- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
137 z 200, czyli pierwsza Misiaczowa „termo-porażka”…:(((
Środa, 29 czerwca 2011 | dodano: 30.06.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
We wtorek mój kolega Michał (którego niektórzy znają z wyjazdu BS do Torgelow) rzucił propozycję, by w środę pojechać do Schwedt i z powrotem. Po mej głowie snuł się pomysł uatrakcyjnienia wyjazdu o jakiś ciekawy punkt…w okolicy. ;)
Spotkaliśmy się o 8:00 przy płotku granicznym koło Schwennenz i już od samego dojazdu do tej wioski zaczął się lekki cyrk.
Po deszczach Rugii i Nordvorpommern wszystko mi zaczęło (akurat dziś) piekielnie skrzypieć, a już stery to dawały do wiwatu. Doraźnie strzyknąłem silikonem w sprayu i jazgot ustał.
Zdjęcie wykonane przez Michała na granicy.
Niemcy ścięli zarośla i trawę wzdłuż drogi do Schwennenz i pozostawili to na ziemi, więc całe to cholerstwo powkręcało się nam w przerzutki, rolki i w łańcuchy, chociaż starałem się nie pedałować. Mieliśmy co robić przez 10 minut.
Zdjęcie wykonane przez Michała w Schwennenz.
W Schwennenz skręciliśmy na Ladenthin. Wiem, że remontują tam drogę, ale założyliśmy, że rowerem damy radę się przedostać.
Początkowo szło nieźle, potem zaczął się sypki grunt i rowerki gdzieniegdzie pchaliśmy. Przy wzmagającym się upale stawało się to upierdliwe i męczące. Potem na drodze pojawiła się pracująca koparka wrzucająca urobek na ciężarówkę…a w zasadzie to my się tam pojawiliśmy, gdzie trwały roboty i gdzie nie powinno nas być. Robotnicy jednak na nasz widok nie obrzucili nas wyzwiskami, ale wstrzymali pracę i uprzejmie przepuścili nas, byśmy mogli przejechać. Niesłychane…
Z Ladenthin, przez Nadrensee, Radekow i Tantow dojechaliśmy do Mescherin, skąd można już było ścieżką wśród drzew zmierzać do Schwedt.
Zatrzymaliśmy się w Gartz przy resztkach mostu. Stoją przy nim trzy łuki: z drewna, stali i betonu, pokazujące z czego wykonany był most na przestrzeni wieków. Obok stoi kamień z podanymi informacjami.
Zdjęcia wykonane w Gartz przez Michała.
Przejechaliśmy przez drewniany mostek i dotarliśmy do Schwedt.
Przyszła pora na ujawnienie moich zamiarów. ;) Zaproponowałem, żeby będąc w Schwedt podjechać „jeszcze kawałek” na podnośnię w Niederfinow, gdzie byłem wcześniej z ekipą BS. Skąd taki pomysł? Ano stąd, że od rana jechało się nam znakomicie, forma wróżyła spokojne przejechanie 200 km, dumałem nawet o jakiejś „dokrętce” do 300! ;) Michał, który jeszcze niedawno kupił rower i zdobywał formę rowerzysty, obecnie jest szybko rozwijającym się cyborgiem, za którym trudno nadążyć. W każdym razie bez wysiłku przez 100 km trzymaliśmy prędkość 28-30 km/h (co nie było rozsądne przy planowanym dystansie i w upale dochodzącym do 36 st. C w słońcu, w którym cały czas praktycznie jechaliśmy).
Musieliśmy zdjąć kaski, bo jeszcze moment, a nasze głowy ugotowałyby się na twardo. ;) Upał był coraz bardziej nieznośny, więc przyszedł czas na zatrzymanie się na odpoczynek i posiłek wśród drzew przy wale przeciwpowodziowym przed Hochensaaten.
Miesjce naprawdę świetne!
Po posileniu się ruszyliśmy w stronę Hohensaaten, by tam znaleźć trasę do Oderberg i Niederfinow. Po przyjechaniu do Hohensaaten zaczęliśmy odczuwać skutki upału i tempa i przełożyliśmy wizytę na podnośni na inny termin, bowiem teraz oznaczałoby to dodatkowe 30 km. Przed nami przecież była kolejna setka.
Cyknęliśmy fotkę śluzie i pojechaliśmy do Hohenwutzen.
Kręcąc się po Hohenwutzen w poszukiwaniu sklepiku - o dziwo – natknęliśmy się w tej miejscowości na budkę sprzedającą…Fischbrötchen. Ne zaryzykowałem jednak, pomimo tego, że bardzo lubię te buły. Po prostu zbyt daleko od morza i nie wierzyłem w świeżość rybek, tym bardziej w upale 36 st.C. Sklepik się wreszcie znalazł i aż cud, że jeszcze istnieje, ponieważ tuż pod bokiem, dosłownie za mostem jest Osinów Dolny, gdzie nasi handlowcy sprzedają wszystko, co da się sprzedać. Targowiska ciągną się prawie pod Cedynię…;) Wsparliśmy więc ten opuszczony sklepik i smętne (nic dziwnego) małżeństwo go prowadzące, zakupując słodycze i lody. Wrażenie ciekawe, bo sklepik przypomina nasze stare sklepy „Społem” albo wiejskie „GS-y”.
Przejechawszy most na Odrze znaleźliśmy się w Polsce. Ruch spory, bo handel trwa. Zbliżając się do Cedynii, zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie rozegrała się bitwa wojsk Mieszka I i niemieckiego margrabiego Hodona. Tym razem naszym udało się wygrać. ;) Więcej informacji o bitwie TUTAJ.
Kiedy przejeżdżałem przez Cedynię poczułem, że coś się ze mną dzieje nie tak. Głowa zaczęła mi pulsować bólem, a nogi zrobiły się miękkie. Jeszcze przed chwilą będąc w miarę w pełni sił, teraz nie byłem prawie w stanie kręcić korbami. Płaskim terenem dojechaliśmy do leśnych wzgórz zaczynających się zaraz za Lubiechowem Dolnym. Jedyną opcją, której jeszcze mogłem używać było górskie przełożenie. Zupełnie nie wiem, co się ze mną działo. Upał był niesamowity, ale nie piłem mało, poszło prawie 2 litry izotonika, litr wody i pół litra jogurtu pitnego. Głowę miałem osłoniętą przed słońcem...W trakcie przerwy w lesie zmuszony byłem zaproponować dwie opcje: tzw. „telefon do przyjaciela” lub odbicie na Chojnę w Piasku, by tam wsiąść w PKP i wrócić tak do Szczecina. Jako, że PKP to chłam, a przedziały rowerowe to palarnia gromadząca tępych miłośników dymka, Michał zadzwonił po Elę, żeby podjechała po nas do Krajnika Dolnego ich kombi. Pozostawała jeszcze kwestia, jak ja mam się doczołgać do tego Krajnika.
Troszkę odpocząłem, ale ból rozsadzał mi głowę, nogi wiotkie nadal…jakoś jednak kręciłem. Jadąc przez las i niestety większość czasu pod górkę dotarliśmy do miejscowości Piasek, którą znam już z noclegu w trakcie ”Wyprawy Na Spływ Tratwami 2008”. Znajdująca się tam Leśniczówka „Piasek” posiada pokoje gościnne, można również rozbić tam namiot…więc trzeba tam w końcu wyruszyć w któryś weekend z jakąś sympatyczną ekipą rowerową, tym bardziej, że okoliczne tereny są wyjątkowo ciekawe, do Niemiec jest również blisko i można tam „zakotwiczyć” na 2-3 dni.
No dobra, marzenia marzeniami, a ja musiałem dojechać do Krajnika. ;)
Za miejscowością Zatoń droga w końcu przestała wyglądać w ten sposób ;))):
Można było już zjeżdżać do Krajnika Dolnego, gdzie zatrzymaliśmy się przy moście granicznym w knajpie „Przyjaźń” (sądząc po jakości neonu, to nazwa jeszcze z czasów socjalizmu ;))), która nie raz była odwiedzana już przez ekipę BS, bowiem serwuje znakomite zupy, w tym rewelacyjną pomidorową! Grillowane żarcie jest również dostępne.
Zasiedliśmy pod parasolami przy stołach, zamówiłem pomidorówkę, obmyłem się w łazience i troszkę lepiej się poczułem.
Przypuszczam, że mój stan wynikał albo z upału albo z faktu, że przez 14 dni prawie ciągiem, dzień w dzień jeździłem z Basią po Rugii i okolicach, choć w sumie były to przecież raczej relaksacyjne wycieczki. Być może prawda jest taka, że jak w żartach stwierdził Shrink: „Misiacz, Ty już jesteś po prostu stary…”
:)
:(
;)
;(
:|
:|
:|
Ech…do Szczecina zostało ledwie 60 km i nie było to w moim zasięgu. :|
Tak dumam tu i dumam, bo kiedy pokonywałem moją pierwszą 200-tkę, upał był również duży, no 28 st. a nie 36, ale jechałem wtedy zupełnie sam. Faktem jest, że tempa tak nie cisnąłem jak dziś…a dziś zrobiłem tak, jak nigdy nie robię. Teraz było 36 stopni, a mi było zimno i miałem gęsią skórkę...No dobra, dość!
Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że jednak warto zadzwonić po moją Basię, żeby przyjechała po mnie również samochodem, bo ilość miejsca w samochodzie Michała na 2 rowery i 3 osoby (Ela, Michał i ja) mogłaby okazać się niewystarczająca. Na szczęście „Basia-Taxi” było wolne i nasz oldtimer z Basią za kółkiem pojawił się 3 minuty po przyjeździe Eli. Niestety, samochód z bagażnikami rowerowymi stał w garażu zastawiony motorkiem i Basia przyjechała naszym niezawodnym pojazdem.
Wymagał on pewnej reorganizacji wnętrza, jako że ściągnąłem Basię prosto z zakupów, no i kombi to jednak nie jest. ;)
Po prawej widoczne upchnięte dwie doniczki z lawendą. ;)))
Nieplanowany powrót z Krajnika Dolnego.© Misiacz
Korzystając z faktu, że wracaliśmy samochodem, zatrzymaliśmy się, by w Gartz zakupić kilka niezbędnych napojów izotonicznych "Gebraut nach dem deutschen Reinheitsgebot". ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
137.12 km (5.00 km teren), czas: 06:14 h, avg:22.00 km/h,
prędkość maks: 54.00 km/hTemperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2967 (kcal)
K o m e n t a r z e
Tempo nie było straszne, przy normalnej pogodzie dojechalibyśmy po prostu zmęczeni. To słońce nas załatwiło. Proponuje drugie podejście we wtorek :-)
Michał - 11:10 piątek, 1 lipca 2011 | linkuj
Jednego nie rozumiem: niemcy przyjeżdżają do "nas" na zakupy (jakoby że taniej), a Ty do nich? Zeby ich "wspierać"? Nie ogarniam tematu. ;)
Pozdrawiam "polarnie". ;) mors - 22:41 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
Pozdrawiam "polarnie". ;) mors - 22:41 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
Też obstawiam, że było to przegrzanie organizmu. Oder – Neisse Radweg nie jest odpowiednia dla letnich podróży, na prawie całej trasie nie ma żadnych drzew ani miejsca, gdzie można się schronić. Jeżeli już się jedzie trzeba pamiętać o porządnej warstwie kremu z wysokim filtrem przeciwsłonecznym. Co do PKP, to uważam, że przesadzasz z tymi ocenami, nie jest tak źle, naprawdę rzadko się zdarza , by ktoś chciał palić w przedziale dla rowerów, jak siedzi ktoś trzeci. Więcej dymu nawdycham się , chodząc po ulicach, gdzie co chwila ktoś dmucha dymem w twarz, zwłaszcza jak się stoi na światłach, czy idąc do sklepu przez kurtynę z dymu papierosowego przed wejściem. Oczywiście czasem się spotyka się w pociągach debili różnego rodzaju, ale spotkać ich można w każdym innym miejscu, także na drogach. Ci drudzy są o wiele bardziej groźni. Przypominam o haśle „Mobil ohne Auto”. Odnośnie samej trasy, nie udało się teraz, uda się innym razem.
dornfeld - 21:51 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
W zeszłym roku miałem bardzo podobne "zdarzenie"-temperatura też była w okolicach 30 stopni, asfalt miejscami lepił się do kół i przed samym Stargardem nagle dopadł mnie ból głowy, siły tylko na jakieś lekkie przełożenie. Poprawiło mi się po dłuższym postoju w cieniu, ale pamiętam, że 5 km, które wtedy mi brakowało do domu to chyba było najdłuższe 5 km w moim życiu.
michuss - 21:06 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
Nie zazdroszczę samopoczucia, najważniejsze, że już jest dobrze
rowerzystka - 19:48 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
ja zawsze jeżdżę w kasku i zawsze mam błyskotliwe komentarze :)))
sargath - 19:11 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
uuu to chyba Shrink ma rację :)))
szkoda, tak dobrze się z Tobą jeździło.... :D:D:D
a tak na poważnie to nie trzeba było kasku zdejmować, jak dla mnie to miałeś lekki udar i tyle. sargath - 19:00 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
szkoda, tak dobrze się z Tobą jeździło.... :D:D:D
a tak na poważnie to nie trzeba było kasku zdejmować, jak dla mnie to miałeś lekki udar i tyle. sargath - 19:00 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
Myślałem Paweł, że jesteś Cyborgiem, ale jednak jesteś prawdziwym sakwiarzem, któremu (tak jak i mnie) zmęczony organizm odmawia posłuszeństwa. Dobrze, że masz prywatny wóz techniczny na telefon :)
Gryf - 18:51 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
po minie przy zupce widać , że naprawdę było nie wesoło ...... Grunt ,że na przyszłość na pewno dłużej się będziesz zastanawiać planując wycieczki , prawda ? :)))))
tunislawa - 17:40 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
starość nie radość :P
głowa do góry, jesteśmy tylko ludźmi, każdemu może się przydarzyć chwila słabości :) ja i tak podziwiam bo jestem raczej z "zimnolubnych" i jazda w powyżej 28 stopniach [by nie wspomnieć o 36] to dla mnie kompletna katorga. :) olo - 17:30 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
głowa do góry, jesteśmy tylko ludźmi, każdemu może się przydarzyć chwila słabości :) ja i tak podziwiam bo jestem raczej z "zimnolubnych" i jazda w powyżej 28 stopniach [by nie wspomnieć o 36] to dla mnie kompletna katorga. :) olo - 17:30 czwartek, 30 czerwca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!