MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 5. (4.000 km w 2011 przekroczone!)

Poniedziałek, 6 czerwca 2011 | dodano: 15.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Była to najdłuższa wycieczka w czasie całego wyjazdu. Tradycyjnie wyruszyliśmy o poranku (no, może przesadziłem z tym porankiem;)) z campingu w Drewoldke i przez Breege i Juliusruh znaną już ścieżką po mierzei Schaabe dotarliśmy do Glowe.

Wiem, że to może już nudne, ale jak co dzień udaliśmy się do budki sprzedającej Fischbrötchen. ;)))
Przejechaliśmy ponownie promenadą.

W tych rejonach Rugii temperatura była jeszcze znośna, ale po wjechaniu w głąb wyspy sięgnęła już 32 st.C. Woda z bidonów szła jak … woda. ;) Po minięciu pomostu koło Mittel See wyjechaliśmy z zarośli i szutrówką dotarliśmy do Polchow, skąd tym razem pojechaliśmy na południe. Z Polchow można dojechać do Neuhof kierując się drogowskazami dla rowerów. Owszem, trasa jest malownicza, nad brzegiem Grosser Jasmunder Bodden, w cieniu drzew…tylko ten bruk…:/ Dlatego pojechaliśmy równoległą, mało uczęszczaną asfaltówką. W Neuhof dalej jechaliśmy drogą polną, a po dotarciu do Vorwerk droga była już asfaltowa, choć bardzo wąska i przyszło nam przepuszczać olbrzymie traktory z przyczepami wracające z pól (za co ich kierowcy za każdym razem nam dziękowali).

Po pewnym czasie dotarliśmy do drogi głównej biegnącej na Sagard, na szczęście obok niej biegnie dobra asfaltowa ścieżka rowerowa, która po pewnym czasie, tuż przed Lietzow zagłębia się w las, pnąc się ostro pod górę.

Podjazd w lesie.

Za to jednak czekała na nas nagroda w postaci ostrego zjazdu do Lietzow, na plażę przy Grosser Jasmunder Bodden.
Ogólnie zaczęło się robić coraz bardziej pagórkowato.

Nad rozlewiskiem zatrzymaliśmy się w wielokrotnie już odwiedzanej przeze mnie wiacie. Tam posililiśmy się kanapkami, a komary posiliły się naszą krwią. Przejechawszy przez przesmyk między Kleiner a Grosser Jasmunder Bodden musieliśmy włożyć sporo sił, żeby podjechać pod długi, upierdliwy kilkukilometrowy wjazd. Upał ostro dawał się we znaki. Ponieważ Basia nie chciała pod koniec podjazdu schodzić z roweru, zdecydowałem, że te kilkaset metrów porobię za „pchacz” i tak to Basia dostała się na szczyt wzniesienia. :)
Po dojechaniu do najbliższego skrzyżowania skręciliśmy w prawo na Ralswiek. Miejscowość (poza tym, że jest ładna) słynie z teatru na wodzie (zamek pirata Stoertebekera), gdzie odbywają przedstawienia walk morskich i związanych z epoką dworsko-pirackich dyrdymał. Jest tam również przepiękny zamek Schloss Ralswiek. Do Ralswiek prowadzi ostry zjazd 13% i wydaje mi się, że Niemcy każą tam zsiadać z roweru, ale że jakiś wandal zakleił pierwszą literkę zakazu, za diabła nie domyśliłem się, że mam sprowadzać rower, a nie na nim zjechać! ;))) No to zjechałem.

Zjechała również bardzo ciekawa para „sakwiarzy”. Był to młody murzynek, obładowany niczym wielbłąd sakwami i taszczący do tego na plecach olbrzymi plecak. Jechała z nim starsza od niego biała kobieta, która obciążona była … plecaczkiem-torebką, w którym mogła co najwyżej zmieścić się portmonetka i szminka. Ciekaw jestem, czy była to para, czy pani i służba?
Przed Ralswiek stoi dość ciekawy drewniany kościół, ale jako że Basia znów dała dyla, nie pozostało mi nic innego jak rzucić się pogoń za niewyżytą rowerzystką. Zdążyłem tylko zrobić zdjęcie. ;)

Jak wspomniałem, Ralswiek to ciekawa miejscowość, w której przytrafiła mi się nieciekawa niespodzianka. Okazało się, że bateria w kamerce, która rano była pełna, teraz okazała się prawie zupełnie rozładowana (stąd na filmie wstawki zdjęciowe). Zdążyłem jeszcze nakręcić nieco portu, zamku i rzucić obiektywem na widniejący w oddali teatr na wodzie.


Wjechaliśmy następnie na teren parku zamkowego, którego ścieżkami ostro wspinaliśmy się aż do samego zamku (na tyły). Okazało się, że aby dojechać do wejścia, trzeba podjechać zupełnie inną drogą (10% nachylenia), więc zrobiłem to sam, a Basia poczekała na mnie niżej.

W oddali zamek pirata Stoertebekera.

Schloss Ralswiek.

Po powrocie do Ralswiek szosą skierowaliśmy się do Patzig. Znów czekał nas podjazd 10% i tym razem Basia już podprowadziła rower. Ponieważ było bardzo gorąco, szybko kończyły nam się napoje, a jak wiadomo w Niemczech sklepików w wioskach jest jak na lekarstwo (w zasadzie to ich nie ma). Jakiż byłem zadowolony, kiedy okazało się, że w Patzig sklepik JEST!!! Fakt, że mieli tylko wodę gazowaną, ale mieli.
Zjedliśmy dodatkowo po lodzie czekoladowym, które niespodziewanie dały nam bardzo dużą ilość energii.

Droga za Patzig aż do Woorke i Veikvitz była ułożona z płyt (gładkich), a następnie zmieniła się z żwirówkę (do Gagern). Z niepokojem zacząłem obserwować, jak błękitne dotąd niebo na zachodzie pokrywa się stalowoszarymi, ciężkimi chmurami burzowymi zmierzającymi w naszą stronę.
Nie uśmiechało mi się jechać jeszcze ze 20 km w oberwaniu chmury.

Za Gagern drogą żużlowo-piaszczystą doturlaliśmy się do wioski Silenz (znaczy cisza?;))) i musieliśmy niestety wjechać na drogę główną łączącą Samtens i Bergen z przeprawą promową Wittower i portem w Schaprode. Jazda tą drogą była dość stresująca, bo jak wspomniałem, Rugijczycy – mimo, że mówią po niemiecku – tak naprawdę genetycznie mają dużą domieszkę słowiańskiej krwi (po Ranijskich przodkach), więc komfort jazdy i bezpieczeństwo rowerzystów (czy kogokolwiek) nie mają dla nich specjalnego znaczenia (dla około 50% mijających nas Rugijczyków) – mijanie w odległości „na gazetę”, gaz do dechy, jazda na czołówkę z innymi samochodami, wyprzedzanie na „trzeciego”…poczułem się jak w Polsce (dobrze, że z racji mieszkania w Polsce jestem w miarę przyzwyczajony do chamstwa drogowego, niemieccy rowerzyści chyba tam robili ze strachu na siodełka;))). Nie wiem, czy by mnie w ogóle zauważali, gdybym nie miał włączonych dwóch czerwonych lampek z tyłu.
Basia jakby dostała tam dodatkowego napędu, aby tylko jak najszybciej zwiać z tej drogi. Sytuacja uspokoiła się w Trent, gdzie większość czubków skręciła na Schaprode, zresztą i tak zaczęła się tam asfaltowa ścieżka, więc nie miało to już specjalnego znaczenia. Rozpęd nam jednak pozostał i bardzo dobrze, bo na prom do Wittower wpadliśmy dokładnie na 2 minuty przed jego odpłynięciem (a chmury się kłębiły!!!).



Skasowano nas na pokładzie 4,50 EUR i już po chwili wyładowywaliśmy się w Wittower Faehre. Tym razem zauważyłem drogowskaz na ścieżkę rowerową (którego nie zauważyłem jadąc tam z Danielem) i nie było potrzeby jechać główną drogą. Ścieżka zaczyna się po lewej stronie, od razu po wyjechaniu z promu. Wiedzie ona nad Rassower Strom, a potem nad Wieker Bodden. Jest wykonana z szarej kostki typu „Polbruk” i dość nierówna (obecnie budowane w Szczecinie ścieżki z kostki są znacznie lepszej jakości, przynajmniej póki są nowe).

Momentami ścieżka zmieniała się w drogę leśną, co też miało swój urok.

Cały czas unosiły się tam stada muszek i żeby porozmawiać, trzeba było otwierać usta trzymając głowę w dół (czyli patrzeć na pedały), inaczej pełnowartościowe latające białko dostawało się do środka jako darmowa kolacja.

Po dojechaniu do Wiek poczuliśmy, że czas już na Fischbrötchen. Znaleźliśmy inną Fischbude i był to strzał w „10”. Trafiliśmy tam na najsmaczniejsze na całym wyjeździe bułeczki rybne z rugijskim śledziem (dlatego parę razy tam wróciliśmy), a co ciekawsze były one tańsze o ponad 25% od dotychczas kupowanych.

Z Wiek ścieżką rowerową dojechaliśmy do Altenkirchen, gdzie zatrzymaliśmy się w Netto na zakupy. Zazwyczaj w sklepach takich jak Netto zakupy robię z mieszanymi uczuciami, ale innego sklepu tam nie ma. Co się okazało? Kupiliśmy ser żółty, który po otwarciu smakuje jak autentyczny żółty ser sprzed lat!!! Już zapomniałem, jak smakuje żółty ser, jedząc u nas „sery” nagminnie chrzczone utwardzanym olejem palmowym (nawet te droższe). Co ciekawe, cena 0,4 kilograma tego sera w przeliczeniu na złote wychodzi ok. 8 zł. Za 8 zł to ja mogę u nas kupić „ser” o smaku parafiny. Jako, że byliśmy na biwaku, zaryzykowałem i zakup parówek (nie jadam tego, bo zazwyczaj u nas to świństwo składa się w większości ze skrobii i chyba ze zmielonego papieru toaletowego). Tu parówka składała się w 80% z MIĘSA!!! Oczywiście były tańsze niż nasze papierowe kiełbasy. Szlag jasny mnie trafia, że jesteśmy tak w Polsce oszukiwani i jeszcze musimy za to słono płacić. Dobrze, że mam do granicy tylko 10 km, już wiem, gdzie ser będę kupował (i nie tylko ser).

Po zakupach dojechaliśmy na camping. Chmury zbliżały się szybko, więc Basia zarządziła ewakuację rowerów pod plandekę, a sama zajęła się przygotowaniami do odparcia kataklizmu. Wieczorem runęły z nieba kaskady wody. To nie była mżawka, to była potężna burza z piorunami, wichrem i oberwaniem chmury – cały ten „pakiet” trwał nieustannie przez wiele godzin. Potem nawałnica powoli zaczęła ustawać...
Obozowisko po burzy. © Misiacz

Wreszcie się uspokoiło i nawet pod wieczór wyszło słońce, co pozwoliło zregenerować w plenerze, a nie pod tropikiem w namiocie braki w zaopatrzeniu organizmu w niezbędne do życia płyny. ;)))



P.S. W tym dniu przekroczyłem dystans 4.000 km w roku 2011! :)

UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.40 km (35.00 km teren), czas: 04:58 h, avg:15.18 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1505 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

K o m e n t a r z e
Michhus, przecież ja nie napisałem, że ten śledź jest “po rugijsku”, ale że był rugijski, co oznacza, że został złowiony przez rugijskich rybaków w okolicach Rugii. ;)
Przyrządzony był a la Bismarck.
Misiacz
- 08:42 czwartek, 16 czerwca 2011 | linkuj
A ten śledź po rugijsku to jaki? :)
michuss
- 06:23 czwartek, 16 czerwca 2011 | linkuj
Tradycyjnie świetny opis pięknej wycieczki, moje niezmienne uznanie.
jotwu
- 20:58 środa, 15 czerwca 2011 | linkuj
zamki bombowe zazdroszczę, graty za 4 tysia, a ta tabliczka pod pochyleniem to na Uznamie tez jest w kilku miejscach, ale nie wiedziałem że to obowiązek sprowadzania :D:D:D, a jesli nawet, to no grzechem było by nie zjechać :))

P.S. data chyba nie ta :))
sargath
- 20:21 środa, 15 czerwca 2011 | linkuj
Znów piękny dzień ..no i burza zaliczona ! Niesamowite jest to , ze cały czas morze dookoła .... :))) Co do jedzonka to zawsze mieli gorsze , ale może skoczę do Gartz do netto i sprawdze, może rzeczywiście coś się zmieniło ...! :))) Pozdrowienia dla Basi !
tunislawa
- 19:37 środa, 15 czerwca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!