MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Müritz National Park z przygodami...

Niedziela, 12 sierpnia 2012 | dodano: 13.08.2012Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dzień wcześniej (w sobotę) miałem jechać w 15-osobowej ekipie na wycieczkę Stralsund-Greifswald-Peenemünde-Anklam z wykorzystaniem niemieckich kolei. W wieczór przed wyjazdem poczułem jednak coś dziwnego, jakieś odpychanie wręcz od tego wyjazdu, co mi się nigdy wcześniej nie zdarzało. Nic to, zwaliłem to na karb zmęczenia i nastawiłem budzik na rano. Po przebudzeniu poczułem jeszcze większe odpychanie od tego wyjazdu i postanowiłem, że dobrze się nawet składa, bo mam sporo przygotowań do rowerowej wyprawy z Basią i odwołałem swoje uczestnictwo.
Czym było to przeczucie, nie wiem, w każdym razie dowiedziałem się, że jednego z uczestników Polizei ukarała mandatem 25 EUR za użycie komórki na rowerze, że Krzyśkowi „Monterowi" pękła kierownica i resztę trasy zrobił trzymając tylko pozostałą lewą połówkę (gratulacje za dzielność ;))) oraz, że plan i atmosfera całej wycieczki i zwiedzania Peenemünde "zdechły" dzięki jednemu uczestnikowi, który podobno uznał, że to co on chce jest ważniejsze, niż to co chce pozostałe 13 osób (opieram się na zeznaniach "poszkodowanego", więc do końca nie wiem, jakie były odczucia reszty) .
Skoro otrzymałem takie relacje od tych co pojechali, to dziękuję swojemu aniołowi-stróżowi, że nie pojechałem, choć w ciągu dnia odczuwałem pewien żal (za to podgoniłem z przygotowaniami).

Tyle tytułem przydługiego wstępu. Pozostała niedziela i niezrealizowany z powodu fatalnej pogody plan objazdu Pojezierza Müritz (przepiękne, ogromne), na który to objazd dużo wcześniej planowaliśmy po zapakowaniu się na samochód pojechać z Małgosią "Rowerzystką" wg trasy zaprojektowanej przez nią. Tyle tylko, że wtedy kiedy mogliśmy jechać we trójkę, padał deszcz. Dziś natomiast pogoda miała być przyjemna, za to Małgosia nie mogła z nami jechać. Pogoda jaka jest - każdy widzi - dzień też robi się coraz krótszy, więc "cykloza" sprawiła, że o 8:15 rano ruszyliśmy z Basią "Misiaczową" spod garażu do Waren. Przed nami było ok. 150 km jazdy samochodem (2 godziny).

Domyślaliśmy się, że Waren i jezioro Müritz są piękne, ale nie spodziewaliśmy się, że aż takie wrażenie na nas wywrą!


Okolica jest nie tylko piękna, ale też ma w sobie to "coś", jakiś klimat, którego nie psuły nawet spore ilości turystów spacerujących po uliczkach. Może dlatego, że mimo sporej ilości ludzi, na ulicę nie wylewał się jazgot muzyki z głośników, nie roznosił się smród przepalonego oleju, a w sklepikach na każdym rogu nie sprzedawano dmuchanych kół do pływania :).

Na uliczkach starówki w Waren obowiązuje też zakaz jazdy na rowerze w godzinach od 10:00 do 18:30.
Same uliczki są malownicze, mnóstwo na nich szachulcowych domów.



Ze starówki schodzi się do portu.


Odnieśliśmy wrażenie, że jezioro Müritz, chyba ze względu na swoją wielkość, traktowane jest trochę jak morze.

Zwiedzanie miasteczka trzeba było, choć z niechęcią, kończyć. Ruszyliśmy około 11:30, a przed nami było ok. 80 km po szlakach rowerowych (i tu proszę tego nie rozumieć jako idealnie gładkiej niemieckiej asfaltowej drogi dla rowerów) wiodących w dużej części przez tereny parku narodowego Müritz National Park.
Rychło okazało się, że 80 km nie zawsze jest równe 80 km :))).
Z początku było dość niewinnie, co rusz wyprzedzaliśmy grupki niemieckich rowerzystów (na marginesie taka uwaga - zauważyliśmy już dawno, że tam jeżdżą głównie osoby starsze, a prawie każdy kto jeździ - jeździ w stroju cywilnym, nie sportowym).

Około godziny 12:00 poczuliśmy chęć na kanapkę, więc zatrzymaliśmy się przy jednym z pomostów z widokiem na Müritz.

Nadal ścieżka była asfaltowa i zwodniczo gładka, może dlatego, że prowadziła na camping Ecktanen.

Po drodze minęliśmy malowniczą plażę.

Jako, że chodzi nam po głowach zakotwiczenie na nim (być może) w miesiącu "mniej turystycznym", więc postanowiliśmy na niego zajechać na rekonesans.
Nawet może być, choć do francuskich, gdzie każdy ma swoją wygrodzoną żywopłotem działkę z prądem to mu daleko (jak większości, które znam).

Troszkę się pokręciliśmy oceniając infrastrukturę, ale sierpniowy tłumek nas szybko wypłoszył i zagłębiliśmy się w park narodowy.
Słowo "zagłębiliśmy" można tu poniekąd traktować dosłownie, bowiem gruntowy szlak rowerowy jest miejscami podmokły i koła zapadały się w błocie.

Za chwilę nie był już podmokły i albo grzęźliśmy w piachu albo podskakiwaliśmy na wykrotach.
Nie twierdzę, że tak było cały czas, ale te niedogodności dało się odczuć. Na szczęście widoki są tam świetne.
Szlak przebiega też odcinkami twardszymi, obrzeżem lasu.


Do tego momentu było fajnie.
Potem humory nam siadły, widocznie "Master of Puppets" (jak nazywam jednego z boskich urzędasów, gnoja, który siedzi na chmurze i psuje ludziom życie albo zsyła deszcze na rowerzystów) nie chciał odpuścić.
W pewnym momencie przednie koło Basi roweru wylądowało w grząskim piachu i skręciło się o 90 stopni, a Basia wylądowała na ziemi.
Straty:
1) Basia uderzyła się w to samo kolano, które dopiero co skończyła leczyć. Prawdopodobnie cała kuracja i ból od nowa! Fuck you, Master of Puppets, fuck you!
2) Mamy też "w plecy" równowartość 100 EUR, bowiem przy skręcaniu kierownicy ułamała się przednia lampa diodowa typu "ksenon" (tak świeci...świeciła znaczy), a tyle taka lampa niestety kosztuje. Mój "VQRV" był tym większy, że do wyjazdu na wyprawę pozostało niewiele czasu (szybko ucieka), a nas czeka dodatkowy wydatek.
Nie będzie to wprawdzie 100 EUR, tylko mniej, bo przecież nie kupimy lampy wartej tyle co pół roweru i Basia musi się raczej cofnąć do epoki światła halogenowego.
Nie chciałem odcinać kabli (lampa wydaje mi się trudno- albo nierozbieralna) i z nadzieją, że jednak uda się coś pokleić, przymocowałem ją taśmą i zipem do linki i tak sobie dalej jechała.

Kiedy lepiłem nieszczęsną lampę, zaraz zatrzymali się niemieccy rowerzyści i zapytali, czy coś się stało i czy może pomóc (tak, możecie pomóc: weźcie jakąś starą rakietę V-2 i zestrzelcie chmurę, ma której siedzi ten gnojek "Master of Puppets").
W dość minorowych nastrojach ruszyliśmy dalej.
Najbardziej złośliwe jest to, że ta kupka piachu pojawiła się dosłownie kilkaset metrów, nim na dobre zaczęły się już takie trasy:

Dobrze, że widoki przepiękne są na tym szlaku i "odsysały" z nas stopniowo "VQRVA".


Minęły trzy godziny, a my mieliśmy za sobą dopiero 30 km!
Człowiek myśli, że jak zrobi sprawnie ponad 200 w jeden dzień, to 80 km to pestka, tymczasem nic bardziej błędnego.
Teren i spadek nastroju robią swoje.
Tymczasem zbliżaliśmy się - cały czas jadąc niebieskim szlakiem "Müritz Rundweg" - do miejscowości Rechlin.
Tam "zostałem zmuszony" przez Basię do wykonania kolejnego zdjęcia "marynistycznego" :))).

Trzeba było schować aparat i jechać dalej, bo czas płynął szybko i chcieliśmy przed nocą wrócić do domu w Szczecinie.
Minęliśmy południowy skraj jeziora i po popasie w Vipperow skierowaliśmy się (w zasadzie to szlak nas skierował) na Zielow i Ludorf.
Do Zielow szlak przez 2 km wiedzie trasą niczym "skróty" Krzyśka "Montera”, malowniczą wprawdzie, ale nieziemsko trzęsąca rowerem ścieżką z ażurowych płyt.

Zielow to kolejna malownicza wioseczka na trasie z interesującym kościołem szachulcowym.

Z Zielow już dobrą drogą dojechaliśmy do przepięknej wioseczki Ludorf.

Normalnie aż musiałem gwałtownie zahamować, bo takiego kościoła to jeszcze nie widziałem!
Przeciekawy kształt i tylko żałuję, że ten fragment musiałem robić pod słońce.

Inne ujęcie.

Wąskie wejście do kościółka (na szczęście jeszcze się mieszczę;))).

Naszym następnym celem na trasie była miejscowość Röbel, do której pojechaliśmy najkrótszą trasą, rezygnując z żalem z wijącego się brzegiem jeziora szlaku, co pozwoliło zaoszczędzić 5 km i uniknąć możliwej jazdy terenowej.
Prawda jest taka, że te 80 km to jest trasa na dwa dni, jeżeli chce się chłonąć uroki każdego miejsca i zwiedzać piękne miejscowości.
Nie inaczej było w Röbel. Jeżeli napiszę, że miasteczko jest piękne, malownicze i klimatyczne, to na pewno będę się powtarzał, ale...no takie ono jest.
Przejechaliśmy przez historyczne centrum, niestety, omijając sporo zabytków (czas).


Po drodze wstąpiliśmy jeszcze na marinę...i do czyściutkiej i o dziwo darmowej toalety.

Znów z żalem musieliśmy ominąć część szlaku "Müritz Rundweg" i zamiast na Marienfelde, skierowaliśmy się bezpośrednio na Waren, na szczęście i tu wiedzie doskonała droga dla rowerów.
Na postoju zamieniłem kilka słów z dalekimi krewnymi, większość się na mnie wypięła :))).

Jadąc, myślałem sobie, że gdybym sugerował się wyjątkowo nietrafnymi ostatnio prognozami pogody, gdybym uwierzył w zapowiadane opady, wtedy ominęłyby mnie takie widoki (no i gdzie tu deszcz?).

Dobrze, że tak dumając nie straciłem spostrzegawczości, bowiem w miejscowości Klink między drzewami alei dojazdowej mignęło mi coś niesamowicie interesującego.
Zawołałem Basię, która mknęła dalej i ... naszym oczom ukazał się taki oto widok:

To zamek Klink, w którym obecnie mieści się luksusowy hotel.
Warto było odbić z trasy na chwilę.
Z zamku zjechaliśmy do jeziora Müritz, które w końcu trzeba było przywitać osobiście i dotknąć (woda czysta-przejrzysta).

Przy wyjeździe z Klink znajduje się kolejny hotel w zabytkowym budynku.

Nie "niepokojeni" więcej przez liczne atrakcje dojechaliśmy do przedmieść Waren.
Tam zaskoczyło nas coś takiego jak ulica wyłącznie dla rowerów - podkreślam ULICA, a nie ścieżka - samochodami mogą dojeżdżać tam do posesji wyłącznie mieszkańcy!

Jak się okazało, uliczka ta przywiodła nas bezpośrednio do ulicy, na której pozostawiliśmy swój samochód.
Ponieważ rano wjeżdżałem od przeciwnej strony, nie mogłem widzieć znaku na odległym końcu ulicy, że postój tam dozwolony jest do 3,5 godziny i trzeba wystawić specjalny papierowy/plastikowy zegar na szybie, gdzie zaznacza się godzinę przyjazdu. Z niepokojem obszedłem samochód w poszukiwaniu blokady - nie ma, zajrzałem pod wycieraczkę - mandatu nie ma. No, w ogóle dobrze, że samochód był, a nie został odholowany :).
Może to dlatego, że niedziela, a może akurat tam się tego nikt nie czepia?
W każdym razie najwyraźniej "Master of Puppets" przysnął i nie wyciął nam kolejnego figla.
Korzystając z senności tego gnojka, pomknęliśmy jeszcze do portu, gdzie zamówiliśmy po porcji lahmacun, zwanej chyba przez i dla Europejczyków pizzą turecką :))).
Była tak pyszna, że jedną zabraliśmy jeszcze do domu!

O godzinie 18:30, po załadowaniu rowerów na dachy i zabezpieczeniu resztek lampy ruszyliśmy do Szczecina, do którego dotarliśmy po 2 godzinach mojej jazdy i Basiowego snu :).
P.S. Natężenie „klimatyczności” tych rejonów jest dla mnie porównywalne z Rugią, choć to oczywiście inny klimat, ale to sprawia, że ja tam jeszcze wrócę !!! :))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 82.00 km (40.00 km teren), czas: 04:56 h, avg:16.62 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1680 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(13)

K o m e n t a r z e
Piękne zdjęcia, wspaniała relacja; dziękuję Misiaczu za możliwość zwiedzenia tylu ciekawych miejsc, choćby na razie tylko wirtualnie. Jednak wzbudzasz chęć do pojechania Twoim (Waszym) śladem, bezustannie i regularnie rozsiewając wirus cyklozy. Basi kolanu życzę szybkiego powrotu do formy.
haniamatita
- 06:08 środa, 15 sierpnia 2012 | linkuj

Jaszek, słowo destynacja jest równie "polskie" jak dedykowany samochód (czyli np. specjalnie dobrany - po naszemu - a dedykować to można wiersz babci swojej) czy też ekskluzywny wywiad (czyli normalnie wywiad na wyłączność)...no bo jak wywiad może być ... ekskluzywny?
Jestem tłumaczem, rozumiem, co autor ma na myśli, ale doprowadza mnie to do pasji, spotkałem się nawet z określeniem "akomodacja pracowników", gdzie tenże pewnie autor miał na myśli zakwaterowanie (accommodation), tymczasem po polsku to akomodacja to może być oka, a nie pracownika.
To nic do Ciebie, to nasze dziennikarzyny sieją taką nowomowę. Takie czasy.

Więcej TUTAJ.
Misiacz
- 21:27 wtorek, 14 sierpnia 2012 | linkuj
Gdzie się do niemcowa nie ruszyć to jakaś Marina ;-)
Przez Ciebie niedługo zabraknie mi miejsca w zeszycie, gdzie zapisuje (uwaga, trudne słowo używane w branży turystycznej) destynacje warte zobaczenia...
Jaszek
- 19:47 wtorek, 14 sierpnia 2012 | linkuj
JAk zawsze przepięknie I fotki, i relacja choć brakuje mi Misiacza brodzącego i zrywającego nenufary dla Basi No i zdjęcie tej przepysznej pizzy tureckiej by się przydało. Choć pewnie zniknęła w tempie błyskawicznym i nie było co fotografować. Ale ponoć pojechała jakaś do domu... Gość - 08:17 wtorek, 14 sierpnia 2012 | linkuj
No to jednak dobrze że nie ruszałem się rowerem za daleko w sobotę.
Albo by połamał lampę , albo kierownicę albo zgubiłbym się albo .. zapłacił mandat za jazdę po autostradzie.
Ale troszeczkę wszystkim zazdroszczę.
siwobrody
- 21:08 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
Z dużą przyjemnością obserwuję Twoje rodzinne wycieczki, podobnie jak inni komentatorzy jestem zachwycony opisem przygód, a podoba mi się, że nawet te przykre znosisz ze spokojem. Zdjęcia wyśmienite, Basi życzę by kontuzja jednak nie pozostawiła śladów.
jotwu
- 20:44 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
Dziękujemy z Basią za komentarze...
Sargath, no fakt, znam jeden / jedną(?) autobahn(ę) u nas: jeziorko Derdowskiego - Taczaka, powala mnie na kolana :))).
Gorzej z nerwami, gdy piesi łażą po tym czymś, wtedy tęsknię za Twoim wymiarem sprawiedliwości, hehe ;).
Misiacz
- 20:42 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
Paweł, jak zwykle chylę czoło ze wspaniałej relacji rowerowej...wycieczka zjawiskowa, tereny przepiękne, jezioro Müritz naprawdę godne objechania rowerem.
srk23
- 19:55 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
I dobrze, że wrócicie. Mam nadzieję, że następnym razem już pojadę z Wami. Ależ mi szkoda, że tym razem się nie udało :(
rowerzystka
- 13:29 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
Nawet pizzę turecką jedliśmy w tym samym miejscu....przepiękne tereny...
jewti
- 11:49 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
daj sobie spokój z tym niemcami, same nerwy tam masz :P wracaj do polski na autobahny rowerowe :P:P:P
sargath
- 11:42 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
Wycieczka super, jedynie tej lampki szkoda...
michuss
- 09:09 poniedziałek, 13 sierpnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!