- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Do i z Prenzlau skrótami sierżanta Montera61 ;)))
Niedziela, 21 sierpnia 2011 | dodano: 22.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Wiedziałem, że po wczorajszym relaksującym wyjeździe do Rieth dziś mogę się spodziewać znacznie ostrzejszej jazdy. Krzysiek "Monter61" na Forum Rowerowego Szczecina ogłosił wyjazd do Preznlau w Niemczech. Jeśli dobrze policzyłem, to na starcie pojawiło się 12 osób, w tym paru bikerów z nadmiarem adrenaliny, co szybko dało się zauważyć po starcie. ;)))
Mapka wyjazdu sporządzona przez Krzyśka:
Wcześniej, gdy spotkałem się z Adrianem "Gryfem" na Rondzie Hakena byłem świadkem, jak o mało co nie został on rozjechany przez kretyna w samochodzie w momencie przejeżdżania ścieżką rowerową przez ulicę. Pisk hamulców i hamowanie na centymetry. Po dość ostrej wymianie zmian pomiędzy mną a tym ćwokiem, ponieważ nic do niego nie docierało, zakończyłem bezproduktywną pogawędkę z debilem pokazując mu właściwy palec. Odjechał nieusatysfakcjonowany. ;)
Co do naszych "koksów", to od razu wrzucili na koło 30 km/h i zaczęli znikać w oddali. ;)
Część próbowała ich gonić, część rozsądnie dała sobie spokój i tak to grupa podzieliła się już koło Rajkowa.
Dojechaliśmy do Warzymic, gdzie nowowybudowaną drogą wjechaliśmy do Ladenthin w Niemczech.
Tam też Monter spełnił swoje marzenie - ustawił grupę na belach siana, a ja cyknąłem tę oto fotkę.
Koleżanka, którą widać na dole po lewej stronie zrezygnowała z dalszej jazdy w takim szarpanym tempie, nawet nie wiem gdzie się odłączyła, bo grupa znów się rozerwała na sekcję "koksów", "umiarkowanych koksów", "turystów" i indywidualistów. ;)
W sumie miała rację, bo wg pogłosek wczoraj zrobiła 170 km, a tu wypoczynek się nie szykował. ;)
W Krackow grupa się połączyła "w kupę" ze względu na postój na parę fotek miejscowych drzew - rzeźb.
Następnie, zgodnie z planem Krzyśka dojechaliśmy do miejscowości Wollin, które na tej trasie trafiły nam się dwukrotnie, każda w innym rejonie.
Jeśli dobrze pamiętam, to w miejscowości Radewitz Monter pokazał nam miejsce, gdzie ktoś na działce postawił sobie dość specyficzną altankę. ;)
Adrian "Gryf" - niczym paparazzi - wykorzysta każde miejsce, aby cyknąć fotkę.
Na huśtwace uchwyciłem Basię "Rudzielca102", naszą maskotkę, na którą co niektórzy wołali "Helołłłł Kitty"...;)))
Mina Krzyśka mówiła, że coś się szykuje.
Ci, którzy go znają mogli się domyślać, że ma w zanadrzu niespodziankę, słynne "skróty Montera" (z poprzednim przebojem można zapoznać się TUTAJ ;)))
Jeszcze przed Prenzlau zajechaliśmy do kolejnej miejscowości o nazwie Wollin. Nasza grupa była większą atrakcją dla mieszkańców Wollina, niż sam Wollin dla naszej grupy, ale chodziło o nazwę, a nie wartości krajoznawcze.
Wreszcie dojechaliśmy do Prenzlau. Zbliżała się powoli godzina 14:00, a okazało się, że niektórzy zabrali za mało napojów.
Niestety, poszukiwania sklepu okazały się daremnym trudem, bo w niedzielę Niemcy mają je zasadniczo pozamykane.
Poniżej fotki z okolicy komisariatu Polizei, gdzie uprzdnio nie zajeżdżałem. Niestety, budowa nieco psuje wrażenie.
Współpraca Polizei i Police (pewnie chodzi o Zakłady Chemiczne "Police"). ;)
Krzysiek chyba chciał zmienić radiowóz z pedałami na coś bardziej komfortowego;)))
Następnie pojechaliśmy nad jezioro, gdzie podjęta została decyzja, że jednak nie przedłużamy trasy o Boitzenburg. Była już godzina 14:00, my mieliśmy za sobą około 70 km, do pałacu w jedną stronę było 23 km, a do tego jeszcze ok. 60 km powrotu z Prenzlau do Szczecina.
Ładny dystans by wyszedł...a my pewnie wrócilibyśmy po godzinie 22:00.
Jak ktoś ma chęć, to trasę do Boitzenburga i pałac można obejrzeć TUTAJ
Nie udało się również kupić mojej ulubionej pizzy tureckiej z budki na deptaku, bo tym razem była zamknięta. Co za pech, wczoraj zniknęła budka w Hintersee, a dziś Turek nie przyszedł do pracy i Misiacz, Gryf i Bronik musieli zadowolić się produktem od innego Turka, z budki koło jeziora.
Smak poprawny, ale to nie to, czego oczekiwałem.
Jeśli dobrze pamiętam, to nad jeziorem relaksowaliśmy się bliko godzinę.
Zauważyliśmy na wodzie coś, co przypominało pływający bar z silnikiem. ;)
Odpoczynek był jak najbardziej wskazany, bowiem szykowała się wyjątkowo "urozmaicona" część trasy. ;)
Tym razem jechaliśmy przez Bruessow w kierunku Loecknitz. Zaraz za Preznlau droga jest zamknięta z powodu budowy, ale to nie jest jakiś problem dla rowerzystów, dało się spokojnie przejechać, a ruch dzięki temu znacznie mniejszy.
W Bruessow, 10 km od Loecknitz szef wyprawy postanowił powiedzieć "dość cywilizacji!" i ...skręciliśmy w stronę jakiejś tajemniczej śluzy.
Początkowo droga przebiegała brukiem, gdzie od telepania jednemu z kolegów urwał się zaczep od tylnego błotnika. Zatrzymaliśmy się, by naprawić szkodę, na szczęście miałem ze sobą opaski zaciskowe typu "zip".
Podczas gdy my naprawialiśmy awarię, grupa znikała w oddali, zgodnie z praktycznym hasłem Legii Cudzoziemskiej: "Kto nie maszeruje, ten ginie!". ;)
Udało nam się jednak dojść grupę, dzięki temu, że żołądek jednego z kolegów wspominał nadmiar zjedzonych śliwek.
Zgodnie z powyższym hasłem porzuciliśmy go w krzakach i odjechaliśmy. "Kto nie maszeruje, ten ginie!" ;)
Po jeździe przez jakiś czas dość dobrą leśną drogą legionistę Misiacza ruszyło sumienie i poczekał na rozstajach dróg, aktywując hasło z innej armii, że "Poległych się nie zostawia". ;)))
Żarty żartami, ale kolega mógł się faktycznie zgubić, a że czas oczekiwania był duży, grupa odjechała również ode mnie, więc zacząłem rysować strzałki na ziemi, żeby Marcin mógł znaleźć drogę, ja zaś chciałem dognać grupę przed ewentualnym kolejnym rozstajem dróg. Na szczęście Marcin wyłonił się z lasu i cisnąc 25-30 km/h po błotnistej drodze dotarliśmy na główną atrakcję programu!
Podmokłe łąki bez drogi i pełne komarów to jest to, o czym marzy każdy rowerzysta! ;)))
Krótka narada, która nie doprowadziła do rozstrzygnięcia, bo znalazły się elementy wywrotowe, w tym Misiacz, którym zachciało się wracać do cywilizacji, do Loecknitz.
Na szczęście wodza mieliśmy stanowczego, co to nie szczypie się z nędznymi szeregowcami i natarł na moczary.
Kto nie z wodzem, ten przeciw wodzowi, więc karnie ruszyliśmy za sierżantem Monterem.
Z takim wodzem nie zginiemy, przetrwaliśmy atak komarów i pokrzyw na śluzie, bez problemu zdobyliśmy zabudowania gospodarcze i obory, rozpędziliśmy wrogie bydło, które w popłochu umknęło do obór widząc dzielny oddział mknący środkiem gospodarstwa wroga. ;)))
Bitwa była skończona, pokonanych zostawiliśmy za sobą i wyjechaliśmy na asfaltową drogę do Ramin i Schwennenz.
W Ramin, oddział podzielił się na mniejsze grupy i aby nie dać się otoczyć potencjalnemu przeciwnikowi, każdy pojechał inną trasą, na szczęście wódz miał wszystko pod kontrolą i cały oddział spotkał się w Schwennenz.
Tam, po krótkim postoju i buszowaniu w kukurydzy przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Polski.
Grupa powoli zaczęła się rozjeżdżać do domów, a ostatecznie pożegnaliśmy się na Rondzie Gierosa.
Dojeżdżając do domu, miałem jeszcze towarzystwo w postaci Piotrka "Bronika", który również mieszka na Pomorzanach.
:)
P.S. Pomysł na komiks zapożyczyłem, tudzież bezczelnie po chińsku skopiowałem od Shrinka (http://shrink.bikestats.pl). ;)
Udzielił mi tak naprawdę licencji. ;)
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2605 (kcal)
Mapka wyjazdu sporządzona przez Krzyśka:
Wcześniej, gdy spotkałem się z Adrianem "Gryfem" na Rondzie Hakena byłem świadkem, jak o mało co nie został on rozjechany przez kretyna w samochodzie w momencie przejeżdżania ścieżką rowerową przez ulicę. Pisk hamulców i hamowanie na centymetry. Po dość ostrej wymianie zmian pomiędzy mną a tym ćwokiem, ponieważ nic do niego nie docierało, zakończyłem bezproduktywną pogawędkę z debilem pokazując mu właściwy palec. Odjechał nieusatysfakcjonowany. ;)
Co do naszych "koksów", to od razu wrzucili na koło 30 km/h i zaczęli znikać w oddali. ;)
Część próbowała ich gonić, część rozsądnie dała sobie spokój i tak to grupa podzieliła się już koło Rajkowa.
Dojechaliśmy do Warzymic, gdzie nowowybudowaną drogą wjechaliśmy do Ladenthin w Niemczech.
Tam też Monter spełnił swoje marzenie - ustawił grupę na belach siana, a ja cyknąłem tę oto fotkę.
Koleżanka, którą widać na dole po lewej stronie zrezygnowała z dalszej jazdy w takim szarpanym tempie, nawet nie wiem gdzie się odłączyła, bo grupa znów się rozerwała na sekcję "koksów", "umiarkowanych koksów", "turystów" i indywidualistów. ;)
W sumie miała rację, bo wg pogłosek wczoraj zrobiła 170 km, a tu wypoczynek się nie szykował. ;)
W Krackow grupa się połączyła "w kupę" ze względu na postój na parę fotek miejscowych drzew - rzeźb.
Następnie, zgodnie z planem Krzyśka dojechaliśmy do miejscowości Wollin, które na tej trasie trafiły nam się dwukrotnie, każda w innym rejonie.
Jeśli dobrze pamiętam, to w miejscowości Radewitz Monter pokazał nam miejsce, gdzie ktoś na działce postawił sobie dość specyficzną altankę. ;)
Adrian "Gryf" - niczym paparazzi - wykorzysta każde miejsce, aby cyknąć fotkę.
Na huśtwace uchwyciłem Basię "Rudzielca102", naszą maskotkę, na którą co niektórzy wołali "Helołłłł Kitty"...;)))
Mina Krzyśka mówiła, że coś się szykuje.
Ci, którzy go znają mogli się domyślać, że ma w zanadrzu niespodziankę, słynne "skróty Montera" (z poprzednim przebojem można zapoznać się TUTAJ ;)))
Jeszcze przed Prenzlau zajechaliśmy do kolejnej miejscowości o nazwie Wollin. Nasza grupa była większą atrakcją dla mieszkańców Wollina, niż sam Wollin dla naszej grupy, ale chodziło o nazwę, a nie wartości krajoznawcze.
Wreszcie dojechaliśmy do Prenzlau. Zbliżała się powoli godzina 14:00, a okazało się, że niektórzy zabrali za mało napojów.
Niestety, poszukiwania sklepu okazały się daremnym trudem, bo w niedzielę Niemcy mają je zasadniczo pozamykane.
Poniżej fotki z okolicy komisariatu Polizei, gdzie uprzdnio nie zajeżdżałem. Niestety, budowa nieco psuje wrażenie.
Współpraca Polizei i Police (pewnie chodzi o Zakłady Chemiczne "Police"). ;)
Krzysiek chyba chciał zmienić radiowóz z pedałami na coś bardziej komfortowego;)))
Następnie pojechaliśmy nad jezioro, gdzie podjęta została decyzja, że jednak nie przedłużamy trasy o Boitzenburg. Była już godzina 14:00, my mieliśmy za sobą około 70 km, do pałacu w jedną stronę było 23 km, a do tego jeszcze ok. 60 km powrotu z Prenzlau do Szczecina.
Ładny dystans by wyszedł...a my pewnie wrócilibyśmy po godzinie 22:00.
Jak ktoś ma chęć, to trasę do Boitzenburga i pałac można obejrzeć TUTAJ
Nie udało się również kupić mojej ulubionej pizzy tureckiej z budki na deptaku, bo tym razem była zamknięta. Co za pech, wczoraj zniknęła budka w Hintersee, a dziś Turek nie przyszedł do pracy i Misiacz, Gryf i Bronik musieli zadowolić się produktem od innego Turka, z budki koło jeziora.
Smak poprawny, ale to nie to, czego oczekiwałem.
Jeśli dobrze pamiętam, to nad jeziorem relaksowaliśmy się bliko godzinę.
Zauważyliśmy na wodzie coś, co przypominało pływający bar z silnikiem. ;)
Odpoczynek był jak najbardziej wskazany, bowiem szykowała się wyjątkowo "urozmaicona" część trasy. ;)
Tym razem jechaliśmy przez Bruessow w kierunku Loecknitz. Zaraz za Preznlau droga jest zamknięta z powodu budowy, ale to nie jest jakiś problem dla rowerzystów, dało się spokojnie przejechać, a ruch dzięki temu znacznie mniejszy.
W Bruessow, 10 km od Loecknitz szef wyprawy postanowił powiedzieć "dość cywilizacji!" i ...skręciliśmy w stronę jakiejś tajemniczej śluzy.
Początkowo droga przebiegała brukiem, gdzie od telepania jednemu z kolegów urwał się zaczep od tylnego błotnika. Zatrzymaliśmy się, by naprawić szkodę, na szczęście miałem ze sobą opaski zaciskowe typu "zip".
Podczas gdy my naprawialiśmy awarię, grupa znikała w oddali, zgodnie z praktycznym hasłem Legii Cudzoziemskiej: "Kto nie maszeruje, ten ginie!". ;)
Udało nam się jednak dojść grupę, dzięki temu, że żołądek jednego z kolegów wspominał nadmiar zjedzonych śliwek.
Zgodnie z powyższym hasłem porzuciliśmy go w krzakach i odjechaliśmy. "Kto nie maszeruje, ten ginie!" ;)
Po jeździe przez jakiś czas dość dobrą leśną drogą legionistę Misiacza ruszyło sumienie i poczekał na rozstajach dróg, aktywując hasło z innej armii, że "Poległych się nie zostawia". ;)))
Żarty żartami, ale kolega mógł się faktycznie zgubić, a że czas oczekiwania był duży, grupa odjechała również ode mnie, więc zacząłem rysować strzałki na ziemi, żeby Marcin mógł znaleźć drogę, ja zaś chciałem dognać grupę przed ewentualnym kolejnym rozstajem dróg. Na szczęście Marcin wyłonił się z lasu i cisnąc 25-30 km/h po błotnistej drodze dotarliśmy na główną atrakcję programu!
Podmokłe łąki bez drogi i pełne komarów to jest to, o czym marzy każdy rowerzysta! ;)))
Krótka narada, która nie doprowadziła do rozstrzygnięcia, bo znalazły się elementy wywrotowe, w tym Misiacz, którym zachciało się wracać do cywilizacji, do Loecknitz.
Na szczęście wodza mieliśmy stanowczego, co to nie szczypie się z nędznymi szeregowcami i natarł na moczary.
Kto nie z wodzem, ten przeciw wodzowi, więc karnie ruszyliśmy za sierżantem Monterem.
Z takim wodzem nie zginiemy, przetrwaliśmy atak komarów i pokrzyw na śluzie, bez problemu zdobyliśmy zabudowania gospodarcze i obory, rozpędziliśmy wrogie bydło, które w popłochu umknęło do obór widząc dzielny oddział mknący środkiem gospodarstwa wroga. ;)))
Bitwa była skończona, pokonanych zostawiliśmy za sobą i wyjechaliśmy na asfaltową drogę do Ramin i Schwennenz.
W Ramin, oddział podzielił się na mniejsze grupy i aby nie dać się otoczyć potencjalnemu przeciwnikowi, każdy pojechał inną trasą, na szczęście wódz miał wszystko pod kontrolą i cały oddział spotkał się w Schwennenz.
Tam, po krótkim postoju i buszowaniu w kukurydzy przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Polski.
Grupa powoli zaczęła się rozjeżdżać do domów, a ostatecznie pożegnaliśmy się na Rondzie Gierosa.
Dojeżdżając do domu, miałem jeszcze towarzystwo w postaci Piotrka "Bronika", który również mieszka na Pomorzanach.
:)
P.S. Pomysł na komiks zapożyczyłem, tudzież bezczelnie po chińsku skopiowałem od Shrinka (http://shrink.bikestats.pl). ;)
Udzielił mi tak naprawdę licencji. ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
123.00 km (35.00 km teren), czas: 06:08 h, avg:20.05 km/h,
prędkość maks: 55.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2605 (kcal)
K o m e n t a r z e
kukurydza niedojrzała, ale zjadliwa . My też byliśmy zjadliwi dla komarzyc na każdym postoju podczas przejazdu przez "Stepy Akermańskie".
Anonimowy tchórz - 19:20 środa, 24 sierpnia 2011 | linkuj
ładny dystans i po zdjęciach widać, ze ciekawa wycieczka :)
ps. także mam zdjęcie na tym metalowym rowerku :) kfiatek13m - 20:04 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
ps. także mam zdjęcie na tym metalowym rowerku :) kfiatek13m - 20:04 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Gdyby nie niespodzianki Montera, to by nie było tak kolorowo :)
Dzięki wszystkim za towarzycho ;) Gryf - 18:15 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Dzięki wszystkim za towarzycho ;) Gryf - 18:15 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Faktycznie te belki siana z wami to przednia foteczka ale martwi mnie te szarpane tempo :(
Bo z tego co pamietam masz na takich odpowiednie powiedzenie :):) i nie po drodze ci z nimi :):)
A jeżeli chodzi o komentarz tunisławy to bardzo mi sie spodobalo okreslenie "zaliczac" bo cos ono mi przypomina :):):):)
Pozdrawiam. jurektc - 17:23 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Bo z tego co pamietam masz na takich odpowiednie powiedzenie :):) i nie po drodze ci z nimi :):)
A jeżeli chodzi o komentarz tunisławy to bardzo mi sie spodobalo okreslenie "zaliczac" bo cos ono mi przypomina :):):):)
Pozdrawiam. jurektc - 17:23 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Ciekaw jestem czy ta altanka jeszcze lata, a może to nie domek na działce tylko działkowicz przyleciał zerwać owoce :).
srk23 - 14:55 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Świetna fotorelacja, widzę, że przygód mieliście dość sporo. Po przyjeździe do domu czułeś się mężczyzną, a do tego twardzielem?
Pozdrawiam :)) rowerzystka - 14:37 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Pozdrawiam :)) rowerzystka - 14:37 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
ale super ....czyli mieliście prawie jak to na wojence ! Jednym słowem z przygodami ...szkoda jednak że oddział tak się rozpraszał ....trochę nie jak w wojsku , nie ? Dzisiaj w radio pani zadała pytanie podróżnikowi - jeździsz ,żeby doświadczyć , zobaczyć czy zaliczyć ? Spodobało mi się to ....po prostu są różne cele wypadów ...kto co lubi , nie ?
tunislawa - 10:18 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Ciągle powtarzam że trzeba wozić pavulon i saperkę !!!
monter61 - 09:54 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
a czemu nie wskoczyłeś na najwyższy snopek siana? :D:D:D
ja po wypadzie ze Shrinkiem w domu zameldowałem się o 1:20, mogłeś się zabrać z nami, spodobało by Ci się :)
Pozdrawiam
P.S. kukurydza już dojrzała? sargath - 09:20 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
ja po wypadzie ze Shrinkiem w domu zameldowałem się o 1:20, mogłeś się zabrać z nami, spodobało by Ci się :)
Pozdrawiam
P.S. kukurydza już dojrzała? sargath - 09:20 poniedziałek, 22 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!