MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecin i okolice

Dystans całkowity:37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%)
Czas w ruchu:1543:07
Średnia prędkość:19.30 km/h
Maksymalna prędkość:300.00 km/h
Suma podjazdów:705 m
Suma kalorii:719815 kcal
Liczba aktywności:1354
Średnio na aktywność:27.93 km i 2h 15m
Więcej statystyk

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 1.

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pod hasłem dnia „W Krajniku Dolnym NIE MA GAZET!” ;)))



Swego czasu rozmawialiśmy na GG z Basią „Rudzielcem102” z forum Rowerowego Szczecina (RS), jakby to było fajnie pojechać gdzieś z ekipą na co najmniej 2 dni (nocleg, grill, piwko przed snem).
Myślałem o agroturystyce w Leśniczówce „Piasek” (klik), gdzie miałem już przyjemność gościć wcześniej w roku 2008.
No i tylko na myśleniu się u mnie tym razem skończyło…;)))

Tymczasem Basia „Rudzielec102” wzięła sprawy w swoje kierownicze ręce i pewnego dnia oznajmiła mi, że wszystko już załatwione, noclegi zarezerwowane i jedziemy! Z miłą chęcią przyłączyliśmy się do ekipy, tym bardziej, że organizacja nie była po mojej stronie i mogłem zająć się wyłącznie relaksującą jazdą do oczekującego na mnie pokoju. Dodam, że na wyjazd wybrała się również moja „osobista” Basia, po raz pierwszy z sakwami i to na spory jak na nią dystans (przypomnę, że na rowerze „na poważnie” zaczęła jeździć w marcu tego roku).

Grupa składała się z 6 osób:
1) Basia „Rudzielec102” (z RS, a czy nadal z BS? ;)))
2) Basia „Misiaczowa” (fanklub BS + RS ;)))
3) Misiacz (BS, RS)
4) Adrian „Gryf” (BS)
5) Piotrek „Bronik” (RS)
6) Marek „Emem” (RS)
Miał jeszcze jechać z nami Krzysiek „Monter61”…ale nie pojechał.

Na wstępie oznajmiliśmy, że ze względu na dość spacerowe tempo mojej Basi nie chcemy spowalniać całej grupy, w związku z czym najlepiej, jeśli spotkamy się u celu, czyli w Piasku. Chcieliśmy jednak wszyscy spotkać się na miejscu zbiórki o godzinie 8:15 pod Lidlem na Mieszka.

Tłoku nie było, bo Basia robi zdjęcie, a Emem z powodu „pracowitej” nocy nie obudził się na czas i miał dojechać osobno. ;))) Na zdjęciu Bronik, Rudzielec102 i Misiacz.
Powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia w Piasku” i szybsza część ekipy odjechała. My z Basią snuliśmy się jak ślimaki i zanim ruszyliśmy, zawitaliśmy jeszcze do toalet na pobliskiej stacji.

Jeśli dobrze pamiętam, to tak na serio wystartowaliśmy o 8:45. Omijając główną drogę na Kołbaskowo, pojechaliśmy trasą równoległą przez Smolęcin. Upał wzrastał, droga jak sinusoida i poczuliśmy, że trzeba dokupić wody (zrobiliśmy to w Kołbaskowie, przed wjazdem do Niemiec i była to dobra decyzja…a i tak dość ciężkie sakwy zrobiły się jeszcze cięższe…;)))
Od Kołbaskowa musieliśmy niestety jechać ruchliwą drogą przez Rosówek, gdzie wjechaliśmy do Niemiec.
Na szczęście w Neurochlitz mogliśmy opuścić trasę główną i zjechaliśmy na boczną dróżkę.

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Polacy budują ścieżkę rowerową od Pargowa do granicy!!!
Zawsze trzeba było tam przedzierać się polami, a tu niespodzianka!

Jadąc dalej gładziutką asfaltówką dotarliśmy do Staffelde, gdzie w pobliżu kurhanu zrobiliśmy sobie przerwę.


Stamtąd dotarliśmy do Mescherin, a dalej pojechaliśmy ścieżką „Oder-Neisse Radweg” do Gartz, by dotrzeć do Freidrichsthal, gdzie znajduje się wiata zachęcająca do zrobienia sobie przerwy.

Z Friedrichsthal lasem dojechaliśmy do kanału prowadzącego do Schwedt.

Przejechaliśmy przez drewniany mostek, aby lewą stroną kanału dojechać do mostu w Schwedt.

Ze Schwedt do Piasku jest jakieś 15 km, więc całkiem blisko i zakup napojów na wieczór w tym miejscu wydał się nam rozsądną decyzją. Nie wiem, czy w sobotę w Niemczech było jakieś święto, ale większość sklepów była pozamykana, na szczęście REWE przy moście było otwarte. Zakupiłem piwko dla siebie, a dla Basi białe wino na wieczór.

Teraz może parę słów o tym piwku (niezainteresowanym proponuję pominąć ten akapit). Niedobrze się zaczęło dziać i w państwie niemieckim. O tym, że nasze piwa to obecnie prawie sama chemia (do tego, aby powstawała piana stosuje się …chemiczne spieniacze) znawcy tematu dobrze wiedzą. Nam, mieszkającym przy granicy zawsze pozostaje możliwość wyskoczenia do za miedzę i zakupienia chmielowego napoju warzonego przez niemieckie browary zgodnie z Prawem o Czystości Piwa.
Niestety, unijne urzędnicze barany potrafią i to zepsuć i nawet Niemcy zaczęli się temu gdzieniegdzie poddawać, gdyż „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w roku 1987 uchylił zakaz używania nazwy "piwo" dla napojów warzonych z dodatkami nie odpowiadającymi prawu czystości …Sąd administracyjny uznał, że czas zmienić przepisy, gdyż nie służą one ochronie zdrowia konsumentów, a ich znaczenie sprowadza się jedynie do „zachowania tradycji” (więcej w powyższym linku):
Krótko mówiąc, ponieważ z naklejek poniższych produktów zniknął napis o czystości produktu „Gebraut nach dem deutschen reinheitsgebot”, tym samym znikają one i z mojej listy zakupów:
1) Lübzer
2) Wernesgrüner
To się czuje w trakcie degustacji i nazajutrz…;(
Na szczęście nadal nie jest to powszechna praktyka, a co bardziej chciwych browarów i większość jeszcze trzyma się tradycji.

Po zakupach przejechaliśmy na mały rekonesans po centrum i skierowaliśmy się w stronę oddalonego o 3 km Krajnika Dolnego.

W tym samym czasie dostaliśmy SMS od Basi „Rudzielca”, że są już w Piasku i jadą szukać jakiegoś jeziora do kąpieli.
Doszliśmy do wniosku, że tak bardzo w tyle nie zostaliśmy.
Basia „Misiaczowa" stwierdziła, że skoro w Piasku będziemy około godziny 16:00, to warto kupić sobie w Krajniku jakieś gazetki, poleżeć i poczytać. Hehe…spróbujcie w Krajniku kupić gazetę!!! Jeździliśmy od sklepiku do sklepiku, nigdzie gazet. Wreszcie w jednym z nich Basia zapytała, gdzie te gazety są. Odpowiedź była taka:
- W Krajniku NIE SPRZEDAJE SIĘ GAZET! ;)
Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale pozostawała opcja, że przecież na stacji benzynowej to zawsze coś jest.

Stacja benzynowa w Krajniku do widoczny na zdjęciu rząd stanowisk do tankowania i …mała kanciapa z kasą, gdzie siedziała pani i stał znudzony pan. To całe wyposażenie.
Faktycznie…w Krajniku Dolnym NIE MA GAZET! ;)))
No nic, ruszyliśmy dalej drogą wiodącą na Chojnę. Upał był już solidny, sakwy obciążone, a podjazd długi i upierdliwy. Jak w górach. Skręcenie z drogi głównej na Krajnik Górny nic nie zmieniło (poza nawierzchnią na bardziej zniszczoną) - cały czas trzeba mozolnie piąć się pod górę.

Mordęga kończy się dopiero na wysokości wsi Raduń, odkąd prawie cały czas już można zjeżdżać do Piasku prawie nie pedałując. No i dobrze, bo Basia była już nieźle zmachana i od czasu do czasu trzeba było korzystać z urządzenia do wspomagania „Misiacz1972”. ;)
Wreszcie dotarliśmy do Piasku, gdzie udaliśmy się jeszcze do miejscowego sklepiku (doskonale zaopatrzony). W leśniczówce czekał już na nas pokój (bajzel w nim szybko i sprawnie sami stworzyliśmy). Poniżej kilka fotek z rekonesansu po agroturystyce.



Nasze pojazdy chwilowo zaparkowaliśmy przed wejściem. Na noc zostały zamknięte w hali.

Gospodarze mają tu ładnie urządzone tereny zielone, jest staw, ptaszarnia, kojec ze świnkami wietnamskimi (dla miłośników egzotycznej fauny).

Kiedy pod wieczór zjechała się całą drużyna, można było wybrać się na grilla.

Gospodarze przygotowali nam również drewno na ognisko. Było przykryte plandeką, za co dziękujemy, ponieważ nad Piaskiem przeszła ogromna burza.
Nam to jednak nie przeszkadzało, ponieważ siedzieliśmy w wiacie i doskonale się bawiliśmy!

Marek pilnuje mięsiwa.

Adrian się rozmarzył, a Basia kombinuje coś przy aparacie.

Jedzenie było przednie, wino znakomite, obok płonęło ognisko, humory dopisywały!
To był super dzień!!!



;) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.49 km (2.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:15.56 km/h, prędkość maks: 41.60 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1490 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(18)

Prawie 100 tuż przed kolacją! ;)))

Wtorek, 5 lipca 2011 | dodano: 06.07.2011Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice
Wycieczka turystyczna na pewno to nie była. No, ale po kolei…
W środku dnia Odysseus zagadnął mnie na GG, czy miałbym chęć o 17:00 ruszyć z Głębokiego na przedwieczorną przejażdżkę. Węsząc podstęp, zapytałem co rozumie pod pojęciem „przejażdżka”, no i okazało się, że ma to być „przejażdżka” na dystansie blisko 100 km! ;) O godzinie 17:00.
Jadąc na miejsce spotkania na Głębokim czułem całkowity brak formy, wczoraj nieco cisnąłem wracając z wycieczki z Tunisławą i dziś to czułem. Zmuszałem nogi do kręcenia siłą woli, a w głowie już miałem plan, że przywitam się z Odysseusem, wytłumaczę się i najkrótszą drogą wracam do domu, żeby zalec na kanapie.
Marek był nieco zdziwiony, więc koniec końców stanęło na tym, że sprawdzimy, czy choć do Pilichowa doczłapię.
Doczłapałem i… od tego momentu prędkość oscylowała już przez prawie cały czas w granicach 27-30 km/h. Ładna mi przejażdżka! ;)
Jadąc ścieżką rowerową, skręciliśmy na Bartoszewo, skąd bardzo szybko dojechaliśmy do Dobrej. Tam Markowi zajechała drogę jakaś kretynka, ale tak gnaliśmy, że tylko popukałem się ostentacyjnie w kask i pomknęliśmy dalej do Buku. Za Bukiem wjechaliśmy do Niemiec, do Blankensee, a następnie dotarliśmy do Pampow.
Przyznaję, że pod górkę za Pampow nigdy nie wjeżdżałem z prędkością 25 km/h. Dziś wjeżdżałem.
W Gruenhof skręciliśmy na drogę do Glasshuette, a z niej na Borken, po czym zasuwając cały czas dojechaliśmy do Koblentz. Na liczniku było ponad 52 km i wydawało się, że warto wreszcie zrobić pierwszy postój i przerwę na jakieś jedzenie, picie i może wreszcie jakąś fotkę? ;)))
Odysseus robi.........................zdjęcie ;) © Misiacz

Nawet weszliśmy na pomost na jeziorze. ;))) Cóż za poświęcenie! ;)
Nad jeziorem w Koblentz 1. © Misiacz

Wspólna fotka.
Nad jeziorem w Koblentz 2. © Misiacz

Przerwa minęła, można było znów „drzeć gumy”. Przez Breitenstein, Rothenklempenow i Mewegen dotarliśmy do Blankensee w tempie zupełnie mi do tej pory nieznanym. Przed Rothenklempenow Odysseus rozbujał się do blisko 45 km/h i nie pozostało nic innego, jak zrobić to samo. To Ci Cyborg!
Na dodatek mało pali na 100 km. Przez całą wycieczkę wypił może raptem jeden bidon wody 0,7 litra. Ja jestem bardziej paliwożerny i wciągam 2,7 l / 100 km. Z tego też powodu musiałem w Blankensee dotankować bidony ze zbiorników rezerwowych. Dało to też okazję do wykonania fotki.
Odysseus w Blankensee. © Misiacz

Fotki wykonane przez Odysseusa:
Misiacz ssie................. bidon ;) © Odysseus

Misiacz i Odysseus w Blankensee © Odysseus

Z Blankensee pomknęliśmy do Bismark, w okolicach którego była też Basia z RS (Rudzielec 102) i widziała podejrzaną czerwono-niebieską smugę …Basiu, to my przemknęliśmy! ;)))
Granicę przekroczyliśmy w Linken, a w Dołujach Marek odłączył się i pojechał na Wąwelnicę, ja zaś przez Stobno i Mierzyn wróciłem do domu.
Wyjechaliśmy z Głębokiego o 17:00, w domu byłem pięć minut przed 21:00.
Nawet nieźle się czułem. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 95.26 km (0.00 km teren), czas: 03:51 h, avg:24.74 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2186 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Z Tunisławą do Damitzow...

Poniedziałek, 4 lipca 2011 | dodano: 04.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś zgadałem się z Tunisławą na pierwszy wspólny wypad. Znam prawie wszystkie „dziury w płocie” do Niemiec, ale nie znałem jeszcze trasy od Kołbaskowa do Pomellen. Tunisława już tamtędy jeździła, więc miała być dziś moim przewodnikiem. Pod granicę jechało się super, wiatr w plecy i 30 km/h nie stanowiło problemu.

U Tunisławy zaskoczyło mnie wyjątkowo serdeczne przyjęcie! ;)))
Gorące powitanie u Tunisławy...kawą i ciastem tak naprawdę. ;))) © Misiacz

Tak na serio, to przywitany zostałem kawą i ciastem! Posiedzieliśmy nieco w altance ogrodowej, porozmawialiśmy, ja posłuchałem…i ruszyliśmy niespiesznie w trasę.

Droga, którą chciałem poznać to droga skręcająca w lewo za przejazdem kolejowym w Kołbaskowie.
To szutrówka prowadząca do Pomellen, gdzie znajduje się kopalnia żwiru, stąd często można napotkać tam wielkie ciężarówki z urobkiem.

Dobrze, że w nocy popadało, bo podobno strasznie się na niej kurzy. Deszcz pozostawił jednak po sobie pamiątki w postaci dość grząskich, błotnistych odcinków.
Już po stronie niemieckiej droga przechodzi w brukówkę.
Z Pomellen pojechaliśmy w stronę Radekow trasą, której również nie znałem. W Radekow skręciliśmy w drogę prowadzącą do Damitzow, gdzie również byłem pierwszy raz (a byłem przekonany, że rejon przygraniczny mam spenetrowany do cna). Do Damitzow dojeżdża się drogą z niezbyt równych płyt (ale nic strasznego).


Sama wioska wygląda tak, jakby za czasów DDR zapomniał o niej Erich Honecker, a obecnie Angela Merkel, Bóg, dobre skrzaty i kto tam jeszcze może o niej zapomnieć. ;))) Ma ona jednak swój niepowtarzalny klimat miejsca leżącego zupełnie na uboczu.

W Damitzow znajduje się malownicze jezioro Schloßsee (j. Zamkowe), wokół którego wiedzie ścieżka spacerowa.


Na jeziorze tym znajduje się Wyspa Zamkowa, na którą można dostać się mostkiem.


Poszukiwania rzekomego zamku nie dały rezultatu, być może marnie szukaliśmy, być może są to tylko resztki gdzieś w zaroślach, a być może nazwa jest tylko historyczna, na pamiątkę zamku, który tam może był (kto wie, niech pisze w komentarzach). Pozostały tam słupy latarni, jakaś opuszczona wiata i bardzo wiekowy dąb.

Dojechaliśmy do drugiej strony wyspy, gdzie cyknąłem jeszcze fotkę i ruszyliśmy w drogę powrotną.

Przez Radekow pojechaliśmy tym razem do Nadrensee, a stamtąd do Neuenfeld. Tam – jak widać – każde z nas pojechało w swoją stronę, Tunisława przez Pomellen, ja zaś przez Ladenthin i Warnik do Stobna, gdzie miałem kupić część samochodową (której nie udało mi się dostać, za to godzinkę pogawędziłem z szefem firmy – też ma rowerek KTM).

Forma jakoś dziś była, więc znów jakoś tak samo 30 km/h z licznika prawie nie schodziło. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 57.86 km (4.00 km teren), czas: 02:51 h, avg:20.30 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1268 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Wycieczka kontrolna na granicę między Warnikiem a Ladenthin.

Niedziela, 3 lipca 2011 | dodano: 03.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Jako, że kończy się weekend i jutro poniedziałek, więc i deszcz powoli mógł przestał padać. Słońce w pracy jak znalazł! ;)))
Po południu wybraliśmy się z Basią na kontrolny wyjazd na budowę drogi przecinającej granicę między Warnikiem a Ladenthin. Chcieliśmy sprawdzić, na jakim etapie są roboty po polskiej stronie.
Za Warzymicami skierowaliśmy się na Stobno.
Droga do Stobna. © Misiacz

Potem odbiliśmy na Bobolin i dojechaliśmy do Warnika. Okazuje się, że droga po naszej stronie wiodąca do granicy też wreszcie jest gotowa i jej nawierzchnia wydawała się całkiem przyzwoita…
Droga od strony Warnika do Ladenthin. © Misiacz

…dopóki nie wjechaliśmy do zupełnie innej strefy klimatycznej, gdzie drogi się tak nie psują jak u nas pod wpływem wyjątkowo zmiennej pogody (posłuchajcie kiedyś tłumaczeń naszych drogowców;))). Część do Ladenthin po stronie niemieckiej ma gładkość stołu...ale generalnie nie ma powodów do krytyki po naszej stronie, w końcu spełnia ona nasze wyśrubowane normy i tak ma po prostu być. ;)
Droga po stronie niemieckej, widok na Warnik. © Misiacz

Tak wyglądała ona w grudniu 2008.

Przechodzenie przez granicę było wyzwaniem: dół, zasieki, śliskie zbocze.

Zamiast jechać, pchałem rower po bruzdach przez pole...

W Ladenthin cyknęliśmy tylko fotkę, że tam byliśmy i wróciliśmy do Warnika.
W Ladenthin. © Misiacz

Dla porównania, jak ta okolica wyglądała w grudniu 2008, podaję też link z pełnym opisem wycieczki i przedzieraniem się brukiem, rowami, zasiekami i polami do Polski między Ladenthin a Warnikiem. Relacja znajduje się TUTAJ.
Za Smolęcinem natknęliśmy się na pole ostów, które z daleka wyglądały jak uprawa lawendy.
Osty za Smolęcinem. © Misiacz

Przed Warzymicami przegonił nas sapiąc jakiś facet na góralu, ale okazało się to raczej pozerstwem, bowiem w Przecławiu doszliśmy go jadąc tempem Basi, a przecież nie jest ona demonem prędkości. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.90 km (3.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:15.61 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 697 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Morskie klimaty...

Piątek, 1 lipca 2011 | dodano: 01.07.2011Kategoria Szczecin i okolice
Dziś pojechałem zobaczyć, jakie to atrakcje morskie znajdują się na Wałach Chrobrego, gdzie nasze władze fetują ze społeczeństwem polską prezydencję w UE.
Spodziewałem się większej ilości statków, żaglowców...a tu raptem CZTERY sztuki warte uwagi. Największym obiektem był dziś ogródek serwujący piwopodobne szczyny.

SILNI, ZWARCI, GOTOWI.
W razie inwazji nasz silny i nowoczesny okręt pogoni wroga.
Najeźdźcy - drżyjcie!


"Fryderyk Chopin". Nasz słynny "żaglowiec-połamaniec-aresztant".
Obecnie maszty naprawione, z aresztu jak widać wypuszczony.


"Zawisza Czarny". W tle propagandowy baner z lansowanym przez władze Szczecina hasłem promującym nasze miasto jako "Floating Garden" ("Pływające Ogrody"). Hasło jak znalazł, zawsze po zimowych roztopach. Działkowcy i mieszkańcy Wyspy Puckiej mają wtedy faktycznie "Floating Garden". Tradycyjne kolory Szczecina to granatowy i bordowy. Nie szukajcie ich tutaj. ;) Jest za to nieco pomarańczowego.


Wreszcie najciekawszy obiekt przy nabrzeżu. Odratowany od złomowania zabytkowy holownik "Kuna".

Na stronie http://www.kuna.gorzow.pl znaleźć można taki opis (i znacznie więcej):

"Statek zbudowany został w roku 1884 w stoczni Danziger Schiffswerft & Kesselschmiede Feliks Devrient & Co. w Gdańsku dla Königlich Preussische Weichsel–Strombauverwaltung [administracja wodno–budowlana rzeki Wisły], jako czwarty z serii lodołamaczy parowych. Wszystkie nosiły nazwy rzek wpadających do Wisły w jej dolnym biegu. Stosownie do tego statkowi nadano nazwę „Ferse”, co jest niemiecką nazwą płynącej przez Kaszuby i wpadającej do Wisły w miejscowości Gniew rzeki Wierzyca. W roku 1940 zmieniono nazwę na „Marder”, a po przybyciu do Polski w roku 1947 nazwano statek „Kuna”, co jest dosłownym tłumaczeniem jego niemieckiej nazwy. Ostatnia nazwa statku została zachowana także po rewitalizacji."

Stary holownik "Kuna" z roku 1884. © Misiacz

Przystanąłem na chwilkę, posłuchałem opowieści kapitana podpytywanego przez przechodnia. Statek ma w tej chwili 127 lat i dzielnie sobie radzi. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 14.51 km (1.00 km teren), czas: 00:41 h, avg:21.23 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 325 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(13)

137 z 200, czyli pierwsza Misiaczowa „termo-porażka”…:(((

Środa, 29 czerwca 2011 | dodano: 30.06.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec


We wtorek mój kolega Michał (którego niektórzy znają z wyjazdu BS do Torgelow) rzucił propozycję, by w środę pojechać do Schwedt i z powrotem. Po mej głowie snuł się pomysł uatrakcyjnienia wyjazdu o jakiś ciekawy punkt…w okolicy. ;)
Spotkaliśmy się o 8:00 przy płotku granicznym koło Schwennenz i już od samego dojazdu do tej wioski zaczął się lekki cyrk.
Po deszczach Rugii i Nordvorpommern wszystko mi zaczęło (akurat dziś) piekielnie skrzypieć, a już stery to dawały do wiwatu. Doraźnie strzyknąłem silikonem w sprayu i jazgot ustał.

Zdjęcie wykonane przez Michała na granicy.


Niemcy ścięli zarośla i trawę wzdłuż drogi do Schwennenz i pozostawili to na ziemi, więc całe to cholerstwo powkręcało się nam w przerzutki, rolki i w łańcuchy, chociaż starałem się nie pedałować. Mieliśmy co robić przez 10 minut.

Zdjęcie wykonane przez Michała w Schwennenz.


W Schwennenz skręciliśmy na Ladenthin. Wiem, że remontują tam drogę, ale założyliśmy, że rowerem damy radę się przedostać.


Początkowo szło nieźle, potem zaczął się sypki grunt i rowerki gdzieniegdzie pchaliśmy. Przy wzmagającym się upale stawało się to upierdliwe i męczące. Potem na drodze pojawiła się pracująca koparka wrzucająca urobek na ciężarówkę…a w zasadzie to my się tam pojawiliśmy, gdzie trwały roboty i gdzie nie powinno nas być. Robotnicy jednak na nasz widok nie obrzucili nas wyzwiskami, ale wstrzymali pracę i uprzejmie przepuścili nas, byśmy mogli przejechać. Niesłychane…

Z Ladenthin, przez Nadrensee, Radekow i Tantow dojechaliśmy do Mescherin, skąd można już było ścieżką wśród drzew zmierzać do Schwedt.


Zatrzymaliśmy się w Gartz przy resztkach mostu. Stoją przy nim trzy łuki: z drewna, stali i betonu, pokazujące z czego wykonany był most na przestrzeni wieków. Obok stoi kamień z podanymi informacjami.

Zdjęcia wykonane w Gartz przez Michała.




Przejechaliśmy przez drewniany mostek i dotarliśmy do Schwedt.


Przyszła pora na ujawnienie moich zamiarów. ;) Zaproponowałem, żeby będąc w Schwedt podjechać „jeszcze kawałek” na podnośnię w Niederfinow, gdzie byłem wcześniej z ekipą BS. Skąd taki pomysł? Ano stąd, że od rana jechało się nam znakomicie, forma wróżyła spokojne przejechanie 200 km, dumałem nawet o jakiejś „dokrętce” do 300! ;) Michał, który jeszcze niedawno kupił rower i zdobywał formę rowerzysty, obecnie jest szybko rozwijającym się cyborgiem, za którym trudno nadążyć. W każdym razie bez wysiłku przez 100 km trzymaliśmy prędkość 28-30 km/h (co nie było rozsądne przy planowanym dystansie i w upale dochodzącym do 36 st. C w słońcu, w którym cały czas praktycznie jechaliśmy).

Musieliśmy zdjąć kaski, bo jeszcze moment, a nasze głowy ugotowałyby się na twardo. ;) Upał był coraz bardziej nieznośny, więc przyszedł czas na zatrzymanie się na odpoczynek i posiłek wśród drzew przy wale przeciwpowodziowym przed Hochensaaten.




Miesjce naprawdę świetne!


Po posileniu się ruszyliśmy w stronę Hohensaaten, by tam znaleźć trasę do Oderberg i Niederfinow. Po przyjechaniu do Hohensaaten zaczęliśmy odczuwać skutki upału i tempa i przełożyliśmy wizytę na podnośni na inny termin, bowiem teraz oznaczałoby to dodatkowe 30 km. Przed nami przecież była kolejna setka.
Cyknęliśmy fotkę śluzie i pojechaliśmy do Hohenwutzen.


Kręcąc się po Hohenwutzen w poszukiwaniu sklepiku - o dziwo – natknęliśmy się w tej miejscowości na budkę sprzedającą…Fischbrötchen. Ne zaryzykowałem jednak, pomimo tego, że bardzo lubię te buły. Po prostu zbyt daleko od morza i nie wierzyłem w świeżość rybek, tym bardziej w upale 36 st.C. Sklepik się wreszcie znalazł i aż cud, że jeszcze istnieje, ponieważ tuż pod bokiem, dosłownie za mostem jest Osinów Dolny, gdzie nasi handlowcy sprzedają wszystko, co da się sprzedać. Targowiska ciągną się prawie pod Cedynię…;) Wsparliśmy więc ten opuszczony sklepik i smętne (nic dziwnego) małżeństwo go prowadzące, zakupując słodycze i lody. Wrażenie ciekawe, bo sklepik przypomina nasze stare sklepy „Społem” albo wiejskie „GS-y”.


Przejechawszy most na Odrze znaleźliśmy się w Polsce. Ruch spory, bo handel trwa. Zbliżając się do Cedynii, zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie rozegrała się bitwa wojsk Mieszka I i niemieckiego margrabiego Hodona. Tym razem naszym udało się wygrać. ;) Więcej informacji o bitwie TUTAJ.




Kiedy przejeżdżałem przez Cedynię poczułem, że coś się ze mną dzieje nie tak. Głowa zaczęła mi pulsować bólem, a nogi zrobiły się miękkie. Jeszcze przed chwilą będąc w miarę w pełni sił, teraz nie byłem prawie w stanie kręcić korbami. Płaskim terenem dojechaliśmy do leśnych wzgórz zaczynających się zaraz za Lubiechowem Dolnym. Jedyną opcją, której jeszcze mogłem używać było górskie przełożenie. Zupełnie nie wiem, co się ze mną działo. Upał był niesamowity, ale nie piłem mało, poszło prawie 2 litry izotonika, litr wody i pół litra jogurtu pitnego. Głowę miałem osłoniętą przed słońcem...W trakcie przerwy w lesie zmuszony byłem zaproponować dwie opcje: tzw. „telefon do przyjaciela” lub odbicie na Chojnę w Piasku, by tam wsiąść w PKP i wrócić tak do Szczecina. Jako, że PKP to chłam, a przedziały rowerowe to palarnia gromadząca tępych miłośników dymka, Michał zadzwonił po Elę, żeby podjechała po nas do Krajnika Dolnego ich kombi. Pozostawała jeszcze kwestia, jak ja mam się doczołgać do tego Krajnika.

Troszkę odpocząłem, ale ból rozsadzał mi głowę, nogi wiotkie nadal…jakoś jednak kręciłem. Jadąc przez las i niestety większość czasu pod górkę dotarliśmy do miejscowości Piasek, którą znam już z noclegu w trakcie ”Wyprawy Na Spływ Tratwami 2008”. Znajdująca się tam Leśniczówka „Piasek” posiada pokoje gościnne, można również rozbić tam namiot…więc trzeba tam w końcu wyruszyć w któryś weekend z jakąś sympatyczną ekipą rowerową, tym bardziej, że okoliczne tereny są wyjątkowo ciekawe, do Niemiec jest również blisko i można tam „zakotwiczyć” na 2-3 dni.
No dobra, marzenia marzeniami, a ja musiałem dojechać do Krajnika. ;)
Za miejscowością Zatoń droga w końcu przestała wyglądać w ten sposób ;))):



Można było już zjeżdżać do Krajnika Dolnego, gdzie zatrzymaliśmy się przy moście granicznym w knajpie „Przyjaźń” (sądząc po jakości neonu, to nazwa jeszcze z czasów socjalizmu ;))), która nie raz była odwiedzana już przez ekipę BS, bowiem serwuje znakomite zupy, w tym rewelacyjną pomidorową! Grillowane żarcie jest również dostępne.

Zasiedliśmy pod parasolami przy stołach, zamówiłem pomidorówkę, obmyłem się w łazience i troszkę lepiej się poczułem.


Przypuszczam, że mój stan wynikał albo z upału albo z faktu, że przez 14 dni prawie ciągiem, dzień w dzień jeździłem z Basią po Rugii i okolicach, choć w sumie były to przecież raczej relaksacyjne wycieczki. Być może prawda jest taka, że jak w żartach stwierdził Shrink: „Misiacz, Ty już jesteś po prostu stary…”

:)
:(
;)
;(
:|
:|
:|

Ech…do Szczecina zostało ledwie 60 km i nie było to w moim zasięgu. :|
Tak dumam tu i dumam, bo kiedy pokonywałem moją pierwszą 200-tkę, upał był również duży, no 28 st. a nie 36, ale jechałem wtedy zupełnie sam. Faktem jest, że tempa tak nie cisnąłem jak dziś…a dziś zrobiłem tak, jak nigdy nie robię. Teraz było 36 stopni, a mi było zimno i miałem gęsią skórkę...No dobra, dość!

Po jakimś czasie stwierdziliśmy, że jednak warto zadzwonić po moją Basię, żeby przyjechała po mnie również samochodem, bo ilość miejsca w samochodzie Michała na 2 rowery i 3 osoby (Ela, Michał i ja) mogłaby okazać się niewystarczająca. Na szczęście „Basia-Taxi” było wolne i nasz oldtimer z Basią za kółkiem pojawił się 3 minuty po przyjeździe Eli. Niestety, samochód z bagażnikami rowerowymi stał w garażu zastawiony motorkiem i Basia przyjechała naszym niezawodnym pojazdem.
Wymagał on pewnej reorganizacji wnętrza, jako że ściągnąłem Basię prosto z zakupów, no i kombi to jednak nie jest. ;)
Po prawej widoczne upchnięte dwie doniczki z lawendą. ;)))
Nieplanowany powrót z Krajnika Dolnego. © Misiacz

Korzystając z faktu, że wracaliśmy samochodem, zatrzymaliśmy się, by w Gartz zakupić kilka niezbędnych napojów izotonicznych "Gebraut nach dem deutschen Reinheitsgebot". ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 137.12 km (5.00 km teren), czas: 06:14 h, avg:22.00 km/h, prędkość maks: 54.00 km/h
Temperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2967 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)

Przygotowania do 4-dniowego wyjazdu...

Środa, 22 czerwca 2011 | dodano: 22.06.2011Kategoria Szczecin i okolice
Jako, że mamy w kraju kolejny „długi weekend”, postanowiliśmy z Basią kraj opuścić na parę dni… ;)))
Przed zaplanowanym trzydniowym (albo i czterodniowym) wyjazdem namiotowo-rowerowym z Basią zabrałem się za regulację przerzutki przedniej w jej rowerze. Poszło sprawnie, warto jednak było się przejechać i sprawdzić, co też tam nakombinowałem. Dobrze się złożyło, ponieważ…dzień przed wyjazdem pękł zacisk do sztycy siodełka i w zasadzie sztyca notorycznie wpadała do rury podsiodłowej.
Najbliżej miałem do sklepu –serwisu „Bikesquad” na ul. Starkiewicza i tam też za 14 zeta kupiłem zacisk Accenta. Wreszcie trzyma jak należy!
Nowy zacisk Accent. © Misiacz

Potem skoczyłem do Lidla, dokonać ostatnich mam nadzieję zakupów przedwyjazdowych. Ponieważ rowerek jest dość nowy, nie jest mój, a nasze społeczeństwo ma raczej lepkie łapy i chętnie zabiera cudzą własność, więc rower przypiąłem jak na polskie warunki przystało.
Oczywiście jest to wersja „light”, bo zapięcia są „tylko trzy” (no nie mam więcej;))) i nie są one najwyższych lotów.
Przypiąłem przednie koło do konstrukcji, siodełko spiąłem z ramą i tylnym kołem linką motocyklową (siodełko też może się przecież komuś przydać), dodatkowo zabezpieczyłem koło tylne. Liczyłem, że po wyjściu z szybkich z tego powodu zakupów zastanę dzięki temu jeszcze Basiowy rower w miejscu, w którym go zostawiłem.
Zabezpieczenie na polskie warunki. Wersja light. © Misiacz

Zakupy robiłem z lekkim niepokojem, ale kiedy wyszedłem, o dziwo nikt nie ukradł roweru, więc odetchnąłem z ulgą. Rozkułem pojazd i ruszyłem ponownie do „Bikesquad”, no bo wiadomo, jeżeli do wyjazdu pozostaje zaledwie niecały jeden dzień, to różne dziwne rzeczy się wtedy dzieją. Nie inaczej było teraz. Zaczęło strzykać i stukać w suporcie i to nielicho. Musiała Basia nieźle cisnąć ostatnio na tej Rugii. ;)))
Na szczęście mieli wolne moce przerobowe i będę mógł dziś odebrać rowerek.

P.S. Rowerek odebrałem. Tylko znów coś przerzutka zaczęła dziwnie łapać i zwołałem konsylium składające się z Gadzika i Sakwiarza.
Pogmerali na szybko i chodzi lepiej, ale widzę, że to dłuższa zabawa. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 16.53 km (3.00 km teren), czas: 00:46 h, avg:21.56 km/h, prędkość maks: 32.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 191 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Już wiem, kto mi przerzutkę rozregulował ;)))

Środa, 22 czerwca 2011 | dodano: 22.06.2011Kategoria Szczecin i okolice
Misiacz, coś tu nie gra z tą przerzutką...

Tu trzeba podciągnąć...

No i jak teraz chodzi?

Hmmmm...eee....coś chyba popieprzyłam! ;)))
Misiacz! Ratuj!!! ;)))
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Integracja transgraniczna „Mobil ohne Auto”.

Niedziela, 19 czerwca 2011 | dodano: 19.06.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
W tę niedzielę kluby turystyki rowerowej z Polski i z Niemiec wspólnie organizowały integracyjną imprezę rowerową pod nazwą „Mobil ohne Auto” („Mobilny bez samochodu”). Był tam również klub „Jantarowe Szlaki”, do którego należałem „za małolata”, a do którego wciąż należy mój tata (w sumie to on zaprosił mnie na ten wyjazd). Oczywiście załapałem się na rajdowy znaczek. ;)
Rajd polsko-niemiecki "Mobilny bez samochodu" © Misiacz

Start był ogłoszony na 7:30 na Głębokim lub 10:00 w Buku (nie wiem, po co tyle czasu na przejazd tak krótkiego odcinka), więc wykombinowałem sobie, że lepiej dłużej pospać, rano wrzucić rower mój i Basi na dach samochodu i rozładować je w Lubieszynie, żeby nie tłuc się ruchliwą drogą do granicy. Kiedy jednak Basia zobaczyła prognozy (deszcz), zrezygnowała z wyjazdu. Ja się troszkę guzdrałem i w sumie na granicy byłem o 9:45, a że do Buku chciałem dojechać od strony niemieckiej przez Bismark i Blankensee, więc było już nieco późno. Liczyłem, że złapię grupę już po stronie niemieckiej właśnie w Blankensee, gdzie planowany był poczęstunek. Ruszyłem nową ścieżką do Bismark.

Za Bismark skręciłem na Blankensee. Na tej drodze minął mnie Wober z ekipą, którą pozdrowiłem, ale niestety…nie rozpoznałem. Pozdrawiam. A na przyszłość dajcie sobie jakąś maskotkę na kierownicę, to poznam! ;)))

Dojechałem do Blankensee…

Już miałem wjeżdżać do Polski, a tam patrzę wtacza się ze 100 rowerów, a za nimi karetka pogotowia na "kogutach" (jechała za nami cały czas jako asysta, w razie czego).

W Blankensee zostaliśmy podjęci przez miejscowych gospodarzy ciastem domowej roboty, herbatką i napojami.


Prowadzą oni też swoją mini galerię tego, co tworzą…

W Blankensee po raz pierwszy pojechałem inną trasą na Pampow, nie znałem jej, mimo, że tyle lat już penetruję te tereny. Zawsze można się czegoś nowego dowiedzieć. W wiosce trzeba skręcić w prawo i minąć takie rzeźby sowy i grzybków.


Za Pampow grupa rozciągnęła się, jednym podjazd wychodził lepiej, innym gorzej, ale dało to pogląd na wielkość grupy.

Eskorta wciąż w…pogotowiu. ;)

Za Gruenhof skręciliśmy w prawo na Glasshuette, jednak tam nie dojeżdżaliśmy, bowiem skręciliśmy z drogi głównej w lewo na Borken. Tej trasy też nie znałem.
W Borken mieści się majątek, odzyskany przez spadkobierców w latach 90. Znów zobaczyłem coś nowego, a myślałem, że w okolicy widziałem prawie wszystko.

Niemieccy organizatorzy opowiadają historię majątku…

…a uczestnicy słuchają. ;)

Niektórzy niespecjalnie się zmęczyli. To elektrycznie wspomagany rower niemieckiego turysty, o zasięgu do 140 km na jednym ładowaniu akumulatora.

Cała grupa niestety nie zmieściła się w obiektyw.

Z Borken trasą, którą jeszcze nie jechałem dojechaliśmy do Koblentz, do mauzoleum rodziny von Eickstedt, które z kolei już widziałem.

Z Koblentz przez Breitenstein dojechaliśmy do Rothenklempenow, przez którą to miejscowość przejeżdżałem niezliczoną ilość razy. Tu muszę się przyznać, że przejeżdżałem jak przeciąg i nigdy nie przyszło mi do głowy, że może tam być tak ciekawy majątek ziemski, również należący swego czasu do rodziny von Eickstedt, która władała okolicznymi ziemiami . Ech…lepiej późno niż wcale. ;)
Folwark znajduje się za kościołem.

Zostaliśmy tam podjęci kawą, napojami oraz michą przepysznej grochówki (a raczej dania z grochu i warzyw) ze znakomitą kiełbaską (gotowany kabanos, pierwszy raz jadłem, super smakował). Sponsorowała to strona niemiecka ze środków regionalnych i unijnych. Dobrze, że jedzenie smakowało regionalnie, a nie unijnie. ;)

Po posiłku wyjrzałem przez drzwi wejściowe a tam…zaczęły gromadzić się ciężkie deszczowe chmury!



Lunął rzęsisty deszcz, na szczęście pozwolono nam wprowadzić rowery do sali, gdzie go przeczekaliśmy. Nie trwał długo, zresztą i tak odbywała się przemowa organizatorów. ;)


Deszcz jak szybko przyszedł, tak szybko poszedł, a my ruszyliśmy na zwiedzanie majątku Rothenklempenow.

Tu można zjeść, zwłaszcza Ci co jedzą dużo, a zabierają zawsze za mało. ;))) Gulaszowa z kluchami 3,50 EUR, cena do przyjęcia (do kupienia w tej knajpce na terenie posiadłości).

Na terenie folwarku znajduje się też stara baszta, obecnie służąca jako punkt widokowy.

Parę widoczków z baszty.


Wjazd do majątku.

Dojeżdża się tu od strony kościoła tą drogą.

Przy majątku znajduje się również mały park, w którym znajduje się staw, rzeźba i ciekawe ule.



Po zwiedzeniu tego folwarku i przyległości wsiedliśmy na rowery i przez Mewegen dojechaliśmy do Blankensee. Tam nastąpiło oficjalne zakończenie imprezy i tam też odłączyłem się od grupy.

Niemcy rozjechali się w różnych kierunkach, polska grupa ruszyła do Polski w kierunku Buku, a ja skręciłem na południe w stronę Bismark, ponieważ musiałem wrócić do Lubieszyna, gdzie oczekiwał na mnie pozostawiony samochód. Nie pojechałem teraz jednak do samego Bismark, ale odbiłem na Hochenfelde.

Tam też jest pałacyk, ale jest nieco zaniedbany (też wcześniej jakoś mi w oko nie wpadł). Przejechałem swoją ulubioną brzozową trasą do drogi wiodącej do Linken, gdzie wskoczyłem na ścieżkę i dojechałem do granicy, załadowałem rower na bagażnik i wróciłem do Szczecina. Kilkanaście minut po moim wejściu do domu nadciągnęły ciężkie chmury i zaczęła się ulewa…i tak mamy już godzinę 21:15, a z nieba nadal kapie. Miałem wyjątkowe szczęście do pogody na tym wyjeździe.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 64.02 km (2.00 km teren), czas: 03:27 h, avg:18.56 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1337 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Przygotowania do wyjazdu na Rugię.

Wtorek, 31 maja 2011 | dodano: 31.05.2011Kategoria Rugia od 2010..., Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Przygotowania do wypadu na Rugię. Przyszło mi jednak zmienić opony, bo zaczął już z nich wyłazić oplot, ale skoro ze mną przejechały blisko 14.000 km, w tym wyprawę na Suwalszczyznę, gdzie jeździłem z pełnym ekwipunkiem głównie po szutrach, to chyba miały prawo się zacząć rozwalać. Przednia jeszcze by dała radę, ale wolałem zmienić od razu komplet. Przez ten okres złapałem tylko 2 gumy, jedną z przodu, drugą z tyłu (za to obie dwudziurkowe).
Nawet tylna jeszcze ciągnie, w sobotę troszkę się bałem, ale pojechałem na blisko 150 km do wioski Wkrzan w Torgelow i wciąż żywa! ;)))
Schwalbe nie zawiodły mnie, więc kupiłem je ponownie, mam nadzieję, że też tyle posłużą.
Dętka Panracer zaskoczyła mnie tym, że producentem jest...Panasonic. Nawet nie wiedziałem. No to już wiem. :)))
Nowiutkie Schwalbe Marathon 700x35C. © Misiacz

Opnka założona, teraz tylko napompować na beton. © Misiacz

Światowid vel Svantevit już czeka! ;)))
Światowid na Rugii. Kap Arkona. © Misiacz
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 0.00 km (0.60 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)