MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Samotne 300 km. Rekord pobity!

Sobota, 16 lipca 2011 | dodano: 17.07.2011Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
I do tego jeszcze 5000 km przekroczone w tym roku! To takie hurra-hasła na początek, a teraz należy się uspokoić i przejść do relacji. ;)
Od jakiegoś czasu miałem myśli, że nim skończę cztery dyszki ;(, chciałbym przejechać w jeden dzień dystans 300 km. Prawie, że ostatnia okazja. Istotne było też dla mnie, żeby zrobić to samotnie, to znaczy żeby mieć świadomość, że jestem to w stanie zrobić absolutnie sam, a nie w grupie, bez niczyjej pomocy typu zmiany prowadzącego, siedzenie komuś na kole…krótko mówiąc, mieć świadomość, że moje 300 to tylko moje 300. Wiem, że są na BS ludzie, którzy potrafią machnąć 300 km na śniadanie, ale dla mnie to życiowy rekord. Co do samotnej jazdy, czyli bez otwierania gęby do nikogo – jestem do tego przyzwyczajony i nie mam z tym problemów.
Ponadto, kiedy jadę sam, ustalam swoje własne tempo podróży, którego się trzymam, a które lubi mój organizm. W moim przypadku jest to 24 km/h. Owszem z górki nie hamuję, a pod wiatr nie staram się go utrzymać i wtedy jadę 20 km/h, co na takich trasach jest istotne, trzeba mieć podejście maratończyka, a nie narwanego sprintera, o czym niektórzy zapominają (raz jeden mi się to zdarzyło i nic dobrego z tego nie wyszło, oprócz ”termo porażki”).
Ruszyłem w sobotę punktualnie o godzinie 2:00 w nocy. Ulice były jeszcze mokre od wieczornego deszczu, ale na niebie świecił księżyc, chowając się co jakiś czas za chmurami. Co za klimaty!
Musiałem najpierw kawałek przejechać miejskimi drogami, żeby dostać się do Przecławia, a stamtąd już po ciemku zasuwać do Kołbaskowa.

Ku mojemu zaskoczeniu, ruch na szosie do Kołbaskowa jak na tę porę był całkiem duży. Na szczęście jest to trasa, która ma 1,5 pasa, a ja świeciłem niczym UFO (lampka z dynama, lampka bateryjna, do tego oślepiająca czerwona czołówka skierowana do tyłu). Lepiej być widocznym, dużo pijanych czubków wraca wtedy z imprez. Ruch ustał za Kołbaskowem, gdzie samochody zjeżdżały na autostradę (mamy tu taką wersję demo pod Szczecinem;))). Od Kołbaskowa do granicy w Rosówku są 4 km i od tej pory jechałem już absolutnie sam. Mógłbym nawet rzec, że było romantycznie, tylko pusta szosa, księżyc, chmurki i Misiacz ;)
Z przyczyn technicznych wziąłem jednak camcorder (lżejszy, mniejszy, szybszy), tak więc nocne ujęcia wymagają sporej wyobraźni u czytelnika.
To miało być piękne zdjęcie księżyca, a wyszła jakaś biała ciapa na ciemnym tle.

Cyknąłem jeszcze zdjęcie roweru „by night" i dojechałem do granicy.

W Niemczech zrobiło się jeszcze ciekawiej, bo do rozświetlonego księżycem nocnego nieba dołączył jeszcze tunel drzew rosnących po obu stronach drogi, zupełnie pustej. Byłem zupełnie sam. Coś niesamowitego. Temperatura była dość „rześka”, bo 12,5 st.C.
Przejechałem przez Staffelde, zjechałem ostrym zjazdem w dolinę Odry do Mescherin, a tam wjechałem na leśną ścieżkę rowerową do Gartz. Tam było już absolutnie ciemno, więc obróciłem czołówkę na przód, przełączyłem na najmocniejsze światło, jako wspomaganie oświetlenia lampy z dynama.

Po krótkim postoju na batonika ruszyłem przez ciemny las. Wrażenia znów bezcenne.
Minąwszy Gartz, wjechałem na ścieżkę na wale przeciwpowodziowym prowadzącą do Freidrichsthal.
Niebo za moimi plecami robiło się coraz jaśniejsze, znaczy słońce szykowało się do pobudki.
Przed Schwedt na drewnianym mostku musiałem po raz kolejny zrobić zdjęcie tego krajobrazu.
W takiej poświacie jeszcze go nie mam w kolekcji.

Do samego Schwedt dotarłem około godziny 5:00 i zaczynało już świtać.
Za miastem, kiedy zatrzymałem się i odwróciłem, wschodziło już słońce.

Odcinek ścieżki do Stolpe nadal nie jest wyremontowany (a w zasadzie wał przeciwpowodziowy, po którym ona biegnie, Niemcy o dziwo paprzą się z tym od paru lat), więc musiałem jechać objazdem na Criewen. Pamiętając, że objazd wiedzie przez wredne górki po wrednych płytach do Stuetzkow, w Criewen zjechałem w prawo na drogę główną, by w następnej wiosce skierować się na Stolpe. Gdyby ktoś jechał, to polecam taką zmianę, odległość prawie taka sama, a oszczędzicie sobie wypadania plomb i niefajnych podjazdów. Owszem, jest tam jakieś 200 m takiej drogi, ale spokojnie można przejechać boczkiem po ubitym szutrze, reszta to asfalt (to czarne z prawej to kawałek mojej sakwy;)).

Po dojechaniu do Stolpe poczułem, że robi się cieplej, więc zdjąłem z siebie parę warstw i zacząłem się zastanawiać, czy nie pojechać z muzyką na uszach. Wielu moich znajomych tak robi, ale ja tego nie praktykowałem. Na ścieżce rowerowej jednak nie stanowi to zagrożenia (np. że czegoś nie usłyszę).
Pierwsze, co usłyszałem, to ten kawałek muzyki z nurtu „space synth” z lat 80-tych.

Kurczę! To naprawdę działa. Nawet nie zauważyłem, kiedy prędkość „sama” wzrosła z 24 do 28 km/h. Należało nad tym zapanować, bo przede mną było jeszcze grubo ponad 200 km, a chwilowa euforia mogła zniweczyć moje plany.
Dlatego dla uspokojenia wrzuciłem ten relaksujący kawałek (obiecuję, że więcej już nie będę dziś wklejał;))):

Kiedy wyrównałem poziom emocji, okazało się, że jazda ze słuchawkami to całkiem fajna rzecz i pozwala zapomnieć o zmęczeniu.
Kiedy dojechałem do Zollbruecke, zatrzymałem się na postój i na przetankowanie paliwa z butelek z sakw do bidonów.

Ci, którzy jeżdżą na długie trasy, znają paskudne uczucie bólu dłoni i nadgarstków po całym dniu jazdy, na co nie pomagają wymyślne kierownice, rękawiczki ani zmiana pozycji rąk. Aby temu zapobiec, kilka dni wcześniej wybrałem się do „Castoramy”, gdzie zainwestowałem całe 4,60 zł w 2 metry piankowej otuliny termoizolacyjnej do rur z wodą (krótszych nie mieli). Prawie nie różni się to od gąbek na kierownicę, no może kolorem, ale cena jest inna. Wyciąłem sobie takie oto dodatkowe podkładki i stwierdzam po całym dniu, że pomysł był idealny.

Są one przecięte wzdłuż, więc mogłem je dowolnie przesuwać.

Tuż przy wiacie stoi nieczynny, przecinający granicę od zakończenia wojny most kolejowy.
Władze niemieckie próbują się dogadać z naszymi, żeby go otworzyć i zrobić na nim ścieżkę rowerową, łączącą nasze oba kraje.

Jak na razie nic z tych rozmów nie wychodzi od lat, a na moście jest brama opleciona drutem kolczastym i zakaz wstępu.

Kolejnym miejscem postoju było Gross Neuendorf, znane jako lądowisko dla UFO ;).
Chciałem się przybyszom pochwalić moimi zamiarami, niestety, zielone ludziki nie zechciały tym razem wyjść ze swojego pojazdu. Utrzymywały, że jest za gorąco.

Niezrażony tak obcesowym potraktowaniem ruszyłem dalej. Wiatr od samego już Szczecina nie pomagał mi wcale, bo wiał w twarz i tego spodziewałem się przez pierwsze 150 km. Wiedziałem jednak z prognoz, że kiedy zawrócę, będę miał go w plecy (dzięki Sargath za zwrócenie uwagi na sobotnią prognozę wiatrową, inaczej katowałbym się na pętelce przez Wolgast, Uznam i wokół Zalewu Szczecińskiego, gdzie pierwotnie planowałem trasę, co skończyłoby się powrotem z wiatrem w twarz, a to nie jest za dobry pomysł pod koniec trasy, gdy człowiek nie jest już zbyt świeży).
Z wyjazdu cyborgowego robił się wyjazd prawie turystyczny, bo znów zatrzymałem się, by tym razem cyknąć zdjęcie polu słoneczników.

No jak tu się nie zatrzymać?

Potem, już bez „zbędnych” postojów, zwalniając czasem do 20 km/h ze względu na wiatr czołowy dotarłem wreszcie do "niemieckiego Kostrzyna".

Obok zauważyłem coś, co powinno zainteresować każdego Misiacza. ;)

Kiedy przejeżdżałem starym mostem, zatrzymałem się, by sfotografować mury twierdzy Kostrzyn.


Sam Kostrzyn wydał mi się jakiś odpychający, więc postanowiłem tylko zjeść coś ciepłego, kupić wodę i czym prędzej wracać na trasę rowerową Oder-Neisse.
Z ciekawostek, to Urząd Miejski w Kostrzyniu mieści się w … budynkach dawnego przejścia granicznego.
Wnioskując z pozostałej „architektury” miasta uważam to za całkiem niezły wybór.

Znalazłem bar, gdzie zamówiłem hot-doga, który był podany nietypowo, bo zamiast musztardy czy ketchupu było pełno sałatki i sosów, jak w kebabie.
Smakowało wybornie, nawet parówka jakiejś lepszej jakości była.
Jedząc sobie bułę, czułem się troszkę jak dziwoląg. Nie wiem, czy tam w Kostrzynie nie widzieli jeszcze rowerzysty jedzącego hot-doga, czy może nie widzieli człowieka w stroju kolarskim, w każdym razie obserwowany byłem jak jakiś okaz zoologiczny. ;)))

Potem jeszcze skoczyłem na targowisko po wodę, gdzie zagadnięty przez sprzedawcę opowiedziałem o mojej dzisiejszej trasie. O ile w głosie sprzedawcy czuło się coś w rodzaju podziwu, o tyle sprzedająca z nim kobieta zadała pytanie:
- Co? Ruszył Pan o 2:00 w nocy i dojechał tu dopiero na 10:30?!
Hehe…no cóż, pan „wyprostował” panią, mówiąc jej, że 150 km to i samochodem się jedzie u nas długo, a co dopiero rowerem. Powinna wybrać się choćby na jakieś 150 km rowerkiem na próbę. ;)))
Przetankowałem wodę do bidonów i zawróciłem do Niemiec…i wiecie co?
WIATR SIĘ ZMIENIŁ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Krótko mówiąc, znów wiał mi w twarz, a niech to! Wszystkie najlepsze strony z prognozami się pomyliły, a są one najbardziej sprawdzalne i wiarygodne:
http://new.meteo.pl
http://de.windfinder.com
http://www.yr.no
Cóż, pozostało przełknąć gorzką pigułę i kręcić dalej…znów pod wiatr.
W Gross Neuendorf (lądowisko UFO;))) zatrzymałem się na popas. Zauważyłem wtedy tablicę kierującą na odrestaurowany cmentarz żydowski. Specjalnie dla Dornfelda odbiłem nieco z trasy, bo wiem, że lubi je dokumentować na swoich fotografiach (choć jak znam Dornfelda, to pewnie to żadna niespodzianka i pewnie już tu był, ale chciałem dobrze;)))



Teraz coś o tych niemieckich ścieżkach.
Są one:
1) Gładkie
2) Szybkie
3) Bezpieczne
4) Rewelacyjne
5) …i często nudne!
Po „kilkuset” (hehe…) dziś przejechanych kilometrach asfaltową ścieżką, która prawie non-stop biegnie po wale przeciwpowodziowym, zacząłem już odczuwać nudę i znużenie tym widokiem.
Postanowiłem więc przeprawić się promem do Gozdowic. Prom jest ciekawy, bo to bocznokołowiec (koszt przeprawy 3 zł z rowerem).


Jak widać, nie było to tylko „cyborgowe bicie rekordu", było też zwiedzanie i pewne atrakcje turystyczne.
Herb na promie jest ze względu na widniejące na nim zwierzaki bliski memu sercu. ;)

Po zjechaniu z promu, po krótkim podjeździe ruszyłem na Siekierki i stwierdziłem, że była to znakomita decyzja (jak na razie).
Droga równa i mało uczęszczana.

W Siekierkach oczywiście obowiązkowa fotka z czołgiem. Przy czołgu widnieje tabliczka, żeby szanować pamiątki kultury narodowej, ale tatuś tej dziewczynki, która postanowiła poczuć coś długiego i twardego między nogami powiedział, żeby się nie przejmowała głupotami typu prośba o szacunek i właziła na czołg, w końcu jest pancerny. Sugerowałbym władzom muzeum w tym miejscu płot z drutem kolczastym i to pod napięciem.

Trasa dalej prezentowała się znakomicie i w ten sposób dotarłem do Osinowa Dolnego, gdzie podjąłem niezbyt trafną decyzję. Po obmyciu się na stacji (temperatura momentami sięgała 29 st. C, kolejna pomyłka meteorologów, miało być 20), zacząłem dumać, czy wracać już dalej przez Niemcy, czy też sobie dalej uatrakcyjnić trasę.
Uatrakcyjniłem!
Pojechałem najpierw na Cedynię, gdzie wreszcie dostałem wiatr w plecy (raptem przez 5 km), a potem … a potem to katowałem się chyba z 8 km podjazdami górek Cedyńskiego Parku Krajobrazowego…raz krótkie, raz długie podjazdy, strome i łagodne.

Przyszedł i czas na odpoczynek, bo przyznam, że mając w nogach blisko 230 km, ostatnie czego potrzebowałem, to górki.

Wreszcie dojechałem do miejscowości Piasek, gdzie ostatnio byliśmy na 2-dniowym wyjeździe z ekipą Bikestats (DZIEŃ 1, DZIEŃ 2).
Pozostało jeszcze katowanie się podjazdami do wsi Raduń, gdzie już miałem serdecznie dość górek. Na szczęście od tego miejsca aż do Krajnika Dolnego były już praktycznie same zjazdy, więc się zregenerowałem. W Krajniku dokupiłem kolejną butlę wody mineralnej (po podliczeniu wyszło, że w ciągu wyjazdu wypiłem ok. 8 litrów płynów).
Tam też przekroczyłem granicę i wjechałem do Schwedt. Miałem już tak dość słodyczy i bułek, że zachciało mi się jakiejś parówy czy pieczonej kiełbachy, ale nic tam już o tej porze nie znalazłem (było ok. godz. 18:00). No i tak ta parówka „jechała za mną” aż do Polski. W międzyczasie odbyłem kilka rozmów telefonicznych, więc czas szybko mi zleciał i dojechałem do Mescherin. Wiatr mi nie pomagał…ani nie przeszkadzał specjalnie, bo ucichł.
Stamtąd pod górkę do Staffelde i …ok. godziny 20:00 wjechałem w Rosówku do Polski.
Wiedziałem, że w Kołbaskowie czeka na mnie pit-stop w postaci kompotu u Tunisławy, która zwiedziawszy się wcześniej o moich planach i trasie zaprosiła mnie na ekspresowy poczęstunek. Nie dość, że zamiast kubeczka kompotu dostałem prawie WIADRO (nie dałem rady wypić), to jeszcze udało się wyłudzić 2 parówki! ;)))
Pożegnałem gościnne progi i po pokonaniu ostatniego podjazdu przed Przecławiem dojechałem do Szczecina. Dystans planowałem, używając map w necie, ale nie spodziewałem się takiej precyzji!
Pod moim domem na liczniku widniał taki dystans!
Rekord życiowy pobity. 300 km! © Misiacz

Udało się…i na takim dystansie chciałbym zakończyć swoje samotne bicie takich rekordów. Udowodniłem sobie to, co chciałem sobie udowodnić i wydaje mi się, że starczy…a czas pokaże, czy tak będzie. ;)))

PODZIĘKOWANIA:

1. Tunisława – za miłe przyjęcie, poczęstunek i dobre słowo.
2. Sargath – za wyprostowanie moich planów, a choć prognozy nie do końca się sprawdziły, to uważam, że trasa była optymalna i do domu wróciłem dość rześki.
3. Shrink – za pogawędkę przez telefon. Dzięki temu nie zauważyłem górki Mescherin-Staffelde. ;)
4. Jurektc – żeś wreszcie wrócił z poniewierki i za zaproszenie na niedzielną wycieczkę (ze względu na regenerację po 300 km muszę odmówić).
5. Wszystkim innym, którzy życzyli mi sukcesu.

TROCHĘ FAKTÓW:

1. Długość wyjazdu: 19 godzin.
2. Czas samej jazdy: 14:09 (co pokazuje, że blisko 5 godzin zeszło mi na turystykę, popasy,pogawędki itp., więc nie jestem „skończonym cyborgiem”, do których zapewne parę osób mnie zaliczy).
3. Spalone kalorie: 6478 (mój licznik wylicza takie dane na podstawie zadanych parametrów).
4. Spalony tłuszczyk: 780 gram (co oznacza ponad 3 kostki masła;)))
5. Ilość wypitych na trasie płynów: ok. 8 litrów (co daje "spalanie" ok. 2,7 l/100 km;))).

Poniżej jeszcze orientacyjna mapka, robiona ręcznie tak "na oko", bo niestety w necie nie widać, jak wije się ścieżka Oder-Neisse, więc prowadziłem trasę mniej więcej tak, jak pamiętałem:

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 300.14 km (3.00 km teren), czas: 14:09 h, avg:21.21 km/h, prędkość maks: 59.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 6478 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(42)

K o m e n t a r z e
Ostatnio pierwszy w zimie pyknęłam ponad 3setki (też samotnie i...nieplanowanie...).
http://nakreconakreceniem.blogspot.com/2016/02/zimowy-czeski-film-312-km-na-raz.html?showComment=1455238054076
Felicity - 01:02 piątek, 12 lutego 2016 | linkuj
gratuluję!! Gość - 12:29 wtorek, 24 marca 2015 | linkuj
w realu gratulowałam , a teraz wirtualnie :)))) A ta druga muzyczka - super :))))
tunislawa
- 10:24 sobota, 23 lipca 2011 | linkuj
Brum, nie jestem rowerowym melomanem, to był jednorazowy doping na tę 300-tkę.
Na drogach publicznych zdejmowałem słuchawki.
W czasie kręcenia rzeczonej 300-tki nie został uszkodzony żaden żywy osobnik, więc trzepanie Misiaczowego futra jest zbędne. ;)))

P.S. Poza tym jako Misiacz jestem gatunkiem chronionym. ;)
Misiacz
- 16:56 środa, 20 lipca 2011 | linkuj
Gratuluje dystansu. Ja na razie ledwo przekroczyłem 200 km i tyłek mnie bolał okrutnie :)
este
- 22:41 wtorek, 19 lipca 2011 | linkuj
gratulacje dla kolegi cyborga :))
sargath
- 21:33 wtorek, 19 lipca 2011 | linkuj
Gratulacje !!! :) i pozdrowionka :) Paweł K. - 19:49 wtorek, 19 lipca 2011 | linkuj
Szacunek i gratulacje. Mam nadzieję że też zdążę :P
AreG
- 12:23 wtorek, 19 lipca 2011 | linkuj
Gratuluję wspaniałego osiągnięcia będącego pewnym podsumowaniem dotychczasowego "kręcenia". Dla mnie jednak wskazania licznika i parametry z nim związane to sprawą drugorzędna. Najważniejsze są, wrażenia, przyjemność i frajda jaką rowerek przynosi. Przede wszystkim gratuluję więc wspaniałych widoków, odwiedzonych miejsc i związanych z nimi doznań.
Nuda na nadodrzańskiej trasie to według mnie zdrowy objaw. Cyborgomania Ciebie jeszcze nie dopadła ... i dusza potrzebuje czegoś więcej niż tylko prostego asfaltu i pedałowania ... z całym szacunkiem dla Bractwa.
slawopaw
- 08:23 wtorek, 19 lipca 2011 | linkuj
Świetny wynik i ciekawa relacja. Przypomniałem sobie o swoich (zupełnie przypadkowych) życiówkach: 175 km i ...175 km :) (samotnie, jednak po raz pierwszy z pilotującą partnerką - trzeba by ją znać choćby z widzenia, żeby uświadomić sobie, że dla niej był to o wiele większy wyczyn niż dla mnie). Zaczynam myśleć o 200. ;)
autobus
- 06:20 wtorek, 19 lipca 2011 | linkuj
No to żeś pojechał :D Gratulacje
QRT30
- 19:58 poniedziałek, 18 lipca 2011 | linkuj
Super sprawa, tekst o dziewczynce i lufie wygrał :) Gratuluję i pozdrawiam.
widmo
- 09:07 poniedziałek, 18 lipca 2011 | linkuj
Pięknie... Czasem trzeba coś takiego zrobić dla siebie. I fajnie, że nie na siłę, że nie na wynik ale tez turystycznie :-)
Żałuję, że mnie udało mi się tego zrobić na czterdzieste urodziny, ale pokazało mi to, że nie jest to wcale tak odległe jak kiedyś myślałem.
djk71
- 06:49 poniedziałek, 18 lipca 2011 | linkuj
WIELKA SPORTOWA SATYSFAKCJA - moje uznanie i to nie tylko za ten rekord, lecz za całokształt działalności" - chapeau bas.
jotwu
- 05:58 poniedziałek, 18 lipca 2011 | linkuj
Ale kosmos, taki dystans, Gratuluje. Przydała by się mapka gps, chciaż tak samemu zaznaczona, bym sobie mugł wyobrazić jak jechałes.
Pozdrawiam
mm85
- 22:45 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratuluje dzisiaj dokonałem tego samego. Mój cel był identyczny sprawdzic się. Nie było lekko ale udało się.
rtut
- 22:41 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Meak - nie planuję 500 km, choć znajomy biker "odgrażał" mi się, że w tej sytuacji zrobi 310 km.
Już mnie to nie rusza, zrobiłem to dla siebie.
Wydaje mi się, że jestem już dużym chłopcem (a jednak, jak każdy facet)! ;)))
Misiacz
- 21:50 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratuluję i podziwiam. Ja jakoś się przybieram do tej trzysetki jak bocian do żaby. Muszę się wziąć za siebie w końcu.
Pozdrówka :)
Isgenaroth
- 20:22 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratulacje :)
niradhara
- 19:45 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
A więc to takie buty! Gratuluję! :)
michuss
- 19:01 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratulacje!
robin
- 18:47 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratulacje:)
Kajman
- 18:34 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Podziw i gratulacje :)) athena i odysseus - 17:35 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratuluję! Chyba mnie zainspirowałeś, też muszę się na coś takiego "szarpnąć". Może na początek jakieś 200km :-) Pozdrawiam! PS. To teraz do Siedliska, bez problemu rowerem zajedziesz! ;-)
danielkoltun
- 17:18 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Duże gratulacje :)))
rowerzystka
- 17:14 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratuluję rekordu. Właśnie o to chodzi w sporcie- żeby przekraczać własne granice. Ja narazie zasadzam się tylko na 200 kilometrów, ale do czterdziestki 300 powinienem przejechać ;) A tym patentem na kierownicę mnie zainspirowałeś. Jak będę bił jakiś swój rekord pozwolę sobie z niego skorzystać :D.
sastre19
- 17:00 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratulacje! Też zdarzyło mi się kiedyś słuchać muzyki na Oder - Neisse między Kostrzynem a Słubicami. Przechodząc do sedna sprawy - kiedy 500 km? ;)
meak
- 16:59 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Może i nic złego w takim posiedzeniu na lufie nie ma ale mnie też wkurza takie uczenie dzieci nie przestrzegania przepisów. Nieraz widziałem jak jakaś mamuśka czy tatuś ciągnął dzieciaka przez pasy na czerwonym świetle "bo nic nie jedzie", albo obok przejścia mimo że pasy były obok. Co do wyprawy to oczywiście gratuluję dystansu. W pojedynkę to całkiem inna jazda. Ze swoim historycznym zacięciem to pewnie bym w Kostrzyniu dłużej zabawił.
daniel3ttt
- 16:01 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Brawo MIsiaczu za wytrwalość w dążeniu do celu.JESTEŚ WIELKI!!!!!!!!!!!!
Rozpisałeś sie okrutnie :):) ale w końcu było to 300 KM :):) no i najważniejsze że fajnie sie czytało.
Pozdrawiam klege
jurektc
- 15:15 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Jak to mówią młodzi "Pełen szacun" i gratulacje dla ciebie (a z tą lufą czołgu uśmiałem się do łez).
srk23
- 15:05 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
40 urodziny = 400km ;D

A tak serio to gratulacje ;D
rammzes
- 14:12 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Dornfeld, jedynym odgłosem przyrody, jaki słyszałem bez słuchawek był gwizd wiatru, więc tym razem sobie darowałem obcowanie z naturą. ;)
Misiacz
- 14:02 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Ja zamiast muzyki ( na terenach bezludnych wolę słychać odgłosów przyrody a na drogach dobrze jest słyszeć co się dzieje za plecami) polecam czysty proszek guarany http://pl.wikipedia.org/wiki/Paulinia_guarana , nie mylić z napojami energetycznymi, tabletkami czy innymi świnstwami, robionymi na jej bazie. Skutecznie znosi zmęczenie, dodatkowo jest bardzo zdrowa.
Smak ochydny ale nic nie jest doskonałe.

dornfeld
- 13:40 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Siodełko to skórzany Favorit. Po 300 km zad praktycznie nie boli.
Misiacz
- 13:40 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Gratuluję dystansu ,niezła jazda, też się przymierzam do trzech stówek.
romjan
- 13:29 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Fajnie! Gratulacje! Też lubie nocną, samotną jazdę!
A co to za siodełko masz na swoim bajku? Jakieś kształty znajome...
Anonimowy tchórz - 13:19 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
tylko pogratulować dystansu i ładnej wycieczki.
marek
- 13:10 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Jaki ten świat mały, ja też wyjechałem w sobotę o drugiej w nocy. Bardzo się, cieszę, teraz być może choć jeden biker nie będzie się dziwił jak wyjadę sam w nocy na wycieczkę. Z drugiej strony wyjechać o tej porze z kimś było by nie lada sztuką ze względu na brak chętnych do takiej jazdy. To nie prawda, że nie ma podczas takich wycieczek do kogo gęby otworzyć, zawsze można pogadać samemu ze sobą. Na tym cmentarzu nie byłem, jak wiele jest jeszcze miejsc do zobaczenia, życia nie starczy.
dornfeld
- 13:09 niedziela, 17 lipca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!