MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Styczeń, 2011

Dystans całkowity:740.99 km (w terenie 48.00 km; 6.48%)
Czas w ruchu:31:05
Średnia prędkość:22.55 km/h
Maksymalna prędkość:66.00 km/h
Suma kalorii:12201 kcal
Liczba aktywności:19
Średnio na aktywność:39.00 km i 1h 56m
Więcej statystyk

Żenada obsługowa...na poszukiwaniach.

Wtorek, 18 stycznia 2011 | dodano: 18.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Tytuł może banalny, ale rzecz o szczecińskich sklepach rowerowych.
No, ale po kolei...
Ponieważ miałem do odwiedzenia kilka różnych sklepów, więc wybrałem się tam na Kozie, a nie na KTM. Kiedy jechałem przez al. Powstańców Wielkopolskich, z bramy szpitala wypadła rozpędzona studentka na rowerze, dała po pedałach i wrzuciła 21 km/h, co dla Kozy jest prędkością dość słuszną, nawet dla doświadczonego rowerzysty.
Tylny błotnik studenckiego roweru powiewał z lewa na prawo, gdyż nie był niczym przykręcony. Działał hipnotyzująco, niczym wahadełko uzdrowiciela.
Kolejny rower będący kandydatem na Kozę (zdjęcie w ruchu i to z komórki, wybaczcie).
Pędząca studentka. Aleja Powstańców Wielkopolskich. © Misiacz

Wróćmy jednak do Kozy i powożącego nią jeźdźca...no dobrze, umówmy się, ze rowerzysty.
Pojechałem na Kozie, bo po prostu chciałem wrócić na dwóch kołach, a nie na dwóch nogach, a Koza doskonale się nadaje do zostawiania bez specjalnej opieki (kto czyta ten blog, wie z czego powstała).
Koza to rower zupełnie niewyjściowy, więc i strój na niego jest dość banalny i cywilny.
Dołóżcie do tego opaskę odblaskową na zwykłych spodniach, pomarańczową kamizelkę odblaskową i kask do tego.
Rysuje się obraz podwórkowego rowerzysty próbującego poprzez kask stać się kimś, na kogo nie wygląda.
Wyobraźcie sobie teraz takiego ludka, pomykającego przez miasto w lekkim przygarbieniu (rama niezupełnie do mnie dopasowana).
***
A teraz wyobraźcie sobie tego ludka zajeżdżającego z fasonem przed posiadłość ...tfu, sklep rowerowy "Kadrzyński". Ludek parkuje w stojaku, a przez szybkę widzi ironiczny wzrok obsługi. Wchodzi. Nikt nie zwraca na niego uwagi. Szuka roweru dla żony, gotów wydać kwotę około 1500 złotych i oponki Schwalbe Marathon Plus, w tym przybytku kosztującą 129 złotych.

Może gdyby wiedzieli, to ruszyliby tyłki i zapytali, czy można w czymś pomóc.
Jednak po co podchodzić do ludka, który przyjechał na złomiku, a na grzbiecie nosi pomarańczową kamizelkę.
Za plecami słyszy szepty, dochodzą nawet strzępki rozmów serwisantów, po chwili drwiący śmiech.
Ludek chodzi od roweru do roweru, ogląda osprzęt. Potem przebiera w oponach, ale nie zainteresuje się nim nikt, mimo upływu 10 minut.
Tak wygląda ludek-rowerzysta w stroju niepożądanym u "Kadrzyńskiego" (starsze zdjęcie, przykładowe).
Rowerzysta w stroju niepożądanym © Misiacz

W roku 2008 myślałem, że takie podejście to przypadek, ale nie - więcej można poczytać TUTAJ.

Teraz zmieniamy tor myślenia i wyobrażamy sobie rowerzystę na mniej więcej takim sprzęcie i w stroju, załóżmy, że wystarczająco profesjonalnym (zdjęcie też starsze):
Misiacz w porcie Altwarp. Z chłopakami z TC. © Misiacz

No więc wchodzę mniej więcej w ten deseń któregoś pięknego dnia do środka, wprowadzam lśniącego KTM-a, a służba z "Kadrzyńskiego" wita mnie od progu, pytając, w czym może mi pomóc. Zażyczyłem sobie wtedy pedały SPD Shimano, a więc zakup znacznie mniej wart, niż potencjalny dzisiejszy.
Nie zmyślam. Tak było.
Niech mi teraz ktoś powie, że nie szata zdobi człowieka...Wtedy i teraz to był ten sam Misiacz, może tylko "futro" inne na mnie było.
Zerknąłem w przelocie na cennik serwisu, ale jako że chciało mi się rzygać na witrynę tego sklepu, przeto odpiąłem swój rdzewiejący pojazd i przejechałem kilka przecznic dalej, do sklepu "Synkros" na ul. 5-go Lipca.
Od samego progu podszedł do mnie sprzedawca, uprzejmie zapytał, w czym może pomóc i widać było, że nie sprawiało mu to problemu.
Zapytałem o oponkę, akurat nie było na stanie, ale ściągną na piątek, w cenie nie 129 złotych, ale 109 złotych (też drogo, ale za wkładkę kevlarową i jakość się płaci).
Pan przedstawił mi różne opcje rowerów dla żony, zapytał o szczegóły typu wzrost, do jakiego celu ma być rowerek, gotów był mi nawet rozpakować rower z paczki stojącej w magazynie. Zadzwonił telefon, ale nie był ważny telefon - ważny był klient aktualnie obsługiwany.
Serwis? Nie ma problemu, proszę jutro podjechać i zostawić rowerek.
Cena taka sama jak u "K...". Podejście do klienta - sami sobie odpowiedzmy.
Nie przeszkadzała kamizelka ani widok Kozy opartej przed drzwiami.
Można? Można!
Mam nadzieję, że po serwisowaniu zdania nie zmienię, ale o tym w następnych odcinkach.
Na szczęście mamy takie czasy, że nie ma sklepów i serwisów niezastąpionych.
***
Zadowolony ludek w kamizelce wyszedł ze sklepu, dosiał Kozy i zniknął w uliczce skąpo oświetlonej nielicznymi lampami, nucąc sobie pod nosem:


... Rower:Koza Dane wycieczki: 12.40 km (1.00 km teren), czas: 00:35 h, avg:21.26 km/h, prędkość maks: 32.00 km/h
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Głosujcie na Niradharę - proszę o głosy moich fanów :)

Poniedziałek, 17 stycznia 2011 | dodano: 17.01.2011
Głosowanie SMS-owe na Blog Roku 2010 dobiega końca.
W tej chwili jestem na 65 pozycji z 764 blogów zgłoszonych w tej kategorii.
Do dalszego etapu przechodzi pierwsze 10 blogów.
W tym momencie na 8 miejscu jest Niradhara, której blog bardzo sobie cenię.
Ona ma szansę zwyciężyć - jest naszą przedstawicielką w Matrixie! :)))
Jeśli jesteście również fanami Niradhary, oddajcie również swój głos na nią wysyłając SMS o treści H00538 na numer 7122 - ma naprawdę duże szanse!
Ważne jest, aby wygrał ktoś od nas z Bikestats, ktoś czyjego bloga naprawdę warto czytać!
P.S. Oczywiście nie znaczy to, że wycofałem się z konkursu, jeżeli ktoś chce nadal oddać głos na mnie, to będę bardzo wdzięczny (szczegóły w ikonce Blogu Roku 2010 obok), pamiętajcie jednak o głosie również na Niradharę. Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Misiaczowa wyprawa po miodek do Smolęcina.

Poniedziałek, 17 stycznia 2011 | dodano: 17.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dzień zaczął się wspaniałym wschodem słońca.

Cykloza to upierdliwy nałóg. Od rana kombinowałem, żeby wyskoczyć na rowerek. Zrobiłem to, co zrobić musiałem, a potem zrobiłem, to co zrobić chciałem.
Krótko mówiąc, potuptałem do garażu, wsiadłem na rower i pojechałem.
Z początku myślałem o jakichś 50 km, ale potem doszedłem do wniosku, że w weekend swoje przejechałem.
My, z gatunku niedźwiedziowatych, już tak mamy, że lubimy miodek.
Dlatego też ruszyłem przez Przecaław i Kołbaskowo do Smolęcina.
Tam swoją pasiekę ma pan Andrzej Maciejewski.

Właściwie to albo miałem szczęście albo to mój niedźwiedzi nos miał niucha, że akurat zastałem pszczelarza na miejscu (mieszka daleko, na wschodnim krańcu Szczecina).
W powietrzu czuło się wiosnę. Pszczoły też jakby poczuły się wiosennie, bo się "wybudziły", co akurat nie jest dobre. To zdecydowanie za wcześnie. Myślałem, że kupię miodek i odjadę, ale pan opowiadał takie interesujące rzeczy o miodzie i pszczołach, że przysłuchiwałem się z dobre pół godziny. Napój z wody i miodu to jeden z najlepszych napjów dających energię, o ile nie najlepszy. Jest naturalny, zdrowy, ma dużo minerałów i witamin, a naturalne cukry szybko dostają się do mięśni i je zasilają.
Odjechałem tylko dlatego, że zrobiło mi się zimno.
Zatrzymałem się na poboczu, żeby zrobić zdjęcia pól i wciągnąć banana.
Z oddali nadjeżdżał samotny rowerzysta.

Przejechał, pomachał. Też pomachałem.
Po chwili zaczął znikać w oddali.

Przycisnąłem ostro, bo od Smolęcina jedzie się z lekkiej górki. Wykręciłem 43 km/h.
Będąc już w Szczecinie podjechałem na myjnię i spłukałem rower z wczorajszego i dzisiejszego błocka.
Gdyby ktoś reflektował na miodek, to poniżej podaję namiary. Widoczne są na słoiczku.
Wymyśliłem sobie nawet Rajd Szczecińskiego Bikestats pod nazwą "Po Miodek Do Smolęcina".
Może kiedyś...jak znajdą się chętni. :)
Miodek lipowy. Pasieka Smolęcin. © Misiacz


*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 27.47 km (1.00 km teren), czas: 01:22 h, avg:20.10 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 585 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

100 km...nie było. Lunch w Trzebieży. Filozof na rowerze.

Niedziela, 16 stycznia 2011 | dodano: 16.01.2011Kategoria Szczecin i okolice


Jeździłem wczoraj i dzisiaj znów chcę. Chcę na trasę. Taką turystyczną. Nawet była. Zanim "była", mija trochę czasu.
Po głowie błąkają się pomysły. Zupełnie nie wiem DOKĄD chcę pojechać. Zwykle ciągnie mnie w stronę Niemiec. Dziś nie ciągnie.
Czuję jakieś portowo-leśne klimaty.
Do całej otoczki wyjazdu jak zwykle dochodzi "misiaczyzm" - dolegliwość polegająca na tym, że od momentu powzięcia decyzji do momentu ruszenia upływa z 1,5 godziny...jak można się tak snuć?
Mimo wszystko udaje mi się ruszyć zaledwie godzinę później niż wczoraj. Biorę sobie do serca lekcję "mokrych nóg", którą sam dałem sobie wczoraj. Dziś buty są spryskane teflonowym impregnatem, a na przednim na błotniku dumnie powiewa wioskowy chlapacz.
Wyrosłem już z tych durnych lat, kiedy bardziej przejmowałem się wyglądem roweru niż swoimi nogami.
Teraz ważny jest Misiacz, a nie wygląd Misiacza na rowerze...bez przesady oczywiście, w gumofilcach nie ruszę zadawać szyku na szlakach.

Mimo, że późno wstałem, ulicami jechało się nawet przyjemnie.
Jak w każdy niedzielny poranek, naród spędza czas wydając pieniądze w supermarketach lub w kościołach.
Oznacza to pełne sklepy, półpełne kościoły i puste ulice.

Oczy me cieszył widok strugi wody lecącej z chlapacza. Leciał na ulicę. Nie leciał na mnie. Nie leciał na łańcuch. Rama była czysta. Byłem czysty. Byłem zadowolony.
Dojechałem do Głębokiego i stanąłem. Co teraz?
Ruszyłem w stronę Pilchowa. Zatrzymałem się, by zrobić kolejne zdjęcie. W środku byli ludzie i wznosili modły. Na zewnątrz byłem ja. Fajnie.

Skręciłem w prawo, na Leśno Górne. Wiedziałem co mnie czeka. Jeśli ktoś uważa, że ul. Miodowa to fajny trening górski, to niech skieruje się na Police właśnie przez Leśno Górne i Siedlice. Tam można naprawdę potrenować. O dziwo - jechało mi się bardzo lekko. Jechałem wśród nagich czarnych drzew i brunatnych liści. Śnieg odsłonił to, co do tej pory tak skrzętnie ukrywał.

W Leśnie skręt w lewo. Zakaz wjazdu i szlak turystyczny. Którego symbolu posłuchać? Nie tego drogowego. Trzeba przecież podjechać pod pałac i zrobić zdjęcie.
Jak zawsze.

Wróciłem na trasę i poczułem wolność. Moj rower staczał się z wysokiego zjazdu, a na liczniku świeciło 66 km/h. No jak tu nie czuć się wolnym?
Dojechałem do Polic, przejechałem przez Police i dojechałem do centrum. Minął mnie jakiś menel mamroczący do siebie coś pod nosem. Po chwili zniknął za zakrętem.
W uszach jeszcze brzmiały mi jego słowa powtarzane jak mantra "wielokrotnie po całym ciele...wielokrotnie po całym ciele..." Może to sentencja jego wyroku, który wrył mu się w pamięć, zmiękczoną narkotykami i alkoholem...

Zachciało mi się wody. Takiej rozległej. Klimatów marynistycznych. Jechałem do Trzebieży. Teraz słyszałem już tylko wiatr.
Przejechałem przez toksyczną chmurę snującą się nad ulicą. Chmura snuła się od kominów zakładów chemicznych w kierunku Odry.
Chmura przecięła ulicę, a ja przeciąłem chmurę.
Jasienica. Ponowne hamowanie i dalej, robię zdjęcia "trwałej ruiny", śladów po dawnym opactwie augustiańskim.

Obok ktoś zbudował replikę. Czegoś. Nie wiem czego, ale wygląda ładnie. Stoi przy "trwałej ruinie". Moje zdjęcie nie wygląda ładnie. Ważne, że jakoś wygląda.

Rower szybko mknie do Trzebieży. 28-30 km/h. Nie wiem, dlaczego. Wpadam w uliczki Trzebieży i kieruję się ku marinie.
Jest wymarła, a jachty odpoczywają na rusztowaniach. Przy nabrzeżu snuje się małżeństwo z dzieckiem. Ja siedzę na ławce i zjadam moje "Atomowe Ślimaki".
Kris ma fantazję. Nazwał mój makaron 'al dente' z serem i miodem "Atomowymi Ślimakami".
Atomowe Ślimaki. © Misiacz

Wychodzi stróż, przegania małżeństwo. Marina jest nieczynna. Mnie nie przegania. Tak, jakbym tu mieszkał albo pracował.
Chcę mieć w domu marynistyczny obrazek. Mam aparat, robię zdjęcie. Teraz mam i obrazek.

Chcę wreszcie zobaczyć, jak wygląda plaża w Trzebieży. Dziesiątki razy byłem w Trzebieży, a nigdy na plaży.
Dojazd długi i szeroki jak Avenue des Champs-Élysées. Pewnie plaża będzie jak w Nicei.
Plaża jest długa na 100 plażowiczów. Nicea to nie jest, ale jest ładna i schludna, zwłaszcza w zimie. Otoczenie zadbane.

No i zachciało mi się stówki. Pierwszej stówki w tym roku. Jadę więc w kierunku Myśliborza Wielkiego, może przejadę nad jeziorem Piaski? Może przejadę kawałek przez Niemcy? Przejechałem. Kołami w poprzek po lodzie. Droga do Myśliborza to lodowisko, a ja łyżew dziś nie mam.
Powrót przez Trzebież do Polic. Na przystanku w Policach wypijam chemiczny napój. Zwykle nie biorę czegoś takiego jak napoje "energetyzujące" do ust. Postanowiłem spróbować, może będę wtedy silny jak "Tiger". Nie byłem. Tylko mi się czkało od gazu. Fascynujący napój.
Za moimi plecami rząd wychodków, każdy ma swoją kłódkę. Po chwili z kamienicy wychodzi babinka i drepcze do swojego wychodka. Długo nie wychodzi. Grubsza sprawa. Nie wiedziałem, że są jeszcze kamienice bez ubikacji. W czasie burzy musi być w środku klimatycznie.
Chcę ruszać, ale podchodzi starszy menel. Nie wie jak rozłączyć rozmowę w komórce. Naciskam symbol czerwonej słuchawki. W głosie człowieka słyszę wdzięczność: "Kurwa, to takie proste!" Zostawiam szczęśliwca i ruszam w kierunku Tatyni.
Wiatr w twarz. Puszczam bańki z "Tigera" i jadę dalej. W Tanowie nie chce mi się już jechać, ale chce mi się do domu.

Jazda w zimie ma coś w sobie. Mijasz rowerzystę i machasz. On macha tobie. Tworzycie elitę, która zacznie znikać wraz z coraz cieplejszymi dniami.
Elita zamieni się w oczywistość, pojedynczy rowerzyści w setki rowerzystów.
Wróciłem...

*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 87.80 km (5.00 km teren), czas: 04:15 h, avg:20.66 km/h, prędkość maks: 66.00 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1873 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Prawie 90 km z TC Team i Gadzikiem do Loecknitz!

Sobota, 15 stycznia 2011 | dodano: 15.01.2011Kategoria Z cyborgami z TC TEAM :))), Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice


Można to prawie nazwać kolejnym Zlotem Szczecińskiego BS. Prawie, ponieważ z BS byłem ja, Jurek i Jarek (Gadbagienny).
Kris nie należy jeszcze do BS, ale pracujemy nad tym! :) Na razie zaczął namiętnie cykać fotki, więc czuję, że jesteśmy na dobrej drodze. :)
W ogóle to zastanawiałem się, czy jechać. Raz, że wczoraj byłem na imprezie, dwa, że oprócz mnie jechały same cyborgi (Gadzik się do nich również zalicza), a trzy...żal mi było pięknie wypucowanego KTM-a wyciągać na taką breję, ale doszedłem do wniosku, że nocny deszcz zmył zasolenie i można jechać.
Trochę się też bałem o formę, bo oprócz tego, że wczoraj była impreza, to jeździłem w zimie tylko na Kozie i to na krótkie odcinki.
Zbierałem się jak zwykle w ślamazarnym Misiaczowym stylu (kiedy ja się tego nabawiłem?!), a o 10:00 mieliśmy wyznaczone spotkanie przy Rajskim Ogrodzie. Dodatkowo, w oponach było mało powietrza, więc czekał mnie kurs na stację i dopompowywanie. Jako, że robiło się późno, postanowiłem pognać bezpośrednio na Głębokie, którędy chłopaki i taki mieli przejeżdżać. Dojechałem tam o godzinie 10:10 (poranna forma coś nie taka). Zadzwoniłem do Jurka i ekipa ruszyła w stronę Głębokiego.
Gad przeprosił mnie na wstępie za spóźnienie...na Głębokie. :)

Od samego początku ostrzegałem, że Misiaczowa forma coś nie ten...tego...ten, ale nie chcieli słuchać. :) Nie znają zwrotu "jazda turystyczna", ot co.
Trzy Cyborgi w pełnej krasie! © Misiacz

Daliśmy sobie spokój z jazdą ścieżką rowerową, która przypominała tor łyżwiarski i ruszyliśmy szosą na Tanowo, co z pewnością nie uszczęśliwiało niektórych kierowców. Droga do Tanowa była względnie przyzwoita, natomiast potem zaczęły się kałuże, a na odcinku leśnym jechaliśmy asfaltowymi koleinami wyciśniętymi w lodzie.
Ku zdziwieniu Jurka (to jeden z cyborgów)...zachciało mi się pić! :) Ciepły napój miałem w sakwie, więc wymuszało to postój (dziwna przypadłość Misiacza). Jurek i tym razem nie zawiódł, bo ledwie skręcił w leśną drogę, zaraz "wywinął orła" na lodzie, przy czym umoczył zadek w kałuży! :)

Po piciu i posiłku (wziąłem w słoiku makaron z serem i z miodem) oraz sesji foto, w czasie której wyjątkowo aktywny był Kris - ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna.

Moje nowe zimowe ochraniacze na buty dobrze trzymały ciepło...dopóki pianka nie nasiąkła wodą bryzgającą spod kół. Liczyłem, że mnie ochronią, ale jednak nie - tym sposobem zyskałem nowe doświadczenie i wodę w butach.
Doszedłem do wniosku, że powinienem przed wyjazdem:
1) Zaimpregonować buty specjalnym sprayem.
2) Założyć wioskowy chlapacz na przedni błotnik.
3) Słuchać rad starszych (znaczy Jurka) i założyć na skarpetki worki foliowe.
Postaram się być mądrzejszy następnym razem. Na szczęście miałem w sakwie zapasowe skarpetki, które postanowiłem zmienić na postoju w Glasshuette. Tymczasem z tylnego koła Krisa usłyszałem podejrzane "stuk-stuk-stuk" jakby coś miał w oponie. No i miał - w Glasshuette okazało się, że wbił mu się kamień ostry...i kapeć gotowy. Przydały się kombinerki z mojego przewoźnego warsztatu, który waży chyba więcej, niż cały rower Krisa. :)))
Wcześniej postanowiłem wylać wodę z butów i założyć suche skarpetki, co skutecznie utrudniał mi Kris, próbując mi zrobić zdjęcie w czasie wykonywania tej operacji - przypuszczam, że najbardziej go interesował frotte ochraniacz na bidon, który również naciągałem na nogę, a który zrobiony jest ze starej ocieplającej skarpetki do spania. :))) Mam nadzieję, że mu się nie udało. Nie zamierzałem jednak wybrzydzać, w sytuacji, gdy wnętrze mojego buta przypominało wannę. Na to poszły reklamówki i niestety, mokry but. No, ale grunt że stopa sucha.
Sakwom też się dostało, w środku była wilgoć zagrażająca aparatowi i komórce, więc musiałem pokombinować.

Z Glasshuette ruszyliśmy na Rothenklempenow i dalej na Loecknitz, gdzie z Jurkiem zamierzaliśmy zakupić napoje izotoniczne na wieczór kierowani myślą, że:

Z obiecanych przez Cyborgów 24 km/h zrobiło się blisko 30 km/h, ale oni nawet tego nie zauważyli. :)
Dojechaliśmy tak do Loecknitz, gdzie skręciliśmy do sklepiku.
W tym czasie Jarek i Kris czekali na nas pod sklepem (tym razem nie było to Netto, ale Rewe).
Trochę nie pomyślałem, jak w takich sakiewkach upchnę trzy Wahrsteinery, ale dla chcącego nic trudnego.

Potem drogą główną przez Bismark dojechaliśmy do granicy w Lubieszynie.
W Dołujach Kris i Jurek pojechali na Mierzyn, natomiast my z Gadzikiem, jako że mieszkamy przy tej samej ulicy, pojechaliśmy do Szczecina przez Będargowo i Przecław.

Chciałem jeszcze umyć rower z syfu i błota, więc pojechaliśmy na myjnię niedaleko Makro.
Tam Jarka czekała niespodzianka...tym razem to on złapał gumę, jakieś 3 km od domu. Wymiana jednak poszła mu bardzo sprawnie i wkrótce ruszyliśmy do domów.

W czasie jazdy Jurek lubi sobie posłuchać muzyczki z MP3, a ja lubiąc czasem pogadać z kolegami takowych rzeczy nie zabieram, a jedynie w myślach odsłuchuję sobie co nieco.
Dziś w moich myślach "leciało: to:



:)))
*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 89.00 km (2.00 km teren), czas: 03:57 h, avg:22.53 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1994 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

No to się ubezpieczyłem. Wspomożenie Chorego 2.

Czwartek, 13 stycznia 2011 | dodano: 13.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Braciszek nadal chory, więc tak jak wczoraj podjąłem się posiedzieć u niego w firmie ponownie w charakterze wydającego i przyjmującego towar.
Zanim jednako to nastąpiło, skierowałem Kozę w zupełnie inne miejsce, a mianowicie do ajencji PZU, żeby wykupić wreszcie to OC dla rowerzystów.
Łańcuch w Kozie zrobił się podejrzanie czerwony, widać zezłościł się, że jest rzadko smarowany.
Jadąc bacznie rozglądałem się na boki. Nie zawiodłem się.
W kraju serwis olejowy znajdziemy prawie na każdym poboczu - tak też było i tym razem.
Jadąc w dół ul. Mieszka I-go przyhamowałem, ponieważ w krzaczkach po lewej stronie leżała butla po oleju półsyntetycznym Orlen. W butlach zawsze coś pozostaje na dnie. Tym razem trafiłem na całkiem pokaźny zapas, naoliwiłem łańcuch, a butlę zostawiłem tam, gdzie leżała. Wiem, wiem, mogłem zabrać i wrzucić do kosza, jednakże nie wyróżnia się specjalnie w stosie innych śmieci, a następnym razem będzie jak znalazł. Jej zabranie poza moim samopoczuciem nic by niestety nie zmieniło - to raz, a dwa - to nawet nie miałem jak jej zabrać (choć taka myśl przyszła mi do głowy).
Chyba, że stanie się cud i ktoś to wszystko uprzątnie.
Poniżej zdjęcie poglądowe, nie moje i nie tego miejsca, ściągnąłem sobie z http://babice.phorum.pl (autor: Conrad82), żeby pokazać, o co mniej więcej chodzi:


W ajencji czekała już na mnie gotowa polisa, wysupłałem 29 zeta i teraz mogę czuć się tak bezpiecznie, jak czujemy się wszyscy bezpiecznie po wykupieniu jakiejkolwiek polisy u jakiegokolwiek "ubezpieczyciela". :)))

Jest to oczywiście OC jak najbardziej podstawowe, bo na 10.000 zł OC i 5.000 zł NW na Polskę i zagranicę, ale to i tak dużo, zważywszy, że mało kto to wykupuje, a ja do tej pory tego nie robiłem nigdy.
Do biura pojechałem przez Centralny, w zasadzie to nie pojechałem, a przepłynąłem, bo tyle wody płynie alejkami w wyniku roztopów.

Dotarłem wreszcie do biura, a ponieważ kurier nie dojechał, więc gdyby nie PZU i zrobienie tego wpisu, to mógłbym swoją dzisiejszą działalność u brata zarejestrować pod nazwą Spółdzielnia Pracy "DAREMNY TRUD". :)))

*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:Koza Dane wycieczki: 9.03 km (0.00 km teren), czas: 00:26 h, avg:20.84 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Wspomożenie chorego.

Środa, 12 stycznia 2011 | dodano: 12.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś robiłem za tłumacza i magazyniera w jednym! :)
Jako, że braciszek chory, pojechałem na Kozie popracować do jego firmy w charakterze wydającego i przyjmującego towar, a jednocześnie zabrałem z domu laptopa i robiłem swoje tłumaczenia.
Misiacz at work. :))) © Misiacz


*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:Koza Dane wycieczki: 4.20 km (2.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:19.38 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

GŁOSOWANIE NA BLOG ROKU 2010 ROZPOCZĘTE!

Wtorek, 11 stycznia 2011 | dodano: 11.01.2011
Rozpoczęło się głosowanie na BLOG ROKU 2010!

Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto.

WSZYSTKIM FANOM, SYMPATYKOM...A NAWET FANATYKOM MOJEGO BLOGA Z GÓRY DZIĘKUJĘ ZA ODDANIE GŁOSU! :)))

WIĘCEJ INFORMACJI W PONIŻSZYM I POWYŻSZYM LINKU:
GŁOSUJ NA BLOG ROKU 2010
...oraz obok, z lewej strony. :)))

Organizatorzy zapewniają, że dochód z głosowania przeznaczony będzie na turnusy rehabilitacyjne dla osób niepełnosprawnych, czyli na szlachetny cel.
Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Znowu ruszyłem ...

Poniedziałek, 10 stycznia 2011 | dodano: 10.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dzień wstał piękny i słoneczny, wiadomo jak to w poniedziałek, żeby po pluchowatym weekendzie mieć co mamrotać pod nosem.
Trochę porozmawiałem ze Shrinkiem na GG, a potem postanowiłem przez prozę poniedziałku przejechać na Kozie.
Najpierw obowiązki: segregacja śmieci, bankomat, opłata za garaż.
Potem coś dla siebie, czyli krótka przejażdżka w kierunku tym, w którym ostatnio w zimie jeżdżę najczęściej...o ile nie zawsze.

O ile w czasie śnieżyc było to najbezpieczniejsze miejsce do jazdy, o tyle teraz jest to dość rozbudowana sieć lodowisk. Wiadomo, przyszła odwilż, więc białe drogi dla samochodów stały się czarne, a te na Cmentarzu Centralnym szaro-połyskliwe.


Tocząc się niepewnie po lodowych szlakach pomyślałem sobie, że może warto wykupić OC dla rowerzysty, koszt niewielki, a w razie uślizgu i łomotu w karoserię (albo w kogoś) człowiek jest kryty.
Opuściłem więc teren CC i pojechałem do ubezpieczalni, gdzie wprawiłem panią w konsternację.
- Wie pan, zima jest, kto jeździ na rowerze...a kto w ogóle wykupuje OC na rower? No przykro mi, nie mam druczków, nie spodziewałam się! :)
Teraz czekam na telefon od pani, aż druczki dojadą z magazynu.
Wróciłem na CC przez bramę od strony ul. Wierzbowej.
Słusznie rzecze tablica, że stojący pod nią obiekt powinien być jak najbardziej chroniony.

Mam też nadzieję, że ten zdychający bałwan zapowiada rychłe zdechnięcie zimy.
W końcu ileż można jeździć na Kozie?

Poruszając się względnie oczyszczonym szlakiem ruszyłem w stronę Pomnika Braterstwa Broni. Po chwili zatrzymałem się na kolejną fotkę.

Podobno posiadanie starego aparatu 3.2 megapiksela (a taki posiadam ja) i nieposiadanie Photoshopa uniemożliwia stworzenie dobrego zdjęcia.
Postanowiłem więc to sprawdzić i stworzyłem coś takiego (mam nadzieję, że się udało). Użyłem zwykłej Picasy:
Sophie Morlock. Cementarz Centralny. Szczecin © Misiacz

To fotografia nagrobka znajdującego się w lapidarium poświęconego pamięci przedwojennych mieszkańców Szczecina. Sophie Morlock...brzmi nie po niemiecku, ale raczej trochę z angielska. Jej życie musiało być nielekkie, skoro napis na płycie mówi, że "Jej życie było walką". Tego się nie dowiemy...
Fotka w pełnym wymiarze widoczna jest TUTAJ.

Ruszyłem dalej i dojechałem w okolice zabytkowej kaplicy, którą również uwieczniłem na fotografii.

Moja Kózka w tym czasie wylegiwała się w śniegu, odpoczywając przed czekającym na nią lodowym "Tańcu z Rowerami".
Koza na Centralnym w Szczecinie. © Misiacz

Dobrze, że wypoczęła, bo trafiłem na taki lód, na którym nie tylko nie dało się jechać, ale nawet i stać.
Po kilku piruetach, ślizgach i głupawych krokach udało mi się dobrnąć do śniegu i jakoś dostałem się na przejezdny szlak.
Opuściłem CC i mokrymi ulicami dojechałem do domu, by napawać się radością z kolejnej zimowej wycieczki.
Na poprawę humoru DEFINICJA ROWERZYSTY, którą podesłał mi dziś Meak. :))) Rower:Koza Dane wycieczki: 14.41 km (10.00 km teren), czas: 00:41 h, avg:21.09 km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Wyjad służbowy.

Środa, 5 stycznia 2011 | dodano: 05.01.2011Kategoria Szczecin i okolice
Pojechałem sobie popracować do firmy do brata, bo samemu mi się w domu nudno tłumaczenie robiło, a i za ścianą ktoś borował dziury w ścianie. ;) Rower:Koza Dane wycieczki: 4.20 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 22.00 km/h
Temperatura:-8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)