- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
Czas w ruchu: | 1543:07 |
Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
Suma podjazdów: | 705 m |
Suma kalorii: | 719815 kcal |
Liczba aktywności: | 1354 |
Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
Więcej statystyk |
Dom-praca-dom.
Wtorek, 11 czerwca 2013 | dodano: 12.06.2013Kategoria Szczecin i okolice
Szybko na "Rosynancie" do firmy.
Chcę się z nim za niedługo mocno przeprosić, zakupić nowe SPD-y, koszyk na dodatkowy bidon i zmienić łańcuch i spędzić z nim nieco więcej czasu niż standardowo ;).
A to nowy biurowiec na ul. 1 Maja.

Z radością zauważam, że coraz więcej osób jeździ na rowerze nie tylko rekreacyjnie i w weekendy, ale również do pracy.
To stojak przed wspomnianym biurowcem.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 333 (kcal)
Chcę się z nim za niedługo mocno przeprosić, zakupić nowe SPD-y, koszyk na dodatkowy bidon i zmienić łańcuch i spędzić z nim nieco więcej czasu niż standardowo ;).
A to nowy biurowiec na ul. 1 Maja.

Z radością zauważam, że coraz więcej osób jeździ na rowerze nie tylko rekreacyjnie i w weekendy, ale również do pracy.
To stojak przed wspomnianym biurowcem.

Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
16.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 333 (kcal)
Bicie rekordu 400 km jednorazowo.
Piątek, 7 czerwca 2013 | dodano: 07.06.2013Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Dziś o godzinie 15:30 (ja o 15:00) ruszamy z ekipą ze Szczecina na bicie rekordu 400 km jazdy rowerem non-stop.
Czy się uda i czy poprawię swój rekord 300 km z roku 2011 (oj, jak to dawno było) ???
Zobaczymy...
Czyli do tego muszę dołożyć jeszcze stówkę!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Czy się uda i czy poprawię swój rekord 300 km z roku 2011 (oj, jak to dawno było) ???
Zobaczymy...
Czyli do tego muszę dołożyć jeszcze stówkę!

Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nowy rekord ponad 360 km pobity!
Piątek, 7 czerwca 2013 | dodano: 08.06.2013Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Początkowo wahałem się, czy w ogóle rzucać się na bicie kolejnego rekordu, bo zadawałem sobie pytanie "po co?".
Kiedy samotnie biłem w 2011 rekord samotnego przejazdu na trasie 300 km, wiedziałem po co i chciałem to zrobić, chciałem sobie coś tam udowodnić przed 40-stką (że mogę mieć trójkę z przodu w rekordzie, póki mam trójkę z przodu w wieku) ;))).
Tym razem inicjatywa nie wyszła ode mnie, dałem się namówić na zbiorowe bicie rekordu 400 km zorganizowane przez Jarka "Gadzika" na trasie Szczecin - Bad Muskau - Zielona Góra.
Ja od początku zapowiadałem, że jadę tylko po stronie niemieckiej aż wybije 200 km i zawracam pokonując kolejne 200 km, bo nie lubię jeździć po polskich drogach i nie znoszę PKP i 6 godzin telepania się pociągiem z Zielonej Góry do Szczecina (a to tylko 220 km). Wolalem te 6 godzin przeznaczyć na wracanie rowerem do domu.
Ostateczny skład grupy:
1) Paweł "Misiacz" (czyli ja)
2) Jarek "Gadzik"
3) Jurek "Jurektc"
4) Adrian "Gryf"
5) Grzesiek "Hruby"
6) Piotrek "Rammzes"
7) Patryk "Zawiessza"
Start odbywał się w piątek o 15:30 z Głębokiego, ja natomiast postanowiłem nie forsować się jazdą po mieście i górkach na dojeździe do Mescherin przez Dobrą i Lubieszyn i pojechałem od razu do Mescherin, spotykając po drodze Adriana, z którym powoli pedałowaliśmy do celu.
Grupa miała nas wchłonąć jadąc równym, spokojnym tempem 24-25 km/h (równe ustalone tempo to ważny element przy biciu rekordów).
Misiacz i jego ciężki TIR w Mescherin (niestety, nie potrafię "na lekko", nie dość, że mój rower bez niczego waży 17,5 kg, to z piciem i innymi pierdołami ważył ok. 25 kg, czyli tyle, co ponad 3 współczesne rowery szosowe ;))).
Tak się akurat złożyło, że TIR-a miałem tylko ja, reszta to rowery szosowe bądź zapakowane rozsądnie.
Czekało mnie ciężkie zadanie!

Kiedy zatrzymaliśmy się z Adrianem na popas w wiacie przed Schwedt, okazało się, że ... grupa już się do nas zbliża!
Zastanawialiśmy się, z jaką prędkością pędzą, bo na pewno nie z zakładaną!

Kiedy dojechaliśmy za Schwedt, grupa była już tylko 300 m za nami, ale zatrzymali się na popas.
Ja nie zamierzałem do tych oszołomów dołączać wcześniej niż to konieczne, bo w ich tempie swoim czołgiem to ja bym nie dojechał nawet na wysokość Osinowa Dolnego :))).

Nie minęło wiele czasu, gdy na zakręcie dostrzegliśmy pędzący (naprawdę pędzący) peleton!
Wpadli spoceni jak szczury, pot lał się z każdego, bo...zasuwali 30 km/h...nie ma co, idealne tempo na przejechanie 400 km!
Z tego, co usłyszałem, niektórzy mieli już dość...
Dobrze, że nie stawiłem się na Głębokim.
Podobno sprawcy są na pierwszym planie i "suszą zęby", ale są to oczywiście niesprawdzone pogłoski ;))).

Oczywiście przy takim obrocie sprawy nie należało oczekiwać, że będziemy jechać zakładanym tempem, bo wyszło, że jedziemy ok. 28 km/h, a przy parnej i gorącej pogodzie nie za dobrze do wróżyło.

Po dojechaniu do Hohenwutzen powiedziałem, że ja dalej jadę sam, bo to nie jest prędkość na bicie rekordu, którą bym wytrzymał przez kilkaset km, podobnie zresztą powiedział Grzesiek i sytuacja troszkę się uspokoiła, ale co się naszarpaliśmy, tego mięśnie już nie zapomną.
Na wysokości Gozdowic trafiliśmy na otwarty jeszcze "Imbiss" i niektórzy z koksów zakupili sobie po izotoniku ;).

Po przejechaniu ponad 140 km Jarek bardzo mądrze zarządził, że robimy sobie godzinny odpoczynek w McDonaldzie w Kostrzynie, aby uzupełnić kalorie, wpompować kofeinę i opłukać twarze z soli i muszek, których było zatrzęsienie i właziły wszędzie, nawet pod okulary!
Ja i moje mięśnie są "Gadzikowi" wdzięczne za to, inni pewnie też mają podobne zdanie.
Zdjęcie marnie wyszło, ale zamieszczam dla celów dokumentacji.

O dziwo, dalsza jazda ciemną nocą na lampach na trasie "Oder-Neisse" to była czysta przyjemność.
Temperatura świetna, tempo jak należy...no i ten klimat, kiedy oświetlona grupa przemieszcza się w ciemności.
Trzeba było tylko uważać na jeże, które właziły na drogę.
Jeden pewnie podrzucił igłę i mieliśmy łatanie dętki Patryka.

Po dojechaniu do Fraknfurtu podtrzymałem swoją decyzję i ruszyłem w powrotną drogę, a choć lekko pod wiatr, to już tempem zbliżonym do tego, które lubi mój organizm i mój TIR ;).
Okazało się, że do mnie chciał się jeszcze dołączyć Grzesiek i Patryk, co mnie bardzo ucieszyło.
Pożegnaliśmy się i koksy ruszyły na południe, a grupa umiarkowanych na północ, w kierunku na Lebus i dalej ;).

W Kostrzynie Patryk uznał, że pokonanie ponad 200 km to i tak jego rekord życiowy i mu starczy i rozsądnie stwierdził, że udaje się na stację kolejową.
My z Grześkiem ruszyliśmy dalej.
Zaczęło świtać...

Zrobiło się zimno, więc włożyliśmy na siebie, co tylko się dało (zdjęcie demo robione już w domu, ale tak jechałem jakiś czas) ;).

Gdy dochodziła godzina 4:00, zaczął nas morzyć sen, nieważne, że zimno i że pedałowaliśmy.
To było nie do opanowania i postanowiliśmy zdrzemnąć się w wiacie, co okazało się niemożliwe :(.

Tegoroczna edycja komarów jest aktywna rano, wieczór i w południe, w cieniu i w słońcu i pogryzieni musieliśmy szybko uciekać, przysypiając na kierownicach.
W tym momencie padł mi smartfon z Endomondo, a tym samym i aparat.
Miałem rezerwową starą Nokię i od tego momentu marne zdjęcia pochodzą z niej.
Przed Gross Neuendorf miałem nieciekawy epizod.
Nie spałem ponad dobę i cały czas na kręceniu.
W pewnym momencie doświadczyłem dziury w czasoprzestrzeni, w jednym momencie jechałem po ścieżce, a nie wiadomo kiedy teleportowałem się na krawędź skarpy, po której biegła ścieżka - miałem tzw. mikrosen.
To był sygnał, żeby znaleźć dobrą miejscówkę i trafiła się idealna - lądowisko dla UFO w Gross Neuendorf i dwie ławeczki.

Jak zalegliśmy o 5:00, padliśmy jak kamienie, ja obudziłem się o 6:15, Grzesiek przed 7:00.
To była dobra decyzja.

W znacznie lepszym stanie ruszyliśmy dalej wzdłuż "Oder-Neisse Radweg".
Oczywiście most kolejowy, gdzie miała być ścieżka nadal zamknięty z powodu "czegoś".

Po dojechaniu do Hohenwutzen wjechaliśmy na targowisko po polskiej stronie, gdzie w kawiarence wciągnęliśmy na śniadanie z Grześkiem po kawie, drożdżówce i pączku i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Choć jestem zadowolony ze swojego skórzanego siodełka, to po 220 km zacząłem czuć, że je mam, ale cieszę się, że nie czułem go tak jak inni już od początku ;).
Przy trasie pasie się mnóstwo owiec, są wśród nich jagniątka jak maskotki (zobaczcie, znalazłem jakoś czas na rekord i zrobienie zdjęcia owieczkom) :).

W wiacie przed Gartz odebraliśmy informację od koksów, że za 6 km strzeli im 400 i zbliżają się do Zielonej Góry, tymczasem ja miałem na liczniku "skromne" 301.
Jak ja się cieszę, że nie pojechałem dalej, tylko zawróciłem, bo zapewne bym zmarł.
Tu ciekawostka:
W 2011 roku samotnie biłem rekord 300 km, co zajęło mi ok. 14 godzin i do domu wróciłem prawie bez zmęczenia (jechałem w tempie 20-24 km/h bez szarpaniny, fotki, zwiedzanie), teraz jechaliśmy rwanym i niestabilnym tempem dochodzącym do 28 km/h, czasem nawet 30 kmh/h, a czas po 300 km miałem dziś...tylko o 20 minut krótszy niż w czasie mojego samotnego bicia rekordu.
Moja "samotna średnia": 21.21 km/h, moja "grupowa średnia szarpana": 22.05 km/h, różnica prawie żadna. Gdzie sens?
Wnioski?
Chłopaki, ja Was bardzo lubię, ale na bicie rekordów się więcej z Wami nie wybieram, co najwyżej na jakiś trening ;))).
Dalej niestety już była tylko walka z upałem, wiatrem i bólem zadu.
Myślałem, że po powrocie do Szczecina dokręcę jeszcze z Basią brakujące 40 km, ale tylko po nią pojechałem odebrać ją z pracy (była na rowerze), zakupiliśmy izotoniki w sklepie "1001 Piw", zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do domu.
Nie miałem już ani sił ani chęci spędzić kolejnych 2 godzin na siodełku w imę "czwórki z przodu rekordu", a oczy zamykały mi się na stojąco.
Oprócz powyższego do znużenia bardzo dołożył się upał, a ja upałów serdecznie nie znoszę.
Czy zamierzam jeszcze pokonać jakiś duży dystans ?
Na razie o tym nie myślę, ale ... wiecie, różnie bywa ;).

A to ślad trasy, ale część, bo niestety, Endomondo zdechło na 222 km, ale trasa była i tak generalnie "w te i we w te" ;)
Po co to robimy?
Może dlatego?
:)
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 7900 (kcal)
Kiedy samotnie biłem w 2011 rekord samotnego przejazdu na trasie 300 km, wiedziałem po co i chciałem to zrobić, chciałem sobie coś tam udowodnić przed 40-stką (że mogę mieć trójkę z przodu w rekordzie, póki mam trójkę z przodu w wieku) ;))).
Tym razem inicjatywa nie wyszła ode mnie, dałem się namówić na zbiorowe bicie rekordu 400 km zorganizowane przez Jarka "Gadzika" na trasie Szczecin - Bad Muskau - Zielona Góra.
Ja od początku zapowiadałem, że jadę tylko po stronie niemieckiej aż wybije 200 km i zawracam pokonując kolejne 200 km, bo nie lubię jeździć po polskich drogach i nie znoszę PKP i 6 godzin telepania się pociągiem z Zielonej Góry do Szczecina (a to tylko 220 km). Wolalem te 6 godzin przeznaczyć na wracanie rowerem do domu.
Ostateczny skład grupy:
1) Paweł "Misiacz" (czyli ja)
2) Jarek "Gadzik"
3) Jurek "Jurektc"
4) Adrian "Gryf"
5) Grzesiek "Hruby"
6) Piotrek "Rammzes"
7) Patryk "Zawiessza"
Start odbywał się w piątek o 15:30 z Głębokiego, ja natomiast postanowiłem nie forsować się jazdą po mieście i górkach na dojeździe do Mescherin przez Dobrą i Lubieszyn i pojechałem od razu do Mescherin, spotykając po drodze Adriana, z którym powoli pedałowaliśmy do celu.
Grupa miała nas wchłonąć jadąc równym, spokojnym tempem 24-25 km/h (równe ustalone tempo to ważny element przy biciu rekordów).
Misiacz i jego ciężki TIR w Mescherin (niestety, nie potrafię "na lekko", nie dość, że mój rower bez niczego waży 17,5 kg, to z piciem i innymi pierdołami ważył ok. 25 kg, czyli tyle, co ponad 3 współczesne rowery szosowe ;))).
Tak się akurat złożyło, że TIR-a miałem tylko ja, reszta to rowery szosowe bądź zapakowane rozsądnie.
Czekało mnie ciężkie zadanie!

Kiedy zatrzymaliśmy się z Adrianem na popas w wiacie przed Schwedt, okazało się, że ... grupa już się do nas zbliża!
Zastanawialiśmy się, z jaką prędkością pędzą, bo na pewno nie z zakładaną!

Kiedy dojechaliśmy za Schwedt, grupa była już tylko 300 m za nami, ale zatrzymali się na popas.
Ja nie zamierzałem do tych oszołomów dołączać wcześniej niż to konieczne, bo w ich tempie swoim czołgiem to ja bym nie dojechał nawet na wysokość Osinowa Dolnego :))).

Nie minęło wiele czasu, gdy na zakręcie dostrzegliśmy pędzący (naprawdę pędzący) peleton!
Wpadli spoceni jak szczury, pot lał się z każdego, bo...zasuwali 30 km/h...nie ma co, idealne tempo na przejechanie 400 km!
Z tego, co usłyszałem, niektórzy mieli już dość...
Dobrze, że nie stawiłem się na Głębokim.
Podobno sprawcy są na pierwszym planie i "suszą zęby", ale są to oczywiście niesprawdzone pogłoski ;))).

Oczywiście przy takim obrocie sprawy nie należało oczekiwać, że będziemy jechać zakładanym tempem, bo wyszło, że jedziemy ok. 28 km/h, a przy parnej i gorącej pogodzie nie za dobrze do wróżyło.

Po dojechaniu do Hohenwutzen powiedziałem, że ja dalej jadę sam, bo to nie jest prędkość na bicie rekordu, którą bym wytrzymał przez kilkaset km, podobnie zresztą powiedział Grzesiek i sytuacja troszkę się uspokoiła, ale co się naszarpaliśmy, tego mięśnie już nie zapomną.
Na wysokości Gozdowic trafiliśmy na otwarty jeszcze "Imbiss" i niektórzy z koksów zakupili sobie po izotoniku ;).

Po przejechaniu ponad 140 km Jarek bardzo mądrze zarządził, że robimy sobie godzinny odpoczynek w McDonaldzie w Kostrzynie, aby uzupełnić kalorie, wpompować kofeinę i opłukać twarze z soli i muszek, których było zatrzęsienie i właziły wszędzie, nawet pod okulary!
Ja i moje mięśnie są "Gadzikowi" wdzięczne za to, inni pewnie też mają podobne zdanie.
Zdjęcie marnie wyszło, ale zamieszczam dla celów dokumentacji.

O dziwo, dalsza jazda ciemną nocą na lampach na trasie "Oder-Neisse" to była czysta przyjemność.
Temperatura świetna, tempo jak należy...no i ten klimat, kiedy oświetlona grupa przemieszcza się w ciemności.
Trzeba było tylko uważać na jeże, które właziły na drogę.
Jeden pewnie podrzucił igłę i mieliśmy łatanie dętki Patryka.

Po dojechaniu do Fraknfurtu podtrzymałem swoją decyzję i ruszyłem w powrotną drogę, a choć lekko pod wiatr, to już tempem zbliżonym do tego, które lubi mój organizm i mój TIR ;).
Okazało się, że do mnie chciał się jeszcze dołączyć Grzesiek i Patryk, co mnie bardzo ucieszyło.
Pożegnaliśmy się i koksy ruszyły na południe, a grupa umiarkowanych na północ, w kierunku na Lebus i dalej ;).

W Kostrzynie Patryk uznał, że pokonanie ponad 200 km to i tak jego rekord życiowy i mu starczy i rozsądnie stwierdził, że udaje się na stację kolejową.
My z Grześkiem ruszyliśmy dalej.
Zaczęło świtać...

Zrobiło się zimno, więc włożyliśmy na siebie, co tylko się dało (zdjęcie demo robione już w domu, ale tak jechałem jakiś czas) ;).
Gdy dochodziła godzina 4:00, zaczął nas morzyć sen, nieważne, że zimno i że pedałowaliśmy.
To było nie do opanowania i postanowiliśmy zdrzemnąć się w wiacie, co okazało się niemożliwe :(.

Tegoroczna edycja komarów jest aktywna rano, wieczór i w południe, w cieniu i w słońcu i pogryzieni musieliśmy szybko uciekać, przysypiając na kierownicach.
W tym momencie padł mi smartfon z Endomondo, a tym samym i aparat.
Miałem rezerwową starą Nokię i od tego momentu marne zdjęcia pochodzą z niej.
Przed Gross Neuendorf miałem nieciekawy epizod.
Nie spałem ponad dobę i cały czas na kręceniu.
W pewnym momencie doświadczyłem dziury w czasoprzestrzeni, w jednym momencie jechałem po ścieżce, a nie wiadomo kiedy teleportowałem się na krawędź skarpy, po której biegła ścieżka - miałem tzw. mikrosen.
To był sygnał, żeby znaleźć dobrą miejscówkę i trafiła się idealna - lądowisko dla UFO w Gross Neuendorf i dwie ławeczki.

Jak zalegliśmy o 5:00, padliśmy jak kamienie, ja obudziłem się o 6:15, Grzesiek przed 7:00.
To była dobra decyzja.

W znacznie lepszym stanie ruszyliśmy dalej wzdłuż "Oder-Neisse Radweg".
Oczywiście most kolejowy, gdzie miała być ścieżka nadal zamknięty z powodu "czegoś".

Po dojechaniu do Hohenwutzen wjechaliśmy na targowisko po polskiej stronie, gdzie w kawiarence wciągnęliśmy na śniadanie z Grześkiem po kawie, drożdżówce i pączku i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Choć jestem zadowolony ze swojego skórzanego siodełka, to po 220 km zacząłem czuć, że je mam, ale cieszę się, że nie czułem go tak jak inni już od początku ;).
Przy trasie pasie się mnóstwo owiec, są wśród nich jagniątka jak maskotki (zobaczcie, znalazłem jakoś czas na rekord i zrobienie zdjęcia owieczkom) :).

W wiacie przed Gartz odebraliśmy informację od koksów, że za 6 km strzeli im 400 i zbliżają się do Zielonej Góry, tymczasem ja miałem na liczniku "skromne" 301.
Jak ja się cieszę, że nie pojechałem dalej, tylko zawróciłem, bo zapewne bym zmarł.
Tu ciekawostka:
W 2011 roku samotnie biłem rekord 300 km, co zajęło mi ok. 14 godzin i do domu wróciłem prawie bez zmęczenia (jechałem w tempie 20-24 km/h bez szarpaniny, fotki, zwiedzanie), teraz jechaliśmy rwanym i niestabilnym tempem dochodzącym do 28 km/h, czasem nawet 30 kmh/h, a czas po 300 km miałem dziś...tylko o 20 minut krótszy niż w czasie mojego samotnego bicia rekordu.
Moja "samotna średnia": 21.21 km/h, moja "grupowa średnia szarpana": 22.05 km/h, różnica prawie żadna. Gdzie sens?
Wnioski?
Chłopaki, ja Was bardzo lubię, ale na bicie rekordów się więcej z Wami nie wybieram, co najwyżej na jakiś trening ;))).
Dalej niestety już była tylko walka z upałem, wiatrem i bólem zadu.
Myślałem, że po powrocie do Szczecina dokręcę jeszcze z Basią brakujące 40 km, ale tylko po nią pojechałem odebrać ją z pracy (była na rowerze), zakupiliśmy izotoniki w sklepie "1001 Piw", zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do domu.
Nie miałem już ani sił ani chęci spędzić kolejnych 2 godzin na siodełku w imę "czwórki z przodu rekordu", a oczy zamykały mi się na stojąco.
Oprócz powyższego do znużenia bardzo dołożył się upał, a ja upałów serdecznie nie znoszę.
Czy zamierzam jeszcze pokonać jakiś duży dystans ?
Na razie o tym nie myślę, ale ... wiecie, różnie bywa ;).
A to ślad trasy, ale część, bo niestety, Endomondo zdechło na 222 km, ale trasa była i tak generalnie "w te i we w te" ;)
Po co to robimy?
Może dlatego?
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
360.46 km (2.00 km teren), czas: 16:21 h, avg:22.05 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 7900 (kcal)
Szczerze? Pędzikiem! Dom-praca-dom-tata-dom.
Czwartek, 6 czerwca 2013 | dodano: 06.06.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
31.20 km (2.50 km teren), czas: 01:17 h, avg:24.31 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Spacer na Głębokie...
Środa, 5 czerwca 2013 | dodano: 05.06.2013Kategoria Szczecin i okolice
Po ostatnim rowerowym pobycie na Rugii wyjazd na Głębokie nie jest jakąś specjalną atrakcją, więc troszkę przycisnąłem, żeby przedmuchać zawory i zajechałem na zakupy do "Elysium".
Trawniki na Jasnych Błoniach obsadzone piknikującymi niczym w Londynie i bardzo fajnie, gdyby jeszcze tylko psiarze nie wysadzali na sranie swoich psów, byłoby znacznie lepiej.

Ciekawe, czy zdecyduję się na piątkowe grupowe bicie rekordu 400 km na jeden raz?
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 557 (kcal)
Trawniki na Jasnych Błoniach obsadzone piknikującymi niczym w Londynie i bardzo fajnie, gdyby jeszcze tylko psiarze nie wysadzali na sranie swoich psów, byłoby znacznie lepiej.

Ciekawe, czy zdecyduję się na piątkowe grupowe bicie rekordu 400 km na jeden raz?
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
26.09 km (7.00 km teren), czas: 01:05 h, avg:24.08 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 557 (kcal)
Pożegnanie z "Łucznikiem" rocznik 1962.
Piątek, 24 maja 2013 | dodano: 24.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Dziś po raz ostatni pojechałem na rowerze "Łucznik" z roku 1962, który uratowałem kiedyś ze śmietnika (więcej na ten temat tutaj: KLIK).
Miałem plan zająć się jego renowacją i remontem, ale po pewnym czasie straciłem do tego serce i postanowiłem przekazać go w godniejsze ręce, czyli Krzyśkowi "Siwobrodemu", który jest pasjonatem klasyków.
Domowym sposobem załatałem przednią dętkę Made in USSR, przy pomocy łatki ze starej dętki i kleju "Kropelka", jako że nic lepszego pod ręką nie było, ale zadziałało ;).
Pewien problem mógł przedstawiać sposób jego przemieszczenia z Pomorzan do Pilchowa (blisko 15 km), ponieważ łożyska w suporcie już raczej w nim nie istnieją, w związku z czym korba / tarcza lata "w te i we w te", co powoduje ocieranie łańcucha o metalowy błotnik. Nie dość, że opór, to jeszcze efekty dźwiękowe nie z tej Ziemi.
Rozwiązaniem było odciągnięcie błotnika w stronę ramy przy pomocy taśmy typu "power tape", która...pękła wkrótce po tym, jak wyruszyłem.
Rozległ się przeraźliwy zgrzyt, więc zatrzymałem się w poszukiwaniu jakiegoś drutu, kabla czy czegokolwiek, czym mógłbym błotnik podwiązać.
Obok kręciła się starsza pani, która w pewnym momencie zapytała mnie:
- Nie ma Pan czasem zapalniczki?
- A mam - odpowiedział Misiacz - a nie ma Pani czasem sznurka? ;)))
- A chodź Pan na działkę moją, tu za garażem.
Poszedłem, dostałem i sznurek i kawałek kabla i coś skleciłem, co umożliwiało dalszą, hm, "jazdę" ;).

Wiedziałem, że nie będzie to zwykła przejażdżka, ale taka, która może skończyć się "telefonem do przyjaciela", bowiem korba kiwała się jak chciała, a i pedał niezbyt pewnie się trzymał ;).
Kiedy minąłem Głębokie, wiedziałem już, że teraz to i na piechotę bym doszedł.
Rowerek w sumie idzie fajnie jak czołg, obręcze ma jak w motocyklu, po bruku przejeżdżałem nim gładziutko (opony lekko baloniaste), pod górki też idzie mimo braku przerzutek i swojej masy.
W końcu dotarłem do królestwa "Siwobrodego" i mogłem zwolnić ;).

Ostatnie zdjęcie na rower i zabytkowe mocowanie torpeda "Łucznik" i...przekazuję rower Krzyśkowi.


Wypiłem herbatkę, obejrzałem kolekcję rowerów klasyków, pogadaliśmy i Krzysiek samochodem odstawił mnie do domu - za wszystko dziękuję.
Z miłą chęcią obejrzę za jakiś czas wskrzeszonego "Łucznika", tak czy inaczej cieszę się, że uratowałem go od śmierci na śmietniku.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 240 (kcal)
Miałem plan zająć się jego renowacją i remontem, ale po pewnym czasie straciłem do tego serce i postanowiłem przekazać go w godniejsze ręce, czyli Krzyśkowi "Siwobrodemu", który jest pasjonatem klasyków.
Domowym sposobem załatałem przednią dętkę Made in USSR, przy pomocy łatki ze starej dętki i kleju "Kropelka", jako że nic lepszego pod ręką nie było, ale zadziałało ;).
Pewien problem mógł przedstawiać sposób jego przemieszczenia z Pomorzan do Pilchowa (blisko 15 km), ponieważ łożyska w suporcie już raczej w nim nie istnieją, w związku z czym korba / tarcza lata "w te i we w te", co powoduje ocieranie łańcucha o metalowy błotnik. Nie dość, że opór, to jeszcze efekty dźwiękowe nie z tej Ziemi.
Rozwiązaniem było odciągnięcie błotnika w stronę ramy przy pomocy taśmy typu "power tape", która...pękła wkrótce po tym, jak wyruszyłem.
Rozległ się przeraźliwy zgrzyt, więc zatrzymałem się w poszukiwaniu jakiegoś drutu, kabla czy czegokolwiek, czym mógłbym błotnik podwiązać.
Obok kręciła się starsza pani, która w pewnym momencie zapytała mnie:
- Nie ma Pan czasem zapalniczki?
- A mam - odpowiedział Misiacz - a nie ma Pani czasem sznurka? ;)))
- A chodź Pan na działkę moją, tu za garażem.
Poszedłem, dostałem i sznurek i kawałek kabla i coś skleciłem, co umożliwiało dalszą, hm, "jazdę" ;).

Wiedziałem, że nie będzie to zwykła przejażdżka, ale taka, która może skończyć się "telefonem do przyjaciela", bowiem korba kiwała się jak chciała, a i pedał niezbyt pewnie się trzymał ;).
Kiedy minąłem Głębokie, wiedziałem już, że teraz to i na piechotę bym doszedł.
Rowerek w sumie idzie fajnie jak czołg, obręcze ma jak w motocyklu, po bruku przejeżdżałem nim gładziutko (opony lekko baloniaste), pod górki też idzie mimo braku przerzutek i swojej masy.
W końcu dotarłem do królestwa "Siwobrodego" i mogłem zwolnić ;).

Ostatnie zdjęcie na rower i zabytkowe mocowanie torpeda "Łucznik" i...przekazuję rower Krzyśkowi.


Wypiłem herbatkę, obejrzałem kolekcję rowerów klasyków, pogadaliśmy i Krzysiek samochodem odstawił mnie do domu - za wszystko dziękuję.
Z miłą chęcią obejrzę za jakiś czas wskrzeszonego "Łucznika", tak czy inaczej cieszę się, że uratowałem go od śmierci na śmietniku.
Rower:ŁUCZNIK 1962
Dane wycieczki:
13.69 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 25.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 240 (kcal)
Dom-praca-dom i dalszy rozwój rowerowej autostrady ;)))!
Czwartek, 23 maja 2013 | dodano: 23.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Wrażenie robi rozmach, z jakim realizowane jest w Szczecinie całe 860 cm drogi dla rowerów przy Uniwersytecie.
Jeszcze w poniedziałek był tu czarny asfalt (tak to wyglądało: KLIK, dziś jest czerwony, tylko patrzeć, jak zaczną tą autostradą sunąć tabuny rowerzystów ;))).

Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Jeszcze w poniedziałek był tu czarny asfalt (tak to wyglądało: KLIK, dziś jest czerwony, tylko patrzeć, jak zaczną tą autostradą sunąć tabuny rowerzystów ;))).


Rower:Koza
Dane wycieczki:
16.20 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Dom-praca-dom i zamulacz na trasie.
Środa, 22 maja 2013 | dodano: 22.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Dziś na ulicy Parkowej biegnącej przy Parku Żeromskiego trafił mi się "zamulacz ruchu", jakieś Audi snuło się 40 km/h, a wyprzedzić nie było jak ;))).
Jechałem na "Rosynancie" z wiatrem w plecy, więc to wiele wyjaśnia.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Jechałem na "Rosynancie" z wiatrem w plecy, więc to wiele wyjaśnia.

Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
16.10 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Zagadka na trasie dom-praca-dom.
Wtorek, 21 maja 2013 | dodano: 21.05.2013Kategoria Szczecin i okolice
Zupełnie tradycyjnie pojechałem na "Kozie" do pracy...ale...
Zgadnijcie, czyj rower zastałem zaparkowany przed moim biurem? ;)
Zwycięzca otrzymuje buteleczkę "Oettingera" w Loecknitz (jeśli pojedzie akurat;))).
REGULAMIN KONKURSU:
Z konkursu wykluczona jest niejaka Spinka vel Pani Kierownik, która delikwenta miała okazję poznać, Bronik, który wie o wszystkim oraz sam delikwent ;).
Zwycięska jest pierwsza odpowiedź.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Zgadnijcie, czyj rower zastałem zaparkowany przed moim biurem? ;)
Zwycięzca otrzymuje buteleczkę "Oettingera" w Loecknitz (jeśli pojedzie akurat;))).
REGULAMIN KONKURSU:
Z konkursu wykluczona jest niejaka Spinka vel Pani Kierownik, która delikwenta miała okazję poznać, Bronik, który wie o wszystkim oraz sam delikwent ;).
Zwycięska jest pierwsza odpowiedź.

Rower:Koza
Dane wycieczki:
16.00 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 334 (kcal)
Z Waren dookoła jeziora Mueritz (Park Narodowy Mueritz).
Poniedziałek, 20 maja 2013 | dodano: 20.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
!!!
UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ATTENTION! внимание!
Relacja będzie tak długa jak relacje Krzyśka "Siwobrodego" i tak pełna zdjęć, jak relacje Małgosi "Rowerzystki", więc wymaga nieco czasu na przejrzenie ;))).
***
To był bardzo "wypoczęty" weekend!
Najpierw, w piątek i sobotę miałem męską, morską przygodę na Bałtyku.
Niedzielę jednak chciałem poświęcić swojej głównej pasji, czyli rowerowi.
Pewnego dnia, tak sobie dumając wykombinowałem, że warto powtórzyć objazd jeziora Mueritz, które na próbę objechaliśmy z moją Basią w ubiegłym roku (bez map i z trasami odnajdowanymi na czuja na tzw. "misi nos") i wróciliśmy zauroczeni (ubiegłoroczna relacja w wersji słonecznej: KLIK).
Uważam, że warto porównać obie relacje, choćby dlatego, żeby zobaczyć jak słońce lub jego brak wpływa na odbiór krajobrazu.
Do objechania mieliśmy jezioro, którego długość wynosi ok. 40 km, czyli ponad 80 km trasy.
Tym razem wycieczka miała się odbyć w większym gronie, ale że punkt startowy znajduje się ok. 150 km od Szczecina, potrzebny był transport samochodowy.
Tu pakujemy po 7:30 rano na nasz samochodzik 3 rowery: Basi "Misiaczowej", "Bronika" i mój.

Z resztą drużyny, tj. "Foxikami", "Jaszkami" i Basią "Rudzielcem" umówieni byliśmy pod Mierzynem, ich samochód taszczył aż 5 rowerów!
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Waren nad jeziorem Mueritz, gdzie znaleźliśmy bezpłatny parking, gdzie mogliśmy zdjąć rowerki.
Taniec Słońca wykonany wcześniej przez Basię (przyznaję się, że tym razem miałem lenia i w nim nie uczestniczyłem) sprawił, że deszcz został przegoniony.
Na niebie były chmury, ale to najpewniej efekt mojego lenistwa ;))).

Ekipa gotowa do startu (plus ja schowany za aparatem;)!

Port-marina w Waren.
Nabzdyczony Misiacz, bo ładna stara łódka uciekła Basi spod obiektywu ;).

Nie uciekł za to zabytkowy wycieczkowiec.

Już na samym początku przeoczyłem ścieżkę w las, którą w ubiegłym roku wyniuchaliśmy z Basią, ale pojechaliśmy drogą do niej równoległą, asfaltową, prowadzącą na camping Ecktannen, przez który w ramach pokazu przejechaliśmy z drużyną.
Widok na jezioro Mueritz.

Szef zamieszania na tle mapy okolic.

Misiacz, jako typowy miłośnik tras asfaltowych i nienawidzący błota "błotofob", poprowadził ekipę odpowiednią trasą ;))).

...a nawet bardzo odpowiednią ;).

Po przebrnięciu przez największe zabagnienie, w suchym miejscu, w dziwnym lasku z czerwonymi drzewami zatrzymaliśmy się na popas.

Szuterek już był, błoto też, czas więc przeciągnąć grupę po głębokich kałużach ;))).
Jacek dokumentuje niecodzienne zjawisko (Misiacze prowadzące wycieczkę po tzw. "skrótach").
Można? Można! Ale czy zawsze trzeba?;))).

Tak nam się dobrze jechało, że przeoczyliśmy kolejny zjazd i zmierzaliśmy na zachód, w kierunku oddalającym nas od naszego jeziora...ale za to znaleźliśmy inne, z tarasem widokowym ;)
Jezioro Warnker See.


Mój "misi nos" wiercił się niespokojnie, czując, że trasa wiedzie w złym kierunku, więc zarządziłem odwrót, by wjechać na właściwą trasę...w tej części jest to Szlak Wiewiórki (pozdrawiamy Baśkę "Rudzielca") ;).

Wyjeżdżając z terenu Parku Narodowego Mueritz serdecznie podziękowałem miłośnikom błota za uczestnictwo i odesłałem ich do domów, bo już niedługo miały zacząć się szlaki asfaltowe.
Z propozycji powrotu tym samym szlakiem na razie nikt nie skorzystał...ale poczekajmy ;))).

Jechaliśmy wśród malowniczych moczarów i rozlewisk...

Zbliżając się do miejscowości Rechlin, w jednej z wiosek natknęliśmy się na takie oto cacko!
To audi uczestniczyło w Rajdzie Paryż-Pekin!

Stara barka w Rechlin.

Od pewnego czasu zamęczałem towarzystwo swoim nadspodziewanie niespodziewanym głodem, którego nijak nie mogłem zaspokoić.
Ponieważ jeszcze wydawało mi się, że 3 bułki na cały dzień to stanowczo za mało, więc złożona mi została propozycja dokarmiania Misiacza.
Ja nadal nie wierzyłem, że to wystarczy i kiedy ujrzałem Imbiss (tzw. "Bimbisik"), nie miałem zamiaru spod niego się ruszyć, póki nie zjem "kiełbasy z brata" (Bratwurst ;))).

Inni też skorzystali z okazji, zakupując lody i izotoniki, które zjedli i wypili w podstawionym pociągu, prowadzonym przez Marzenę "Foxikową" :).

Kiedy zaspokoiłem na dobre głód, ruszyliśmy...no, może nie do końca wszyscy.
"Bronik" grzebiąc w sakwach zagapił się i ruszył w chwilę po nas...tyle, że nie w tę stronę.
Najwidoczniej skorzystał z propozycji rezygnacji z asfaltów i ... ruszył w drogę powrotną tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
Po krótkich, acz intensywnych poszukiwaniach schwytaliśmy zbiega i ruszyliśmy we właściwą stronę ;).
Odcinek za Vipperow, minęliśmy już południowy koniec jeziora.

Na popasie, od dawna chciałem mieć fotkę w rzepaku, który niedługo przekwitnie :(.

Dalej trasą przez Zielow dojechaliśmy do malowniczej wioseczki Ludorf, gdzie znajduje się gotycki kościół o niesamowitym kształcie, który nazywam kościołem-UFO ;).

Za Ludorf, po raz kolejny celowo już nie wjechaliśmy na wytyczony tam odcinek szlaku wokół jeziora, ze względu na brak czasu, tak więc nadal nie wiem jak wygląda, ale zapewne jest w dużej części terenowy. Aby dokładnie go spenetrować, wydaje mi się, że konieczny byłby weekendowy biwak w okolicy.
Tymczasem ruszyliśmy inną bardzo ciekawą alternatywną trasą, która doprowadziła nas do przepięknego miasteczka Roebel.
Dla tego miejsca warto zmienić nieco marszrutę.
Basia przed fontanną w Roebel.

Gotycki kościół w tejże miejscowości.

Kamieniczki.

No i przepiękna marina w Roebel (dla tych, co chcą "za potrzebą" informuję, że są tam dostępne czyściutkie i darmowe WC).


Jak widać, Basiowy Taniec Slońca odniósł skutek i ... słońce wreszcie wyszło!
Na trasie do Klink...Rzepak, rzepak, rzepak...

Tocząc się aflatowymi drogami rowerowymi dotarliśmy do miejscowości Klink na zachodnim brzegu jeziora Mueritz, gdzie w przepięknym pałacu mieści się obecnie luksusowy hotel.

Za hotelem można zejść nad jezioro, w którym woda jest wręcz krystalicznie czysta!


Nasze Panie pozują na tle Mueritz ;).

Nie wracając już na asfalt, dalej jechaliśmy przez las wyznaczonym szlakiem szutrowym nad brzegiem jeziora.
Po raz pierwszy nim jechałem (wcześniej asfaltową alternatywą) i uważam, że jest piękny, choć jak widać z poniższej mapki, nieco drogi trzeba nadłożyć.
Tak czy inaczej, w końcu trzeba i tak wyjechać na asfaltową końcówkę wprowadzającą do Waren.
Nim jednak opuściliśmy Waren, po raz kolejny zapragnęliśmy zjeść przepyszny lahmacun (tzw. pizza turecka) w tym samym miejscu, co w ub. roku.
Jako, że jest to danie tutaj bardzo smacznie przyrządzane, więc aby je zakupić, odstaliśmy swoje w solidnej kolejce (rzadko spotykane).
Wreszcie!
Mamy to, co chcemy!


Po napchaniu się (tak, porcja jest ogromna) ruszyliśmy, by przed odjazdem do Szczecina zwiedzić starówkę w Waren.
Warto!


Ciekawy rowerek ;).

Uliczka...

Świetny mural wymalowany na ścianie jednej z kamieniczek!

Zbliżała się godzina 20:00, a przed nami było jeszcze załadowanie rowerów, dwie godziny jazdy, a następnie ich rozładowywanie w Szczecinie, więc czym prędzej załadowaliśmy się na samochody, cyknęliśmy pożegnalną fotkę i ruszyliśmy, by w okolicach godziny 23:00 dotrzeć w końcu do domu.

Mapka z naszą trasą:
:)
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1785 (kcal)
UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ATTENTION! внимание!
Relacja będzie tak długa jak relacje Krzyśka "Siwobrodego" i tak pełna zdjęć, jak relacje Małgosi "Rowerzystki", więc wymaga nieco czasu na przejrzenie ;))).
***
To był bardzo "wypoczęty" weekend!
Najpierw, w piątek i sobotę miałem męską, morską przygodę na Bałtyku.
Niedzielę jednak chciałem poświęcić swojej głównej pasji, czyli rowerowi.
Pewnego dnia, tak sobie dumając wykombinowałem, że warto powtórzyć objazd jeziora Mueritz, które na próbę objechaliśmy z moją Basią w ubiegłym roku (bez map i z trasami odnajdowanymi na czuja na tzw. "misi nos") i wróciliśmy zauroczeni (ubiegłoroczna relacja w wersji słonecznej: KLIK).
Uważam, że warto porównać obie relacje, choćby dlatego, żeby zobaczyć jak słońce lub jego brak wpływa na odbiór krajobrazu.
Do objechania mieliśmy jezioro, którego długość wynosi ok. 40 km, czyli ponad 80 km trasy.
Tym razem wycieczka miała się odbyć w większym gronie, ale że punkt startowy znajduje się ok. 150 km od Szczecina, potrzebny był transport samochodowy.
Tu pakujemy po 7:30 rano na nasz samochodzik 3 rowery: Basi "Misiaczowej", "Bronika" i mój.

Z resztą drużyny, tj. "Foxikami", "Jaszkami" i Basią "Rudzielcem" umówieni byliśmy pod Mierzynem, ich samochód taszczył aż 5 rowerów!
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Waren nad jeziorem Mueritz, gdzie znaleźliśmy bezpłatny parking, gdzie mogliśmy zdjąć rowerki.
Taniec Słońca wykonany wcześniej przez Basię (przyznaję się, że tym razem miałem lenia i w nim nie uczestniczyłem) sprawił, że deszcz został przegoniony.
Na niebie były chmury, ale to najpewniej efekt mojego lenistwa ;))).

Ekipa gotowa do startu (plus ja schowany za aparatem;)!

Port-marina w Waren.
Nabzdyczony Misiacz, bo ładna stara łódka uciekła Basi spod obiektywu ;).

Nie uciekł za to zabytkowy wycieczkowiec.

Już na samym początku przeoczyłem ścieżkę w las, którą w ubiegłym roku wyniuchaliśmy z Basią, ale pojechaliśmy drogą do niej równoległą, asfaltową, prowadzącą na camping Ecktannen, przez który w ramach pokazu przejechaliśmy z drużyną.
Widok na jezioro Mueritz.

Szef zamieszania na tle mapy okolic.

Misiacz, jako typowy miłośnik tras asfaltowych i nienawidzący błota "błotofob", poprowadził ekipę odpowiednią trasą ;))).

...a nawet bardzo odpowiednią ;).

Po przebrnięciu przez największe zabagnienie, w suchym miejscu, w dziwnym lasku z czerwonymi drzewami zatrzymaliśmy się na popas.

Szuterek już był, błoto też, czas więc przeciągnąć grupę po głębokich kałużach ;))).
Jacek dokumentuje niecodzienne zjawisko (Misiacze prowadzące wycieczkę po tzw. "skrótach").
Można? Można! Ale czy zawsze trzeba?;))).

Tak nam się dobrze jechało, że przeoczyliśmy kolejny zjazd i zmierzaliśmy na zachód, w kierunku oddalającym nas od naszego jeziora...ale za to znaleźliśmy inne, z tarasem widokowym ;)
Jezioro Warnker See.


Mój "misi nos" wiercił się niespokojnie, czując, że trasa wiedzie w złym kierunku, więc zarządziłem odwrót, by wjechać na właściwą trasę...w tej części jest to Szlak Wiewiórki (pozdrawiamy Baśkę "Rudzielca") ;).

Wyjeżdżając z terenu Parku Narodowego Mueritz serdecznie podziękowałem miłośnikom błota za uczestnictwo i odesłałem ich do domów, bo już niedługo miały zacząć się szlaki asfaltowe.
Z propozycji powrotu tym samym szlakiem na razie nikt nie skorzystał...ale poczekajmy ;))).

Jechaliśmy wśród malowniczych moczarów i rozlewisk...

Zbliżając się do miejscowości Rechlin, w jednej z wiosek natknęliśmy się na takie oto cacko!
To audi uczestniczyło w Rajdzie Paryż-Pekin!

Stara barka w Rechlin.

Od pewnego czasu zamęczałem towarzystwo swoim nadspodziewanie niespodziewanym głodem, którego nijak nie mogłem zaspokoić.
Ponieważ jeszcze wydawało mi się, że 3 bułki na cały dzień to stanowczo za mało, więc złożona mi została propozycja dokarmiania Misiacza.
Ja nadal nie wierzyłem, że to wystarczy i kiedy ujrzałem Imbiss (tzw. "Bimbisik"), nie miałem zamiaru spod niego się ruszyć, póki nie zjem "kiełbasy z brata" (Bratwurst ;))).

Inni też skorzystali z okazji, zakupując lody i izotoniki, które zjedli i wypili w podstawionym pociągu, prowadzonym przez Marzenę "Foxikową" :).

Kiedy zaspokoiłem na dobre głód, ruszyliśmy...no, może nie do końca wszyscy.
"Bronik" grzebiąc w sakwach zagapił się i ruszył w chwilę po nas...tyle, że nie w tę stronę.
Najwidoczniej skorzystał z propozycji rezygnacji z asfaltów i ... ruszył w drogę powrotną tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
Po krótkich, acz intensywnych poszukiwaniach schwytaliśmy zbiega i ruszyliśmy we właściwą stronę ;).
Odcinek za Vipperow, minęliśmy już południowy koniec jeziora.

Na popasie, od dawna chciałem mieć fotkę w rzepaku, który niedługo przekwitnie :(.

Dalej trasą przez Zielow dojechaliśmy do malowniczej wioseczki Ludorf, gdzie znajduje się gotycki kościół o niesamowitym kształcie, który nazywam kościołem-UFO ;).

Za Ludorf, po raz kolejny celowo już nie wjechaliśmy na wytyczony tam odcinek szlaku wokół jeziora, ze względu na brak czasu, tak więc nadal nie wiem jak wygląda, ale zapewne jest w dużej części terenowy. Aby dokładnie go spenetrować, wydaje mi się, że konieczny byłby weekendowy biwak w okolicy.
Tymczasem ruszyliśmy inną bardzo ciekawą alternatywną trasą, która doprowadziła nas do przepięknego miasteczka Roebel.
Dla tego miejsca warto zmienić nieco marszrutę.
Basia przed fontanną w Roebel.

Gotycki kościół w tejże miejscowości.

Kamieniczki.

No i przepiękna marina w Roebel (dla tych, co chcą "za potrzebą" informuję, że są tam dostępne czyściutkie i darmowe WC).


Jak widać, Basiowy Taniec Slońca odniósł skutek i ... słońce wreszcie wyszło!
Na trasie do Klink...Rzepak, rzepak, rzepak...

Tocząc się aflatowymi drogami rowerowymi dotarliśmy do miejscowości Klink na zachodnim brzegu jeziora Mueritz, gdzie w przepięknym pałacu mieści się obecnie luksusowy hotel.

Za hotelem można zejść nad jezioro, w którym woda jest wręcz krystalicznie czysta!


Nasze Panie pozują na tle Mueritz ;).

Nie wracając już na asfalt, dalej jechaliśmy przez las wyznaczonym szlakiem szutrowym nad brzegiem jeziora.
Po raz pierwszy nim jechałem (wcześniej asfaltową alternatywą) i uważam, że jest piękny, choć jak widać z poniższej mapki, nieco drogi trzeba nadłożyć.
Tak czy inaczej, w końcu trzeba i tak wyjechać na asfaltową końcówkę wprowadzającą do Waren.
Nim jednak opuściliśmy Waren, po raz kolejny zapragnęliśmy zjeść przepyszny lahmacun (tzw. pizza turecka) w tym samym miejscu, co w ub. roku.
Jako, że jest to danie tutaj bardzo smacznie przyrządzane, więc aby je zakupić, odstaliśmy swoje w solidnej kolejce (rzadko spotykane).
Wreszcie!
Mamy to, co chcemy!


Po napchaniu się (tak, porcja jest ogromna) ruszyliśmy, by przed odjazdem do Szczecina zwiedzić starówkę w Waren.
Warto!


Ciekawy rowerek ;).

Uliczka...

Świetny mural wymalowany na ścianie jednej z kamieniczek!

Zbliżała się godzina 20:00, a przed nami było jeszcze załadowanie rowerów, dwie godziny jazdy, a następnie ich rozładowywanie w Szczecinie, więc czym prędzej załadowaliśmy się na samochody, cyknęliśmy pożegnalną fotkę i ruszyliśmy, by w okolicach godziny 23:00 dotrzeć w końcu do domu.

Mapka z naszą trasą:
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
87.20 km (40.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:16.66 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1785 (kcal)