- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 765.20 km (w terenie 40.00 km; 5.23%) |
Czas w ruchu: | 34:50 |
Średnia prędkość: | 21.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Suma kalorii: | 15709 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 42.51 km i 2h 02m |
Więcej statystyk |
Pierwsze miejsce w eliminacjach do triathlonu serii "Iron Bear"
Sobota, 31 sierpnia 2013 | dodano: 31.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Dziś wziąłem udział w eliminacjach do triathlonu serii "Iron Bear", które w istocie były biathlonem składającym się z dwóch dyscyplin:
1) 60 km jazdy na rowerze
2) 3 km biegu
Z obu części jestem bardzo zadowolony, w części rowerowej udało mi się uzyskać średnią 29,2 km/h.
Poniżej wykres z wynikiem:
W części biegowej byłem bardzo bliski średniej poniżej 5 minut na kilometr, zabrakło 5 sekund (na drugim kilometrze udało się uzyskać 4:53 min/km), ale i tak cieszę się z wyniku biegu,który odbył się natychmiast po szybkiej jeździe na rowerze:
Poniżej wykres z wynikiem:
Jeszcze bardziej zaskakujący był rezultat końcowy!
Okazało się, że spośród wszystkich zawodników zająłem pierwsze miejsce!!!
Sęk w tym, że w zawodach tych byłem jedynym zawodnikiem i sam je sobie zorganizowałem, hehe ;))).
Kto wie, może kiedyś zorganizuję ten triathlon "Iron Bear" ("Żelazny Misiacz") dla większej grupy chętnych? ;)
A na poważnie, chciałem zobaczyć jak to jest pobiec zaraz po ostrej jeździe, bo prawdę mówiąc, to liczę na to, że uda mi się jeszcze przed zimną porą zdążyć i dołożyć do tego pływanie na jakieś 1,5 km i zaliczyć triathlon (tak sam dla siebie) w wersji olimpijskiej.
Akurat pływanie to pikuś, tylko trzeba mieć kogoś, kto klamotów popilnuje, a dziś nie mogłem tego zrobić, bo pojechałem sam.
Wybrałem się zwyczajnie do osiedlowego sklepu po zakup dobrego, żółtego sera.
Szczegół polega na tym, że osiedle to akurat znajduje się w Niemczech, w Loecknitz, 30 km od Szczecina, ale trudno, jak się ma daleko na zakupy, to trzeba pedałować :).
Pierwsze 30 km trasy było pod silny wiatr, więc raczej 27 km/h nie przekraczałem, ale jechało się dobrze.
W Loecknitz szybko zakupiłem 6 paczek "Tilsitera" (2,4 kg), paczkę słodyczy i małe co nieco do domu i powrót miałem już z wiatrem, to była jazda ! ;)
Po drodze spotkałem sypmpatyczną parę "Chmielaczków" ("Ivoncja" i "Hopfen"), którzy jechali z "kimś", ale jak twierdzi jedna moja koleżanka z pracy, Misiacz ma przewiewne uszy, i co w jedno wleci, to drugim wyleci, więc nie orientuję się, kim był ten rowerzysta ;).
Od Warnika udało mi się bez specjalnego wysiłku jechać 53 km/h, ale czad.
Ktoś może powiedzieć, że to szybko, ale kolarze na "Tour de France" na prostej normalnie pomykali taką prędkością, którą ja musiałem wypracować z górki.
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1212 (kcal)
1) 60 km jazdy na rowerze
2) 3 km biegu
Z obu części jestem bardzo zadowolony, w części rowerowej udało mi się uzyskać średnią 29,2 km/h.
Poniżej wykres z wynikiem:
W części biegowej byłem bardzo bliski średniej poniżej 5 minut na kilometr, zabrakło 5 sekund (na drugim kilometrze udało się uzyskać 4:53 min/km), ale i tak cieszę się z wyniku biegu,który odbył się natychmiast po szybkiej jeździe na rowerze:
Poniżej wykres z wynikiem:
Jeszcze bardziej zaskakujący był rezultat końcowy!
Okazało się, że spośród wszystkich zawodników zająłem pierwsze miejsce!!!
Sęk w tym, że w zawodach tych byłem jedynym zawodnikiem i sam je sobie zorganizowałem, hehe ;))).
Kto wie, może kiedyś zorganizuję ten triathlon "Iron Bear" ("Żelazny Misiacz") dla większej grupy chętnych? ;)
A na poważnie, chciałem zobaczyć jak to jest pobiec zaraz po ostrej jeździe, bo prawdę mówiąc, to liczę na to, że uda mi się jeszcze przed zimną porą zdążyć i dołożyć do tego pływanie na jakieś 1,5 km i zaliczyć triathlon (tak sam dla siebie) w wersji olimpijskiej.
Akurat pływanie to pikuś, tylko trzeba mieć kogoś, kto klamotów popilnuje, a dziś nie mogłem tego zrobić, bo pojechałem sam.
Wybrałem się zwyczajnie do osiedlowego sklepu po zakup dobrego, żółtego sera.
Szczegół polega na tym, że osiedle to akurat znajduje się w Niemczech, w Loecknitz, 30 km od Szczecina, ale trudno, jak się ma daleko na zakupy, to trzeba pedałować :).
Pierwsze 30 km trasy było pod silny wiatr, więc raczej 27 km/h nie przekraczałem, ale jechało się dobrze.
W Loecknitz szybko zakupiłem 6 paczek "Tilsitera" (2,4 kg), paczkę słodyczy i małe co nieco do domu i powrót miałem już z wiatrem, to była jazda ! ;)
Po drodze spotkałem sypmpatyczną parę "Chmielaczków" ("Ivoncja" i "Hopfen"), którzy jechali z "kimś", ale jak twierdzi jedna moja koleżanka z pracy, Misiacz ma przewiewne uszy, i co w jedno wleci, to drugim wyleci, więc nie orientuję się, kim był ten rowerzysta ;).
Od Warnika udało mi się bez specjalnego wysiłku jechać 53 km/h, ale czad.
Ktoś może powiedzieć, że to szybko, ale kolarze na "Tour de France" na prostej normalnie pomykali taką prędkością, którą ja musiałem wypracować z górki.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
60.60 km (0.00 km teren), czas: 02:04 h, avg:29.32 km/h,
prędkość maks: 53.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1212 (kcal)
Szczecińska Masa Krytyczna sierpień 2013
Piątek, 30 sierpnia 2013 | dodano: 30.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Strasznie wolno, szybciej chodzę "z buta"...
/8213889
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 460 (kcal)
/8213889
Rower:Koza
Dane wycieczki:
20.70 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 460 (kcal)
Do Lidla i tyle.
Środa, 28 sierpnia 2013 | dodano: 28.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:Koza
Dane wycieczki:
3.25 km (0.00 km teren), czas: 00:11 h, avg:17.73 km/h,
prędkość maks: 26.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 63 (kcal)
Kraksa Basi za Wriezen.
Niedziela, 25 sierpnia 2013 | dodano: 25.08.2013Kategoria Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jak życie potrafi być zmienne. Jeszcze wczoraj jechaliśmy sobie błogo do Altwarp na "fiszbułę", a dziś zupełnie odmienne klimaty.
Chcieliśmy spenetrować nowe tereny za Bad Freienwalde, 130 km na południe od Szczecina, więc wybraliśmy się tam samochodem, zabierając ze sobą "Bronika", który o dziwo (!) zmieścił się w wyznaczonym dla siebie limicie spóźnień :).
Po blisko 2 godzinach jazdy dotarliśmy do Wriezen, gdzie rozładowaliśmy rowery na parkingu przed, nomen omen, centrum fizjoterapii.
Troszkę się pobłąkaliśmy szukając szlaku nad jezioro Kietzer See, w międzyczasie zwiedzając centrum.
Niewiele w nim zostało po wojnie.
Troszkę zajęło mi czasu znalezienie wyjazdówki, bo oznaczenia są kiepskie, ale się udało i wkrótce byliśmy na właściwym szlaku.
Dotarliśmy do miejscowości o dziwnej jak na Niemcy, bo francusko brzmiącej nazwie Vevais.
Po chwili zagadka chyba się wyjaśniła.
Pierwszymi mieszkańcami tego miejsca byli osadnicy szwajcarscy, sądząc po nazwie to z kantonu francuskojęzycznego.
Zresztą, całkiem niedaleko jest też miejscowość Beauregard :).
Tu Basia pomaga pchać dobytek osadnikom.
Mieliśmy straszny wiatr ze wschodu, ale pocieszało nas, że od Gross Neuendorf powrót będziemy mieć jazdę z tymże wiatrem w plecy.
Niestety, nie dotarliśmy ani tam ani nawet nad jezioro Kietzer See.
Między Bliesdorf, a Herrnhof w asfalcie był duży wybój od korzenia pod nim rosnącego, Piotrka nieco podrzuciło, ja przejechałem normalnie, choć wyłonił mi się nagle zza koła roweru Piotrka i nie zdążyłem ostrzec Basi, co zawsze robię.
Po chwili zza pleców usłyszałem łoskot i łomot, a za chwilę przejmujący krzyk Basi :(((.
Kiedy odwróciłem się, leżała na poboczu (na szczęście nie było strasznie twarde, grunt, trawa i gałęzie), a rower na asfalcie.
Basia poobijana na twarzy, silnie stłuczona ręka, mocno stłuczone kolano...o dalszej jeździe nie było już mowy.
W rowerze urwany przedni błotnik, ale połataliśmy jakoś, dzwonek do wymiany, ale straty materialne niewielkie, zresztą to mniej istotne (choć Basia, jak na prawdziwa cyklotyczkę przystało, zapytała "a co z rowerem?" :))).
Sprawdziłem ponownie, czy wszystko z Basią w porządku, zdezynfekowałem Basiowe ranki, ułożyłem na kocu i pędęm ruszyłem po samochód do Wriezen, pozostawiając ją pod opieką Piotrka.
Niecałe 10 km km pokonałem w 17 minut, załadowałem swój rower na dach i wróciłem na miejsce kraksy.
Wrzuciliśmy pozostałe rowery na dach, Basię i siebie do samochodu i tak skończyła się nasza przykrótka wycieczka.
Basia zrobiła 9,6 km, a ja 20 km, a samochodem...w sumie 260 km.
P.S. Jak ktoś zobaczy Basię, to proszę nie pytać "czy zupa była za słona" :))).
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 404 (kcal)
Chcieliśmy spenetrować nowe tereny za Bad Freienwalde, 130 km na południe od Szczecina, więc wybraliśmy się tam samochodem, zabierając ze sobą "Bronika", który o dziwo (!) zmieścił się w wyznaczonym dla siebie limicie spóźnień :).
Po blisko 2 godzinach jazdy dotarliśmy do Wriezen, gdzie rozładowaliśmy rowery na parkingu przed, nomen omen, centrum fizjoterapii.
Troszkę się pobłąkaliśmy szukając szlaku nad jezioro Kietzer See, w międzyczasie zwiedzając centrum.
Niewiele w nim zostało po wojnie.
Troszkę zajęło mi czasu znalezienie wyjazdówki, bo oznaczenia są kiepskie, ale się udało i wkrótce byliśmy na właściwym szlaku.
Dotarliśmy do miejscowości o dziwnej jak na Niemcy, bo francusko brzmiącej nazwie Vevais.
Po chwili zagadka chyba się wyjaśniła.
Pierwszymi mieszkańcami tego miejsca byli osadnicy szwajcarscy, sądząc po nazwie to z kantonu francuskojęzycznego.
Zresztą, całkiem niedaleko jest też miejscowość Beauregard :).
Tu Basia pomaga pchać dobytek osadnikom.
Mieliśmy straszny wiatr ze wschodu, ale pocieszało nas, że od Gross Neuendorf powrót będziemy mieć jazdę z tymże wiatrem w plecy.
Niestety, nie dotarliśmy ani tam ani nawet nad jezioro Kietzer See.
Między Bliesdorf, a Herrnhof w asfalcie był duży wybój od korzenia pod nim rosnącego, Piotrka nieco podrzuciło, ja przejechałem normalnie, choć wyłonił mi się nagle zza koła roweru Piotrka i nie zdążyłem ostrzec Basi, co zawsze robię.
Po chwili zza pleców usłyszałem łoskot i łomot, a za chwilę przejmujący krzyk Basi :(((.
Kiedy odwróciłem się, leżała na poboczu (na szczęście nie było strasznie twarde, grunt, trawa i gałęzie), a rower na asfalcie.
Basia poobijana na twarzy, silnie stłuczona ręka, mocno stłuczone kolano...o dalszej jeździe nie było już mowy.
W rowerze urwany przedni błotnik, ale połataliśmy jakoś, dzwonek do wymiany, ale straty materialne niewielkie, zresztą to mniej istotne (choć Basia, jak na prawdziwa cyklotyczkę przystało, zapytała "a co z rowerem?" :))).
Sprawdziłem ponownie, czy wszystko z Basią w porządku, zdezynfekowałem Basiowe ranki, ułożyłem na kocu i pędęm ruszyłem po samochód do Wriezen, pozostawiając ją pod opieką Piotrka.
Niecałe 10 km km pokonałem w 17 minut, załadowałem swój rower na dach i wróciłem na miejsce kraksy.
Wrzuciliśmy pozostałe rowery na dach, Basię i siebie do samochodu i tak skończyła się nasza przykrótka wycieczka.
Basia zrobiła 9,6 km, a ja 20 km, a samochodem...w sumie 260 km.
P.S. Jak ktoś zobaczy Basię, to proszę nie pytać "czy zupa była za słona" :))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
18.96 km (0.00 km teren), czas: 00:56 h, avg:20.31 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 404 (kcal)
"Rajd Leniwej Fiszbuły" do Altwarp z Basią...
Sobota, 24 sierpnia 2013 | dodano: 24.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wczoraj poszalałem, dziś znów skrajne lenistwo jak na Rugii.
Załadowaliśmy z Basią "Misiaczową" rowery na dach samochodu i pojechaliśmy do Rieth.
Z Rieth pojechaliśmy najprostszą, ale ładną trasą szybko do Altwarp, gdzie zamówiliśmy Fischbroetchen z "bismarckiem" i bezalkoholowego Erdingera, wszystko pychotka :).
Tradycyjnie fotki w porcie i mój ulubiony kuterek ;).
Potem pojechaliśmy na plażę, ale tym razem nie było błogo, bo namioty rozbiła tam na dziko grupka podpitych punków.
Przenieśliśmy się z dala od nich i chwilę poleniuchowaliśmy.
Kiedy odjeżdżaliśmy, Basia zauważyła gumę w przedniej oponie, kolejna w ciągu tygodnia, chyba oponka nadaje się do wymiany.
Szybko załatałem dziurę i ruszyliśmy w drogę powrotną.
W lesie zatrzymała się przy nas Niemka na rowerze i powiedziała, że dziś w naszym B-Imbiss-iku w Rieth jest świetne ciasto.
Była zachwycona :))).
Faktycznie, ciasto agrestowe i wiśniowe rewelacja, do tego wzięliśmy po dużej kawie...ech, nie chciało się wracać :).
W drodze powrotnej w Tanowie zatrzymałem się, by przywitać się z "Dornfeldem", który wracał z poszukiwań grzybów.
Coś tam znalazł...
Jesień...
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 680 (kcal)
Załadowaliśmy z Basią "Misiaczową" rowery na dach samochodu i pojechaliśmy do Rieth.
Z Rieth pojechaliśmy najprostszą, ale ładną trasą szybko do Altwarp, gdzie zamówiliśmy Fischbroetchen z "bismarckiem" i bezalkoholowego Erdingera, wszystko pychotka :).
Tradycyjnie fotki w porcie i mój ulubiony kuterek ;).
Potem pojechaliśmy na plażę, ale tym razem nie było błogo, bo namioty rozbiła tam na dziko grupka podpitych punków.
Przenieśliśmy się z dala od nich i chwilę poleniuchowaliśmy.
Kiedy odjeżdżaliśmy, Basia zauważyła gumę w przedniej oponie, kolejna w ciągu tygodnia, chyba oponka nadaje się do wymiany.
Szybko załatałem dziurę i ruszyliśmy w drogę powrotną.
W lesie zatrzymała się przy nas Niemka na rowerze i powiedziała, że dziś w naszym B-Imbiss-iku w Rieth jest świetne ciasto.
Była zachwycona :))).
Faktycznie, ciasto agrestowe i wiśniowe rewelacja, do tego wzięliśmy po dużej kawie...ech, nie chciało się wracać :).
W drodze powrotnej w Tanowie zatrzymałem się, by przywitać się z "Dornfeldem", który wracał z poszukiwań grzybów.
Coś tam znalazł...
Jesień...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
34.26 km (4.00 km teren), czas: 01:54 h, avg:18.03 km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 680 (kcal)
Pędzikiem 100 km na II śniadanie do Nowego Warpna.
Piątek, 23 sierpnia 2013 | dodano: 23.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Postanowiłem odpracować niemożebne lenistwo z Rugii i się zmęczyć i na II śniadanie walnąć szybką stówkę.
Dosiadam starego "Rosynanta" i o godzinie 10:30 ruszam w kierunku Dobrej i Dobieszczyna, starając się utrzymywać prędkość w okolicach 28-30 km/h, choć wiatr nie zawsze pomaga. Generalnie dużo wieje w pysk i wiruje, troszkę pomaga na trasie Wołczkowo-Dobra.
Od Dobieszczyna do Nowego Warpna, mimo wiatru w twarz udaje mi się utrzymywać średnią 30 km/h.
Przed Nowym Warpnem nagle z tyłu słyszę głos:
- Kolego, śmigasz jak burza, próbuję Cię dogonić od Dobieszczyna, wkręcam na 32 km/h, a Ty się oddalasz!!!
Okazuje się, że to jeden z polickich szosowców-emerytów, którzy trenują w tych rejonach doszedł mnie na swojej szosowej "Meridzie".
Przez kilka kilometrów dajemy sobie zmiany i jedziemy 33-35 km/h.
Gadamy, w pewnym momencie mówię:
- Wiesz, zasadniczo to ja jeżdżę turystycznie...
- ....
Cisza...
- Ładna mi turystyka :)
- Nie, no dziś to nie, jadę przedmuchać zawory ;))).
W Nowym Warpnie się żegnamy, bo ja tu przyjechałem zjeść kanapkę nad wodą ;).
Dojazd do celu (50 km), wraz z postojami i światłami zajął mi 2 godziny.
Serio, zachciało mi się rano zjeść kanapkę w Nowym Warpnie, nad jakąś fajną wodą ;).
Siadam na promenadzie i wcinam bułkę...ależ piękne widoki do kanapki :).
Moczę łapki w wodzie, cykam zdjęcie kuterka i czas kręcić dalej, nie przyjechałem tu dziś jako turysta ;).
Wiatr pomaga aż do Dobieszczyna i w zasadzie nie schodzę poniżej 30 km/h.
Potem już mniej wesoło, wiatr wiruje, ale cisnę, jedzie się fajnie.
W Buraczanej Wsi (oficjalna nazwa: Tanowo ;))) pod koszulkę wlatuje mi giez i dziabie mnie w plecy, co za cholera!
Przez niego musiałem się zatrzymać, ale co tam.
Dojeżdżam do domu, zaworki przedmuchane :).
/8213889
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2020 (kcal)
Dosiadam starego "Rosynanta" i o godzinie 10:30 ruszam w kierunku Dobrej i Dobieszczyna, starając się utrzymywać prędkość w okolicach 28-30 km/h, choć wiatr nie zawsze pomaga. Generalnie dużo wieje w pysk i wiruje, troszkę pomaga na trasie Wołczkowo-Dobra.
Od Dobieszczyna do Nowego Warpna, mimo wiatru w twarz udaje mi się utrzymywać średnią 30 km/h.
Przed Nowym Warpnem nagle z tyłu słyszę głos:
- Kolego, śmigasz jak burza, próbuję Cię dogonić od Dobieszczyna, wkręcam na 32 km/h, a Ty się oddalasz!!!
Okazuje się, że to jeden z polickich szosowców-emerytów, którzy trenują w tych rejonach doszedł mnie na swojej szosowej "Meridzie".
Przez kilka kilometrów dajemy sobie zmiany i jedziemy 33-35 km/h.
Gadamy, w pewnym momencie mówię:
- Wiesz, zasadniczo to ja jeżdżę turystycznie...
- ....
Cisza...
- Ładna mi turystyka :)
- Nie, no dziś to nie, jadę przedmuchać zawory ;))).
W Nowym Warpnie się żegnamy, bo ja tu przyjechałem zjeść kanapkę nad wodą ;).
Dojazd do celu (50 km), wraz z postojami i światłami zajął mi 2 godziny.
Serio, zachciało mi się rano zjeść kanapkę w Nowym Warpnie, nad jakąś fajną wodą ;).
Siadam na promenadzie i wcinam bułkę...ależ piękne widoki do kanapki :).
Moczę łapki w wodzie, cykam zdjęcie kuterka i czas kręcić dalej, nie przyjechałem tu dziś jako turysta ;).
Wiatr pomaga aż do Dobieszczyna i w zasadzie nie schodzę poniżej 30 km/h.
Potem już mniej wesoło, wiatr wiruje, ale cisnę, jedzie się fajnie.
W Buraczanej Wsi (oficjalna nazwa: Tanowo ;))) pod koszulkę wlatuje mi giez i dziabie mnie w plecy, co za cholera!
Przez niego musiałem się zatrzymać, ale co tam.
Dojeżdżam do domu, zaworki przedmuchane :).
/8213889
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
101.60 km (0.00 km teren), czas: 03:31 h, avg:28.89 km/h,
prędkość maks: 39.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2020 (kcal)
Najbardziej nierówna ulica w Polsce ;).
Czwartek, 22 sierpnia 2013 | dodano: 22.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Generalnie snujnia prawie po tej samej trasie co wczoraj, jakieś jesienne klimaty wyłapuję...
A to ulica, którą chętnie zgłosiłbym do ogólnopolskiego konkursu na najbardziej nierówną miejską ulicę w Polsce, ale pewnie takiego nie ma? ;)
Ogłosić? ;)
Gorzej, jak miasto wyremontuje ul. Potulicką i wtedy po konkursie ;).
Teraz przynajmniej mieszkańcy mają przez to mały ruch.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 298 (kcal)
A to ulica, którą chętnie zgłosiłbym do ogólnopolskiego konkursu na najbardziej nierówną miejską ulicę w Polsce, ale pewnie takiego nie ma? ;)
Ogłosić? ;)
Gorzej, jak miasto wyremontuje ul. Potulicką i wtedy po konkursie ;).
Teraz przynajmniej mieszkańcy mają przez to mały ruch.
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
13.30 km (0.00 km teren), czas: 00:38 h, avg:21.00 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 298 (kcal)
Snujnia po Szczecinie...
Środa, 21 sierpnia 2013 | dodano: 21.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Miałem dziś wolne i snułem się to tu to tam bez celu, nie wiedząc dokąd pojechać. Na nic ambitnego nie mogłem się zdecydować.
Spotkałem "Bronika" pomykającego do pracy, odprowadziłem go do ul. Ku Słońcu i wróciłem do domu.
Na obiad pojechałem na działkę, poleniłem się i znów wróciłem.
Pod wieczór zachciało mi się posiedzieć nad wodą, więc pojechałem nad Odrę na nowy bulwar, posiedziałem i do domku.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 450 (kcal)
Spotkałem "Bronika" pomykającego do pracy, odprowadziłem go do ul. Ku Słońcu i wróciłem do domu.
Na obiad pojechałem na działkę, poleniłem się i znów wróciłem.
Pod wieczór zachciało mi się posiedzieć nad wodą, więc pojechałem nad Odrę na nowy bulwar, posiedziałem i do domku.
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
26.10 km (1.00 km teren), czas: 01:11 h, avg:22.06 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 450 (kcal)
RUGIA. DZIEŃ 3. GINGST - WYSPA UMMANZ - GINGST (plus Altefähr).
Sobota, 17 sierpnia 2013 | dodano: 20.08.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Powiem krótko!
Dzień trzeci na Rugii to już apogeum lenistwa, którego nie wytrzymała Małgosia, bo najwyraźniej rozsadzała ją energia, a i bardziej kusiły ją klify Koenigsstuhl, które my już widzieliśmy w maju :).
Tam też wybrała się z rana na samotną, długą wycieczkę.
Ja dla reszty ekipy proponuję wycieczkę z wyspy...na wyspę :).
Celem dzisiejszego wyjazdu ma być wyspa Ummanz leżąca u zachodnich wybrzeży Rugii.
Aby tam się dostać (i się nie umęczyć;)), najciekawiej wg mnie wystartować z miasteczka Gingst, do którego oczywiście dostajemy się...samochodami, z rowerami na dachu ;).
Tak uczciwie, to po prostu szkoda czasu i energii, by przemierzać na rowerze niezbyt ciekawy odcinek z półwyspu Zicker do Gingst.
Zostawiamy samochody na darmowym parkingu, który wypatrzyłem z Basią podczas naszych poprzednich wypraw na Rugię - więcej w kategorii "Rugia od 2010" (KLIK) - i idziemy do sklepu, który specjalizuje się w bibelotach z kotami :).
Sierściuchy występują tam pod wieloma postaciami, a to jeden z przykładów.
Tanie to to nie jest, ale wygląda ciekawie.
Obok sklepu znajduje się gotycki kościół ewangelicki, a czy jest pod jakimś wezwaniem to nie wiem, zresztą dla mnie to dziś bez znaczenia.
W jego architekturze zastanawiają mnie jednak liczne otwory znajdujące się w ścianach, ciekaw jestem, co to takiego.
Oczywiście jak to w naszym przypadku bywa, spędzamy tu sporo czasu, a dopiero potem ruszamy w stronę wyspy Ummanz.
Rynek w Gingst.
Ruszamy w kierunku Volsvitz, do którego prowadzi bardzo malownicza droga, po czym w Varbelwitz wjeżdżamy na tak idealnie gładką, nową ścieżkę rowerową, że dosłownie czuję najmniejsze nierówności...moich opon. Wrażenie jest takie, jakby rower sam jechał.
Przed Mursewiek zatrzymuję się na chwilę, by pozdrowić moją mieszkającą tu rodzinę, a tuż przed odjazdem robię pamiątkową fotkę dwojga kuzynów.
Następnie prowadzę grupę przez niesamowite osiedle domków jednorodzinnych.
Są zupełnie nowe, zbudowane jakieś 2 lata temu przez firmę NCC, każdy piękny, w stylu pomorskim i każdy kryty strzechą, zgodnie z tutejszym zwyczajem.
W tym momencie spada na nas dosłownie kilkanaście kropli deszczu, więc chowamy się na moment w wiacie, jest okazja by odpocząć, polenić się i zjeść kanapkę ;).
Po zjedzeniu jednej bułki po kroplach prawie nie ma śladu, widać zaklęcie Tańca Słońca mocno trzyma, w oddali po lewej i po prawej widać, że leje, ale my "suchym kołem" wjeżdżamy mostem na wyspę Ummanz.
Jedziemy przez Waase, a tuż przed Heide skręcamy w prawo na szutrowy szlak, który doprowadza nas do nadbrzeżnego wału, gdzie zwykle można obserwować szaleństwa kitesurferów.
Dziś jednak nic z tego, bo prawie nie wieje wiatr.
Tak Ummanz i surferzy wyglądali w roku 2010: KLIK.
My oddajemy się swojej najnowszej pasji: LENISTWU ;))).
Zalegamy na skarpie i ględzimy...
...gapimy się w niebo...
...popijamy z bidonów...
...podjadamy...
...gapimy się w niebo...
...gapimy się na wodę...
...pozujemy przez wiele minut do ustawianej fotki...
...aż w końcu ociężale ruszamy, skuszeni niesamowitą propozycją:
- Jak szybko wrócimy na camping, będziemy mogli pograć w bierki :))).
Szybko to w przypadku tego wyjazdu to słowo znacznie na wyrost.
Właściwie, to w sumie nieznane nam ;).
Toczymy się wokół wyspy, a tylko "Jaszek" na moment podczepia się pod traktor i goni go, chcąc choć troszkę podkręcić średnią.
Nam się nie chce, za to zatrzymujemy się znów na fotkę, by uchwycić zbożowe walce.
Zjeżdżamy z Ummanz i raz jeszcze przejeżdżamy przez osiedle domków.
W świetle słońca wyglądają jeszcze lepiej.
Dojeżdżamy do Gingst i możemy pochwalić się światu naszym dzisiejszym wyczynem:
POKONALIŚMY DZIŚ POWALAJĄCY DYSTANS OK. 28 KM !!! :)))
To się nadaje do Księgi Guinessa ;).
Pakujemy rowery na samochody i w miejscowej EDECE robimy zakupy spożywcze i zapas izotoników na ostatni wieczór przy grillu.
Już samochodem docieramy w miejsce dawnej przeprawy ze Stralsundu na wyspę, do malowniczej miejscowości Altefähr.
Niestety, choć miejscowość ciekawa, to gastronomia nie oferuje tu zbyt wiele i sensownej "fiszbuły" tu nie uświadczysz, więc zjadamy tylko po wodnistym lodzie z automatu jak z czasów PRL i idziemy na pomost, skąd rozciąga się przepiękny widok na Stralsund.
W innej technice i z innego ujęcia...
Tak do końca nierowerowi to nie jesteśmy, bo choć rowery tkwią na samochodach, to my zadajemy szyku i po miasteczku chodzimy w strojach rowerowych i SPD-ach (co niektórzy), a co! :)
Wchodzimy na górkę, na której znajduje się zabytkowy kościół i ciekawy cmentarz i wracamy do samochodów.
Kierujemy się w stronę naszego biwaku, zatrzymując się po drodze w Gustow, gdzie zamawiamy "fiszbuły"...a czas sobie leniwie płynie ;).
Po powrocie na camping mamy jeszcze czas na partyjkę ping-ponga, swobodną kąpiel i przygotowanie się do wieczornego grillowania.
Pod wieczór wraca z samotnej wycieczki Małgosia, dość styrana, ale to zrozumiałe, bo w jeden dzień zrobiła o kilka kilometrów więcej (135 km) niż reszta w ciągu trzech dni ;).
Przed nami ostatni wieczór w tym błogim miejscu, a rano pakowanie się, zwijanie obozowiska i trudny powrót do szczecińskiej rzeczywistości...
Po majowej, to była kolejna wspaniała wyprawa na Rugię, gdzie na pewno większe zakwasy mieliśmy na brzuchach i na twarzy od ciągłego śmiechu niż w nogach od kręcenia na rowerach :))).
LINKI DO WSZYSTKICH DNI:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 563 (kcal)
Dzień trzeci na Rugii to już apogeum lenistwa, którego nie wytrzymała Małgosia, bo najwyraźniej rozsadzała ją energia, a i bardziej kusiły ją klify Koenigsstuhl, które my już widzieliśmy w maju :).
Tam też wybrała się z rana na samotną, długą wycieczkę.
Ja dla reszty ekipy proponuję wycieczkę z wyspy...na wyspę :).
Celem dzisiejszego wyjazdu ma być wyspa Ummanz leżąca u zachodnich wybrzeży Rugii.
Aby tam się dostać (i się nie umęczyć;)), najciekawiej wg mnie wystartować z miasteczka Gingst, do którego oczywiście dostajemy się...samochodami, z rowerami na dachu ;).
Tak uczciwie, to po prostu szkoda czasu i energii, by przemierzać na rowerze niezbyt ciekawy odcinek z półwyspu Zicker do Gingst.
Zostawiamy samochody na darmowym parkingu, który wypatrzyłem z Basią podczas naszych poprzednich wypraw na Rugię - więcej w kategorii "Rugia od 2010" (KLIK) - i idziemy do sklepu, który specjalizuje się w bibelotach z kotami :).
Sierściuchy występują tam pod wieloma postaciami, a to jeden z przykładów.
Tanie to to nie jest, ale wygląda ciekawie.
Obok sklepu znajduje się gotycki kościół ewangelicki, a czy jest pod jakimś wezwaniem to nie wiem, zresztą dla mnie to dziś bez znaczenia.
W jego architekturze zastanawiają mnie jednak liczne otwory znajdujące się w ścianach, ciekaw jestem, co to takiego.
Oczywiście jak to w naszym przypadku bywa, spędzamy tu sporo czasu, a dopiero potem ruszamy w stronę wyspy Ummanz.
Rynek w Gingst.
Ruszamy w kierunku Volsvitz, do którego prowadzi bardzo malownicza droga, po czym w Varbelwitz wjeżdżamy na tak idealnie gładką, nową ścieżkę rowerową, że dosłownie czuję najmniejsze nierówności...moich opon. Wrażenie jest takie, jakby rower sam jechał.
Przed Mursewiek zatrzymuję się na chwilę, by pozdrowić moją mieszkającą tu rodzinę, a tuż przed odjazdem robię pamiątkową fotkę dwojga kuzynów.
Następnie prowadzę grupę przez niesamowite osiedle domków jednorodzinnych.
Są zupełnie nowe, zbudowane jakieś 2 lata temu przez firmę NCC, każdy piękny, w stylu pomorskim i każdy kryty strzechą, zgodnie z tutejszym zwyczajem.
W tym momencie spada na nas dosłownie kilkanaście kropli deszczu, więc chowamy się na moment w wiacie, jest okazja by odpocząć, polenić się i zjeść kanapkę ;).
Po zjedzeniu jednej bułki po kroplach prawie nie ma śladu, widać zaklęcie Tańca Słońca mocno trzyma, w oddali po lewej i po prawej widać, że leje, ale my "suchym kołem" wjeżdżamy mostem na wyspę Ummanz.
Jedziemy przez Waase, a tuż przed Heide skręcamy w prawo na szutrowy szlak, który doprowadza nas do nadbrzeżnego wału, gdzie zwykle można obserwować szaleństwa kitesurferów.
Dziś jednak nic z tego, bo prawie nie wieje wiatr.
Tak Ummanz i surferzy wyglądali w roku 2010: KLIK.
My oddajemy się swojej najnowszej pasji: LENISTWU ;))).
Zalegamy na skarpie i ględzimy...
...gapimy się w niebo...
...popijamy z bidonów...
...podjadamy...
...gapimy się w niebo...
...gapimy się na wodę...
...pozujemy przez wiele minut do ustawianej fotki...
...aż w końcu ociężale ruszamy, skuszeni niesamowitą propozycją:
- Jak szybko wrócimy na camping, będziemy mogli pograć w bierki :))).
Szybko to w przypadku tego wyjazdu to słowo znacznie na wyrost.
Właściwie, to w sumie nieznane nam ;).
Toczymy się wokół wyspy, a tylko "Jaszek" na moment podczepia się pod traktor i goni go, chcąc choć troszkę podkręcić średnią.
Nam się nie chce, za to zatrzymujemy się znów na fotkę, by uchwycić zbożowe walce.
Zjeżdżamy z Ummanz i raz jeszcze przejeżdżamy przez osiedle domków.
W świetle słońca wyglądają jeszcze lepiej.
Dojeżdżamy do Gingst i możemy pochwalić się światu naszym dzisiejszym wyczynem:
POKONALIŚMY DZIŚ POWALAJĄCY DYSTANS OK. 28 KM !!! :)))
To się nadaje do Księgi Guinessa ;).
Pakujemy rowery na samochody i w miejscowej EDECE robimy zakupy spożywcze i zapas izotoników na ostatni wieczór przy grillu.
Już samochodem docieramy w miejsce dawnej przeprawy ze Stralsundu na wyspę, do malowniczej miejscowości Altefähr.
Niestety, choć miejscowość ciekawa, to gastronomia nie oferuje tu zbyt wiele i sensownej "fiszbuły" tu nie uświadczysz, więc zjadamy tylko po wodnistym lodzie z automatu jak z czasów PRL i idziemy na pomost, skąd rozciąga się przepiękny widok na Stralsund.
W innej technice i z innego ujęcia...
Tak do końca nierowerowi to nie jesteśmy, bo choć rowery tkwią na samochodach, to my zadajemy szyku i po miasteczku chodzimy w strojach rowerowych i SPD-ach (co niektórzy), a co! :)
Wchodzimy na górkę, na której znajduje się zabytkowy kościół i ciekawy cmentarz i wracamy do samochodów.
Kierujemy się w stronę naszego biwaku, zatrzymując się po drodze w Gustow, gdzie zamawiamy "fiszbuły"...a czas sobie leniwie płynie ;).
Po powrocie na camping mamy jeszcze czas na partyjkę ping-ponga, swobodną kąpiel i przygotowanie się do wieczornego grillowania.
Pod wieczór wraca z samotnej wycieczki Małgosia, dość styrana, ale to zrozumiałe, bo w jeden dzień zrobiła o kilka kilometrów więcej (135 km) niż reszta w ciągu trzech dni ;).
Przed nami ostatni wieczór w tym błogim miejscu, a rano pakowanie się, zwijanie obozowiska i trudny powrót do szczecińskiej rzeczywistości...
Po majowej, to była kolejna wspaniała wyprawa na Rugię, gdzie na pewno większe zakwasy mieliśmy na brzuchach i na twarzy od ciągłego śmiechu niż w nogach od kręcenia na rowerach :))).
LINKI DO WSZYSTKICH DNI:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
27.89 km (2.00 km teren), czas: 01:36 h, avg:17.43 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 563 (kcal)
RUGIA. DZIEŃ 2. KLEIN ZICKER - SELLIN - KLEIN ZICKER.
Piątek, 16 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Było już prawie pewne, że po leniwym dniu pierwszym i świetnej nocy przy grillu, również dzień następny będzie równie leniwy, a nawet bardziej zwłaszcza, że podzieliłem się pewną swoją wiedzą zdobytą kiedyś na kursie przewodnickim (rowerowym).
Otóż planując wyjazdy wielodniowe istnieje teoria, że pierwszego dnia mamy 100%, drugiego 70%, a trzeciego 50% sprawności wyjściowej, która w dniach kolejnych w podobny sposób powraca do normy.
Oczywiście niespecjalnie dotyczy to ludzi takich jak my, którzy jeżdżą prawie non-stop, ale teoria nam się spodobała jako wygodna i przyjemna ;))).
Tym razem celem wycieczki miał być półwysep Moenchgut, wioseczka Klein Zicker z jej klifami oraz "białe uzdrowiska".
Jako, że do miejsc tych sam dojazd wynosi ok. 50 km, pakujemy rowery na dwa samochody, by po godzinie wyładować się na parkingu niedaleko Lobbe.
Leśną ścieżką wzdłuż plaży i pełną rowerzystów ruszamy do Klein Zicker.
Już widać w oddali klify i wioseczkę...
Wioseczkę znamy z Basią nie tylko z klifów i jej uroku, ale również z pysznych "Fiszbuł", do których świeża rybka wędzona jest na miejscu i smakuje wyśmienicie.
Jako członkowie Klubu Turystyki Rowerowej "Śmierdzące Lenie", również i teraz postanawiamy spędzić kilkadziesiąt minut nie na jeździe, a na opierdzielaniu się, tym bardziej, że kiedy zamawia się świeżą Backfisch, należy co nieco poczekać, aż się dobrze usmaży ;))).
...albo polenić się w koszu plażowym obok ;).
Posiliwszy się, wsiadamy na rowery, by pokonać nużący dystans 300 metrów do kolejnego postoju ;))).
Tym razem na celownik bierzemy piaszczyste klify Klein Zicker.
Następny odcinek jest już bardziej ambitny i przerwa następuje po jakimś 1 kilometrze ;))).
Tym razem podziwiamy przystań rybacką...
...a za jakieś 500 metrów plażę ;).
Czas było coś przejechać, więc turlamy się 7 km (!!!) do Middelhagen, gdzie znużeni tym jakże powalającym dystansem zatrzymujemy się na fotografowanie pomorskich chat ;).
Za Middelhagen grupa się rozprasza, a właściwie to rozprasza się "Jaszek", za którym gna "Bronik", Małgosia i Ewa, pozostawiając skonsternowanego Pana Kierownika na skrzyżowaniu wraz z Basią, Marzeną, Beatą i Robertem.
Robert jeszcze tylko zdążył zamachać "Bronikowi", żeby zawracać, co tenże zrozumiał, że ... mają na nas poczekać ;).
Tymczasem my czekamy na nich, aż zawrócą, bo trasa wiedzie nieco inaczej niż sobie wydumali ;).
Mamy niezaplanowany i jakże zasłużony po naszej "ostrej jeździe" odpoczynek ;).
Uciekinierzy wracają po kilkunastu minutach i możemy ruszyć na wschodnie wybrzeże, gdzie jedno przy drugim rozlokowane są uzdrowiska.
Pomiędzy częścią z nich kursuje zabytkowa ciuchcia-wąskotorówka.
A to...nasz "Bronik" w miejscowości Baabe, załamany naszym iście "morderczym tempem i dystansem" ;))).
Z Baabe wzdłuż morza jedziemy do Sellin, gdzie w końcu naprawdę możemy użyć naszych drzemiących od paru dni sił.
Jest tam podjazd na klif o nachyleniu 20%, pod który rower nawet trudno wprowadzić, więc żeby się nie trudzić...podjeżdżamy pod niego wraz z chłopakami.
Miny zdumionych tym niemieckich kuracjuszy i rowerzystów bezcenne, zwłaszcza te ich "opadające kopary", które mówiły "jak oni tu podjeżdżają, skoro to niemożliwe" ? :))).
Szczyt zdobyty!
Panie podchodzą z rowerkami, choć Beata próbowała podjechać, ale na twardym przełożeniu, którego nie zdążyła zmienić, okazuje się to niemożliwe.
Po tym jakże odmiennym od konwencji wycieczki epizodzie postanawiamy przywrócić ład i porządek i nadal regularnie się opierdzielać.
Wjeżdżamy do Sellin, starego "białego uzdrowiska" z zabytkowymi domami wczasowymi, oczywiście wszystkie są w kolorze białym.
Nadchodzi najwyższy czas by no...już...hm...odpocząć ;).
Zatrzymujemy się więc na lody ;).
Potem...zatrzymujemy się przy plaży i zabytkowym molo.
Na plażę zjeżdża po pochyłości specjalna winda, można też zejść schodami.
Na końcu molo widać szklaną kulę, do której za opłatą można wejść i zjechać na dno morza.
Po kolejnej porcji lenistwa zawracamy do Baabe, gdzie ponownie natykamy się na ciuchcię.
Tym razem trasę powrotną z Baabe do parkingu planuje nam Basia, najpierw świetną asfaltówką dojeżdżamy do miejsca, gdzie można przeprawić się łodzią do Moritzdorf.
Malownicze miejsce...
Z dalszej części Basiowej trasy zadowolony byłby sam Wielki Mistrz Skrótów Krzysztof vel "Monter", typowa terenówka, choć może zbyt łatwo przejezdna jak na Mistrza ;).
Kiedy dojeżdżamy na wysokość parkingu, niektórzy chcą się wykąpać w morzu.
Ja rezygnuję, bo po pierwsze nie mam kąpielówek, a po drugie na brzegu po fali letnich upałów namnożyło się glonów, które gniją i woda wydziela straszliwy smród.
Nie zraża to jednak Beaty, Piotrka, Roberta i Jacka, którzy zanurzają się w "aromatycznej" brei ;).
Po przejechaniu nieco ponad 40 km wycieczka była zakończona.
Mein Gott!!!
Co za dystans! ;)))
Ostatnią fotkę zachodzącego słońca robimy już z samochodu tuż przed naszym campingiem, gdzie znów czeka nas nocna biesiada przy grillu na plaży :).
LINKI DO WSZYSTKICH DNI:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 817 (kcal)
Otóż planując wyjazdy wielodniowe istnieje teoria, że pierwszego dnia mamy 100%, drugiego 70%, a trzeciego 50% sprawności wyjściowej, która w dniach kolejnych w podobny sposób powraca do normy.
Oczywiście niespecjalnie dotyczy to ludzi takich jak my, którzy jeżdżą prawie non-stop, ale teoria nam się spodobała jako wygodna i przyjemna ;))).
Tym razem celem wycieczki miał być półwysep Moenchgut, wioseczka Klein Zicker z jej klifami oraz "białe uzdrowiska".
Jako, że do miejsc tych sam dojazd wynosi ok. 50 km, pakujemy rowery na dwa samochody, by po godzinie wyładować się na parkingu niedaleko Lobbe.
Leśną ścieżką wzdłuż plaży i pełną rowerzystów ruszamy do Klein Zicker.
Już widać w oddali klify i wioseczkę...
Wioseczkę znamy z Basią nie tylko z klifów i jej uroku, ale również z pysznych "Fiszbuł", do których świeża rybka wędzona jest na miejscu i smakuje wyśmienicie.
Jako członkowie Klubu Turystyki Rowerowej "Śmierdzące Lenie", również i teraz postanawiamy spędzić kilkadziesiąt minut nie na jeździe, a na opierdzielaniu się, tym bardziej, że kiedy zamawia się świeżą Backfisch, należy co nieco poczekać, aż się dobrze usmaży ;))).
...albo polenić się w koszu plażowym obok ;).
Posiliwszy się, wsiadamy na rowery, by pokonać nużący dystans 300 metrów do kolejnego postoju ;))).
Tym razem na celownik bierzemy piaszczyste klify Klein Zicker.
Następny odcinek jest już bardziej ambitny i przerwa następuje po jakimś 1 kilometrze ;))).
Tym razem podziwiamy przystań rybacką...
...a za jakieś 500 metrów plażę ;).
Czas było coś przejechać, więc turlamy się 7 km (!!!) do Middelhagen, gdzie znużeni tym jakże powalającym dystansem zatrzymujemy się na fotografowanie pomorskich chat ;).
Za Middelhagen grupa się rozprasza, a właściwie to rozprasza się "Jaszek", za którym gna "Bronik", Małgosia i Ewa, pozostawiając skonsternowanego Pana Kierownika na skrzyżowaniu wraz z Basią, Marzeną, Beatą i Robertem.
Robert jeszcze tylko zdążył zamachać "Bronikowi", żeby zawracać, co tenże zrozumiał, że ... mają na nas poczekać ;).
Tymczasem my czekamy na nich, aż zawrócą, bo trasa wiedzie nieco inaczej niż sobie wydumali ;).
Mamy niezaplanowany i jakże zasłużony po naszej "ostrej jeździe" odpoczynek ;).
Uciekinierzy wracają po kilkunastu minutach i możemy ruszyć na wschodnie wybrzeże, gdzie jedno przy drugim rozlokowane są uzdrowiska.
Pomiędzy częścią z nich kursuje zabytkowa ciuchcia-wąskotorówka.
A to...nasz "Bronik" w miejscowości Baabe, załamany naszym iście "morderczym tempem i dystansem" ;))).
Z Baabe wzdłuż morza jedziemy do Sellin, gdzie w końcu naprawdę możemy użyć naszych drzemiących od paru dni sił.
Jest tam podjazd na klif o nachyleniu 20%, pod który rower nawet trudno wprowadzić, więc żeby się nie trudzić...podjeżdżamy pod niego wraz z chłopakami.
Miny zdumionych tym niemieckich kuracjuszy i rowerzystów bezcenne, zwłaszcza te ich "opadające kopary", które mówiły "jak oni tu podjeżdżają, skoro to niemożliwe" ? :))).
Szczyt zdobyty!
Panie podchodzą z rowerkami, choć Beata próbowała podjechać, ale na twardym przełożeniu, którego nie zdążyła zmienić, okazuje się to niemożliwe.
Po tym jakże odmiennym od konwencji wycieczki epizodzie postanawiamy przywrócić ład i porządek i nadal regularnie się opierdzielać.
Wjeżdżamy do Sellin, starego "białego uzdrowiska" z zabytkowymi domami wczasowymi, oczywiście wszystkie są w kolorze białym.
Nadchodzi najwyższy czas by no...już...hm...odpocząć ;).
Zatrzymujemy się więc na lody ;).
Potem...zatrzymujemy się przy plaży i zabytkowym molo.
Na plażę zjeżdża po pochyłości specjalna winda, można też zejść schodami.
Na końcu molo widać szklaną kulę, do której za opłatą można wejść i zjechać na dno morza.
Po kolejnej porcji lenistwa zawracamy do Baabe, gdzie ponownie natykamy się na ciuchcię.
Tym razem trasę powrotną z Baabe do parkingu planuje nam Basia, najpierw świetną asfaltówką dojeżdżamy do miejsca, gdzie można przeprawić się łodzią do Moritzdorf.
Malownicze miejsce...
Z dalszej części Basiowej trasy zadowolony byłby sam Wielki Mistrz Skrótów Krzysztof vel "Monter", typowa terenówka, choć może zbyt łatwo przejezdna jak na Mistrza ;).
Kiedy dojeżdżamy na wysokość parkingu, niektórzy chcą się wykąpać w morzu.
Ja rezygnuję, bo po pierwsze nie mam kąpielówek, a po drugie na brzegu po fali letnich upałów namnożyło się glonów, które gniją i woda wydziela straszliwy smród.
Nie zraża to jednak Beaty, Piotrka, Roberta i Jacka, którzy zanurzają się w "aromatycznej" brei ;).
Po przejechaniu nieco ponad 40 km wycieczka była zakończona.
Mein Gott!!!
Co za dystans! ;)))
Ostatnią fotkę zachodzącego słońca robimy już z samochodu tuż przed naszym campingiem, gdzie znów czeka nas nocna biesiada przy grillu na plaży :).
LINKI DO WSZYSTKICH DNI:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
40.75 km (5.00 km teren), czas: 02:44 h, avg:14.91 km/h,
prędkość maks: 45.00 km/hTemperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 817 (kcal)