MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecińskie Rajdy BS i RS

Dystans całkowity:14134.97 km (w terenie 1800.85 km; 12.74%)
Czas w ruchu:693:50
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:278949 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:68.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Z Mikołajami na Weihnachtsmarkt do Schwedt

Sobota, 5 grudnia 2015 | dodano: 06.12.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Staje się to już tradycją. Iwona zorganizowała rowerowy mikołajkowy wyjazd do Schwedt na jarmark świąteczny (byliśmy tam na podobnych zasadach w ubiegłym roku)...a zasada jest taka, że wszyscy jedziemy w mikołajkowych czapkach. :)
Ostatecznie grupa liczyła aż (tylko?) 9 osób.
Miny kierowców bezcenne, pozdrowienia klaksonami również! :D
Przez pierwsze 55 km zmagaliśmy się z piekielnym wiatrem, który w drodze powrotnej był naszym sprzymierzeńcem.
Podobnie jak w ubiegłym roku w Schwedt wypatrzył nas lokalny reporter, więc znów był wywiadzik. :)
Super wyjazd, w sumie wyszło blisko 109 km !
***
Zbiórka przed Biedronką w Przecławiu. Ten z brodą to Janusz. :)


Mikołajkowe selfie za Mescherin.
Testuję nowy aparat Canona.

Odkrywam w menu opcję samowyzwalacza.
Postój przed Gartz. Troszkę się za mocno wypuściłem do przodu, tymczasem ekipa raczyła się grzańcem w knajpce w Mescherin. :)

Czas na sprawdzenie zooma w Canonie.
Ujęcie przed knajpką w Gartz, zdaje się, że w tym "parowozie" zapiekane są ziemniaczki.

Po ostrej walce z wichrem na wale za Gartz, gdzie prędkość schodziła do 13 km/h - zasłużona przerwa we Friedrichsthal.

W międzyczasie Tomek i Wanda uruchomili kawiarnię.
Kawa parzona profesjonalnie, w tygielku. :)

Podczas gdy "błotołazy" potoczyły się przez las, ja samotnie pomykałem na miejsce zbiórki na rynku w Schwedt.

Pomimo jazdy asfaltem, reszta jadąca skrótem dotarła w tym samym czasie.
No dalej miałem...i sam zmagałem się z wiatrem.
Na miejscu wypiliśmy Guehwein, a ja zjadłem tradycyjny...węgierski przysmak pod nazwą zdaje się lankos.


Karuzela musi być!

Po udzieleniu wywiadu i zrobieniu zakupów, gnani wiatrem ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miałem w końcu okazję wypróbować prezent urodzinowy z kwietnia od rowerowej braci, czyli przednią lampę diodową o mocy 70 luxów.
Robi wrażenie, a drogę oświetla na jakieś 40 metrów...prawie jak samochód.:)

Popas w budce obserwacyjnej dla miłośników ptactwa...i kanapek. :)

Jaaa?

Ostatni postój - knajpka w Gartz.

Oczekujemy na miłośników grzańca. :)

I tyle...naprawdę fajny wyjazd. :)



Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 108.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2259 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

200 km przez الجمهورية الإسلامية في ألمانيا

Sobota, 3 października 2015 | dodano: 04.10.2015Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mało w tym roku jeżdżę, dystansy jakieś głównie relaksacyjne i ani w głowie mi nie postało, żeby przejechać jednego dnia coś większego.
Tymczasem pokusa nadeszła ze strony Jurka i Jarka "Gadzika" i zaprosili mnie na 220 km wycieczkę ze Szczecina przez Niemcy aż za Hohenwuztzen i z powrotem. Jazda z tymi panami to proszenie się o zakatowanie na własne życzenie, a jednak...rozważałem ten pomysł ;). Nawet nastawiłem budzik na 4:30, by stawić się na zbiórce na Moście Długim na 6:00, ale organizm skorygował moje plany. O 4:30 pacnąłem budzik łapą i oddałem się spaniu.
Obudziłem się zupełnie naturalnie o 5:30 i uznałem, że jednak jadę.
Najwyżej spotkamy się na trasie, gdy będą zawracać, a tym samym pojadę sam i uratuję życie. :)))
Ruszam o godzinie 7:07. Na trawie już szron, choć to październik, końcówka kładki niknie we mgle.

Moja zabytkowa szosówka z roku 1978 naprawdę żwawo pomyka przez mgłę w stronę granicy, na liczniku widzę głównie prędkości w zakresie od 25-30 km/h.
Dobrze, że mam silną lampę z tyłu i kierowcy mogą mnie widzieć.

Wreszcie docieram do granicy z الجمهورية الإسلامية في ألمانيا.

Mgła i przymrozek nadal się utrzumują.
Trasa do Staffelde to dziś magiczny widok.

W ogóle to czuję się jak na wielkim lotnisku, bo obok na polach tysiące ptaków szykują się do odlotu, jedne kołują, inne startują, a jeszcze inne lądują.
Niesamowite. Staffelde Flughafen! ;)))

Zatrzymuję się na chwilę przy Imbissiku w Gartz, który otwiera zziębnięta pani Ela (a za chwilę już Ela ;) ).
Chwila rozmowy i zapowiadam się, że po 100 km zawracam i wpadnę na do niej na pyszną kawę.
Do Freidrichsthal nadal nie można dojechać remontowanym wałem, więc decyduję się poznać jakość objazdu. Trasa świetna, nawierzchnia super, ale o 8 km dłuższa niż standardowo. Dla mnie to dziś bez znaczenia, będę jechał dopóki na liczniku nie pojawi się 100 km, a potem zawracam.

Za Schwedt wstaje słońce i z zimowych ciuchów przebieram się w letnie, zrobiło się po prostu lato!
A to mój stary wierny "Rosynant" zbudowany przeze mnie na bazie czeskiego "Favorita", ale z różnymi modyfikacjami (takie rowery startowały kiedyś w Wyścigu Pokoju ;))).

Docieram na wysokość Stolpe, kontaktuję się z chłopakami, ale oni są dziś wyjątkowo jak na nich turystyczni, bo choć wyjechali godzinę wcześniej, to mają zaledwie 6 km przewagi. A może to ja tak gnam? Nic to jednak nie zmienia, bo oni jadą po polskiej stronie i dopiero w Gozdowicach przeprawią się promem na niemiecką i wtedy się spotkamy, więc nadal jadę sam.

Trasa i pogoda fantastyczne, obok rozlewiska Odry.

Aby nie czekać bezczynnie, odbijam z trasy do Oderbergu, który bardzo mi się kiedyś spodobał.
W końcu gdzieś to 100 km musi się wyświetlić. :)
Widok na Oderberg.

Statek-restauracja.

Zawracam ponownie nad Odrę i mam przedsmak istniejącej sytuacji polityczno-społecznej z imigrantami. Główną ulicą Oderbergu (!) zasuwają na rowerach arabscy nastolatkowie jadąc pod prąd (!!!) stając na jednym kole, za nic mając ruch samochodowy z przeciwka. Policji nie uświadczysz, no chyba żebym to ja nieopatrznie odebrał komórkę w czasie jazdy na rowerze, to wtedy można uznać to za zagrożenie i surowo ukarać. Mijam ośrodek dla uchodźców, w środku mnóstwo osób. Smętny widok, część tych ludzi to faktycznie poszkodowani przez wojnę i przez los uciekinierzy i robi mi się smutno. Większość jednak to wysportowane młode cwaniaki, które przyjechały tu po łatwe pieniądze i by narzucać swoje zwyczaje. Ten widok jakoś nie opuszczał mnie przez długi czas, stąd też i tytuł wpisu. Tymczasem ja przyjechałem tu "wykonać" najdłuższy przejazd tego roku.
W końcu na liczniku wyświetla się 100 !!!
Można zawracać!

Po lewej stary kanał Odry.

Wracam do Hochensaaten, bo moje lenie nadal się snują po jakichś targowiskach, po hamburgerowniach i mają dużo czasu, więc nie będę siedział i telefonuję do Jurka, że będę powoli jechał w stronę Szczecina. Mijam śluzę w Hochensaaten i nawet nie przypuszczam, że zamówioną u Jurka wodę i cytrynę odbiorę dopiero za 70 km i przyjdzie mi do Gartz dojechać "na oparach".

Miałem jechać powoli, ale tam gdzie wiatr pomaga grzechem byłoby nie jechać 30 km/h.
Potem wiatr robi się przeciwny i muszę wkładać w jazdę dużo pracy, a za mną ponad 130 km.

Coraz słabiej kręcąc korbami docieram wreszcie do Gartz. Tu również obserwuję scenki "imigracyjne". Z jednej strony niemiecka rodzina na spacerze z dwójką przygarniętych arabskich sierot, z drugiej zdesperowana Niemka, która próbuje wyprosić ze swojego garażu trzech facetów-imigrantów, którzy tam wtargnęli bez jej zgody (Polizei nie reaguje na takie zgłoszenia, bo są niepoprawne politycznie)
Docieram do Imbissiku, gdzie Ela częstuje mnie szklanką wody na powitanie, a Karsten (jej mąż) przyrządza dla mnie dużą, mocną kawę (pyszna!).
Do tego zamawiam dwie gałki lodów.

Jeszcze ponad pół godziny czekam na moich leniuszków, którzy nagle zamienili się w demony prędkości, gdy tylko zaczęli jechać ze mną.
A to łotry! ;)))

W końcu doczekałem się swojej wody i cytryny!
Można przyrządzić napój. :)

Moi kompani dopiero teraz pokazali na co ich stać, wcześniej nie było kogo zakatować.
Pod stromą górę w Staffelde jedziemy ponad 20 km/h, a za nami przecież już solidny dystans.
Docieramy do Szczecina i rozdzielamy się, a ja mam na liczniku "tylko" 194 km, więc wracam do domu naokoło i kombinuję tak, by przed blokiem wyświetliło się równe 200 km!
UDAŁO SIĘ! ;)))



Rower:Rosynant Dane wycieczki: 200.00 km (0.00 km teren), czas: 09:16 h, avg:21.58 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3500 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Niedzielna snujnia z Basią i "Bronikiem".

Niedziela, 27 września 2015 | dodano: 27.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Najpierw pojechaliśmy na lody na ul. Rajskiego do "Marczaka". Bardzo dobre.
Potem potoczyliśmy się w stronę Jasnych Błoni.
Nasz Urząd Miejski po remoncie prezentuje się znakomicie.

Koło "Arkonki" spotkaliśmy Elę "Michałkową", z którą pożegnaliśmy się przy ul. Inspektowej, po czym pojechaliśmy na tatową działkę, gdzie zamówiliśmy pizzę z "Pepperoni".
To już drugi wyjazd Basiowego "Toffika".

W oczekiwaniu na pizzę na działce.

Bardzo sympatyczny i relaksujący wyjazd.
Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 23.30 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 31.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 468 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Na fiszbułę Hackerle. Z wiatrem w każdą stronę..

Sobota, 19 września 2015 | dodano: 20.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z niezrozumiałych powodów Imbissik w Rieth jest zamykany już od 5 października i otwierany dopiero na wiosnę, więc postanowiliśmy z Basią wybrać się na jedną z ostatnich w tym roku fiszbuł Hackerle (o ile nie ostatnią).
Okolica tradycyjnie ta sama, ale jesteśmy od niej uzależnieni, to jak nałóg.
Mimo zapowiedzi deszczu odtańczyliśmy "Taniec Słońca" i z rana ruszyliśmy samochodem do Niemiec z rowerami na dachu. Na około 15 minut utknęliśmy w korku w Szczecinie, bo odbywał się bieg maratoński, więc w Rieth pojawiliśmy się po godzinie 10:30.
Tymczasem z Głębokiego w to samo miejsce ruszała grupa naszych znajomych rowerzystów.

Ponieważ jeszcze nie odczuwaliśmy mocno głodu, najpierw pojechaliśmy na przystań, gdzie do znudzenia fotografuję "swoje" łódeczki (też jakiś nałóg to jest). ;)


Misiacz, dość tych łódek, Hackerle czeka! ;)

Jadąc do Imbissu w końcu zatrzymałem się, by cyknąć fotkę miejscowemu kościołowi.

Do Imbissu dotarliśmy w momencie jego otwierania (godzina 11:00), więc byliśmy pierwszymi gośćmi.


Atmosfera w tym miejscu jest tak niesamowicie sielska, że moglibyśmy tu siedzieć godzinami, zupełnie zapominając o rowerach. :)
Fiszbuła Hackerle jest jak zawsze przepyszna, choć wygląd pozostawia wiele do życzenia. )))


Niezbyt chętnie opuściliśmy to miejsce, ale jeździć też lubimy i skierowaliśmy się szutrowym skrótem na Luckow.
W wielu niemieckich miejscowościach odbywały się dziś jakieś festyny, w Luckow było podobnie.

Naszym celem była malownicza plaża w Bellin, którą "odkryłem" jakiś czas temu.
Woda przy brzegu była bardzo ciepła.


Na dnie pełzające małże kreśliły ciekawe wzorki.

Oczywiście stąd też nie chciało nam się odjeżdżać. ;)
Ruszyliśmy teraz w kierunku Altwarp. Co nas zadziwiało to wiatr.
W którąkolwiek stronę byśmy nie jechali - zawsze nam pomagał. Zadziwiający przypadek.
Dodatkowo, tego dnia noga nam wyjątkowo "podawała".
W Altwarp pełno ludzi, sporo camperów, choć zwykle jest to dość kameralna wioseczka.
Ludzie łapią ostatnie przebłyski lata. Ja jak zwykle łapię swój ulubiony kuterek. ;)

Dla urozmaicenia, łapię jeszcze widok na Nowe Warpno na drugim brzegu.

Kiedy wracaliśmy do Warsin (znów z wiatrem), moją uwagę przykuła chmura o niesamowitym kształcie.
No toż ona ma kształt...Misiacza !!! ;)))

Kiedy przez lasy dotarliśmu ponownie do Imbissu w Rieth, spotkalismy tam naszą grupkę ucztującą przy izotonikach i Hackerle.

Fajnie się gadało, ale przed nimi było jeszcze ok. 50 km drogi powrotnej, więc odprowadziliśmy ich kawałek w stronę Ludwigshof, po czym zawróciliśmy na parking do Rieth, by zapakować rowery.
Gdy jechaliśmy do Szczecina, coś mnie tknęło by zmienić trasę i zamiast po polskiej stronie granicy, pojechaliśmy po stronie niemieckiej.
W Glasshuette ponownie spotkaliśmy naszą grupę i zapytaliśmy, czy ktoś nie chce skorzystać z dodatkowego miejsca na rower na dachu i wrócić z nami.
Przeczucie mnie nie myliło. Do Szczecina zabraliśmy mocno przeziębionego Janusza, który podjął rozsądną decyzję, ponieważ musi w ciągu tygodnia wykurować się na wyprawę rowerową po Gruzji, tym bardziej rozsądną, że pod koniec lunął rzęsisty deszcz.
Wyjazd uważamy za wyjątkowo przyjemny i udany może to również dlatego, że dystans był typowo rekreacyjny.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 47.00 km (7.00 km teren), czas: 02:33 h, avg:18.43 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 937 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Dzień 7. Powrót i objazd Krakower See.

Sobota, 29 sierpnia 2015 | dodano: 05.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
MOTTO: "OBJAZD DOOKOŁA KAŁUŻY". :)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)

Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...

Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.

Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.

Uliczka w Krakow.

Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)


W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)

Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.

Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.

Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.

Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.

Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!

Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.

Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 19.77 km (5.00 km teren), czas: 01:14 h, avg:16.03 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 6. Objazd Fleesensee i Koelpinsee. Mueritz.

Piątek, 28 sierpnia 2015 | dodano: 04.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już praktycznie ostatni dzień naszego pobytu na rowerowym urlopie na Pojezierzu Meklemburskim. Jakoś specjalnie nie spieszyliśmy się ze wstawaniem tego dnia, więc żeby więcej i spokojniej przejechać, zdecydowaliśmy się podwieźć rowery do Malchow samochodami, bo trasę już znaliśmy.
Tym razem jako spece od objazdu jezior postanowiliśmy objechać leżące obok siebie Fleesensee i Koelpinsee.
Startujemy z parkingu pod Malchow i wjeżdżamy na ścieżkę rowerową.

Wyraźnie odczuwalny jest spadek temperatury i pomimo dwóch bluz dokładam jeszcze czapeczkę, bo podobno przez głowę ucieka 70% ciepła.
Od razu robi się lepiej. :)

Kierujemy się na Goehren-Lebbin, gdzie droga jako żywo przypomina nasze wiejskie drogi. ;)
Potem jakość się poprawa, a po dojechaniu do miejscowości "znienacka" wyłania się nam taki oto pałac.

W tej chwili mieści się w nim luksusowy hotel.
Bawimy się obserwacją tego, jak obsługa podprowadza pod wejście luksusowego Bentleya.
Za chwilę z pałacu wychodzi dość niechlujnie ubrany facet, zapewne znieść bagaże lub przetrzeć karoserię.
Akurat! ;)
Okazało się, że to właściciel, do którego dołączyła żona, wsiadła do samochodu i odjechali. Jak pozory potrafią mylić.
Ruszamy super już gładkimi szlakami w kierunku znanego nam już Klink (leży na zachodnim brzegu ogromnego jeziora Mueritz, które już wielokrotnie objeżdżaliśmy).

Przez chwilę droga przybiera postać płytową, ale jest wręcz niewiarygodnie gładka.
Jak oni to robią?

Wreszcie docieramy do Klink, a ja udaję się do kościoła, w którym prawdę mówiąc dotychczas nie byłem.


To znany nam już i czytelnikom bajkowy pałac w Klink.
Tu również mieści się hotel.

Niebo jeszcze zasnute chmurami to i jezioro bure, ale już gdzieniegdzie przebija się słońce.

Szutrową trasą kierujemy się na piękne Waren, gdzie planujemy zjeść przepyszne lahmacun (a nie zdziwi mnie, jak dziewczyny popędzą na lody ;))).


Przejeżdżamy przez siedliska kaczek, niesamowite miejsce.
Właściwie to prowadzimy rowery, bo po tym pomoście jechać nie wolno.

Kaczuchy...

W Waren robię sobie fotkę z dzikiem (jak to mówi Marzena: dwa dziki! ;))).

Lahmacun jak zwykle okazuje się przepyszny i dziś nawet udaje się nam dokonać zakupu bez kolejki (zwykle są spore).

W tym czasie na plac obok zaczynają się zjeżdżać harleyowcy, widocznie w okolicy jakiś zlot się szykuje. Tymczasem dziewczyny...zakupują lody. Tak, wiem że to jest powiedzmy "normalne", ale po takiej porcji jedzenia nie mamy już prawie miejca, jednak one na lodzika zawsze znajdą wolną przegródkę. ;)))

W końcu możemy spokojnie zwiedzić Waren, bo dziś nie objeżdżamy Mueritz.



Natrafiamy na wyjątkowo ciekawy rower... ;)

...oraz ciekawy mural.

Zajeżdżam sam do kościoła, w którym jeszcze wcześniej nie byłem, jest okazja to korzystam.
Nie to, żebym był jakiś bogobojny, po prostu lubię obejrzeć zabytki w miejscach, w których jestem.


Widok ze wzgórza kościelnego.

Z Waren wracamy tą samą trasą przez "kaczkowisko", by na campingu "Kamerun" odbić na Jabel na północną trasę objazdu jezior.

W pewnym momencie kierowca samochodu może poczuć się zaskoczony (o ile wcześniej nie zauważył ostrzeżeń).
Otóż tą drogą dalej mogą poruszać się wyłącznie rowery (piesi pewnie też).

Widoki jak z bajki, nawierzchnia jak stół.

Docieramy do Jabel, gdzie zwiedzamy miejscowy kościół.
Na mapie miejscowość wydaje się większa niż jest w rzeczywistości i kawę można tu ewentualnie wypić jedynie w miejscowej marinie.



Zjeżdżamy na popas na plażę, trochę brodzimy w czystej wodzie, ale się nie kąpiemy.
Temperatura już nie zachęca, choć pogoda piękna.

Ruszamy i na chwilę zatrzymujemy się przy marinie.

Za Jabel trasa wiedzie szutrówkami przez malownicze lasy.

Za chwilę Marzenie odpada przedni błotnik, ale Robert szybko sobie z tym radzi.
Coraz bardziej zbliżamy się do Malchow, a większość trasy ma charakter terenowy.

O dziwo, nadal sprawia nam to frajdę, bo chyba najlepiej jest, gdy raz mamy asfalt a raz szuterek.
Zmienność wprowadza element zainteresowania.

Docieramy do Malchow, ale musimy poczekać na otworzenie mostu obrotowego, przez który przepuszczane są oczekujące dotychczas w kolejce statki, łodzie i jachty.

Most otwiera się i docieramy na parking, gdzie ładujemy rowery na samochód i wracamy na camping.
Jutro powrót do domu z krótką wycieczką po drodze (oczywiście objazd jeziorka, a co! ;)).


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 62.57 km (30.00 km teren), czas: 04:25 h, avg:14.17 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1345 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Dzień 5. Deszcz, deszcz, deszcz...

Czwartek, 27 sierpnia 2015 | dodano: 03.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Od rana pokapuje wykrakany deszcz (z małymi przerwami), nie powiem przez kogo, ale nadaliśmy jej przydomek "(...) Wrona", wykrakany na resztę dnia i jako ulewa na noc.;)
Niebo jest całkowicie zaciągnięte, a my się lenimy, nawet to przyjemne.
Jedyny dystans dziś przeze mnie przejechany do kursy do łazienki czy sklepiku, całe 3 km. :) Zawsze to jakaś "wycieczka"! ;)
Wieczorem zaczyna się ulewa, która będzie trwała całą noc i razem z Robertem okopujemy namioty.
Namiotowi pomogło, pawilon niestety podtopiony, taki to grunt i takie ukształtowanie terenu, więc biesiadujemy w naszym dużym przedsionku.

Jutro będzie ładnie...

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 3.00 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 4. Przepiekny Schwerin i Schweriner See.

Środa, 26 sierpnia 2015 | dodano: 03.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z CYKLU "Z DALA OD PGR-u". :)))

Tego dnia zaplanowaliśmy pobudkę na godzinę 6:00, aby po załadowaniu rowerów na samochód pojechać do oddalonego o ok. 90 km Schwerina, obejrzeć słynny pałac i tradycyjnie już...objechać jezioro (Schweriner See).
O poranku jednak Marzena stwierdziła wyjątkowo burą pogodę i zarządziła dalszy sen. :)))
Kiedy wreszcie wygrzebujemy się z namiotów, niebo powoli zaczyna się przejaśniać i mimo wszystko decydujemy się na wyjazd, najwyżej objedziemy połowę jeziora (jest przedzielone groblą).
Dojeżdżamy do Schwerin i po poszukiwaniach zostawiamy samochód na płatnym parkingu w pobliżu pałacu.
To dobre rozwiązanie, bo mamy blisko i do tego zabytku, do przepięknego centrum i do szlaku objazdowego.

Zwiedzamy ogrody przypałacowe prowadząc rowery, ponieważ nie wolno na nich tam jeździć.



Zamiast opisywać w szczegółach to co tu obejrzeliśmy, lepiej zamieszczę serię zdjęć.




Tymczasem dała znać o sobie moja "awaria kręgosłupa" dosłownie ścinając mnie na kolana na ścieżkę w ogrodzie.
Pomoc od razu oferuje dwóch mocno starszych Niemców, ale pokazuję na plecy i mówię, że dam radę.
Jeden z dziadków z uśmiechem pokazuje swoje i mówi:
- Mam to samo. ;)
Póki jadę na rowerze, wszystko jest ok, ale chodzenie i siedzenie...swoje przeżyłem.

W ogrodzie znajdują się różnego rodzaju rzeźby, to jedna ze współczesnych - ściana z wmurowaną ramą z widokiem na jezioro Schweriner See.
Fantastyczne!

Wyjeżdżamy z części pałacowej i powoli kierujemy się do centrum.

Miejsce przepiękne, ale niestety dla mnie tu również jest strefa piesza i muszę prowadzić rower.

Uliczki w Schwerin są wyjątkowo malownicze.


Docieramy na rynek główny, gdzie odbywa się targ spożywczy. Tu sprzedawcy oferują produkty własne lub regionalne.
Dziewczyny od razu wypatrują samochód "U Rudolfa", oczywiście sprzedający lody.
Tak pysznych lodów dawno nie jadłem!

W miejscowej informacji turystycznej Marzena zakupuje mapę jeziora, a ja pytam o jakąś toaletę, bo wszystkich nas ciśnienie już zaczyna "uciskać na mózg". ;)
Na szczęście jest blisko, więc możemy za chwilę ruszać na szlak.
Pewnie to skutek dolegliwości, ale nie mogłem wywęszyć początku szlaku, ciągam siebie i resztę to w te to we w te.
Słynny "Misi Nos" (który wiele potrafi wywęszyć) tego dnia nie za wiele wywęszył, za to udało się to Basi.
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez groblę, a na postoju czeka na mnie regulacja Basi przerzutki, bo coś zaczęła szwankować.
Jako tako doprowadzam ją do ładu i po wciągnięciu sporej ilości ciasteczek musli ruszamy dalej.
Po podjechaniu pod stromy podjazd stwierdzam, że krajobrazy takie jakby PGR-owskie, coś jak u nas koło Blankensee i w sumie "dupy nie urywa", a my ok. 200 km od domu. ;)

Na takie stwierdzenia dobra jest Marzena i znajduje nam szlak nad brzegiem jeziora.
Już po chwili stwierdzam, że w sumie mógłbym opis tego dnia skwitować tytułem "Z DALA OD PGR-u". :)))
Najpierw sprowadzamy rowery z dużej stromizny...

...oglądamy widoczki...

...po czym podprowadzamy je pod kolejną stromiznę. ;)

Dalej przez jakiś czas nie da się jechać w ogóle, bo ścieżka jest wąska, a po prawej mamy urwisko.
Niespodzianek ciąg dalszy, no naprawdę z dala od PGR-u. :)))

Krótka przerwa...

Wyjeżdżamy w końcu z lasu i zajeżdżamy spenetrować fajny camping "Sueduferperle", bo niewykluczone, że kiedyś tam zawitamy.
Na miejscu wypijamy kawę i kierujemy się do bliskiego już Schwerin.
Ponieważ maniakalnie wydurniamy się z fotkami typu "selfie", więc i tu nie mogło zabraknąć głupkowatego ujęcia. ;)

Wycieczka się kończy i dojeżdżamy do ogrodów...

Pałac w przedwieczornym świetle prezentuje się nieco inaczej (fotka wykonana przez Marzenę).

Kolejny wygłup. ;)

A tu ciekawa forma architektoniczna (fotka wykonana przez Marzenę).

Wracamy na parking i na tym kończymy zwiedzanie, a przed nami jeszcze blisko 90 km jazdy samochodem do Zislow, po drodze zakupy no i tradycyjnie uczta w pawilonie. :)
Kąpiele w jeziorze się skończyły, bo woda jakoś tak znienacka się tak zimna zrobiła, że nawet "Foxik" nie wszedł, a naprawdę odporny jest. :)
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 40.50 km (30.00 km teren), czas: 02:54 h, avg:13.97 km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 863 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Dzień 3. Malchow na piechotę i terenem do Bad Steuer.

Wtorek, 25 sierpnia 2015 | dodano: 01.09.2015Kategoria Z Basią..., Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice, Mecklemburgische Seenplatte
W nocy przeszła potężna burza i nie ustawała, jednak namioty zniosły wszystko bez szwanku i nie popuściły wody.
Gorzej z podłożem campingu, bo stało się błotnistą breją. Istny potop. To był potem bardzo dziwny dla mnie dzień.
Wstał pochmurny i ponury, a my byliśmy senni jak susły i prawdę mówiąc, niewiele nam się chciało, no co najwyżej lenić. :)
Po śniadaniu wskoczyłem do jeziora, żeby co nieco popływać. Tym razem woda była cieplejsza od powietrza i nie chciało mi się z niej w ogóle wychodzić.
Potem wszystkich nas ogarnęła jakaś nienaturalna wręcz senność, to nawet trudne do opisania, więc wsunąłem się do namiotu i zasnąłem.
Około południa postanowiliśmy zwiedzić pobliskie Malchow, do którego wybraliśmy się samochodem "Foxików". Nikomu nie chciało się kręcić korbą. ;)
Na szczęście chmury ustępowały i na niebie znowu widać było błękit.
To jedna z uliczek w Malchow (które tak naprawdę leży na małej byłej już wysepce, bo jest połączone groblą z lądem).

Ratusz w Malchow.

Po przejściu przez groblę skierowaliśmy się do miejscowego kościoła przyklasztornego.
Widok na Malchow z drugiego brzegu.

Zabudowania klasztorne są nieco zapuszczone, zaś kościół był remontowany, więc może i te budynki się załapią?


Płaskorzeźba (?) nad wejściem do budynku klasztornego.

Po zwiedzeniu okolicy ponownie wróciliśmy na "wyspę".
Tu widać ciekawy przykład połączenia starego z nowym.

Widok z mostu obrotowego na jezioro Malchower See.

Wracając zatrzymaliśmy się na małe zakupy.
Miejscowy szeryf z coltami. ;)

Po powrocie na camping dziewczyny nie wykazywały chęci na dalszą aktywność fizyczną, więc wybraliśmy się sami z Robertem na krótką terenową przejażdżkę szlakiem do Bad Steuer, którego jeszcze nie penetrowaliśmy.
Przyszło nam nieco jeździć po błotku i po chaszczach niczym jakieś "Krzakołazy". ;)))

Nad jeziorem wyznaczone są miejsca do piknikowania.

Kiedy docieraliśmy do północnego skraju jeziora, zaczął kropić lekki deszcz i całe nasze poranne pucowanie rowerków poszło na marne (pomijam ubłocenie). ;)
Na wyjątkowo stromym podjeździe z Bad Steuer Robert znalazł bardzo sympatyczne oznaczenie szlaku w postaci...Misiacza. ;)
Okazuje się, że w okolicznym lesie Barenwald żyją miśki (nie wiem, czy na wolności czy w zagrodzie, ale widziałem tylko zdjęcia).

Po wdrapaniu się na wzniesienie asfaltową szosą przez Suckow wróciliśmy na nasze obozowisko.
Dzień oczywiście zakończyliśmy pływaniem w jeziorze i ucztą w namiocie-pawilonie, gdzie raczyliśmy się przyrządzoną przez Roberta polędwicą z grilla. No, nie tylko polędwicą... :) Tego dnia Basia również coś przejechała...3 km po campingu. ;)))
Największa niespodzianka czekała nas, gdy kładliśmy się spać.
Basia leżała już w środku i zapytała mnie, czemu rzuciłem kupę ciuchów na wewnętrzny namiot (mamy wpinany), bo sufit wygięty.
Mówię, że nic nie rzucałem i żeby dotknęła.
Nagle krzyk:
- Misiuuuuu!!! To się rusza!!!
Wszedłem do namiotu, a tam...rudy kocur, sierściuch jeden wśliznął się do środka i zrobił sobie hamak.
Nic sobie nie robił z mojej obecności ani świecenia w ślepia czołówką, wręcz pogardliwie zerknął na mnie, więc zawinąłem rękę w koc, by trzepnąć zwierza w zad.
Zawołałem Roberta, strąciłem intruza, ale wśliznął się między tropik a namiot i musiałem go pacnąć ponownie, by skierować go do wyjścia.
Tam Robert pogonił go na cztery wiatry. :)))
Wyjątkowa przygoda.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 17.76 km (12.00 km teren), czas: 00:59 h, avg:18.06 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 419 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Dzień 2. Objazd jeziora Plauer See.

Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 | dodano: 31.08.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po porannej kąpieli w jeziorze przygotowaliśmy się na nieco dłuższą wycieczkę niż poprzedniego dnia.
Tym razem postanowiliśmy objechać jezioro Plauer See jadąc przez Alt Schwerin i Plau am See.
Grupa znika w oddali...

Jadąc zwykłymi drogami docieramy do malowniczego Lenz położonego tuż nad jeziorem.
Robert obwieszony babami. :)

Wiele tutejszych jezior połączonych jest szlakami żeglownymi i turyści z tego chętnie korzystają.
Można nawet wypożyczyć łódź-campera, na którą się wstawia własną przyczepę.

My natykamy się na ciekawostkę - dwie małe łodzie napędzane silnikami parowymi.
Są wyjątkowo ciche, a spodziewałem się odgłosu ciuchci. :)
Turyści oczywiście sączą serwowane na pokładzie drinki.

Stąd planujemy dotrzeć bezpośrednio do Alt Schwerin jadąc szlakiem terenowym wzdłuż brzegu jeziora, jednak tu oznakowanie pozostawia co nieco do życzenia i tym sposobem docieramy drogą asfaltową do Malchow, które choć malownicze, to dziś mieliśmy zamiar ominąć.

Dziewczyny jak zwykle nie przepuszczają okazji i czym prędzej zmierzają do budki z lodami.
Zawsze tak jest. :)))


W biurze informacji turystycznej kupujemy mapę szlaków, a ja pytam o trasę wyjazdową na Alt Schwerin.
Dostajemy wyraźne wskazówki i ruszamy malowniczymi uliczkami na północ.


Za miastem poruszamy się świetną asfaltową drogą dla rowerów, którą docieramy do szlaku leśnego.
Stoi przy nim zabytkowy krzyż, niestety nic nie wiem o jego historii.

W naprawdę niewielkim Alt Schwerin wyjątkowo ciekawie wygląda okazałe muzeum rolnictwa.
Na zdjęciu widać jeden z pierwszych traktorów parowych (lokomobila), który tak naprawdę jest
niczym innym jak parowozem na ogumionych kołach.
Jego wielkość jest imponująca, widać to po naszych odbiciach w szybie na jego tle.

Z Alt Schwerin zjeżdżamy na szutrowy szlak nadbrzeżny i przejeżdżając przez ładny camping (szlaki wiodą często przez ich teren) docieramy do skrzyżowania na Karow, skąd ruszamy pod wiatr na południe.

Tereny są tu niesamowicie malownicze.

Tuż przed Plau am See ze względu na swoje dolegliwości łapię taki kryzys, że odechciewa mi się jechać i toczę się 10 km/h, a na dokładkę zjeżdżamy na nadbrzeżny bardzo piaszczysty szlak.
Po drobnych zakupach w ALDI docieramy do mariny, gdzie zamawiamy po dużej czarnej kawie.


Siedzi się naprawdę relaksacyjnie, ale my mamy jeszcze do przejechania spory kawałek i chcemy choć rzucić okiem na Plau.
To kolejne miasteczko-perełka, szkoda że nie mamy dziś więcej czasu...



Po wyjechaniu z Plau czuję, że kawa w jakiś cudowny sposób przywróciła mnie do życia i kręcę, jak gdyby nigdy nie było kryzysu...a nawet mocniej. :)

W Silbermuehle zjeżdżamy z asfaltu na terenowy szlak nadbrzeżny, który bardzo nas urzeka.
Kto by pomyślał, że my miłośnicy równych gładkich nawierzchni z taką lubością będziemy poruszać się w terenie.

Inna sprawa, że widoki i klimat są tu niesamowite!

Fakt, że 5 km jedzie się dużo dłużej niż asfaltem, ale naprawdę warto.
Dodam jeszcze, że tereny nie są tu płaskie, za to co rusz jedzie się góra-dół-góra-dół.

Docieramy wreszcie do Bad Steuer położonego w lesie na północnym krańcu jeziora.
Stamtąd potwornie stromym podjazdem (kilkanaście %) powoli wdrapujemy się na szlak wiodący szosą do Zislow, gdzie mamy swoje obozowisko.
Szybki zjazd i wkrótce docieramy na miejsce.
Na zdjęciu widać dwóch profesjonalnie obutych i ubranych turystów, coś jak film "Głupi i głupszy". :)))

Tak naprawdę podjeżdżamy z Robertem na plażę, by popływać na deser w Plauer See, co stanowi świetne aktywne zakończenie tego fantastycznego dnia.

Po kąpieli oczywiście zasiadamy w pawiloniku do kolacji i uzupełniania elektrolitów za pomocą miejscowych produktów z miejscowości Luebz. ;)))
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 64.90 km (30.00 km teren), czas: 04:41 h, avg:13.86 km/h, prędkość maks: 50.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1408 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)