MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecińskie Rajdy BS i RS

Dystans całkowity:14134.97 km (w terenie 1800.85 km; 12.74%)
Czas w ruchu:693:50
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:278949 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:68.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Wyprawa szczecińskiego BS na kebab do Ueckermunde (D).

Sobota, 19 lutego 2011 | dodano: 20.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
To już kolejny wyjazd pod hasłem Bikestats, nawet już nie liczę który – tyle się ich już od było od tego pierwszego razu. Tym razem trasę wymyśliłem ja, ponieważ planowana przez Gadabagiennego trasa Kostrzyn-Szczecin musiała zostać przesunięta na inny termin.
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):



Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))

Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).

Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)

Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)

Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.


Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.

Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)

Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.

Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).

Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.

Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.

Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)
Kebab w Ueckermunde. Szczeciński BS. © Misiacz

Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.

Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.

Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)

Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
:))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 141.16 km (17.00 km teren), czas: 05:50 h, avg:24.20 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)

Z Gadzikiem do Penkun.

Środa, 16 lutego 2011 | dodano: 16.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Otwieram rano oczy, a tu SMS-od Gadabagiennego, że proponuje wypad o godzinie 11:00 w kierunku Schwedt. Jako, że zleceń dziś nie obrabiałem, przeto "szybko" się spakowałem i o godzinie 11:00 spotkaliśmy się z Jarkiem. Miał jeszcze jechać Jurek, ale nad cyklozą zwyciężyła życiowa mądrość i postanowił nie jechać w taką wichurę i ziąb na rowerek tuż po przebytej chorobie.
Po dojechaniu do Rosówka i przekroczeniu granicy z Niemcami doszliśmy do wniosku, że nie ma co się szarpać z wiatrem bocznym i pchać na południe na Gartz, a lepiej skręcić w prawo i dać się nieść wiatrowi w kierunku Storkow (od razu wiedziałem, że kiedyś trzeba będzie pod ten wiatr wrócić).
Minąwszy Rosow dojechaliśmy do Nadrensee, gdzie skręciliśmy w lewo na drogę biegnącą tuż przy autostradzie, a prowadzącą do Storkow.
Gadzik tak mnie wymęczył, że wezwałem pomoc! :)))

A na poważnie, fajnie i spokojnie się jeździ z Jarkiem, a jedyną pomocą jakiej potrzebowałem było pożarcie batonika.
W Storkow poprowadziłem "grupę" drogą z równiutko poukładanych płyt wiodącą do Penkun.
Droga Storkow - Penkun (D) © Misiacz

Tam pokazałem Jarkowi kościół, rynek i obelisk odłupany pociskiem w czasie wojny.

Na tej kolumience widać ślad po walnięciu pocisku.

Z rynku przejechaliśmy pod pałac, spod którego ścieżka powiodła nas nad jezioro.
Tam zatrzymaliśmy się na herbatę z termosów i kanapki.

Po posiłku wspięliśmy się pod dość ostry podjazd i ruszyliśmy na Krackow.
Już za moment wiatr-przyjaciel zamienił się w wiatr-sku...a. Walił po twarzy, kołach, hamował, przechylał...ale jechaliśmy, byle do przodu.
W Krackow zjechałem z głównej trasy, chcąc pokazać Jarkowi rzeźby wykonane w przydrożnych, uschniętych drzewach. Zdjęć nie robiłem, bo bym się powtarzał - byłem tu nie pierwszy raz. Za to pierwszy raz skręciłem z tej drogi w lewo, w stronę pałacu i muzeum zabytkowych pojazdów. Jakoś nigdy nie było okazji.

Muzeum w zimie jest nieczynne, chyba że zadzwoni się pod podany numer, wtedy przyjdzie ktoś i otworzy. Doszliśmy do wniosku, że jak znajdziemy większą grupę chętną nie tylko do jazdy, ale również do zwiedzania, to na pewno kiedyś tam zajedziemy.
Cyknąłem fotkę pałacu i ruszyliśmy na Lebehn.

Wiatr teraz kazał nam płacić ostry haracz za to, że wcześniej nam tak pomagał...jak mafia jakaś.
W Lebehn ponownie zatrzymaliśmy się w wiatach nad jeziorem na krótki postój, po czym pojechaliśmy do Schwennenz.
Jako, że nie chciałem wracać z "niczym", zajechaliśmy do sklepiku pani Anke Schumann na małe zakupy. Sklepik ten to w zasadzie ewenement w Niemczech (przynajmniej w tej części). O ile u nas w każdej wiosce jest kilka lub kilkanaście sklepików różnej maści, o tyle w Niemczech w wioskach nie ma ich praktycznie wcale.
Zdarzają się markety większych sieci, ale tylko w większych miejscowościach, a i to nie zawsze.
A oto i moje zakupy! :))) Warsteiner!

Ze Schwennenz do granicy wiedzie jedynie stara brukowana droga o długości 1,5 km, która jest tak zarośnięta i tak nieużywana, że w zasadzie można ją uznać za drogę gruntową. Przed wojną biegła na Boblin (obecnie Bobolin już w Polsce), potem obie wioski na długie lata podzieliła granica.
Teraz jest tam tylko bramka, którą może przejść pieszy lub przejechać rowerzysta, stąd i ruch znikomy. Może to i dobrze?
Po wjechaniu do Polski zaczął się asfalt, a żeby nie walczyć z wiatrem bezpośrednio "dającym w pysk", cwanie skręciliśmy na Stobno i przez Okulickiego i Centralny wróciliśmy na Pomorzany. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 64.00 km (5.00 km teren), czas: 03:04 h, avg:20.87 km/h, prędkość maks: 41.30 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1354 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Rajd BS Lubanowo "Zemsta Jurka". Cztery dziury!

Sobota, 12 lutego 2011 | dodano: 12.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Spotkanie tradycyjnie o 9:00 na Moście Długim. Ja, Sargath i Kris.
Jurek powalony chorobą, Jarek powalony pracą...nie mogli przyjechać.

Zapowiadana przez Sargatha "turystyczna jazda" zaczęła się do narzucenia przez niego prędkości 33 km/h. To kolejny Cyborg. Normalnie poczułem się jak "turysta". :)))
W takim tempie dotarliśmy na Słoneczne, gdzie czekał na nas Gryf (Adrian) z Gryfina.

Dalszą trasę nazwałem "Zemstą Jurka" (to on zaplanował trasę, a potem wiedząc co nas czeka - z premedytacją zachorował! :)))
Trasa była malownicza, sęk w tym, że była to gruntówka wiodąca na szczyt Gór Bukowych, a ja miałem z przodu szosową oponę. Fajnie zapadała się w tymże gruncie.
Dodatkowo byłem słaby na początku, jakbym z rok nie jeździł. Niech nikt nie waży się mnie więcej nazywać Cyborgiem. Ja tylko z nimi jeżdżę.
Nie usprawiedliwia tego nawet fakt, że do godziny 1:30 w nocy walczyłem z naprawą Windowsa 7 (pieprzona aktualizacja, chrzaniony Microsoft...szlag by ich...) i spałem tylko 4 godziny. Gadbagienny nawet po zarwanej nocy wali po 200 km!

Na dodatek za ciepło się ubrałem, na szczęście koło głazu "Serce Puszczy" był czas na popas i rozebrałem się do rosołu prawie, by zmienić bluzy.


Jadąc w kierunku Binowa i potem dalej natrafiliśmy na piekielny bruk. "Zemsta Jurka" objawiła się w tym, że moja szosowa oponka złapała szczelinę między oblodzonymi kostkami bruku, potem był uślizg...a potem...:(((
Potem leżałem na tym bruku wyjąc z bólu. Rower się wywalił, ja wraz z nim. Walnąłem kolanem w bruk. Dziura w spodniach, gąbce kierownicy, w kolanie i w nowiutkim zimowym ochraniaczu na buty z neoprenu. Przez 10 minut nie mogłem dojść do siebie z bólu, na szczęście Kris miał plaster i zalepiłem ranę.
Od tego momentu doszliśmy do wniosku, że Jurek się nudzi, ulepił nasze figurki z gliny i wbija w nie szpilki, za to, że nie mógł z nami jechać! :))))))))))))))
Dalej jechaliśmy przez serię wiosek i wioseczek, gdzie sfotografowałem kilka kościołów.


"Zemsta Jurka" trwała nadal (Jureczku, my Cię bardzo lubimy, to po prostu takie nasze "zwiewne" żarciki!:))). Za Dołgimi czekała nas malownicza droga po "krowich łbach", pomiędzy którymi klinowała się moja szosowa opona.
Miał szczęście Ismail Delivere, że z nami nie pojechał. Koła jego szosówki po tej trasie stałyby się chyba kwadratowe! :)

Na szczęście widoki były wspaniałe!

Po drodze natknęliśmy się na stary młyn wodny.

Wreszcie dotelepaliśmy się do Lubanowa, o mało nie pogubiłem wszystkich plomb w zębach! :)
Tu ciekawostka - Chrystusek przed kościołem ustawiony na obelisku upamiętniającym poległych żołnierzy niemieckich.

Jeśli o mnie chodzi, to był to ostatni element "Zemsty Jurka" - droga rozpieprzona niczym po bombardowaniu, zamknięta dla ruchu poprzez usypanie wałów ziemnych. Daliśmy jednak radę.

Wreszcie droga się skończyła. Na zdjęciu dawne zabudowania folwarczne w Babinku, potem zdemolowane przez PGR, a następnie wykupione przez prywatnego właściciela.
Jak powiedział nam tubylec, za czasów niemieckich należało to do hrabiostwa, niestety pałac jest w kompletnej ruinie.

Minęliśmy Steklno i wjechaliśmy na drogę Banie - Gryfino. Tam Misiacz się wreszcie obudził, wrzuciłem 40 -45 km/h i zasuwałem aż do krzyżówki na Gryfino w Pniewie.
Ot, taki polski powstańczy zryw - żeby nikt mnie po tym nie nazywał Cyborgiem!
W Gryfinie zostaliśmy zaproszeni przez Gryfa do domu na herbatę, batoniki i ciastka, bardzo fajna rzecz i miła. Coraz więcej pojawia się w rejonie "Przyjaznych Punktów BS" (ostatnio była to uczta u Shrinka w Nowogardzie!).

Potem Adrian odprowadził nas kawałek za Gryfino, po czym zawrócił do domu.
"Turystyczny Sargath" wrzucił 35 km/h i tak to sobie w "spokojnym tempie" zasuwaliśmy w kierunku Szczecina (pewnie chodziło o podkręcenie średniej z bruku, gdzie ja turlałem się z prędkością 9 km/h).
Na moście nad Odrą zatrzymaliśmy się na zdjęcie zachodu słońca.
Zachód słońca z mostu nad Odrą. © Misiacz

P.S. Pisząc wczoraj o "skromnych 120 km" wykazałem się skrajnym brakiem wyobraźni. Wyszło 100 km, wcale nie skromnych, co czuję w mięśniach, a zwłaszcza w kolanie! :)

A to trasa zaplanowana przez Jurka, nie do końca taka wyszła dzięki praktykom voo-doo:))):

:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 100.04 km (10.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:20.01 km/h, prędkość maks: 47.70 km/h
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2150 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Rewelacyjny, ostry „Rajd Szczecińskiego BS do Shrinka”!

Sobota, 29 stycznia 2011 | dodano: 30.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kiedy rzuciłem na Forum temat „Rajd do Shrinka” do Nowogardu, nawet nie sądziłem, że będzie:
a) Tak fajnie
b) Tak ostro
c) Tak zimno
d) Tak rewelacyjnie
…i że pod koniec dnia uznam się w zasadzie za Cyborga (nie wszystko mi jeszcze powymieniali, na razie skupili się na hydraulice siłowej. :)))
Daleko mi jednak do prawdziwych "wymiataczy", choć powoli robię postępy. Są tacy, którzy z uporem maniaka nazywają mnie Cyborgiem, a są i tacy, którzy wprost mówią, że jestem cieniakiem. Bądź tu mądry...



Skład ekipy był dość zmienny. Tradycyjnie w sobotni poranek na Moście Długim stawił się Jurek (jurektc), Krzysiek, Jarek (gad bagienny) i ja. Paweł (Sargath) dołączył do nas dopiero w Nowogardzie, ponieważ rano zatrzymały go jakieś sprawy na uczelni i dojechał do nas do Nowogardu pociągiem.
Nie mogło też zabraknąć tytułowego Shrinka, który o godzinie 10:00 miał oczekiwać na nas w Goleniowie, około 40 km od Szczecina i 34 km od Nowogardu, czyli mniej więcej w połowie trasy.
Spotkanie na Moście Długim. Szczecin © Misiacz

Od rana po Szczecinie snuła się gęsta mgła, a ulice były mokre. To jednak ostatnimi czasy nie przeszkadza nam w odbywaniu wspaniałych wycieczek. Jadąc ulicą Kolumba w kierunku miejsca spotkania czułem, że wczorajsza całodzienna walka z nową oponą i dętkami nie poszła na marne. Widziałem, że tylko założenie na przód cienkiej trekkingowej opony Schwalbe Marathon Plus 700x28C daje mi szansę z tym gangiem robotów na rowerach (dodam, że górskich, z grubymi terenowymi oponami).
Tak jak się spodziewałem, zaraz po cyknięciu powitalnej fotki ruszyliśmy ostro z kopyta…a raczej z koła. Od razu prędkości zaczęły oscylować w granicach 27-30 km/h, a przez większość trasy tempo nadawał niezniszczalny Jarek (gadbagienny). Jurek był podejrzanie spokojny, a Kris czasem ostro szalał. Przez Dąbie przejechaliśmy dobrą, asfaltową ścieżką rowerową, by wkrótce potem skręcić na Pucice. Zatrzymałem ten pęd (znowu ja) na krótki postój na picie i to i owo przy Pomniku Przyrody „Aleja Dębu Szypułkowego”…ale kto by tam chciał robić zdjęcia, kiedy licznik „niepotrzebnie” wskazuje 0,00 km/h. ;)))
Jurkowi strasznie marzły palce u rąk i u nóg, więc zaproponowałem mu pewien alpinistyczny sposób – posmarowanie ich wazeliną. Miałem tylko taką do ust, więc poszła na place rąk. Różnicę czuć w zasadzie od razu. Wykombinowałem, że po przyjeździe do Goleniowa zawitamy do apteki i kupimy czystą wazelinę w tubce (0,97 zł), a Jurek u Shrinka nasmaruje palce u nóg.
Przed Goleniowem skręciliśmy w nową drogę przy Parku Przemysłowym i podobnie jak ostatnim razem, spotkaliśmy tego samego kolarza co ostatnio, kiedy jechaliśmy do Zielonczyna.
Spotkanie ze Shrinkiem w Goleniowie. © Misiacz

W Goleniowie powitała nas zadowolona gęba Sebastiana (Shrinka), a w zasadzie to zamarznięta kominiarka rozciągająca się w szerokim uśmiechu. Po krótkiej przerwie dla odtajania w poczekalni dworca PKP i zakupie wazeliny przez Jurka zdaliśmy się na prowadzenie przez Shrinka.
Topniejemy na dworcu PKP w Goleniowie. © Misiacz

Chcieliśmy ominąć drogę główną pełną TIR-ów i różnych czubków w samochodach, a Shrink zna ciekawą, choć nieco dłuższą trasę. Ruszył ostro na Żółwią Błoć, a przez moją głowę przeszła myśl: „Czyżby kolejny Cyborg, a może to Elektroniczny Niedźwiedź?". Moje szczęście, że wczoraj trochę poimprezował i dawno nie jeździł, bo nie wiem w jakim stanie bym dojechał do Nowogardu.
W Żółwiej Błoci zatrzymaliśmy się, aby zrobić sobie fotkę z pomnikiem żółwia.
Pomnik żółwia w Żółwiej Błoci. © Misiacz

Droga za wsią była ciekawa, niestety składała się głównie z łat i dziur, co szczególnie odczuwałem na nowej cienkiej oponie.
Po jakimś czasie zjechaliśmy nieco na prawo z drogi głównej, ponieważ Shrink chciał pokazać nam zabytkowy dąb.
Dąb w Niewiadowie w romantycznej poświacie. © Misiacz

Potem wróciliśmy na drogę i ruszyliśmy w kierunku Nowogardu. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka postojów, z czego najciekawszy był ten pod największym w Polsce bukiem, składającym się z kilku ramion wyrastających z jednego pnia.
Misiaczowy postój. © Misiacz

Olszyca. Największy buk w Polsce. © Misiacz

Do Nowogardu zostało jeszcze 8 km, a Shrinka oprócz wcześniej wspomnianych dolegliwości dopadły jeszcze skurcze mięśni wynikające z zaniedbań w przyjmowaniu magnezu i dbałości o wypijanie przy tym 3 kaw dziennie. Po prostu siadły baterie i koniec. No, ale od czego ekipa Cyborgów?
Pomocne chwytaki Cyborgów. © Misiacz

Dla nich (dla nas?) taka pomoc koledze to żaden problem. Dojechaliśmy więc do Nowogardu, a tam oczekiwał na nas nad jeziorem Paweł (Sargath).
Nad jeziorem w Nowogardzie. © Misiacz

Teraz przed nami była najważniejsza część wyjazdu – wizyta w domu u Shrinka i Pani Shrinkowej (Agi). Sebastian ma dość pokaźną piwnicę, więc udało nam się w niej upchnąć wszystkie sześć rowerów.
Piwnica u Shrinka. © Misiacz

Kiedy weszliśmy do domu, zostaliśmy wręcz zalani morzem życzliwości i sympatii. Taka gościna naprawdę bardzo nas pozytywnie nastroiła. Agnieszka powitała nas tak ciepło, jakbyśmy znali się od wielu, wielu lat. Mogliśmy wysuszyć mokre ciuchy na kaloryferach, a na stole oczekiwała na nas uczta! Kawa, herbata, pieczone kurczaki, zrazy, ziemniaki, dwa rodzaje sałatek.

Powstrzymałem łakomstwo, bo wiedziałem, że może być potem trudno ruszyć. Z nadzieją wpatrywałem się w ilości pochłaniane przez Cyborgi i myślałem: „Jedzcie dużo, napychajcie zbiorniki, będziecie ciężsi, a ja będę miał jakiekolwiek szanse”! ;))) Od razu powiem, że się przeliczyłem. Napchanie zbiorników nic mi nie pomogło. Przed wyjściem dostałem jeszcze świeżej herbatki do termosu, a w buteleczkę słynnego Shrink-drinka (napój z wody, miodu i soli).
Jeszcze raz chciałbym podziękować za niesamowitą gościnność oraz zaproszenie do kolejnych odwiedzin (nawet z noclegiem dla całej naszej ekipy!!!).
Shrink hoduje specyficznego potworka w terrarium:

Sebastian, mimo że poważnie osłabiony, postanowił nas odprowadzić w kierunku Maszewa, przez które teraz mieliśmy jechać. Jesteśmy mu za to wdzięczni, że wykazał się takim hartem ducha.
Po kilku kilometrach podjął słuszną decyzję, że czas już wracać.
Oczywiście nie obyło się bez pożegnalnego zdjęcia…no i pożegnalnego niedźwiadka, pomiędzy nami dwoma z rodzaju misiowatych. ;)

Jarek ruszył ostro do przodu, tak ostro, że w Maszewie Jurek poratował mnie batonem energetycznym. Generalnie cały czas jechało mi się super, czasem mam tylko tzw. „doły glukozowe” i po wciągnięciu czegoś słodkiego jadę spokojnie dalej.
Przejechaliśmy przez Przemocze i dojechaliśmy do drogi z płyt łączącej Chociwel z autostradą na Szczecin. Zaczynało już zmierzchać, a do celu mieliśmy ze 30 km. Naszych pięć migających lampek widać było na wiele kilometrów, a pomimo tego niektórym popapranym kierowcom nie chciało się zachować należytego odstępu. Gdybyśmy dopadli kierowcę Tigry, który pędem przejechał na kilka centymetrów od Sargatha, nie wiem, czy wróciłby o własnych siłach do domu.
Wkrótce jednak wjechaliśmy na szeroką dwupasmową drogę, która jednocześnie służyć ma jako lotnisko dla samolotów bojowych w czasie wojny, więc jest dobrze utrzymana i bardzo szeroka.
Jeszcze przed zjazdem w kierunku Załomia zatrzymaliśmy się na ostatni posiłek i herbatę z termosów. Było już dość ciemno. Ktoś rzucił myśl, że tylko czubki jeżdżą w styczniu w takim tempie na takie dystanse i kończą wyprawy po zmroku. Dobrze, że nas to nie dotyczy. ;)))))))))
Snujemy się niczym duchy we mgle:

Kiedy zjechaliśmy na drogę do Załomia, jechałem na przedzie, ponieważ posiadam dość wydajny reflektorek zasilany z dynama w piaście. Zwiększa to opory, ale dzięki temu udało się nam ominąć większość dziur i dojechać do Dąbia, gdzie ulice były już oświetlone.
Od Dąbia Krisowi coś się poprzestawiało w oprogramowaniu i narzucił takie tempo, że dałem sobie spokój nawet z myśleniem o nim (a po mojej głowie chodziło pytanie: „Czy moje 27 km/h to naprawdę za mało po blisko 140 km jazdy?”). Za nim popędził Jarek i Paweł, a my z Jurkiem dalej trzymaliśmy stałą dotychczasową prędkość.
Jurek został przypuszczam raczej z koleżeńskiej solidarności, bo wiem, że też lubi sobie na koniec poszaleć. Dzięki!
Ulicą Gdańską dojechaliśmy na miejsce porannego spotkania. Oczywiście musiało być pożegnalne zdjęcie.

Razem z Jarkiem pożegnaliśmy grupę i pojechaliśmy w lewo. Postanowiłem odprowadzić Jarka do pracy na nocną zmianę (ten to ma siłę) na 18:30. Przed rondem przy dworcu jakiś samochód ostro zahamował przede mną, więc i ja zahamowałem, a za mną Jarek. Na tyle ostro, że wywrócił się, obił kolano, rower grzmotnął w asfalt i wyleciała pompka. Nieciekawie to wyglądało, ale przecież w razie czego można u Jarka wymienić przegub, zawias czy co on tam ma w tych kolanach. :)
Punkt 18:30 Jarek wszedł do pracy, a ja pojechałem do domu.
To była kolejna udana wyprawa, a ilość przejechanych przeze mnie w styczniu kilometrów przewyższa niejedne miesiące letnie.
Grunt to dobra ekipa!

P.S. Jurek nakręcił taki filmik z naszego wyjazdu:
:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 155.23 km (2.00 km teren), czas: 06:44 h, avg:23.05 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3479 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Upierdliwe przygotowania do 150 km + Masa Krytyczna.

Piątek, 28 stycznia 2011 | dodano: 28.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Od rana "coś" próbuje mi uniemożliwić jutrzejszy wyjazd z Cyborgami na 150 km do Shrinka.
Zaczęło się od zmiany przedniej opony, nówka sztuka Schwalbe Marathon Plus. To tak trudna do nałożenia opona, że połamałem 2 łyżki. :/
Po długiej walce wreszcie założyłem to cholerstwo, w środku nówka dętka, na obręczy gładka opaska kevlarowa.
Pompuję i słyszę: ssssssssssssssssssss...
Zawór OK.
Kolejna walka, tym razem ze zdjęciem kapcia. Zdjąłem. W dętce dwie dziury, od wewnętrznej strony. Fabryczne dziury. No to hop, na Prophete Touringstar i do centrum, z reklamacją. Dętkę wymienili, dokupiłem też łyżki.
Przystanek w drodze po dętkę. © Misiacz

Stalowe łyżeczki pozwoliły sobie poradzić szybko ze zmianą. Szybki kurs KTM-em na stację, nabijam powietrza na kamień.
Wstawiam rower do domu.
Opona mięknie z godziny na godzinę. No co jest??!!!!!!!
Touringstar w akcji "Dętka". © Misiacz

Znowu zdejmowanie koła, walka z oponą. Jest. Kolejna dziura. Teraz już wiem. Załatwiam dętki łyżkami.
Rzucam koło w diabły i jadę na Masę Krytyczną na rowerku Prophete.
Tam Kris daje mi łyżki Schwalbe. Plastik pancerny...aaa, po drodze zakup zestawu do łatania dętek, bo oczywiście w tym co mam w domu...rozwaliła się tuba z klejem! :/
Masa Krytyczna. Szczecin © Misiacz

Zdjęcia do dupy (z komórki, nie w głowie mi było myśleć o aparacie), takie jak cały dzień.
Teraz czekam na reakcję koła na trzecią naprawę... Rower:Prophete Touringstar Dane wycieczki: 32.22 km (4.00 km teren), czas: 01:21 h, avg:23.87 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Rekord styczniowy 150 km. Zielonczyn z Bikestats!

Sobota, 22 stycznia 2011 | dodano: 23.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
No to pobiłem swój rekord styczniowy, jako że nigdy więcej w styczniu nie przejechałem, z tego co pamiętam.
Trasa w dużym przybliżeniu przebiegała tak (nie ma na mapie nowo zbudowanej drogi przed Goleniowem, którą jechaliśmy).



Co ważniejsze, rekord pobity w doborowym towarzystwie kumpli z Bikestats plus Kris.
Początkowo wahałem się, czy jechać. Dystans 150 km z takimi Cyborgami jak Jurek (jurektc), Jarek (gadbagienny), Kris czy Paweł (Sargath) nie wróżył turystycznej przejażdżki. Jurek obiecał, że nie będzie się wyrywał jak chart z uwięzi i w zasadzie słowa dotrzymał. :)
Ponieważ bardzo chciało mi się gdzieś dalej ruszyć i rowerek był świeżo po serwisie, postanowiłem w sobotni poranek o 9:00 rano stawić się na zbiórkę przy Moście Długim.

Mimo, że temperatura nie była specjalnie niska, panowało przenikliwe, wilgotne szczecińskie zimno. Było pochmurno. Ruszyliśmy ulicą Gdańską, dając sobie spokój ze "ścieżką" rowerową, która wyglądała jak pozimowe wysypisko śmieci.
Dopiero w okolicach lotniska w Dąbiu zaczęła się ścieżka z prawdziwego zdarzenia. Asfaltowa i gładka. Doprowadziła nas prawie do wyjazdu z Dąbia (wg moich obserwacji Dąbie ma statystycznie więcej ścieżek niż Szczecin :))).
Za Dąbiem skręciliśmy w lewo na Pucice i Załom.
Sargath miał pecha, bo połamał okulary i zimny wiatr dawał mu po oczach, dodajmy do tego niedawno przebytą chorobę (osłabienie) i tempo nadane przez Cyborgi (rzadko schodziło poniżej 25 km/h), a pojawi się obraz pełni szczęścia. :)
Był jednak dzielny i do samego końca trzymał się dzielnie - naprawdę silny osobnik! Kandydat na pełnoprawnego Cyborga. :)
Jarek pokazał nam drogę do Goleniowa, której do tej pory nie znałem. Dojazd dzięki temu jest ciekawszy i bezpieczniejszy.
W Goleniowie skręciliśmy na Stepnicę. Po przejechaniu nad autostradą zatrzymaliśmy się w lesie na gorącą herbatę z termosów.

Warto było, bo mimo ochraniaczy zimno dobierało się do stóp. Zmieniłem skarpetki na inne, wypiłem herbatkę, cyknęliśmy po kilka zdjęć i ruszyliśmy do Stepnicy, szukać jakiegoś lokalu, gdzie można by zjeść coś na gorąco.


Za jakiś czas zatrzymaliśmy się na kolejny postój.
Kiedy już zajeżdżę swojego skórzanego Favorita, następne będzie takie siodełko, jakie ma Jarek.

Stepnica jak wymarła. Wszystkie restauracje, knajpy, bistra i co tam jeszcze stoi...były pozamykane na głucho.
Jak mawiają Rosjanie, "закрытo на зиму" :)))
Również nad Zalewem Szczecińskim nic otwartego.
Otwarta była tylko przestrzeń.

Jarek (Gadbagienny) rozbudził w nas nadzieję, mówiąc, że 4 km za Zielonczynem jest pizzeria prowadzona przez Włocha, który serwuje naprawdę niepowtarzalne dania.
Z chęcią ruszyliśmy w tamtym kierunku. Na miejscu okazało się, że pizzeria...została sprzedana kilka dni temu. Zastaliśmy tylko nowych właścicieli, którzy chcą dalej prowadzić lokal.
Cóż było robić, zawróciliśmy do Zielonczyna, aby wjechać na punkt widokowy, do którego wycieczkę oraz jego zdobycie wymarzył sobie Jurek.

Podjazd był dość ostry leśną gruntową drogą. Na górze czekał na nas taki sobie widoczek, ale to dlatego, że pogoda była dość nieciekawa i powietrze nie było zbyt przejrzyste.

Był za to czas na kolejny popas i na zrobienie kilku fotek.

Postanowiliśmy wracać tą samą drogą, ponieważ droga na Przybiernów przypomina drogę po nalocie bombowym - dziura za dziurą.
Jarek rozbudził w nas kolejną nadzieję na coś ciepłego do jedzenia. Goleniów. Dworzec. Najlepsze hot-dogi w okolicy. Podobno.
No to dojechaliśmy do tego Goleniowa.

Dojechaliśmy do dworca i co? Mogliśmy co najwyżej pocałować klamkę zamkniętej budki z hot-dogami. Budki bez hot-dogów. Nie całowaliśmy. Niehigieniczne.
Na szczęście po drodze zauważyliśmy bar z kebabem, jeśli się nie mylę, to przy ul. Konstytucji 3-go Maja.

Bar ten możemy szczerze polecić. Obsługa sympatyczna, porcje pyszne i tak ogromne, że ledwo zjedliśmy. Kebab z dużą ilością kebabu, a nie w dawkach symbolicznych, jak to jest praktykowane gdzieniegdzie. Niczym nie ustępował kebabowi w Niemczech.

Napełnieni niczym wypasione prosiaki ruszyliśmy do Szczecina.
Zapadał zmrok, więc mimo ociężałości zdrowo ciągnęliśmy do celu.
Noc zapadła, kiedy wyjechaliśmy z Dąbia. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia tych pięciu migających czerwonych lampek, przemieszczających się szybko do przodu.

Most Długi. W końcu dotarliśmy do miejsca, z którego rano ruszyliśmy.
Jeszcze pamiątkowa fotka i każdy ruszył w swoją stronę.
Ekipa BS ze Szczecina. © Misiacz

Ja z Jarkiem na Pomorzany, jako że obaj tam mieszkamy. Na Pomorzanach okazało się, że mój licznik wskazuje 148 kilometrów. No jakże to tak?!
Klucząc po ulicach nadrabiałem braki we wskazaniach.
Pożegnałem Jarka i pomknąłem do garażu. Już miałem wstawić rower, ale licznik wskazywał...149,80 km.
Wiadomo - od razu zrobiłem parę kółek koło garażu. :)))
Kiedy ujrzałem 150,04 km - mogłem spokojnie podreptać do domu i oddać się innemu rodzajowi relaksu.
Jeszcze nie wiedziałem, że następnego dnia kupię Basi rower trekkingowy i wracając nim z Płoni do domu zaliczę kolejny wyjazd, tym razem przez oblodzone drogi Gór Bukowych... Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 150.04 km (4.00 km teren), czas: 06:23 h, avg:23.50 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3437 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Prawie 90 km z TC Team i Gadzikiem do Loecknitz!

Sobota, 15 stycznia 2011 | dodano: 15.01.2011Kategoria Z cyborgami z TC TEAM :))), Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice


Można to prawie nazwać kolejnym Zlotem Szczecińskiego BS. Prawie, ponieważ z BS byłem ja, Jurek i Jarek (Gadbagienny).
Kris nie należy jeszcze do BS, ale pracujemy nad tym! :) Na razie zaczął namiętnie cykać fotki, więc czuję, że jesteśmy na dobrej drodze. :)
W ogóle to zastanawiałem się, czy jechać. Raz, że wczoraj byłem na imprezie, dwa, że oprócz mnie jechały same cyborgi (Gadzik się do nich również zalicza), a trzy...żal mi było pięknie wypucowanego KTM-a wyciągać na taką breję, ale doszedłem do wniosku, że nocny deszcz zmył zasolenie i można jechać.
Trochę się też bałem o formę, bo oprócz tego, że wczoraj była impreza, to jeździłem w zimie tylko na Kozie i to na krótkie odcinki.
Zbierałem się jak zwykle w ślamazarnym Misiaczowym stylu (kiedy ja się tego nabawiłem?!), a o 10:00 mieliśmy wyznaczone spotkanie przy Rajskim Ogrodzie. Dodatkowo, w oponach było mało powietrza, więc czekał mnie kurs na stację i dopompowywanie. Jako, że robiło się późno, postanowiłem pognać bezpośrednio na Głębokie, którędy chłopaki i taki mieli przejeżdżać. Dojechałem tam o godzinie 10:10 (poranna forma coś nie taka). Zadzwoniłem do Jurka i ekipa ruszyła w stronę Głębokiego.
Gad przeprosił mnie na wstępie za spóźnienie...na Głębokie. :)

Od samego początku ostrzegałem, że Misiaczowa forma coś nie ten...tego...ten, ale nie chcieli słuchać. :) Nie znają zwrotu "jazda turystyczna", ot co.
Trzy Cyborgi w pełnej krasie! © Misiacz

Daliśmy sobie spokój z jazdą ścieżką rowerową, która przypominała tor łyżwiarski i ruszyliśmy szosą na Tanowo, co z pewnością nie uszczęśliwiało niektórych kierowców. Droga do Tanowa była względnie przyzwoita, natomiast potem zaczęły się kałuże, a na odcinku leśnym jechaliśmy asfaltowymi koleinami wyciśniętymi w lodzie.
Ku zdziwieniu Jurka (to jeden z cyborgów)...zachciało mi się pić! :) Ciepły napój miałem w sakwie, więc wymuszało to postój (dziwna przypadłość Misiacza). Jurek i tym razem nie zawiódł, bo ledwie skręcił w leśną drogę, zaraz "wywinął orła" na lodzie, przy czym umoczył zadek w kałuży! :)

Po piciu i posiłku (wziąłem w słoiku makaron z serem i z miodem) oraz sesji foto, w czasie której wyjątkowo aktywny był Kris - ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna.

Moje nowe zimowe ochraniacze na buty dobrze trzymały ciepło...dopóki pianka nie nasiąkła wodą bryzgającą spod kół. Liczyłem, że mnie ochronią, ale jednak nie - tym sposobem zyskałem nowe doświadczenie i wodę w butach.
Doszedłem do wniosku, że powinienem przed wyjazdem:
1) Zaimpregonować buty specjalnym sprayem.
2) Założyć wioskowy chlapacz na przedni błotnik.
3) Słuchać rad starszych (znaczy Jurka) i założyć na skarpetki worki foliowe.
Postaram się być mądrzejszy następnym razem. Na szczęście miałem w sakwie zapasowe skarpetki, które postanowiłem zmienić na postoju w Glasshuette. Tymczasem z tylnego koła Krisa usłyszałem podejrzane "stuk-stuk-stuk" jakby coś miał w oponie. No i miał - w Glasshuette okazało się, że wbił mu się kamień ostry...i kapeć gotowy. Przydały się kombinerki z mojego przewoźnego warsztatu, który waży chyba więcej, niż cały rower Krisa. :)))
Wcześniej postanowiłem wylać wodę z butów i założyć suche skarpetki, co skutecznie utrudniał mi Kris, próbując mi zrobić zdjęcie w czasie wykonywania tej operacji - przypuszczam, że najbardziej go interesował frotte ochraniacz na bidon, który również naciągałem na nogę, a który zrobiony jest ze starej ocieplającej skarpetki do spania. :))) Mam nadzieję, że mu się nie udało. Nie zamierzałem jednak wybrzydzać, w sytuacji, gdy wnętrze mojego buta przypominało wannę. Na to poszły reklamówki i niestety, mokry but. No, ale grunt że stopa sucha.
Sakwom też się dostało, w środku była wilgoć zagrażająca aparatowi i komórce, więc musiałem pokombinować.

Z Glasshuette ruszyliśmy na Rothenklempenow i dalej na Loecknitz, gdzie z Jurkiem zamierzaliśmy zakupić napoje izotoniczne na wieczór kierowani myślą, że:

Z obiecanych przez Cyborgów 24 km/h zrobiło się blisko 30 km/h, ale oni nawet tego nie zauważyli. :)
Dojechaliśmy tak do Loecknitz, gdzie skręciliśmy do sklepiku.
W tym czasie Jarek i Kris czekali na nas pod sklepem (tym razem nie było to Netto, ale Rewe).
Trochę nie pomyślałem, jak w takich sakiewkach upchnę trzy Wahrsteinery, ale dla chcącego nic trudnego.

Potem drogą główną przez Bismark dojechaliśmy do granicy w Lubieszynie.
W Dołujach Kris i Jurek pojechali na Mierzyn, natomiast my z Gadzikiem, jako że mieszkamy przy tej samej ulicy, pojechaliśmy do Szczecina przez Będargowo i Przecław.

Chciałem jeszcze umyć rower z syfu i błota, więc pojechaliśmy na myjnię niedaleko Makro.
Tam Jarka czekała niespodzianka...tym razem to on złapał gumę, jakieś 3 km od domu. Wymiana jednak poszła mu bardzo sprawnie i wkrótce ruszyliśmy do domów.

W czasie jazdy Jurek lubi sobie posłuchać muzyczki z MP3, a ja lubiąc czasem pogadać z kolegami takowych rzeczy nie zabieram, a jedynie w myślach odsłuchuję sobie co nieco.
Dziś w moich myślach "leciało: to:



:)))
*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 89.00 km (2.00 km teren), czas: 03:57 h, avg:22.53 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1994 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

"Trzeci Szczeciński 'Rajd' Bikestats"

Piątek, 3 grudnia 2010 | dodano: 03.12.2010Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Program trasy ogłoszony przez Jurka. Zbiórka o 10:00 na Głębokim.
***RUN THE PROGRAM***
External conditions:- 5 st.C.
Godzina 9:30 - start spod garażu.
Jazda w solno-śniegowej brei przez Szczecin głównymi ulicami na Głębokie.
Godzina 10:00 - dojeżdżam na Głebokie.
Godzina 10:10 - udało mi się zrobić zdjęcie (to poniżej).

Godzina 10:11 - zdążyłem schować aparat.
Głębokie - Dobra: 28 km/h.
Dobra - Buk: nieco mniejsza prędkość, zachciało mi się turystyki.
Blankensee: zbędna przerwa w wiacie. Zbędna wiata. ***SYNTAX ERROR***
Blankensee - Boock - Locknitz: 26-28 km/h.
Wjazd do Locknitz: odpadam, nie doganiam grupy, na liczniku 24 km/h. Mało.
Grupa poza zasięgiem mojego głosu.
Biorę 3 łyki napoju, sikam.
Ruszam.
Grupa zawraca. Zgarniają mnie.
Locknitz, Netto. Zakupy. Piwo, wino.
Przed sklepem. Zdążyłem wypić 2 kubki gorącej zupy.

Ruszamy. Droga główna na Lubieszyn. TIR-y, sznur samochodów.
Parking za Locknitz. Przerwa na sikanie. Zbędna gorąca herbata.
***SYNTAX ERROR***
Ruszamy.
Jadę pierwszy. Prędkość 24 km/h.***SYNTAX ERROR***
Mijamy granicę.
Chwila postoju w Dobrej. Sargath, Arek i Jurek (TC) jadą w kierunku na Mierzyn.
Ja i Jarek (Gadbagienny) odbijamy na Stobno i Będargowo.
Droga dość zaśnieżona.
Za Stobnem postój na niepotrzebne zdjęcie (poniżej).***SYNTAX ERROR***

Przejazd przez Przecław, postój na myjni koło MAKRO.
Rowery jak nowe. Radość jak u dziecka.
Ruszamy.
Mija 30 sekund.
Rowery jak stare.
Pomorzany. Żegnamy się z Jarkiem.
Wprowadzam rower do piwnicy.
***END OF PROGRAM***
Biking unit switched off. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 67.10 km (5.00 km teren), czas: 03:19 h, avg:20.23 km/h, prędkość maks: 43.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1430 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

"Drugi Szczeciński Rajd Bikestats" - nad Jezioro Piaski!

Niedziela, 28 listopada 2010 | dodano: 28.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, Z cyborgami z TC TEAM :))), Szczecińskie Rajdy BS i RS
Zachęceni sukcesem Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats, dziś spotkaliśmy się na Drugim. Tym razem pomysłodawcą trasy był Sargath.



Spotkanie nad jeziorem Głębokim zaplanowane było na godzinę 9:00. Musiałem ostro cisnąć, bo jak zwykle przed wyjazdem pojawiło się "wiele-spraw-nie-cierpiących-zwłoki". :)))
Mrozek był dość odczuwalny w naszym klimacie, choć było zaledwie -3 st.C.
Na miejscu zbiórki pojawiłem się o 9:05, czyli na czas, bo do odjazdu pozostało jeszcze 10 minut.
Pojawiło się 7 osób, oprócz mnie Jurek "Jurektc", Paweł "Sargath", Arek, Krzysiek zwany Fryzjerem (to fryzjer Basi...eee a, może raczej tzw. stylista włosów Basi;)), Jarek "Gad" znany nam z Forum Rowerowy Szczecin...no i Baśka. Krzysiek miał dojechać w Tanowie.
Jednak Baśka to zupełnie inna historia. Zupełnie nie wiem, co o niej myśleć, bo z jednej strony pełen podziw, że pojawiła się na zbiórce z chorobą, gorączką i kaszlem, a z drugiej - cykloza rozwinięta do tego stopnia, że w takim stanie chce jej się jechać.
Mi się z gorączką nawet chodzić do kibelka nie chce! ;)))
No muszę to napisać - Baśka to "dziewczyna z jajami" !!! ;)))

Sargath poprowadził nas trasą terenową i od razu narzucił ostre tempo. Początkowo jechaliśmy wzdłuż brzegu jeziora Głębokie, by potem wjechać na szlak czerwony. Droga wiodła koło leśniczówki i doprowadziła nas do Bartoszewa. Na szczęście wcześniejsza wilgoć i dzisiejszy mróz utwardziły trasę i można był jechać bez zapadania się w piasek, co latem jest normą.
W Bartoszewie zatrzymaliśmy się na małe zakupy spożywcze.

Jadąc dalej lasem dojechaliśmy do Tanowa, by tam zaznać krótkiej przyjemności jazdy asfaltem. Za Tanowem skręciliśmy w lewo w drogę gruntową, prowadzącą do jeziora Świdwie. Do Świdwia jednak nie dojeżdżaliśmy, ale skręciliśmy na leśniczówkę Zalesie...o ile dobrze kojarzę. ;)
Droga była wyboista, ponieważ błoto zamarzło i potworzyły się ostre grudy.
Na szczęście dalsza trasa do drogi wiodącej na Dobieszczyn przebiegała już odcinkiem asfaltowym.

Krzysiek vel "Fryzjer" i chora Basia dociągają do grupy. Niewyraźnie to widziałem. :)


Po przecięciu drogi głównej, wjechaliśmy na drogę pożarową nr 14, która jest pokryta asfaltem i na szczęście jest zamknięta dla ruchu samochodowego.

Droga nad Jezioro Piaski.


Przerwa na rozstaju dróg.


Widoczki z rozstaju.



Wkrótce dotarliśmy nad jezioro Piaski, gdzie zaczęliśmy przygotowywać ognisko.

Nad Jeziorem Piaski.


Wypakowujemy wałówkę. ;)


Drewno było nieco zawilgotniałe i były pewne problemy z jego rozpaleniem.

Jurek - podpalacz! :)


Na szczęście Jarek ma płuca jak miech kowalski i kiedy dął w ogień niczym wicher, można było piec kiełbaski.
Inni też potem próbowali swoich sił w roli wentylatora. ;)

Kiełbaski trzeba było piec bardzo szybko i nie żałować płuc.


Nad jeziorkiem spędziliśmy całkiem dużo czasu. Ja posiliłem się kanapkami i gorącą zupą grzybową z termosu, bo jakoś na kiełbaskę nie miałem ochoty.
Taka gorąca zupka na mrozie i w doborowym towarzystwie to jest to!
Uczciwie nasyceni ruszyliśmy w kierunku Trzebieży.

Żegnamy jezioro Piaski.


Po dojechaniu do Trzebieży skręciliśmy na Police.
Przed Policami w naszych samczych sercach obudził się rycerski duch, kiedy patrzyliśmy na Basię zmagającą się z chorobą i postanowiliśmy jej ulżyć, pchając ją na zmianę aż do Szczecina (choć zapewne jej dzielna dusza się buntowała! ;))).

Okazuje się, że Jarek to kolejny cyborg nowej generacji, bo nie tylko płuca ma jak silnik odrzutowy, ale i parę w nogach.
Od Polic do Tanowa pchał Basię z prędkością sięgającą 28 km/h...jak nie więcej!
Za Tanowem z kolei podobną mocą wykazał się znany nam już TC Cyborg Krzysiek "Kris".
Ja zająłem się wpychaniem Basi pod góreczki za Pilchowem.
W ten oto sposób dojechaliśmy w komplecie nad jezioro Głębokie.
Stamtąd przez Las Arkoński dojechaliśmy do Parku Kasprowicza, gdzie odłączył się Mr. Fryzjer, zaś cała reszta pożegnała się pod Pomnikiem Czynu Polaków.
Ja dojechałem wspólnie z Jarkiem aż na Pomorzany, ponieważ tak się składa, że mieszkamy na tej samej ulicy.
Kolejny Szczeciński Rajd Bikestats okazał się udany, więc na pewno zorganizujemy następny!
A na koniec zdjęcie ekipy wykonane przez Jurka:
Rower: Dane wycieczki: 83.50 km (28.00 km teren), czas: 04:15 h, avg:19.65 km/h, prędkość maks: 44.30 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1714 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(15)

"Pierwszy Szczeciński Rajd Bikestats" do Niemiec - Misiacz Tour 2010! :)))

Sobota, 20 listopada 2010 | dodano: 20.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Z cyborgami z TC TEAM :))), Szczecińskie Rajdy BS i RS
Tego się naprawdę nie spodziewałem, kiedy we wtorek 16 listopada spontanicznie wpadłem na pomysł skrzyknięcia szczecińskiej grupy Bikestats na wspólny wyjazd.
Kiedy o 10:00 dojechałem na miejsce zbiórki nikogo jeszcze nie było i zacząłem się zastanawiać...jeszcze nie zdążyłem się zastanowić, nad czym się zastanawiam, kiedy zjechało 8 bikerów, czyli razem ze mą było aż 9 osób (włącznie ze mną było aż 3 Pawłów;))):

1. Misiacz (znaczy ja)
2. Basia
3. Karolina (Gąska)
4. Jurek (Jurektc)
5. Krzysiek (Kris)
6. Paweł (Sargath)
7. Piotrek (Rammzes)
8. Arek
9. Paweł

Nie wszyscy rowerzyści byli z Bikestats (choć stanowiliśmy większość).
Osoby, które nie mają pod imieniem podlinkowanej swojej dowolnej stronki - proszę o adres, wtedy podlinkuję (o ile ktoś będzie chciał).

Tak z grubsza wyglądała nasza trasa:



Godzina 10:00. Zbiórka na Rondzie Hakena.


Z Ronda Hakena ruszyliśmy mocno już wyszlifowaną kołami naszych rowerów trasą na Lubieszyn, jadąc przez Będargowo i Dołuje.
W Dołujach zatrzymaliśmy się na moment na drobne zakupy w sklepiku i ruszyliśmy dalej.
Niedługo potem przekraczaliśmy granicę w Lubieszynie. Ponieważ był to pierwszy wyjazd Karoliny do Niemiec na rowerze, zatrzymaliśmy się na obowiązkową fotkę, którą wykonał nasz "nadworny" fotograf Jurek - jeżeli zamieści, to będzie do obejrzenia na jego stronce.
Ruszyliśmy, ale nie ujechaliśmy daleko, bo za moment skręciliśmy w piękną boczną drogę na Grenzdorf, gdzie zaproponowałem postój na siusiu i małe co nieco do "wrzucenia na ruszt".

Już w Niemczech. Przerwa na siusiu i coś do zjedzenia przed Grenzdorf.


Z Grenzdorf betonową drogą dojechaliśmy do Gellin. Nie chciałem prowadzić grupy wprost do Loecknitz, a nieco opłotkami, więc z Bismark pojechaliśmy na Hohenfelde. Odcinka od Hohenfelde do Ploewen jeszcze nigdy wcześniej nie przejeżdżałem, więc trochę się zagmatwałem i nim się spostrzegłem, jechaliśmy na północ do Blankensee (nie to skrzyżowanie).
Na szczęście Krzysiek wskazał inny zjazd na Ploewen i asfalcikiem dojechaliśmy do tej miejscowości.
Zgodnie z planem Gąska miała poszukać tam swoich "skarbów" Geocache, więc zrobiliśmy sobie kolejny postój.
Skarby udało się odnaleźć, więc mogliśmy ruszyć ścieżką rowerową do celu, jakim był sklep Netto w Loecknitz.

Karolina (Gąska) szuka "skarbów" Geocache GPS koło Ploewen. Znalazła! ;)


Czekamy na Karolinę.


Po drodze minęliśmy "łapankę" zorganizowaną przez ZOLL-celników, którzy kontrolowali głównie swoich rodaków, czy aby za dużo papierosków nie zakupili w Polsce (zapewne w ten sposób dbają o zdrowie narodu ;))).
Wreszcie dojechaliśmy! Netto!
Krzysiek został przy rowerach, a cała reszta ruszyła do środka na zakupy. Nie będę ukrywał, że najczęściej kupowanym produktem było znakomite niemieckie piwo (Jurek kupił też na próbę czeskie).

Powiedzmy, że to jeden z głównych celów podróży - zakup piwka w Loecknitz. :)))


Obładowani piwskiem niczym wielbłądy skierowaliśmy się nad pobliskie Loecknitzer See, gdzie zaplanowałem odpoczynek i posiłek w wiacie pod tysiącletnim dębem.

Spędziliśmy tam nawet sporo czasu robiąc zdjęcia, jedząc kanapki i popijając napoje.


Dziś rano specjalnie wstałem trochę wcześniej, żeby przygotować dyplom dla Karoliny, który oficjalnie wręczyłem jej pod dębem. :)
Należał się dziewczynie, mi nie chciałoby się jechać aż 3 godziny polskimi kolejami z Koszalina do Szczecina (a potem jeszcze wracać w nocy).

Dyplom uznania od Misiacza dla Karoliny (Gąski). © Misiacz


Popasik w wiacie. Karolina czyta otrzymany przed chwilą ode mnie dyplom.


Krzysiek (Kris).


Basia.




Kris, a w tle Rammzes.


Po posileniu się wyjechaliśmy z lasu na drogę i skierowaliśmy się do Ramin.
Hm, no nie do końca wszyscy tam się skierowaliśmy. ;)
Znacznie wcześniej, jeszcze przed Loecknitz przeprogramowałem TC Cyborgi Jurka i Krzyśka i wyłączyłem im funkcję wariackiej jazdy na maksa na oślep! :)))
Coś musiało pójść nie tak, a może nastąpił jakiś błąd w ich oprogramowaniu - w każdym razie tak dali po pedałach widząc podjazd do zdobycia, że nie zdążyłem nawet zawołać, że skręcamy w lewo. Próbowałem zwrócić ich uwagę trąbiąc swoją trąbką. Niestety, szum olejów, płynów hydraulicznych i wentylatorów w ich wnętrzach musiał być na tyle znaczny, że nie usłyszeli. Tylko dzięki poświęceniu i pościgowi Arka udało się ich zatrzymać i zawrócić! :)))
Od tego momentu w miarę spokojnie dotoczyliśmy się przez Ramin i Grambow do Schwennenz, gdzie Karolina znalazła kolejny skarb Geocache.

Granica Schwennenz-Bobolin.




Po przekroczeniu granicy i podjechaniu pod górkę skręciliśmy w prawo na Bobolin, skąd przez Warnik dojechaliśmy do Będargowa i na Przecław.
Stamtąd pojechaliśmy ścieżką rowerową na miejsce naszego spotkania, które też było miejscem "oficjalnego" zakończenia wycieczki, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.

Koniec wycieczki - ponownie na Rondzie Hakena.


Grupa na Rondzie Hakena - 8,5 osoby. :)))


8,5 osoby, bo aparacik przyciął Krzyśka...choć z racji tego, że jest on nadczłowiekiem i jest liczony podwójnie, przyjmijmy, że w standardach humanoidów widoczny jest w całości! ;)))

Po cyknięciu fotek pożegnaliśmy się - ja z Krisem, Karoliną i Rammzesem ruszyliśmy w stronę Pomorzan, a reszta grupy udała się do domów jadąc Tamą Pomorzańską.

Bardzo wszystkim dziękuję, według mnie wycieczka była bardzo udana i bardzo chętnie powtórzę wyjazd w takim gronie - jeśli i Wam się podobało, to czekam na moment, kiedy kolejna osoba skrzyknie naszą grupkę na kolejny wyjazd. :) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.48 km (6.00 km teren), czas: 03:41 h, avg:19.41 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1456 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(20)