gotowa i jej nawierzchnia wydawała się całkiem przyzwoita…
Droga od strony Warnika do Ladenthin. © Misiacz

…dopóki nie wjechaliśmy do zupełnie innej strefy klimatycznej, gdzie drogi się tak nie psują jak u nas pod wpływem wyjątkowo zmiennej pogody (posłuchajcie kiedyś tłumaczeń naszych drogowców;))). Część do Ladenthin po stronie niemieckiej ma gładkość stołu...ale generalnie nie ma powodów do krytyki po naszej stronie, w końcu spełnia ona nasze wyśrubowane normy i tak ma po prostu być. ;)
Droga po stronie niemieckej, widok na Warnik. © Misiacz

Tak wyglądała ona w grudniu 2008.

Przechodzenie przez granicę było wyzwaniem: dół, zasieki, śliskie zbocze.

Zamiast jechać, pchałem rower po bruzdach przez pole...

W Ladenthin cyknęliśmy tylko fotkę, że tam byliśmy i wróciliśmy do Warnika.
W Ladenthin. © Misiacz

Dla porównania, jak ta okolica wyglądała w grudniu 2008, podaję też link z pełnym opisem wycieczki i przedzieraniem się brukiem, rowami, zasiekami i polami do Polski między Ladenthin a Warnikiem. Relacja znajduje się TUTAJ.
Za Smolęcinem natknęliśmy się na pole ostów, które z daleka wyglądały jak uprawa lawendy.
Osty za Smolęcinem. © Misiacz

Przed Warzymicami przegonił nas sapiąc jakiś facet na góralu, ale okazało się to raczej pozerstwem, bowiem w Przecławiu doszliśmy go jadąc tempem Basi, a przecież nie jest ona demonem prędkości. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.90 km (3.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:15.61 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 697 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 4.

Środa, 29 czerwca 2011 | dodano: 29.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Niedziela 26.06.2011



Nadszedł ostatni dzień pobytu i przyszło się zbierać do Szczecina. Oczywiście nie zamierzaliśmy „poddać się bez walki”, co znaczy, że ostatni dzień nie mógł obyć się bez jazdy na rowerze. ;)))
Nie wypadało odjechać bez pożegnania z naszym „opiekunem”…;)

Niespiesznie zwinęliśmy obozowisko i po godzinie 11:30 ruszyliśmy do odległego o 64 km Trassenheide, znajdującego się już na wyspie Uznam.

Do celu dotarliśmy około godziny 12:30. Bezpłatny parking, który zapamiętałem z poprzedniej wizyty w Trassenheide był już oczywiście przerobiony na płatny, a że był daleko od początku trasy, najlepszym rozwiązaniem było pojechanie na parking jej bliższy. W międzyczasie zatrzymaliśmy się jeszcze przy informacji turystycznej, gdzie zakupiliśmy doskonałą, laminowaną mapę ścieżek rowerowych wyspy Uznam, z tej samej serii co uprzednio zakupiona mapa wyspy Rugia (koszt 4,95 EUR, dostępne w punktach informacji turystycznej).

Rowerki zdjęliśmy na parkingu blisko głównego zejścia na plażę.

W większości ścieżka ma postać szutrową i biegnie wzdłuż brzegu morskiego, od czasu do czasu przechodząc przez miejscowości wczasowe.

Zinnowitz. Z poprzedniego wyjazdu pamiętam jeszcze ścieżkę z ubitego żwiru, czy co to mogło tam być.
Teraz jest idealnie gładka nawierzchnia betonowa.

W Zinnowitz zachowało się wiele doskonale zachowanych zabytkowych budynków.

Przez miejscowość tą dość trudno się przedostać ze względu na ogromne ilości wczasowiczów snujące się po promenadzie.
Czasem niektórzy z nich znienacka włażą na ścieżkę, więc trzeba bardzo uważać, dlatego z przyjemnością ponownie wjechaliśmy w las.

Po drodze zatrzymaliśmy się gdzieś przy plaży, aby zjeść uprzednio przygotowane kanapki.
Jako, że była to plaża wydzielona dla psów (właściciele też mogą wejść;))), czas umilało nam obserwowanie harców labradora, który starał się przechytrzyć swojego pana.

Potem wsiedliśmy na rowery i dość marną ścieżką z kostki dotarliśmy do Koserow. Tam skończył się płaski teren i zaczęły się naprawdę ostre podjazdy i zjazdy. Czemu Ci Niemcy każą tu zejść z roweru, skoro tak fajnie można zjechać? ;)

Po zjechaniu z 16% teraz przyszło niestety podjechać pod 16%. Akurat na podjeździe Basia zastosowała się do znaku i zsiadła z roweru. ;)))
Jadąc to w górę to w dół dotarliśmy do miejscowości Ückeritz, gdzie planowaliśmy zawrócić. To stacja transformatorowa.

Deptak. Formalnie nie można tu jeździć na rowerze.

Na końcu zabudowań deptaka znajduje się duża wypożyczalnia rowerów, przy której można również z automatu wrzutowego kupić dętki rowerowe Schwalbe. Na pewno są dostępne dętki do normalnych rowerów, ale czy do dziwnych pojazdów typu rower MTB coś jest – tego nie sprawdziłem. ;))) Gdyby ktoś chciał pojeździć po tych terenach, a niekoniecznie ma jak dowieźć rower, wypożyczalnia oferuje wynajem na całą dobę w cenie od 5,50 EUR do 7,00 EUR, w zależności od rodzaju przerzutek i ilości biegów. Bardziej leniwi mogą wypożyczyć rower elektryczny o zasięgu do 70 km, dalej można już tylko pedałować, a jest co ciągnąć, bo toto waży chyba ze 30 albo i nawet 40 kg. Przy wypożyczalni znajduje się rzeźba ze zużytych rowerów.

Zajrzeliśmy jeszcze na plażę i zawróciliśmy w stronę Trassenheide. W tym miejscu muszę naprawdę pochwalić Basię, bo porwała się na długi podjazd o nachyleniu 16% i …dała radę! Większość rowerzystów rowery w tym miejscu podprowadzała. Zakwasy oczywiście są, ale tak buduje się formę. :)

W Koserow zatrzymaliśmy się na batonika przy punkcie widokowym.

Po dojechaniu do Zinnowitz poczuliśmy solidny głód, więc Basia oczywiście kupiła sobie Fischbrötchen, ja natomiast zapragnąłem odmiany i kupiłem bułę z wędzoną na miejscu pomorską kiełbachą Pommersche Wurst. Naprawdę sycące danie…;) Było też przyjemne miejsce, żeby podelektować się bułami.

Po posiłku, szutrową trasą dotarliśmy do Trassenheide. Automat parkingowy zażądał od nas 3 EUR.

Załadowaliśmy rowerki na samochód i po zakupach w Netto (otwarte było w niedzielę!) ruszyliśmy w stronę Wolgast, żeby zjechać z wyspy Uznam. Musieliśmy niestety poczekać 15 minut, ponieważ o godzinie 16:45 podniesiono most zwodzony, którędy przepuszczano statki do godziny 17:00. Na drodze momentalnie utworzył się gigantyczny korek. To właśnie dlatego zbudowano nowy, wiszący most na Rugię.


Most wreszcie zamknięto i można było wsiąść do samochodu i ruszyć do Szczecina. Dla urozmaicenia trasy pojechaliśmy sobie przez Ueckermunde, mając dobre wspomnienia z wycieczek rowerowych w tamte rejony. Cykloza rządzi się swoimi prawami i żąda bodźców nawet w samochodzie! ;)

Do Szczecina dotarliśmy około 19:50...i to już koniec wyjazdu. ;(((



FILM Z DNIA 4.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.93 km (33.00 km teren), czas: 02:26 h, avg:14.77 km/h, prędkość maks: 54.00 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 725 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 3.

Wtorek, 28 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Sobota 25.06.2011



Na campingowej tablicy ogłoszeń widniała prognoza jak byk, że sobota miała być dniem słonecznym, więc zaplanowaliśmy z Basią wyjazd ok. 100-kilometrowy (z przeprawą promem na wyspę) na niezbadaną jeszcze południowo-wschodnią część Rugii na półwysep Mönchgut do Klein Zicker (sam koniuszek;))). Obudziłem się ok. 6:00, żeby zebrać się na trasę i…położyłem się spać dalej, bo w tropik namiotu napieprzała ulewa…;((( Szykowała się „szklana pogoda” przy miejscowymi piwie lub książce (zabrałem profilaktycznie). Tak sobie lało i lało, więc przyszło ponownie zagadać z „Szefem Wszystkich Szefów”. Musiałem chyba za często prosić o pogodę, bo słońce wyjrzało dopiero około godziny 12:00, więc zmieniliśmy plany i przyszło nam załadować rowery na samochód. Wyruszyliśmy z campingu o godzinie 13:00, mieliśmy do przejechania autkiem jakieś 78 km do Klein Zicker.

Zajmuje to jednak trochę czasu, bo te malownicze aleje nie są zbyt szybkimi trasami. Co innego, jakby tu wpuścić naszych drogowców i drwali, migiem przerobiliby trasę na „bezpieczną” wycinając w pień wszystkie zabytkowe drzewa! ;)))

Dojeżdżając do Klein Zicker wiedzieliśmy już, że trafiliśmy w magiczne miejsce, zupełnie odmienne od części północnej, pięknej w zupełnie innym stylu. Tutejsze krajobrazy przypominały mi widoki zapamiętane z Walii…wzgórza, owce, klify… Pozostawała jeszcze kwestia parkingu. W Niemczech płaci się praktycznie ABSOLUTNIE za wszystko, za co można wziąć kasę, w niektórych miejscowościach poustawiane są nawet na ulicy automaty, gdzie NALEŻY UIŚCIĆ…opłatę klimatyczną za wizytę w danej miejscowości (oczywiście prawie nikt nie jest aż tak nadgorliwy, żeby po wjechaniu do miejscowości płacić klimatyczne w automacie;)))! Powoli sięga to granic absurdu. Niemcy zapewne niedługo przed miejscowościami ustawią bramki i będą sprzedawali bilety wstępu do miast i wsi ;))). Parking oczywiście był również płatny, więc wpadłem na pomysł, że wjadę na camping w Klein Zicker i zagadam, w końcu normalnie za samochód płaci się na campingu około 2 EUR za dobę (parking 1 EUR za godzinę). Nie na tym. Dogadałem się na 4 EUR za pozostawienie samochodu i byłoby to opłacalne, gdybyśmy nie stawiali go tam o 14:30, ale rano. W każdym razie nie było źle, przynajmniej nie musiałem się martwić, czy jak wrócę to nie skończy mi się czas w parkomacie.

Po zdjęciu rowerów mogliśmy ruszyć do Klein Zicker. Niech zdjęcia starczą za komentarz…nie wiem, jak mogę opisać takie widoki:


Niezmiennie zachwycają mnie nowoczesne domki kryte strzechą.

Ponieważ jest to ostatni już punkt przed „końcowym cyplem” Rugii, warto więc zatankować. ;)

Na samym końcu znajduje się punkt widokowy, z którego nie chce się odejść, klimaty naprawdę z lekka celtyckie.


Czasem nawet jak z westernu!

Zawróciliśmy z cypla i ruszyliśmy w stronę Thiessow.

Po drodze zajechaliśmy na przystań nad Zicker See.

Droga do Thiessow początkowo wiedzie wzdłuż wybrzeża.

Potem wjeżdża w las, do którego pędzi Basia.


Ścieżka od Thiessow do Lobbe wiedzie wzdłuż plaży, również przez las.

Zatrzymaliśmy się na posiłek na terenie campingu w Lobbe, który spenetrowaliśmy pod kątem ewentualnej wizyty w przyszłości i wstępnie bardzo nam się spodobał.
Po przerwie ruszyliśmy w kierunku Middelhagen. W oddali widać wzgórza Zicker.

Ścieżką tą jechaliśmy mając niesamowicie silny wiatr w twarz. Jakoś daliśmy radę.

Jak zwykle nie mogłem powstrzymać się przed robieniem fotek chatom krytym strzechą. Podobają mi się te ich „grzywki”, okna wyglądają tu jak oczy, a całość sprawia daje wrażenie spoglądania w niezbyt rozgarniętą twarz chłopka-roztropka. ;))) Te chatki mają specyficzne miny…;)

A to inny wyraz twarzy. ;)

Powoli dojeżdżaliśmy do Middelhagen.

Przed Middelhagen zaczęło się robić gęsto od ludzi, samochodów i dziwnych pojazdów, ponieważ trwał tam jakiś festyn połączony ze zlotem pojazdów z dawnego DDR.
Po drodze dla rowerów snuli się piesi i niespecjalnie chcieli z niej zejść, podobnie jak w Polsce…znów widać słowiańskie geny mieszkańców Rugii.

W Trabancie można sobie nawet jajko usmażyć. ;)))

Z Middelhagen chcieliśmy dostać się do Baabe, na razie było fajnie…

Tym razem ścieżka oznaczona na czerwono na mapie (co zwykle oznacza dobrej jakości nawierzchnię) okazała się piaszczystą drogą, po której rowery można było jedynie prowadzić. Pozostało nam zawrócić do Middelhagen, skąd inną drogą dostaliśmy się do Lobbe. Tam znaleźliśmy ścieżkę wiodącą do Göhren. Na trasie spotkaliśmy ciekawy rower, który miał na kierownicy wysoką owiewkę jak w motocyklu. Za owiewką, na siedzisku zamontowanym na ramie siedziało sobie małe dziecko i oglądało świat, a tatuś pedałował. Przynajmniej się much dzieciak nie najadł.
Niepotrzebnie zaczęliśmy wjeżdżać ostrym podjazdem do Göhren, tym bardziej, że znów coś się zaczęło dziać z przerzutką Basi, podejrzenie padło na linkę lub pancerz, będę musiał to sprawdzić. Trasa miała wieść do Thiessow, więc zjechaliśmy z tej górki i pojechaliśmy jakimiś opłotkami do Theissow. Przed Thiessow wymyśliłem sobie, że odbijemy jeszcze do Gager, które z rana wyglądało z daleka na ciekawą miejscowość, ale teraz światło zrobiło się jakieś ponure, Basia była zeźlona przerzutką, więc przejechaliśmy się tylko nabrzeżem i pojechaliśmy do Thiessow.
Mieliśmy nadzieję, ze zdążymy jeszcze do tradycyjnej wędzarni ryb w Klein Zicker na bułę z wędzoną rybą. Udało się! Pan wyjął mi dwa jeszcze dymiące kawałki Butterfisch, a pani przyrządziła z tego przepyszne Fischbrötchen z dodatkiem sałaty, cebuli i czegoś tam jeszcze. Pierwszy raz były nam podane w formie rozłożonej, bo takie wielkie kawały ryby dostaliśmy, a kosztowało to 2,50 EUR za porcję, czyli o 0,50 EUR mniej niż buła Sargatha w Wolgast, gdzie zainspirowany moimi opisami chciał po raz pierwszy skosztować tej potrawy i trafił niestety do dość podłej i drogiej Fischbude, co zapewne wywołało niechęć do dalszych prób…<LOL>. ;)))

Po zjedzeniu buł czym prędzej pognaliśmy na camping, bo dochodziła godzina 19:00, była sobota, a my chcieliśmy zdążyć jeszcze zrobić przedwyjazdowe zakupy (w niedzielę większość sklepów jest nieczynna, choć widzę, że coraz więcej marketów się otwiera na parę godzin).
Zakupy udało się zrobić, więc spokojnie wróciliśmy na camping, gdzie część z tych zakupów „uległa dezintegracji” w Misiaczu. ;)))



FILM Z DNIA 3.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 39.54 km (4.00 km teren), czas: 02:36 h, avg:15.21 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 786 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 2.

Piątek, 24 czerwca 2011 | dodano: 28.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Piątek 24.06.2011



Okazuje się, że już praktycznie żadna stacja meteo nie jest w stanie przewidzieć pogody. Przed wyjazdem prognozy były optymistyczne, ale na miejscu okazało się, że już tak błękitnie nie jest. Przewalały się chmury, z których pokapywał deszcz, potem pojawiało się niebo i słońce. Zdecydowaliśmy się jednak wjechać na Rugię, aby z miejscowości Gingst wjechać na wyspę Ummanz, na której ostatnio nie spenetrowaliśmy wszystkich szlaków.
Wjazd mostem na Rugię.

Kiedy dotarliśmy wreszcie do Gingst (po drodze złapał nas deszcz, na szczęście jeszcze jechaliśmy samochodem), po niebie przewalały się ciężkie chmury, z których mogła w każdej chwili spaść ulewa. Zaryzykowaliśmy jednak i przez Kapelle dojechaliśmy do Volksvitz. Za nami było raptem 2,3 km, gdy rozpoczęły się opady. ;((( Postaliśmy chwilę pod drzewami, ale widoczna za nami ściana wody nie wróżyła niczego dobrego, było wiadomo, że drzewka zaczną wkrótce przeciekać.

Czym prędzej pokonaliśmy te 2,3 km z powrotem na parking, deszcz już padał całkiem solidnie, więc zabezpieczyliśmy sakwy pozostawiając rowery na zewnątrz, a sami ukryliśmy się w samochodzie. Rowery ofoliowane, czekały nie wiadomo na co, Basia miała doła i była smętna, więc nie pozostało mi nic innego jak porozmawiać o pogodzie z siedzącym zapewne gdzieś nad chmurami „Szefem Wszystkich Szefów”, odtańczyć dość statyczny Taniec Słońca i czekać na efekty. Najwyraźniej mnie wysłuchał, bo po 30 minutach chmury zaczęły znikać, wypierane przez piękny błękit i białe baranki („Deutsche baranen” ;))). Basia nie mogła uwierzyć własnym oczom!!!

Sam też nie mogłem, więc węsząc podstęp podjechaliśmy rowerami jakiś kilometr do pobliskiego sklepu zrobić zakupy. Po wyjściu ze sklepu okazało się, że podstępu nie było, pogoda zrobiła się wspaniała na resztę dnia i można było ruszyć na zaplanowaną trasę. Ponownie przez Kapelle dojechaliśmy do Volksvitz, a stamtąd do wspaniałej ścieżki wiodącej przez Mursewiek do Waase na wyspie Ummanz.

Ponownie spotkaliśmy tam niemiecką świnię, tym razem zrobiłem jej zoomowane zdjęcie od dupy strony (a raczej od szynki strony).

Na wyspie skierowaliśmy się na Markow i Haide, skąd chcieliśmy nadmorskim wałem dojechać do Suhrendorf.

Do wału dojeżdża się szutrem…

Jak zwykle wiało tam niemożebnie, ale pewnie dlatego jest to jedno z ulubionych miejsc kitesurferów i windsurferów.



Po nasyceniu oczu widokiem ekwilibrystyk wyczynianych przez surferów skierowaliśmy się do Waase, gdzie zjechaliśmy z wyspy Ummanz na … wyspę Rugia. ;) Po drodze znów nie mogłem oprzeć się wykonaniu zdjęcia jednemu z domków na nowym osiedlu.

Stamtąd nie wracaliśmy już dotychczasową trasą, ale pojechaliśmy na Lieschow.

Z Lieschow dojeżdża się do Klein Kubitz (Mały Kubica jak to przemianowaliśmy nazwę wioseczki). Wioska leży chyba na końcu świata, jeśli ktoś potrzebuje spokoju, to znajdzie go właśnie tam. Wioseczka jest cicha i rzekłbym kameralna.
Brukowana droga w dość niespodziewany sposób kończy się nad wodą. To zdaje się jest ostrzeżenie, a nie symbol atrakcji turystycznej…;)))

Tak naprawdę droga wiedzie do małej przystani, gdzie nadal zachwycaliśmy się wspaniałomyślnością „Szefa Wszystkich Szefów”.

Po krótkiej przerwie wsiedliśmy na rowery i przez Gross Kubitz dojechaliśmy szosą do Gingst.

Tam załadowaliśmy rowery na dach i pojechaliśmy jeszcze (ale już samochodem) do wioseczki Altefähr, która leży dokładnie naprzeciwko Stralsundu. Po drodze zatrzymaliśmy się w Samtens na sprawdzoną już bułę rybną.
W Altefähr w celach „wywiadowczych” zajrzeliśmy jeszcze na miejscowy camping, jednak prócz ładnych działeczek jakoś specjalnie nas nie zachwycił. Obsługa jakaś burkliwa była…
Sama wioska jednak robi wspaniałe wrażenie, podobnie jak panorama z portu.

Most wiszący wiodący na Rugię ze Stralsundu.

Panorama Stralsundu.

Woda była dość wzburzona…

Od czasu do czasu baranki przeszkadzały w zrobieniu dobrego ujęcia.

Poszliśmy jeszcze zwiedzić miejscowy kościół p.w. …świętego Mikołaja, niestety był zamknięty.


Po powrocie na camping zauważyłem, że część bratków na klombie z wyglądu i miny przypomina małe Misiacze. ;)))

Na tym campingu można skorzystać z kuchni i jej wyposażenia i nikt za to nie kasuje odrębnie, jak to ma miejsce na większości niemieckich campingów.




FILM Z DNIA 2.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.20 km (6.00 km teren), czas: 02:15 h, avg:15.64 km/h, prędkość maks: 31.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 685 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Nordvorpommern, Rugia i Uznam na rowerze. DZIEŃ 1.

Czwartek, 23 czerwca 2011 | dodano: 27.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Czwartek 23.06.2011



Ostatni pobyt na Rugii nie był z różnych względów pełnowymiarowym urlopem, więc po koniecznym, aczkolwiek niezbędnym pobycie w Szczecinie (który to potraktowaliśmy w pewnym sensie jak niechcianą przerwę w urlopie), w Boże Ciało ponownie zapakowaliśmy w samochód rowery, namiot i sprzęt biwakowy i ruszyliśmy w region Nordvorpommern. Zmierzaliśmy do miejscowości Stahlbrode, jakieś 20 km od Stralsundu i z widokiem na Rugię za cieśniną Strelasund. Byliśmy tam już poprzednio, jednak tym razem pobyt miał być w pełni „namiotowy”…takie „poprawiny” do urlopu. Najkrótszą trasą mamy tam jakieś 145 km, więc całkiem blisko. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Loecknitz na małe zakupy, co potem okazało się dobrym pomysłem (nie chciało nam się potem jeździć po sklepach).

Przez Pasewalk, Anklam i Greifswald dotarliśmy na camping w Stahlbrode (jest tam też przeprawa promowa na Rugię, jakieś 5 minut płynięcia).
Camping w Stahlbrode podoba nam się, bo ma fajny, rodzinny klimat, nie było tam żadnego hałaśliwego „bydła”, nikt nie każe kupować wody do kąpieli, biwakowicze mają do dyspozycji kuchnię, a widok na cieśninę Strelasund jest dodatkową atrakcją.


Znaleźliśmy bardzo fajne miejsce blisko wody, był tam też pozostawiony przez kogoś totem wykonany z misia, więc uznaliśmy, że to dobra wskazówka lokalizacyjna. ;)))


Po południu, około godziny 15:00 zebraliśmy się na trasę wiodącą w kierunku Stralsundu, jednak tym razem wybraliśmy wersję terenową, wzdłuż brzegu cieśniny. Jak widać, trasa jest już bardzo terenowa, szerokość ścieżki wystarczała na jedno koło roweru.

Miejscami teren był podmokły, tu zapadłem się w błotko swoimi trekkingowymi oponkami, których nie mogę doczyścić do dziś.

Wreszcie wyjechaliśmy z zarośli nad rozlewiska, na trasę która miała doprowadzić nas do ostoi kormoranów.



Ta ścieżka może wydawać się łagodna i przyjemna, jednak pod warstwą trawy był albo miękki grunt albo jakieś niesamowite wertepy. Nie mogliśmy jechać szybciej niż 8 km/h i w zasadzie przez godzinę większej prędkości nie osiągnęliśmy. Miłośnicy nakręcania średniej w tym momencie prawdopodobnie już by sobie podcinali żyły z rozpaczy! ;)))

Wreszcie dojechaliśmy do kolonii kormoranów Niederdorf – Feriendorf. Odnosiło się wrażenie, że trasa wiedzie przez park jurajski. Znajdują się tam rzadkie, pojedyncze gatunki drzew i roślin, które same w sobie wyglądały jakoś prehistorycznie, a o ich nazwach nie mam nawet pojęcia. Z zarośli i z koron drzew rozlegały się dziwne odgłosy, jakieś ptasie wrzaski, coś niesamowitego…park jurajski albo amazońska dżungla. Niestety, na zdjęciu zupełnie tego nie widać.

Po wyjechaniu z lasu i przejechaniu przez Niederdorf, asfaltową drogą dotarliśmy do Brandshagen, wioski leżącej przy starej Hansa Route, z której do Stralsundu jest już tylko 10 km. Mieliśmy plan, żeby ponownie odwiedzić to piękne miasto (i obowiązkowo jechać na kuter na Fischbroetchen), jednak to co pojawiło się na niebie, skutecznie nas do tego zniechęciło.

W oddali nad Stralsundem widzieliśmy ciemne smugi ulewy, więc czym prędzej zakręciliśmy na wschód w stronę Reinberg, dokąd dotarliśmy zabytkową Hansa Route.

Na szczęście zdążyliśmy wrócić „na sucho” na camping. Decyzja była słuszna, bo po naszym powrocie zaczęła się długa i ostra ulewa.

W zasadzie na tym mógłbym zakończyć wpis, ale nie mogę się oprzeć temu, by wystawić jak najgorszą opinie firmie „CAMPUS”, której to firmy namiot od roku posiadamy.
Do tej pory posiadaliśmy zwykły namiot TIBET (albo NEPAL, nie pamiętam już), spory namiot 4-osobowy, kupiony w MAKRO, żadna firmówka, chiński produkt. Od ponad 7 lat podróżowaliśmy z tym namiotem po Europie, nigdy nas nie zawiódł, przetrwał najgorsze oberwania chmur i burze, choć rzekomo wodoprzepuszczalność ma tylko 1000 mm słupa wody. Rozbijało się go szybko, zwijało również, był o dziwo wyjątkowo solidny i trwały.
No, ale zachciało się Misiaczom czegoś lepszego, większego…czegoś firmowego. No to kupiliśmy sobie namiot „CAMPUS-SUMATRA”, 5-osobowy duży namiot z dużym przedsionkiem, opisany jako produkt wykonany z najwyżej jakości materiałów. Jak się okazało, już sama konstrukcja do wsuwania palików jest chorym pomysłem (dla porównania: chiński stary namiot rozbijało się maksymalnie 15 minut, w tym trzeba namęczyć się z 5-10 minut, żeby wsunąć same paliki w jakieś poronione rurki „kondomokształtne” wykonane z materiału – w chińskim były szybkie zatrzaski). Konstruktor wymyślił tyle odciągów, jakby namiot ten miał stać pod Mount Everestem. Skutkuje to tym, że ich zamocowanie zajmuje kupę czasu, a przecież nie jest to namiot, który wymaga aż takiego zamocowania do podłoża, na Antarktydę nikt go przecież nie zabierze.
Konstrukcja jest jaka jest, jedna lepsza druga gorsza, można się przyzwyczaić.
Do złej jakości przyzwyczaić się już nie można, tj.wodoodporność – producent podaje 3000 mm słupa wody, więc rzekomo 3 x lepszy niż „chińczyk”. A gówno prawda. Nowy namiot przetrwał jeszcze w tamtym roku parę ulew, ale teraz przecieka na szwach wejścia, na zamku i na wywietrznikach. Woda wlewa się do przedsionka, nie jest to na razie potop jakiś, ale litości…namiot 3x droższy powinien być przynajmniej 2 x lepszy (jak nie 3x). Rozstawiłem go po raz trzeci czy czwarty od kupienia. W tym czasie zaczął się też rozłazić materiał przy szwach zamka namiotu...
Krótko mówiąc: w mojej opinii namioty firmy „CAMPUS” należy omijać szerokim łukiem, jest to badziewie, które nie jest warte swojej ceny, które nie dorównuje w żaden sposób naszemu staremu „chińczykowi”, z którego cieszą się teraz nasi znajomi (dostali go od nas w prezencie). Jedyną zaletą jest to, że jest bardzo wygodny. Jeśli inne produkty Campusa są równie udane, to naprawdę lepiej kupować chińskie wyroby, które prawdę mówiąc z roku na rok są coraz lepsze.
Trudno uwierzyć, ale nasz stary namiot kosztował jakieś 190 zł i już za nim tęsknimy. Dobrze, że nie cały przedsionek przeciekał, było gdzie wypić Oettingera.
Po dzisiejszym off-roadzie na trekkingach jak znalazł! ;)))



FILM Z DNIA 1.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 22.05 km (11.00 km teren), czas: 01:43 h, avg:12.84 km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 462 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

(Prawie) wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 11 (Redlice, Linken)

Niedziela, 12 czerwca 2011 | dodano: 17.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nadal ujmuję to pod kategorią „Rugia” jako zakończenie urlopu na tej pięknej wyspie.
Tym razem zaplanowany został wyjazd rodzinny po okolicach, tj. ja, Basia, tata i Bożena. Za przewodnika służył nam tata i poprowadził nas najpierw do Skarbimierzyc, skąd polną drogą można dojechać do Redlic.

Z Redlic pojechaliśmy na Wąwelnicę i na Dołuje, gdzie zaproponowałem, że pokażę jak wygląda nowa ścieżka zbudowana po stronie niemieckiej na odcinku od Linken na Grambow.

Do Grambow jednak nie dojeżdżaliśmy, ale tuż przed tą wioską skręciliśmy w lewo, w brukowaną drogę prowadzącą do Polski, a konkretnie do Kościna.
Tam, wyjątkowo zniszczoną nawierzchnią asfaltową dojechaliśmy do Dołuj, a następnie do Stobna.

Przez Gumieńce i Centralny dojechaliśmy do ul. Białowieskiej. Tam pożegnaliśmy się z tatą i Bożeną, którzy jechali na działkę, a my z Basią wróciliśmy do domu.
Nooo…to teraz mogę powiedzieć, że urlop „Wyspa Rugia na rowerze 2011” został zakończony.
Poniżej małe podsumowanie, które również dostępne jest po kliknięciu na kategorię Rugia 2011.

ZESTAWIENIE:
Rugia 2011
Wszystkie kilometry: 485.57 km (w terenie 142.10 km; 29.26%)
Czas na rowerze: 32:12
Średnia prędkość: 15.08 km/h
Maksymalna prędkość: 57.00 km/h
Suma kalorii: 9729 kcal
Wycieczek: 11
Średnio na wycieczkę: 44.14 km i 02:55 godz.


UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ)

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podoba Ci się ta relacja i moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 41.14 km (15.00 km teren), czas: 02:42 h, avg:15.24 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 812 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

(Prawie) wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 10 (Loecknitz)

Sobota, 11 czerwca 2011 | dodano: 17.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Zaplanowaliśmy wcześniejszy niż zakładaliśmy powrót z Rugii do domu, aby w miarę płynnie dostosować się do lokalnej rzeczywistości i w Szczecinie pojawiliśmy się w piątek po południu. Ponieważ jednak cykloza nie opuściła nas w dalszym ciągu, potraktowaliśmy to jak zwykłe przemieszczenie się do kolejnej bazy wypadowej na wycieczki rowerowe. Przyznaję, że mimo dość spacerowego tempa wyprawy tego dnia odczuwałem jakieś znużenie, może to kwestia zmiany klimatu? Cykloza spowodowała, że wrzuciliśmy rowerki na dach samochodu, ja założyłem sakwy, które napełniłem „szklanymi surowcami wtórnymi” i pojechaliśmy do Lubieszyna, żeby nie tłuc się po naszych ruchliwych drogach.

Po przystosowaniu rowerków przekroczyliśmy granicę, a w Linken skręciliśmy w lewo na Grambow, ponieważ chciałem Basi pokazać świeżo wybudowaną ścieżkę do Grambow.

Ścieżki dla rowerów buduje się tu mocniejsze niż niejedna droga w Polsce.

Całej jej jednak nie przejechaliśmy, bo odbiliśmy w prawo na Grenzdorf, skąd polami i lasem przez Gellin dojechaliśmy do Wilhelmshof.


Tam czekało nas jakieś 500 metrów jazdy ruchliwą trasą Linken – Loecknitz, jednak dość szybko skręciliśmy na Ploewen, żeby jak najkrócej jechać tym „zmotoryzowanym” odcinkiem. Z Ploewen znów wyjechaliśmy przy wspomnianej drodze, jednak od skrzyżowania prowadziła już do Loecknitz ścieżka rowerowa. Tam też zdałem puste surowce wtórne, które zamieniłem na pełne i dokonałem jeszcze innych zakupów spożywczych.

Przyszedł czas na mały popas, więc udaliśmy się nad Loecknitzer See, gdzie w wiacie napiliśmy się i posililiśmy. Po odpoczynku wróciliśmy ścieżka do Ploewen, skąd tym razem skręciliśmy na Kutzow i Hohenfelde.

Wiedzie stamtąd przepiękna droga wśród brzóz prowadząca do Tanger. Tam skręciliśmy ostro w prawo i dojechaliśmy do wyjazdu na główną szosę Bismarck – Linken. Na szczęście tam również niedawno oddano do użytku znakomitą ścieżkę wiodącą do przejścia granicznego, z której z przyjemnością skorzystaliśmy.

Po drodze skinąłem głową w geście pozdrowienia nadjeżdżającemu z przeciwka rowerzyście, ale chyba był jakiś zamyślony, bo dopiero potem Basia mi powiedziała, że już do niej zdążył krzyknąć „pozdrowić Misiaczka”. :)))
Okazało się, że był to srk23 z Polic na swojej kolejnej wycieczce. Za pozdrowienia jeszcze raz dziękuję.
Pozostało nam już tylko przekroczenie granicy, zamocowanie rowerów na dachu i powrót do domu.

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 34.23 km (2.00 km teren), czas: 02:04 h, avg:16.56 km/h, prędkość maks: 39.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 690 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 9 (na wyspie Ummanz)

Piątek, 10 czerwca 2011 | dodano: 17.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Piątek rano…Po zarwanej nocy w towarzystwie pijanych techno-nazistów i drinkujących pod naszym nosem surferów wstaliśmy wcześnie rano i zaczęliśmy definitywnie zwijać obozowisko. W drodze powrotnej do domu chcieliśmy jeszcze wjechać rowerami na wyspę Ummanz po zachodniej stronie Rugii.

Wyszedłem jeszcze na wydmę, żeby uwiecznić widoki, na które codziennie spoglądaliśmy…

Zwróciłem uwagę napotkanemu cieciowi pilnującemu campingu na zachowanie tych szczyli, ale westchnął i rzekł jedynie „ach Ci młodzi, to grupa to i są hałaśliwi…”, jakby to miało wszystko wyjaśniać. O nazistowskich incydentach wspomniałem również w recepcji, ale babka stwierdziła, że to nie mogło być na terenie ich campingu (a było), coś tam mnie wypytywała „za którym budynkiem” jest ta grupa, z lewej, z prawej…itp., ale minę miała taką, jakbym ją nakrył na robieniu kupy w krzakach i nie wiedziała, w którą stronę skierować wzrok. Nic to, zapłaciłem (nawet kartę Maestro przyjęli, co się w Niemczech nieczęsto zdarza) i od razu ubrani w rowerowe ciuchy pojechaliśmy do Gingst.

Po rozładowaniu rowerów pojechaliśmy zwiedzić to naprawdę urocze miasteczko.

Choć byłem niewyspany, to humor mi się poprawił, nie ma to jak wsiąść na rower, wtedy przechodzi wiele rzeczy.

Zwiedziliśmy miejscowy kościół, a pani sprzątająca…mówiła płynnie po angielsku. Potem okazało się, że tuż za murami kościoła prowadzi również sklepik z pamiątkami.


Z Gingst prowadzi malownicza trasa w kierunku wyspy Ummanz, która wiedzie przez wioski Kapelle i Volsvitz.

Następnie trasa zagłębia się w las. Była tak ładna, że postanowiliśmy wrócić tą samą drogą.

Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do główniejszej drogi łączącej Gingst z wyspą Ummanz.
Nie musieliśmy nią jednak jechać, ponieważ wiodła przy niej nowiutka i gładka jak stół ścieżka rowerowa.

Po drodze natknęliśmy się patrzącą na nas spode łba niemiecką świnię ;)

W oddali zauważyłem świeżo wybudowane osiedle domków jednorodzinnych.
Też taki chcę!!!

Minąwszy Mursewiek dojechaliśmy do mostu łączącego wyspę Rugię z wyspą Ummanz.



Ktoś tu chyba zbiera stare kotwice?

Pierwszą miejscowością na wyspie jest Waase. Od razu zauważyliśmy Fischbude, ale postanowiliśmy zajechać tam wracając z objazdu wyspy. Kierując się naszą nową mapą skręciliśmy w prawo na Tankow. Droga była przez jakiś czas asfaltowa, ale potem zmieniła się na płytową, niespecjalnie równą. Dobrze, że krajobrazy ciekawe, kojąca cisza (pomijając wiatr w twarz), mało ludzi…Wysepka jest mało skomercjalizowana, co nam się bardzo spodobało.

Po jakimś czasie płytówka się skończyła i wjechaliśmy na pustą drogę asfaltową, którą przez Markow i Haide dotarliśmy do Suhrendorf. Tam Basia zauważyła drogowskaz dla rowerzystów kierujący na ścieżkę biegnącą szytem wału przeciwpowodziowego (zabezpieczającego przed wtargnięciem morza w głąb lądu). Wiało jak diabli, ale za to widoki nieziemskie!

To raj dla windsurferów i kitesurferów. Staliśmy i nie mogliśmy się napatrzeć, jakie ewolucje wyczyniają.

Jadąc dalej wałem, dotarliśmy do campingu, gdzie zjeżdżają się miłośnicy wiatrowo-wodnych szaleństw.

Wszedłem nawet zapytać o cenę, ale koszt 26 EUR za dobę za rozbicie namiotu wydał mi się grubo przesadzony tym bardziej, że i tu prysznice były dodatkowo płatne 0,30 EUR za minutę (niezłe źródło dodatkowych zysków, biorąc pod uwagę, że surferzy wychodzą cali zasoleni po morskich ewolucjach). No nic, trzeba było jechać dalej. Minęliśmy płytowy zjazd na punkt widokowy, który postanowiliśmy sobie pozostawić na kolejną wizytę na tej uroczej wysepce i przez Wusse dojechaliśmy do Waase.
Tam zjechaliśmy do portu, gdzie wszedłem do knajpy zamówić Fischbroetchen.

Co za pech! Kupiłem ostatnią, którą zjedliśmy z Basią na pół… :(
Tą samą trasą, którą dojechaliśmy, wróciliśmy do Gingst.

Urlop z rowerami na Rugii dobiegł końca i można je zapakować na dach i wracać do Szczecina.

Wsiedliśmy i ruszyliśmy. W miejscowości Samtens wypatrzyliśmy budkę z bułami rybnymi, więc dałem po hamulcach i wjechałem na parking.
Jesteśmy chyba uzależnieni od tych Fischbroetchen. Tu były wyjątkowo pyszne!
Teraz pozostało tylko zjechać z wyspy, wskoczyć na autostradę i w zasadzie zakończyć urlop pod hasłem „Wyspa Rugia na rowerze 2011”, ale my nie zamierzaliśmy się tak łatwo poddać i przez kolejne dwa dni urlop ten w pewien sposób kontynuowaliśmy, choć w zupełnie innym rejonie, ale o tym w kolejnym odcinku serii.

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".


UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ)

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 30.50 km (15.00 km teren), czas: 02:05 h, avg:14.64 km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 604 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 8 (i techno-naziści…)

Czwartek, 9 czerwca 2011 | dodano: 17.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Dziś czwartek. Po środowej wieczornej naradzie przy kolacji stwierdziliśmy, że praktycznie całą północną część Rugii mamy już dokładnie zwiedzoną (oprócz może jednej ścieżki, która nas jeszcze interesowała), a przenoszenie się z majdanem na inny camping w inne miejsce na Rugii w piątek nie ma specjalnie sensu, gdyż:
a) Urlop i tak mieliśmy do niedzieli;
b) Zwijanie i rozwijanie obozowiska, przejazd, poszukiwanie sensownego campingu (a mało tam takich naprawdę) to strata czasu;
c) Chcieliśmy dać sobie w domu czas na stopniową aklimatyzację po Rugii (a jest to naprawdę ciężka sprawa, nie wiem co jest w tej wyspie);
d) Nie zamierzaliśmy mimo powrotu w piątek tracić piątku na samą jazdę samochodem, ale zwiedzić jeszcze wyspę Ummanz, prawie „przyklejoną” do Rugii tak blisko ze strony zachodniej, że prawie nie widać na mapie, że to wyspa. ;)

W decyzji utwierdziła nasz jeszcze jedna rzecz. Jakieś dwa wcześniej dni na nasz camping zwaliła się szczylowata banda techno-idiotów ze Stralsundu i pomimo, że ulokowali się w odległym zakątku, to jednak techno-łomot „bum-bum-umcccyy-umcccyy” słychać było od rana prawie do północy. Nie wiem, jak można było wytrzymywać przy samym sprzęcie grającym, ale co typowe dla miłośników techno musiały być to ćpuny, nawalone LDS, extasy i trawką, które snuły się po campingu, zapijając smak prochów winem i piwem prosto z flaszek. Byli solidnie znieczuleni i niestety, co ma dobre strony u typowych pijących wyłącznie alkohol, tych nie brał. Zatęskniłem ponownie za cichymi francuskimi campingami…

Na szczęście my większość czasu spędzaliśmy poza campingiem jeżdżąc na rowerach. Tak było i tym razem. Niebo było gdzieniegdzie nieco zaciągnięte chmurkami, ale opady się nie szykowały. Ponownie pojechaliśmy przez Goor w stronę Kap Arkona, tą samą drogą co pierwszego dnia na Rugii.
Po drodze Basia sfotografowała ciekawy czerwony obiekt.

Jeszcze raz zatrzymaliśmy się przy megalitach w połowie drogi do Arkony.

W dojrzałym rzepaku mocno rozkwitły maki.

Trzeba też było podziękować naszym pluszowym towarzyszom za wspólną jazdę i baczną obserwację dróg – dostały kwiatki. ;)))
Misiek Misiacza:

Misiek Basi (zerwał się z parady przed Buckingham Palace w Londynie?;))):

Mimo, że nie było to już specjalnie po drodze, zajechaliśmy jeszcze do rybackiej osady Vitt, gdzie tym razem zauważyłem dom kryty strzechą i … mchem. Pewnie sam tam wyrósł.

Rzut oka z przystani na Arkonę…

Kawałek dalej…

Tym razem rzeźba pod tytułem „Misiacz z ptakiem” ;)

Na Kap Arkona znów trzeba było podładować akumulatorki w starosłowiańskiej stacji poboru mocy. ;)

Minąwszy latarnię morską na Kap Arkona, pojechaliśmy dalej ubitą ścieżką gruntową wzdłuż klifowego wybrzeża, chcąc w ten sposób dotrzeć do Schwarbe. Co jakiś czas trafiają się tam budzące zadumę (jak widać) widoki na morze.

A jest na co patrzeć…

Poganie wciąż pewnie ukrywają się w zaroślach przed Niemcami i w nocy potajemnie czczą swoje posągi. ;)

Mogliśmy w pewnym momencie skręcić na asfaltową drogę, ale wiodła ona przez puste pola.
Ta wydawała się o wiele ciekawsza.

Droga ta w końcu w okolicach stadniny koło Schwarbe zrobiła się nieprzejezdna. Trzeba tam skręcić w głąb wyspy koło parkingu…hmm…to znaczy parking wygląda tak, że jest to pole porośnięte trawą na przemian z szutrem, parę drewnianych żerdzi i znaczek „P”. Najciekawsze jednak, że w szczerym polu, na tym to „parkingu” stoi…parkomat, gdzie należy wykupić bilet postojowy! ;))) Aż żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia!
Po przejechaniu przez Schwarbe dostaliśmy się na drogę asfaltową, którą dotarliśmy do Nonnevitz, a stamtąd pojechaliśmy na pożegnalną Fischbrötchen do Wiek.
Wracając na camping ponownie zajechaliśmy do Breege, gdzie zauroczył nas malutki port i rzeźba kapitana, którego broda składa się z malutkich rybek.

Kiedy wróciliśmy na camping, orgia techno-cymbałów przybrała na sile. To już nie była tylko muzyczna techno-łupanka.
Z oddali słyszeliśmy, jak któryś tych ćpunów wygłasza przemówienia Hitlera, naśladując jego wymowę i wrzask. Po zakończeniu przemowy rozległo się gromkie hitlerowskie:
- Sieg Heil!
- Sieg Heil!
- Sieg Heil!
Nie zdziwiłyby mnie ręce uniesione w nazistowskim pozdrowieniu, no ale tego nie widziałem, bo byliśmy w pewnym oddaleniu, za pagórkiem i za drzewami.
Mało tego, po chwili rozległ się hymn niemiecki, z ulubioną przez nazistów pierwszą zwrotką , która jest obecnie w Niemczech zakazana:
„Deutschland, Deutschland über alles…” [Niemcy, Niemcy ponad wszystko – to dla niewtajemniczonych]

Dokładnie takiego zestawu (kliknij) byliśmy zmuszeni wysłuchać (nie wiem, czemu Google pozwala na zamieszczanie czegoś takiego, ale przedstawiam informacyjnie ku przestrodze)...:///
Informacje te i linki umieszczam jedynie w celu informacyjnym, żeby pokazać na co się natknęliśmy i jakie patologiczne zjawiska pojawiają się we wschodnich landach Niemiec.

Poczuliśmy się nieswojo…Tym bardziej nieswojo, że nasz samochód, jedyny z polską rejestracją na campingu, stał przy drodze, którą te małpoludy chodziły do sanitariatów. Techno-nazista nawalony extasy, snujący się w grupie koło naszego samochodu i namiotu…różne scenariusze mogły się zdarzyć.
Padła decyzja o przenosinach w inne miejsce na campingu, z dala od tej niebezpiecznej hołoty. Znalazłem rewelacyjne miejsce, poszedłem przeprowadzić tam rowery…a tam już rozbijały się dwie „sakwiarki”. Powietrze jakoś ze mnie uszło…Znalazłem miejsce jeszcze dalej, koło nieczynnego drink-baru dla surferów.
Jako, że mamy już praktykę w tego typu przenosinach (nasza ulubiona forma wakacji to zwiedzanie z namiotem), więc po wyjęciu szpilek z podłoża, cały rozłożony namiot…wstawiliśmy na relingi na dach samochodu. Ja powoli jechałem, Basia szła obok, ubezpieczając namiot, żeby się nie zsunął. Wzbudziliśmy tą operacją ogólną wesołość na campingu, ludzie robili zdjęcia temu niesamowitemu „namioto-mobilowi”. ;) Najgorsze, że JA zdjęcia NIE ZROBIŁEM! ;( Byłem ogólnie spompowany tym wszystkim.
Tu nasz namiot bez tropiku na nowym miejscu.

Ten dzień jakiś porąbany się okazał…bo nieczynny drink-bar akurat TEJ nocy został otwarty i surferzy drinki sączyli w nim do późnych godzin nocnych, więc spać się nie dało w namiocie. Nie to, żeby byli jacyś specjalnie uciążliwi, ale…vive les campings de la France!
Wlazłem do samochodu i zasnąłem na przednim siedzeniu, było cichutko. Obudziłem się o jakoś 2:00 w nocy, panowała absolutna cisza, bar zamknięty, nawet naziści padli na pyski, więc zabrałem się z samochodu i wlazłem do Basi do namiotu (ona to ma dobrze, bo zasnęłaby nawet przy kanonadzie artyleryjskiej;))).
Miałem nadzieję, że ten jeden skumulowany incydent nie zepsuje mi wakacji ani następnego dnia, który mieliśmy przejechać rowerami po wyspie Ummanz i… nie pomyliłem się, ale o tym w kolejnej relacji.



UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 40.00 km (20.00 km teren), czas: 02:35 h, avg:15.48 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 729 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 7.

Środa, 8 czerwca 2011 | dodano: 16.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Tego dnia wybraliśmy się na jedną z dłuższych i ciekawszych tras (w sumie to nie było na wyjeździe tras nieciekawych). Chcieliśmy obejrzeć słynne rugijskie klify w punkcie widokowym Victoria Sicht (lepsza i darmowa „konkurencja” dla płatnego Koenigsstuhl tuż obok) w Parku Narodowym Jasmund.

Jako, że w głąb wyspy można dostać się wyłącznie przez mierzeję Schaabe (ewentualnie przeprawić się w Wittower, ale to akurat nie był nasz kierunek), więc ponownie pojechaliśmy w stronę Glowe. Zebraliśmy się z rana najszybciej jak to w naszym urlopowym tempie możliwe, ponieważ na godzinę 17:00 zapowiadano opady. Cóż…udało się nam wyjechać o godzinie 10:00. Wszystko przez to, że rano okazało się, że w moim przednim kole nie było powietrza i przyszło mi zmienić dętkę. Zupełnie nie wiem o co chodzi z tym kapciem, bo opona nówka Schwalbe Marathon, dętka absolutnie cała (sprawdzałem w wodzie), zawór trzymał. Może ktoś mi w nocy dowcip wyciął? ;) Powietrze już nie schodziło...
Od samego początku mieliśmy ostry wiatr w twarz, wiało jak dotychczas ze wschodu i z południa jednocześnie. W Glowe tym razem byliśmy nietypowi – zamiast zwyczajowych Fischbrötchen zjedliśmy „pospolite” kanapki przyrządzone przed wyjazdem (dodam, że ze znakomitym chlebem wiejskim z … Netto).

Jeszcze raz przejechaliśmy promenadą i skręciliśmy na Polchow i Neuchof, trasą wśród wodnej roślinności opisaną we wcześniejszych relacjach. Jechaliśmy znaczną część trasy pod górki, a jazdę cierpliwie „umilał” nam „wmordęwind”.

Dojechaliśmy do miejscowości Sagard, oznaczonej na mapie jako miejscowość interesująca turystycznie. Ponieważ nasza trasa wiodła długim i ostrym podjazdem, którego Basia miała serdecznie dość, a droga do centrum (hmmm…) odbijała z naszego szlaku ostro i długo w dół (szacuję na jakieś 12%), więc zbiesiła się i powiedziała, że jedzie dalej, bo przecież i tak ją dogonię, tym bardziej że trasa miała nadal iść pod górkę z jakieś 3 km ;))) Miała rację. Ja jednak zjechałem i co ujrzałem? Zrujnowany budynek na rynku, socrealistyczne pozamykane sklepy i kościół. To pewnie on miał być tą atrakcją. No nic, dodatkowy trening mnie czekał przy powrocie na szlak.

Basia w tym czasie zdążyła się już znacznie oddalić i „dopadłem” ją aż w Neddesitz, gdzie znajduje się wystawa rzeźb z piasku opisana kilka dni temu.
Teraz czekał nas nieznany odcinek, a żeby nie było za wesoło – cały czas niezmiernie ostrymi podjazdami i pod wiatr. Naprawdę nie było lekko.


Choć wymagało to wysiłku, to nagrodą były niezwykle piękne krajobrazy, pagórki na których nadal kwitł rzepak, które to widoki znakomicie wynagradzały podjęty trud.

W Nipmerow skręciliśmy do Nardevitz, cały czas jadąc trasą rowerową (równolegle do drogi, którą kiedyś wracaliśmy z poszukiwania kurhanów ;))). Oczywiście jechaliśmy nadal pod górkę i pod wiatr. Uchhh…W Nardevitz odbiliśmy na Lohme, tym razem szybko zjeżdżając stromym, długim odcinkiem szosy, jednak nie dojeżdżaliśmy do miejscowości Lohme, tylko kierując się strzałkami dla rowerzystów odbiliśmy w prawo na Ramzow. Jedziemy, jedziemy…a tam droga zamknięta, stoją barierki, a za barierkami szaleją koparki, spychacze i robotnicy budujący nową drogę. Nijak przejechać…:( Kiedy tak staliśmy stropieni, zauważył to operator koparki, wstrzymał prace i zostaliśmy przepuszczeni przez plac budowy. Pokierował nas jeszcze we właściwym kierunku i wjechaliśmy na drogę polną prowadzącą do puszczy Parku Narodowego Jasmund (znowu pod górkę).

Do Koenigsstuhl jechaliśmy naprawdę przepięknym lasem, drogą terenową, raz w górę raz w dół.

Dojechaliśmy wreszcie do klifów Koenigsstuhl.

Tu pozwolę sobie udzielić rady tym, którzy tam jeszcze nie byli, a nie chcą dla samego zobaczenia klifów wydać niepotrzebnie 6 EUR. Otóż istnieje tam płatny punkt widokowy Koenigsstuhl, który znajduje się na terenie ogrodzonym, wewnątrz którego jest budynek z broszurkami i ciekawy, ale nie powalający widok na fragment klifów. To wszystko. Za 6 EUR od osoby. Wiem, bo będąc wcześniej na Rugii weszliśmy tam z Basią. Zdecydowanie lepiej (i za darmo) jest skręcić z drogi asfaltowej w prawo (koło budki spożywczej i knajpy) i potem w lewo i najpierw zejść klifem (ponad 400 stopni) na brzeg pod urwiskiem i zobaczyć te cuda z dołu (strzałka „Ausstieg”, jeśli dobrze pamiętam). Jeśli po powrocie mamy siłę, warto jest z kolei pójść kilkaset metrów dalej (dróżką za knajpkami) w las i dojść do punktu widokowego Victoria Sicht (są strzałki).

Oferuje on niesamowite widoki za doskonałą cenę…czyli za darmo. ;))) Moim zdaniem, a widziałem wszystko to co opisuję, widoki z Victoria Sicht są zdecydowanie lepsze niż z sąsiadującego Koenigsstuhl, a to dlatego, że widać stamtąd właśnie słynne Koenigsstuhl, którego nie zobaczylibyśmy stojąc na nim. ;))) Jedyny szkopuł (dla niektórych, nie dla mnie), to taki, że te kilkaset metrów trzeba przejść pieszo, bo nie wolno tam wjeżdżać rowerami (byli jednak i tacy, co ten zakaz olewali). Warto mieć ze sobą jakieś zapięcie, bo rower można zostawić przypięty do drewnianych stojaków przy budce z goframi i Fischbroetchen. Według mnie to bardzo bezpieczne miejsce, choć przezornie „po polsku” zapiąłem rowery aż na 3 zapięcia. ;)))
Warto zwrócić uwagę na kolor wody, w większości przypadków jest taka lub lazurowa jak w Morzu Śródziemnym, bo ze względu na przeważające jednak wiatry północno-zachodnie nie docierają tu syficzne wody z Wisły i Odry.

Poniżej zamieszczam kilka fotografii z punktu Victoria Sicht, można to też obejrzeć na poniższym filmie.



Po powrocie zjedliśmy lody w budce, przy której mieliśmy przypięte rowery i ruszyliśmy w drogę powrotną, tym razem asfaltówką do Hagen. Czekało nas jeszcze kilka podjazdów, ale mieliśmy świadomość, że droga powrotna to będzie już pęd z góry i z wiatrem w plecy. Od Nardevitz jechaliśmy już 38-45 km/h (w przeciwieństwie do 8-13 km/h wcześniej tą samą drogą w odwrotnym kierunku) i nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy, że tak szybko dojedziemy do Neddesitz, gdzie skręcliśmy tym razem na Polchow. Tam w zasadzie można było jechać jak na motocyklu – bez pedałowania, 35-40 km/h, ponieważ trasa wiodła z górki, a silny wiatr dął w nasze plecy jak w żagle. Rewelacja i super nagroda za wysiłek!
Do Polchow jeszcze rozpędziłem się do 57 km/h, a potem już spokojniej szutrami i asfaltową ścieżką powróciliśmy do Glowe. Tam zatrzymaliśmy się jeszcze w Netto na zakupy (w Niemczech są Netto „czerwone” i Netto „czarne” takie jak u nas, jeśli ktoś wie o co chodzi, poproszę o wyjaśnienie). Po zakupach ogarnęło nas ogólne lenistwo i ciapowatość jakaś, bo toczyliśmy się już jak zaspane miśki. Wturlaliśmy się przed godziną 17:00 na camping i zgodnie z zapowiedziami, tuż po naszym przyjeździe rozpadł się deszcz. Co ja mówię „deszcz”! Zaczęło grzmieć, zerwał się wicher, zaczęła się uczciwa wściekła burza, na szczęście zdążyliśmy przygotować rowery i obozowisko do nawałnicy (okopałem namiot łyżką do zupy, akurat była pod ręką;))). Burza skończyła się około 19:00, a w tym czasie zajmowaliśmy się gotowaniem posiłku pod tropikiem przedsionka i popijaniem go odpowiednimi napojami „mineralnymi”. Prognoza idealnie trafiła z godziną, ale nie z ilością deszczu (miały być lekkie opady 1 mm, a nie nawałnica z piorunami).

Ciepło należy szanować i nie otwierać namiotu na oścież. ;)

Według skleconej przeze mnie mapki, suma przewyższeń tego dnia wyniosła ok. 370 m! Nieźle! :)



UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 69.18 km (15.00 km teren), czas: 04:22 h, avg:15.84 km/h, prędkość maks: 57.00 km/h
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1427 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)