MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypadziki do Niemiec

Dystans całkowity:23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%)
Czas w ruchu:1225:30
Średnia prędkość:19.00 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:13 m
Suma kalorii:480913 kcal
Liczba aktywności:310
Średnio na aktywność:76.43 km i 4h 02m
Więcej statystyk

Na wesoło z Basią i Bronikiem do Ueckermunde :)))

Niedziela, 3 kwietnia 2016 | dodano: 03.04.2016Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nie wiem, dlaczego w tym roku mamy taką obsuwę z wyjazdami.
Kiedyś regularnie przez cały rok wypady, zima czy lato (przynajmniej ja), a teraz...sam nie wiem, co się dzieje.
Dziś postanowiliśmy wraz z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" spróbować przywrócić tradycję, zaczynając od przejazdu na relaksacyjnym dystansie niecałych 42 km pomiędzy Rieth (do którego dotarliśmy samochodem z rowerami na dachu), a Ueckermunde.

Pogoda wspaniała, temperatura znakomita, wiatr znośny. :)
Szkoda, że nasz Imbiss w Rieth będzie czynny dopiero do maja, bo już nie możemy się doczekać na Hackerle i coś lokalnego do popicia. :)
Przyroda na trasie do Luckow jeszcze się nie obudziła...kwestia czasu.

W Luckow, podobnie jak w wielu innych miejscowościach Niemiec można natknąć się na takie oto widoczki. :)

W Bellin zatrzymaliśmy się na naprawdę długie leniuchowanie nad Stettiner Haff (od naszej strony akwen ten to Zalew Szczeciński - to dla niewtajemniczonych).
Cisza, ciepło, błogość...
Dodatkowo wyjątkowo dopisywały nam humory, dowcip sypał się gęsto. :)



Błogość błogością, ale robiliśmy się głodni, więc czas było czym prędzej zmierzać do znanej nam kebabowni "Uecker 66" w Ueckermunde, gdzie szef powitał nas jak starych znajomych (którymi chyba już w zasadzie jesteśmy).
Porcje lahmacun'u były tak szczodre i ogromne, że przez długi czas miałem wrażenie, że wiozę brzuch na ramie. :)))

Jakby tego było mało, dołożyliśmy sobie jeszcze ciastko i kawę w pobliskiej kawiarni, no ale są one tak pyszne, że trudno sobie odmówić. :)

Następnym razem zamierzamy przetestować tę oto kafejkę.

W Ueckermunde cumuje coś takiego, nie udało mi się masztu ująć w całości.

Do Warsin wracaliśmy nieco okrężną drogą przez plażę, tak dla urozmaicenia.

To już końcówka wyjazdu, było super!


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 41.40 km (10.00 km teren), czas: 02:35 h, avg:16.03 km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 824 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Z Mikołajami na Weihnachtsmarkt do Schwedt

Sobota, 5 grudnia 2015 | dodano: 06.12.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Staje się to już tradycją. Iwona zorganizowała rowerowy mikołajkowy wyjazd do Schwedt na jarmark świąteczny (byliśmy tam na podobnych zasadach w ubiegłym roku)...a zasada jest taka, że wszyscy jedziemy w mikołajkowych czapkach. :)
Ostatecznie grupa liczyła aż (tylko?) 9 osób.
Miny kierowców bezcenne, pozdrowienia klaksonami również! :D
Przez pierwsze 55 km zmagaliśmy się z piekielnym wiatrem, który w drodze powrotnej był naszym sprzymierzeńcem.
Podobnie jak w ubiegłym roku w Schwedt wypatrzył nas lokalny reporter, więc znów był wywiadzik. :)
Super wyjazd, w sumie wyszło blisko 109 km !
***
Zbiórka przed Biedronką w Przecławiu. Ten z brodą to Janusz. :)


Mikołajkowe selfie za Mescherin.
Testuję nowy aparat Canona.

Odkrywam w menu opcję samowyzwalacza.
Postój przed Gartz. Troszkę się za mocno wypuściłem do przodu, tymczasem ekipa raczyła się grzańcem w knajpce w Mescherin. :)

Czas na sprawdzenie zooma w Canonie.
Ujęcie przed knajpką w Gartz, zdaje się, że w tym "parowozie" zapiekane są ziemniaczki.

Po ostrej walce z wichrem na wale za Gartz, gdzie prędkość schodziła do 13 km/h - zasłużona przerwa we Friedrichsthal.

W międzyczasie Tomek i Wanda uruchomili kawiarnię.
Kawa parzona profesjonalnie, w tygielku. :)

Podczas gdy "błotołazy" potoczyły się przez las, ja samotnie pomykałem na miejsce zbiórki na rynku w Schwedt.

Pomimo jazdy asfaltem, reszta jadąca skrótem dotarła w tym samym czasie.
No dalej miałem...i sam zmagałem się z wiatrem.
Na miejscu wypiliśmy Guehwein, a ja zjadłem tradycyjny...węgierski przysmak pod nazwą zdaje się lankos.


Karuzela musi być!

Po udzieleniu wywiadu i zrobieniu zakupów, gnani wiatrem ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miałem w końcu okazję wypróbować prezent urodzinowy z kwietnia od rowerowej braci, czyli przednią lampę diodową o mocy 70 luxów.
Robi wrażenie, a drogę oświetla na jakieś 40 metrów...prawie jak samochód.:)

Popas w budce obserwacyjnej dla miłośników ptactwa...i kanapek. :)

Jaaa?

Ostatni postój - knajpka w Gartz.

Oczekujemy na miłośników grzańca. :)

I tyle...naprawdę fajny wyjazd. :)



Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 108.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2259 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Ostatnie Hackerle w tym roku...

Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 05.10.2015Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym przejeździe 200 km, dzisiejsza wycieczka była absolutnym relaksem i rozmasowywaniem zakwasów i zadu. :)
Niespiesznie zebraliśmy się z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" i samochodem pojechaliśmy do Rieth.
Wiem, że to może wydawać się nudne, ale tam jest taki klimat, że możemy tam regularnie bywać.
Teraz dodatkowym impulsem było to, że Imbiss z serwujący Hackerle ma przerwę zimową aż do...1 maja!!! :o

Kiedy pani mnie zobaczyła, nim odezwałem się wyjęła dwa talerzyki. :D
Od razu wiedziała, po co tu przyjechaliśmy, to miłe. :D
Spotkaliśmy tu też sympatyczną parę z Polski, również jak my turystów rowerowych, z którymi ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę (w tle).

Fajnie się siedziało, ale jeździ się też fajnie, więc przez lasy i Warsin pokręciliśmy w stronę Bellin, gdzie chcieliśmy polenić się na plaży.

Lenistwo - to był cel tego wyjazdu.

Muminki z bliższego podejścia...

Z plaży w Bellin pojechaliśmy...na drugą plażę w Bellin. :)))
Piotrek koniecznie chciał mieć zdjęcie z delfinkiem. ;)

Coś tam kombinowaliśmy, żeby jeszcze podskoczyć na lahmacun do Ueckermunde, ale robiło się późno i wróciliśmy do Rieth, co okazało się dobrą decyzją.
Wyjazd krótki, ale wyjątkowo resetujący.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 29.20 km (10.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:17.35 km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 564 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

200 km przez الجمهورية الإسلامية في ألمانيا

Sobota, 3 października 2015 | dodano: 04.10.2015Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mało w tym roku jeżdżę, dystansy jakieś głównie relaksacyjne i ani w głowie mi nie postało, żeby przejechać jednego dnia coś większego.
Tymczasem pokusa nadeszła ze strony Jurka i Jarka "Gadzika" i zaprosili mnie na 220 km wycieczkę ze Szczecina przez Niemcy aż za Hohenwuztzen i z powrotem. Jazda z tymi panami to proszenie się o zakatowanie na własne życzenie, a jednak...rozważałem ten pomysł ;). Nawet nastawiłem budzik na 4:30, by stawić się na zbiórce na Moście Długim na 6:00, ale organizm skorygował moje plany. O 4:30 pacnąłem budzik łapą i oddałem się spaniu.
Obudziłem się zupełnie naturalnie o 5:30 i uznałem, że jednak jadę.
Najwyżej spotkamy się na trasie, gdy będą zawracać, a tym samym pojadę sam i uratuję życie. :)))
Ruszam o godzinie 7:07. Na trawie już szron, choć to październik, końcówka kładki niknie we mgle.

Moja zabytkowa szosówka z roku 1978 naprawdę żwawo pomyka przez mgłę w stronę granicy, na liczniku widzę głównie prędkości w zakresie od 25-30 km/h.
Dobrze, że mam silną lampę z tyłu i kierowcy mogą mnie widzieć.

Wreszcie docieram do granicy z الجمهورية الإسلامية في ألمانيا.

Mgła i przymrozek nadal się utrzumują.
Trasa do Staffelde to dziś magiczny widok.

W ogóle to czuję się jak na wielkim lotnisku, bo obok na polach tysiące ptaków szykują się do odlotu, jedne kołują, inne startują, a jeszcze inne lądują.
Niesamowite. Staffelde Flughafen! ;)))

Zatrzymuję się na chwilę przy Imbissiku w Gartz, który otwiera zziębnięta pani Ela (a za chwilę już Ela ;) ).
Chwila rozmowy i zapowiadam się, że po 100 km zawracam i wpadnę na do niej na pyszną kawę.
Do Freidrichsthal nadal nie można dojechać remontowanym wałem, więc decyduję się poznać jakość objazdu. Trasa świetna, nawierzchnia super, ale o 8 km dłuższa niż standardowo. Dla mnie to dziś bez znaczenia, będę jechał dopóki na liczniku nie pojawi się 100 km, a potem zawracam.

Za Schwedt wstaje słońce i z zimowych ciuchów przebieram się w letnie, zrobiło się po prostu lato!
A to mój stary wierny "Rosynant" zbudowany przeze mnie na bazie czeskiego "Favorita", ale z różnymi modyfikacjami (takie rowery startowały kiedyś w Wyścigu Pokoju ;))).

Docieram na wysokość Stolpe, kontaktuję się z chłopakami, ale oni są dziś wyjątkowo jak na nich turystyczni, bo choć wyjechali godzinę wcześniej, to mają zaledwie 6 km przewagi. A może to ja tak gnam? Nic to jednak nie zmienia, bo oni jadą po polskiej stronie i dopiero w Gozdowicach przeprawią się promem na niemiecką i wtedy się spotkamy, więc nadal jadę sam.

Trasa i pogoda fantastyczne, obok rozlewiska Odry.

Aby nie czekać bezczynnie, odbijam z trasy do Oderbergu, który bardzo mi się kiedyś spodobał.
W końcu gdzieś to 100 km musi się wyświetlić. :)
Widok na Oderberg.

Statek-restauracja.

Zawracam ponownie nad Odrę i mam przedsmak istniejącej sytuacji polityczno-społecznej z imigrantami. Główną ulicą Oderbergu (!) zasuwają na rowerach arabscy nastolatkowie jadąc pod prąd (!!!) stając na jednym kole, za nic mając ruch samochodowy z przeciwka. Policji nie uświadczysz, no chyba żebym to ja nieopatrznie odebrał komórkę w czasie jazdy na rowerze, to wtedy można uznać to za zagrożenie i surowo ukarać. Mijam ośrodek dla uchodźców, w środku mnóstwo osób. Smętny widok, część tych ludzi to faktycznie poszkodowani przez wojnę i przez los uciekinierzy i robi mi się smutno. Większość jednak to wysportowane młode cwaniaki, które przyjechały tu po łatwe pieniądze i by narzucać swoje zwyczaje. Ten widok jakoś nie opuszczał mnie przez długi czas, stąd też i tytuł wpisu. Tymczasem ja przyjechałem tu "wykonać" najdłuższy przejazd tego roku.
W końcu na liczniku wyświetla się 100 !!!
Można zawracać!

Po lewej stary kanał Odry.

Wracam do Hochensaaten, bo moje lenie nadal się snują po jakichś targowiskach, po hamburgerowniach i mają dużo czasu, więc nie będę siedział i telefonuję do Jurka, że będę powoli jechał w stronę Szczecina. Mijam śluzę w Hochensaaten i nawet nie przypuszczam, że zamówioną u Jurka wodę i cytrynę odbiorę dopiero za 70 km i przyjdzie mi do Gartz dojechać "na oparach".

Miałem jechać powoli, ale tam gdzie wiatr pomaga grzechem byłoby nie jechać 30 km/h.
Potem wiatr robi się przeciwny i muszę wkładać w jazdę dużo pracy, a za mną ponad 130 km.

Coraz słabiej kręcąc korbami docieram wreszcie do Gartz. Tu również obserwuję scenki "imigracyjne". Z jednej strony niemiecka rodzina na spacerze z dwójką przygarniętych arabskich sierot, z drugiej zdesperowana Niemka, która próbuje wyprosić ze swojego garażu trzech facetów-imigrantów, którzy tam wtargnęli bez jej zgody (Polizei nie reaguje na takie zgłoszenia, bo są niepoprawne politycznie)
Docieram do Imbissiku, gdzie Ela częstuje mnie szklanką wody na powitanie, a Karsten (jej mąż) przyrządza dla mnie dużą, mocną kawę (pyszna!).
Do tego zamawiam dwie gałki lodów.

Jeszcze ponad pół godziny czekam na moich leniuszków, którzy nagle zamienili się w demony prędkości, gdy tylko zaczęli jechać ze mną.
A to łotry! ;)))

W końcu doczekałem się swojej wody i cytryny!
Można przyrządzić napój. :)

Moi kompani dopiero teraz pokazali na co ich stać, wcześniej nie było kogo zakatować.
Pod stromą górę w Staffelde jedziemy ponad 20 km/h, a za nami przecież już solidny dystans.
Docieramy do Szczecina i rozdzielamy się, a ja mam na liczniku "tylko" 194 km, więc wracam do domu naokoło i kombinuję tak, by przed blokiem wyświetliło się równe 200 km!
UDAŁO SIĘ! ;)))



Rower:Rosynant Dane wycieczki: 200.00 km (0.00 km teren), czas: 09:16 h, avg:21.58 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3500 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Na fiszbułę Hackerle. Z wiatrem w każdą stronę..

Sobota, 19 września 2015 | dodano: 20.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z niezrozumiałych powodów Imbissik w Rieth jest zamykany już od 5 października i otwierany dopiero na wiosnę, więc postanowiliśmy z Basią wybrać się na jedną z ostatnich w tym roku fiszbuł Hackerle (o ile nie ostatnią).
Okolica tradycyjnie ta sama, ale jesteśmy od niej uzależnieni, to jak nałóg.
Mimo zapowiedzi deszczu odtańczyliśmy "Taniec Słońca" i z rana ruszyliśmy samochodem do Niemiec z rowerami na dachu. Na około 15 minut utknęliśmy w korku w Szczecinie, bo odbywał się bieg maratoński, więc w Rieth pojawiliśmy się po godzinie 10:30.
Tymczasem z Głębokiego w to samo miejsce ruszała grupa naszych znajomych rowerzystów.

Ponieważ jeszcze nie odczuwaliśmy mocno głodu, najpierw pojechaliśmy na przystań, gdzie do znudzenia fotografuję "swoje" łódeczki (też jakiś nałóg to jest). ;)


Misiacz, dość tych łódek, Hackerle czeka! ;)

Jadąc do Imbissu w końcu zatrzymałem się, by cyknąć fotkę miejscowemu kościołowi.

Do Imbissu dotarliśmy w momencie jego otwierania (godzina 11:00), więc byliśmy pierwszymi gośćmi.


Atmosfera w tym miejscu jest tak niesamowicie sielska, że moglibyśmy tu siedzieć godzinami, zupełnie zapominając o rowerach. :)
Fiszbuła Hackerle jest jak zawsze przepyszna, choć wygląd pozostawia wiele do życzenia. )))


Niezbyt chętnie opuściliśmy to miejsce, ale jeździć też lubimy i skierowaliśmy się szutrowym skrótem na Luckow.
W wielu niemieckich miejscowościach odbywały się dziś jakieś festyny, w Luckow było podobnie.

Naszym celem była malownicza plaża w Bellin, którą "odkryłem" jakiś czas temu.
Woda przy brzegu była bardzo ciepła.


Na dnie pełzające małże kreśliły ciekawe wzorki.

Oczywiście stąd też nie chciało nam się odjeżdżać. ;)
Ruszyliśmy teraz w kierunku Altwarp. Co nas zadziwiało to wiatr.
W którąkolwiek stronę byśmy nie jechali - zawsze nam pomagał. Zadziwiający przypadek.
Dodatkowo, tego dnia noga nam wyjątkowo "podawała".
W Altwarp pełno ludzi, sporo camperów, choć zwykle jest to dość kameralna wioseczka.
Ludzie łapią ostatnie przebłyski lata. Ja jak zwykle łapię swój ulubiony kuterek. ;)

Dla urozmaicenia, łapię jeszcze widok na Nowe Warpno na drugim brzegu.

Kiedy wracaliśmy do Warsin (znów z wiatrem), moją uwagę przykuła chmura o niesamowitym kształcie.
No toż ona ma kształt...Misiacza !!! ;)))

Kiedy przez lasy dotarliśmu ponownie do Imbissu w Rieth, spotkalismy tam naszą grupkę ucztującą przy izotonikach i Hackerle.

Fajnie się gadało, ale przed nimi było jeszcze ok. 50 km drogi powrotnej, więc odprowadziliśmy ich kawałek w stronę Ludwigshof, po czym zawróciliśmy na parking do Rieth, by zapakować rowery.
Gdy jechaliśmy do Szczecina, coś mnie tknęło by zmienić trasę i zamiast po polskiej stronie granicy, pojechaliśmy po stronie niemieckiej.
W Glasshuette ponownie spotkaliśmy naszą grupę i zapytaliśmy, czy ktoś nie chce skorzystać z dodatkowego miejsca na rower na dachu i wrócić z nami.
Przeczucie mnie nie myliło. Do Szczecina zabraliśmy mocno przeziębionego Janusza, który podjął rozsądną decyzję, ponieważ musi w ciągu tygodnia wykurować się na wyprawę rowerową po Gruzji, tym bardziej rozsądną, że pod koniec lunął rzęsisty deszcz.
Wyjazd uważamy za wyjątkowo przyjemny i udany może to również dlatego, że dystans był typowo rekreacyjny.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 47.00 km (7.00 km teren), czas: 02:33 h, avg:18.43 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 937 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Dzień 2. Powrót z Leśniczówki Piasek.

Niedziela, 13 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ledwie przyjechaliśmy, a już czas wracać...
W leśniczówce zawsze czuję ten niedosyt jednego dnia więcej.
Fajnie byłoby przyjechać w piątek, w sobotę wyskoczyć na objazd przez Bad Freienwalde, a dopiero w niedzielę wracać.
Super, że się w ogóle udała taka wycieczka!

W drogę powrotną wyruszamy parę minut po godzinie 11.
Od razu mamy intensywne poranne ćwiczenia, czyli blisko 7 km podjazdu pod Raduń i kilka hopków do tego.
Trasa doprowadza nas do zjazdu na Zatoń i Dolinę Miłości.
Jest Dolina Miłości - są i dwa dziobaki. ;)

Zjazd jest ostry i nie pedałując osiągam 51 km/h, za to na dole po dość mocnym wyhamowaniu mam ciepłe obręcze.
Zatrzymujemy się na południową kanapkę w wiacie niedaleko dawnego Dolnego Folwarku, a potem jedziemy szutrem tuż nad Odrą aż do mostu w Krajniku Dolnym, gdzie wracamy na znaną już trasę.

Zatrzymujemy się w wiacie we Friedrischsthal, gdzie po angielsku zagaduje mnie niemiecki sakwiarz. Po ilości profesjonalnego ekwipunku widać, że nie jest to typowy niemiecki turysta rowerowy podróżujący z dwoma sakwami od pensjonatu do pensjonatu. Ten jest już 130 dzień w podróży po przejechaniu Finlandii, Szwecji i Danii, a teraz Polska i Niemcy - taki ma sposób na życie na emeryturze. Śpi na dziko, unika wielkich miast i mówi, że do swojego mieszkania wróci, gdy w namiocie będzie zbyt długo mokro lub mroźno. :)
Żegnamy się i szosą jedziemy do Gartz.
Tam u pani w Imbissie zamówiliśmy wczoraj domowe ciasto śliwkowe (znaczy, żeby na nas poczekało). ;)
Istotnie, kawałki dla nas odłożone czekają, do tego zamawiamy lody i kawę (tu też dostaję upust ot tak, bo tak ;)).
Miejsce i klimat fantastyczny, ale dziś jest taka inwazja os, że nie ma jak się tym delektować, więc po spałaszowaniu słodkości szybko umykamy, bo jest ich tyle, że latają chmarami i siadają nawet na nas!

Wracamy do Mescherin, skąd przez Staffelde docieramy do Kołbaskowa, a tam spotykamy Tunię.
Po krótkiej pogawędce przez Przecław docieramy do Szczecina i tak kończy się nasz kolejny w tym roku dwudniowy wyjazd.
Krótki, ale bardzo przyjemny i do tego dystans w normie, nie za mało i nie za dużo (łącznie nieco ponad 142 km w dwa dni).

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.60 km (7.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:16.03 km/h, prędkość maks: 51.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Dzień 1. Wyjazd do Leśniczówki Piasek.

Sobota, 12 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już zapewne jedne z ostatnich tygodni, kiedy można sobie pojeździć w ciepełku i w miarę długo jest widno, chociaż co do tego pierwszego, to różnie bywa. Korzystając jednak z pogody ponownie wybraliśmy się na rowerach na weekend do pani Doroty do Leśniczówki Piasek.
Tego dnia wyjątkowo nie chciało się nam wstawać, ale w końcu się zwlekliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować.
Spod domu wyjechaliśmy o godzinie 11:35, na szczęście to tylko ok. 70 km.
Między Przecławiem, a Kołbaskowem zatrzymaliśmy się na ciacha.

Potem następny postój na większy posiłek zrobiliśmy sobie już po stronie niemieckiej, przy pradawnym kurhanie w Staffelde.


Niespecjalnie daleko ujechaliśmy, może jakieś 10 km i dotarliśmy do Gartz.
Nie sposób nie zatrzymać się u przemiłej pani w Imbissie w marinie, która jest bardzo pogodną osobą, mówi po polsku i podaje przepyszną kawę, lody i ciasta własnego wypieku.

Przy wyjeździe z Gartz małe zaskoczenie - droga rowerowa na wale jest zamknięta ze względu na roboty remontowe i formalnie obowiązuje objazd (choć zauważyłem, że nie wszystkich ;)). My jednak nie chcieliśmy przepychać rowerów przez budowę i pojechaliśmy 8 km główną szosą na Schwedt. Faktycznie objazd idzie jeszcze inną (dalszą) trasą przez pola, ale nie chciało nam się nadkładać drogi i eksperymentować z nawierzchnią.

Dotarliśmy do zjazdu na Friedrichsthal i wróciliśmy na nasz utarty szlak.
Przejechaliśmy przez most i...

...dotarliśmy do budki obserwacyjnej przy rozlewiskach odrzańskich.

W Schwedt skierowaliśmy się do miasta, aby w "Netto" porobić niezbędne zakupy na wieczór (ser, piwo...takie tam ;)).

Po zakupach skierowaliśmy się w stronę granicy.

Podjazd pod Raduń to dość upierdliwa przygoda, ale okolica ładna, a i trening niezgorszy.

W leśniczówce Pani Dorota zaproponowała nam zmianę pokoju na lepszy i za taką samą cenę jak wcześniej ustalona (potem nawet jeszcze dostaliśmy upust).
Na miejscu mogliśmy też sobie nazrywać swojskich pomidorów z ogródka.
Pokój jest świeżo stworzony, więc framuga na drzwiach jeszcze nie pomalowana, ale za to środek jest gotowy - full wypas!

Mieliśmy praktycznie samodzielny pokój.
Dwa łóżeczka...

Narożnik...

TV (zbędny jak dla nas, ale są tacy co lubią się pogapić)...

Łazienkę...

Mini-kącik kuchenny z czajnikiem i podstawowymi naczyniami.
Super!

Jedyny szkopuł to taki, że...następnego dnia przyszło wracać do Szczecina. ;)

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.82 km (0.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:16.38 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

101 km po zaległą "fiszbułę Hackerle". :)

Poniedziałek, 7 września 2015 | dodano: 07.09.2015Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecin i okolice
Ponieważ niedzielna pogoda nadawała się wyłącznie do otwierania butelek i nie pojechaliśmy ekipą do Rieth na "fiszbułę Hackerle", zaś poniedziałek był taki, jak powinna być niedziela, więc o godzinie 11:00 zameldowałem się Dobrej, dokąd przytargałem rower na dachu samochodu.
Choć pod wiatr, jechało się nawet żwawo.
Gmina Dobra zainwestowała za miejscowością Buk w kolejny odcinek ścieżki (super jakości), który wiedzie do przejścia granicznego w Blankensee.

Ja jednak na razie jechałem polską stroną i po dotarciu do Dobieszczyna skręciłem na Nowe Warpno (od wsi Stolec ścigał mnie przez 9 km traktor, ale się nie dałem ;))).
Znakomita nowa droga na Nowe Warpno.

Przed Nowym Warpnem odbiłem na zachód drogą rowerową, po 3 km przekroczyłem granicę i byłem już w Rieth.

Choć męczył mnie głód, w Rieth pojechałem najpierw na przystań (jakoś lubię fotografować łódki ;)).


Tym razem Imbiss był otwarty, więc zamówiłem izotonik i fiszbułę z "wymiocinami drwala". Wreszcie! Coś przepysznego!
Na horyzoncie las, za którym jest Altwarp.


Ruszyłem dalej na północ chcąc dotrzeć do Altwarp, ale w Warsin zmieniły mi się poglądy i pojechałem na plażę do Bellin, gdzie w ubiegłą środę pewien Niemiec "utrudniał mi" zamoczenie nóg w Zalewie Szczecińskim.
Tym razem było zupełnie pusto.
Pobrodziłem troszkę, ale woda jest już lodowata i nogi cierpły, więc za długo to nie trwało. Zebrałem się ruszyłem w drogę powrotną, tym razem skrótem przez Luckow. Jechało się świetnie, bo już z wiatrem. Dobrze strategicznie wyszło. :)

Szutrówka za Luckow.
Jak zwykle przepiękny landszafcik.

W Rieth ponownie zatrzymałem się w tym samym Imbissie, tym razem na wiaderko kawy i domowe ciasto, by lepiej mi się wracało do kraju. :)
Wjechałem na odcinek trasy rowerowej wiodący dawnym szlakiem kolejki wąskotorowej (przestała istnieć w 1945 dzięki rabunkowi Rosjan).
Troszkę telepało, bo opony mam napompowane na beton.

Dojechałem do Hintersee i skierowałem się na Glasshuette i Pampow, skąd dojechałem do Blankensee.
Teraz przejazd graniczny i to po naszej stronie jest na wysokim poziomie: rondo, wiaty oraz ścieżki rowerowe rozjeżdżające się w kierunku na Łęgi oraz na Buk.
Ja oczywiście wybrałem kierunek na Buk.

Pierwszy raz jechałem tą nową drogą i przyznam, że jestem zachwycony jakością asfaltu, szerokością drogi i malowniczością trasy!
Do tego cały czas "rollercoaster": góra-dół-góra-dół! :)

Przed Dobrą do setki brakowało mi nieco km, więc dokręciłem co nieco i wróciłem do samochodu.
Wreszcie przejazd na jakimś standardowym dystansie jak kiedyś.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 101.00 km (15.00 km teren), czas: 04:42 h, avg:21.49 km/h, prędkość maks: 43.00 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2202 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

O poranku do Ueckermunde i Altwarp

Środa, 2 września 2015 | dodano: 02.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Korzystając z wolnego dnia i być może ostatniego w tym tygodniu dnia ładnej pogody postanowiłem wyskoczyć w swoje ulubione rejony, czyli Rieth, Altwarp i Ueckermunde. Miało być jeszcze Torgelow, ale zabrakło czasu.
Wrzuciłem rower na samochód i o 10:00 zaparkowałem w Rieth.

Niestety, Imbissik z fiszbułą Hackerle zamknięty był (po południu również), więc popedałowałem do Ueckermunde.
Skorzystałem ze skrótu na Warsin.

W Ueckermunde cumował jakiś dziwny statek.

Miałem plan zahaczyć jeszcze o Torgelow, ale zegarek jakoś tak szybko chodził, że mógłbym nie zdążyć na zaplanowane wieczorne spotkanie, więc zawróciłem po cyknięciu fotek wiatraka i jakiegoś czubka. ;)))


Troszkę się pokręciłem po rynku, zawitałem do apteki, ale nie mieli tego czego szukałem.

Swoją drogą, to ciągle przypomina mi się likwidacja alei kwiatowej i straganów kwiaciarek w Szczecinie pod pretekstem, że "w nowoczesnej Europie nie ma miejsca na coś takiego w centrum miasta".
Najwidoczniej niemieckie miasta i miasteczka (francuskie również, w tym ogromny Lyon) leżą na zadupiu Azji, bo targi odbywają się w ścisłym centrum.
Wieśniaki z zaścianka... ;)))

Zajechałem do znajomego Turka na lahmacun (jeden do Szczecina zabrałem), po czym przemieściłem się kilka metrów w prawo na pyszną kawę.


Jadąc w stronę Altwarp na chwilę zawitałem z ciekawości na camping w Bellin.
Jeszcze parę tygodni temu biwakowałem tam z Basią, a dziś ogarnął mnie jakiś smutek.
Jeden namiot, jedna przyczepa...kompletnie wymarłe miejsce. :(((
Wrzesień...
Czas uciekał, a ja myślałem o popływaniu w Zalewie ("Misiacz w zalewie").
Za Bellin odbiłem na jakąś plażę, której nie znałem, okazała się całkiem fajna, więc podprowadziłem rower do ławki na niej.
Wtedy jakiś Niemiec z obsługi zwrócił mi uwagę, że rower należy zostawiać przy stojakach, bo...brudzi się piasek!!! :D ;))))))))))))))))
Mogłem od razu zapytać, czy buty też mam zdjąć. ;)
ORDNUNG MUSS SEIN! ;)

Troszkę potem całkiem przyjaźnie pogadaliśmy na różne tematy, ale czasu zeszło i nie chciało mi się zostawiać roweru poza widokiem, więc pognałem na dziką plażę w Altwarp Siedlung.

Choć widoki przednie, to woda już nie zachęcała do kąpieli, więc pobrodziłem nieco i pojechałem na przystań w Altwarp, oczywiście po to, by zrobić zdjęcie mojemu ulubionemu kuterkowi.

Wracając na Warsin zatrzymałem się na chwilę przy "Chatce Papy Smerfa". ;)

Pogoda, temperatura, widoki i ścieżka - wszystko dziś było fantastyczne!

Przed godziną 15:00 dotarłem do Rieth, gdzie załadowałem rower i z tej sielanki w 30 minut wróciłem do zakorkowanego Szczecina, by przez kolejne 30 przebijać się na Pomorzany.
Wrażenie teleportacji do innego świata było niesamowite!

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 63.85 km (15.00 km teren), czas: 03:06 h, avg:20.60 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1365 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Dzień 7. Powrót i objazd Krakower See.

Sobota, 29 sierpnia 2015 | dodano: 05.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
MOTTO: "OBJAZD DOOKOŁA KAŁUŻY". :)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)

Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...

Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.

Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.

Uliczka w Krakow.

Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)


W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)

Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.

Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.

Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.

Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.

Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!

Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.

Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 19.77 km (5.00 km teren), czas: 01:14 h, avg:16.03 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)