- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Na Hackerle. Neverending story! :)))
Niedziela, 21 sierpnia 2016 | dodano: 21.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dziś nie mogliśmy się zdecydować, czy jechać
na Szlak Bielika, czy...no dokąd?
W nocy lało, więc można było tam spodziewać się błota...czyli jak zwykle padło na Rieth, no z lekką odmianą.
Samochodem tym razem dojeżdżamy tylko do Hintersee i ... wracamy rowerami na Polską stronę, by pojechać trasą Dobieszczyn-Nowe Warpno.
Przed Nowym Warpnem skręcamy w lewo na drogę przez las wiodącą do Niemiec (do Rieth).
Dla niewtajemniczonych - do 1945 roku w okolicy biegła trasa kolejki wąskotorowej z Nowego Warpna do Stobna, którą po wojnie zniszczyli i rozkradli Rosjanie.
W Rieth oczywiście kierujemy się do znanego nam Imbissu na fiszbułę Hackerle. Wyprzedzamy parę niemieckich rowerzystów, a ci rzucają się za nami w pogoń. Czyżby czuli, że chcemy przed nimi stanąć w kolejce do okienka? ;)
Przeczucie mnie nie myliło. Stają tuż za nami po zamówienie. ;)
Dziś wysyłam Basię po fiszbuły, niech uczy się niemieckiego, a co? ;)
Niestety, lekcja okazuje się wyjątkowo krótka.
Pani widząc nas któryś tam już raz w tym roku pyta:
- Zwei mal Hackerle?
Jedyne co pozostaje odpowiedzieć, to...
- TAK! ;)))
No i zasiadamy.
Potem zamawiamy jeszcze domowe ciasto i kawę i dumamy, czy dokręcić jeszcze z 40 km przez Altwarp czy też wracać ledwie 8 km do samochodu w Hintersee.
Późna godzina powoduje, że wybieramy tę drugą opcję.
Wracając, zajeżdżamy jeszcze do mariny w Rieth.
Oczywiście tradycyjnie robię zdjęcia łódek.
Naszą uwagę przykuwa dziwny pawilon kołyszący się na wodzie.
Czyżby marinie przybył nowy obiekt usługowy?
Nie! Okazuje się, że jest to...pływający dom!
Z silnikiem, z klimatyzacją.
W środku kanapa, salon, na zewnątrz taras!
Przejeżdżamy przez miejscowość i ścieżką po dawnej trasie kolejki wracamy do Hintersee.
Nasza decyzja o powrocie okazuje się słuszna.
Spadają pierwsze krople przelotnego deszczu, na szczęście jedziemy pod drzewami i w zasadzie całkiem na sucho.
W oddali jednak słychać zbliżającą się burzę i widać groźne chmury.
W Ludwigshof sprawdzam inną opcję jazdy z Rieth tamże.
Chyba się da, wygląda to jak dobrze ubity szuterek.
Zrywamy jeszcze śliwki z przydrożnego drzewa i mkniemy do samochodu.
Kiedy jedziemy już samochodem przez Polskę, przedzieramy się w Tanowie przez ogromne kałuże po jakimś nieziemskim oberwaniu chmury.
My to naprawdę mamy szczęście z tą pogodą! ;)))
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 723 (kcal)
W nocy lało, więc można było tam spodziewać się błota...czyli jak zwykle padło na Rieth, no z lekką odmianą.
Samochodem tym razem dojeżdżamy tylko do Hintersee i ... wracamy rowerami na Polską stronę, by pojechać trasą Dobieszczyn-Nowe Warpno.
Przed Nowym Warpnem skręcamy w lewo na drogę przez las wiodącą do Niemiec (do Rieth).
Dla niewtajemniczonych - do 1945 roku w okolicy biegła trasa kolejki wąskotorowej z Nowego Warpna do Stobna, którą po wojnie zniszczyli i rozkradli Rosjanie.
W Rieth oczywiście kierujemy się do znanego nam Imbissu na fiszbułę Hackerle. Wyprzedzamy parę niemieckich rowerzystów, a ci rzucają się za nami w pogoń. Czyżby czuli, że chcemy przed nimi stanąć w kolejce do okienka? ;)
Przeczucie mnie nie myliło. Stają tuż za nami po zamówienie. ;)
Dziś wysyłam Basię po fiszbuły, niech uczy się niemieckiego, a co? ;)
Niestety, lekcja okazuje się wyjątkowo krótka.
Pani widząc nas któryś tam już raz w tym roku pyta:
- Zwei mal Hackerle?
Jedyne co pozostaje odpowiedzieć, to...
- TAK! ;)))
No i zasiadamy.
Potem zamawiamy jeszcze domowe ciasto i kawę i dumamy, czy dokręcić jeszcze z 40 km przez Altwarp czy też wracać ledwie 8 km do samochodu w Hintersee.
Późna godzina powoduje, że wybieramy tę drugą opcję.
Wracając, zajeżdżamy jeszcze do mariny w Rieth.
Oczywiście tradycyjnie robię zdjęcia łódek.
Naszą uwagę przykuwa dziwny pawilon kołyszący się na wodzie.
Czyżby marinie przybył nowy obiekt usługowy?
Nie! Okazuje się, że jest to...pływający dom!
Z silnikiem, z klimatyzacją.
W środku kanapa, salon, na zewnątrz taras!
Przejeżdżamy przez miejscowość i ścieżką po dawnej trasie kolejki wracamy do Hintersee.
Nasza decyzja o powrocie okazuje się słuszna.
Spadają pierwsze krople przelotnego deszczu, na szczęście jedziemy pod drzewami i w zasadzie całkiem na sucho.
W oddali jednak słychać zbliżającą się burzę i widać groźne chmury.
W Ludwigshof sprawdzam inną opcję jazdy z Rieth tamże.
Chyba się da, wygląda to jak dobrze ubity szuterek.
Zrywamy jeszcze śliwki z przydrożnego drzewa i mkniemy do samochodu.
Kiedy jedziemy już samochodem przez Polskę, przedzieramy się w Tanowie przez ogromne kałuże po jakimś nieziemskim oberwaniu chmury.
My to naprawdę mamy szczęście z tą pogodą! ;)))
WESPRZYJ TWÓRCĘ
Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:
34 1140 2004 0000 3302 4854 3189
Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
35.65 km (10.00 km teren), czas: 02:04 h, avg:17.25 km/h,
prędkość maks: 27.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 723 (kcal)
Dzień 3 i 4. Wizyta na mrocznej wyspie Plauer Werder (Pojezierze Meklemburskie). Powrót.
Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 | dodano: 18.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wstajemy nieco
wcześniej niż wczoraj z planem wyjazdu na wyspę Plauer Werder, która położona
jest na jeziorze Plauer See i połączona z nią mostkiem.
Wczoraj nie wjechaliśmy na nią, choć pierwotnie był taki plan. Dziś stwierdzamy, że to był dobry pomysł.
Tym razem startujemy inną trasą, tzw. „Drogą Marzeny” (bo to właśnie Marzena zaproponowała nam jej spenetrowanie) i wyjazd zaczynamy od części asfaltowej.
Kierujemy się na wioskę Adamshoffnung, ale nie dojeżdżamy tam i skręcamy w lewo na leśną szutrówkę wiodącą do Lenz.
Droga całkiem przyjemna i przy okazji odkrywamy nowy, szeroki szutrowy łącznik do ścieżki biegnącej tuż nad jeziorem.
Tak naprawdę jest to świeżo zbudowana droga przeciwpożarowa wiodąca przez las.
Po pewnym czasie droga leśna się kończy i wyjeżdżamy na gładki asfalt. Doprowadza on nas do miejscowości Lenz.
Podobnie jak wczoraj, wjeżdżamy w las, jednak dziś darujemy sobie hasanie po chaszczach i noszenie rowerów nad pniami drzew i jedziemy oficjalnie wyznaczonym szlakiem.
Zatrzymujemy się na kanapki na znanym już nam campingu Naturcamp Malchow i dalej jedziemy asfaltową, a następnie szutrową drogą do „willowiska” Juergenshof. Tam odbijamy w lewo na hmmm…„szlak” nad jeziorem w jego północnej części. „Szlak” zaczyna się od sprowadzenia rowerów po schodach w dół stromej skarpy – do schodów dobudowana jest specjalna szyna, po której można toczyć koła naszych pojazdów. Ścieżka wije się wśród drzew i krzaków, co rusz podskakujemy na korzeniach, aż wreszcie docieramy do mostku łączącego stały ląd z wyspą Plauer Werder.
Aż do campingu trasa wiedzie szerokim i gładkim asfaltem, jednak przy szlabanie droga definitywnie się kończy i dalej jest już tylko camping. Wjeżdżamy na niego, bowiem z mapy wynika, że z jego końca dalej biegnie gruntowy szlak zamykający pętlę wokół wyspy. Oczywiście korzystamy z toalety. ;)
Choć miejsce jest typowo po niemiecku schludne i zadbane, zaczynamy bez żadnego racjonalnego powodu czuć się nieswojo, co jest choć częściowo zrozumiałe w moim czy Basi przypadku, jako że interesują nas „rzeczy dziwne”. Jednak te odczucia dosięgają również Roberta „Foxika”. Wyspa ta jest jakaś mroczna. Ogarnia nas jakieś nieuzasadnione przygnębienie, smutek jakby w tym miejscu kiedyś stało się coś strasznego. Odczuwamy chęć jak najszybszego „zaliczenia” tego odcinka i oddalenia się z tego miejsca.
Odnajdujemy wjazd na leśną ścieżkę, który jednak znajduje się na początku campingu. Wjazd do za dużo powiedziane.
Ponownie zaliczamy wspinaczkę po skarpie. ;)
Jadąc jej górną częścią, zatrzymujemy się na fotkę.
Raczej dla zasady, bo wyspa ta naprawdę jest jakaś mroczna.
Minuty objazdu jakoś ciągną się zbyt długo, jednak wreszcie z ulgą zjeżdżamy na stały ląd i kierujemy się na Alt Schwerin. Co ciekawe, mroczny nastrój jeszcze długo potem nas nie opuszcza, jakby wręcz się do nas przykleił. Bardzo dziwne uczucie, na swój sposób ciekawe, ale nie polecamy. :)
Chwila przerwy wystarcza, by cyknąć fotkę z mapą pojezierza Mecklemburgische Seenplatte.
Przez camping Malchow wracamy do Lenz i kierujemy się na „Drogę Marzeny”, ponieważ chcemy sprawdzić, jak jedzie się nową drogą przeciwpożarową. Nim tam się jednak dostaniemy, czeka nas długi i stromy podjazd leśną drogą. Za to na szczycie – nagroda! :) Przed nami naprawdę długi i stromy zjazd aż do brzegu jeziora po nowej szutrowej nawierzchni. Bajka!
Dojeżdżamy na camping i…po obiedzie żegnamy się z „Foxikami”. Pakują się i jeszcze dziś przed nocą chcą zdążyć wrócić do Szczecina, by z samego rana zaprowadzić do weterynarza Tośkę z jej chorą łapą. Idę z Marzeną i Robertem zapłacić rachunek i…robi się jakoś pusto. Tym niemniej chcemy być w tym miejscu jak najdłużej, bo nie wiadomo kiedy wybierzemy się na kolejny biwak. Nadciąga jesień i jest coraz chłodniej i coraz bardziej wilgotno. Przedłużamy pobyt do wtorku rano. Wybieramy się jeszcze nad jezioro, w którym kąpałem się w ubiegłym roku. Dziś woda jest za zimna, ale chcę jej dotknąć choćby w jakiś tam sposób. Tak było w tamtym roku…
…a tak jest w tym. ;)
Przy okazji porównuję zoom optyczny naszego aparatu z możliwościami zoomu elektronicznego.
Jak na tę klasę sprzętu elektroniczne uzupełnianie pikseli wychodzi całkiem nieźle.
W oddali kościół w Plau am See na drugim brzegu jeziora.
Wracamy z Basią przed namiot na kolację, troszkę gawędzimy, wypijam „Radebergera” i kładziemy się spać, bo o godzinie 6: 00 pobudka.
Poranek dnia następnego. Po naszym obozowisku została tylko wygnieciona trawa, a wilgotny od rosy namiot leży już w bagażniku.
Odjeżdżamy i kierujemy się na Adamshoffnung, a następnie na Waren, by w okolicach południa dotrzeć do Szczecina…i tyle. :)
Znów było fajnie i znów za krótko…
Dzień 1
Dzień 2
Pozwolę sobie jeszcze dodać muzykę pasującą do nastroju tego wpisu.
Wczoraj nie wjechaliśmy na nią, choć pierwotnie był taki plan. Dziś stwierdzamy, że to był dobry pomysł.
Tym razem startujemy inną trasą, tzw. „Drogą Marzeny” (bo to właśnie Marzena zaproponowała nam jej spenetrowanie) i wyjazd zaczynamy od części asfaltowej.
Kierujemy się na wioskę Adamshoffnung, ale nie dojeżdżamy tam i skręcamy w lewo na leśną szutrówkę wiodącą do Lenz.
Droga całkiem przyjemna i przy okazji odkrywamy nowy, szeroki szutrowy łącznik do ścieżki biegnącej tuż nad jeziorem.
Tak naprawdę jest to świeżo zbudowana droga przeciwpożarowa wiodąca przez las.
Po pewnym czasie droga leśna się kończy i wyjeżdżamy na gładki asfalt. Doprowadza on nas do miejscowości Lenz.
Podobnie jak wczoraj, wjeżdżamy w las, jednak dziś darujemy sobie hasanie po chaszczach i noszenie rowerów nad pniami drzew i jedziemy oficjalnie wyznaczonym szlakiem.
Zatrzymujemy się na kanapki na znanym już nam campingu Naturcamp Malchow i dalej jedziemy asfaltową, a następnie szutrową drogą do „willowiska” Juergenshof. Tam odbijamy w lewo na hmmm…„szlak” nad jeziorem w jego północnej części. „Szlak” zaczyna się od sprowadzenia rowerów po schodach w dół stromej skarpy – do schodów dobudowana jest specjalna szyna, po której można toczyć koła naszych pojazdów. Ścieżka wije się wśród drzew i krzaków, co rusz podskakujemy na korzeniach, aż wreszcie docieramy do mostku łączącego stały ląd z wyspą Plauer Werder.
Aż do campingu trasa wiedzie szerokim i gładkim asfaltem, jednak przy szlabanie droga definitywnie się kończy i dalej jest już tylko camping. Wjeżdżamy na niego, bowiem z mapy wynika, że z jego końca dalej biegnie gruntowy szlak zamykający pętlę wokół wyspy. Oczywiście korzystamy z toalety. ;)
Choć miejsce jest typowo po niemiecku schludne i zadbane, zaczynamy bez żadnego racjonalnego powodu czuć się nieswojo, co jest choć częściowo zrozumiałe w moim czy Basi przypadku, jako że interesują nas „rzeczy dziwne”. Jednak te odczucia dosięgają również Roberta „Foxika”. Wyspa ta jest jakaś mroczna. Ogarnia nas jakieś nieuzasadnione przygnębienie, smutek jakby w tym miejscu kiedyś stało się coś strasznego. Odczuwamy chęć jak najszybszego „zaliczenia” tego odcinka i oddalenia się z tego miejsca.
Odnajdujemy wjazd na leśną ścieżkę, który jednak znajduje się na początku campingu. Wjazd do za dużo powiedziane.
Ponownie zaliczamy wspinaczkę po skarpie. ;)
Jadąc jej górną częścią, zatrzymujemy się na fotkę.
Raczej dla zasady, bo wyspa ta naprawdę jest jakaś mroczna.
Minuty objazdu jakoś ciągną się zbyt długo, jednak wreszcie z ulgą zjeżdżamy na stały ląd i kierujemy się na Alt Schwerin. Co ciekawe, mroczny nastrój jeszcze długo potem nas nie opuszcza, jakby wręcz się do nas przykleił. Bardzo dziwne uczucie, na swój sposób ciekawe, ale nie polecamy. :)
Chwila przerwy wystarcza, by cyknąć fotkę z mapą pojezierza Mecklemburgische Seenplatte.
Przez camping Malchow wracamy do Lenz i kierujemy się na „Drogę Marzeny”, ponieważ chcemy sprawdzić, jak jedzie się nową drogą przeciwpożarową. Nim tam się jednak dostaniemy, czeka nas długi i stromy podjazd leśną drogą. Za to na szczycie – nagroda! :) Przed nami naprawdę długi i stromy zjazd aż do brzegu jeziora po nowej szutrowej nawierzchni. Bajka!
Dojeżdżamy na camping i…po obiedzie żegnamy się z „Foxikami”. Pakują się i jeszcze dziś przed nocą chcą zdążyć wrócić do Szczecina, by z samego rana zaprowadzić do weterynarza Tośkę z jej chorą łapą. Idę z Marzeną i Robertem zapłacić rachunek i…robi się jakoś pusto. Tym niemniej chcemy być w tym miejscu jak najdłużej, bo nie wiadomo kiedy wybierzemy się na kolejny biwak. Nadciąga jesień i jest coraz chłodniej i coraz bardziej wilgotno. Przedłużamy pobyt do wtorku rano. Wybieramy się jeszcze nad jezioro, w którym kąpałem się w ubiegłym roku. Dziś woda jest za zimna, ale chcę jej dotknąć choćby w jakiś tam sposób. Tak było w tamtym roku…
…a tak jest w tym. ;)
Przy okazji porównuję zoom optyczny naszego aparatu z możliwościami zoomu elektronicznego.
Jak na tę klasę sprzętu elektroniczne uzupełnianie pikseli wychodzi całkiem nieźle.
W oddali kościół w Plau am See na drugim brzegu jeziora.
Wracamy z Basią przed namiot na kolację, troszkę gawędzimy, wypijam „Radebergera” i kładziemy się spać, bo o godzinie 6: 00 pobudka.
Poranek dnia następnego. Po naszym obozowisku została tylko wygnieciona trawa, a wilgotny od rosy namiot leży już w bagażniku.
Odjeżdżamy i kierujemy się na Adamshoffnung, a następnie na Waren, by w okolicach południa dotrzeć do Szczecina…i tyle. :)
Znów było fajnie i znów za krótko…
Dzień 1
Dzień 2
Pozwolę sobie jeszcze dodać muzykę pasującą do nastroju tego wpisu.
WESPRZYJ TWÓRCĘ
Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:
34 1140 2004 0000 3302 4854 3189
Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
43.12 km (25.00 km teren), czas: 03:10 h, avg:13.62 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 900 (kcal)
Dzień 2. Objazd jeziora Plauer See (Pojezierze Meklemburskie).
Niedziela, 14 sierpnia 2016 | dodano: 17.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nie twierdzę, że
rano wstaliśmy wcześnie. Raczej normalnie, czyli około 8:00, za to zbieramy się
z Basią prawie do godziny 12:00 (co do Roberta, to o nim można powiedzieć, że
wstał gotowy do wyjazdu, choć nie spał ani w stroju kolarskim ani w butach
SPD). ;)
Dziś ruszamy na objazd jeziora Plauer See, ale trasą w dużej części inną niż w ubiegłym roku (link-klik). Dystans niby niewielki, bo około 50 km (wtedy blisko 70), ale spora część trasy przebiega wąskimi terenowymi ścieżkami nad jeziorem, czasem z wystającymi korzeniami i piaskiem, więc tam tempo nie przekracza zwykle 15 km/h. Tym razem mamy również mniej zwiedzania, więc pora nie jest aż tak bardzo późna. Na razie ścieżka jest z ubitym szutrem i jedzie się bardzo fajnie.
Kiedy docieramy do punktu widokowego, zaczyna się robić przełajowo – pchanie pod górki, po piachu i po korzeniach.
Tym niemniej, podoba nam się to.
Parę ujęć z punktu widokowego i …
…”jedziemy” dalej. ;)))
Kiedy wyjeżdżamy na polanę w lesie, w zagrodzie ukazuje się nam…zebra. ;) Przynajmniej tak nam się wydawało na samym początku, kiedy wydostaliśmy się z krzaków na oświetlony słońcem teren. Tymczasem okazuje się, że to koń okryty specyficzną derką. ;)
W pewnym momencie ścieżka nad jeziorem okazuje się nieprzejezdna i jedyne rozwiązania to:
a) Powrót do jakiegoś sensownego szlaku
b) Wpychanie rowerów pod ostrą skarpę wśród zarośli z nadzieją, ze szlak na górze jest bardziej sensowny.
Wybieramy oczywiście to łatwiejsze rozwiązanie, czyli pchamy rowery na szczyt skarpy… ;)
…a na skarpie zdumiona wycieczka rowerowa niemieckich emerytów. Szczególne wyrazy uznania za wspinaczkę zyskała Basia:
- Się auch (Pani także) ??? Respekt!!! ;)))
Poza Niemcami na górze jest też koń. Jedna fotka konia cyknięta i jedziemy dalej w … komfortowych warunkach i w ten sposób docieramy do Lenz.
Pora lunchu.
Misiacz wyżera "jakieś coś". ;)
Przejeżdżamy przez mostek nad kanałem łączącym Plauer See z Mueritz i zaczynamy szukać drogi innej niż w ubiegłym roku. Chcemy jechać brzegiem jeziora do Alt Schwerin, bo rok temu wyszły nam jakieś „skróty” +20 km przez Malchow (aczkolwiek to bardzo ładne miasteczko). Znajdujemy szlak i wjeżdżamy na niego.
Widoki z trasy nadbrzeżnej...
Przy rozwidleniu ścieżek decydujemy się na wersję krótszą, ale bardziej upierdliwą. Upierdliwość ścieżki polega na tym, że jest wąska i otoczona pokrzywami i leżą na niej powalone pnie, nad którymi rowery należy przenosić. Oj, wesoło. ;)
Chaszcze się kończą i przejeżdżamy przez ciekawy camping Naturcamp Malchow. Cisza, spokój, błogość.
Jeszcze kolejne chaszcze za campingiem, jeszcze podprowadzanie rowerów wąską ścieżką przez krzaki i … wytaczamy się na cywilizowaną drogę rowerową Plauer See Rundweg. ;)
Basia z Robertem odjeżdżają, a ja łapię ich na zoom swojego aparatu.
Trasa wiedzie przez osiedle „wypasionych” domków jednorodzinnych Juergenshof, gdzie zatrzymujemy się na zjedzenie kanapek.
Wiata oczywiście jest.
Po posiłku dojeżdżamy do Alt Schwerin, gdzie zwiedzamy klasę dawnej szkoły podstawowej.
Jest klimat, a twórczość plastyczna na tablicy świadczy o błyskotliwości malarza. ;)
Z Alt Schwerin idealnie gładkim asfaltem kierujemy się do Plau am See położonego na zachodniej stronie jeziora. Planujemy tam zatrzymać się na kawę i ciacho. :)
Zanim jednak tam dotrzemy, trasa prowadzi przez teren ciekawego campingu na północnym krańcu jeziora. Asfalt na razie znika i szlak przemierzamy znowu ubitym szutrem.
Niewątpliwą zaletą trasy poprowadzonej przez camping jest możliwość skorzystania z toalet, mydła i wody.
Wjeżdżamy ponownie na asfalt i skręcamy na południe. Zarówno poranne temperatury jak i widoki na polach świadczą, że choć formalnie mamy lato, to jednak mamy jesień. ;)
Jak co niektórzy wiedzą, lubię fotografować łódki, więc i tu się nie powstrzymałem.
Docieramy do Plau am See na upragniony strzał z kofeiny i słodkości. Jedno i drugie pyszne i dające energię do dalszej jazdy. Nasze szczęście dodatkowo polega na tym, że w czasie kiedy biesiadujemy pod parasolami, z nieba leje rzęsisty deszcz. Oczywiście kiedy ruszaliśmy, raczył przestać padać, więc na trasie nie zmokliśmy w ogóle. ;) Ot, taki przypadek. ;)
Widok na marinę w Plau.
Jedziemy potem jakiś czas asfaltową ścieżką, następnie szosą, po czym ponownie wjeżdżamy na wąskie i zalesione ścieżki nad jeziorem. Po lesie szaleje dwóch motocyklistów na motocyklach crossowych i choć zapewne nie jest to do końca legalne, jesteśmy pod wrażeniem ich ekwilibrystyk i umiejętności. Docieramy do Bad Stuer, gdzie czeka nas długi podjazd po nachyleniu, które szacuję na około 20%. Podjechali wszyscy. Na zdjęciu widać startującą u jego podnóża Basię.
Wyjeżdżamy na drogę wiodącą już bezpośrednio na nasz camping. Przed nami około 5 km i już cieszymy się na wieczorną biesiadę przy grillu i piwku. Basia w szczególny sposób cieszy się z całej wycieczki i z tego, że udało się jej podjechać pod taką stromiznę.
Oprócz Marzeny wita nas Tośka i…
…stos naczyń do pozmywania, ale od czego przyczepka? ;)
Naczynia załadowane, mała próba i czas jechać na zmywak – dziś kolej Basi i moja. ;)
Jedni zmywają, inni zajmują się bardziej pożytecznymi rzeczami. ;)
Na szczęście Kierownik ds. Płukania Namydlonych Talerzy otrzymuje upragnioną nagrodę i może wypocząć w komfortowych warunkach. ;)))
Jak wygląda wieczór to chyba nie trzeba specjalnie opisywać – a wygląda on tak. Dla zaniepokojonych naszą dietą - oczywiście wszystkie napoje składają się aż w 95% z wody i dodatków smakowych. ;)
A to trasa naszego dzisiejszego przejazdu.
Dzień 1
Dzień 3 i 4
Dziś ruszamy na objazd jeziora Plauer See, ale trasą w dużej części inną niż w ubiegłym roku (link-klik). Dystans niby niewielki, bo około 50 km (wtedy blisko 70), ale spora część trasy przebiega wąskimi terenowymi ścieżkami nad jeziorem, czasem z wystającymi korzeniami i piaskiem, więc tam tempo nie przekracza zwykle 15 km/h. Tym razem mamy również mniej zwiedzania, więc pora nie jest aż tak bardzo późna. Na razie ścieżka jest z ubitym szutrem i jedzie się bardzo fajnie.
Kiedy docieramy do punktu widokowego, zaczyna się robić przełajowo – pchanie pod górki, po piachu i po korzeniach.
Tym niemniej, podoba nam się to.
Parę ujęć z punktu widokowego i …
…”jedziemy” dalej. ;)))
Kiedy wyjeżdżamy na polanę w lesie, w zagrodzie ukazuje się nam…zebra. ;) Przynajmniej tak nam się wydawało na samym początku, kiedy wydostaliśmy się z krzaków na oświetlony słońcem teren. Tymczasem okazuje się, że to koń okryty specyficzną derką. ;)
W pewnym momencie ścieżka nad jeziorem okazuje się nieprzejezdna i jedyne rozwiązania to:
a) Powrót do jakiegoś sensownego szlaku
b) Wpychanie rowerów pod ostrą skarpę wśród zarośli z nadzieją, ze szlak na górze jest bardziej sensowny.
Wybieramy oczywiście to łatwiejsze rozwiązanie, czyli pchamy rowery na szczyt skarpy… ;)
…a na skarpie zdumiona wycieczka rowerowa niemieckich emerytów. Szczególne wyrazy uznania za wspinaczkę zyskała Basia:
- Się auch (Pani także) ??? Respekt!!! ;)))
Poza Niemcami na górze jest też koń. Jedna fotka konia cyknięta i jedziemy dalej w … komfortowych warunkach i w ten sposób docieramy do Lenz.
Pora lunchu.
Misiacz wyżera "jakieś coś". ;)
Przejeżdżamy przez mostek nad kanałem łączącym Plauer See z Mueritz i zaczynamy szukać drogi innej niż w ubiegłym roku. Chcemy jechać brzegiem jeziora do Alt Schwerin, bo rok temu wyszły nam jakieś „skróty” +20 km przez Malchow (aczkolwiek to bardzo ładne miasteczko). Znajdujemy szlak i wjeżdżamy na niego.
Widoki z trasy nadbrzeżnej...
Przy rozwidleniu ścieżek decydujemy się na wersję krótszą, ale bardziej upierdliwą. Upierdliwość ścieżki polega na tym, że jest wąska i otoczona pokrzywami i leżą na niej powalone pnie, nad którymi rowery należy przenosić. Oj, wesoło. ;)
Chaszcze się kończą i przejeżdżamy przez ciekawy camping Naturcamp Malchow. Cisza, spokój, błogość.
Jeszcze kolejne chaszcze za campingiem, jeszcze podprowadzanie rowerów wąską ścieżką przez krzaki i … wytaczamy się na cywilizowaną drogę rowerową Plauer See Rundweg. ;)
Basia z Robertem odjeżdżają, a ja łapię ich na zoom swojego aparatu.
Trasa wiedzie przez osiedle „wypasionych” domków jednorodzinnych Juergenshof, gdzie zatrzymujemy się na zjedzenie kanapek.
Wiata oczywiście jest.
Po posiłku dojeżdżamy do Alt Schwerin, gdzie zwiedzamy klasę dawnej szkoły podstawowej.
Jest klimat, a twórczość plastyczna na tablicy świadczy o błyskotliwości malarza. ;)
Z Alt Schwerin idealnie gładkim asfaltem kierujemy się do Plau am See położonego na zachodniej stronie jeziora. Planujemy tam zatrzymać się na kawę i ciacho. :)
Zanim jednak tam dotrzemy, trasa prowadzi przez teren ciekawego campingu na północnym krańcu jeziora. Asfalt na razie znika i szlak przemierzamy znowu ubitym szutrem.
Niewątpliwą zaletą trasy poprowadzonej przez camping jest możliwość skorzystania z toalet, mydła i wody.
Wjeżdżamy ponownie na asfalt i skręcamy na południe. Zarówno poranne temperatury jak i widoki na polach świadczą, że choć formalnie mamy lato, to jednak mamy jesień. ;)
Jak co niektórzy wiedzą, lubię fotografować łódki, więc i tu się nie powstrzymałem.
Docieramy do Plau am See na upragniony strzał z kofeiny i słodkości. Jedno i drugie pyszne i dające energię do dalszej jazdy. Nasze szczęście dodatkowo polega na tym, że w czasie kiedy biesiadujemy pod parasolami, z nieba leje rzęsisty deszcz. Oczywiście kiedy ruszaliśmy, raczył przestać padać, więc na trasie nie zmokliśmy w ogóle. ;) Ot, taki przypadek. ;)
Widok na marinę w Plau.
Jedziemy potem jakiś czas asfaltową ścieżką, następnie szosą, po czym ponownie wjeżdżamy na wąskie i zalesione ścieżki nad jeziorem. Po lesie szaleje dwóch motocyklistów na motocyklach crossowych i choć zapewne nie jest to do końca legalne, jesteśmy pod wrażeniem ich ekwilibrystyk i umiejętności. Docieramy do Bad Stuer, gdzie czeka nas długi podjazd po nachyleniu, które szacuję na około 20%. Podjechali wszyscy. Na zdjęciu widać startującą u jego podnóża Basię.
Wyjeżdżamy na drogę wiodącą już bezpośrednio na nasz camping. Przed nami około 5 km i już cieszymy się na wieczorną biesiadę przy grillu i piwku. Basia w szczególny sposób cieszy się z całej wycieczki i z tego, że udało się jej podjechać pod taką stromiznę.
Oprócz Marzeny wita nas Tośka i…
…stos naczyń do pozmywania, ale od czego przyczepka? ;)
Naczynia załadowane, mała próba i czas jechać na zmywak – dziś kolej Basi i moja. ;)
Jedni zmywają, inni zajmują się bardziej pożytecznymi rzeczami. ;)
Na szczęście Kierownik ds. Płukania Namydlonych Talerzy otrzymuje upragnioną nagrodę i może wypocząć w komfortowych warunkach. ;)))
Jak wygląda wieczór to chyba nie trzeba specjalnie opisywać – a wygląda on tak. Dla zaniepokojonych naszą dietą - oczywiście wszystkie napoje składają się aż w 95% z wody i dodatków smakowych. ;)
A to trasa naszego dzisiejszego przejazdu.
Dzień 1
Dzień 3 i 4
WESPRZYJ TWÓRCĘ
Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:
34 1140 2004 0000 3302 4854 3189
Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
48.71 km (25.00 km teren), czas: 03:25 h, avg:14.26 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:18.6 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1074 (kcal)
Dzień 1. Wyjazd nad Plauer See (Pojezierze Meklemburskie).
Sobota, 13 sierpnia 2016 | dodano: 16.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Podobnie jak w
ubiegłym roku, w podobnym składzie wyjeżdżamy na Mecklemburgische Seenplatte
(ja z Basią „Misiaczową” oraz Marzena i Robert „Foxikowie”). Termin prawie ten
sam, choć znacznie krócej. Teraz dodatkowo dołączyła do nas psica Tośka wraz ze
swoją przyczepką. ;)
Ruszamy dość wcześnie rano w sobotę, ponieważ na godzinę 8:00 jesteśmy umówieni w Lubieszynie na granicy.
Po drodze planujemy zatrzymać się w Loecknitz, by zakupić skrzynkę izotoników i inne potrzebne specjały.
A to nasza nowa towarzyszka wyjazdu. ;)
Wskakujemy na autostradę wiodącą na północ Niemiec i po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy na Neubrandendburg i kierujemy się na Waren.
W międzyczasie w miejscowości…Ave trafiamy na ruch wahadłowy.
No to…AVE MISIACZ ! ;)))
Po niecałych trzech godzinach podróży docieramy na Pojezierze Meklemburskie. Camping wybieramy ten sam, co w ubiegłym roku. Ma w sobie jakąś taką fajną i błogą atmosferę, że można by nawet się z niego nie ruszać, tylko po prostu na nim być.
Nikt nie „drze ryja”, nie dudni muzyką, w tle wielkie jezioro Plauer See…
Nasze namioty wzbudzają dość spore zainteresowanie na campingu, prawdopodobnie chodzi o ich wielkość. ;)
Nasze obserwacje są ponadto takie, że coraz mniej turystów wybiera namiot na rzecz przyczep i kamperów, więc pewnie widok namiotu powoli staje się jakiegoś rodzaju atrakcją? ;)
Na miejscu okazuje się, że niewielki ból w łapce Tośki zmienił się w naprawdę duży i z jej podróżowania z nami wyjdą „nici”. Trzyma ją w górze i nie może chodzić, więc nie będziemy jej męczyć podskakiwaniem w przyczepce. W sumie – jeśli można to tak „subtelnie” ująć – „dobrze” się składa, bo Marzena ma z kolei kontuzję nadgarstka i wskazane jest, by obie panie relaksowały się przed namiotem, zamiast podskakiwać na wybojach (ponieważ spora część trasy wiodącej nad jeziorem jest terenowa…albo BARDZO terenowa ;) ).
Pozostaje nam więc wykorzystać nowy pojazd do transportu izotoników z bagażnika do namiotu, a potem do wożenia naczyń do zmywania w „zmywalni”. ;)
Ponieważ tego dnia nie planujemy jakichś specjalnych wyjazdów, zasiadamy do kawki.
W końcu na nasze kolejne biwakowanie zabraliśmy z Basią nasz włoski ekspres do kawy. Pyszności!
Zwracam też uwagę na napis na kubku, który dostałem kiedyś w prezencie. ;)
Po błogim lenistwie ruszamy z Basią na objazd campingu i najbliższej okolicy.
Wydawało mi się, że zakup skrzynki piwa to już naprawdę spory zapas.
Tymczasem na sąsiednim campingu… ;)
Tak naprawdę to nie chce nam się dziś nigdzie turlać.
Jeszcze ujęcie na jezioro, jeszcze jedziemy kawałek w nadbrzeżny las, na przystań…
…i jeszcze od drugiej strony. ;)
Wjeżdżamy na wzgórze na campingu i niczym paparazzi robimy z ukrycia fotkę „Foxikom”. ;)
No i w końcu do rzeczy przechodzimy. ;) Grill, biesiada, pogawędki…
Pyszna karkówka produkcji Roberta i naprawdę pyszna biała kiełbaska z…”Biedronki”. :)
Tymczasem Tośka ma przemiłą sąsiadkę, która się w nią wpatruje. Niestety, w Tośce budzi się instynkt władczyni terenu i przegania wesoło merdającego do niej psa..a raczej psicę. Chciała się przywitać, pobawić, co zgodne jest z naturą tej rasy. A tu masz, nasza bojowa maskotka postanowiła się wykazać… ;)
A to specjalny korkociąg.
Nie, nie do piwa ani do wina, ale do psa…znaczy do mocowania smyczy po wkręceniu w grunt. :)
Choćbym chciał, więcej nie nasmaruję w relacji dotyczącej tego dnia, bo przecież nie będę pisał o długich wieczornych pogawędkach. Do jutra więc, kiedy to ruszymy na objazd jeziora Plauer See. :)
Dzień 2
Dzień 3 i 4
Ruszamy dość wcześnie rano w sobotę, ponieważ na godzinę 8:00 jesteśmy umówieni w Lubieszynie na granicy.
Po drodze planujemy zatrzymać się w Loecknitz, by zakupić skrzynkę izotoników i inne potrzebne specjały.
A to nasza nowa towarzyszka wyjazdu. ;)
Wskakujemy na autostradę wiodącą na północ Niemiec i po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy na Neubrandendburg i kierujemy się na Waren.
W międzyczasie w miejscowości…Ave trafiamy na ruch wahadłowy.
No to…AVE MISIACZ ! ;)))
Po niecałych trzech godzinach podróży docieramy na Pojezierze Meklemburskie. Camping wybieramy ten sam, co w ubiegłym roku. Ma w sobie jakąś taką fajną i błogą atmosferę, że można by nawet się z niego nie ruszać, tylko po prostu na nim być.
Nikt nie „drze ryja”, nie dudni muzyką, w tle wielkie jezioro Plauer See…
Nasze namioty wzbudzają dość spore zainteresowanie na campingu, prawdopodobnie chodzi o ich wielkość. ;)
Nasze obserwacje są ponadto takie, że coraz mniej turystów wybiera namiot na rzecz przyczep i kamperów, więc pewnie widok namiotu powoli staje się jakiegoś rodzaju atrakcją? ;)
Na miejscu okazuje się, że niewielki ból w łapce Tośki zmienił się w naprawdę duży i z jej podróżowania z nami wyjdą „nici”. Trzyma ją w górze i nie może chodzić, więc nie będziemy jej męczyć podskakiwaniem w przyczepce. W sumie – jeśli można to tak „subtelnie” ująć – „dobrze” się składa, bo Marzena ma z kolei kontuzję nadgarstka i wskazane jest, by obie panie relaksowały się przed namiotem, zamiast podskakiwać na wybojach (ponieważ spora część trasy wiodącej nad jeziorem jest terenowa…albo BARDZO terenowa ;) ).
Pozostaje nam więc wykorzystać nowy pojazd do transportu izotoników z bagażnika do namiotu, a potem do wożenia naczyń do zmywania w „zmywalni”. ;)
Ponieważ tego dnia nie planujemy jakichś specjalnych wyjazdów, zasiadamy do kawki.
W końcu na nasze kolejne biwakowanie zabraliśmy z Basią nasz włoski ekspres do kawy. Pyszności!
Zwracam też uwagę na napis na kubku, który dostałem kiedyś w prezencie. ;)
Po błogim lenistwie ruszamy z Basią na objazd campingu i najbliższej okolicy.
Wydawało mi się, że zakup skrzynki piwa to już naprawdę spory zapas.
Tymczasem na sąsiednim campingu… ;)
Tak naprawdę to nie chce nam się dziś nigdzie turlać.
Jeszcze ujęcie na jezioro, jeszcze jedziemy kawałek w nadbrzeżny las, na przystań…
…i jeszcze od drugiej strony. ;)
Wjeżdżamy na wzgórze na campingu i niczym paparazzi robimy z ukrycia fotkę „Foxikom”. ;)
No i w końcu do rzeczy przechodzimy. ;) Grill, biesiada, pogawędki…
Pyszna karkówka produkcji Roberta i naprawdę pyszna biała kiełbaska z…”Biedronki”. :)
Tymczasem Tośka ma przemiłą sąsiadkę, która się w nią wpatruje. Niestety, w Tośce budzi się instynkt władczyni terenu i przegania wesoło merdającego do niej psa..a raczej psicę. Chciała się przywitać, pobawić, co zgodne jest z naturą tej rasy. A tu masz, nasza bojowa maskotka postanowiła się wykazać… ;)
A to specjalny korkociąg.
Nie, nie do piwa ani do wina, ale do psa…znaczy do mocowania smyczy po wkręceniu w grunt. :)
Choćbym chciał, więcej nie nasmaruję w relacji dotyczącej tego dnia, bo przecież nie będę pisał o długich wieczornych pogawędkach. Do jutra więc, kiedy to ruszymy na objazd jeziora Plauer See. :)
Dzień 2
Dzień 3 i 4
WESPRZYJ TWÓRCĘ
Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:
34 1140 2004 0000 3302 4854 3189
Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
5.03 km (5.03 km teren), czas: 00:27 h, avg:11.18 km/h,
prędkość maks: 24.00 km/hTemperatura:21.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 118 (kcal)
Na Hackerle i do Moenkebude. Z Basią, Asią, Krzysiem i Mariuszem.
Niedziela, 7 sierpnia 2016 | dodano: 07.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kolejny wesoły wyjazd z radosną ekipą: Basia, Asia, Krzyś (mój brat) i Mariusz.
Dziś ruszamy ze Szczecina o 10:30 samochodami z rowerami na dachach. Chcemy z Basią pozostałym pokazać, jak smakuje fiszbuła Hackerle w Rieth.
Na parking przy Grenzstrasse docieramy po godzinie, zdejmujemy rowery i zmierzamy prosto do "fiszbudy", bowiem smaka mamy nieziemskiego.
Pani oczywiście nas poznaje, tyle tylko że tym razem nie "zwei mal und Radeberger (kalt)", a "fuenf mal + drei Redeberger (auch kalt)". ;)
Wcinamy te pyszności i nieco ociężale kierujemy się na Luckow.
Asia z Mariuszem są w tych okolicach raz pierwszy, więc chętnie wdrapują się na wieżę widokową.
Jedziemy najpierw przez las asfaltówką, po czym odbijamy szutrową drogą na Luckow.
Tam zwiedzamy miejscowy kościół.
My z Basią to nie wiem, który już raz. ;)
Kierujemy się na Bellin, gdzie na chwilę odbijamy na plażę.
Zwykle jest fajnie, bo pusto, ale dziś sporo ludzi.
Do tego jakiś Herr "Cerber" pilnuje, aby z rowerem nieco za daleko nie pójść (bo koła brudzą piasek ;))).
Na nic "foch" Mariusza - Herr nie pozwala nawet oprzeć roweru o stół pingpongowy.
Ja, naturlich - Ordnung muss sein (zasada ta oczywiście nijak nie dotyczy wlewających się nieprzebranymi falami nowych mieszkańców tego kraju).
Opuszczamy kąpielisko nad Stettiner Haff i kierujemy się do kawiarni w Ueckermunde, bowiem niektóre panie są na "głodzie kofeinowym". ;)))
Po drodze - Misiacz na świni. ;)
Nim zasiądziemy przy kawiarnianym stoliku, zasiadamy na miejscowej ławeczce "kingsajz". ;)
Niektórzy odpłynęli... ;)
Po wypiciu pysznych kawek i wciągnięciu ciasta ciasta ruszamy do Moenkebude.
Chcemy pokazać Asi, Mariuszowi i Krzyśkowi tamtejszą marinę...no i zrobić parę kilometrów w fajnym towarzystwie.
Tą samą trasą wracamy do Ueckermunde, gdzie prowadzimy resztę po innych zakątkach tego malowniczego miasteczka.
Krótka wizyta na rynku.
...i jeszcze na chwilę do portu, tym razem od innej niż ostatnio strony.
Wracamy trasą wiodącą przez plażę wśród rzeźb stworzonych z pni uschłych przy drodze drzew.
Bardzo ciekawa forma ich wykorzystania.
Na plaży tłumy, więc nic tam po nas, więc trasą przez Warsin i przez las wracamy do Rieth, skąd po załadowaniu rowerów na dachy wracamy do Szczecina.
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1140 (kcal)
Dziś ruszamy ze Szczecina o 10:30 samochodami z rowerami na dachach. Chcemy z Basią pozostałym pokazać, jak smakuje fiszbuła Hackerle w Rieth.
Na parking przy Grenzstrasse docieramy po godzinie, zdejmujemy rowery i zmierzamy prosto do "fiszbudy", bowiem smaka mamy nieziemskiego.
Pani oczywiście nas poznaje, tyle tylko że tym razem nie "zwei mal und Radeberger (kalt)", a "fuenf mal + drei Redeberger (auch kalt)". ;)
Wcinamy te pyszności i nieco ociężale kierujemy się na Luckow.
Asia z Mariuszem są w tych okolicach raz pierwszy, więc chętnie wdrapują się na wieżę widokową.
Jedziemy najpierw przez las asfaltówką, po czym odbijamy szutrową drogą na Luckow.
Tam zwiedzamy miejscowy kościół.
My z Basią to nie wiem, który już raz. ;)
Kierujemy się na Bellin, gdzie na chwilę odbijamy na plażę.
Zwykle jest fajnie, bo pusto, ale dziś sporo ludzi.
Do tego jakiś Herr "Cerber" pilnuje, aby z rowerem nieco za daleko nie pójść (bo koła brudzą piasek ;))).
Na nic "foch" Mariusza - Herr nie pozwala nawet oprzeć roweru o stół pingpongowy.
Ja, naturlich - Ordnung muss sein (zasada ta oczywiście nijak nie dotyczy wlewających się nieprzebranymi falami nowych mieszkańców tego kraju).
Opuszczamy kąpielisko nad Stettiner Haff i kierujemy się do kawiarni w Ueckermunde, bowiem niektóre panie są na "głodzie kofeinowym". ;)))
Po drodze - Misiacz na świni. ;)
Nim zasiądziemy przy kawiarnianym stoliku, zasiadamy na miejscowej ławeczce "kingsajz". ;)
Niektórzy odpłynęli... ;)
Po wypiciu pysznych kawek i wciągnięciu ciasta ciasta ruszamy do Moenkebude.
Chcemy pokazać Asi, Mariuszowi i Krzyśkowi tamtejszą marinę...no i zrobić parę kilometrów w fajnym towarzystwie.
Tą samą trasą wracamy do Ueckermunde, gdzie prowadzimy resztę po innych zakątkach tego malowniczego miasteczka.
Krótka wizyta na rynku.
...i jeszcze na chwilę do portu, tym razem od innej niż ostatnio strony.
Wracamy trasą wiodącą przez plażę wśród rzeźb stworzonych z pni uschłych przy drodze drzew.
Bardzo ciekawa forma ich wykorzystania.
Na plaży tłumy, więc nic tam po nas, więc trasą przez Warsin i przez las wracamy do Rieth, skąd po załadowaniu rowerów na dachy wracamy do Szczecina.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
56.52 km (5.00 km teren), czas: 03:16 h, avg:17.30 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1140 (kcal)
Dzień 2. Do Leśniczówki Piasek z Basią, Asią i Mariuszem.
Niedziela, 31 lipca 2016 | dodano: 01.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Link do dnia 1: KLIK
-------------------------
Wstaję późno rano i nie powiem, że wypoczęty. Jest dość późno, bo dochodzi 9:30, ale takie są skutki długich nocnych pogawędek. ;) Jeśli dobrze zapamiętałem, to ruszamy o 11:30, czyli o godzinę później niż wczoraj. Teraz przyjdzie nam się wspinać długim podjazdem aż na wysokość miejscowości Raduń.
Basia powoli rusza przodem, a ja z Asią i Mariuszem odbijamy na chwilę w las, ponieważ chcę im pokazać głaz upamiętniający przedwojennego leśniczego.
W końcu docieramy wspólnie do ostrego zjazdu w Dolinę Miłości. Tradycyjnie już (czyli tak naprawdę po raz drugi) okazuje się, że już sam drogowskaz ma niesamowitą magiczną moc i … ;)))
Na zjeździe rozpędzam się do skromnych 52 km/h, tak więc jako pierwszy wpadam do Zatoni Dolnej i kieruję swój rower do „Wiejskiego Kocura”, gdzie pan Rysiu piecze ponoć jedne z najlepszych ciast w okolicy. Czas więc przystąpić do pierwszych testów.
Grupa dojeżdża i zamawiamy ciasto jagodowe i kawę. To naprawdę bardzo dobry zestaw!
Po chwili mamy już (oprócz pana Rysia) kolejnych znajomych – małżeństwo rowerzystów z Dobrej, które się do nas przysiada, a których odprowadzimy potem do Schwedt, gdzie się pożegnamy.
Właściciel „Wiejskiego Kocura” to bardzo sympatyczny, wesoły i ciekawy człowiek. Dowiadujemy się, że nie tylko prowadzi swoją kawiarenkę, ale uczestniczy w organizacji imprez plenerowych, warsztatów, koncertów i ciekawych spotkań w Dolinie Miłości, więc zostawiam swoją wizytówkę – kto wie, może i ja kiedyś trafię tam ze swoimi warsztatami?
Posileni, wspólnie z nowymi znajomymi ruszamy szutrem wzdłuż brzegu Odry do Krajnika Dolnego, gdzie robimy zapasy napojów, bo w Niemczech pod tym względem „dzicz kompletna”. Dojeżdżając do Schwedt, ponownie spotykamy...Michała "Michussa". Tym razem "robi" 150 km. ;)
W Schwedt Piotr i Ula kierują się na południe, by „Szlakiem Odra-Nysa” dotrzeć do Cedyni, my zaś ruszamy do Friedrichsthal. Zatrzymujemy się na krótki popas (znowu! ;) ) i na sesyjkę zdjęciową na drewnianym mostku za Schwedt.
Dzioby - obowiązkowe! :)))
Podobnie jak wczoraj, przemykamy przez teren budowy, bo objazd jest „gdzieś nie wiadomo gdzie”.
Krajobraz chyba nieco księżycowy? ;)
Tymczasem na zachodzie zaczynają się zbierać bure chmury, a raczej jedna chmura, ale jak my nie damy rady to kto?
„Banda Czworga” przed akcją (czwarty członek gangu schowany za aparatem)! ;)
Gdy siedzimy (na kolejnym popasie, jakby kto pytał) w wiacie we Fredrichsthal, zaczynają spadać pierwsze krople deszczu. To się nazywa mieć szczęście! Jest to jednocześnie okazja do pogawędek z następnymi napotkanymi turystami. Coś się ostatnio wyjątkowo rozmowny robię. ;)
Opad za chwilę ustaje, więc ruszamy na drogę objazdową „przez łąki i pola”, czy jak my to nazywamy „wersję demo pól Holandii”.
Daleko nie ujeżdżamy, gdy nadciąga kolejny „prysznic”…a na nas czeka przestronna i pusta wiata, gdzie możemy sobie odpocząć po przejechaniu powalającego dystansu ok. 300 metrów! ;)
Kiedy opad ustaje, ruszamy i „naoBkoło” dojeżdżamy do Gartz, gdzie zaczyna się kolejny „prysznic”. Cóż z tego, skoro znowu mieliśmy szczęście. Siedzimy ponownie na lodach i kawie u pani Eli, gdzie zajmujemy ostatni wolny stolik pod parasolem. ;)
Kiedy kończymy popas, kończy się i „natrysk” i będziemy mieli już od niego spokój aż do Szczecina.
Na długim podjeździe za Kołbaskowem spotykamy…Tunię. ;) Ileż tych spotkań na tym wyjeździe. Niesamowite. Dwa dni, a tyle osób się przewinęło. Lubię to! ;)
Dojeżdżamy do Szczecina i kończymy wyprawę; jak zwykle oprócz poczucia satysfakcji pozostaje uczucie niedosytu, że to już koniec.
Dziękujemy Asi i Mariuszowi za wspaniałe towarzystwo (i wszystkim innym, których poznaliśmy)!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
74.45 km (7.00 km teren), czas: 04:33 h, avg:16.36 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1528 (kcal)
Dzień 1. Do Leśniczówki Piasek z Basią, Asią i Mariuszem.
Sobota, 30 lipca 2016 | dodano: 01.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Prawdę mówiąc, to kombinowaliśmy z Basią jakiś
rowerowy kolejny wyjazd na dwa dni. Zupełnym "przypadkiem" mój
znajomy z firmy, Mariusz, poczuł w sobie zew globetrottera i zapragnął wraz z
żoną Asią zacząć jeździć turystycznie.
"Foxiki" i "Bronik" uziemieni i jakoś niestety nie ma okazji wspólnie pojeździć, więc Wszechświat pustki nie znosząc podsyła nowe rowerowe znajomości i pojechaliśmy w nowym składzie. :)
Ruszamy naszymi załadowanymi rowerami w sobotę około godziny 10:30 spod „Castoramy” na Gumieńcach i kierujemy się w stronę Kołbaskowa i Rosówka. Wcześniej na miejscu zbiórki spotykamy z Basią naszą koleżankę Jolę, ale to zupełnie inny krąg zainteresowań niż rowerowy. ;) Ciekawych spotkań i ludzi na trasie będzie na tym wyjeździe sporo.
Od samego początku zmagamy się z wiatrem wiejącym centralnie w twarz.
Żartujemy, że w czasie powrotu się zmieni i też będzie wiał w twarz. Cóż…takie czasy, że wykrakaliśmy! ;)
Na stacji „Bobryka” w Przecławiu Asia i Mariusz uzupełniają brakujące 50% ciśnienia w oponach. ;)
Operacja całkiem legalna wbrew pozorom, bo obsługa zezwoliła na użycie kompresora. Kupuję jakieś słodycze zasilające, Mariusz dodatkowe napoje i ruszamy dalej.
Na wysokości stacji „Lotos” za Kołbaskowem odbijamy z polskiej drogi rowerowej na łącznik wiodący do szlaków niemieckich i kierujemy się na Neurosow i Rosow.
W międzyczasie dogania nas na szosówce Michał „Michuss”, nasz znajomy z Bikestats. Wspólnie dojeżdżamy do Rosow, gdzie oczywiście cykamy wspólną fotkę.
Jedziemy drogą w kierunku Tantow, po czym skręcamy w prawo na Neurochlitz. Tym razem wiatr wieje w plecy i na dodatek zasuwamy ostro z górki – wspaniała nagroda dla „przedmuchanego wmordęwindem” rowerzysty. ;)
Piękną drogą wśród drzew docieramy do Staffelde i przy kurhanie robimy sobie popas.
Można by rzec, że każdy nasz wyjazd to popas przeplatany jazdą albo jazda przeplatana popasami. ;)
Tych dziobów to na wyjeździe będzie mnóstwo.
Jakiejś radosnej "korby" nam dostarczały! ;
To zdjęcie wykonane aparatem Mariusza / Asi (wszystkie bez stopki Misiaczowej są ich autorstwa).
Zjeżdżamy do Mescherin i wjeżdżamy na szlak „Oder-Neisse Radweg”. Za długo to my znów nie pojedziemy, bo za jakieś 5 kilometrów planujemy…popas w Gartz w Imbissie na nabrzeżu u pani Eli. Ciasto, kawa…takie tam. No relaksik! ;)
Lekko podpasieni wjeżdżamy na drogę rowerową na wale przeciwpowodziowym. Przed nami 7 km do…kolejnego popasu.
We Friedrichsthal. ;)))
Nie mówię, że się ciągle opychamy, ale posiedzieć i pogadać to sobie lubimy. ;)
Dalej droga do Schwedt po wale jest oficjalnie zamknięta ze względu na roboty budowlane i proponowany jest objazd opłotkami przez Gatow, ale jakoś nam się nie uśmiecha ta trasa, na dodatek dłuższa i korzystamy z wbudowanego w polską świadomość „zmysłu organizacyjnego”. Krótko mówiąc, omijamy barierki i jedziemy przez budowę, ponieważ w weekendy i tak nikt tam nie pracuje, a droga na budowie jest dobrze ubita.
W pewnym momencie Mariusz jedzie za Asią na górę wału, co kończy się na jego końcu sprowadzaniem rowerów po piachu. Widok jak z westernu (jeśli ktoś pamięta, jak konno dzielni kowboje zjeżdżali ze wzgórz). ;)
W Schwedt wjeżdżamy do miasta i w „Netto” robimy zapasy piwa i prowiantu, które będziemy potem wciągać długim i ciężkim podjazdem w Cedyńskim Parku Krajobrazowym…ale warto.
Jest gorąco i duszno, więc zatrzymujemy się w Krajniku Górnym na zimne napoje.
Dojeżdżamy do Piasku i lokujemy się w pokojach, po czym udajemy się jeszcze na małe zakupy do spożywczego „GS-u”. ;)
Wbrew pozorom, to nie koniec dnia. Pani Dorota (właścicielka) pokazuje gościom największy w Polsce zbiór długopisów i muzeum staroci. Oczywistością jest, że prowadzimy potem jak zawsze ciekawe rozmowy z panią Dorotą, która częstuje nas też „wyciągiem z winogron” własnej produkcji. ;)
Do rozmowy dołącza się też pan Janusz z żoną, sympatyczne małżeństwo z Wrocławia podróżujące samochodem po kraju. Okazuje się, że pan Jan również jest turystą rowerowym, no cóż za przypadek (mamy już zaproszenie do Wrocławia). Rozmowy na różne tematy, w tym „nie z tej Ziemi” trwałyby do rana i tylko zdrowy rozsądek każe nam się położyć spać około godziny 2:00 w nocy! ;) W końcu jutro czeka nas powrót na dystansie ok. 80 km. Niby niedużo, ale jak się człowiek nie wyśpi i późno wyjedzie, to różnie to bywa. ;)
Link do dnia 2: KLIK
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1513 (kcal)
"Foxiki" i "Bronik" uziemieni i jakoś niestety nie ma okazji wspólnie pojeździć, więc Wszechświat pustki nie znosząc podsyła nowe rowerowe znajomości i pojechaliśmy w nowym składzie. :)
Ruszamy naszymi załadowanymi rowerami w sobotę około godziny 10:30 spod „Castoramy” na Gumieńcach i kierujemy się w stronę Kołbaskowa i Rosówka. Wcześniej na miejscu zbiórki spotykamy z Basią naszą koleżankę Jolę, ale to zupełnie inny krąg zainteresowań niż rowerowy. ;) Ciekawych spotkań i ludzi na trasie będzie na tym wyjeździe sporo.
Od samego początku zmagamy się z wiatrem wiejącym centralnie w twarz.
Żartujemy, że w czasie powrotu się zmieni i też będzie wiał w twarz. Cóż…takie czasy, że wykrakaliśmy! ;)
Na stacji „Bobryka” w Przecławiu Asia i Mariusz uzupełniają brakujące 50% ciśnienia w oponach. ;)
Operacja całkiem legalna wbrew pozorom, bo obsługa zezwoliła na użycie kompresora. Kupuję jakieś słodycze zasilające, Mariusz dodatkowe napoje i ruszamy dalej.
Na wysokości stacji „Lotos” za Kołbaskowem odbijamy z polskiej drogi rowerowej na łącznik wiodący do szlaków niemieckich i kierujemy się na Neurosow i Rosow.
W międzyczasie dogania nas na szosówce Michał „Michuss”, nasz znajomy z Bikestats. Wspólnie dojeżdżamy do Rosow, gdzie oczywiście cykamy wspólną fotkę.
Jedziemy drogą w kierunku Tantow, po czym skręcamy w prawo na Neurochlitz. Tym razem wiatr wieje w plecy i na dodatek zasuwamy ostro z górki – wspaniała nagroda dla „przedmuchanego wmordęwindem” rowerzysty. ;)
Piękną drogą wśród drzew docieramy do Staffelde i przy kurhanie robimy sobie popas.
Można by rzec, że każdy nasz wyjazd to popas przeplatany jazdą albo jazda przeplatana popasami. ;)
Tych dziobów to na wyjeździe będzie mnóstwo.
Jakiejś radosnej "korby" nam dostarczały! ;
To zdjęcie wykonane aparatem Mariusza / Asi (wszystkie bez stopki Misiaczowej są ich autorstwa).
Zjeżdżamy do Mescherin i wjeżdżamy na szlak „Oder-Neisse Radweg”. Za długo to my znów nie pojedziemy, bo za jakieś 5 kilometrów planujemy…popas w Gartz w Imbissie na nabrzeżu u pani Eli. Ciasto, kawa…takie tam. No relaksik! ;)
Lekko podpasieni wjeżdżamy na drogę rowerową na wale przeciwpowodziowym. Przed nami 7 km do…kolejnego popasu.
We Friedrichsthal. ;)))
Nie mówię, że się ciągle opychamy, ale posiedzieć i pogadać to sobie lubimy. ;)
Dalej droga do Schwedt po wale jest oficjalnie zamknięta ze względu na roboty budowlane i proponowany jest objazd opłotkami przez Gatow, ale jakoś nam się nie uśmiecha ta trasa, na dodatek dłuższa i korzystamy z wbudowanego w polską świadomość „zmysłu organizacyjnego”. Krótko mówiąc, omijamy barierki i jedziemy przez budowę, ponieważ w weekendy i tak nikt tam nie pracuje, a droga na budowie jest dobrze ubita.
W pewnym momencie Mariusz jedzie za Asią na górę wału, co kończy się na jego końcu sprowadzaniem rowerów po piachu. Widok jak z westernu (jeśli ktoś pamięta, jak konno dzielni kowboje zjeżdżali ze wzgórz). ;)
W Schwedt wjeżdżamy do miasta i w „Netto” robimy zapasy piwa i prowiantu, które będziemy potem wciągać długim i ciężkim podjazdem w Cedyńskim Parku Krajobrazowym…ale warto.
Jest gorąco i duszno, więc zatrzymujemy się w Krajniku Górnym na zimne napoje.
Dojeżdżamy do Piasku i lokujemy się w pokojach, po czym udajemy się jeszcze na małe zakupy do spożywczego „GS-u”. ;)
Wbrew pozorom, to nie koniec dnia. Pani Dorota (właścicielka) pokazuje gościom największy w Polsce zbiór długopisów i muzeum staroci. Oczywistością jest, że prowadzimy potem jak zawsze ciekawe rozmowy z panią Dorotą, która częstuje nas też „wyciągiem z winogron” własnej produkcji. ;)
Do rozmowy dołącza się też pan Janusz z żoną, sympatyczne małżeństwo z Wrocławia podróżujące samochodem po kraju. Okazuje się, że pan Jan również jest turystą rowerowym, no cóż za przypadek (mamy już zaproszenie do Wrocławia). Rozmowy na różne tematy, w tym „nie z tej Ziemi” trwałyby do rana i tylko zdrowy rozsądek każe nam się położyć spać około godziny 2:00 w nocy! ;) W końcu jutro czeka nas powrót na dystansie ok. 80 km. Niby niedużo, ale jak się człowiek nie wyśpi i późno wyjedzie, to różnie to bywa. ;)
Link do dnia 2: KLIK
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
76.57 km (3.00 km teren), czas: 04:50 h, avg:15.84 km/h,
prędkość maks: 39.00 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1513 (kcal)
Z Basią z Campingplatz Bellin. Dzień 2.
Niedziela, 17 lipca 2016 | dodano: 18.07.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Link do relacji z dnia 1: KLIK
***
Gdy budzę się około 7 rano, deszcz już nie pada (popadał trochę w nocy na namiot, ale nas nie dosięgnął).
Słońce przebija się przez unoszącą się mgłę i wygląda to bardzo niesamowicie.
Wsuwam się jednak z powrotem do namiotu, by "na chwilkę" się zdrzemnąć...i ta chwilka trwa ponad godzinę.
Choć dziś mamy przed sobą blisko 90 km (wyszło 85,50 km), to zbieramy się jak to zwykle Misiacze - w swoim czasie.
Basia idzie się kąpać, a ja zajmuję się zwijaniem namiotu i jego wyposażenia.
Po zapakowaniu rowerów idę cyknąć fotkę miejsca, w którym byliśmy na campingu.
Dla niewtajemniczonych: Bellin leży nad Stettiner Haff, czyli po naszemu nad Zalewem Szczecińskim, a dla gości z południa Polski to już prawie Bałtyk. ;)))
Wywozimy śmieci do kubłów i przed startem na Ueckermunde jeszcze ostatnie siusiu. ;)
Jak co roku - małpuję "Gladiatora" w zbożu. ;)
No muszę! ;)
Pogoda nadal jak na zamówienie (no bo nasz Taniec Słońca to w sumie jest zamówienie ;))).
Port w Ueckermunde w godzinach porannych, czyli w porze, o której rzadko tam bywamy.
Malownicza uliczka w Ueckermunde.
To miasteczko jest przepiękne i ma swój klimat.
Ponieważ na tak krótki wyjazd nie braliśmy kuchenki, kawy ani kubków, więc tradycyjnie zajeżdżamy do "CAFE" na ciasto i pyszną kawę.
Informacja dla miłośników pysznego lahmacun u "naszego" Turka obok w "Uecker 66" - jeżeli zobaczycie za ladą nowych młodych sprzedawców - nie zamawiajcie.
Nie umieją oni tego podać tak, by było smacznie. Widocznie stary Turek wyjechał na urlop i trzeba uzbroić się w cierpliwość.
My decydujemy się dziś na lahmacun w nieodległym Torgelow.
Czy jedziemy na zachód czy na południe - znów mamy wiatr w plecy.
W przypadku skręcania na wschód - również! ;)))
Do Torgelow wiedze przepiękna ścieżka rowerowa przez las, dobrze utwardzona i malownicza.
Nawet Misiaczom-asfaltofilom się podoba. :)
W Torgelow zajeżdżamy na lahmacun.
Choć jest bardzo dobry, to jest tak olbrzymi, że zjadam tylko pół, a resztę pakuję na potem do sakwy.
Po posiłku przejeżdżamy obok Imbissu, w którym kiedyś zatrzymywaliśmy się na izotonik i lody.
Niestety, od jakiegoś czasu jest zamknięty na głucho.
W ogóle całe to miasteczko jest tak wyludnione, że aż czuję się nieswojo. Gdzie są mieszkańcy?
Przejeżdżamy przez mostek nad rzeczką Uecker (Wkra) i kierujemy się na Pasewalk.
Oczywiście nadal mamy wiatr w plecy.
Mimo tego i pięknej trasy jestem tak rozleniwiony kebabem, że marzę o...rowerze elektrycznym!!! ;)))
Przed Pasewalkiem skręcamy na Krugsdorf, gdzie zatrzymujemy się nad jeziorem na lody.
Tam również prawie nikogo nie ma, a zwykle są tam spore ilości ludzi.
Przez Koblentz i Rothenklempenow docieramy do Loecknitz. Gdzieś tam na horyzoncie po lewej i po prawej kłębią się ciemne chmury, ale nie nad nami.
Jedziemy więc do Netto na całkiem spore zakupy i ruszamy w kierunku granicy w Linken.
Na niebie trwa zadziwiające zjawisko.
Wzdłuż naszej trasy między Loecknitz, a Linken po jej lewej i prawej stronie wiszą w oddali ciężkie chmury, z których ku ziemi ciągną strugi deszczu...a my jedziemy w suchym przesmyku między nimi. ;)))
Przed nami jeszcze blisko 30 km jazdy i ciekawi jesteśmy, czy dojedziemy do domu "suchym kołem". ;)
To ostatnia już fotka przed granicą.
Już w Szczecinie udało mi się sfotografować ciekawy samochód.
Na dachu siedzi sobie jakiś pluszowy "Misiacz" w goglach. ;)
Do domu przyjeżdżamy "na sucho", nie dosięgła nas żadna ulewa, mieliśmy słońce i wiatr w plecy praktycznie cały czas.
Kiedy zasiadamy już w domu do kolacji, za oknem zaczyna padać deszcz.
Teraz już może... ;)
***
Gdy budzę się około 7 rano, deszcz już nie pada (popadał trochę w nocy na namiot, ale nas nie dosięgnął).
Słońce przebija się przez unoszącą się mgłę i wygląda to bardzo niesamowicie.
Wsuwam się jednak z powrotem do namiotu, by "na chwilkę" się zdrzemnąć...i ta chwilka trwa ponad godzinę.
Choć dziś mamy przed sobą blisko 90 km (wyszło 85,50 km), to zbieramy się jak to zwykle Misiacze - w swoim czasie.
Basia idzie się kąpać, a ja zajmuję się zwijaniem namiotu i jego wyposażenia.
Po zapakowaniu rowerów idę cyknąć fotkę miejsca, w którym byliśmy na campingu.
Dla niewtajemniczonych: Bellin leży nad Stettiner Haff, czyli po naszemu nad Zalewem Szczecińskim, a dla gości z południa Polski to już prawie Bałtyk. ;)))
Wywozimy śmieci do kubłów i przed startem na Ueckermunde jeszcze ostatnie siusiu. ;)
Jak co roku - małpuję "Gladiatora" w zbożu. ;)
No muszę! ;)
Pogoda nadal jak na zamówienie (no bo nasz Taniec Słońca to w sumie jest zamówienie ;))).
Port w Ueckermunde w godzinach porannych, czyli w porze, o której rzadko tam bywamy.
Malownicza uliczka w Ueckermunde.
To miasteczko jest przepiękne i ma swój klimat.
Ponieważ na tak krótki wyjazd nie braliśmy kuchenki, kawy ani kubków, więc tradycyjnie zajeżdżamy do "CAFE" na ciasto i pyszną kawę.
Informacja dla miłośników pysznego lahmacun u "naszego" Turka obok w "Uecker 66" - jeżeli zobaczycie za ladą nowych młodych sprzedawców - nie zamawiajcie.
Nie umieją oni tego podać tak, by było smacznie. Widocznie stary Turek wyjechał na urlop i trzeba uzbroić się w cierpliwość.
My decydujemy się dziś na lahmacun w nieodległym Torgelow.
Czy jedziemy na zachód czy na południe - znów mamy wiatr w plecy.
W przypadku skręcania na wschód - również! ;)))
Do Torgelow wiedze przepiękna ścieżka rowerowa przez las, dobrze utwardzona i malownicza.
Nawet Misiaczom-asfaltofilom się podoba. :)
W Torgelow zajeżdżamy na lahmacun.
Choć jest bardzo dobry, to jest tak olbrzymi, że zjadam tylko pół, a resztę pakuję na potem do sakwy.
Po posiłku przejeżdżamy obok Imbissu, w którym kiedyś zatrzymywaliśmy się na izotonik i lody.
Niestety, od jakiegoś czasu jest zamknięty na głucho.
W ogóle całe to miasteczko jest tak wyludnione, że aż czuję się nieswojo. Gdzie są mieszkańcy?
Przejeżdżamy przez mostek nad rzeczką Uecker (Wkra) i kierujemy się na Pasewalk.
Oczywiście nadal mamy wiatr w plecy.
Mimo tego i pięknej trasy jestem tak rozleniwiony kebabem, że marzę o...rowerze elektrycznym!!! ;)))
Przed Pasewalkiem skręcamy na Krugsdorf, gdzie zatrzymujemy się nad jeziorem na lody.
Tam również prawie nikogo nie ma, a zwykle są tam spore ilości ludzi.
Przez Koblentz i Rothenklempenow docieramy do Loecknitz. Gdzieś tam na horyzoncie po lewej i po prawej kłębią się ciemne chmury, ale nie nad nami.
Jedziemy więc do Netto na całkiem spore zakupy i ruszamy w kierunku granicy w Linken.
Na niebie trwa zadziwiające zjawisko.
Wzdłuż naszej trasy między Loecknitz, a Linken po jej lewej i prawej stronie wiszą w oddali ciężkie chmury, z których ku ziemi ciągną strugi deszczu...a my jedziemy w suchym przesmyku między nimi. ;)))
Przed nami jeszcze blisko 30 km jazdy i ciekawi jesteśmy, czy dojedziemy do domu "suchym kołem". ;)
To ostatnia już fotka przed granicą.
Już w Szczecinie udało mi się sfotografować ciekawy samochód.
Na dachu siedzi sobie jakiś pluszowy "Misiacz" w goglach. ;)
Do domu przyjeżdżamy "na sucho", nie dosięgła nas żadna ulewa, mieliśmy słońce i wiatr w plecy praktycznie cały czas.
Kiedy zasiadamy już w domu do kolacji, za oknem zaczyna padać deszcz.
Teraz już może... ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
85.50 km (5.00 km teren), czas: 05:17 h, avg:16.18 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1700 (kcal)
Z Basią na Campingplatz Bellin. Dzień 1.
Sobota, 16 lipca 2016 | dodano: 18.07.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Choć co roku jeździliśmy z Basią sporo, to w tym roku...eee, nie powiem. ;) No lipa...W każdym razie trzeba było ruszyć Misiaczowe zady i ... za nami mini-sakwiarski wyjazd na 2 dni, w sumie blisko 150 km. Pojechaliśmy do Bellin koło Ueckermunde na camping, na którym byliśmy już wcześniej.
Prognozy pogody na weekend zapowiadały się do d...i siedzielibyśmy w domu, ale od czego tradycyjny Taniec Słońca, który "odtańczyliśmy" z Basią w ostatniej chwili. ;) Mieliśmy jechać w kilka osób, ale jak zwykle pojechaliśmy sami. Zapowiadane prognozy pogody sprawiły, że z początku wyjazd był odwołany i tak to prognoza pomieszała szyki pozostałym (ale nie nam, bo my zrobiliśmy co trzeba ;) ).
Mieliśmy SUUUPER pogodę, naszych kół nie zmoczyła nawet kropla deszczu i na dodatek na campingu odwiedzili nas Marzena i Robert "Foxikowie! Z Tośką oczywiście! ;)
Tyle tytułem wstępu znanego już z FB.
Oczywiście wstaliśmy jak zwykle za późno, ale jak na nas pakowanie dobytku biwakowego i przygotowanie rowerów poszło wyjątkowo sprawnie i "już" o 13:00 ruszyliśmy na szlak.
Po kilometrze zorientowaliśmy się, że Basia zgubiła swojego odblaskowego miśka, więc puściłem ją przodem, a sam pojechałem szukać zguby (odpadł w czasie upadku roweru przed garażem).
Basię dogoniłem dopiero na Derdowskiego, choć jechała bardzo wolno. Powoli zaczynał robić się upał.
Tego i następnego dnia wiatr wiał dosłownie na nasze życzenie - tam gdzie jechaliśmy - tam mieliśmy go w plecy.
Dziwne to zjawisko troszkę, ale jakże pomocne. ;)
W Tanowie zrobiliśmy małe zakupy i ruszyliśmy na Dobieszczyn.
W międzyczasie odebrałem wiadomość od "Foxików", że wracając znad polskiego morza wrócą przez Niemcy i nas na chwilę odwiedzą, choć my swój przyjazd planowaliśmy w okolicach godziny 19:00.
Kolejny popas, tym razem na parkingu leśnym przed Dobieszczynem.
Tak jak w roku ubiegłym pojechaliśmy nie na Hintersee, a na Nowe Warpno, skąd przez las można dojechać asfalcikiem do Rieth (pomijając krótkie odcinki dojazdowe do ścieżki).
Przekraczamy granicę.
Dróżka po niemieckiej stronie wiodąca do Rieth, a na niej Basia.
Co się robi zawsze w Rieth?
Idzie się na bułę Hackerle i Radebergera do pani, która od dawna zna nasze zamiłowanie do jej potrawy.
Miejsce cudne, brakuje tylko możliwości biwakowania.
Zawsze mamy opory, by stamtąd odjeżdżać.
Widoki niesamowite!
Błogość...
Choć niechętnie, to ruszyliśmy leniwie w stronę Warsin.
Dobrze, że do Bellin stąd jest tak blisko, bo czuliśmy nieziemskie lenistwo.
Okazało się, że na miejsce dotarliśmy godzinę przed przewidywanym czasem, więc można był spokojnie rozbijać namiot.
Nadciągających z Tośką "Foxików" poprosiliśmy zaś o kupienie nam izotoników na wieczór (inaczej musielibyśmy podjechać sami do Ueckermunde i pewnie ze spotkania byłyby "nici").
To nasz rowerowy pałacyk. ;)
Nasi sympatyczni goście.
Szkoda, że bez namiotu, bo bardzo chcieli zostać.
Tośka to pies wyjątkowo lubiący campingi.
Impresjonizm z Tośką. ;)
Goście posiedzieli na szczęście wyjątkowo długo i dzięki temu mogliśmy w sympatycznej atmosferze zaplanować wstępnie kolejny wyjazd biwakowy.
Już w nocy na nasz namiot pokapał deszcz, ale to już było bez znaczenia, grunt że w czasie jazdy mamy dobrą pogodę. ;)
Namiot jest dobry, a nowy pokrowiec na rowery spisał się znakomicie.
Link do relacji z dnia 2: KLIK
Prognozy pogody na weekend zapowiadały się do d...i siedzielibyśmy w domu, ale od czego tradycyjny Taniec Słońca, który "odtańczyliśmy" z Basią w ostatniej chwili. ;) Mieliśmy jechać w kilka osób, ale jak zwykle pojechaliśmy sami. Zapowiadane prognozy pogody sprawiły, że z początku wyjazd był odwołany i tak to prognoza pomieszała szyki pozostałym (ale nie nam, bo my zrobiliśmy co trzeba ;) ).
Mieliśmy SUUUPER pogodę, naszych kół nie zmoczyła nawet kropla deszczu i na dodatek na campingu odwiedzili nas Marzena i Robert "Foxikowie! Z Tośką oczywiście! ;)
Tyle tytułem wstępu znanego już z FB.
Oczywiście wstaliśmy jak zwykle za późno, ale jak na nas pakowanie dobytku biwakowego i przygotowanie rowerów poszło wyjątkowo sprawnie i "już" o 13:00 ruszyliśmy na szlak.
Po kilometrze zorientowaliśmy się, że Basia zgubiła swojego odblaskowego miśka, więc puściłem ją przodem, a sam pojechałem szukać zguby (odpadł w czasie upadku roweru przed garażem).
Basię dogoniłem dopiero na Derdowskiego, choć jechała bardzo wolno. Powoli zaczynał robić się upał.
Tego i następnego dnia wiatr wiał dosłownie na nasze życzenie - tam gdzie jechaliśmy - tam mieliśmy go w plecy.
Dziwne to zjawisko troszkę, ale jakże pomocne. ;)
W Tanowie zrobiliśmy małe zakupy i ruszyliśmy na Dobieszczyn.
W międzyczasie odebrałem wiadomość od "Foxików", że wracając znad polskiego morza wrócą przez Niemcy i nas na chwilę odwiedzą, choć my swój przyjazd planowaliśmy w okolicach godziny 19:00.
Kolejny popas, tym razem na parkingu leśnym przed Dobieszczynem.
Tak jak w roku ubiegłym pojechaliśmy nie na Hintersee, a na Nowe Warpno, skąd przez las można dojechać asfalcikiem do Rieth (pomijając krótkie odcinki dojazdowe do ścieżki).
Przekraczamy granicę.
Dróżka po niemieckiej stronie wiodąca do Rieth, a na niej Basia.
Co się robi zawsze w Rieth?
Idzie się na bułę Hackerle i Radebergera do pani, która od dawna zna nasze zamiłowanie do jej potrawy.
Miejsce cudne, brakuje tylko możliwości biwakowania.
Zawsze mamy opory, by stamtąd odjeżdżać.
Widoki niesamowite!
Błogość...
Choć niechętnie, to ruszyliśmy leniwie w stronę Warsin.
Dobrze, że do Bellin stąd jest tak blisko, bo czuliśmy nieziemskie lenistwo.
Okazało się, że na miejsce dotarliśmy godzinę przed przewidywanym czasem, więc można był spokojnie rozbijać namiot.
Nadciągających z Tośką "Foxików" poprosiliśmy zaś o kupienie nam izotoników na wieczór (inaczej musielibyśmy podjechać sami do Ueckermunde i pewnie ze spotkania byłyby "nici").
To nasz rowerowy pałacyk. ;)
Nasi sympatyczni goście.
Szkoda, że bez namiotu, bo bardzo chcieli zostać.
Tośka to pies wyjątkowo lubiący campingi.
Impresjonizm z Tośką. ;)
Goście posiedzieli na szczęście wyjątkowo długo i dzięki temu mogliśmy w sympatycznej atmosferze zaplanować wstępnie kolejny wyjazd biwakowy.
Już w nocy na nasz namiot pokapał deszcz, ale to już było bez znaczenia, grunt że w czasie jazdy mamy dobrą pogodę. ;)
Namiot jest dobry, a nowy pokrowiec na rowery spisał się znakomicie.
Link do relacji z dnia 2: KLIK
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
62.68 km (5.00 km teren), czas: 03:36 h, avg:17.41 km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1234 (kcal)
Z Basią na działkę.
Niedziela, 10 lipca 2016 | dodano: 10.07.2016Kategoria Z Basią..., Szczecin i okolice
Lenistwa c.d.
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 150 (kcal)
Rower:Fińczyk
Dane wycieczki:
7.50 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 150 (kcal)