- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Po Polsce
Dystans całkowity: | 1901.43 km (w terenie 418.24 km; 22.00%) |
Czas w ruchu: | 99:26 |
Średnia prędkość: | 17.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.00 km/h |
Suma kalorii: | 24983 kcal |
Liczba aktywności: | 53 |
Średnio na aktywność: | 35.88 km i 3h 12m |
Więcej statystyk |
Prawie triathlon...i znów "Misiacz Route No.14".
Niedziela, 24 lutego 2013 | dodano: 24.02.2013Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Kolejny szybki wypad z Basią do Hani do Brenia. Kto spodziewa się długiej wyprawy rowerowej - niech zakończy lekturę w tym miejscu, bo plan był taki, że będzie i rower i Nordic Walking i bieganie.
Roweru ostatnio tradycyjnie najmniej :/.
Do triathlonu powinno być pływanie jeszcze, ale w przeręblu nie lubię ;).
Zacząłem od smętnego widoku z okna na podmokłe pola.
Potem wyciągnąłem Hanię z kijkami...na jej szlak :).
Jest gdzie łazić, jeździć, biegać, zasuwać na biegówkach (to dla Daniela:)).
Potem przyszedł czas na mój nowy nałóg - tym razem pobiegłem z trenerką.
Towarzyszyła mi "psica" Soja i to dzięki niej podkręciłem tempo!!!
Z "Soją" biega się znakomicie po Misiacz Route No. 14, więc będziemy musieli to powtarzać!
A potem cóż...brnąłem rowerem w błocie w tempie gorszym niż bieg - przyszła odwilż i droga zamieniła się w bagno - cud, że w nim nie wylądowałem.
Kurs po fajeczki dla Hani do "centrum" :).
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Roweru ostatnio tradycyjnie najmniej :/.
Do triathlonu powinno być pływanie jeszcze, ale w przeręblu nie lubię ;).
Zacząłem od smętnego widoku z okna na podmokłe pola.
Potem wyciągnąłem Hanię z kijkami...na jej szlak :).
Jest gdzie łazić, jeździć, biegać, zasuwać na biegówkach (to dla Daniela:)).
Potem przyszedł czas na mój nowy nałóg - tym razem pobiegłem z trenerką.
Towarzyszyła mi "psica" Soja i to dzięki niej podkręciłem tempo!!!
Z "Soją" biega się znakomicie po Misiacz Route No. 14, więc będziemy musieli to powtarzać!
A potem cóż...brnąłem rowerem w błocie w tempie gorszym niż bieg - przyszła odwilż i droga zamieniła się w bagno - cud, że w nim nie wylądowałem.
Kurs po fajeczki dla Hani do "centrum" :).
Rower:
Dane wycieczki:
2.77 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Misiacz Route No. 14 x 2 (Breń)
Sobota, 16 lutego 2013 | dodano: 16.02.2013Kategoria Drawieński Park Narodowy, U przyjaciół ..., Po Polsce
Chcąc wyrwać się choć na moment ze Szczecina, w czwartek po pracy wskoczyłem w samochód i pojechałem na wieś do Hani do Brenia.
Za dużo jednak nie udało nam się pogadać, bo Hania zapracowana była nieziemsko, ale zawsze to coś.
Miałem dwa cele na poranek - przejechać i przebiec Misiacz Route No. 14.
O ile przejechanie tej świetnej trasy rowerem to nawet nie rozgrzewka, to przebiegnięcie 7 km wymaga pewnego wysiłku, a ja chciałem "zaliczyć" obie dyscypliny :).
Soja i S(z)elma żegnają mnie smutnymi pyskami...ale ja tu jeszcze wrócę :).
Pola podmokłe i niespecjalnie zamarznięte, było koło 0 st.C.
Na drodze nieco tańczyłem, ślisko!
Skręcam w las, kierując się średniowiecznym, kamiennym drogowskazem.
Hania zadbała w nadleśnictwie, żeby droga miała właściwą nazwę :))).
Lasy też podmokłe...
Rowerek "Rudy T-34" wypoczywa na boczku :).
A tak wyglądała trasa przejazdu i późniejszego biegu.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Za dużo jednak nie udało nam się pogadać, bo Hania zapracowana była nieziemsko, ale zawsze to coś.
Miałem dwa cele na poranek - przejechać i przebiec Misiacz Route No. 14.
O ile przejechanie tej świetnej trasy rowerem to nawet nie rozgrzewka, to przebiegnięcie 7 km wymaga pewnego wysiłku, a ja chciałem "zaliczyć" obie dyscypliny :).
Soja i S(z)elma żegnają mnie smutnymi pyskami...ale ja tu jeszcze wrócę :).
Pola podmokłe i niespecjalnie zamarznięte, było koło 0 st.C.
Na drodze nieco tańczyłem, ślisko!
Skręcam w las, kierując się średniowiecznym, kamiennym drogowskazem.
Hania zadbała w nadleśnictwie, żeby droga miała właściwą nazwę :))).
Lasy też podmokłe...
Rowerek "Rudy T-34" wypoczywa na boczku :).
A tak wyglądała trasa przejazdu i późniejszego biegu.
Rower:
Dane wycieczki:
7.02 km (7.02 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 19.70 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Breń - Klasztorne - Breń z Hanią.
Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano: 08.07.2012Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, U przyjaciół ...
Pojechaliśmy z Basią do Hani do Brenia na obrzeża Drawieńskiego Parku Narodowego.
Nawet był plan wrzucenia rowerów na dach, ale prognozy były do d....więc zamiast rowerów, do Brenia wzięliśmy białe wino :))).
Wino winem, ale po serwisowaniu przeze mnie roweru Hani (T-34) i paru modyfikacjach w nim wypdało sprawdzić, czy serwisant nie był do dupy :))).
Dodam, że Basia miała lenia i roweru prawie nie tknęła (no, dotknęła go, bo to był kiedyś Basi rowerek).
Zostawiamy znajomych w "obejściu" i ruszamy na "trasę", na początek 1,5 km do kiosku "Ruchu" :))).
Wydaje się, że rowerek idzie świetnie, siodełko zmienione, kierownica podniesiona, koszyk ustawiony jak należy, łańcuch nasmarowany, przedni hamulec naciągnięty...żebym to ja swój własny tak chciał serwisować :))).
Z miny wynika, że jednak jest OK! :)
Kiosk to za mało, ruszyliśmy na trasę 9 km na Klasztorne!
Po drodze gwałtownie zahamowałem.
No co...musiałem uwiecznić ten pejzaż!
Za chwilę Hania uwieczniła mnie.
No dobra, jeszcze jeden pejzaż...zdjęć prawie tyle, co kilometrów, ale ważne, że było fajnie, a nie dystans :)))!!!
Rekordów ostatnio nie biję jak widać po dystansie ;)))...ale walka z leniem nadal trwa!
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nawet był plan wrzucenia rowerów na dach, ale prognozy były do d....więc zamiast rowerów, do Brenia wzięliśmy białe wino :))).
Wino winem, ale po serwisowaniu przeze mnie roweru Hani (T-34) i paru modyfikacjach w nim wypdało sprawdzić, czy serwisant nie był do dupy :))).
Dodam, że Basia miała lenia i roweru prawie nie tknęła (no, dotknęła go, bo to był kiedyś Basi rowerek).
Zostawiamy znajomych w "obejściu" i ruszamy na "trasę", na początek 1,5 km do kiosku "Ruchu" :))).
Wydaje się, że rowerek idzie świetnie, siodełko zmienione, kierownica podniesiona, koszyk ustawiony jak należy, łańcuch nasmarowany, przedni hamulec naciągnięty...żebym to ja swój własny tak chciał serwisować :))).
Z miny wynika, że jednak jest OK! :)
Kiosk to za mało, ruszyliśmy na trasę 9 km na Klasztorne!
Po drodze gwałtownie zahamowałem.
No co...musiałem uwiecznić ten pejzaż!
Za chwilę Hania uwieczniła mnie.
No dobra, jeszcze jeden pejzaż...zdjęć prawie tyle, co kilometrów, ale ważne, że było fajnie, a nie dystans :)))!!!
Rekordów ostatnio nie biję jak widać po dystansie ;)))...ale walka z leniem nadal trwa!
Rower:
Dane wycieczki:
9.00 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Uzdrowisko Bad Freienwalde, prom bocznokołowy i inne atrakcje.
Niedziela, 20 maja 2012 | dodano: 21.05.2012Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym wycisku, który na moje życzenie zafundował mi Paweł "Sargath" wraz z Jarkiem "Gadzikiem" byłem przekonany, że nie będę mógł ruszać nogami, tymczasem wstałem rześki i pełen energii do jazdy. Cóż, najwidoczniej miałem pozapychane jakieś zawory i wycisk je przepchał :))).
Wymyśliliśmy sobie z Basią powtórkę ubiegłorocznej rundy w okolicach Bad Freienwalde (poprzednia relacja i zdjęcia jesienne: KLIK). Rozesłałem nawet zaproszenie do kilku osób, ale jedna bikerka nie miała transportu dla roweru (do Oderbergu jechaliśmy samochodem z rowerami na dachu), inny miał jakiś wyjazd pociągiem do Warszawy, część nawet się nie odezwała, a taki jeden z Pilchowa to nawet telefonu nie odebrał :))).
Krótko mówiąc, wyprawa zrobiła się kameralna, bo pojechała ze mną tylko Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik", którego to Piotrka i jego rower musieliśmy jakoś upchnąć wewnątrz samochodu, bowiem mamy bagażnik dachowy tylko na 2 rowery. No, ale się udało i ok. 9:30 ruszyliśmy w stronę Oderbergu, gdzie planowaliśmy pozostawić samochód na parkingu i wystartować w kierunku Bad Freienwalde.
Po zaparkowaniu pokazywałem Piotrkowi możliwości, jakie daje chusta buff :))).
W Oderbergu odbywał się festiwal jazzowy, orkiestra pięknie cięła na pokładzie statku RIESA.
Trasa za Bralitz widzie przez piękne lasy.
Wspólne zdjęcie przed zabytkowym dworcem w Bad Freienwalde.
Rynek starego miasta.
Detal z miejscowej fontanny.
Miejscowa fontanna.
Lipa-pomnik i Basia.
Hala koncertowa w dawnym kościele.
Futurystyczna fontanna w niefuturystycznym otoczeniu.
Ciekawa imitacja, graffiti prawie w 3D.
Aż musiałem dokładnie sprawdzić, czy wszystko czasem nie jest w 3D :))).
Rzeźba w parku zdrojowym.
Ten pan pod stopą tej pani stracił dla niej głowę.
Widocznie po nocy nie była z niego zadowolona :))).
No to skończyliśmy zwiedzanie i ruszyliśmy w stronę Wriezen,
Po drodze mijaliśmy Mueum Bocianów, cokolwiek miałoby to znaczyć. Polecam JOTWU, jako ich miłośnikowi.
Dojechaliśmy do Wriezen mimo, że wiatr wiał ostro w twarz.
Zdaje się, że dawniej produkowano tu węgiel drzewny.
Za Wriezen "wyczułem misim nosem" skrót, z którego poprzednim razem nie skorzystaliśmy.
Nie mogłem się zdecydować, czy jechać nim czy nie, ale Sierżant Basia rzuciła hasło i pojechaliśmy :) !
Kombinacja decyzyjna "misi nos - Basia" okazała się słuszna, oszczędziliśmy z 5 km.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Altwriezen. Tam pyrkał sobie bez nadzoru zabytkowy traktor HANOMAG, pięknie odrestaurowany. Widocznie właściciel musi co jakiś czas zakręcić jego mechanizmami.
Niemieckie drogi są fajne i bezpieczne, ale pragnęliśmy ciekawej odmiany, w związku z czym za 4,50 zł od osoby przeprawiliśmy się przez Odrę do Gozdowic. Prom kursuje co 30 minut.
Na pokładzie.
Płyniemy!
Dobijamy.
Decyzja była ze wszech miar słuszna, bowiem nie tylko krajobrazy były rewelacyjne (pagórki, lasy), ale też wiatr wiał w plecy, a i sklepów było co nieco po drodze i można było zapasy uzupełnić.
Okolice te to szlak bojowy Armi WP, pełne pamiątek, obelisków i muzeów.
Pod Siekierkami jest cmentarz wojenny i pomnik w postaci czołgu.
Okolica przepiękna, rewelacyjnie prezentowały się rozlewiska Odry niedaleko Osinowa.
W Osinowie poszedłem na stację kupić butelkę wody. Ku mojemu zaskoczeniu, żadna z ekspedientek nie mówiła po polsku!!!
Wszystkie były Niemkami. Słyszałem, że podobno naszym "lokalsom" nie za bardzo chce się pracować, więc może dlatego je zatrudniono, no a ponadto prawda jest taka, że tankują tam prawie wyłącznie Niemcy z przygranicznych landów, więc pewnie to też miało znaczenie.
Na szczęście złotówki przyjmowali :))).
Z Osinowa mostem granicznym ponownie wjechaliśmy do Niemiec, do Hohenwutzen.
Stamtąd malowniczym szlakiem rowerowym u stóp zwałów morenowych toczyliśmy się w stronę Oderbergu.
Nie było już niestety czasu wspiąć się na wzniesienie Granit Berg.
Przez Neutornow dotarliśmy prawie pod samo Bad Freienwalde, skąd tą samą leśną trasą przez Bralitz wróciliśmy ok. godziny 18:30 do Oderbergu.
Czasu zeszło, bo wiatr niespecjalnie pomagał, troszkę na prom czekaliśmy, fotek natrzaskałem dużo jak nie ja (wybaczcie, ale czułem potrzebę upchnięcia większości z nich tutaj, wszystkie do obejrzenia TUTAJ (KLIK).)
Około 19:00 byliśmy gotowi do powrotu.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1677 (kcal)
Wymyśliliśmy sobie z Basią powtórkę ubiegłorocznej rundy w okolicach Bad Freienwalde (poprzednia relacja i zdjęcia jesienne: KLIK). Rozesłałem nawet zaproszenie do kilku osób, ale jedna bikerka nie miała transportu dla roweru (do Oderbergu jechaliśmy samochodem z rowerami na dachu), inny miał jakiś wyjazd pociągiem do Warszawy, część nawet się nie odezwała, a taki jeden z Pilchowa to nawet telefonu nie odebrał :))).
Krótko mówiąc, wyprawa zrobiła się kameralna, bo pojechała ze mną tylko Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik", którego to Piotrka i jego rower musieliśmy jakoś upchnąć wewnątrz samochodu, bowiem mamy bagażnik dachowy tylko na 2 rowery. No, ale się udało i ok. 9:30 ruszyliśmy w stronę Oderbergu, gdzie planowaliśmy pozostawić samochód na parkingu i wystartować w kierunku Bad Freienwalde.
Po zaparkowaniu pokazywałem Piotrkowi możliwości, jakie daje chusta buff :))).
W Oderbergu odbywał się festiwal jazzowy, orkiestra pięknie cięła na pokładzie statku RIESA.
Trasa za Bralitz widzie przez piękne lasy.
Wspólne zdjęcie przed zabytkowym dworcem w Bad Freienwalde.
Rynek starego miasta.
Detal z miejscowej fontanny.
Miejscowa fontanna.
Lipa-pomnik i Basia.
Hala koncertowa w dawnym kościele.
Futurystyczna fontanna w niefuturystycznym otoczeniu.
Ciekawa imitacja, graffiti prawie w 3D.
Aż musiałem dokładnie sprawdzić, czy wszystko czasem nie jest w 3D :))).
Rzeźba w parku zdrojowym.
Ten pan pod stopą tej pani stracił dla niej głowę.
Widocznie po nocy nie była z niego zadowolona :))).
No to skończyliśmy zwiedzanie i ruszyliśmy w stronę Wriezen,
Po drodze mijaliśmy Mueum Bocianów, cokolwiek miałoby to znaczyć. Polecam JOTWU, jako ich miłośnikowi.
Dojechaliśmy do Wriezen mimo, że wiatr wiał ostro w twarz.
Zdaje się, że dawniej produkowano tu węgiel drzewny.
Za Wriezen "wyczułem misim nosem" skrót, z którego poprzednim razem nie skorzystaliśmy.
Nie mogłem się zdecydować, czy jechać nim czy nie, ale Sierżant Basia rzuciła hasło i pojechaliśmy :) !
Kombinacja decyzyjna "misi nos - Basia" okazała się słuszna, oszczędziliśmy z 5 km.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Altwriezen. Tam pyrkał sobie bez nadzoru zabytkowy traktor HANOMAG, pięknie odrestaurowany. Widocznie właściciel musi co jakiś czas zakręcić jego mechanizmami.
Niemieckie drogi są fajne i bezpieczne, ale pragnęliśmy ciekawej odmiany, w związku z czym za 4,50 zł od osoby przeprawiliśmy się przez Odrę do Gozdowic. Prom kursuje co 30 minut.
Na pokładzie.
Płyniemy!
Dobijamy.
Decyzja była ze wszech miar słuszna, bowiem nie tylko krajobrazy były rewelacyjne (pagórki, lasy), ale też wiatr wiał w plecy, a i sklepów było co nieco po drodze i można było zapasy uzupełnić.
Okolice te to szlak bojowy Armi WP, pełne pamiątek, obelisków i muzeów.
Pod Siekierkami jest cmentarz wojenny i pomnik w postaci czołgu.
Okolica przepiękna, rewelacyjnie prezentowały się rozlewiska Odry niedaleko Osinowa.
W Osinowie poszedłem na stację kupić butelkę wody. Ku mojemu zaskoczeniu, żadna z ekspedientek nie mówiła po polsku!!!
Wszystkie były Niemkami. Słyszałem, że podobno naszym "lokalsom" nie za bardzo chce się pracować, więc może dlatego je zatrudniono, no a ponadto prawda jest taka, że tankują tam prawie wyłącznie Niemcy z przygranicznych landów, więc pewnie to też miało znaczenie.
Na szczęście złotówki przyjmowali :))).
Z Osinowa mostem granicznym ponownie wjechaliśmy do Niemiec, do Hohenwutzen.
Stamtąd malowniczym szlakiem rowerowym u stóp zwałów morenowych toczyliśmy się w stronę Oderbergu.
Nie było już niestety czasu wspiąć się na wzniesienie Granit Berg.
Przez Neutornow dotarliśmy prawie pod samo Bad Freienwalde, skąd tą samą leśną trasą przez Bralitz wróciliśmy ok. godziny 18:30 do Oderbergu.
Czasu zeszło, bo wiatr niespecjalnie pomagał, troszkę na prom czekaliśmy, fotek natrzaskałem dużo jak nie ja (wybaczcie, ale czułem potrzebę upchnięcia większości z nich tutaj, wszystkie do obejrzenia TUTAJ (KLIK).)
Około 19:00 byliśmy gotowi do powrotu.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
79.85 km (5.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:17.88 km/h,
prędkość maks: 45.80 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1677 (kcal)
Mrągowo i jez. Czos na rowerze teściowej
Sobota, 5 maja 2012 | dodano: 08.05.2012Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce, Z Basią...
Pobyliśmy w Breniu, przejechaliśmy przez 8 godzin samochodem zaledwie 485 km przez rozryte drogi (nie ma szans, by zostały ukończone na EURO 2012, a co tam, niech rozpuszczeni na swoich autostradach zagraniczni goście potelepią się drogami dla prawdziwych twardzieli;))) i dotelepaliśmy się do Mrągowa.
Miałem plany ambitne, np. żeby zorganizować integracyjną wycieczkę zachodniopomorskiego i warmińsko-mazurskiego BS i spotkać się z Krzychem i Dariem, ale...przejechałem się po promenadzie nad jeziorem Czos, gdzie zrobiłem chyba więcej zdjęć niż kilometrów (5,22 km wstępnie), a potem wróciłem do domu teściowej i wsiedliśmy w samochód załatwiać tzw. "istotne sprawy rodzinne". Nie ukrywam też, że mój leń był olbrzymiej wielkości ;))).
A to seria fotek, tu wskrzeszam ciśnienie w rowerze teściowej po zimie.
Pomosty nad Czosem.
Parę widoków na j. Czos.
Basia "Misiaczowa" też zrobiła wycieczkę ;))).
1500 metrów, wkrótce zamieszczę relację z jej wyprawy ;))).
Odebrałem jej rower i ... wróciłem na nim do domu, gdzie przed zniesieniem do piwnicy naoliwiłem jeszcze łańcuch.
No to się najeździłem.
Mazury znów moje ;)))!
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miałem plany ambitne, np. żeby zorganizować integracyjną wycieczkę zachodniopomorskiego i warmińsko-mazurskiego BS i spotkać się z Krzychem i Dariem, ale...przejechałem się po promenadzie nad jeziorem Czos, gdzie zrobiłem chyba więcej zdjęć niż kilometrów (5,22 km wstępnie), a potem wróciłem do domu teściowej i wsiedliśmy w samochód załatwiać tzw. "istotne sprawy rodzinne". Nie ukrywam też, że mój leń był olbrzymiej wielkości ;))).
A to seria fotek, tu wskrzeszam ciśnienie w rowerze teściowej po zimie.
Pomosty nad Czosem.
Parę widoków na j. Czos.
Basia "Misiaczowa" też zrobiła wycieczkę ;))).
1500 metrów, wkrótce zamieszczę relację z jej wyprawy ;))).
Odebrałem jej rower i ... wróciłem na nim do domu, gdzie przed zniesieniem do piwnicy naoliwiłem jeszcze łańcuch.
No to się najeździłem.
Mazury znów moje ;)))!
Rower:
Dane wycieczki:
11.16 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Offroad na T-34 w Breniu
Sobota, 21 stycznia 2012 | dodano: 21.01.2012Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Po "inteligentnych" wyczynach Ministerstwa Zdrowia i Bartosza A. trudnych do objęcia racjonalnym umysłem musiałem szybko wywieźć Basię na wieś, do Brenia, do którego - jakby wiedziona przeczuciem - zaprosiła nas Hania, aby mogła odpocząć od ciężkiego stresu, fundowanego jej codziennie przez NFZ i rządową spółkę.
W piątek wieczorem już byliśmy u Hani i bez zbędnych opóźnień zabraliśmy się za walkę ze stresem :).
Bój to był ciężki i późnym (naprawdę późnym) popołudniem zdecydowałem się na malutką wycieczkę. Jako, że tak zmęczonemu wczorajszą walką nie uchodziło pojawiać się na drogach publicznych, postanowiłem przejechać się po lesie trasą Misiacz Route No. 14, przez tubylców zwaną też drogą pożarową nr 14.
Wsiadłem na rower Hani, który jakieś 14 lat temu był rowerem Basi, ale wybrał życie na wsi i słusznie, bo dobrze się tu spisuje :).
Co do finezji i subtelności, to rower ten można porównać do radzieckiego czołgu T-34.
Jednak dzięki temu, podobnie jak czołg T-34, niezawodnie i dzielnie przedzierał się przez pełną błota i kałuż drogę dojazdową do trasy nr 14, którą rozjeździły pojazdy drwali. Ani razu się nie zakopał, nie buksował, nie uślizgiwał - tylko dzielnie parł do przodu, a ja nie wylądowałem w bagnie (co niechybnie stałoby się moim udziałem, gdybym próbował tam przejechać na swoim KTM-ie, bo już kiedyś próbowałem i marnie to wyszło).
W ogóle, to jakieś 500 m po wyruszeniu na trasę zaczął padać deszcz, ale nie zamierzałem się cofać.
Cóż...wiosna tej zimy jest wyjątkowo jesienna.
Wreszcie dotarłem do Misiacz Route No. 14, która jest drogą utwardzoną szutrem i tu już jechało się przyzwoicie.
Żeby było weselej, do padającego deszczu dołączył mokry śnieg i zrobiło się jeszcze fajniej ;).
Wyjazd z lasu przypominał poligon po jesiennych manewrach po ciężkich opadach, ale T-34 znów niezawodnie wyciągnął mnie z błota, za co po powrocie do domu odwdzięczyłem mu się tym, że wykąpałem go strumieniem wody z węża. A co, należało mu się.
Potem jeszcze kurs po wiosce.
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W piątek wieczorem już byliśmy u Hani i bez zbędnych opóźnień zabraliśmy się za walkę ze stresem :).
Bój to był ciężki i późnym (naprawdę późnym) popołudniem zdecydowałem się na malutką wycieczkę. Jako, że tak zmęczonemu wczorajszą walką nie uchodziło pojawiać się na drogach publicznych, postanowiłem przejechać się po lesie trasą Misiacz Route No. 14, przez tubylców zwaną też drogą pożarową nr 14.
Misiacz Route No. 14.© Misiacz
Wsiadłem na rower Hani, który jakieś 14 lat temu był rowerem Basi, ale wybrał życie na wsi i słusznie, bo dobrze się tu spisuje :).
Dwukołowy T-34 w Breniu. W tle Soja i Selma.© Misiacz
Co do finezji i subtelności, to rower ten można porównać do radzieckiego czołgu T-34.
Jednak dzięki temu, podobnie jak czołg T-34, niezawodnie i dzielnie przedzierał się przez pełną błota i kałuż drogę dojazdową do trasy nr 14, którą rozjeździły pojazdy drwali. Ani razu się nie zakopał, nie buksował, nie uślizgiwał - tylko dzielnie parł do przodu, a ja nie wylądowałem w bagnie (co niechybnie stałoby się moim udziałem, gdybym próbował tam przejechać na swoim KTM-ie, bo już kiedyś próbowałem i marnie to wyszło).
W ogóle, to jakieś 500 m po wyruszeniu na trasę zaczął padać deszcz, ale nie zamierzałem się cofać.
Cóż...wiosna tej zimy jest wyjątkowo jesienna.
Błotko ujęcie 1.© Misiacz
Wreszcie dotarłem do Misiacz Route No. 14, która jest drogą utwardzoną szutrem i tu już jechało się przyzwoicie.
Żeby było weselej, do padającego deszczu dołączył mokry śnieg i zrobiło się jeszcze fajniej ;).
Szutrówka - Misiacz Route No. 14.© Misiacz
Wyjazd z lasu przypominał poligon po jesiennych manewrach po ciężkich opadach, ale T-34 znów niezawodnie wyciągnął mnie z błota, za co po powrocie do domu odwdzięczyłem mu się tym, że wykąpałem go strumieniem wody z węża. A co, należało mu się.
Błotko ujęcie 2.© Misiacz
Potem jeszcze kurs po wiosce.
Rower:
Dane wycieczki:
9.20 km (7.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Breń dzień 3: Pałac Mierzęcin i zaskakująca decyzja Basi...
Poniedziałek, 14 listopada 2011 | dodano: 14.11.2011Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Na niedzielę, jeszcze przed powrotem do Szczecina, mieliśmy zaplanowany krótki wyjazd do Pałacu w Mierzęcinie.
To dystans 39 kilometrów, więc Basia miałaby już zaliczone w tym roku 3.000 km (brakowało jej 35 km).
Kiedy jednak przebudziliśmy się o poranku, ze strony łóżka Basi dobiegło mnie mruknięcie:
- Misiaczu - bunt! Nigdzie nie jadę!
;)
Przekonywać nie chciałem, bo coś ją tam niby w gardle drapało, mówiła, że zmęczona i śpiąca, że dziś zimno i szron na trawie (jakby wczoraj i przedwczoraj nie było szronu i było ciepło ;)))...
Też jakoś tak straciłem pierwotny zapał, zresztą dni wyjazdów z Brenia, kiedy zmuszony jestem wrócić do Szczecina są dla mnie zawsze jakieś takie dołujące :(.
Mimo tego stwierdziłem, że najlepszym sposobem na poprawę humoru będzie jednak wycieczka rowerowa.
Zwlokłem się do sieni, załadowałem rower, naciągnąłem ochraniacze na buty i ruszyłem niezbyt żwawo w stronę miejscowości Klasztorne.
Pogoda była jakaś taka impresjonistyczna, naprawdę ładnie, a ja wlokłem nogę za nogą na pedałach i za nic nie mogłem z siebie wykrzesać zapału.
Raz mi było za gorąco, raz za zimno i zupełnie nie podobało mi się, że do Klasztornych cały czas wspinałem się pod lekkie nachylenie i pod wiatr.
Jeszcze wczoraj bez problemu "łykałem" każdą górkę, a teraz miałem wrażenie, że ktoś mi położył na bagażniku kilka worków ziemniaków.
Z Klasztornych skręciłem na Dobiegniew. Niestety, przez większość trasy nadal miałem pod górkę i pod wiatr, więc w najbliższym lesie zatrzymałem się, żeby zrzucić z siebie nieco ciuchów, bo zrobiło mi się naprawdę gorąco. Dobrze, że lasek ładny...
Po przebraniu się jakość jazdy nieco mi się poprawiła. Po przekroczeniu przed Dobiegniewem tablicy informującej, że wjeżdżam do województwa lubuskiego momentalnie poprawiła się też jakość drogi, jakbym wjechał do innego kraju. Nie było już kolein i łat, tylko gładziutki asfalcik. Tylko, że nadal w większości pod górkę...
Przed samym Dobiegniewem zatrzymałem się na moment nad jeziorem Wielgie, bo widok wart był uwiecznienia.
Jadąc prawie cały czas pod górkę, zaraz za Dobiegniewem dotarłem do skrętu na Mierzęcin, skąd miałem do pałacu około 6-7 km...pod górkę :(.
W Mierzęcinie kiedyś z Basią byliśmy, ale samochodem, więc teraz przyszedł czas na dojazd rowerem, szkoda, że bez towarzystwa.
Warto obejrzeć i pałac i otaczające go zabudowania folwarczne, park pałacowy, malutki cmentarzyk dawnych właścicieli znajdujący się na terenie posiadłości.
W tej chwili obiekt służy celom hotelowo-rekreacyjnym i jest ładnie odrestaurowany.
Na terenie posiadłości odbywają się też imprezy plenerowe, więc skorzystałem z wybudowanej w tym celu wiaty i połknąłem tamże termosik kawy i bułę z serem.
Dochodziła godzina 12:00, wstyd przyznać, ale z Brenia wyjechałem około 10:30, co oznacza, że 18 km przejechałem w 1,5 godziny! Taki dzień...
Zebrałem się jeszcze na krótki objazd terenów pałacowych. Jakoś nie miałem weny robić tego zbyt dokładnie, tym bardziej, że musiałem jeszcze wrócić do Szczecina, a po drodze chcieliśmy ponownie zajechać do Pełczyc na przepyszną pizzę.
Cyknąłem na "odjezdnym" pięknie odnowiony budynek starej pałacowej gorzelni i tą samą drogą skierowałem się do Brenia.
Droga powrotna szła mi dużo lepiej, bo większa część siłą rzeczy była teraz z górki, jednak żeby nie było za fajnie, to wiatr zmienił się na przeciwny i ponownie dmuchał mi w gębę :/.
Przejechałem przez Dobiegniew, dotoczyłem się do Klasztornych i szczerze liczyłem, że sobie zjadę lekką pochyłością w dół do Brenia, jednak wiatr sprawił, że nie przekraczałem prędkości 22 km/h i to pedałując. Droga tam jest wyboista, więc - co za dzień - mamrotałem pod nosem "niech ten wyjazd się już skończy", co u cyklotyka nie jest normalnym objawem ;).
Wreszcie z westchnieniem ulgi, po godzinie jazdy z Mierzęcina (a więc powrót poszedł mi lepiej o jakieś 30 minut) dojechałem do posiadłości Hani, wykąpałem się, przebrałem i zająłem ładowaniem rowerów na samochód. To o dziwo poszło wyjątkowo sprawnie.
Jeszcze raz, przepiękną trasą przez Rębusz, Chłopowo i Krzęcin jechaliśmy do Pełczyc, gdzie czekała na nas nagroda w postaci wspaniałej pizzy "A La Sztark".
A potem, cóż...na zewnątrz powoli zapadał zmierzch, w nas rosła melancholia i trzeba było wsiadać w samochód i wrócić z tej przepięknej bajki do naszego Szczecina...
Dziękujemy Ci Haniu za kolejny wspaniały pobyt.
P.S.
Hania zaprasza w przyszłym roku naszą grupkę BS i RS na weekendowy pobyt z namiotami. Miejsca do ich rozbicia jest mnóstwo, tereny okoliczne są przepiękne, aby do lata...
Możemy tam zrobić kolejny wspaniały zlot.
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 815 (kcal)
To dystans 39 kilometrów, więc Basia miałaby już zaliczone w tym roku 3.000 km (brakowało jej 35 km).
Kiedy jednak przebudziliśmy się o poranku, ze strony łóżka Basi dobiegło mnie mruknięcie:
- Misiaczu - bunt! Nigdzie nie jadę!
;)
Przekonywać nie chciałem, bo coś ją tam niby w gardle drapało, mówiła, że zmęczona i śpiąca, że dziś zimno i szron na trawie (jakby wczoraj i przedwczoraj nie było szronu i było ciepło ;)))...
Też jakoś tak straciłem pierwotny zapał, zresztą dni wyjazdów z Brenia, kiedy zmuszony jestem wrócić do Szczecina są dla mnie zawsze jakieś takie dołujące :(.
Mimo tego stwierdziłem, że najlepszym sposobem na poprawę humoru będzie jednak wycieczka rowerowa.
Zwlokłem się do sieni, załadowałem rower, naciągnąłem ochraniacze na buty i ruszyłem niezbyt żwawo w stronę miejscowości Klasztorne.
Pogoda była jakaś taka impresjonistyczna, naprawdę ładnie, a ja wlokłem nogę za nogą na pedałach i za nic nie mogłem z siebie wykrzesać zapału.
Raz mi było za gorąco, raz za zimno i zupełnie nie podobało mi się, że do Klasztornych cały czas wspinałem się pod lekkie nachylenie i pod wiatr.
Jeszcze wczoraj bez problemu "łykałem" każdą górkę, a teraz miałem wrażenie, że ktoś mi położył na bagażniku kilka worków ziemniaków.
Z Klasztornych skręciłem na Dobiegniew. Niestety, przez większość trasy nadal miałem pod górkę i pod wiatr, więc w najbliższym lesie zatrzymałem się, żeby zrzucić z siebie nieco ciuchów, bo zrobiło mi się naprawdę gorąco. Dobrze, że lasek ładny...
Po przebraniu się jakość jazdy nieco mi się poprawiła. Po przekroczeniu przed Dobiegniewem tablicy informującej, że wjeżdżam do województwa lubuskiego momentalnie poprawiła się też jakość drogi, jakbym wjechał do innego kraju. Nie było już kolein i łat, tylko gładziutki asfalcik. Tylko, że nadal w większości pod górkę...
Przed samym Dobiegniewem zatrzymałem się na moment nad jeziorem Wielgie, bo widok wart był uwiecznienia.
Jadąc prawie cały czas pod górkę, zaraz za Dobiegniewem dotarłem do skrętu na Mierzęcin, skąd miałem do pałacu około 6-7 km...pod górkę :(.
W Mierzęcinie kiedyś z Basią byliśmy, ale samochodem, więc teraz przyszedł czas na dojazd rowerem, szkoda, że bez towarzystwa.
Warto obejrzeć i pałac i otaczające go zabudowania folwarczne, park pałacowy, malutki cmentarzyk dawnych właścicieli znajdujący się na terenie posiadłości.
W tej chwili obiekt służy celom hotelowo-rekreacyjnym i jest ładnie odrestaurowany.
Na terenie posiadłości odbywają się też imprezy plenerowe, więc skorzystałem z wybudowanej w tym celu wiaty i połknąłem tamże termosik kawy i bułę z serem.
Dochodziła godzina 12:00, wstyd przyznać, ale z Brenia wyjechałem około 10:30, co oznacza, że 18 km przejechałem w 1,5 godziny! Taki dzień...
Zebrałem się jeszcze na krótki objazd terenów pałacowych. Jakoś nie miałem weny robić tego zbyt dokładnie, tym bardziej, że musiałem jeszcze wrócić do Szczecina, a po drodze chcieliśmy ponownie zajechać do Pełczyc na przepyszną pizzę.
Cyknąłem na "odjezdnym" pięknie odnowiony budynek starej pałacowej gorzelni i tą samą drogą skierowałem się do Brenia.
Droga powrotna szła mi dużo lepiej, bo większa część siłą rzeczy była teraz z górki, jednak żeby nie było za fajnie, to wiatr zmienił się na przeciwny i ponownie dmuchał mi w gębę :/.
Przejechałem przez Dobiegniew, dotoczyłem się do Klasztornych i szczerze liczyłem, że sobie zjadę lekką pochyłością w dół do Brenia, jednak wiatr sprawił, że nie przekraczałem prędkości 22 km/h i to pedałując. Droga tam jest wyboista, więc - co za dzień - mamrotałem pod nosem "niech ten wyjazd się już skończy", co u cyklotyka nie jest normalnym objawem ;).
Wreszcie z westchnieniem ulgi, po godzinie jazdy z Mierzęcina (a więc powrót poszedł mi lepiej o jakieś 30 minut) dojechałem do posiadłości Hani, wykąpałem się, przebrałem i zająłem ładowaniem rowerów na samochód. To o dziwo poszło wyjątkowo sprawnie.
Jeszcze raz, przepiękną trasą przez Rębusz, Chłopowo i Krzęcin jechaliśmy do Pełczyc, gdzie czekała na nas nagroda w postaci wspaniałej pizzy "A La Sztark".
A potem, cóż...na zewnątrz powoli zapadał zmierzch, w nas rosła melancholia i trzeba było wsiadać w samochód i wrócić z tej przepięknej bajki do naszego Szczecina...
Dziękujemy Ci Haniu za kolejny wspaniały pobyt.
P.S.
Hania zaprasza w przyszłym roku naszą grupkę BS i RS na weekendowy pobyt z namiotami. Miejsca do ich rozbicia jest mnóstwo, tereny okoliczne są przepiękne, aby do lata...
Możemy tam zrobić kolejny wspaniały zlot.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
39.02 km (2.00 km teren), czas: 01:54 h, avg:20.54 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 815 (kcal)
Breń dzień 2: Na pizzę do Pełczyc i nocny powrót.
Sobota, 12 listopada 2011 | dodano: 12.11.2011Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Z Basią...
Pogoda szykowała się wyśmienita - słońce, błękitne niebo i przymrozek. Pomysł na trasę wyszedł od Basi:
- Jedziemy na pizzę do Pełczyc!
Pyszny smak pizzy "A la Sztark" z oliwą czosnkową w pizzerii "Picer" (nazwa przyznam dość oryginalna;)) poznaliśmy w tym roku dzięki Athenie i Odysseusowi, z którymi jechaliśmy na dwudniowy wypad do Brenia.
Na trasę ruszyliśmy przed godziną 11:00. Basia zasuwa w Płoszkowie.
Jak to mawia Gadzik, było "rześko", a trawę pokrywał szron. Wyjazd o wcześniejszej godzinie sensu nie miał, bo raz, że pizzeria otwarta dopiero od 14:00 (w odległości 40 km od Brenia), a dwa, to poprzedniego wieczoru mieliśmy z Hanią i towarzystwem dość pokaźną degustację wytrawnych czerwonych win ;).
Wiadomo było, że przyjdzie nam wracać po ciemku, ale od czego lampy?
Na pierwszy postój zatrzymaliśmy się w lesie przed Zieleniewem.
Za Zieleniewem skręciliśmy na Rakowo. Trasa naprawdę urozmaicona, teren morenowy, góra - dół, góra - dół.
W Rakowie znajduje się bardzo ciekawy kościół p.w. św. Trójcy z XIV wieku. Bardzo spodobała się nam jego drewniana dzwonnica. Niestety, był zamknięty, więc pozostało nam tylko zatrzymać się, usiąść na ławeczce i co nieco przekąsić, popijając herbatką z termosu.
Kiedy tak sobie siedzieliśmy, Basia zauważyła chmarę wróbli siedzących na pobliskim drzewku.
Wyglądały jak ozdoby choinkowe.
Choć to już poważna jesień, mimo braku liści na drzewach i zieleni, trasa przed Słonicami prezentowała się bardzo malowniczo.
Wreszcie dojechaliśmy do Krzęcina, gdzie zamierzaliśmy odbić na Pełczyce. Oczywiście znów w obiektyw dostał się kolejny kościół.
Jazda do Pełczyc mimo pofałdowanego terenu przebiegała wyjątkowo sprawnie ze względu na sprzyjający wiatr. Po drodze przejeżdżaliśmy przez Granowo, pod którym w czasie wojny 30-letniej miała miejsce całkiem spora bitwa - więcej TUTAJ
Do Pełczyc dojechaliśmy przed otwarciem lokalu, więc był czas na mały rekonesans po miasteczku. Znajduje się tam wyjątkowo ciekawy kościół z XIII wieku, który stanowi mieszankę kilku stylów: romańskiego, gotyku, baroku i chyba czegoś współczesnego. Musi mieć sporą wartość historyczną, bo został poddany renowacji ze środków państwowych.
W środku też prezentuje się ciekawie.
Tu widok z innego ujęcia.
Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy i można było zamawiać pizzę. Rowery dzięki uprzejmości obsługi postawiliśmy od strony zaplecza.
Pan z obsługi zapewniał, że są bezpieczne, ale mimo tego wolałem je spiąć.
Lokal ma wystrój, który bardzo nam się podoba.
Pizza też nam się podoba ;).
Pan z obsługi (nie wiem, czy jest to właściel czy pracownik) podszedł do nas, żeby zapytać nas o nasze nietypowe, zabytkowe skórzane siodełka, które mamy zamontowane w nowoczesnych w sumie rowerach. Słowo do słowa i okazało się, że pan jest miłośnikiem staroci.
W czasie remontu jednego z urzędów na wysypisko bezmyślnie wywieziono mnóstwo starych, przedwojennych dokumentów. Pan ów udał się na wysypisko i uratował jeden z nich. Dla nas rowerzystów ze Szczecina jest on wyjątkowo interesujący, bowiem jest to przedwojenny katalog rowerowy sklepu braci Plautz ze Szczecina (wtedy Stettina).
Byliśmy z Basią pod ogromnym wrażeniem asortymentu i jakości prezentowanych tam produktów. Okazało się, że przed wojną można było sobie kupić noski do pedałów!
Z wyposażenia warsztatowego do nabycia była centrownica do kół.
Piasty.
Pedały.
Siodełka. Musiały być niesamowicie wygodne!
Zaskoczeniem było dla mnie to, że można było zakupić licznik kilometrów, tzw. "cykacz". Miałem taki w latach 80-tych, ale rosyjski.
Dzwonki to dzieła sztuki!
Jesteśmy panu bardzo wdzięczni, że coś takiego mogliśmy obejrzeć i sfotografować!
Dochodziła godzina 15:00, kiedy solidnie posileni wyszliśmy z pizzerii. Widać było, jak słońce szybko opada w stronę horyzontu, więc trzeba było się szybko zbierać, by wykorzystać jak najdłużej światło dzienne.
Niestety, nie dość, że byliśmy ociężali od pizzy, to przyszło nam teraz jechać w stronę Krzęcina pod zimny wiatr, który tak nam dotychczas sprzyjał. Do tego należy dołożyć pagórkowaty teren, co przełożyło się na spadek tempa. Dodatkowo Basia miała jakiś zjazd formy. Kiedy dojechaliśmy nad malownicze jezioro w Chłopowie, słońce już zaszło i zaczęło się robić naprawdę zimno.
Korzystając z resztek światła, wypiliśmy resztki ciepłych napojów z termosu i wydobyliśmy z sakw kolarskie ochraniacze na buty, bo zaczynało się robić zimno w stopy.
Również Basia założyła ten zimowy wynalazek, choć przecież zimą nie jeździ ;).
Włączyliśmy wszystkie posiadane lampy i ruszyliśmy w stronę Rębusza przez park krajobrazowy.
Basia oprócz lampki migającej, lampki na dynamo miała jeszcze włączoną migającą lampkę na kasku, więc wyglądała jak choinka - i dobrze, bo widać ją było doskonale z odległości 2 km! Ja wyglądałem jak 3/4 choinki, bo nie miałem tym razem lampki na kasku ;).
Kiedy dojechaliśmy do Brenia, temperatura spadła przy gruncie na pewno poniżej zera. Ale czad!!! ;)))
Po tej wycieczce Basi do rocznego przebiegu 3.000 km brakuje raptem 35 km, których to nadrobienie zaplanowaliśmy na dzień następny wycieczką do Pałacu Mierzęcin.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1620 (kcal)
- Jedziemy na pizzę do Pełczyc!
Pyszny smak pizzy "A la Sztark" z oliwą czosnkową w pizzerii "Picer" (nazwa przyznam dość oryginalna;)) poznaliśmy w tym roku dzięki Athenie i Odysseusowi, z którymi jechaliśmy na dwudniowy wypad do Brenia.
Na trasę ruszyliśmy przed godziną 11:00. Basia zasuwa w Płoszkowie.
Jak to mawia Gadzik, było "rześko", a trawę pokrywał szron. Wyjazd o wcześniejszej godzinie sensu nie miał, bo raz, że pizzeria otwarta dopiero od 14:00 (w odległości 40 km od Brenia), a dwa, to poprzedniego wieczoru mieliśmy z Hanią i towarzystwem dość pokaźną degustację wytrawnych czerwonych win ;).
Wiadomo było, że przyjdzie nam wracać po ciemku, ale od czego lampy?
Na pierwszy postój zatrzymaliśmy się w lesie przed Zieleniewem.
Za Zieleniewem skręciliśmy na Rakowo. Trasa naprawdę urozmaicona, teren morenowy, góra - dół, góra - dół.
W Rakowie znajduje się bardzo ciekawy kościół p.w. św. Trójcy z XIV wieku. Bardzo spodobała się nam jego drewniana dzwonnica. Niestety, był zamknięty, więc pozostało nam tylko zatrzymać się, usiąść na ławeczce i co nieco przekąsić, popijając herbatką z termosu.
Kiedy tak sobie siedzieliśmy, Basia zauważyła chmarę wróbli siedzących na pobliskim drzewku.
Wyglądały jak ozdoby choinkowe.
Choć to już poważna jesień, mimo braku liści na drzewach i zieleni, trasa przed Słonicami prezentowała się bardzo malowniczo.
Wreszcie dojechaliśmy do Krzęcina, gdzie zamierzaliśmy odbić na Pełczyce. Oczywiście znów w obiektyw dostał się kolejny kościół.
Jazda do Pełczyc mimo pofałdowanego terenu przebiegała wyjątkowo sprawnie ze względu na sprzyjający wiatr. Po drodze przejeżdżaliśmy przez Granowo, pod którym w czasie wojny 30-letniej miała miejsce całkiem spora bitwa - więcej TUTAJ
Do Pełczyc dojechaliśmy przed otwarciem lokalu, więc był czas na mały rekonesans po miasteczku. Znajduje się tam wyjątkowo ciekawy kościół z XIII wieku, który stanowi mieszankę kilku stylów: romańskiego, gotyku, baroku i chyba czegoś współczesnego. Musi mieć sporą wartość historyczną, bo został poddany renowacji ze środków państwowych.
W środku też prezentuje się ciekawie.
Tu widok z innego ujęcia.
Zrobiliśmy jeszcze małe zakupy i można było zamawiać pizzę. Rowery dzięki uprzejmości obsługi postawiliśmy od strony zaplecza.
Pan z obsługi zapewniał, że są bezpieczne, ale mimo tego wolałem je spiąć.
Lokal ma wystrój, który bardzo nam się podoba.
Pizza też nam się podoba ;).
Pan z obsługi (nie wiem, czy jest to właściel czy pracownik) podszedł do nas, żeby zapytać nas o nasze nietypowe, zabytkowe skórzane siodełka, które mamy zamontowane w nowoczesnych w sumie rowerach. Słowo do słowa i okazało się, że pan jest miłośnikiem staroci.
W czasie remontu jednego z urzędów na wysypisko bezmyślnie wywieziono mnóstwo starych, przedwojennych dokumentów. Pan ów udał się na wysypisko i uratował jeden z nich. Dla nas rowerzystów ze Szczecina jest on wyjątkowo interesujący, bowiem jest to przedwojenny katalog rowerowy sklepu braci Plautz ze Szczecina (wtedy Stettina).
Byliśmy z Basią pod ogromnym wrażeniem asortymentu i jakości prezentowanych tam produktów. Okazało się, że przed wojną można było sobie kupić noski do pedałów!
Z wyposażenia warsztatowego do nabycia była centrownica do kół.
Piasty.
Pedały.
Pedały ze sklepu Gebr. Plautz. Stettin przed wojną.© Misiacz
Siodełka. Musiały być niesamowicie wygodne!
Zaskoczeniem było dla mnie to, że można było zakupić licznik kilometrów, tzw. "cykacz". Miałem taki w latach 80-tych, ale rosyjski.
Dzwonki to dzieła sztuki!
Jesteśmy panu bardzo wdzięczni, że coś takiego mogliśmy obejrzeć i sfotografować!
Dochodziła godzina 15:00, kiedy solidnie posileni wyszliśmy z pizzerii. Widać było, jak słońce szybko opada w stronę horyzontu, więc trzeba było się szybko zbierać, by wykorzystać jak najdłużej światło dzienne.
Niestety, nie dość, że byliśmy ociężali od pizzy, to przyszło nam teraz jechać w stronę Krzęcina pod zimny wiatr, który tak nam dotychczas sprzyjał. Do tego należy dołożyć pagórkowaty teren, co przełożyło się na spadek tempa. Dodatkowo Basia miała jakiś zjazd formy. Kiedy dojechaliśmy nad malownicze jezioro w Chłopowie, słońce już zaszło i zaczęło się robić naprawdę zimno.
Korzystając z resztek światła, wypiliśmy resztki ciepłych napojów z termosu i wydobyliśmy z sakw kolarskie ochraniacze na buty, bo zaczynało się robić zimno w stopy.
Również Basia założyła ten zimowy wynalazek, choć przecież zimą nie jeździ ;).
Włączyliśmy wszystkie posiadane lampy i ruszyliśmy w stronę Rębusza przez park krajobrazowy.
W nocy do Rębusza (cartoon licence by Shrink;)))© Misiacz
Basia oprócz lampki migającej, lampki na dynamo miała jeszcze włączoną migającą lampkę na kasku, więc wyglądała jak choinka - i dobrze, bo widać ją było doskonale z odległości 2 km! Ja wyglądałem jak 3/4 choinki, bo nie miałem tym razem lampki na kasku ;).
Kiedy dojechaliśmy do Brenia, temperatura spadła przy gruncie na pewno poniżej zera. Ale czad!!! ;)))
Po tej wycieczce Basi do rocznego przebiegu 3.000 km brakuje raptem 35 km, których to nadrobienie zaplanowaliśmy na dzień następny wycieczką do Pałacu Mierzęcin.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
83.07 km (1.00 km teren), czas: 04:46 h, avg:17.43 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1620 (kcal)
Breń dzień 1: Nocna mroźna eskapada po lesie.
Piątek, 11 listopada 2011 | dodano: 12.11.2011Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Z Basią...
Dziś święto narodowe i mamy wolne – jesteśmy w Breniu u Hani…tzn. hehehe…snując się o poranku wyjechaliśmy dopiero o godzinie 12:00 ze Szczecina i jakoś tak dokulalaliśmy się do Brenia około godziny 14:00.
Obiadek, drzemka i cóż – pozostał nam tylko rajdzik nocny.
To pierwszy w życiu Basi rajd nocny, pierwszy wyjazd na rowerze w temperaturze 0 st.c! Gadzik, Bronik, Shrink i inni z Loży Szyderców ;)))!
Do ataku! Wam też wmawiała, że w takich warunkach nigdy jeździć nie będzie ;)))?
Widoki były imponujące, coś w tym stylu ;).
Pojechaliśmy na krótką nocną eskapadę na tzw. Misiacz Route No. 14 po okolicznych lasach. Dla niewtajemniczonych – jest to malownicza leśna droga pożarowa biegnąca w okolicach Brenia.
Tak naprawdę to początkowo mieliśmy problem z jazdą z powodu kopnego piachu, a nie ciemności. Zawsze wydawało mi się, że mój halogen na dynamo daje niesamowicie dobre światło…dopóki nie zobaczyłem, co potrafi Basi ‘ksenon’ (też zasilany z dynama). Droga oświetlona pięknym, gęstym białym światłem na 20 metrów, a mój halogen…no cóż, tu prezentował się niczym lampa naftowa ;))).
Klimat jazdy nocą jest niesamowity, zwłaszcza w lesie, gdzie przed lampą przebiegają zwierzaki, a wokół tylko głęboka czerń.
Basi się spodobało!
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 146 (kcal)
Obiadek, drzemka i cóż – pozostał nam tylko rajdzik nocny.
To pierwszy w życiu Basi rajd nocny, pierwszy wyjazd na rowerze w temperaturze 0 st.c! Gadzik, Bronik, Shrink i inni z Loży Szyderców ;)))!
Do ataku! Wam też wmawiała, że w takich warunkach nigdy jeździć nie będzie ;)))?
Widoki były imponujące, coś w tym stylu ;).
Las w okolicy Brenia nocą ;)))© Misiacz
Pojechaliśmy na krótką nocną eskapadę na tzw. Misiacz Route No. 14 po okolicznych lasach. Dla niewtajemniczonych – jest to malownicza leśna droga pożarowa biegnąca w okolicach Brenia.
Tak naprawdę to początkowo mieliśmy problem z jazdą z powodu kopnego piachu, a nie ciemności. Zawsze wydawało mi się, że mój halogen na dynamo daje niesamowicie dobre światło…dopóki nie zobaczyłem, co potrafi Basi ‘ksenon’ (też zasilany z dynama). Droga oświetlona pięknym, gęstym białym światłem na 20 metrów, a mój halogen…no cóż, tu prezentował się niczym lampa naftowa ;))).
Klimat jazdy nocą jest niesamowity, zwłaszcza w lesie, gdzie przed lampą przebiegają zwierzaki, a wokół tylko głęboka czerń.
Basi się spodobało!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
7.02 km (7.02 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 23.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 146 (kcal)
Samotnie, a nie samotnie. Misiacz w Pargowie...
Niedziela, 6 listopada 2011 | dodano: 06.11.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Po wczorajszym wyjeździe do Loecknitz z Basią i tatą, dziś zaplanowałem samotną przejażdżkę.
Taaa...
Zaplanowałem... ;)
Kiedy dojechałem do Będargowa, natknąłem się na mojego tatę i Bożenę wraz z klubem "Jantarowe Szlaki", do któego kiedyś należałem.
Po wcześniejszej zbiórce na cmentarzu spotkali się tam w ramach Zaduszek Rowerowych.
Jak to w tym klubie bywa, nie obyło się bez przemów i ogniska :).
Spędziłem tam blisko pół godziny, ale czas było się zbierać, bo chciałem przejechać nową ścieżkę rowerową od Staffelde do Siadła Dolnego w kierunku przeciwnym niż w trakcie ostatniej wycieczki. Podobno lżej się jedzie w kierunku przeciwnym.
Cynięto mi fotkę i zebrałem się do ruszenia w kierunku Ladenthin. Ze mną zebrał się też tata, Bożena i ich koleżanka.
Zaplanowali sobie przejazd przez Ladenthin do Schwennenz i dalej przez Stobno do Szczecina, ja zaś miałem skierować się przez Nadrensee do Rosow i dalej na Staffelde.
W Ladenthin przy głazie narzutowym zasiedliśmy na posiłek i kawę z termosu.
W tym czasie podjechał do nas nieznajomy rowerzysta, który zapytał o ciekawe trasy po Niemczech.
Cóż, tata polecił mnie jako eksperta, więc dalej jechałem w towarzystwie, które okazało się całkiem przyjemne.
Z Krzyśkiem (bo tak ma na imię znajomy już biker) dojechaliśmy do Staffelde, gdzie pokazałem mu prehistoryczny kurhan.
Tam Krzysiek stwierdził, że skoro jest tak blisko Gryfina, to spróbuje tam podjechać.
Posiedziałem chwilę na ławce i już sam skierowałem się na nową ścieżkę do Pargowa.
Jako, że jechałem sam, miałem czas tylko dla siebie i zagłębiłem się na teren przykościelny w Pargowie.
Ruiny prezentują się naprawdę malowniczo...
Nad wejściem do kościoła dostrzegłem taki oto herb.
Na przykościelnym cmentarzu zachowała się jedna płyta nagrobna, przewrócona zresztą.
Obszczekany przez miejscowe burki, ruszyłem na ścieżkę wiodącą przez las.
Czasami ścieżka wiedzie wąwozami...
Z wąwozu wyjechałem na drogę asfaltową, dojechałem do Moczył i tam ponownie skończyła się moja samotność :).
Z daleka już widziałem zacieszającą się gębę Krzyśka "Montera" siedzącego na ławce z innymi bikerami i w myślach słyszałem jego głos: "O! Misiacz!"! ;)))
Wraz z nimi była całkiem spora ekipa: Bronik, Rammzes, Piotrek, Łukasz i Jacek (mam nadzieję, że nie pokręciłem imion).
Po wypiciu kawki ruszyliśmy w kierunki Siadła Dolnego.
W Siadle zatrzymaliśmy się przed sklepikiem, gdzie niektórzy zakupili napoje izotoniczne ;).
Krzysiek "Monter" nie byłby sobą, gdyby nie poprowadził nas skrótem do Kurowa, jednak ten skrót był naprawdę fajny i nie kwalifikował się do "skomiksowania" tak jak w tej relacji (klik) lub tej (klik) (w przypadku "Monterskich" skrótów wybitnych w relację wklejam komiks; copyright Shrink ;))).
Po dojechaniu do wiaduktu nad Autostradą Poznańską cyknęliśmy wspólną fotkę i każdy pojechał w swoją stronę, ja z Bronikiem na Pomorzany...
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1040 (kcal)
Taaa...
Zaplanowałem... ;)
Kiedy dojechałem do Będargowa, natknąłem się na mojego tatę i Bożenę wraz z klubem "Jantarowe Szlaki", do któego kiedyś należałem.
Po wcześniejszej zbiórce na cmentarzu spotkali się tam w ramach Zaduszek Rowerowych.
Jak to w tym klubie bywa, nie obyło się bez przemów i ogniska :).
Spędziłem tam blisko pół godziny, ale czas było się zbierać, bo chciałem przejechać nową ścieżkę rowerową od Staffelde do Siadła Dolnego w kierunku przeciwnym niż w trakcie ostatniej wycieczki. Podobno lżej się jedzie w kierunku przeciwnym.
Cynięto mi fotkę i zebrałem się do ruszenia w kierunku Ladenthin. Ze mną zebrał się też tata, Bożena i ich koleżanka.
Zaplanowali sobie przejazd przez Ladenthin do Schwennenz i dalej przez Stobno do Szczecina, ja zaś miałem skierować się przez Nadrensee do Rosow i dalej na Staffelde.
W Ladenthin przy głazie narzutowym zasiedliśmy na posiłek i kawę z termosu.
W tym czasie podjechał do nas nieznajomy rowerzysta, który zapytał o ciekawe trasy po Niemczech.
Cóż, tata polecił mnie jako eksperta, więc dalej jechałem w towarzystwie, które okazało się całkiem przyjemne.
Z Krzyśkiem (bo tak ma na imię znajomy już biker) dojechaliśmy do Staffelde, gdzie pokazałem mu prehistoryczny kurhan.
Tam Krzysiek stwierdził, że skoro jest tak blisko Gryfina, to spróbuje tam podjechać.
Posiedziałem chwilę na ławce i już sam skierowałem się na nową ścieżkę do Pargowa.
Jako, że jechałem sam, miałem czas tylko dla siebie i zagłębiłem się na teren przykościelny w Pargowie.
Ruiny prezentują się naprawdę malowniczo...
Nad wejściem do kościoła dostrzegłem taki oto herb.
Na przykościelnym cmentarzu zachowała się jedna płyta nagrobna, przewrócona zresztą.
Nagrobek sprzed wojny w Pargowie.© Misiacz
Obszczekany przez miejscowe burki, ruszyłem na ścieżkę wiodącą przez las.
Czasami ścieżka wiedzie wąwozami...
Z wąwozu wyjechałem na drogę asfaltową, dojechałem do Moczył i tam ponownie skończyła się moja samotność :).
Z daleka już widziałem zacieszającą się gębę Krzyśka "Montera" siedzącego na ławce z innymi bikerami i w myślach słyszałem jego głos: "O! Misiacz!"! ;)))
Wraz z nimi była całkiem spora ekipa: Bronik, Rammzes, Piotrek, Łukasz i Jacek (mam nadzieję, że nie pokręciłem imion).
Po wypiciu kawki ruszyliśmy w kierunki Siadła Dolnego.
W Siadle zatrzymaliśmy się przed sklepikiem, gdzie niektórzy zakupili napoje izotoniczne ;).
Krzysiek "Monter" nie byłby sobą, gdyby nie poprowadził nas skrótem do Kurowa, jednak ten skrót był naprawdę fajny i nie kwalifikował się do "skomiksowania" tak jak w tej relacji (klik) lub tej (klik) (w przypadku "Monterskich" skrótów wybitnych w relację wklejam komiks; copyright Shrink ;))).
Po dojechaniu do wiaduktu nad Autostradą Poznańską cyknęliśmy wspólną fotkę i każdy pojechał w swoją stronę, ja z Bronikiem na Pomorzany...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
50.13 km (18.00 km teren), czas: 02:44 h, avg:18.34 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1040 (kcal)