- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2011
Dystans całkowity: | 939.55 km (w terenie 70.00 km; 7.45%) |
Czas w ruchu: | 47:07 |
Średnia prędkość: | 19.94 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.00 km/h |
Suma kalorii: | 19815 kcal |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 58.72 km i 2h 56m |
Więcej statystyk |
Na spotkanie deszczowej wyprawy "Oder-Neisse".
Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano: 01.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mimo, że nie udało mi się pojechać z „Drużyną Gadzika” na 3-dniową trasę Odra-Nysa z początkiem w Czechach, to jednak w jakimś sensie w niej uczestniczyłem. Najpierw pojechałem spotkać się z chłopakami na dworcu. Przez kolejne dni starałem się zapewnić tzw. wsparcie internetowe, przesyłając co rusz prognozy pogody i słowa wsparcia (to drugie było bardziej przydatne, bo pogoda i tak była do dupy i na chłopaków dzień w dzień lały się kaskady deszczu).
Udało mi się też wytropić dla nich adres noclegu w Słubicach, gdzie mogli wreszcie nieco podeschnąć (ci, co chcieli się suszyć;))).
Ponieważ w ostatni dzień wyprawy ekipa jechała ze Słubic do Szczecina, wykombinowałem sobie, że ruszę o 2:00 w nocy i uda mi się wykręcić jakieś 200 km (a chciało mi się po raz kolejny i 300 km) i przy okazji przejechać drogę powrotną z tą zacną grupą. Okazało się, że na pomysł „wyjechania naprzeciw” wpadł też Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102”, a mój pomysł wyjazdu o 2:00 w nocy na dłuższy dystans uznali…eee…hmmm…no…za „rozsądny inaczej”. ;)))
W związku z tym, kierując się mądrością innych skorzystałem z propozycji trasy zaczynającej się o normalniejszej godzinie i o normalniejszym dystansie. Spotkaliśmy się, tzn. ja, Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102” o godzinie 9:00 i ruszyliśmy na przejście graniczne w Rosówku. Kondycja tego dnia była jakaś wyjątkowa, jechaliśmy wyjątkowo żwawo (inna sprawa, że równie żwawo zatrzymywaliśmy się na postoje, choć nie wynikało to ze zmęczenia). Przekroczyliśmy granicę i przez Staffelde i Mescherin dotarliśmy do rowerowej ścieżki do Gartz.
Basia i Krzysiek za przejściem granicznym.
W Gartz spotkaliśmy Tunisławę i Rowerzystkę, które początkowo miały jechać z nami, jednak ze względu na ilość „Cyborgów” w ekipie, nieprzewidywalne tempo i spory dystans zdecydowały się na normalniejszą wycieczkę. ;)
Tunisława, po cyknięciu powyższego zdjęcia uparła się, że koniecznie uwieczni pojawiające się u mnie siwe kudły.
Z diabłem i z kobietą trudno wygrać i zrobiła, co zapowiedziała! ;)))
Pożegnaliśmy się, panie pojechały na Hochenreinkendorf, a my pognaliśmy w stronę Schwedt.
Jechało się chyba za szybko i za przyjemnie i zakładam, że w głowie Krzyśka zaczęła się jednak pojawiać pewna monotonia, bo wykombinował dla nas niesamowite atrakcje. Już wyjaśniam o co chodzi! ;)
Do Schwedt wjechaliśmy nieco inaczej, bo od strony Vierraden, przejechaliśmy tam przez most i ścieżką po wale przeciwpowodziowym wzdłuż rzeki ruszyliśmy na południe. Ponieważ Niemcy wyjątkowo guzdrzą się z naprawą odcinka wału, po którym biegnie ścieżka, jest ona zamknięta, a trasa rowerowa biegnie objazdem przez Criewen, dość wredne górki i wiedzie po telepiących betonowych płytach. Krzysiek jednak gdzieś usłyszał, że przez budowę DA SIĘ przejechać, wystarczy jedynie przez jakieś 150 metrów przepchać rower po piasku i zrobimy sobie skrót. Faktycznie, po wjechaniu na budowę jechaliśmy jakiś czas po ubitym szutrze, ale potem zaczęły się wspomniane atrakcje i te rzekome 150 metrów. Może kiedyś i był to piasek. Obecnie, po wielodniowych ulewach była to grząska breja, więc zaproponowałem jednak zawrócić. Pomysł nie przeszedł. ;)
Już po kilku metrach, kiedy błocko wlewało nam się prawie do butów, a pchanie rowerów stawało się prawie niemożliwe ze względu na to, że koła tonęły w błocie (u mnie do wysokości przerzutki), Baśka zaczęła rzucać Krzyśkowi pogróżki, że za ten pomysł zostanie poddany „wielokrotnej kastracji” (swoją drogą zastanawiałem się, jak ona chce to zrobić, Krzysiek musiałby być „wielojajeczny”;)).
Mój repertuar słów był raczej ograniczony do dwóch zwrotów „K…mać!!!” naprzemiennie z „Ja pierd…ę” ;)))
A poniżej spojrzenie Shrinka na sytuację (pozwoliłem sobie skorzystać z jego komiksowej "licencji" na fotce powyżej):
"FOTKA 'SKOMIKSOWANA' OSOBIŚCIE PRZEZ SHRINK'A: WIĘCEJ TUTAJ (KLIKNIJ)"
Kiedy przebrnęliśmy przez ten koszmar, okazało się, ze dalsza jazda jest niemożliwa.
Koła były sklejone błotem z błotnikami, było go pełno w łańcuchu, przerzutce i na trybach.
Hamowanie przy takich obręczach groziło ich szybkim zdarciem, nie wspominając o klockach.
Cóż…
Pozostało nam sprowadzić jakoś rowery po zboczu wału, gdzie na podmokłym terenie zebrało się nieco wody i zabrać się za długotrwałe mycie rowerów.
Oczywiście buciki szybko napełniły nam się wodą i oprócz błota mieliśmy gratis wilgoć w środku! ;)
Na szczęście miałem pustą butelkę z dzióbkiem po „Powerade”, więc służyła jako dysza wodna do zmywania błota z kasety, łańcucha i hamulców. Koło tylne umyłem dość sprawnie, po prostu zanurzyłem je w wodzie, uniosłem rower i zakręciłem ostro pedałami. Dobrze, że z tyłu nikt nie stał, taka szła fontanna! ;)
Po względnym odczyszczeniu sprzętu wjechaliśmy na wał, gdzie droga była już ubita…do następnej błotnej breji. Przytaczanie cytatów jest tu wysoce niewskazane. Naszym szczęściem było to, że przed kolejnym bagnem był mostek przez kanał, którym to…dojechaliśmy do objazdu w Criewen, który tak próbowaliśmy ominąć „jadąc” przez budowę. Na szczęście znam jeszcze inny objazd z Criewen, który nie wiedzie po płytach, trzeba tylko 2 km przejechać drogą główną Schwedt-Angermuende i w następnej wiosce (Flemsdorf) zjechać na Alt-Galow.
Po dojechaniu do Stuetzkow zatrzymaliśmy się na postój w wiacie nad kanałem
Tam dowiedzieliśmy się, że chłopaki są już za Hochensaaten i najlepiej będzie, jeśli na nich poczekamy i troszkę się pobyczymy. Kiedy zaczęło lekko mżyć wiedzieliśmy, że to mokra ekipa deszczowych bikerów ciągnie za sobą od Czech swoją ulubioną chmurę.
Na szczęście nasza moc była większa i po kilkunastu minutach chmura zdechła i zrobiło się sucho.
Po powitaniu wzięliśmy się za robienie pamiątkowych fotek, to Jurek w akcji.
Gadzik, Bendżi, Gryf, Baśka, Misiacz i Monter61.
Po dość długiej przerwie, koniecznej do wysłuchania opowieści z wyprawy, ruszyliśmy tą samą trasą w stronę Szczecina (pominęliśmy oczywiście „błotne spa” i pojechaliśmy objazdem jak należy). Chłopaki ciągnęli ostro, jakby szybko chcieli dostać się w suche miejsce i otworzyć piwko. ;)
Kolejny postój mieliśmy dopiero za Schwedt, przy budce obserwacyjnej w rezerwacie ptactwa.
Dalszej trasy nie ma już co opisywać, bo jest taka sama jak dojazdowa.
Dotarliśmy do Szczecina, gdzie na Rondzie Hakena zrobiliśmy sobie wspólną fotografię i każdy udał się w swoim kierunku.
Ostatni z prawej stoi Paweł, który nie załapał się na fotkę w Stuetzkow.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3387 (kcal)
Udało mi się też wytropić dla nich adres noclegu w Słubicach, gdzie mogli wreszcie nieco podeschnąć (ci, co chcieli się suszyć;))).
Ponieważ w ostatni dzień wyprawy ekipa jechała ze Słubic do Szczecina, wykombinowałem sobie, że ruszę o 2:00 w nocy i uda mi się wykręcić jakieś 200 km (a chciało mi się po raz kolejny i 300 km) i przy okazji przejechać drogę powrotną z tą zacną grupą. Okazało się, że na pomysł „wyjechania naprzeciw” wpadł też Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102”, a mój pomysł wyjazdu o 2:00 w nocy na dłuższy dystans uznali…eee…hmmm…no…za „rozsądny inaczej”. ;)))
W związku z tym, kierując się mądrością innych skorzystałem z propozycji trasy zaczynającej się o normalniejszej godzinie i o normalniejszym dystansie. Spotkaliśmy się, tzn. ja, Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102” o godzinie 9:00 i ruszyliśmy na przejście graniczne w Rosówku. Kondycja tego dnia była jakaś wyjątkowa, jechaliśmy wyjątkowo żwawo (inna sprawa, że równie żwawo zatrzymywaliśmy się na postoje, choć nie wynikało to ze zmęczenia). Przekroczyliśmy granicę i przez Staffelde i Mescherin dotarliśmy do rowerowej ścieżki do Gartz.
Basia i Krzysiek za przejściem granicznym.
W Gartz spotkaliśmy Tunisławę i Rowerzystkę, które początkowo miały jechać z nami, jednak ze względu na ilość „Cyborgów” w ekipie, nieprzewidywalne tempo i spory dystans zdecydowały się na normalniejszą wycieczkę. ;)
Grupa BS/RS w Gartz (foto: Tunisława)© Misiacz
Tunisława, po cyknięciu powyższego zdjęcia uparła się, że koniecznie uwieczni pojawiające się u mnie siwe kudły.
Z diabłem i z kobietą trudno wygrać i zrobiła, co zapowiedziała! ;)))
Siwiejący Misiacz (foto: Tunisława)© Misiacz
Pożegnaliśmy się, panie pojechały na Hochenreinkendorf, a my pognaliśmy w stronę Schwedt.
Jechało się chyba za szybko i za przyjemnie i zakładam, że w głowie Krzyśka zaczęła się jednak pojawiać pewna monotonia, bo wykombinował dla nas niesamowite atrakcje. Już wyjaśniam o co chodzi! ;)
Do Schwedt wjechaliśmy nieco inaczej, bo od strony Vierraden, przejechaliśmy tam przez most i ścieżką po wale przeciwpowodziowym wzdłuż rzeki ruszyliśmy na południe. Ponieważ Niemcy wyjątkowo guzdrzą się z naprawą odcinka wału, po którym biegnie ścieżka, jest ona zamknięta, a trasa rowerowa biegnie objazdem przez Criewen, dość wredne górki i wiedzie po telepiących betonowych płytach. Krzysiek jednak gdzieś usłyszał, że przez budowę DA SIĘ przejechać, wystarczy jedynie przez jakieś 150 metrów przepchać rower po piasku i zrobimy sobie skrót. Faktycznie, po wjechaniu na budowę jechaliśmy jakiś czas po ubitym szutrze, ale potem zaczęły się wspomniane atrakcje i te rzekome 150 metrów. Może kiedyś i był to piasek. Obecnie, po wielodniowych ulewach była to grząska breja, więc zaproponowałem jednak zawrócić. Pomysł nie przeszedł. ;)
Już po kilku metrach, kiedy błocko wlewało nam się prawie do butów, a pchanie rowerów stawało się prawie niemożliwe ze względu na to, że koła tonęły w błocie (u mnie do wysokości przerzutki), Baśka zaczęła rzucać Krzyśkowi pogróżki, że za ten pomysł zostanie poddany „wielokrotnej kastracji” (swoją drogą zastanawiałem się, jak ona chce to zrobić, Krzysiek musiałby być „wielojajeczny”;)).
Mój repertuar słów był raczej ograniczony do dwóch zwrotów „K…mać!!!” naprzemiennie z „Ja pierd…ę” ;)))
A poniżej spojrzenie Shrinka na sytuację (pozwoliłem sobie skorzystać z jego komiksowej "licencji" na fotce powyżej):
"FOTKA 'SKOMIKSOWANA' OSOBIŚCIE PRZEZ SHRINK'A: WIĘCEJ TUTAJ (KLIKNIJ)"
Kiedy przebrnęliśmy przez ten koszmar, okazało się, ze dalsza jazda jest niemożliwa.
Koła były sklejone błotem z błotnikami, było go pełno w łańcuchu, przerzutce i na trybach.
Hamowanie przy takich obręczach groziło ich szybkim zdarciem, nie wspominając o klockach.
Cóż…
Pozostało nam sprowadzić jakoś rowery po zboczu wału, gdzie na podmokłym terenie zebrało się nieco wody i zabrać się za długotrwałe mycie rowerów.
Oczywiście buciki szybko napełniły nam się wodą i oprócz błota mieliśmy gratis wilgoć w środku! ;)
Na szczęście miałem pustą butelkę z dzióbkiem po „Powerade”, więc służyła jako dysza wodna do zmywania błota z kasety, łańcucha i hamulców. Koło tylne umyłem dość sprawnie, po prostu zanurzyłem je w wodzie, uniosłem rower i zakręciłem ostro pedałami. Dobrze, że z tyłu nikt nie stał, taka szła fontanna! ;)
Po względnym odczyszczeniu sprzętu wjechaliśmy na wał, gdzie droga była już ubita…do następnej błotnej breji. Przytaczanie cytatów jest tu wysoce niewskazane. Naszym szczęściem było to, że przed kolejnym bagnem był mostek przez kanał, którym to…dojechaliśmy do objazdu w Criewen, który tak próbowaliśmy ominąć „jadąc” przez budowę. Na szczęście znam jeszcze inny objazd z Criewen, który nie wiedzie po płytach, trzeba tylko 2 km przejechać drogą główną Schwedt-Angermuende i w następnej wiosce (Flemsdorf) zjechać na Alt-Galow.
Po dojechaniu do Stuetzkow zatrzymaliśmy się na postój w wiacie nad kanałem
Tam dowiedzieliśmy się, że chłopaki są już za Hochensaaten i najlepiej będzie, jeśli na nich poczekamy i troszkę się pobyczymy. Kiedy zaczęło lekko mżyć wiedzieliśmy, że to mokra ekipa deszczowych bikerów ciągnie za sobą od Czech swoją ulubioną chmurę.
Na szczęście nasza moc była większa i po kilkunastu minutach chmura zdechła i zrobiło się sucho.
Po powitaniu wzięliśmy się za robienie pamiątkowych fotek, to Jurek w akcji.
Gadzik, Bendżi, Gryf, Baśka, Misiacz i Monter61.
Po dość długiej przerwie, koniecznej do wysłuchania opowieści z wyprawy, ruszyliśmy tą samą trasą w stronę Szczecina (pominęliśmy oczywiście „błotne spa” i pojechaliśmy objazdem jak należy). Chłopaki ciągnęli ostro, jakby szybko chcieli dostać się w suche miejsce i otworzyć piwko. ;)
Kolejny postój mieliśmy dopiero za Schwedt, przy budce obserwacyjnej w rezerwacie ptactwa.
Dalszej trasy nie ma już co opisywać, bo jest taka sama jak dojazdowa.
Dotarliśmy do Szczecina, gdzie na Rondzie Hakena zrobiliśmy sobie wspólną fotografię i każdy udał się w swoim kierunku.
Ostatni z prawej stoi Paweł, który nie załapał się na fotkę w Stuetzkow.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
151.24 km (4.50 km teren), czas: 06:49 h, avg:22.19 km/h,
prędkość maks: 56.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3387 (kcal)
Machanie chusteczką do ekipy...
Czwartek, 28 lipca 2011 | dodano: 28.07.2011Kategoria Szczecin i okolice
Pojechałem pojechać na Dworzec Główny "pomachać chusteczką" chłopakom jadącym na 3-dniowy wyjazd szlakiem Odra-Nysa (od źródeł Nysy w Czechach, przez Niemcy do Szczecina), na który z przyczyn zawodowych wybrać się niestety nie mogłem... ;(((
Różnie się różni spakowali...;)))
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 150 (kcal)
Jurek, Marek, Paweł...© Misiacz
Różnie się różni spakowali...;)))
Bagaż turysty-racjonalisty (Gadzika)© Misiacz
Bagaż turysty-optymisty (Emema)© Misiacz
No i Misiacz przed odjazdem...© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
6.64 km (1.00 km teren), czas: 00:18 h, avg:22.13 km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 150 (kcal)
Almost idiotless day ;)
Środa, 27 lipca 2011 | dodano: 27.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
W tłumaczeniu: dzień prawie wolny od idiotów, gdyż:
1) Po ścieżkach rowerowych nie snuli się agresywni piesi;
2) W czasie przejazdu przez Cmentarz Centralny nie zauważyłem żadnego debila / debilki wyprowadzającego psa do wysrania i wyszczania na groby (szlag jasny by w końcu kiedyś tych "psiarzy", całe miasto przez nich zasrane jest);
3) Na ulicy standardowo już po naszemu, jedynie pół-debilka prawie wymuszająca pierwszeństwo (czerwony VW Transporter z babą za kierownicą, logo firmy BALTIC CHANDLER, a niech mają antyreklamę).
Nooo...no to dzień był udany. ;)))
Pojechałem z Basią na Głębokie i z powrotem.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 462 (kcal)
1) Po ścieżkach rowerowych nie snuli się agresywni piesi;
2) W czasie przejazdu przez Cmentarz Centralny nie zauważyłem żadnego debila / debilki wyprowadzającego psa do wysrania i wyszczania na groby (szlag jasny by w końcu kiedyś tych "psiarzy", całe miasto przez nich zasrane jest);
3) Na ulicy standardowo już po naszemu, jedynie pół-debilka prawie wymuszająca pierwszeństwo (czerwony VW Transporter z babą za kierownicą, logo firmy BALTIC CHANDLER, a niech mają antyreklamę).
Nooo...no to dzień był udany. ;)))
Pojechałem z Basią na Głębokie i z powrotem.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.86 km (12.00 km teren), czas: 01:31 h, avg:15.73 km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 462 (kcal)
Lepiej zajrzyjcie do Shrinka...
Poniedziałek, 25 lipca 2011 | dodano: 25.07.2011Kategoria Szczecin i okolice
Ponieważ mój wyjazd nie wiązał się dziś z niczym ciekawym, a kolega Shrink wpadł na moim zdaniem GENIALNY pomysł na pisanie relacji z roweru, więc w ramach promocji jego bloga naprawdę polecam przeczytanie jego najnowszych relacji (i mam nadzieję, że nie znajdą się na BS żadni marni podrabiacze jego pomysłu i zostanie to znakiem firmowym Shrinka):
Relacja Shrinka 1
Relacja Shrinka 2
REWELACJA!!!! ;)))
Pozwolę sobie podlinkować w ramach promocji Shrinkowego bloga jedną z grafik:
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 272 (kcal)
Relacja Shrinka 1
Relacja Shrinka 2
REWELACJA!!!! ;)))
Pozwolę sobie podlinkować w ramach promocji Shrinkowego bloga jedną z grafik:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
10.21 km (4.50 km teren), czas: 00:29 h, avg:21.12 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 272 (kcal)
Rajd MTB dookoła jeziora Miedwie.
Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 24.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Dojechaliśmy z Basią samochodem do Morzyczyna na 10:00.
Tam organizowany był przejazd trasą rajdu MTB dookoła jeziora Miedwie. Postanowiliśmy spróbować i my...
Spotkaliśmy się ze znajomą ekipą BS, RS...itp...w amfiteatrze nad Miedwiem.
Był Gadzik, Jurek, Baśka, Monter, Gryf, Bronik, Lewy, Arek...i kupa innych, których nie jestem w tej chwili w stanie wymienić.
Wicherek z południa wiał dziś nielichy. W zasadzie próbował zatrzymywać w miejscu.
Po odpoczynku. Cała nasza ferajna jechała koło pałacu tego pałacu (chyba to było Koszewo).
Troszkę nas było...
Po drodze był punkt żywieniowy. Ciastka, kawa...Super organizacja, choć to tylko przejazd próbny, a jeszcze nie oficjalne zawody.
Znaczna część trasy przebiegała po tzw. płytach jumbo.
W związku z tym przypomniał mi się taki kawałek:
Pod koniec odłączyliśmy się od ekipy i pojechaliśmy asfaltami, przez co część z uczestników uznała nas za podstępną "Bandę Sześciorga"...
Przy okazji zajechaliśmy do Kobylanki, gdzie chciałem zobaczyć płyty z opisami historii okolicznych miejscowości.
Stoją tam tablice opisujące poszczególne miejscowości, ale jest i fontanna.
Jedna z miejscowości zainteresowała mnie szczególnie...;)))
Od Kobylanki do Morzyczyna wiedzie doskonała, niedawno wybudowana asfaltowa ścieżka.
Kiedy dojechaliśmy na metę rajdu, było tam nadal sporo ludzi.
Chwilę postaliśmy, po czym ja, moja Basia i Basia "Rudzielec" zapakowaliśmy się z rowerami do samochodu(tak, tak...miałem na pokładzie dwa "Basiory";))) i pomknęliśmy do Szczecina.
Wspaniały dzień...
Reszta opisu...jak mi się zechce. ;)))
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1174 (kcal)
Tam organizowany był przejazd trasą rajdu MTB dookoła jeziora Miedwie. Postanowiliśmy spróbować i my...
Spotkaliśmy się ze znajomą ekipą BS, RS...itp...w amfiteatrze nad Miedwiem.
Był Gadzik, Jurek, Baśka, Monter, Gryf, Bronik, Lewy, Arek...i kupa innych, których nie jestem w tej chwili w stanie wymienić.
Wicherek z południa wiał dziś nielichy. W zasadzie próbował zatrzymywać w miejscu.
Po odpoczynku. Cała nasza ferajna jechała koło pałacu tego pałacu (chyba to było Koszewo).
Troszkę nas było...
Po drodze był punkt żywieniowy. Ciastka, kawa...Super organizacja, choć to tylko przejazd próbny, a jeszcze nie oficjalne zawody.
Znaczna część trasy przebiegała po tzw. płytach jumbo.
W związku z tym przypomniał mi się taki kawałek:
Pod koniec odłączyliśmy się od ekipy i pojechaliśmy asfaltami, przez co część z uczestników uznała nas za podstępną "Bandę Sześciorga"...
Przy okazji zajechaliśmy do Kobylanki, gdzie chciałem zobaczyć płyty z opisami historii okolicznych miejscowości.
Stoją tam tablice opisujące poszczególne miejscowości, ale jest i fontanna.
Jedna z miejscowości zainteresowała mnie szczególnie...;)))
Od Kobylanki do Morzyczyna wiedzie doskonała, niedawno wybudowana asfaltowa ścieżka.
Kiedy dojechaliśmy na metę rajdu, było tam nadal sporo ludzi.
Chwilę postaliśmy, po czym ja, moja Basia i Basia "Rudzielec" zapakowaliśmy się z rowerami do samochodu(tak, tak...miałem na pokładzie dwa "Basiory";))) i pomknęliśmy do Szczecina.
Wspaniały dzień...
Reszta opisu...jak mi się zechce. ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
58.90 km (25.00 km teren), czas: 03:17 h, avg:17.94 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1174 (kcal)
Wycieczka mimo deszczu ;)
Piątek, 22 lipca 2011 | dodano: 22.07.2011Kategoria Szczecin i okolice
Cykloza...to na tyle poważna dolegliwość, że nie zaspokajana rowerowymi wrażeniami prowadzi czasem do poważnych skutków ubocznych.
Wpatrywanie się w okno ociekające deszczem, z czołówką na głowie migającą na czerwono nie wróży nic dobrego.
Wpływa to nie tylko na psychikę cyklotyka, zmienia też w znaczący sposób jego wygląd i karnację, prowadząc do zimowej wręcz bladości.
Tak dłużej być nie mogło, więc deszcz nie deszcz, nadszedł czas na wyprawę. To pewnie jakiś rodzaj rowerowego obłędu, ale co mi tam.
Po ostatniej solidnej wyciecze, również i dziś postanowiłem nie próżnować.
Przeprosiłem się więc z pelerynką, zarzuciłem na grzbiet, nacisnąłem ma pedały i mój wierny rowerek ruszył. Początkowo jechałem dość równą asfaltową drogą, w koleinach której niestety płynęły strugi wody, chlapiąc mi na buty. O dziwo, tego dnia kierowcy byli jacyś wyrozumiali. Gorzej z przechodniami, gdy przedzierałem się miejskimi drogami.
Konformistyczne społeczeństwo nijak nie mogło dojść do ładu ze swoimi myślami, że skoro oni idą, to dlaczego ja jadę, a na dodatek jeszcze dlaczego tak głupio wyglądam?
Objawiało się to dziwacznymi spojrzeniami i głupawymi uśmieszkami.
Nic to.
Przede mną pojawiła się dość stroma górka, z której skręciłem w boczną drogę, z której znanym sobie skrótem dotarłem do wiaduktu kolejowego.
Walcząc z wiatrem, zacinającymi w twarz kroplami deszczu wiatrem tym niesionych, z łopoczącą pelerynką dotarłem wreszcie do celu.
Za sobą miałem już tego dnia powalający dystans 2,8 km, więc można było zrealizować cel dzisiejszego wyjazdu…tj….
…zrobić zakupy w Lidlu i wrócić do domu kolejne 2,8 km tą samą trasą! ;)))))))))))))))
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wpatrywanie się w okno ociekające deszczem, z czołówką na głowie migającą na czerwono nie wróży nic dobrego.
Wpływa to nie tylko na psychikę cyklotyka, zmienia też w znaczący sposób jego wygląd i karnację, prowadząc do zimowej wręcz bladości.
Bladość lica - skutek niezaspokojonej cyklozy.© Misiacz
Tak dłużej być nie mogło, więc deszcz nie deszcz, nadszedł czas na wyprawę. To pewnie jakiś rodzaj rowerowego obłędu, ale co mi tam.
Po ostatniej solidnej wyciecze, również i dziś postanowiłem nie próżnować.
Przeprosiłem się więc z pelerynką, zarzuciłem na grzbiet, nacisnąłem ma pedały i mój wierny rowerek ruszył. Początkowo jechałem dość równą asfaltową drogą, w koleinach której niestety płynęły strugi wody, chlapiąc mi na buty. O dziwo, tego dnia kierowcy byli jacyś wyrozumiali. Gorzej z przechodniami, gdy przedzierałem się miejskimi drogami.
Konformistyczne społeczeństwo nijak nie mogło dojść do ładu ze swoimi myślami, że skoro oni idą, to dlaczego ja jadę, a na dodatek jeszcze dlaczego tak głupio wyglądam?
Pelerynka w akcji.© Misiacz
Objawiało się to dziwacznymi spojrzeniami i głupawymi uśmieszkami.
Nic to.
Przede mną pojawiła się dość stroma górka, z której skręciłem w boczną drogę, z której znanym sobie skrótem dotarłem do wiaduktu kolejowego.
Walcząc z wiatrem, zacinającymi w twarz kroplami deszczu wiatrem tym niesionych, z łopoczącą pelerynką dotarłem wreszcie do celu.
Za sobą miałem już tego dnia powalający dystans 2,8 km, więc można było zrealizować cel dzisiejszego wyjazdu…tj….
…zrobić zakupy w Lidlu i wrócić do domu kolejne 2,8 km tą samą trasą! ;)))))))))))))))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
5.60 km (1.00 km teren), czas: 00:15 h, avg:22.40 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Serwis-dom-serwis-dom...pfff
Środa, 20 lipca 2011 | dodano: 20.07.2011Kategoria Szczecin i okolice
Próbowałem dziś oddać rower do serwisu, ale najpierw był zamknięty, więc wróciłem.
Kiedy już był otwarty, okazało się, że zawaleni są robotą i odbiór byłby dopiero po weekendzie, a co to za weekend, jak się nie ma roweru? ;)))
Rower wrócił na razie na swoje legowisko...
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kiedy już był otwarty, okazało się, że zawaleni są robotą i odbiór byłby dopiero po weekendzie, a co to za weekend, jak się nie ma roweru? ;)))
Rower wrócił na razie na swoje legowisko...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
6.15 km (1.00 km teren), czas: 00:15 h, avg:24.60 km/h,
prędkość maks: 29.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Po Basię do pracy...
Wtorek, 19 lipca 2011 | dodano: 19.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Dziś Basia po raz pierwszy w życiu pojechała na rowerze do pracy i jest zachwycona. Ja z kolei pojechałem po Basię, gdy kończyła pracę, bo chciałem połączyć dwie rzeczy: "kwoczenie" o Basię i jej bezpieczny powrót (po wczorajszym) + przejechać się na rowerze.
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 326 (kcal)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
15.99 km (1.00 km teren), czas: 00:51 h, avg:18.81 km/h,
prędkość maks: 33.60 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 326 (kcal)
Spacerek z Basią przed kolacją...
Poniedziałek, 18 lipca 2011 | dodano: 18.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Wczoraj odpoczywałem, mięśnie po sobotnim rekordzie były nieco znużone.
Dziś też jeszcze je czułem, ale wyskoczyliśmy na rowerek z Basią wieczorem, żeby się zrelaksować.
Weź tu się człowieku zrelaksuj, jak najpierw jakiś palant w Audi mało Basi nie potrącił, zajeżdżając jej z premedytacją drogę, a potem, kiedy zajechaliśmy na grób mamy na Centralnym okazało się, że jakaś hiena cmentarna ukradła wazon z grobu, została tylko podstawka. Cóż to za bydło zamieszkuje te ziemie?
Na takich ludzi przydałoby się coś takiego:
"Kocham" ten kraj coraz mocniej...ależ się zrelaksowałem.
:///
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 219 (kcal)
Dziś też jeszcze je czułem, ale wyskoczyliśmy na rowerek z Basią wieczorem, żeby się zrelaksować.
Weź tu się człowieku zrelaksuj, jak najpierw jakiś palant w Audi mało Basi nie potrącił, zajeżdżając jej z premedytacją drogę, a potem, kiedy zajechaliśmy na grób mamy na Centralnym okazało się, że jakaś hiena cmentarna ukradła wazon z grobu, została tylko podstawka. Cóż to za bydło zamieszkuje te ziemie?
Na takich ludzi przydałoby się coś takiego:
"Kocham" ten kraj coraz mocniej...ależ się zrelaksowałem.
:///
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
10.70 km (5.00 km teren), czas: 00:40 h, avg:16.05 km/h,
prędkość maks: 39.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 219 (kcal)
Samotne 300 km. Rekord pobity!
Sobota, 16 lipca 2011 | dodano: 17.07.2011Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
I do tego jeszcze 5000 km przekroczone w tym roku! To takie hurra-hasła na początek, a teraz należy się uspokoić i przejść do relacji. ;)
Od jakiegoś czasu miałem myśli, że nim skończę cztery dyszki ;(, chciałbym przejechać w jeden dzień dystans 300 km. Prawie, że ostatnia okazja. Istotne było też dla mnie, żeby zrobić to samotnie, to znaczy żeby mieć świadomość, że jestem to w stanie zrobić absolutnie sam, a nie w grupie, bez niczyjej pomocy typu zmiany prowadzącego, siedzenie komuś na kole…krótko mówiąc, mieć świadomość, że moje 300 to tylko moje 300. Wiem, że są na BS ludzie, którzy potrafią machnąć 300 km na śniadanie, ale dla mnie to życiowy rekord. Co do samotnej jazdy, czyli bez otwierania gęby do nikogo – jestem do tego przyzwyczajony i nie mam z tym problemów.
Ponadto, kiedy jadę sam, ustalam swoje własne tempo podróży, którego się trzymam, a które lubi mój organizm. W moim przypadku jest to 24 km/h. Owszem z górki nie hamuję, a pod wiatr nie staram się go utrzymać i wtedy jadę 20 km/h, co na takich trasach jest istotne, trzeba mieć podejście maratończyka, a nie narwanego sprintera, o czym niektórzy zapominają (raz jeden mi się to zdarzyło i nic dobrego z tego nie wyszło, oprócz ”termo porażki”).
Ruszyłem w sobotę punktualnie o godzinie 2:00 w nocy. Ulice były jeszcze mokre od wieczornego deszczu, ale na niebie świecił księżyc, chowając się co jakiś czas za chmurami. Co za klimaty!
Musiałem najpierw kawałek przejechać miejskimi drogami, żeby dostać się do Przecławia, a stamtąd już po ciemku zasuwać do Kołbaskowa.
Ku mojemu zaskoczeniu, ruch na szosie do Kołbaskowa jak na tę porę był całkiem duży. Na szczęście jest to trasa, która ma 1,5 pasa, a ja świeciłem niczym UFO (lampka z dynama, lampka bateryjna, do tego oślepiająca czerwona czołówka skierowana do tyłu). Lepiej być widocznym, dużo pijanych czubków wraca wtedy z imprez. Ruch ustał za Kołbaskowem, gdzie samochody zjeżdżały na autostradę (mamy tu taką wersję demo pod Szczecinem;))). Od Kołbaskowa do granicy w Rosówku są 4 km i od tej pory jechałem już absolutnie sam. Mógłbym nawet rzec, że było romantycznie, tylko pusta szosa, księżyc, chmurki i Misiacz ;)
Z przyczyn technicznych wziąłem jednak camcorder (lżejszy, mniejszy, szybszy), tak więc nocne ujęcia wymagają sporej wyobraźni u czytelnika.
To miało być piękne zdjęcie księżyca, a wyszła jakaś biała ciapa na ciemnym tle.
Cyknąłem jeszcze zdjęcie roweru „by night" i dojechałem do granicy.
W Niemczech zrobiło się jeszcze ciekawiej, bo do rozświetlonego księżycem nocnego nieba dołączył jeszcze tunel drzew rosnących po obu stronach drogi, zupełnie pustej. Byłem zupełnie sam. Coś niesamowitego. Temperatura była dość „rześka”, bo 12,5 st.C.
Przejechałem przez Staffelde, zjechałem ostrym zjazdem w dolinę Odry do Mescherin, a tam wjechałem na leśną ścieżkę rowerową do Gartz. Tam było już absolutnie ciemno, więc obróciłem czołówkę na przód, przełączyłem na najmocniejsze światło, jako wspomaganie oświetlenia lampy z dynama.
Po krótkim postoju na batonika ruszyłem przez ciemny las. Wrażenia znów bezcenne.
Minąwszy Gartz, wjechałem na ścieżkę na wale przeciwpowodziowym prowadzącą do Freidrichsthal.
Niebo za moimi plecami robiło się coraz jaśniejsze, znaczy słońce szykowało się do pobudki.
Przed Schwedt na drewnianym mostku musiałem po raz kolejny zrobić zdjęcie tego krajobrazu.
W takiej poświacie jeszcze go nie mam w kolekcji.
Do samego Schwedt dotarłem około godziny 5:00 i zaczynało już świtać.
Za miastem, kiedy zatrzymałem się i odwróciłem, wschodziło już słońce.
Odcinek ścieżki do Stolpe nadal nie jest wyremontowany (a w zasadzie wał przeciwpowodziowy, po którym ona biegnie, Niemcy o dziwo paprzą się z tym od paru lat), więc musiałem jechać objazdem na Criewen. Pamiętając, że objazd wiedzie przez wredne górki po wrednych płytach do Stuetzkow, w Criewen zjechałem w prawo na drogę główną, by w następnej wiosce skierować się na Stolpe. Gdyby ktoś jechał, to polecam taką zmianę, odległość prawie taka sama, a oszczędzicie sobie wypadania plomb i niefajnych podjazdów. Owszem, jest tam jakieś 200 m takiej drogi, ale spokojnie można przejechać boczkiem po ubitym szutrze, reszta to asfalt (to czarne z prawej to kawałek mojej sakwy;)).
Po dojechaniu do Stolpe poczułem, że robi się cieplej, więc zdjąłem z siebie parę warstw i zacząłem się zastanawiać, czy nie pojechać z muzyką na uszach. Wielu moich znajomych tak robi, ale ja tego nie praktykowałem. Na ścieżce rowerowej jednak nie stanowi to zagrożenia (np. że czegoś nie usłyszę).
Pierwsze, co usłyszałem, to ten kawałek muzyki z nurtu „space synth” z lat 80-tych.
Kurczę! To naprawdę działa. Nawet nie zauważyłem, kiedy prędkość „sama” wzrosła z 24 do 28 km/h. Należało nad tym zapanować, bo przede mną było jeszcze grubo ponad 200 km, a chwilowa euforia mogła zniweczyć moje plany.
Dlatego dla uspokojenia wrzuciłem ten relaksujący kawałek (obiecuję, że więcej już nie będę dziś wklejał;))):
Kiedy wyrównałem poziom emocji, okazało się, że jazda ze słuchawkami to całkiem fajna rzecz i pozwala zapomnieć o zmęczeniu.
Kiedy dojechałem do Zollbruecke, zatrzymałem się na postój i na przetankowanie paliwa z butelek z sakw do bidonów.
Ci, którzy jeżdżą na długie trasy, znają paskudne uczucie bólu dłoni i nadgarstków po całym dniu jazdy, na co nie pomagają wymyślne kierownice, rękawiczki ani zmiana pozycji rąk. Aby temu zapobiec, kilka dni wcześniej wybrałem się do „Castoramy”, gdzie zainwestowałem całe 4,60 zł w 2 metry piankowej otuliny termoizolacyjnej do rur z wodą (krótszych nie mieli). Prawie nie różni się to od gąbek na kierownicę, no może kolorem, ale cena jest inna. Wyciąłem sobie takie oto dodatkowe podkładki i stwierdzam po całym dniu, że pomysł był idealny.
Są one przecięte wzdłuż, więc mogłem je dowolnie przesuwać.
Tuż przy wiacie stoi nieczynny, przecinający granicę od zakończenia wojny most kolejowy.
Władze niemieckie próbują się dogadać z naszymi, żeby go otworzyć i zrobić na nim ścieżkę rowerową, łączącą nasze oba kraje.
Jak na razie nic z tych rozmów nie wychodzi od lat, a na moście jest brama opleciona drutem kolczastym i zakaz wstępu.
Kolejnym miejscem postoju było Gross Neuendorf, znane jako lądowisko dla UFO ;).
Chciałem się przybyszom pochwalić moimi zamiarami, niestety, zielone ludziki nie zechciały tym razem wyjść ze swojego pojazdu. Utrzymywały, że jest za gorąco.
Niezrażony tak obcesowym potraktowaniem ruszyłem dalej. Wiatr od samego już Szczecina nie pomagał mi wcale, bo wiał w twarz i tego spodziewałem się przez pierwsze 150 km. Wiedziałem jednak z prognoz, że kiedy zawrócę, będę miał go w plecy (dzięki Sargath za zwrócenie uwagi na sobotnią prognozę wiatrową, inaczej katowałbym się na pętelce przez Wolgast, Uznam i wokół Zalewu Szczecińskiego, gdzie pierwotnie planowałem trasę, co skończyłoby się powrotem z wiatrem w twarz, a to nie jest za dobry pomysł pod koniec trasy, gdy człowiek nie jest już zbyt świeży).
Z wyjazdu cyborgowego robił się wyjazd prawie turystyczny, bo znów zatrzymałem się, by tym razem cyknąć zdjęcie polu słoneczników.
No jak tu się nie zatrzymać?
Potem, już bez „zbędnych” postojów, zwalniając czasem do 20 km/h ze względu na wiatr czołowy dotarłem wreszcie do "niemieckiego Kostrzyna".
Obok zauważyłem coś, co powinno zainteresować każdego Misiacza. ;)
Kiedy przejeżdżałem starym mostem, zatrzymałem się, by sfotografować mury twierdzy Kostrzyn.
Sam Kostrzyn wydał mi się jakiś odpychający, więc postanowiłem tylko zjeść coś ciepłego, kupić wodę i czym prędzej wracać na trasę rowerową Oder-Neisse.
Z ciekawostek, to Urząd Miejski w Kostrzyniu mieści się w … budynkach dawnego przejścia granicznego.
Wnioskując z pozostałej „architektury” miasta uważam to za całkiem niezły wybór.
Znalazłem bar, gdzie zamówiłem hot-doga, który był podany nietypowo, bo zamiast musztardy czy ketchupu było pełno sałatki i sosów, jak w kebabie.
Smakowało wybornie, nawet parówka jakiejś lepszej jakości była.
Jedząc sobie bułę, czułem się troszkę jak dziwoląg. Nie wiem, czy tam w Kostrzynie nie widzieli jeszcze rowerzysty jedzącego hot-doga, czy może nie widzieli człowieka w stroju kolarskim, w każdym razie obserwowany byłem jak jakiś okaz zoologiczny. ;)))
Potem jeszcze skoczyłem na targowisko po wodę, gdzie zagadnięty przez sprzedawcę opowiedziałem o mojej dzisiejszej trasie. O ile w głosie sprzedawcy czuło się coś w rodzaju podziwu, o tyle sprzedająca z nim kobieta zadała pytanie:
- Co? Ruszył Pan o 2:00 w nocy i dojechał tu dopiero na 10:30?!
Hehe…no cóż, pan „wyprostował” panią, mówiąc jej, że 150 km to i samochodem się jedzie u nas długo, a co dopiero rowerem. Powinna wybrać się choćby na jakieś 150 km rowerkiem na próbę. ;)))
Przetankowałem wodę do bidonów i zawróciłem do Niemiec…i wiecie co?
WIATR SIĘ ZMIENIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Krótko mówiąc, znów wiał mi w twarz, a niech to! Wszystkie najlepsze strony z prognozami się pomyliły, a są one najbardziej sprawdzalne i wiarygodne:
http://new.meteo.pl
http://de.windfinder.com
http://www.yr.no
Cóż, pozostało przełknąć gorzką pigułę i kręcić dalej…znów pod wiatr.
W Gross Neuendorf (lądowisko UFO;))) zatrzymałem się na popas. Zauważyłem wtedy tablicę kierującą na odrestaurowany cmentarz żydowski. Specjalnie dla Dornfelda odbiłem nieco z trasy, bo wiem, że lubi je dokumentować na swoich fotografiach (choć jak znam Dornfelda, to pewnie to żadna niespodzianka i pewnie już tu był, ale chciałem dobrze;)))
Teraz coś o tych niemieckich ścieżkach.
Są one:
1) Gładkie
2) Szybkie
3) Bezpieczne
4) Rewelacyjne
5) …i często nudne!
Po „kilkuset” (hehe…) dziś przejechanych kilometrach asfaltową ścieżką, która prawie non-stop biegnie po wale przeciwpowodziowym, zacząłem już odczuwać nudę i znużenie tym widokiem.
Postanowiłem więc przeprawić się promem do Gozdowic. Prom jest ciekawy, bo to bocznokołowiec (koszt przeprawy 3 zł z rowerem).
Jak widać, nie było to tylko „cyborgowe bicie rekordu", było też zwiedzanie i pewne atrakcje turystyczne.
Herb na promie jest ze względu na widniejące na nim zwierzaki bliski memu sercu. ;)
Po zjechaniu z promu, po krótkim podjeździe ruszyłem na Siekierki i stwierdziłem, że była to znakomita decyzja (jak na razie).
Droga równa i mało uczęszczana.
W Siekierkach oczywiście obowiązkowa fotka z czołgiem. Przy czołgu widnieje tabliczka, żeby szanować pamiątki kultury narodowej, ale tatuś tej dziewczynki, która postanowiła poczuć coś długiego i twardego między nogami powiedział, żeby się nie przejmowała głupotami typu prośba o szacunek i właziła na czołg, w końcu jest pancerny. Sugerowałbym władzom muzeum w tym miejscu płot z drutem kolczastym i to pod napięciem.
Trasa dalej prezentowała się znakomicie i w ten sposób dotarłem do Osinowa Dolnego, gdzie podjąłem niezbyt trafną decyzję. Po obmyciu się na stacji (temperatura momentami sięgała 29 st. C, kolejna pomyłka meteorologów, miało być 20), zacząłem dumać, czy wracać już dalej przez Niemcy, czy też sobie dalej uatrakcyjnić trasę.
Uatrakcyjniłem!
Pojechałem najpierw na Cedynię, gdzie wreszcie dostałem wiatr w plecy (raptem przez 5 km), a potem … a potem to katowałem się chyba z 8 km podjazdami górek Cedyńskiego Parku Krajobrazowego…raz krótkie, raz długie podjazdy, strome i łagodne.
Przyszedł i czas na odpoczynek, bo przyznam, że mając w nogach blisko 230 km, ostatnie czego potrzebowałem, to górki.
Wreszcie dojechałem do miejscowości Piasek, gdzie ostatnio byliśmy na 2-dniowym wyjeździe z ekipą Bikestats (DZIEŃ 1, DZIEŃ 2).
Pozostało jeszcze katowanie się podjazdami do wsi Raduń, gdzie już miałem serdecznie dość górek. Na szczęście od tego miejsca aż do Krajnika Dolnego były już praktycznie same zjazdy, więc się zregenerowałem. W Krajniku dokupiłem kolejną butlę wody mineralnej (po podliczeniu wyszło, że w ciągu wyjazdu wypiłem ok. 8 litrów płynów).
Tam też przekroczyłem granicę i wjechałem do Schwedt. Miałem już tak dość słodyczy i bułek, że zachciało mi się jakiejś parówy czy pieczonej kiełbachy, ale nic tam już o tej porze nie znalazłem (było ok. godz. 18:00). No i tak ta parówka „jechała za mną” aż do Polski. W międzyczasie odbyłem kilka rozmów telefonicznych, więc czas szybko mi zleciał i dojechałem do Mescherin. Wiatr mi nie pomagał…ani nie przeszkadzał specjalnie, bo ucichł.
Stamtąd pod górkę do Staffelde i …ok. godziny 20:00 wjechałem w Rosówku do Polski.
Wiedziałem, że w Kołbaskowie czeka na mnie pit-stop w postaci kompotu u Tunisławy, która zwiedziawszy się wcześniej o moich planach i trasie zaprosiła mnie na ekspresowy poczęstunek. Nie dość, że zamiast kubeczka kompotu dostałem prawie WIADRO (nie dałem rady wypić), to jeszcze udało się wyłudzić 2 parówki! ;)))
Pożegnałem gościnne progi i po pokonaniu ostatniego podjazdu przed Przecławiem dojechałem do Szczecina. Dystans planowałem, używając map w necie, ale nie spodziewałem się takiej precyzji!
Pod moim domem na liczniku widniał taki dystans!
Udało się…i na takim dystansie chciałbym zakończyć swoje samotne bicie takich rekordów. Udowodniłem sobie to, co chciałem sobie udowodnić i wydaje mi się, że starczy…a czas pokaże, czy tak będzie. ;)))
PODZIĘKOWANIA:
1. Tunisława – za miłe przyjęcie, poczęstunek i dobre słowo.
2. Sargath – za wyprostowanie moich planów, a choć prognozy nie do końca się sprawdziły, to uważam, że trasa była optymalna i do domu wróciłem dość rześki.
3. Shrink – za pogawędkę przez telefon. Dzięki temu nie zauważyłem górki Mescherin-Staffelde. ;)
4. Jurektc – żeś wreszcie wrócił z poniewierki i za zaproszenie na niedzielną wycieczkę (ze względu na regenerację po 300 km muszę odmówić).
5. Wszystkim innym, którzy życzyli mi sukcesu.
TROCHĘ FAKTÓW:
1. Długość wyjazdu: 19 godzin.
2. Czas samej jazdy: 14:09 (co pokazuje, że blisko 5 godzin zeszło mi na turystykę, popasy,pogawędki itp., więc nie jestem „skończonym cyborgiem”, do których zapewne parę osób mnie zaliczy).
3. Spalone kalorie: 6478 (mój licznik wylicza takie dane na podstawie zadanych parametrów).
4. Spalony tłuszczyk: 780 gram (co oznacza ponad 3 kostki masła;)))
5. Ilość wypitych na trasie płynów: ok. 8 litrów (co daje "spalanie" ok. 2,7 l/100 km;))).
Poniżej jeszcze orientacyjna mapka, robiona ręcznie tak "na oko", bo niestety w necie nie widać, jak wije się ścieżka Oder-Neisse, więc prowadziłem trasę mniej więcej tak, jak pamiętałem:
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 6478 (kcal)
Od jakiegoś czasu miałem myśli, że nim skończę cztery dyszki ;(, chciałbym przejechać w jeden dzień dystans 300 km. Prawie, że ostatnia okazja. Istotne było też dla mnie, żeby zrobić to samotnie, to znaczy żeby mieć świadomość, że jestem to w stanie zrobić absolutnie sam, a nie w grupie, bez niczyjej pomocy typu zmiany prowadzącego, siedzenie komuś na kole…krótko mówiąc, mieć świadomość, że moje 300 to tylko moje 300. Wiem, że są na BS ludzie, którzy potrafią machnąć 300 km na śniadanie, ale dla mnie to życiowy rekord. Co do samotnej jazdy, czyli bez otwierania gęby do nikogo – jestem do tego przyzwyczajony i nie mam z tym problemów.
Ponadto, kiedy jadę sam, ustalam swoje własne tempo podróży, którego się trzymam, a które lubi mój organizm. W moim przypadku jest to 24 km/h. Owszem z górki nie hamuję, a pod wiatr nie staram się go utrzymać i wtedy jadę 20 km/h, co na takich trasach jest istotne, trzeba mieć podejście maratończyka, a nie narwanego sprintera, o czym niektórzy zapominają (raz jeden mi się to zdarzyło i nic dobrego z tego nie wyszło, oprócz ”termo porażki”).
Ruszyłem w sobotę punktualnie o godzinie 2:00 w nocy. Ulice były jeszcze mokre od wieczornego deszczu, ale na niebie świecił księżyc, chowając się co jakiś czas za chmurami. Co za klimaty!
Musiałem najpierw kawałek przejechać miejskimi drogami, żeby dostać się do Przecławia, a stamtąd już po ciemku zasuwać do Kołbaskowa.
Ku mojemu zaskoczeniu, ruch na szosie do Kołbaskowa jak na tę porę był całkiem duży. Na szczęście jest to trasa, która ma 1,5 pasa, a ja świeciłem niczym UFO (lampka z dynama, lampka bateryjna, do tego oślepiająca czerwona czołówka skierowana do tyłu). Lepiej być widocznym, dużo pijanych czubków wraca wtedy z imprez. Ruch ustał za Kołbaskowem, gdzie samochody zjeżdżały na autostradę (mamy tu taką wersję demo pod Szczecinem;))). Od Kołbaskowa do granicy w Rosówku są 4 km i od tej pory jechałem już absolutnie sam. Mógłbym nawet rzec, że było romantycznie, tylko pusta szosa, księżyc, chmurki i Misiacz ;)
Z przyczyn technicznych wziąłem jednak camcorder (lżejszy, mniejszy, szybszy), tak więc nocne ujęcia wymagają sporej wyobraźni u czytelnika.
To miało być piękne zdjęcie księżyca, a wyszła jakaś biała ciapa na ciemnym tle.
Cyknąłem jeszcze zdjęcie roweru „by night" i dojechałem do granicy.
W Niemczech zrobiło się jeszcze ciekawiej, bo do rozświetlonego księżycem nocnego nieba dołączył jeszcze tunel drzew rosnących po obu stronach drogi, zupełnie pustej. Byłem zupełnie sam. Coś niesamowitego. Temperatura była dość „rześka”, bo 12,5 st.C.
Przejechałem przez Staffelde, zjechałem ostrym zjazdem w dolinę Odry do Mescherin, a tam wjechałem na leśną ścieżkę rowerową do Gartz. Tam było już absolutnie ciemno, więc obróciłem czołówkę na przód, przełączyłem na najmocniejsze światło, jako wspomaganie oświetlenia lampy z dynama.
Po krótkim postoju na batonika ruszyłem przez ciemny las. Wrażenia znów bezcenne.
Minąwszy Gartz, wjechałem na ścieżkę na wale przeciwpowodziowym prowadzącą do Freidrichsthal.
Niebo za moimi plecami robiło się coraz jaśniejsze, znaczy słońce szykowało się do pobudki.
Przed Schwedt na drewnianym mostku musiałem po raz kolejny zrobić zdjęcie tego krajobrazu.
W takiej poświacie jeszcze go nie mam w kolekcji.
Do samego Schwedt dotarłem około godziny 5:00 i zaczynało już świtać.
Za miastem, kiedy zatrzymałem się i odwróciłem, wschodziło już słońce.
Odcinek ścieżki do Stolpe nadal nie jest wyremontowany (a w zasadzie wał przeciwpowodziowy, po którym ona biegnie, Niemcy o dziwo paprzą się z tym od paru lat), więc musiałem jechać objazdem na Criewen. Pamiętając, że objazd wiedzie przez wredne górki po wrednych płytach do Stuetzkow, w Criewen zjechałem w prawo na drogę główną, by w następnej wiosce skierować się na Stolpe. Gdyby ktoś jechał, to polecam taką zmianę, odległość prawie taka sama, a oszczędzicie sobie wypadania plomb i niefajnych podjazdów. Owszem, jest tam jakieś 200 m takiej drogi, ale spokojnie można przejechać boczkiem po ubitym szutrze, reszta to asfalt (to czarne z prawej to kawałek mojej sakwy;)).
Po dojechaniu do Stolpe poczułem, że robi się cieplej, więc zdjąłem z siebie parę warstw i zacząłem się zastanawiać, czy nie pojechać z muzyką na uszach. Wielu moich znajomych tak robi, ale ja tego nie praktykowałem. Na ścieżce rowerowej jednak nie stanowi to zagrożenia (np. że czegoś nie usłyszę).
Pierwsze, co usłyszałem, to ten kawałek muzyki z nurtu „space synth” z lat 80-tych.
Kurczę! To naprawdę działa. Nawet nie zauważyłem, kiedy prędkość „sama” wzrosła z 24 do 28 km/h. Należało nad tym zapanować, bo przede mną było jeszcze grubo ponad 200 km, a chwilowa euforia mogła zniweczyć moje plany.
Dlatego dla uspokojenia wrzuciłem ten relaksujący kawałek (obiecuję, że więcej już nie będę dziś wklejał;))):
Kiedy wyrównałem poziom emocji, okazało się, że jazda ze słuchawkami to całkiem fajna rzecz i pozwala zapomnieć o zmęczeniu.
Kiedy dojechałem do Zollbruecke, zatrzymałem się na postój i na przetankowanie paliwa z butelek z sakw do bidonów.
Ci, którzy jeżdżą na długie trasy, znają paskudne uczucie bólu dłoni i nadgarstków po całym dniu jazdy, na co nie pomagają wymyślne kierownice, rękawiczki ani zmiana pozycji rąk. Aby temu zapobiec, kilka dni wcześniej wybrałem się do „Castoramy”, gdzie zainwestowałem całe 4,60 zł w 2 metry piankowej otuliny termoizolacyjnej do rur z wodą (krótszych nie mieli). Prawie nie różni się to od gąbek na kierownicę, no może kolorem, ale cena jest inna. Wyciąłem sobie takie oto dodatkowe podkładki i stwierdzam po całym dniu, że pomysł był idealny.
Są one przecięte wzdłuż, więc mogłem je dowolnie przesuwać.
Tuż przy wiacie stoi nieczynny, przecinający granicę od zakończenia wojny most kolejowy.
Władze niemieckie próbują się dogadać z naszymi, żeby go otworzyć i zrobić na nim ścieżkę rowerową, łączącą nasze oba kraje.
Jak na razie nic z tych rozmów nie wychodzi od lat, a na moście jest brama opleciona drutem kolczastym i zakaz wstępu.
Kolejnym miejscem postoju było Gross Neuendorf, znane jako lądowisko dla UFO ;).
Chciałem się przybyszom pochwalić moimi zamiarami, niestety, zielone ludziki nie zechciały tym razem wyjść ze swojego pojazdu. Utrzymywały, że jest za gorąco.
Niezrażony tak obcesowym potraktowaniem ruszyłem dalej. Wiatr od samego już Szczecina nie pomagał mi wcale, bo wiał w twarz i tego spodziewałem się przez pierwsze 150 km. Wiedziałem jednak z prognoz, że kiedy zawrócę, będę miał go w plecy (dzięki Sargath za zwrócenie uwagi na sobotnią prognozę wiatrową, inaczej katowałbym się na pętelce przez Wolgast, Uznam i wokół Zalewu Szczecińskiego, gdzie pierwotnie planowałem trasę, co skończyłoby się powrotem z wiatrem w twarz, a to nie jest za dobry pomysł pod koniec trasy, gdy człowiek nie jest już zbyt świeży).
Z wyjazdu cyborgowego robił się wyjazd prawie turystyczny, bo znów zatrzymałem się, by tym razem cyknąć zdjęcie polu słoneczników.
No jak tu się nie zatrzymać?
Potem, już bez „zbędnych” postojów, zwalniając czasem do 20 km/h ze względu na wiatr czołowy dotarłem wreszcie do "niemieckiego Kostrzyna".
Obok zauważyłem coś, co powinno zainteresować każdego Misiacza. ;)
Kiedy przejeżdżałem starym mostem, zatrzymałem się, by sfotografować mury twierdzy Kostrzyn.
Sam Kostrzyn wydał mi się jakiś odpychający, więc postanowiłem tylko zjeść coś ciepłego, kupić wodę i czym prędzej wracać na trasę rowerową Oder-Neisse.
Z ciekawostek, to Urząd Miejski w Kostrzyniu mieści się w … budynkach dawnego przejścia granicznego.
Wnioskując z pozostałej „architektury” miasta uważam to za całkiem niezły wybór.
Znalazłem bar, gdzie zamówiłem hot-doga, który był podany nietypowo, bo zamiast musztardy czy ketchupu było pełno sałatki i sosów, jak w kebabie.
Smakowało wybornie, nawet parówka jakiejś lepszej jakości była.
Jedząc sobie bułę, czułem się troszkę jak dziwoląg. Nie wiem, czy tam w Kostrzynie nie widzieli jeszcze rowerzysty jedzącego hot-doga, czy może nie widzieli człowieka w stroju kolarskim, w każdym razie obserwowany byłem jak jakiś okaz zoologiczny. ;)))
Potem jeszcze skoczyłem na targowisko po wodę, gdzie zagadnięty przez sprzedawcę opowiedziałem o mojej dzisiejszej trasie. O ile w głosie sprzedawcy czuło się coś w rodzaju podziwu, o tyle sprzedająca z nim kobieta zadała pytanie:
- Co? Ruszył Pan o 2:00 w nocy i dojechał tu dopiero na 10:30?!
Hehe…no cóż, pan „wyprostował” panią, mówiąc jej, że 150 km to i samochodem się jedzie u nas długo, a co dopiero rowerem. Powinna wybrać się choćby na jakieś 150 km rowerkiem na próbę. ;)))
Przetankowałem wodę do bidonów i zawróciłem do Niemiec…i wiecie co?
WIATR SIĘ ZMIENIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Krótko mówiąc, znów wiał mi w twarz, a niech to! Wszystkie najlepsze strony z prognozami się pomyliły, a są one najbardziej sprawdzalne i wiarygodne:
http://new.meteo.pl
http://de.windfinder.com
http://www.yr.no
Cóż, pozostało przełknąć gorzką pigułę i kręcić dalej…znów pod wiatr.
W Gross Neuendorf (lądowisko UFO;))) zatrzymałem się na popas. Zauważyłem wtedy tablicę kierującą na odrestaurowany cmentarz żydowski. Specjalnie dla Dornfelda odbiłem nieco z trasy, bo wiem, że lubi je dokumentować na swoich fotografiach (choć jak znam Dornfelda, to pewnie to żadna niespodzianka i pewnie już tu był, ale chciałem dobrze;)))
Teraz coś o tych niemieckich ścieżkach.
Są one:
1) Gładkie
2) Szybkie
3) Bezpieczne
4) Rewelacyjne
5) …i często nudne!
Po „kilkuset” (hehe…) dziś przejechanych kilometrach asfaltową ścieżką, która prawie non-stop biegnie po wale przeciwpowodziowym, zacząłem już odczuwać nudę i znużenie tym widokiem.
Postanowiłem więc przeprawić się promem do Gozdowic. Prom jest ciekawy, bo to bocznokołowiec (koszt przeprawy 3 zł z rowerem).
Jak widać, nie było to tylko „cyborgowe bicie rekordu", było też zwiedzanie i pewne atrakcje turystyczne.
Herb na promie jest ze względu na widniejące na nim zwierzaki bliski memu sercu. ;)
Po zjechaniu z promu, po krótkim podjeździe ruszyłem na Siekierki i stwierdziłem, że była to znakomita decyzja (jak na razie).
Droga równa i mało uczęszczana.
W Siekierkach oczywiście obowiązkowa fotka z czołgiem. Przy czołgu widnieje tabliczka, żeby szanować pamiątki kultury narodowej, ale tatuś tej dziewczynki, która postanowiła poczuć coś długiego i twardego między nogami powiedział, żeby się nie przejmowała głupotami typu prośba o szacunek i właziła na czołg, w końcu jest pancerny. Sugerowałbym władzom muzeum w tym miejscu płot z drutem kolczastym i to pod napięciem.
Trasa dalej prezentowała się znakomicie i w ten sposób dotarłem do Osinowa Dolnego, gdzie podjąłem niezbyt trafną decyzję. Po obmyciu się na stacji (temperatura momentami sięgała 29 st. C, kolejna pomyłka meteorologów, miało być 20), zacząłem dumać, czy wracać już dalej przez Niemcy, czy też sobie dalej uatrakcyjnić trasę.
Uatrakcyjniłem!
Pojechałem najpierw na Cedynię, gdzie wreszcie dostałem wiatr w plecy (raptem przez 5 km), a potem … a potem to katowałem się chyba z 8 km podjazdami górek Cedyńskiego Parku Krajobrazowego…raz krótkie, raz długie podjazdy, strome i łagodne.
Przyszedł i czas na odpoczynek, bo przyznam, że mając w nogach blisko 230 km, ostatnie czego potrzebowałem, to górki.
Wreszcie dojechałem do miejscowości Piasek, gdzie ostatnio byliśmy na 2-dniowym wyjeździe z ekipą Bikestats (DZIEŃ 1, DZIEŃ 2).
Pozostało jeszcze katowanie się podjazdami do wsi Raduń, gdzie już miałem serdecznie dość górek. Na szczęście od tego miejsca aż do Krajnika Dolnego były już praktycznie same zjazdy, więc się zregenerowałem. W Krajniku dokupiłem kolejną butlę wody mineralnej (po podliczeniu wyszło, że w ciągu wyjazdu wypiłem ok. 8 litrów płynów).
Tam też przekroczyłem granicę i wjechałem do Schwedt. Miałem już tak dość słodyczy i bułek, że zachciało mi się jakiejś parówy czy pieczonej kiełbachy, ale nic tam już o tej porze nie znalazłem (było ok. godz. 18:00). No i tak ta parówka „jechała za mną” aż do Polski. W międzyczasie odbyłem kilka rozmów telefonicznych, więc czas szybko mi zleciał i dojechałem do Mescherin. Wiatr mi nie pomagał…ani nie przeszkadzał specjalnie, bo ucichł.
Stamtąd pod górkę do Staffelde i …ok. godziny 20:00 wjechałem w Rosówku do Polski.
Wiedziałem, że w Kołbaskowie czeka na mnie pit-stop w postaci kompotu u Tunisławy, która zwiedziawszy się wcześniej o moich planach i trasie zaprosiła mnie na ekspresowy poczęstunek. Nie dość, że zamiast kubeczka kompotu dostałem prawie WIADRO (nie dałem rady wypić), to jeszcze udało się wyłudzić 2 parówki! ;)))
Pożegnałem gościnne progi i po pokonaniu ostatniego podjazdu przed Przecławiem dojechałem do Szczecina. Dystans planowałem, używając map w necie, ale nie spodziewałem się takiej precyzji!
Pod moim domem na liczniku widniał taki dystans!
Rekord życiowy pobity. 300 km!© Misiacz
Udało się…i na takim dystansie chciałbym zakończyć swoje samotne bicie takich rekordów. Udowodniłem sobie to, co chciałem sobie udowodnić i wydaje mi się, że starczy…a czas pokaże, czy tak będzie. ;)))
PODZIĘKOWANIA:
1. Tunisława – za miłe przyjęcie, poczęstunek i dobre słowo.
2. Sargath – za wyprostowanie moich planów, a choć prognozy nie do końca się sprawdziły, to uważam, że trasa była optymalna i do domu wróciłem dość rześki.
3. Shrink – za pogawędkę przez telefon. Dzięki temu nie zauważyłem górki Mescherin-Staffelde. ;)
4. Jurektc – żeś wreszcie wrócił z poniewierki i za zaproszenie na niedzielną wycieczkę (ze względu na regenerację po 300 km muszę odmówić).
5. Wszystkim innym, którzy życzyli mi sukcesu.
TROCHĘ FAKTÓW:
1. Długość wyjazdu: 19 godzin.
2. Czas samej jazdy: 14:09 (co pokazuje, że blisko 5 godzin zeszło mi na turystykę, popasy,pogawędki itp., więc nie jestem „skończonym cyborgiem”, do których zapewne parę osób mnie zaliczy).
3. Spalone kalorie: 6478 (mój licznik wylicza takie dane na podstawie zadanych parametrów).
4. Spalony tłuszczyk: 780 gram (co oznacza ponad 3 kostki masła;)))
5. Ilość wypitych na trasie płynów: ok. 8 litrów (co daje "spalanie" ok. 2,7 l/100 km;))).
Poniżej jeszcze orientacyjna mapka, robiona ręcznie tak "na oko", bo niestety w necie nie widać, jak wije się ścieżka Oder-Neisse, więc prowadziłem trasę mniej więcej tak, jak pamiętałem:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
300.14 km (3.00 km teren), czas: 14:09 h, avg:21.21 km/h,
prędkość maks: 59.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 6478 (kcal)