- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Spacer na Głębokie...
Środa, 5 czerwca 2013 | dodano: 05.06.2013Kategoria Szczecin i okolice
Po ostatnim rowerowym pobycie na Rugii wyjazd na Głębokie nie jest jakąś specjalną atrakcją, więc troszkę przycisnąłem, żeby przedmuchać zawory i zajechałem na zakupy do "Elysium".
Trawniki na Jasnych Błoniach obsadzone piknikującymi niczym w Londynie i bardzo fajnie, gdyby jeszcze tylko psiarze nie wysadzali na sranie swoich psów, byłoby znacznie lepiej.

Ciekawe, czy zdecyduję się na piątkowe grupowe bicie rekordu 400 km na jeden raz?
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 557 (kcal)
Trawniki na Jasnych Błoniach obsadzone piknikującymi niczym w Londynie i bardzo fajnie, gdyby jeszcze tylko psiarze nie wysadzali na sranie swoich psów, byłoby znacznie lepiej.

Ciekawe, czy zdecyduję się na piątkowe grupowe bicie rekordu 400 km na jeden raz?
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
26.09 km (7.00 km teren), czas: 01:05 h, avg:24.08 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 557 (kcal)
Rugia. Dzień 3. Ralswiek.
Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano: 05.06.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nadszedł trzeci dzień wyprawy i w zasadzie ostatni, bo jutro (niedziela) wracamy niestety do Szczecina.
Pogoda nadal jest bardzo dobra, choć nie można powiedzieć, że jest gorąco.
Tradycyjnie już, po wspólnej kawie i śniadaniu ruszamy na trasę około godziny 11:00, zahaczając po drodze o Netto w Altenkirchen.
W tej samej miejscowości zwiedzamy też zabytkowy, gotycki kościół.



Przy kościele znajduje się również stary cmentarz.

Po zwiedzeniu ruszamy bocznymi drogami i trasą rowerową do Wiek, w którym tym razem nie zatrzymujemy się na pyszną "Fiszbułę", za to natykamy się na graffiti na stacji transformatorowej, które naprawdę robi wrażenie - jak coś takiego można namalować sprayem?! :o

Dalej jedziemy ścieżką rowerową (z "polbruku") wzdłuż wybrzeża.
Pogoda nadal wyśmienita i "Klątwa Jaszka" nadal nie daje rady Tańcowi Słońca ;))).


Ścieżka to biegnie nad Bałtykiem to zagłębia się w las, a ja nie chcąc zatrzymywać grupy ani jej potem gonić, robię zdjęcia w czasie jazdy, co daje dość ciekawy, impresjonistyczo-ekspresjonistyczny efekt (Tunia, wybacz to pomieszanie stylów malarskich ;))).

Mamy też typowe obrazki typu "landszafcik" ;).

Docieramy wreszcie do przeprawy promowej Wittower Fahre, dzięki której szybko dostaniemy się na przeciwległą część wyspy.


Zasadniczo bilet "rowerzysta+rower" kosztuje 1,20 EUR (gdy każdy kupuje go sam) chyba, że stosuje się zbiorowy system rozliczeń kołchozowych tak jak my to zrobiliśmy i kupuje bilety w systemie zrzutkowym, co prowadzi do omyłek, w efekcie czego każdy z nas płaci po 1,90 EUR za pakiet, no ale przecież...
KTO BOGATEMU ZABRONI ?! :)))

Prom bardzo szybko pokonuje przesmyk, na tyle szybko, że nie ma czasu zjeść kanapki, więc wysiadamy i ruszamy asfaltową ścieżką w kierunku pierwszej wioski o nazwie Vaschvitz, a po krótkim popasie jedziemy dość ruchliwą drogą wiodącą do Samtens.

Na szczęście w miarę szybko z niej zjeżdżamy w Kluis i już bocznymi, gruntowymi i asfaltowymi trasami jedziemy przez Gagern i Veikvitz i docieramy do Woorke.
Tam trasa wiedzie przy grobowych pradawnych kurhanach, tzw. "huegelgraben", które od razu nazywamy "Grobami Hunów" ;).
W języku niemieckim można o nich poczytać tutaj: KLIK.
W języku polskim kopce te nazywane są tumulusami.
Podobnego typu tumulus znajduje się całkiem blisko Szczecina, w Staffelde.
Te porośnięte są drzewami, jest ich sporo na tym terenie.



Popas w "Barze u Huna" ;).

Ruszamy dalej, niebo zaciąga się chmurami, ale nic z nich nie pada.
Przez Patzig i Gnies docieramy do dawnej siedziby pirata Stoertebekera w Ralswiek i kierujemy się do portu.

Następnie ostrym podjazdem udajemy się na zwiedzanie miejscowego pałacu.
Cacuszko!


Takim zabytkowym Bentleyem to aż miło się przejechać, tylko akurat trzeba brać ślub ;).

Pałac od drugiej strony.

W oddali miejsce imitujące siedzibę Stoertebekera, gdzie obecnie odbywają się przedstawienia dotyczące jego "działalności".

Nasze gwiazdy po raz kolejny...


...i kilku gwiazdorów ;).

"LOŻA SZYDERCÓW" ;)))

W Ralswiek zabawiliśmy dość długo, więc wyruszamy w dalszą trasę i wspinamy się ostrym podjazdem za miejscowością, gdzie nachylenie sięgało do 13%.
Kiedy docieramy do Lietzow, spostrzegam przycumowaną na wodzie..."Fiszbudę"!
Takiej okazji nie marnujemy i zamawiamy lokalne specjały.


Widok z "Fiszbudy" na Grosser Jasmunder Bodden.

Za Lietzow dojeżdżamy przez Vorwerk do Polchow, gdzie wjeżdżamy na znany nam już teren przyrody chronionej w okolicach Spycker i Glowe.

Przejeżdżamy przez Glowe i w wyjątkowo szybkim tempie docieramy do naszego obozowiska...na kolejną ucztę ;).

Po uczcie kładziemy się spać, by rano jak najszybciej zwinąć namioty i jeśli czas i pogoda pozwoli, zajechać po drodze na wyspę Ummanz sąsiadującą z Rugią.
Rano w niedzielę obozowisko jest już zwinięte, samochody zapakowane i żal stąd odjeżdżać.

Energia Tańca Słońca wyczerpała się kilka kilometrów za Drewoldke, kiedy samochodami zmierzaliśmy już w kierunku Szczecina, więc nic nie wyszło ze zwiedzania wyspy Ummanz (naprawdę warto tam zajechać, relacja z mojej i Basi wyprawy tamże znajduje się tutaj: KLIK).
Po dojechaniu do Szczecina byliśmy nawet zadowoleni z takiego obrotu sprawy, bo dzięki temu zdążyliśmy się ogarnąć przed poniedziałkiem, a przyjechaliśmy dość późno.
To był wspaniały i niezapomniany wyjazd, pełen wrażeń i śmiechu (czasem aż bolały nas brzuchy, a to głównie dzięki humorowi Basi "Rudzielca", Jacka "Jaszka" i Piotrka "Bronika") oraz smaków dzięki działalności "Foxika" i jego kuchcików ;).
Dziękujemy wszystkim za spędzony czas i liczymy, że to jeszcze powtórzymy...
Tymczasem zapraszam na film z ostatniego dnia:&feature=youtu.be
Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
76.68 km (15.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:17.17 km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1558 (kcal)
Rugia. Dzień 2. Park Narodowy Jasmund.
Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 04.06.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kolejny ranek na Rugii znów wita nas dobrą pogodą i po raz kolejny zaczynamy niespieszenie przygotowywać się do wyjazdu ku kolejnemu celowi. Tym razem ma być to Park Narodowy Jasmund i jego słynne białe klify Koenigsstuhl. Jedną z ciekawostek tego dnia jest przejazd dość trudnym odcinkiem do Promoisel, gdzie według mapy znajdują się budowle megalityczne. Jednak aby dojechać do Promoisel, część trasy trzeba pokonać ostrym podjazdem po wyjątkowo wrednie wybrukowanej starej drodze, rzekłbym "skrót" godny Krzyśka "Montera", o czym towarzystwo zostało uprzedzone ;).
Poprzednim razem, gdy byłem na Rugii tylko z Basią, budowli tych nie udało się nam odszukać, więc może teraz?
Ruszamy z Drewoldke i jedziemy wąską niczym Hel mierzeją Schaabe, łączącą Juliusruh z miejscowością Glowe.
Biegnie po niej wśród sosen malownicza asfaltowa droga dla rowerów.

Dojeżdżamy do Glowe i jedną z odnóg trasy jedziemy wzdłuż morskiego brzegu.

Z Glowe odbijamy na południe i wjeżdżamy w obszar przyrody chronionej, po raz kolejny przemierzając wąski przesmyk, tym razem oddzielający dwa jeziora: Mittel See oraz Spyckerscher See. Biegnie nad nim mały mostek, z którego siedząc wygodnie na ławeczkach można obserwować przyrodę.
Robimy kilka fotek i ruszamy dalej.

Nie ujeżdżamy za daleko, bowiem już za chwilę jeden z Foxikowych rowerów łapie gumę i zatrzymujemy się na naprawę.

Guma zmieniona, pogoda dopisuje, ale za ciepło nie jest, bo raptem 13 stopni, a do tego wieje piekielnie silny wiar ze wschodu, w którym to kierunku właśnie się udajemy.
Skręcamy na wschód i walcząc z wiatrem docieramy do zamku Spycker, w którym obecnie mieści się hotel.


Przed hotelem zaś natykamy się na stadko zamyślonych kobietek ;).

Wyjeżdżamy ze Spycker i przez chwilę jedziemy ścieżką wzdłuż głównej drogi, by za Bobbin odbić na Neddesitz.
Tam wiatr daje nam ostro do wiwatu, do tego stopnia, że trudno zjeżdżać z górki bez pedałowania, a o podjeżdżaniu pod górki szkoda gadać :).

W Neddesitz kierujemy się na południe na Sagard, ale tam nie dojeżdżamy i wcześniej skręcamy na wschód na Promoisel, gdzie doświadczymy zapowiedzianych przeze mnie atrakcji :).
Po minach widzę, że nie towarzystwo nie spodziewało się AŻ takiej telepawki i aż takiego nachylenia podjazdu ;) !

Niektórzy trzęsąc się jadą, niektórzy postawili na podprowadzanie rowerów, ale nikt specjalnie nie narzeka, w końcu nie samym asfaltem człowiek żyje (i kto to mówi ;))).

Wreszcie docieramy na skraj Promoisel i jesteśmy prawie przekonani, że teraz odnaleźliśmy budowlę megalityczną, więc zostawiamy rowery u podnóża górki i idziemy zobaczyć kamienną strukturę...

...która zapewne nie jest niczym innym, jak zwałem głazów wydobytych w czasie eksploatacji leżącej tuż poniżej kopalni odkrywkowej :))).

Po raz kolejny megality nie zostały odnalezione, bo nie sądzę, by zabytkowa budowla mogła stać na skraju skarpy kopalnianej.
Ruszamy dalej brukowaną drogą i docieramy do granic Parku Narodowego Jasmund, w którego leśną gęstwinę się zagłębiamy.

Na szczęście nie musimy już jechać brukiem, bo na jego krawędziach znajdują się ubite paski drogi gruntowej.

Po naprawdę długiej jeździe przez park wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Hagen i kierujemy się na Stubbenkamer i Koenigsstuhl, słynne białe klify Rugii.
Droga dojazdowa jest zamknięta dla samochodów, mogą się tam poruszać jedynie uprawnione autobusy i pojazdy oraz rowery.
Dojeżdżamy do celu i pozostawiamy rowery pod opieką Basi "Misiaczowej", która zgłosiła się na ochotnika (klify te już widziała nie raz), a ja prowadzę na pieszo ekipę na punkt widokowy Victoria Sicht (nie wolno tam nawet wprowadzić rowerów).

Wstęp na ten punkt ten jest bezpłatny i widać z niego świetnie Koenigsstuhl.
Jeżeli ktoś ma chęć rozstać się z kwotą 6 EUR na osobę, może wejść na sam klif Koenigsstuhl przez kasę i bramkę, co raz nieopatrznie z Basią uczyniliśmy.
Sęk w tym, ze stojąc na klifie...nie widać właśnie tegoż słynnego klifu, więc było to bezsensownie wydane 12 EUR
Naprawdę polecam udać się w prawo od szosy, kierując się na Victoria Sicht.


Widok w dół na ludziki spacerujące u podnóża klifu ;).

Tam w głębi na klifie stoi za barierką tłumek ludzi i zastanawia się, gdzie jest ten klif.
Pod nimi ;))).

Wracamy do miejsca, w którym zostawiliśmy Basię z rowerami, która korzystając z okazji zaopatrzyła się w "Fiszbułę" w "Fiszbudzie", w której zaczęła się cała nasza przygoda z tym lokalnym przysmakiem (przyznam, że kiedy po raz pierwszy kupiłem tu Fischbroetchen parę lat temu, Basia spoglądała na mnie ze zdziwieniem, na bułę z obrzydzeniem, po czym po jej spróbowaniu...zjadła mi połowę przydziału ;))).

My również zaopatrujemy się w ten specjał i po jego zjedzeniu udajemy się przez Hagen w drogę powrotną, tym razem pełni euforii, bo wicher mamy teraz w plecy, a od Nardevitz aż do Ruschvitz praktycznie cały prawie czas dodatkowo pędzimy z górki!
Ja osiągnąłem tam prędkość 57 km/h, ale przyznam, że specjalnie się nie przykładałem i do mojego rekordu 70 km/h było dość daleko.
Docieramy do Glowe, skąd znaną nam już trasą przez mierzeję Schaabe docieramy do Drewoldke, gdzie czeka nas kolejna uczta.

Niestety, ze względów służbowych Państwo "Jaszkowie" muszą nas opuścić już dziś wieczorem i jutro będzie nas w grupie mniej o dwie osoby...
Jacek przed odjazdem zapowiada nam na jutro imprezkę pod tropikami namiotów, próbując na nas zesłać deszcz mocą "Klątwy Jaszka", ale to się nie uda, bo Taniec Słońca okaże się silniejszy ;))).

A to nasza dzisiejsza trasa:
Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1282 (kcal)
Poprzednim razem, gdy byłem na Rugii tylko z Basią, budowli tych nie udało się nam odszukać, więc może teraz?
Ruszamy z Drewoldke i jedziemy wąską niczym Hel mierzeją Schaabe, łączącą Juliusruh z miejscowością Glowe.
Biegnie po niej wśród sosen malownicza asfaltowa droga dla rowerów.

Dojeżdżamy do Glowe i jedną z odnóg trasy jedziemy wzdłuż morskiego brzegu.

Z Glowe odbijamy na południe i wjeżdżamy w obszar przyrody chronionej, po raz kolejny przemierzając wąski przesmyk, tym razem oddzielający dwa jeziora: Mittel See oraz Spyckerscher See. Biegnie nad nim mały mostek, z którego siedząc wygodnie na ławeczkach można obserwować przyrodę.
Robimy kilka fotek i ruszamy dalej.

Nie ujeżdżamy za daleko, bowiem już za chwilę jeden z Foxikowych rowerów łapie gumę i zatrzymujemy się na naprawę.

Guma zmieniona, pogoda dopisuje, ale za ciepło nie jest, bo raptem 13 stopni, a do tego wieje piekielnie silny wiar ze wschodu, w którym to kierunku właśnie się udajemy.
Skręcamy na wschód i walcząc z wiatrem docieramy do zamku Spycker, w którym obecnie mieści się hotel.


Przed hotelem zaś natykamy się na stadko zamyślonych kobietek ;).

Wyjeżdżamy ze Spycker i przez chwilę jedziemy ścieżką wzdłuż głównej drogi, by za Bobbin odbić na Neddesitz.
Tam wiatr daje nam ostro do wiwatu, do tego stopnia, że trudno zjeżdżać z górki bez pedałowania, a o podjeżdżaniu pod górki szkoda gadać :).

W Neddesitz kierujemy się na południe na Sagard, ale tam nie dojeżdżamy i wcześniej skręcamy na wschód na Promoisel, gdzie doświadczymy zapowiedzianych przeze mnie atrakcji :).
Po minach widzę, że nie towarzystwo nie spodziewało się AŻ takiej telepawki i aż takiego nachylenia podjazdu ;) !

Niektórzy trzęsąc się jadą, niektórzy postawili na podprowadzanie rowerów, ale nikt specjalnie nie narzeka, w końcu nie samym asfaltem człowiek żyje (i kto to mówi ;))).

Wreszcie docieramy na skraj Promoisel i jesteśmy prawie przekonani, że teraz odnaleźliśmy budowlę megalityczną, więc zostawiamy rowery u podnóża górki i idziemy zobaczyć kamienną strukturę...

...która zapewne nie jest niczym innym, jak zwałem głazów wydobytych w czasie eksploatacji leżącej tuż poniżej kopalni odkrywkowej :))).

Po raz kolejny megality nie zostały odnalezione, bo nie sądzę, by zabytkowa budowla mogła stać na skraju skarpy kopalnianej.
Ruszamy dalej brukowaną drogą i docieramy do granic Parku Narodowego Jasmund, w którego leśną gęstwinę się zagłębiamy.

Na szczęście nie musimy już jechać brukiem, bo na jego krawędziach znajdują się ubite paski drogi gruntowej.

Po naprawdę długiej jeździe przez park wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Hagen i kierujemy się na Stubbenkamer i Koenigsstuhl, słynne białe klify Rugii.
Droga dojazdowa jest zamknięta dla samochodów, mogą się tam poruszać jedynie uprawnione autobusy i pojazdy oraz rowery.
Dojeżdżamy do celu i pozostawiamy rowery pod opieką Basi "Misiaczowej", która zgłosiła się na ochotnika (klify te już widziała nie raz), a ja prowadzę na pieszo ekipę na punkt widokowy Victoria Sicht (nie wolno tam nawet wprowadzić rowerów).

Wstęp na ten punkt ten jest bezpłatny i widać z niego świetnie Koenigsstuhl.
Jeżeli ktoś ma chęć rozstać się z kwotą 6 EUR na osobę, może wejść na sam klif Koenigsstuhl przez kasę i bramkę, co raz nieopatrznie z Basią uczyniliśmy.
Sęk w tym, ze stojąc na klifie...nie widać właśnie tegoż słynnego klifu, więc było to bezsensownie wydane 12 EUR
Naprawdę polecam udać się w prawo od szosy, kierując się na Victoria Sicht.


Widok w dół na ludziki spacerujące u podnóża klifu ;).

Tam w głębi na klifie stoi za barierką tłumek ludzi i zastanawia się, gdzie jest ten klif.
Pod nimi ;))).

Wracamy do miejsca, w którym zostawiliśmy Basię z rowerami, która korzystając z okazji zaopatrzyła się w "Fiszbułę" w "Fiszbudzie", w której zaczęła się cała nasza przygoda z tym lokalnym przysmakiem (przyznam, że kiedy po raz pierwszy kupiłem tu Fischbroetchen parę lat temu, Basia spoglądała na mnie ze zdziwieniem, na bułę z obrzydzeniem, po czym po jej spróbowaniu...zjadła mi połowę przydziału ;))).

My również zaopatrujemy się w ten specjał i po jego zjedzeniu udajemy się przez Hagen w drogę powrotną, tym razem pełni euforii, bo wicher mamy teraz w plecy, a od Nardevitz aż do Ruschvitz praktycznie cały prawie czas dodatkowo pędzimy z górki!
Ja osiągnąłem tam prędkość 57 km/h, ale przyznam, że specjalnie się nie przykładałem i do mojego rekordu 70 km/h było dość daleko.
Docieramy do Glowe, skąd znaną nam już trasą przez mierzeję Schaabe docieramy do Drewoldke, gdzie czeka nas kolejna uczta.

Niestety, ze względów służbowych Państwo "Jaszkowie" muszą nas opuścić już dziś wieczorem i jutro będzie nas w grupie mniej o dwie osoby...
Jacek przed odjazdem zapowiada nam na jutro imprezkę pod tropikami namiotów, próbując na nas zesłać deszcz mocą "Klątwy Jaszka", ale to się nie uda, bo Taniec Słońca okaże się silniejszy ;))).

A to nasza dzisiejsza trasa:
Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
61.48 km (15.00 km teren), czas: 03:48 h, avg:16.18 km/h,
prędkość maks: 57.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1282 (kcal)
Rugia. Dzień (0) 1. Kap Arkona.
Czwartek, 30 maja 2013 | dodano: 03.06.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
W wyspie Rugii i jej naprawdę magicznym klimacie jesteśmy zakochani z Basią od dawna, kto czytał o naszych starszych wyprawach tamże, wie o tym doskonale, a kto nie czytał i ma chęć, to znajdzie je opisane tutaj: KLIK.
Z Rugią jest jednak pewien problem, otóż lubią tam często padać deszcze, więc wzorem ubiegłych lat ja i moja Basia "Misiaczowa" odtańczyliśmy zawczasu nasz Taniec Słońca. Jako, że jego skuteczność wynosi ok. 90-95%, więc i tym razem liczyliśmy, że czeka nas słoneczna, bezdeszczowa pogoda i w zasadzie tak było, w przeciwieństwie do Szczecina i okolic.
Zwykle na urlopy i wyprawy pod namiot jeździmy z Basią bez towarzystwa, a to dlatego, że mamy swój powolny, od lat sprawdzony styl wypoczywania i mamy świadomość, że nasze metody podróżowania też nie każdemu mogą odpowiadać, o czym raz (na szczęście tylko raz) się przekonaliśmy i nie chcieliśmy więcej tracić znajomych.
Tym razem zaryzykowaliśmy ponownie i wraz z nami pojechali Basia "Rudzielec", Piotrek "Bronik", Marzena i Robert "Foxiki" oraz Beata i Jacek "Jaszki", czyli razem już było nas aż 8 osób.
Od razu mówię, że było rewelacyjnie !!!
Start wyznaczyliśmy w środę po pracy, na godzinę 16:00 w Kołbaskowie w dniu 29 maja 2013 (dzień przed kościelnym świętem Bożego Ciała), aby wieczorem zameldować się już na campingu Drewoldke, a rano być gotowym do pierwszej wycieczki.
Na nocleg wybraliśmy z Basią jak zwykle camping, a nie pensjonat czy spanie w krzakach, bo taki styl najbardziej nam pasuje od lat, tym bardziej, że mieliśmy do przetestowania nasz nowy, kolejny już namiot (Boston 400).
Start z Kołbaskowa.

Po zameldowaniu się na campingu nie obyło się bez wspólnej kolacji z grillem i piwkiem :).

Rano wita nas piękna, słoneczna, choć dość rześka pogoda.
Niespiesznie się zbierając jemy wspólne śniadanko i przygotowujemy się do trasy.

Nowy namiot, w którym wreszcie mogę stanąć, a nie poruszać się na czworaka :).

Przed samym startem opróżniamy nasze zbiorniki balastowe ;).

Dziś głównym celem wyprawy jest magiczny Przylądek Arkona (Kap Arkona), prastare miejsce słowiańskiej, pogańskiej świątyni Ranów i miejsce mocy, zniszczone potem w wyniku chrześcijańskiego najazdu Duńczyków (pewnie w imię miłości bliźniego, bo wyrżnięto sporo luda).
Ranów już nie ma, ale moc pozostała.
Pozostały też nieliczne, wskrzeszone lub odtworzone przez pasjonatów urywki w ich języku, który można dość łatwo zrozumieć:
Tĕ rånskai ludĕ jidum wă möru löwitĕ.
Tă mörĕ jis zaimnĕ ĕ slonĕ.
Ton jåtr dömĕ fest ĕ mitĕ påsk dă möjaiçh wöcau.
Jeen muoz zärĕ cai nĕjidum nĕ tuncĕ köjĕ lijum dözdj.
Mieszkańcy Rugii udają się na morski połów.
Morze jest zimne i słone.
Wiatr dmie mocno i sypie mi piaskiem w oczy.
Mężczyzna wypatruje, czy nie idą deszczowe chmury.
Nasza dzisiejsza trasa prezentuje się tak:
Ruszamy z campingu.

Znów mnie naszła chęć, aby połazić w zbożu jak Russel Crowe w "Gladiatorze" ;).

Starosłowiańskie miejsce pochówku, budowla megalityczna.

Nasze gwiazdy ;).

O tej porze roku Rugia tonie w rzepaku, robi to czasem wrażenie, jakby jechało się w morzu kwiatów.

Dojeżdżamy do zabytkowej, rybackiej wioseczki Vitt w sąsiedztwie Kap Arkona, z której nikt z nas absolutnie nie miał ochoty wyjechać.
Jest piękna, wciąż zamieszkana i niesamowita...po prostu magia!

W pewnym momencie mieliśmy wrażenie, że jesteśmy nad Morzem Śródziemnym, bowiem Bałtyk nie jest tu zanieczyszczony, a woda ma turkusowy kolor!
Jest też wyjątkowo przejrzysta!



Basia i Piotrek.

Basia i Basia ;))).

Z dużą niechęcią opuszczamy to urocze miejsce i ostrym, szutrowym podjazdem wspinamy się do wznoszącej się na wzgórzu kaplicy.

Zwiedzamy kaplicę i jadąc dalej szutrową dróżką wzdłuż klifu docieramy do...
...magicznego ptaka...oraz...

...kobiety z ptakiem ;).

W oddali czeka na nas Kap Arkona...

Po krótkiej jeździe docieramy w miejsce prastarej świątyni Światowida vel Świętowita tudzież Sventevita, jak kto woli.
Pogańskie bóstwo w całej okazałości.

Miejsce mocy i kolejne już ładowanie akumulatorków ;).


Ruszamy dalej, mijamy dwie stojące obok siebie latarnie morskie (stara i nowa) oraz pozostałości z konkursu rzeźby z piachu i wjeżdżamy na gruntową ścieżkę, oznaczoną jako droga dla pieszych i rowerów, która biegnie nad klifem.

Jedziemy, ale po chwili w poprzek drogi staje starszy Niemiec z dużą lornetką na szyi, rozpościera szeroko ręce i nie daje nam dalej jechać.
Dostajemy od pana burę, że jedziemy po drodze, gdzie chodzą ludzie, matki z dziećmi i starsze osoby, choć jest to odcinek dla pieszych i rowerów...z jednym małym szczegółem tekstowym, który nam jakoś umknął:

Na tym odcinku należy zejść z roweru i go prowadzić...tylko więc po co jest on oznaczony również jako droga rowerowa?
W sumie facet ma rację, Ordnung muss sein (porządek musi być) i choć troszkę nasze polskie dusze buntują się na takie wydawanie nam poleceń, to jednak przyznaję, że gdyby u nas każdy wykazywał się taką obywatelską postawą, żyłoby się dużo łatwiej, więc dalej rowerki prowadzimy i docieramy do kolejnego ptaszyska (albo bożka).

Od tego momentu jedziemy przez wiele kilometrów gruntową ścieżką, mając po lewej morze rzepaku, a po prawej Morze Bałtyckie, na które spoglądamy z wysokiego klifu.
Wreszcie zjeżdżamy z trasy gruntowej na asfalt i zagłębiamy się w żółtym dywanie.


Dostajemy taki wiatr w plecy, że ja i Beata rwiemy jak dzicy do przodu, za nami Basia "Rudzielec" a potem długo czekamy na resztę na skraju wioski Gramtitz.
Oczekiwanie niepokojąco się przedłuża i zastanawiamy się, czy wszystko jest w porządku.
Po wielu minutach na horyzoncie pojawia się "Jaszek" i zziajany krzyczy do nas:
- Czy ktoś ma apteczkę, czy ktoś ma apteczkę ???!!!
Żołądek z nerwów podchodzi mi i reszcie oczekujących do gardła i pytam:
- Co się stało?!
- A, paznokieć mi z palca schodzi - rzecze spokojnie "Jaszek".
To miał być żart ;).
Hm...
W przeciwieństwie do tego, reszta żartów "Jaszka" jest tak znakomita, że czasem można boki zrywać ;))).
Okazało się, że to Robertowi schodzi, ale nie paznokieć, a opona z roweru i zatrzymali się na naprawę.
Po chwili dojeżdża do nas reszta grupy i już uspokojeni ruszamy do Dranske i na półwysep Bug, którego końcowa część, będąca rezerwatem jest zasadniczo niedostępna.
Zatrzymujemy się więc na plaży, gdzie korzystając z okazji przygarniam dwie babeczki i bułeczkę :))).

W oddali widoczna wyspa Hiddensee, podobno nawet ciekawa, ale koszt przeprawy na nią jest zbyt wysoki w stosunku do ilości tamtejszych atrakcji.

Zawracamy i w Dranske zatrzymujemy się przy pomoście, by podziwiać szaleństwa kitesurferów.
Rugia to raj dla miłośników tego sportu.

Rewelacyjne warunki zapewniają tu tzw. Bodden, czyli wielkie, ale płytkie zatoki morskie, wrzynające się daleko w głąb wyspy.

Opuszczamy Dranske i znakomitą asfaltową trasą zmierzamy do Wiek, na najlepsze moim i Basi zdaniem "Fiszbuły" na Rugii ze śledziem Bismarck, a przy okazji też najtańsze.

Docieramy i zamawiamy miejscowy specjał!
Fischbroetchen.


Wiek. Dawna rampa załadunkowa na statki...i pomyśleć, że kiedyś pomyślałem, że może to pozostałości wyrzutni latających bomb V-1 z okresu II wojny światowej ;))).

Port i marina w Wiek.

Dzwonnica przy kościele w Wiek i sam kościół.


Wyjeżdżamy z Wiek i tocząc się przez pola rzepaku docieramy do malowniczego portu w Breege.
Nie mogłem sobie odmówić kolejnego zdjęcia z łodziami ;).


Z tego miejsca jest już blisko do miejsca naszego biwakowania, więc powoli kierujemy się do Drewoldke, gdzie zasiadamy do kolejnej już wieczornej biesiady, raczeni przez mistrza kuchni "Foxika" różnymi specjałami, w tym jego rewelacyjną polędwicą z grilla, której smaku dodaje sączone do niej piwo "Stralsunder" i Stoertebeker" (imię lokalnego pirata, więcej tutaj: KLIK) z pobliskiego browaru w Stralsundzie.
Przed nami kolejny dzień i Park Narodowy Jasmund z jego słynnymi, pięknymi klifami Koenigsstuhl...
Po kolacji jeszcze spacer na plażę, nad którą leży camping.

Zdjęcie wykonane z mojej komórki, ale ręką "Foxika".

Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 994 (kcal)
Z Rugią jest jednak pewien problem, otóż lubią tam często padać deszcze, więc wzorem ubiegłych lat ja i moja Basia "Misiaczowa" odtańczyliśmy zawczasu nasz Taniec Słońca. Jako, że jego skuteczność wynosi ok. 90-95%, więc i tym razem liczyliśmy, że czeka nas słoneczna, bezdeszczowa pogoda i w zasadzie tak było, w przeciwieństwie do Szczecina i okolic.
Zwykle na urlopy i wyprawy pod namiot jeździmy z Basią bez towarzystwa, a to dlatego, że mamy swój powolny, od lat sprawdzony styl wypoczywania i mamy świadomość, że nasze metody podróżowania też nie każdemu mogą odpowiadać, o czym raz (na szczęście tylko raz) się przekonaliśmy i nie chcieliśmy więcej tracić znajomych.
Tym razem zaryzykowaliśmy ponownie i wraz z nami pojechali Basia "Rudzielec", Piotrek "Bronik", Marzena i Robert "Foxiki" oraz Beata i Jacek "Jaszki", czyli razem już było nas aż 8 osób.
Od razu mówię, że było rewelacyjnie !!!
Start wyznaczyliśmy w środę po pracy, na godzinę 16:00 w Kołbaskowie w dniu 29 maja 2013 (dzień przed kościelnym świętem Bożego Ciała), aby wieczorem zameldować się już na campingu Drewoldke, a rano być gotowym do pierwszej wycieczki.
Na nocleg wybraliśmy z Basią jak zwykle camping, a nie pensjonat czy spanie w krzakach, bo taki styl najbardziej nam pasuje od lat, tym bardziej, że mieliśmy do przetestowania nasz nowy, kolejny już namiot (Boston 400).
Start z Kołbaskowa.

Po zameldowaniu się na campingu nie obyło się bez wspólnej kolacji z grillem i piwkiem :).

Rano wita nas piękna, słoneczna, choć dość rześka pogoda.
Niespiesznie się zbierając jemy wspólne śniadanko i przygotowujemy się do trasy.

Nowy namiot, w którym wreszcie mogę stanąć, a nie poruszać się na czworaka :).

Przed samym startem opróżniamy nasze zbiorniki balastowe ;).

Dziś głównym celem wyprawy jest magiczny Przylądek Arkona (Kap Arkona), prastare miejsce słowiańskiej, pogańskiej świątyni Ranów i miejsce mocy, zniszczone potem w wyniku chrześcijańskiego najazdu Duńczyków (pewnie w imię miłości bliźniego, bo wyrżnięto sporo luda).
Ranów już nie ma, ale moc pozostała.
Pozostały też nieliczne, wskrzeszone lub odtworzone przez pasjonatów urywki w ich języku, który można dość łatwo zrozumieć:
Tĕ rånskai ludĕ jidum wă möru löwitĕ.
Tă mörĕ jis zaimnĕ ĕ slonĕ.
Ton jåtr dömĕ fest ĕ mitĕ påsk dă möjaiçh wöcau.
Jeen muoz zärĕ cai nĕjidum nĕ tuncĕ köjĕ lijum dözdj.
Mieszkańcy Rugii udają się na morski połów.
Morze jest zimne i słone.
Wiatr dmie mocno i sypie mi piaskiem w oczy.
Mężczyzna wypatruje, czy nie idą deszczowe chmury.
Nasza dzisiejsza trasa prezentuje się tak:
Ruszamy z campingu.

Znów mnie naszła chęć, aby połazić w zbożu jak Russel Crowe w "Gladiatorze" ;).

Starosłowiańskie miejsce pochówku, budowla megalityczna.

Nasze gwiazdy ;).

O tej porze roku Rugia tonie w rzepaku, robi to czasem wrażenie, jakby jechało się w morzu kwiatów.

Dojeżdżamy do zabytkowej, rybackiej wioseczki Vitt w sąsiedztwie Kap Arkona, z której nikt z nas absolutnie nie miał ochoty wyjechać.
Jest piękna, wciąż zamieszkana i niesamowita...po prostu magia!

W pewnym momencie mieliśmy wrażenie, że jesteśmy nad Morzem Śródziemnym, bowiem Bałtyk nie jest tu zanieczyszczony, a woda ma turkusowy kolor!
Jest też wyjątkowo przejrzysta!



Basia i Piotrek.

Basia i Basia ;))).

Z dużą niechęcią opuszczamy to urocze miejsce i ostrym, szutrowym podjazdem wspinamy się do wznoszącej się na wzgórzu kaplicy.

Zwiedzamy kaplicę i jadąc dalej szutrową dróżką wzdłuż klifu docieramy do...
...magicznego ptaka...oraz...

...kobiety z ptakiem ;).

W oddali czeka na nas Kap Arkona...

Po krótkiej jeździe docieramy w miejsce prastarej świątyni Światowida vel Świętowita tudzież Sventevita, jak kto woli.
Pogańskie bóstwo w całej okazałości.

Miejsce mocy i kolejne już ładowanie akumulatorków ;).


Ruszamy dalej, mijamy dwie stojące obok siebie latarnie morskie (stara i nowa) oraz pozostałości z konkursu rzeźby z piachu i wjeżdżamy na gruntową ścieżkę, oznaczoną jako droga dla pieszych i rowerów, która biegnie nad klifem.

Jedziemy, ale po chwili w poprzek drogi staje starszy Niemiec z dużą lornetką na szyi, rozpościera szeroko ręce i nie daje nam dalej jechać.
Dostajemy od pana burę, że jedziemy po drodze, gdzie chodzą ludzie, matki z dziećmi i starsze osoby, choć jest to odcinek dla pieszych i rowerów...z jednym małym szczegółem tekstowym, który nam jakoś umknął:

Na tym odcinku należy zejść z roweru i go prowadzić...tylko więc po co jest on oznaczony również jako droga rowerowa?
W sumie facet ma rację, Ordnung muss sein (porządek musi być) i choć troszkę nasze polskie dusze buntują się na takie wydawanie nam poleceń, to jednak przyznaję, że gdyby u nas każdy wykazywał się taką obywatelską postawą, żyłoby się dużo łatwiej, więc dalej rowerki prowadzimy i docieramy do kolejnego ptaszyska (albo bożka).

Od tego momentu jedziemy przez wiele kilometrów gruntową ścieżką, mając po lewej morze rzepaku, a po prawej Morze Bałtyckie, na które spoglądamy z wysokiego klifu.
Wreszcie zjeżdżamy z trasy gruntowej na asfalt i zagłębiamy się w żółtym dywanie.


Dostajemy taki wiatr w plecy, że ja i Beata rwiemy jak dzicy do przodu, za nami Basia "Rudzielec" a potem długo czekamy na resztę na skraju wioski Gramtitz.
Oczekiwanie niepokojąco się przedłuża i zastanawiamy się, czy wszystko jest w porządku.
Po wielu minutach na horyzoncie pojawia się "Jaszek" i zziajany krzyczy do nas:
- Czy ktoś ma apteczkę, czy ktoś ma apteczkę ???!!!
Żołądek z nerwów podchodzi mi i reszcie oczekujących do gardła i pytam:
- Co się stało?!
- A, paznokieć mi z palca schodzi - rzecze spokojnie "Jaszek".
To miał być żart ;).
Hm...
W przeciwieństwie do tego, reszta żartów "Jaszka" jest tak znakomita, że czasem można boki zrywać ;))).
Okazało się, że to Robertowi schodzi, ale nie paznokieć, a opona z roweru i zatrzymali się na naprawę.
Po chwili dojeżdża do nas reszta grupy i już uspokojeni ruszamy do Dranske i na półwysep Bug, którego końcowa część, będąca rezerwatem jest zasadniczo niedostępna.
Zatrzymujemy się więc na plaży, gdzie korzystając z okazji przygarniam dwie babeczki i bułeczkę :))).

W oddali widoczna wyspa Hiddensee, podobno nawet ciekawa, ale koszt przeprawy na nią jest zbyt wysoki w stosunku do ilości tamtejszych atrakcji.

Zawracamy i w Dranske zatrzymujemy się przy pomoście, by podziwiać szaleństwa kitesurferów.
Rugia to raj dla miłośników tego sportu.

Rewelacyjne warunki zapewniają tu tzw. Bodden, czyli wielkie, ale płytkie zatoki morskie, wrzynające się daleko w głąb wyspy.

Opuszczamy Dranske i znakomitą asfaltową trasą zmierzamy do Wiek, na najlepsze moim i Basi zdaniem "Fiszbuły" na Rugii ze śledziem Bismarck, a przy okazji też najtańsze.

Docieramy i zamawiamy miejscowy specjał!
Fischbroetchen.


Wiek. Dawna rampa załadunkowa na statki...i pomyśleć, że kiedyś pomyślałem, że może to pozostałości wyrzutni latających bomb V-1 z okresu II wojny światowej ;))).

Port i marina w Wiek.

Dzwonnica przy kościele w Wiek i sam kościół.


Wyjeżdżamy z Wiek i tocząc się przez pola rzepaku docieramy do malowniczego portu w Breege.
Nie mogłem sobie odmówić kolejnego zdjęcia z łodziami ;).


Z tego miejsca jest już blisko do miejsca naszego biwakowania, więc powoli kierujemy się do Drewoldke, gdzie zasiadamy do kolejnej już wieczornej biesiady, raczeni przez mistrza kuchni "Foxika" różnymi specjałami, w tym jego rewelacyjną polędwicą z grilla, której smaku dodaje sączone do niej piwo "Stralsunder" i Stoertebeker" (imię lokalnego pirata, więcej tutaj: KLIK) z pobliskiego browaru w Stralsundzie.
Przed nami kolejny dzień i Park Narodowy Jasmund z jego słynnymi, pięknymi klifami Koenigsstuhl...
Po kolacji jeszcze spacer na plażę, nad którą leży camping.

Zdjęcie wykonane z mojej komórki, ale ręką "Foxika".

Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
47.71 km (15.00 km teren), czas: 03:01 h, avg:15.82 km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 994 (kcal)
Z "Bronikiem" po Szczecinie przedwyjazdowo.
Poniedziałek, 27 maja 2013 | dodano: 27.05.2013
DOM-TESCO-PZU-HURTOWNIA-TURZYN-MAD BIKE-SKLEP ROWEROWY BARA-PIEKARNIA-NFZ-NIEMCEWICZA (ODBIÓR ZAMÓWIENIA BRONIKA)-MANHATTAN-CETUS-ELYSIUM-PZU-DOM.

Z ciekawostek, to nasz remontowany Urząd Miejski przybiera ładny zielony kolor.

Pod koniec tej marszruty zaczęło mi schodzić powietrze z tylnego koła, które rano napompowałem na kamień, jednak "Bronik" posiada "pompkę, która łata dziury" i po jej dwukrotnym użyciu w celu dopompowania koła powietrze...przestało mi schodzić.
Niestety, nie udało mi się go nakłonić do odsprzedania cudownego przyrządu ;).
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 746 (kcal)

Z ciekawostek, to nasz remontowany Urząd Miejski przybiera ładny zielony kolor.

Pod koniec tej marszruty zaczęło mi schodzić powietrze z tylnego koła, które rano napompowałem na kamień, jednak "Bronik" posiada "pompkę, która łata dziury" i po jej dwukrotnym użyciu w celu dopompowania koła powietrze...przestało mi schodzić.
Niestety, nie udało mi się go nakłonić do odsprzedania cudownego przyrządu ;).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
35.76 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 746 (kcal)
Pożegnanie z "Łucznikiem" rocznik 1962.
Piątek, 24 maja 2013 | dodano: 24.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Dziś po raz ostatni pojechałem na rowerze "Łucznik" z roku 1962, który uratowałem kiedyś ze śmietnika (więcej na ten temat tutaj: KLIK).
Miałem plan zająć się jego renowacją i remontem, ale po pewnym czasie straciłem do tego serce i postanowiłem przekazać go w godniejsze ręce, czyli Krzyśkowi "Siwobrodemu", który jest pasjonatem klasyków.
Domowym sposobem załatałem przednią dętkę Made in USSR, przy pomocy łatki ze starej dętki i kleju "Kropelka", jako że nic lepszego pod ręką nie było, ale zadziałało ;).
Pewien problem mógł przedstawiać sposób jego przemieszczenia z Pomorzan do Pilchowa (blisko 15 km), ponieważ łożyska w suporcie już raczej w nim nie istnieją, w związku z czym korba / tarcza lata "w te i we w te", co powoduje ocieranie łańcucha o metalowy błotnik. Nie dość, że opór, to jeszcze efekty dźwiękowe nie z tej Ziemi.
Rozwiązaniem było odciągnięcie błotnika w stronę ramy przy pomocy taśmy typu "power tape", która...pękła wkrótce po tym, jak wyruszyłem.
Rozległ się przeraźliwy zgrzyt, więc zatrzymałem się w poszukiwaniu jakiegoś drutu, kabla czy czegokolwiek, czym mógłbym błotnik podwiązać.
Obok kręciła się starsza pani, która w pewnym momencie zapytała mnie:
- Nie ma Pan czasem zapalniczki?
- A mam - odpowiedział Misiacz - a nie ma Pani czasem sznurka? ;)))
- A chodź Pan na działkę moją, tu za garażem.
Poszedłem, dostałem i sznurek i kawałek kabla i coś skleciłem, co umożliwiało dalszą, hm, "jazdę" ;).

Wiedziałem, że nie będzie to zwykła przejażdżka, ale taka, która może skończyć się "telefonem do przyjaciela", bowiem korba kiwała się jak chciała, a i pedał niezbyt pewnie się trzymał ;).
Kiedy minąłem Głębokie, wiedziałem już, że teraz to i na piechotę bym doszedł.
Rowerek w sumie idzie fajnie jak czołg, obręcze ma jak w motocyklu, po bruku przejeżdżałem nim gładziutko (opony lekko baloniaste), pod górki też idzie mimo braku przerzutek i swojej masy.
W końcu dotarłem do królestwa "Siwobrodego" i mogłem zwolnić ;).

Ostatnie zdjęcie na rower i zabytkowe mocowanie torpeda "Łucznik" i...przekazuję rower Krzyśkowi.


Wypiłem herbatkę, obejrzałem kolekcję rowerów klasyków, pogadaliśmy i Krzysiek samochodem odstawił mnie do domu - za wszystko dziękuję.
Z miłą chęcią obejrzę za jakiś czas wskrzeszonego "Łucznika", tak czy inaczej cieszę się, że uratowałem go od śmierci na śmietniku.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 240 (kcal)
Miałem plan zająć się jego renowacją i remontem, ale po pewnym czasie straciłem do tego serce i postanowiłem przekazać go w godniejsze ręce, czyli Krzyśkowi "Siwobrodemu", który jest pasjonatem klasyków.
Domowym sposobem załatałem przednią dętkę Made in USSR, przy pomocy łatki ze starej dętki i kleju "Kropelka", jako że nic lepszego pod ręką nie było, ale zadziałało ;).
Pewien problem mógł przedstawiać sposób jego przemieszczenia z Pomorzan do Pilchowa (blisko 15 km), ponieważ łożyska w suporcie już raczej w nim nie istnieją, w związku z czym korba / tarcza lata "w te i we w te", co powoduje ocieranie łańcucha o metalowy błotnik. Nie dość, że opór, to jeszcze efekty dźwiękowe nie z tej Ziemi.
Rozwiązaniem było odciągnięcie błotnika w stronę ramy przy pomocy taśmy typu "power tape", która...pękła wkrótce po tym, jak wyruszyłem.
Rozległ się przeraźliwy zgrzyt, więc zatrzymałem się w poszukiwaniu jakiegoś drutu, kabla czy czegokolwiek, czym mógłbym błotnik podwiązać.
Obok kręciła się starsza pani, która w pewnym momencie zapytała mnie:
- Nie ma Pan czasem zapalniczki?
- A mam - odpowiedział Misiacz - a nie ma Pani czasem sznurka? ;)))
- A chodź Pan na działkę moją, tu za garażem.
Poszedłem, dostałem i sznurek i kawałek kabla i coś skleciłem, co umożliwiało dalszą, hm, "jazdę" ;).

Wiedziałem, że nie będzie to zwykła przejażdżka, ale taka, która może skończyć się "telefonem do przyjaciela", bowiem korba kiwała się jak chciała, a i pedał niezbyt pewnie się trzymał ;).
Kiedy minąłem Głębokie, wiedziałem już, że teraz to i na piechotę bym doszedł.
Rowerek w sumie idzie fajnie jak czołg, obręcze ma jak w motocyklu, po bruku przejeżdżałem nim gładziutko (opony lekko baloniaste), pod górki też idzie mimo braku przerzutek i swojej masy.
W końcu dotarłem do królestwa "Siwobrodego" i mogłem zwolnić ;).

Ostatnie zdjęcie na rower i zabytkowe mocowanie torpeda "Łucznik" i...przekazuję rower Krzyśkowi.


Wypiłem herbatkę, obejrzałem kolekcję rowerów klasyków, pogadaliśmy i Krzysiek samochodem odstawił mnie do domu - za wszystko dziękuję.
Z miłą chęcią obejrzę za jakiś czas wskrzeszonego "Łucznika", tak czy inaczej cieszę się, że uratowałem go od śmierci na śmietniku.
Rower:ŁUCZNIK 1962
Dane wycieczki:
13.69 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 25.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 240 (kcal)
Dom-praca-dom i dalszy rozwój rowerowej autostrady ;)))!
Czwartek, 23 maja 2013 | dodano: 23.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Wrażenie robi rozmach, z jakim realizowane jest w Szczecinie całe 860 cm drogi dla rowerów przy Uniwersytecie.
Jeszcze w poniedziałek był tu czarny asfalt (tak to wyglądało: KLIK, dziś jest czerwony, tylko patrzeć, jak zaczną tą autostradą sunąć tabuny rowerzystów ;))).

Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Jeszcze w poniedziałek był tu czarny asfalt (tak to wyglądało: KLIK, dziś jest czerwony, tylko patrzeć, jak zaczną tą autostradą sunąć tabuny rowerzystów ;))).

Rower:Koza
Dane wycieczki:
16.20 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Dom-praca-dom i zamulacz na trasie.
Środa, 22 maja 2013 | dodano: 22.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Dziś na ulicy Parkowej biegnącej przy Parku Żeromskiego trafił mi się "zamulacz ruchu", jakieś Audi snuło się 40 km/h, a wyprzedzić nie było jak ;))).
Jechałem na "Rosynancie" z wiatrem w plecy, więc to wiele wyjaśnia.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Jechałem na "Rosynancie" z wiatrem w plecy, więc to wiele wyjaśnia.
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
16.10 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Zagadka na trasie dom-praca-dom.
Wtorek, 21 maja 2013 | dodano: 21.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Zupełnie tradycyjnie pojechałem na "Kozie" do pracy...ale...
Zgadnijcie, czyj rower zastałem zaparkowany przed moim biurem? ;)
Zwycięzca otrzymuje buteleczkę "Oettingera" w Loecknitz (jeśli pojedzie akurat;))).
REGULAMIN KONKURSU:
Z konkursu wykluczona jest niejaka Spinka vel Pani Kierownik, która delikwenta miała okazję poznać, Bronik, który wie o wszystkim oraz sam delikwent ;).
Zwycięska jest pierwsza odpowiedź.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Zgadnijcie, czyj rower zastałem zaparkowany przed moim biurem? ;)
Zwycięzca otrzymuje buteleczkę "Oettingera" w Loecknitz (jeśli pojedzie akurat;))).
REGULAMIN KONKURSU:
Z konkursu wykluczona jest niejaka Spinka vel Pani Kierownik, która delikwenta miała okazję poznać, Bronik, który wie o wszystkim oraz sam delikwent ;).
Zwycięska jest pierwsza odpowiedź.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
16.00 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Szczecin zyskał 860 cm ścieżki rowerowej ;).
Poniedziałek, 20 maja 2013 | dodano: 21.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
"Bronik" wyciągnął mnie na popołudniową marszrutę przez "Mad Bike" i "Elysium".
W drodze powrotnej sfotografowałem nową inwestycję rowerową.
Wykonano 860 cm ścieżki rowerowej przed Uniwersytetem.
Jestem pod wrażeniem rozmachu tego projektu, wreszcie będzie gdzie pojeździć ;).
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 245 (kcal)
W drodze powrotnej sfotografowałem nową inwestycję rowerową.
Wykonano 860 cm ścieżki rowerowej przed Uniwersytetem.
Jestem pod wrażeniem rozmachu tego projektu, wreszcie będzie gdzie pojeździć ;).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
13.50 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 245 (kcal)
























