MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

U przyjaciół ...

Dystans całkowity:1865.27 km (w terenie 378.24 km; 20.28%)
Czas w ruchu:98:17
Średnia prędkość:18.10 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Suma kalorii:33843 kcal
Liczba aktywności:45
Średnio na aktywność:41.45 km i 2h 53m
Więcej statystyk

Breń, pałac w Mierzęcinie i opactwo cystersów. Upał!

Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z Basią...

"Tonąc w asfalcie, część 1."


Tak w zasadzie powinien brzmieć tytuł wpisu :).
Wpadłem na pomysł, że już czas wybrać się do Hani, Soi i Selmy do Brenia w ten weekend...no, czas już był dawno, ale okazji nie było.
W piątek po 20:30 z zapakowanymi na dach rowerami moim, Basi "Misiaczowej" i "Bronika" ruszyliśmy w 120 km podróż, przy okazji testując nową "szynę" rowerową Piotrka.

Podróż przebiegła szybko i pół godziny przed 23:00 zameldowaliśmy się Breniu witani przez Hanię oraz radosnym merdaniem ogonami przez Soję i Selmę :).

Posiedzieliśmy troszkę na werandzie przy tym i owym i poszliśmy spać do swoich pokoi, by nazajutrz upalnego dnia ruszyć na wycieczkę do pałacu w Mierzęcinie.

Na początek pokazujemy Piotrkowi kamienny średniowieczny drogowskaz przy rozstaju dróg w Breniu.

Przez Klasztorne, gdzie panował "ruch samochodowy jak w Klasztornym" dotarliśmy do Dobiegniewa, gdzie zatrzymujemy się w knajpce na polecane rewelacyjne pierogi domowe.

Faktycznie, można polecić bo mają fantastyczny smak!
Tak dobrze nam się siedzi, że postanawiamy wracając zajechać tu ponownie, ale tym razem na deser w postaci sernika i kawy.

Dodam, że upał jest tak niemiłosierny, że mój licznik wariuje i zaczyna wyświetlać wszystko, co się da wyświetlić!!!
Potem, gdy już "ostygnie", termometr w nim wskazuje w słońcu 44 st.C !!!
Na terenie pałacu Mierzęcinie byliśmy kilkakrotnie, ale chcemy pokazać go "Bronikowi".
Okazuje się jednak, że teraz już nie można na terenie posiadłości poruszać się na rowerach, trzeba je zostawić przy stróżówce i przemieszczać się pieszo, co w butach SPD nie jest za fajne...i do tego jeszcze ten piekielny upał.
Tu jesteśmy przy budynku gorzelni, ale nie wiemy czy nadal się coś w niej pędzi :).

Stare zbiorniki, pewnie na wodę życia ;).

Pałac w Mierzęcinie.

Basia i fontanna.

Poniżej pałacu znajdują się stawy i ogród japoński.
Warto zobaczyć i wziąć lepszy aparat niż ja miałem :).
Basia na mostku.

Domek japoński.

Stawy pokryte zieloniutką rzęsą, pomiędzy którymi wije się drewniany pomost.


Basia i "Bronik" lansują się na mostku.

Woda do stawów doprowadzana jest z przepływającej obok małej rzeczki...czy cokolwiek to jest.


Przez miejsca dopływów przerzucone są pnie drzew, nie wiem po co?
Może przeciw jakimś krnąbrnym kajakarzom?

Wracamy na wzniesienie, gdzie stoi pałac i korzystamy jeszcze z dostępnej łazienki, by zastosować "klimę rowerzysty", czyli zmoczyć wodą głowy i koszulki...która i tak po 20 minutach jest sucha, dlatego w sakwach wieziemy butelki z dodatkową wodą.

Wracamy do Dobiegniewa na wspomniany wcześniej sernik i kawę, ale niestety...w knajpce akurat odbywają się chrzciny i czas oczekiwania byłby niemiłosiernie długi, co w tym upale nie wróży za dobrze, więc kierujemy się do sklepów na zakupy.
Tam można odetchnąć, jest klima!
Po zakupach Piotrek nawilża ziemię dobiegniewską dobrym, białym winem kupionym na wieczór, które wysuwa mu się w czasie pakowania z sakwy.
Szyjka stłuczona, cenny płyn wycieka.
Wracając, kierujemy się na nowo wybudowaną ścieżkę rowerową nad jeziorem, co pozwala ominąć dość duży podjazd, którym zwykle się jeździło.

Wracamy nieco inną trasą, kierując się na Bierzwnik, gdzie chcemy Piotrkowi pokazać opactwo Cystersów.
Jedzie nam się bardzo ciężko, jakby coś z nas nagle wyssało siły.
Po chwili odkrywamy przyczynę.
Asfalt na naszych drogach jest tak "dobrej" jakości, że w wyniku upału nawet nasze rowery lekko się w niego zagłębiają zostawiając ślady.
Nie dziwi mnie więc, że po kilku przejazdach ciężarówek taka droga do niczego się nie nadaje.
Po pewnym czasie trafiamy na nawierzchnię lepszej jakości i odzyskujemy siły.
Na stacji benzynowej zatrzymujemy się na espresso i lody na patyku (Basia wygrywa kolejnego;)).
Dojeżdżamy do Bierzwnika i zwiedzamy opactwo.



Historia Bierzwnika i Brenia.
W tych okolicach działały trzy huty szkła.


Po zwiedzaniu wracamy na zasłużony odpoczynek do Brenia.
Mimo że było to tylko niecałe 48 km, to upał sprawia że odczuwamy to prawie jak 100, do czego zapewne przyczynił się mocno również grząski asfalt (co za określenie;))).
To już widok z naszego saloniku w Breniu, powstała ciekawa forma geometryczna z cienia dachu i pola :).


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 47.80 km (1.00 km teren), czas: 02:56 h, avg:16.30 km/h, prędkość maks: 35.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 953 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

W drodze do...Sławy :).

Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Po wczorajszej wspaniałej wycieczce po regionie zbieramy się z Danielem na poranny bieg przed małą wycieczką...ku sławie :))).

Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.

Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.

My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.

Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.

Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.

Widok na jezioro Sławskie.

Lenistwo...

No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 28.41 km (1.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:18.53 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Po województwie lubuskim i dolnośląskim z Danielem

Sobota, 10 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Na zaproszenie Daniela i Magdy z Nowej Soli w piątek po południu pojechaliśmy z Basią z rowerami na dachu naszego samochodu do ich leśnej chatki, gdzie na weekend Daniel zaplanował wiele atrakcji turystycznych.
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).

Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.


...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.

Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!



Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).

Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!




Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).


W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.


Ten chyba użył saperki ;).

Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).

A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).



Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).

Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.

Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.

Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.

Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))

Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.



Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.




Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.

Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.

Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?

Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).

Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.

Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.


Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.


Ratusz na rynku.

Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.

Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).

Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.




Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.





Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).

To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.18 km (10.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:17.15 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Prawie triathlon...i znów "Misiacz Route No.14".

Niedziela, 24 lutego 2013 | dodano: 24.02.2013Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Kolejny szybki wypad z Basią do Hani do Brenia. Kto spodziewa się długiej wyprawy rowerowej - niech zakończy lekturę w tym miejscu, bo plan był taki, że będzie i rower i Nordic Walking i bieganie.
Roweru ostatnio tradycyjnie najmniej :/.
Do triathlonu powinno być pływanie jeszcze, ale w przeręblu nie lubię ;).
Zacząłem od smętnego widoku z okna na podmokłe pola.

Potem wyciągnąłem Hanię z kijkami...na jej szlak :).

Jest gdzie łazić, jeździć, biegać, zasuwać na biegówkach (to dla Daniela:)).

Potem przyszedł czas na mój nowy nałóg - tym razem pobiegłem z trenerką.
Towarzyszyła mi "psica" Soja i to dzięki niej podkręciłem tempo!!!



Z "Soją" biega się znakomicie po Misiacz Route No. 14, więc będziemy musieli to powtarzać!
A potem cóż...brnąłem rowerem w błocie w tempie gorszym niż bieg - przyszła odwilż i droga zamieniła się w bagno - cud, że w nim nie wylądowałem.
Kurs po fajeczki dla Hani do "centrum" :).
Rower: Dane wycieczki: 2.77 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Misiacz Route No. 14 x 2 (Breń)

Sobota, 16 lutego 2013 | dodano: 16.02.2013Kategoria Drawieński Park Narodowy, U przyjaciół ..., Po Polsce
Chcąc wyrwać się choć na moment ze Szczecina, w czwartek po pracy wskoczyłem w samochód i pojechałem na wieś do Hani do Brenia.
Za dużo jednak nie udało nam się pogadać, bo Hania zapracowana była nieziemsko, ale zawsze to coś.
Miałem dwa cele na poranek - przejechać i przebiec Misiacz Route No. 14.
O ile przejechanie tej świetnej trasy rowerem to nawet nie rozgrzewka, to przebiegnięcie 7 km wymaga pewnego wysiłku, a ja chciałem "zaliczyć" obie dyscypliny :).
Soja i S(z)elma żegnają mnie smutnymi pyskami...ale ja tu jeszcze wrócę :).

Pola podmokłe i niespecjalnie zamarznięte, było koło 0 st.C.

Na drodze nieco tańczyłem, ślisko!

Skręcam w las, kierując się średniowiecznym, kamiennym drogowskazem.

Hania zadbała w nadleśnictwie, żeby droga miała właściwą nazwę :))).

Lasy też podmokłe...

Rowerek "Rudy T-34" wypoczywa na boczku :).

A tak wyglądała trasa przejazdu i późniejszego biegu.
Rower: Dane wycieczki: 7.02 km (7.02 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 19.70 km/h
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Breń - Klasztorne - Breń z Hanią.

Niedziela, 8 lipca 2012 | dodano: 08.07.2012Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, U przyjaciół ...
Pojechaliśmy z Basią do Hani do Brenia na obrzeża Drawieńskiego Parku Narodowego.
Nawet był plan wrzucenia rowerów na dach, ale prognozy były do d....więc zamiast rowerów, do Brenia wzięliśmy białe wino :))).
Wino winem, ale po serwisowaniu przeze mnie roweru Hani (T-34) i paru modyfikacjach w nim wypdało sprawdzić, czy serwisant nie był do dupy :))).
Dodam, że Basia miała lenia i roweru prawie nie tknęła (no, dotknęła go, bo to był kiedyś Basi rowerek).
Zostawiamy znajomych w "obejściu" i ruszamy na "trasę", na początek 1,5 km do kiosku "Ruchu" :))).

Wydaje się, że rowerek idzie świetnie, siodełko zmienione, kierownica podniesiona, koszyk ustawiony jak należy, łańcuch nasmarowany, przedni hamulec naciągnięty...żebym to ja swój własny tak chciał serwisować :))).

Z miny wynika, że jednak jest OK! :)

Kiosk to za mało, ruszyliśmy na trasę 9 km na Klasztorne!
Po drodze gwałtownie zahamowałem.
No co...musiałem uwiecznić ten pejzaż!

Za chwilę Hania uwieczniła mnie.

No dobra, jeszcze jeden pejzaż...zdjęć prawie tyle, co kilometrów, ale ważne, że było fajnie, a nie dystans :)))!!!

Rekordów ostatnio nie biję jak widać po dystansie ;)))...ale walka z leniem nadal trwa! Rower: Dane wycieczki: 9.00 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Breń, Misiacz, piachy i Puszcza Drawska.

Czwartek, 3 maja 2012 | dodano: 03.05.2012Kategoria Drawieński Park Narodowy, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
W drodze do Mrągowa z majówkową wizytą u teściowej, zatrzymaliśmy się u Hani w Breniu w jej agrodomku.
Po południu wsiadłem na były rower Basi "Misiaczowej" (obecnie Haniowy) i pojechałem trasą przez Puszczę Drawską zalecaną przez Hanię.

Na rozstaju dróg w Breniu stoi średniowieczny, kamienny drogowskaz, profilaktycznie nie podaję lokalizacji, bo podobne skradziono z Puszczy Bukowej (jak to u nas można kraść wszystko, co popadnie?) :(((.

Droga początkowo przebiegała bardzo kopnym piachem, więc przyszło mi przedzierać się polem.

Dzięki temu, że rower Fort jest niczym czołg T-34, dało się jechać.
Trasa przepiękna, choć czasami droga była dość grząska.

Piękna pora roku, kwitną drzewa, alergicy się cieszą ;))).

W puszczy natknąłem się na grupę polodowcowych wodnych oczek wytopiskowych.

Powoli (naprawdę powoli) zbliżałem się do Radęcina. Dotarłem na skraj Puszczy Drawskiej.

Zamiast kopnego piachu miałem teraz w nagrodę starodawny bruk w Radęcinie, ale co tam, T-34 przejdzie wszędzie ;).

Potem bruk się skończył i do Słowina miałem asfalt.

W Słowinie zatrzymałem się zapytać tubylców o szutrówkę do wsi Klasztorne. Przy okazji cyknąłem fotkę miejscowemu kościołowi.

Ze Słowina do Klasztornych biegnie malownicza polna droga.

Wkrótce doprowadziła mnie ona na brzeg Morza Żółtego.

Wkrótce morze otaczało mnie ze wszystkich stron.

Z Klasztornych "wskoczyłem" na szutrówkę do Brenia, by czym prędzej zasiąść w leżaku, wziąć laptopa i najpopularniejszy miejscowy napój izotoniczny w łapę i zabrać się za pisanie tego wpisu ;))) Rower: Dane wycieczki: 18.11 km (16.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Coroczny "Rajd do Shrinka" z BS i RS (Goleniów).

Niedziela, 29 stycznia 2012 | dodano: 29.01.2012Kategoria U przyjaciół ..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice
Wczoraj zadzwoniłem do Shrinka z propozycją długo odkładanego spotkania na przednim kebabie w Goleniowie, to mniej więcej w połowie drogi między Szczecinem, a Nowogardem, gdzie swoją gawrę ma Shrink. :)
Rzuciłem też ten pomysł na wczorajszej wycieczce z "sierżantem Monterem". Jako, że sierżant to dobry dowódca i tropiciel ścieżek wszelakiej maści, więc najlepszym pomysłem było, aby znów on dowodził.
Mapka trasy od Mostu Długiego wg Montera:

#lat=53.38845&lng=14.664&zoom=12&type=2

Parę zapowiadających się osób odpadło, tak więc na Moście Długim po poranku (10:20) pojawił się wspomniany Monter, Lewy i ja, czyli Misiacz.
Jako, że miałem w sakwie zapasowe ochraniacze na buty, poratowałem nimi Lewego, co chyba się przydało :).

Z Mostu Długiego prowadzi obecnie do Dąbia całkiem przyzwoita ścieżka rowerowa (no, oczywiście jak na polskie standardy).
Był mróz (-6 st.C, odczuwalna temp. -10 stc.C) i wiatr w pysk, więc troszkę się zmęczyliśmy.
Tam oczekiwali na nas AreG i KrzysioMil. Nie ociągając się, ruszyliśmy przez Puciece na Goleniów.
Po drodze spotkaliśmy powracającego z samotnej wycieczki Dornfelda.

W Goleniowie spotkaliśmy się podobnie jak w roku ubiegłym na dworcu.
Czekał tam na nas Shrink w towarzystwie Giorginio12 i Michussa.


Po wspólnej dworcowej fotce przejąłem na chwilę dowodzenie, ale tylko po to, aby doprowadzić towarzystwo do "kebabowni".
Kebab (a dokładniej tzw. pizza turecka) u goleniowskiego Turka okazał się wielki, pyszny i w przyzwoitej cenie (nie patrzcie na minę Montera, on się zastanawia, jak dać radę ten wielki kebab pochłonąć).



Jako, że nasze zamówienie było naprawdę konkretne, więc herbatkę dostałem gratis.
Pożegnaliśmy się z Turkiem i ruszyliśmy za Monterem na dzikie bezdroża Puszczy Goleniowskiej.
Tempo nie było w ogóle turystyczne, coś musiało być w tym kebabie, bo niektórzy gnali jak opętani...a mnie pozostało ich gonić.
Zdjęcie marne, bo w pędzie, jako że nie było czasu na "głupoty typu zdjęcia" :))).

Owróciłem się i cyknąłem również w pędzie jedyną fotkę drogi, którą gnaliśmy.

Na szczęście po drodze pojawiły się ruiny dawnego młyna i na szczęście nie przemknęliśmy obok nich jak stado opętanych baranów. :)


Wspólna fotka przed młynem i w drogę.

Aaaa...jeszcze trzeba zabrać Shrinka :).

Kiedy dojechaliśmy do Iny, okazało się, że całkiem pokaźnie wylała.
To wiata turystyczna, z wiadomych względów niedostępna.


Jadąc dalej puszczą natrafiliśmy na wypalony dąb.
Dąb z wkładką z Montera.

Dąb z wkładką z Lewego.

Kiedy dojechaliśmy do betonówki na Chociwel, przyszło nam pożegnać się ze Shrinkiem i Giorginio, którzy skierowali się na Nowogard.
Z nami jeszcze chwilę jechał Michuss, ale tu odbił "prosto w lewo", a my "prosto w prawo" :).

Gnając jak "@%@^#^*$*$$&*##@!!!" dotarlismy do Wielgowa, a stamtąd do Płoni.
Tam Lewy oznajmił, że wpadnie na chwilę do swojej dziewczyny i potem nas dogoni, my zaś lasami i "Monterskimi" wertepami ruszyliśmy w kierunku Bukowego.
Muszę przyznać, że Lewy to naprawdę szybki chłopak. Szybko wpadł do dziewczyny, szybko załatwił co trzeba i migiem nas dogonił. Co za energia! :)
Byliśmy pod wrażeniem jego sprawności. Tyle zrobił w tak krótkim czasie, a nawet się nie zmęczył! :).
Na Bukowym pożegnaliśmy KrzysioMila i już we trójkę przez ul. Gdańską dojechaliśmy do centrum Szczecina, gdzie każdy pojechał w swoją stronę na swoje piwo. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 98.78 km (40.00 km teren), czas: 04:37 h, avg:21.40 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:-6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2821 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Na T-34 po "Jako".

Niedziela, 22 stycznia 2012 | dodano: 22.01.2012Kategoria Drawieński Park Narodowy, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Niedziela to już nie to...niedziela jest "skażona poniedziałkiem"...
Koniec pobytu Breniu "uczciłem rowerowo", no może bez rewelacji co do dystansu, szybkim wypadzikiem do sklepu po "Jako", którego w Szczecinie nie uświadczysz (czasem do kupienia w Buku).
Widok z pokoju w Breniu. © Misiacz

widok z salonu w Breniu. © Misiacz

Wracając ze sklepu zatrzymałem się na moment koło kościoła,
Kościół p.w. św. Józefa w Breniu. © Misiacz

Droga do sklepu wiedzie nad strugą łącząca j. Breń i j. Wielkie Wyrwy, której nazwy nie mogłem uzyskać od tubylców, bo być może nazwy nie ma :).
Struga łącząca j. Breń i j. Wielkie Wyrwy. © Misiacz

Rower: Dane wycieczki: 3.25 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Offroad na T-34 w Breniu

Sobota, 21 stycznia 2012 | dodano: 21.01.2012Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Po "inteligentnych" wyczynach Ministerstwa Zdrowia i Bartosza A. trudnych do objęcia racjonalnym umysłem musiałem szybko wywieźć Basię na wieś, do Brenia, do którego - jakby wiedziona przeczuciem - zaprosiła nas Hania, aby mogła odpocząć od ciężkiego stresu, fundowanego jej codziennie przez NFZ i rządową spółkę.
W piątek wieczorem już byliśmy u Hani i bez zbędnych opóźnień zabraliśmy się za walkę ze stresem :).
Bój to był ciężki i późnym (naprawdę późnym) popołudniem zdecydowałem się na malutką wycieczkę. Jako, że tak zmęczonemu wczorajszą walką nie uchodziło pojawiać się na drogach publicznych, postanowiłem przejechać się po lesie trasą Misiacz Route No. 14, przez tubylców zwaną też drogą pożarową nr 14.
Misiacz Route No. 14. © Misiacz

Wsiadłem na rower Hani, który jakieś 14 lat temu był rowerem Basi, ale wybrał życie na wsi i słusznie, bo dobrze się tu spisuje :).
Dwukołowy T-34 w Breniu. W tle Soja i Selma. © Misiacz

Co do finezji i subtelności, to rower ten można porównać do radzieckiego czołgu T-34.
Jednak dzięki temu, podobnie jak czołg T-34, niezawodnie i dzielnie przedzierał się przez pełną błota i kałuż drogę dojazdową do trasy nr 14, którą rozjeździły pojazdy drwali. Ani razu się nie zakopał, nie buksował, nie uślizgiwał - tylko dzielnie parł do przodu, a ja nie wylądowałem w bagnie (co niechybnie stałoby się moim udziałem, gdybym próbował tam przejechać na swoim KTM-ie, bo już kiedyś próbowałem i marnie to wyszło).
W ogóle, to jakieś 500 m po wyruszeniu na trasę zaczął padać deszcz, ale nie zamierzałem się cofać.
Cóż...wiosna tej zimy jest wyjątkowo jesienna.
Błotko ujęcie 1. © Misiacz

Wreszcie dotarłem do Misiacz Route No. 14, która jest drogą utwardzoną szutrem i tu już jechało się przyzwoicie.
Żeby było weselej, do padającego deszczu dołączył mokry śnieg i zrobiło się jeszcze fajniej ;).
Szutrówka - Misiacz Route No. 14. © Misiacz

Wyjazd z lasu przypominał poligon po jesiennych manewrach po ciężkich opadach, ale T-34 znów niezawodnie wyciągnął mnie z błota, za co po powrocie do domu odwdzięczyłem mu się tym, że wykąpałem go strumieniem wody z węża. A co, należało mu się.
Błotko ujęcie 2. © Misiacz

Potem jeszcze kurs po wiosce. Rower: Dane wycieczki: 9.20 km (7.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)