- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
Na wesoło z Basią i Bronikiem do Ueckermunde :)))
Niedziela, 3 kwietnia 2016 | dodano: 03.04.2016Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nie wiem, dlaczego w tym roku mamy taką obsuwę z wyjazdami.
Kiedyś regularnie przez cały rok wypady, zima czy lato (przynajmniej ja), a teraz...sam nie wiem, co się dzieje.
Dziś postanowiliśmy wraz z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" spróbować przywrócić tradycję, zaczynając od przejazdu na relaksacyjnym dystansie niecałych 42 km pomiędzy Rieth (do którego dotarliśmy samochodem z rowerami na dachu), a Ueckermunde.
Pogoda wspaniała, temperatura znakomita, wiatr znośny. :)
Szkoda, że nasz Imbiss w Rieth będzie czynny dopiero do maja, bo już nie możemy się doczekać na Hackerle i coś lokalnego do popicia. :)
Przyroda na trasie do Luckow jeszcze się nie obudziła...kwestia czasu.
W Luckow, podobnie jak w wielu innych miejscowościach Niemiec można natknąć się na takie oto widoczki. :)
W Bellin zatrzymaliśmy się na naprawdę długie leniuchowanie nad Stettiner Haff (od naszej strony akwen ten to Zalew Szczeciński - to dla niewtajemniczonych).
Cisza, ciepło, błogość...
Dodatkowo wyjątkowo dopisywały nam humory, dowcip sypał się gęsto. :)
Błogość błogością, ale robiliśmy się głodni, więc czas było czym prędzej zmierzać do znanej nam kebabowni "Uecker 66" w Ueckermunde, gdzie szef powitał nas jak starych znajomych (którymi chyba już w zasadzie jesteśmy).
Porcje lahmacun'u były tak szczodre i ogromne, że przez długi czas miałem wrażenie, że wiozę brzuch na ramie. :)))
Jakby tego było mało, dołożyliśmy sobie jeszcze ciastko i kawę w pobliskiej kawiarni, no ale są one tak pyszne, że trudno sobie odmówić. :)
Następnym razem zamierzamy przetestować tę oto kafejkę.
W Ueckermunde cumuje coś takiego, nie udało mi się masztu ująć w całości.
Do Warsin wracaliśmy nieco okrężną drogą przez plażę, tak dla urozmaicenia.
To już końcówka wyjazdu, było super!
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 824 (kcal)
Kiedyś regularnie przez cały rok wypady, zima czy lato (przynajmniej ja), a teraz...sam nie wiem, co się dzieje.
Dziś postanowiliśmy wraz z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" spróbować przywrócić tradycję, zaczynając od przejazdu na relaksacyjnym dystansie niecałych 42 km pomiędzy Rieth (do którego dotarliśmy samochodem z rowerami na dachu), a Ueckermunde.
Pogoda wspaniała, temperatura znakomita, wiatr znośny. :)
Szkoda, że nasz Imbiss w Rieth będzie czynny dopiero do maja, bo już nie możemy się doczekać na Hackerle i coś lokalnego do popicia. :)
Przyroda na trasie do Luckow jeszcze się nie obudziła...kwestia czasu.
W Luckow, podobnie jak w wielu innych miejscowościach Niemiec można natknąć się na takie oto widoczki. :)
W Bellin zatrzymaliśmy się na naprawdę długie leniuchowanie nad Stettiner Haff (od naszej strony akwen ten to Zalew Szczeciński - to dla niewtajemniczonych).
Cisza, ciepło, błogość...
Dodatkowo wyjątkowo dopisywały nam humory, dowcip sypał się gęsto. :)
Błogość błogością, ale robiliśmy się głodni, więc czas było czym prędzej zmierzać do znanej nam kebabowni "Uecker 66" w Ueckermunde, gdzie szef powitał nas jak starych znajomych (którymi chyba już w zasadzie jesteśmy).
Porcje lahmacun'u były tak szczodre i ogromne, że przez długi czas miałem wrażenie, że wiozę brzuch na ramie. :)))
Jakby tego było mało, dołożyliśmy sobie jeszcze ciastko i kawę w pobliskiej kawiarni, no ale są one tak pyszne, że trudno sobie odmówić. :)
Następnym razem zamierzamy przetestować tę oto kafejkę.
W Ueckermunde cumuje coś takiego, nie udało mi się masztu ująć w całości.
Do Warsin wracaliśmy nieco okrężną drogą przez plażę, tak dla urozmaicenia.
To już końcówka wyjazdu, było super!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
41.40 km (10.00 km teren), czas: 02:35 h, avg:16.03 km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 824 (kcal)
Z Mikołajami na Weihnachtsmarkt do Schwedt
Sobota, 5 grudnia 2015 | dodano: 06.12.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Staje się to już tradycją. Iwona zorganizowała rowerowy mikołajkowy wyjazd do Schwedt na jarmark świąteczny (byliśmy tam na podobnych zasadach w ubiegłym roku)...a zasada jest taka, że wszyscy jedziemy w mikołajkowych czapkach. :)
Ostatecznie grupa liczyła aż (tylko?) 9 osób.
Miny kierowców bezcenne, pozdrowienia klaksonami również! :D
Przez pierwsze 55 km zmagaliśmy się z piekielnym wiatrem, który w drodze powrotnej był naszym sprzymierzeńcem.
Podobnie jak w ubiegłym roku w Schwedt wypatrzył nas lokalny reporter, więc znów był wywiadzik. :)
Super wyjazd, w sumie wyszło blisko 109 km !
***
Zbiórka przed Biedronką w Przecławiu. Ten z brodą to Janusz. :)
Mikołajkowe selfie za Mescherin.
Testuję nowy aparat Canona.
Odkrywam w menu opcję samowyzwalacza.
Postój przed Gartz. Troszkę się za mocno wypuściłem do przodu, tymczasem ekipa raczyła się grzańcem w knajpce w Mescherin. :)
Czas na sprawdzenie zooma w Canonie.
Ujęcie przed knajpką w Gartz, zdaje się, że w tym "parowozie" zapiekane są ziemniaczki.
Po ostrej walce z wichrem na wale za Gartz, gdzie prędkość schodziła do 13 km/h - zasłużona przerwa we Friedrichsthal.
W międzyczasie Tomek i Wanda uruchomili kawiarnię.
Kawa parzona profesjonalnie, w tygielku. :)
Podczas gdy "błotołazy" potoczyły się przez las, ja samotnie pomykałem na miejsce zbiórki na rynku w Schwedt.
Pomimo jazdy asfaltem, reszta jadąca skrótem dotarła w tym samym czasie.
No dalej miałem...i sam zmagałem się z wiatrem.
Na miejscu wypiliśmy Guehwein, a ja zjadłem tradycyjny...węgierski przysmak pod nazwą zdaje się lankos.
Karuzela musi być!
Po udzieleniu wywiadu i zrobieniu zakupów, gnani wiatrem ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miałem w końcu okazję wypróbować prezent urodzinowy z kwietnia od rowerowej braci, czyli przednią lampę diodową o mocy 70 luxów.
Robi wrażenie, a drogę oświetla na jakieś 40 metrów...prawie jak samochód.:)
Popas w budce obserwacyjnej dla miłośników ptactwa...i kanapek. :)
Jaaa?
Ostatni postój - knajpka w Gartz.
Oczekujemy na miłośników grzańca. :)
I tyle...naprawdę fajny wyjazd. :)
Temperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2259 (kcal)
Ostatecznie grupa liczyła aż (tylko?) 9 osób.
Miny kierowców bezcenne, pozdrowienia klaksonami również! :D
Przez pierwsze 55 km zmagaliśmy się z piekielnym wiatrem, który w drodze powrotnej był naszym sprzymierzeńcem.
Podobnie jak w ubiegłym roku w Schwedt wypatrzył nas lokalny reporter, więc znów był wywiadzik. :)
Super wyjazd, w sumie wyszło blisko 109 km !
***
Zbiórka przed Biedronką w Przecławiu. Ten z brodą to Janusz. :)
Mikołajkowe selfie za Mescherin.
Testuję nowy aparat Canona.
Odkrywam w menu opcję samowyzwalacza.
Postój przed Gartz. Troszkę się za mocno wypuściłem do przodu, tymczasem ekipa raczyła się grzańcem w knajpce w Mescherin. :)
Czas na sprawdzenie zooma w Canonie.
Ujęcie przed knajpką w Gartz, zdaje się, że w tym "parowozie" zapiekane są ziemniaczki.
Po ostrej walce z wichrem na wale za Gartz, gdzie prędkość schodziła do 13 km/h - zasłużona przerwa we Friedrichsthal.
W międzyczasie Tomek i Wanda uruchomili kawiarnię.
Kawa parzona profesjonalnie, w tygielku. :)
Podczas gdy "błotołazy" potoczyły się przez las, ja samotnie pomykałem na miejsce zbiórki na rynku w Schwedt.
Pomimo jazdy asfaltem, reszta jadąca skrótem dotarła w tym samym czasie.
No dalej miałem...i sam zmagałem się z wiatrem.
Na miejscu wypiliśmy Guehwein, a ja zjadłem tradycyjny...węgierski przysmak pod nazwą zdaje się lankos.
Karuzela musi być!
Po udzieleniu wywiadu i zrobieniu zakupów, gnani wiatrem ruszyliśmy w drogę powrotną.
Miałem w końcu okazję wypróbować prezent urodzinowy z kwietnia od rowerowej braci, czyli przednią lampę diodową o mocy 70 luxów.
Robi wrażenie, a drogę oświetla na jakieś 40 metrów...prawie jak samochód.:)
Popas w budce obserwacyjnej dla miłośników ptactwa...i kanapek. :)
Jaaa?
Ostatni postój - knajpka w Gartz.
Oczekujemy na miłośników grzańca. :)
I tyle...naprawdę fajny wyjazd. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
108.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:6.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2259 (kcal)
Ostatnie Hackerle w tym roku...
Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 05.10.2015Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym przejeździe 200 km, dzisiejsza wycieczka była absolutnym relaksem i rozmasowywaniem zakwasów i zadu. :)
Niespiesznie zebraliśmy się z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" i samochodem pojechaliśmy do Rieth.
Wiem, że to może wydawać się nudne, ale tam jest taki klimat, że możemy tam regularnie bywać.
Teraz dodatkowym impulsem było to, że Imbiss z serwujący Hackerle ma przerwę zimową aż do...1 maja!!! :o
Kiedy pani mnie zobaczyła, nim odezwałem się wyjęła dwa talerzyki. :D
Od razu wiedziała, po co tu przyjechaliśmy, to miłe. :D
Spotkaliśmy tu też sympatyczną parę z Polski, również jak my turystów rowerowych, z którymi ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę (w tle).
Fajnie się siedziało, ale jeździ się też fajnie, więc przez lasy i Warsin pokręciliśmy w stronę Bellin, gdzie chcieliśmy polenić się na plaży.
Lenistwo - to był cel tego wyjazdu.
Muminki z bliższego podejścia...
Z plaży w Bellin pojechaliśmy...na drugą plażę w Bellin. :)))
Piotrek koniecznie chciał mieć zdjęcie z delfinkiem. ;)
Coś tam kombinowaliśmy, żeby jeszcze podskoczyć na lahmacun do Ueckermunde, ale robiło się późno i wróciliśmy do Rieth, co okazało się dobrą decyzją.
Wyjazd krótki, ale wyjątkowo resetujący.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 564 (kcal)
Niespiesznie zebraliśmy się z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" i samochodem pojechaliśmy do Rieth.
Wiem, że to może wydawać się nudne, ale tam jest taki klimat, że możemy tam regularnie bywać.
Teraz dodatkowym impulsem było to, że Imbiss z serwujący Hackerle ma przerwę zimową aż do...1 maja!!! :o
Kiedy pani mnie zobaczyła, nim odezwałem się wyjęła dwa talerzyki. :D
Od razu wiedziała, po co tu przyjechaliśmy, to miłe. :D
Spotkaliśmy tu też sympatyczną parę z Polski, również jak my turystów rowerowych, z którymi ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę (w tle).
Fajnie się siedziało, ale jeździ się też fajnie, więc przez lasy i Warsin pokręciliśmy w stronę Bellin, gdzie chcieliśmy polenić się na plaży.
Lenistwo - to był cel tego wyjazdu.
Muminki z bliższego podejścia...
Z plaży w Bellin pojechaliśmy...na drugą plażę w Bellin. :)))
Piotrek koniecznie chciał mieć zdjęcie z delfinkiem. ;)
Coś tam kombinowaliśmy, żeby jeszcze podskoczyć na lahmacun do Ueckermunde, ale robiło się późno i wróciliśmy do Rieth, co okazało się dobrą decyzją.
Wyjazd krótki, ale wyjątkowo resetujący.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
29.20 km (10.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:17.35 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 564 (kcal)
200 km przez الجمهورية الإسلامية في ألمانيا
Sobota, 3 października 2015 | dodano: 04.10.2015Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mało w tym roku jeżdżę, dystansy jakieś głównie relaksacyjne i ani w głowie mi nie postało, żeby przejechać jednego dnia coś większego.
Tymczasem pokusa nadeszła ze strony Jurka i Jarka "Gadzika" i zaprosili mnie na 220 km wycieczkę ze Szczecina przez Niemcy aż za Hohenwuztzen i z powrotem. Jazda z tymi panami to proszenie się o zakatowanie na własne życzenie, a jednak...rozważałem ten pomysł ;). Nawet nastawiłem budzik na 4:30, by stawić się na zbiórce na Moście Długim na 6:00, ale organizm skorygował moje plany. O 4:30 pacnąłem budzik łapą i oddałem się spaniu.
Obudziłem się zupełnie naturalnie o 5:30 i uznałem, że jednak jadę.
Najwyżej spotkamy się na trasie, gdy będą zawracać, a tym samym pojadę sam i uratuję życie. :)))
Ruszam o godzinie 7:07. Na trawie już szron, choć to październik, końcówka kładki niknie we mgle.
Moja zabytkowa szosówka z roku 1978 naprawdę żwawo pomyka przez mgłę w stronę granicy, na liczniku widzę głównie prędkości w zakresie od 25-30 km/h.
Dobrze, że mam silną lampę z tyłu i kierowcy mogą mnie widzieć.
Wreszcie docieram do granicy z الجمهورية الإسلامية في ألمانيا.
Mgła i przymrozek nadal się utrzumują.
Trasa do Staffelde to dziś magiczny widok.
W ogóle to czuję się jak na wielkim lotnisku, bo obok na polach tysiące ptaków szykują się do odlotu, jedne kołują, inne startują, a jeszcze inne lądują.
Niesamowite. Staffelde Flughafen! ;)))
Zatrzymuję się na chwilę przy Imbissiku w Gartz, który otwiera zziębnięta pani Ela (a za chwilę już Ela ;) ).
Chwila rozmowy i zapowiadam się, że po 100 km zawracam i wpadnę na do niej na pyszną kawę.
Do Freidrichsthal nadal nie można dojechać remontowanym wałem, więc decyduję się poznać jakość objazdu. Trasa świetna, nawierzchnia super, ale o 8 km dłuższa niż standardowo. Dla mnie to dziś bez znaczenia, będę jechał dopóki na liczniku nie pojawi się 100 km, a potem zawracam.
Za Schwedt wstaje słońce i z zimowych ciuchów przebieram się w letnie, zrobiło się po prostu lato!
A to mój stary wierny "Rosynant" zbudowany przeze mnie na bazie czeskiego "Favorita", ale z różnymi modyfikacjami (takie rowery startowały kiedyś w Wyścigu Pokoju ;))).
Docieram na wysokość Stolpe, kontaktuję się z chłopakami, ale oni są dziś wyjątkowo jak na nich turystyczni, bo choć wyjechali godzinę wcześniej, to mają zaledwie 6 km przewagi. A może to ja tak gnam? Nic to jednak nie zmienia, bo oni jadą po polskiej stronie i dopiero w Gozdowicach przeprawią się promem na niemiecką i wtedy się spotkamy, więc nadal jadę sam.
Trasa i pogoda fantastyczne, obok rozlewiska Odry.
Aby nie czekać bezczynnie, odbijam z trasy do Oderbergu, który bardzo mi się kiedyś spodobał.
W końcu gdzieś to 100 km musi się wyświetlić. :)
Widok na Oderberg.
Statek-restauracja.
Zawracam ponownie nad Odrę i mam przedsmak istniejącej sytuacji polityczno-społecznej z imigrantami. Główną ulicą Oderbergu (!) zasuwają na rowerach arabscy nastolatkowie jadąc pod prąd (!!!) stając na jednym kole, za nic mając ruch samochodowy z przeciwka. Policji nie uświadczysz, no chyba żebym to ja nieopatrznie odebrał komórkę w czasie jazdy na rowerze, to wtedy można uznać to za zagrożenie i surowo ukarać. Mijam ośrodek dla uchodźców, w środku mnóstwo osób. Smętny widok, część tych ludzi to faktycznie poszkodowani przez wojnę i przez los uciekinierzy i robi mi się smutno. Większość jednak to wysportowane młode cwaniaki, które przyjechały tu po łatwe pieniądze i by narzucać swoje zwyczaje. Ten widok jakoś nie opuszczał mnie przez długi czas, stąd też i tytuł wpisu. Tymczasem ja przyjechałem tu "wykonać" najdłuższy przejazd tego roku.
W końcu na liczniku wyświetla się 100 !!!
Można zawracać!
Po lewej stary kanał Odry.
Wracam do Hochensaaten, bo moje lenie nadal się snują po jakichś targowiskach, po hamburgerowniach i mają dużo czasu, więc nie będę siedział i telefonuję do Jurka, że będę powoli jechał w stronę Szczecina. Mijam śluzę w Hochensaaten i nawet nie przypuszczam, że zamówioną u Jurka wodę i cytrynę odbiorę dopiero za 70 km i przyjdzie mi do Gartz dojechać "na oparach".
Miałem jechać powoli, ale tam gdzie wiatr pomaga grzechem byłoby nie jechać 30 km/h.
Potem wiatr robi się przeciwny i muszę wkładać w jazdę dużo pracy, a za mną ponad 130 km.
Coraz słabiej kręcąc korbami docieram wreszcie do Gartz. Tu również obserwuję scenki "imigracyjne". Z jednej strony niemiecka rodzina na spacerze z dwójką przygarniętych arabskich sierot, z drugiej zdesperowana Niemka, która próbuje wyprosić ze swojego garażu trzech facetów-imigrantów, którzy tam wtargnęli bez jej zgody (Polizei nie reaguje na takie zgłoszenia, bo są niepoprawne politycznie)
Docieram do Imbissiku, gdzie Ela częstuje mnie szklanką wody na powitanie, a Karsten (jej mąż) przyrządza dla mnie dużą, mocną kawę (pyszna!).
Do tego zamawiam dwie gałki lodów.
Jeszcze ponad pół godziny czekam na moich leniuszków, którzy nagle zamienili się w demony prędkości, gdy tylko zaczęli jechać ze mną.
A to łotry! ;)))
W końcu doczekałem się swojej wody i cytryny!
Można przyrządzić napój. :)
Moi kompani dopiero teraz pokazali na co ich stać, wcześniej nie było kogo zakatować.
Pod stromą górę w Staffelde jedziemy ponad 20 km/h, a za nami przecież już solidny dystans.
Docieramy do Szczecina i rozdzielamy się, a ja mam na liczniku "tylko" 194 km, więc wracam do domu naokoło i kombinuję tak, by przed blokiem wyświetliło się równe 200 km!
UDAŁO SIĘ! ;)))
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3500 (kcal)
Tymczasem pokusa nadeszła ze strony Jurka i Jarka "Gadzika" i zaprosili mnie na 220 km wycieczkę ze Szczecina przez Niemcy aż za Hohenwuztzen i z powrotem. Jazda z tymi panami to proszenie się o zakatowanie na własne życzenie, a jednak...rozważałem ten pomysł ;). Nawet nastawiłem budzik na 4:30, by stawić się na zbiórce na Moście Długim na 6:00, ale organizm skorygował moje plany. O 4:30 pacnąłem budzik łapą i oddałem się spaniu.
Obudziłem się zupełnie naturalnie o 5:30 i uznałem, że jednak jadę.
Najwyżej spotkamy się na trasie, gdy będą zawracać, a tym samym pojadę sam i uratuję życie. :)))
Ruszam o godzinie 7:07. Na trawie już szron, choć to październik, końcówka kładki niknie we mgle.
Moja zabytkowa szosówka z roku 1978 naprawdę żwawo pomyka przez mgłę w stronę granicy, na liczniku widzę głównie prędkości w zakresie od 25-30 km/h.
Dobrze, że mam silną lampę z tyłu i kierowcy mogą mnie widzieć.
Wreszcie docieram do granicy z الجمهورية الإسلامية في ألمانيا.
Mgła i przymrozek nadal się utrzumują.
Trasa do Staffelde to dziś magiczny widok.
W ogóle to czuję się jak na wielkim lotnisku, bo obok na polach tysiące ptaków szykują się do odlotu, jedne kołują, inne startują, a jeszcze inne lądują.
Niesamowite. Staffelde Flughafen! ;)))
Zatrzymuję się na chwilę przy Imbissiku w Gartz, który otwiera zziębnięta pani Ela (a za chwilę już Ela ;) ).
Chwila rozmowy i zapowiadam się, że po 100 km zawracam i wpadnę na do niej na pyszną kawę.
Do Freidrichsthal nadal nie można dojechać remontowanym wałem, więc decyduję się poznać jakość objazdu. Trasa świetna, nawierzchnia super, ale o 8 km dłuższa niż standardowo. Dla mnie to dziś bez znaczenia, będę jechał dopóki na liczniku nie pojawi się 100 km, a potem zawracam.
Za Schwedt wstaje słońce i z zimowych ciuchów przebieram się w letnie, zrobiło się po prostu lato!
A to mój stary wierny "Rosynant" zbudowany przeze mnie na bazie czeskiego "Favorita", ale z różnymi modyfikacjami (takie rowery startowały kiedyś w Wyścigu Pokoju ;))).
Docieram na wysokość Stolpe, kontaktuję się z chłopakami, ale oni są dziś wyjątkowo jak na nich turystyczni, bo choć wyjechali godzinę wcześniej, to mają zaledwie 6 km przewagi. A może to ja tak gnam? Nic to jednak nie zmienia, bo oni jadą po polskiej stronie i dopiero w Gozdowicach przeprawią się promem na niemiecką i wtedy się spotkamy, więc nadal jadę sam.
Trasa i pogoda fantastyczne, obok rozlewiska Odry.
Aby nie czekać bezczynnie, odbijam z trasy do Oderbergu, który bardzo mi się kiedyś spodobał.
W końcu gdzieś to 100 km musi się wyświetlić. :)
Widok na Oderberg.
Statek-restauracja.
Zawracam ponownie nad Odrę i mam przedsmak istniejącej sytuacji polityczno-społecznej z imigrantami. Główną ulicą Oderbergu (!) zasuwają na rowerach arabscy nastolatkowie jadąc pod prąd (!!!) stając na jednym kole, za nic mając ruch samochodowy z przeciwka. Policji nie uświadczysz, no chyba żebym to ja nieopatrznie odebrał komórkę w czasie jazdy na rowerze, to wtedy można uznać to za zagrożenie i surowo ukarać. Mijam ośrodek dla uchodźców, w środku mnóstwo osób. Smętny widok, część tych ludzi to faktycznie poszkodowani przez wojnę i przez los uciekinierzy i robi mi się smutno. Większość jednak to wysportowane młode cwaniaki, które przyjechały tu po łatwe pieniądze i by narzucać swoje zwyczaje. Ten widok jakoś nie opuszczał mnie przez długi czas, stąd też i tytuł wpisu. Tymczasem ja przyjechałem tu "wykonać" najdłuższy przejazd tego roku.
W końcu na liczniku wyświetla się 100 !!!
Można zawracać!
Po lewej stary kanał Odry.
Wracam do Hochensaaten, bo moje lenie nadal się snują po jakichś targowiskach, po hamburgerowniach i mają dużo czasu, więc nie będę siedział i telefonuję do Jurka, że będę powoli jechał w stronę Szczecina. Mijam śluzę w Hochensaaten i nawet nie przypuszczam, że zamówioną u Jurka wodę i cytrynę odbiorę dopiero za 70 km i przyjdzie mi do Gartz dojechać "na oparach".
Miałem jechać powoli, ale tam gdzie wiatr pomaga grzechem byłoby nie jechać 30 km/h.
Potem wiatr robi się przeciwny i muszę wkładać w jazdę dużo pracy, a za mną ponad 130 km.
Coraz słabiej kręcąc korbami docieram wreszcie do Gartz. Tu również obserwuję scenki "imigracyjne". Z jednej strony niemiecka rodzina na spacerze z dwójką przygarniętych arabskich sierot, z drugiej zdesperowana Niemka, która próbuje wyprosić ze swojego garażu trzech facetów-imigrantów, którzy tam wtargnęli bez jej zgody (Polizei nie reaguje na takie zgłoszenia, bo są niepoprawne politycznie)
Docieram do Imbissiku, gdzie Ela częstuje mnie szklanką wody na powitanie, a Karsten (jej mąż) przyrządza dla mnie dużą, mocną kawę (pyszna!).
Do tego zamawiam dwie gałki lodów.
Jeszcze ponad pół godziny czekam na moich leniuszków, którzy nagle zamienili się w demony prędkości, gdy tylko zaczęli jechać ze mną.
A to łotry! ;)))
W końcu doczekałem się swojej wody i cytryny!
Można przyrządzić napój. :)
Moi kompani dopiero teraz pokazali na co ich stać, wcześniej nie było kogo zakatować.
Pod stromą górę w Staffelde jedziemy ponad 20 km/h, a za nami przecież już solidny dystans.
Docieramy do Szczecina i rozdzielamy się, a ja mam na liczniku "tylko" 194 km, więc wracam do domu naokoło i kombinuję tak, by przed blokiem wyświetliło się równe 200 km!
UDAŁO SIĘ! ;)))
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
200.00 km (0.00 km teren), czas: 09:16 h, avg:21.58 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3500 (kcal)
Na fiszbułę Hackerle. Z wiatrem w każdą stronę..
Sobota, 19 września 2015 | dodano: 20.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z niezrozumiałych powodów Imbissik w Rieth jest zamykany już od 5 października i otwierany dopiero na wiosnę, więc postanowiliśmy z Basią wybrać się na jedną z ostatnich w tym roku fiszbuł Hackerle (o ile nie ostatnią).
Okolica tradycyjnie ta sama, ale jesteśmy od niej uzależnieni, to jak nałóg.
Mimo zapowiedzi deszczu odtańczyliśmy "Taniec Słońca" i z rana ruszyliśmy samochodem do Niemiec z rowerami na dachu. Na około 15 minut utknęliśmy w korku w Szczecinie, bo odbywał się bieg maratoński, więc w Rieth pojawiliśmy się po godzinie 10:30.
Tymczasem z Głębokiego w to samo miejsce ruszała grupa naszych znajomych rowerzystów.
Ponieważ jeszcze nie odczuwaliśmy mocno głodu, najpierw pojechaliśmy na przystań, gdzie do znudzenia fotografuję "swoje" łódeczki (też jakiś nałóg to jest). ;)
Misiacz, dość tych łódek, Hackerle czeka! ;)
Jadąc do Imbissu w końcu zatrzymałem się, by cyknąć fotkę miejscowemu kościołowi.
Do Imbissu dotarliśmy w momencie jego otwierania (godzina 11:00), więc byliśmy pierwszymi gośćmi.
Atmosfera w tym miejscu jest tak niesamowicie sielska, że moglibyśmy tu siedzieć godzinami, zupełnie zapominając o rowerach. :)
Fiszbuła Hackerle jest jak zawsze przepyszna, choć wygląd pozostawia wiele do życzenia. )))
Niezbyt chętnie opuściliśmy to miejsce, ale jeździć też lubimy i skierowaliśmy się szutrowym skrótem na Luckow.
W wielu niemieckich miejscowościach odbywały się dziś jakieś festyny, w Luckow było podobnie.
Naszym celem była malownicza plaża w Bellin, którą "odkryłem" jakiś czas temu.
Woda przy brzegu była bardzo ciepła.
Na dnie pełzające małże kreśliły ciekawe wzorki.
Oczywiście stąd też nie chciało nam się odjeżdżać. ;)
Ruszyliśmy teraz w kierunku Altwarp. Co nas zadziwiało to wiatr.
W którąkolwiek stronę byśmy nie jechali - zawsze nam pomagał. Zadziwiający przypadek.
Dodatkowo, tego dnia noga nam wyjątkowo "podawała".
W Altwarp pełno ludzi, sporo camperów, choć zwykle jest to dość kameralna wioseczka.
Ludzie łapią ostatnie przebłyski lata. Ja jak zwykle łapię swój ulubiony kuterek. ;)
Dla urozmaicenia, łapię jeszcze widok na Nowe Warpno na drugim brzegu.
Kiedy wracaliśmy do Warsin (znów z wiatrem), moją uwagę przykuła chmura o niesamowitym kształcie.
No toż ona ma kształt...Misiacza !!! ;)))
Kiedy przez lasy dotarliśmu ponownie do Imbissu w Rieth, spotkalismy tam naszą grupkę ucztującą przy izotonikach i Hackerle.
Fajnie się gadało, ale przed nimi było jeszcze ok. 50 km drogi powrotnej, więc odprowadziliśmy ich kawałek w stronę Ludwigshof, po czym zawróciliśmy na parking do Rieth, by zapakować rowery.
Gdy jechaliśmy do Szczecina, coś mnie tknęło by zmienić trasę i zamiast po polskiej stronie granicy, pojechaliśmy po stronie niemieckiej.
W Glasshuette ponownie spotkaliśmy naszą grupę i zapytaliśmy, czy ktoś nie chce skorzystać z dodatkowego miejsca na rower na dachu i wrócić z nami.
Przeczucie mnie nie myliło. Do Szczecina zabraliśmy mocno przeziębionego Janusza, który podjął rozsądną decyzję, ponieważ musi w ciągu tygodnia wykurować się na wyprawę rowerową po Gruzji, tym bardziej rozsądną, że pod koniec lunął rzęsisty deszcz.
Wyjazd uważamy za wyjątkowo przyjemny i udany może to również dlatego, że dystans był typowo rekreacyjny.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 937 (kcal)
Okolica tradycyjnie ta sama, ale jesteśmy od niej uzależnieni, to jak nałóg.
Mimo zapowiedzi deszczu odtańczyliśmy "Taniec Słońca" i z rana ruszyliśmy samochodem do Niemiec z rowerami na dachu. Na około 15 minut utknęliśmy w korku w Szczecinie, bo odbywał się bieg maratoński, więc w Rieth pojawiliśmy się po godzinie 10:30.
Tymczasem z Głębokiego w to samo miejsce ruszała grupa naszych znajomych rowerzystów.
Ponieważ jeszcze nie odczuwaliśmy mocno głodu, najpierw pojechaliśmy na przystań, gdzie do znudzenia fotografuję "swoje" łódeczki (też jakiś nałóg to jest). ;)
Misiacz, dość tych łódek, Hackerle czeka! ;)
Jadąc do Imbissu w końcu zatrzymałem się, by cyknąć fotkę miejscowemu kościołowi.
Do Imbissu dotarliśmy w momencie jego otwierania (godzina 11:00), więc byliśmy pierwszymi gośćmi.
Atmosfera w tym miejscu jest tak niesamowicie sielska, że moglibyśmy tu siedzieć godzinami, zupełnie zapominając o rowerach. :)
Fiszbuła Hackerle jest jak zawsze przepyszna, choć wygląd pozostawia wiele do życzenia. )))
Niezbyt chętnie opuściliśmy to miejsce, ale jeździć też lubimy i skierowaliśmy się szutrowym skrótem na Luckow.
W wielu niemieckich miejscowościach odbywały się dziś jakieś festyny, w Luckow było podobnie.
Naszym celem była malownicza plaża w Bellin, którą "odkryłem" jakiś czas temu.
Woda przy brzegu była bardzo ciepła.
Na dnie pełzające małże kreśliły ciekawe wzorki.
Oczywiście stąd też nie chciało nam się odjeżdżać. ;)
Ruszyliśmy teraz w kierunku Altwarp. Co nas zadziwiało to wiatr.
W którąkolwiek stronę byśmy nie jechali - zawsze nam pomagał. Zadziwiający przypadek.
Dodatkowo, tego dnia noga nam wyjątkowo "podawała".
W Altwarp pełno ludzi, sporo camperów, choć zwykle jest to dość kameralna wioseczka.
Ludzie łapią ostatnie przebłyski lata. Ja jak zwykle łapię swój ulubiony kuterek. ;)
Dla urozmaicenia, łapię jeszcze widok na Nowe Warpno na drugim brzegu.
Kiedy wracaliśmy do Warsin (znów z wiatrem), moją uwagę przykuła chmura o niesamowitym kształcie.
No toż ona ma kształt...Misiacza !!! ;)))
Kiedy przez lasy dotarliśmu ponownie do Imbissu w Rieth, spotkalismy tam naszą grupkę ucztującą przy izotonikach i Hackerle.
Fajnie się gadało, ale przed nimi było jeszcze ok. 50 km drogi powrotnej, więc odprowadziliśmy ich kawałek w stronę Ludwigshof, po czym zawróciliśmy na parking do Rieth, by zapakować rowery.
Gdy jechaliśmy do Szczecina, coś mnie tknęło by zmienić trasę i zamiast po polskiej stronie granicy, pojechaliśmy po stronie niemieckiej.
W Glasshuette ponownie spotkaliśmy naszą grupę i zapytaliśmy, czy ktoś nie chce skorzystać z dodatkowego miejsca na rower na dachu i wrócić z nami.
Przeczucie mnie nie myliło. Do Szczecina zabraliśmy mocno przeziębionego Janusza, który podjął rozsądną decyzję, ponieważ musi w ciągu tygodnia wykurować się na wyprawę rowerową po Gruzji, tym bardziej rozsądną, że pod koniec lunął rzęsisty deszcz.
Wyjazd uważamy za wyjątkowo przyjemny i udany może to również dlatego, że dystans był typowo rekreacyjny.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
47.00 km (7.00 km teren), czas: 02:33 h, avg:18.43 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 937 (kcal)
Dzień 2. Powrót z Leśniczówki Piasek.
Niedziela, 13 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ledwie przyjechaliśmy, a już czas wracać...
W leśniczówce zawsze czuję ten niedosyt jednego dnia więcej.
Fajnie byłoby przyjechać w piątek, w sobotę wyskoczyć na objazd przez Bad Freienwalde, a dopiero w niedzielę wracać.
Super, że się w ogóle udała taka wycieczka!
W drogę powrotną wyruszamy parę minut po godzinie 11.
Od razu mamy intensywne poranne ćwiczenia, czyli blisko 7 km podjazdu pod Raduń i kilka hopków do tego.
Trasa doprowadza nas do zjazdu na Zatoń i Dolinę Miłości.
Jest Dolina Miłości - są i dwa dziobaki. ;)
Zjazd jest ostry i nie pedałując osiągam 51 km/h, za to na dole po dość mocnym wyhamowaniu mam ciepłe obręcze.
Zatrzymujemy się na południową kanapkę w wiacie niedaleko dawnego Dolnego Folwarku, a potem jedziemy szutrem tuż nad Odrą aż do mostu w Krajniku Dolnym, gdzie wracamy na znaną już trasę.
Zatrzymujemy się w wiacie we Friedrischsthal, gdzie po angielsku zagaduje mnie niemiecki sakwiarz. Po ilości profesjonalnego ekwipunku widać, że nie jest to typowy niemiecki turysta rowerowy podróżujący z dwoma sakwami od pensjonatu do pensjonatu. Ten jest już 130 dzień w podróży po przejechaniu Finlandii, Szwecji i Danii, a teraz Polska i Niemcy - taki ma sposób na życie na emeryturze. Śpi na dziko, unika wielkich miast i mówi, że do swojego mieszkania wróci, gdy w namiocie będzie zbyt długo mokro lub mroźno. :)
Żegnamy się i szosą jedziemy do Gartz.
Tam u pani w Imbissie zamówiliśmy wczoraj domowe ciasto śliwkowe (znaczy, żeby na nas poczekało). ;)
Istotnie, kawałki dla nas odłożone czekają, do tego zamawiamy lody i kawę (tu też dostaję upust ot tak, bo tak ;)).
Miejsce i klimat fantastyczny, ale dziś jest taka inwazja os, że nie ma jak się tym delektować, więc po spałaszowaniu słodkości szybko umykamy, bo jest ich tyle, że latają chmarami i siadają nawet na nas!
Wracamy do Mescherin, skąd przez Staffelde docieramy do Kołbaskowa, a tam spotykamy Tunię.
Po krótkiej pogawędce przez Przecław docieramy do Szczecina i tak kończy się nasz kolejny w tym roku dwudniowy wyjazd.
Krótki, ale bardzo przyjemny i do tego dystans w normie, nie za mało i nie za dużo (łącznie nieco ponad 142 km w dwa dni).
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
W leśniczówce zawsze czuję ten niedosyt jednego dnia więcej.
Fajnie byłoby przyjechać w piątek, w sobotę wyskoczyć na objazd przez Bad Freienwalde, a dopiero w niedzielę wracać.
Super, że się w ogóle udała taka wycieczka!
W drogę powrotną wyruszamy parę minut po godzinie 11.
Od razu mamy intensywne poranne ćwiczenia, czyli blisko 7 km podjazdu pod Raduń i kilka hopków do tego.
Trasa doprowadza nas do zjazdu na Zatoń i Dolinę Miłości.
Jest Dolina Miłości - są i dwa dziobaki. ;)
Zjazd jest ostry i nie pedałując osiągam 51 km/h, za to na dole po dość mocnym wyhamowaniu mam ciepłe obręcze.
Zatrzymujemy się na południową kanapkę w wiacie niedaleko dawnego Dolnego Folwarku, a potem jedziemy szutrem tuż nad Odrą aż do mostu w Krajniku Dolnym, gdzie wracamy na znaną już trasę.
Zatrzymujemy się w wiacie we Friedrischsthal, gdzie po angielsku zagaduje mnie niemiecki sakwiarz. Po ilości profesjonalnego ekwipunku widać, że nie jest to typowy niemiecki turysta rowerowy podróżujący z dwoma sakwami od pensjonatu do pensjonatu. Ten jest już 130 dzień w podróży po przejechaniu Finlandii, Szwecji i Danii, a teraz Polska i Niemcy - taki ma sposób na życie na emeryturze. Śpi na dziko, unika wielkich miast i mówi, że do swojego mieszkania wróci, gdy w namiocie będzie zbyt długo mokro lub mroźno. :)
Żegnamy się i szosą jedziemy do Gartz.
Tam u pani w Imbissie zamówiliśmy wczoraj domowe ciasto śliwkowe (znaczy, żeby na nas poczekało). ;)
Istotnie, kawałki dla nas odłożone czekają, do tego zamawiamy lody i kawę (tu też dostaję upust ot tak, bo tak ;)).
Miejsce i klimat fantastyczny, ale dziś jest taka inwazja os, że nie ma jak się tym delektować, więc po spałaszowaniu słodkości szybko umykamy, bo jest ich tyle, że latają chmarami i siadają nawet na nas!
Wracamy do Mescherin, skąd przez Staffelde docieramy do Kołbaskowa, a tam spotykamy Tunię.
Po krótkiej pogawędce przez Przecław docieramy do Szczecina i tak kończy się nasz kolejny w tym roku dwudniowy wyjazd.
Krótki, ale bardzo przyjemny i do tego dystans w normie, nie za mało i nie za dużo (łącznie nieco ponad 142 km w dwa dni).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.60 km (7.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:16.03 km/h,
prędkość maks: 51.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Dzień 1. Wyjazd do Leśniczówki Piasek.
Sobota, 12 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już zapewne jedne z ostatnich tygodni, kiedy można sobie pojeździć w ciepełku i w miarę długo jest widno, chociaż co do tego pierwszego, to różnie bywa. Korzystając jednak z pogody ponownie wybraliśmy się na rowerach na weekend do pani Doroty do Leśniczówki Piasek.
Tego dnia wyjątkowo nie chciało się nam wstawać, ale w końcu się zwlekliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować.
Spod domu wyjechaliśmy o godzinie 11:35, na szczęście to tylko ok. 70 km.
Między Przecławiem, a Kołbaskowem zatrzymaliśmy się na ciacha.
Potem następny postój na większy posiłek zrobiliśmy sobie już po stronie niemieckiej, przy pradawnym kurhanie w Staffelde.
Niespecjalnie daleko ujechaliśmy, może jakieś 10 km i dotarliśmy do Gartz.
Nie sposób nie zatrzymać się u przemiłej pani w Imbissie w marinie, która jest bardzo pogodną osobą, mówi po polsku i podaje przepyszną kawę, lody i ciasta własnego wypieku.
Przy wyjeździe z Gartz małe zaskoczenie - droga rowerowa na wale jest zamknięta ze względu na roboty remontowe i formalnie obowiązuje objazd (choć zauważyłem, że nie wszystkich ;)). My jednak nie chcieliśmy przepychać rowerów przez budowę i pojechaliśmy 8 km główną szosą na Schwedt. Faktycznie objazd idzie jeszcze inną (dalszą) trasą przez pola, ale nie chciało nam się nadkładać drogi i eksperymentować z nawierzchnią.
Dotarliśmy do zjazdu na Friedrichsthal i wróciliśmy na nasz utarty szlak.
Przejechaliśmy przez most i...
...dotarliśmy do budki obserwacyjnej przy rozlewiskach odrzańskich.
W Schwedt skierowaliśmy się do miasta, aby w "Netto" porobić niezbędne zakupy na wieczór (ser, piwo...takie tam ;)).
Po zakupach skierowaliśmy się w stronę granicy.
Podjazd pod Raduń to dość upierdliwa przygoda, ale okolica ładna, a i trening niezgorszy.
W leśniczówce Pani Dorota zaproponowała nam zmianę pokoju na lepszy i za taką samą cenę jak wcześniej ustalona (potem nawet jeszcze dostaliśmy upust).
Na miejscu mogliśmy też sobie nazrywać swojskich pomidorów z ogródka.
Pokój jest świeżo stworzony, więc framuga na drzwiach jeszcze nie pomalowana, ale za to środek jest gotowy - full wypas!
Mieliśmy praktycznie samodzielny pokój.
Dwa łóżeczka...
Narożnik...
TV (zbędny jak dla nas, ale są tacy co lubią się pogapić)...
Łazienkę...
Mini-kącik kuchenny z czajnikiem i podstawowymi naczyniami.
Super!
Jedyny szkopuł to taki, że...następnego dnia przyszło wracać do Szczecina. ;)
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Tego dnia wyjątkowo nie chciało się nam wstawać, ale w końcu się zwlekliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować.
Spod domu wyjechaliśmy o godzinie 11:35, na szczęście to tylko ok. 70 km.
Między Przecławiem, a Kołbaskowem zatrzymaliśmy się na ciacha.
Potem następny postój na większy posiłek zrobiliśmy sobie już po stronie niemieckiej, przy pradawnym kurhanie w Staffelde.
Niespecjalnie daleko ujechaliśmy, może jakieś 10 km i dotarliśmy do Gartz.
Nie sposób nie zatrzymać się u przemiłej pani w Imbissie w marinie, która jest bardzo pogodną osobą, mówi po polsku i podaje przepyszną kawę, lody i ciasta własnego wypieku.
Przy wyjeździe z Gartz małe zaskoczenie - droga rowerowa na wale jest zamknięta ze względu na roboty remontowe i formalnie obowiązuje objazd (choć zauważyłem, że nie wszystkich ;)). My jednak nie chcieliśmy przepychać rowerów przez budowę i pojechaliśmy 8 km główną szosą na Schwedt. Faktycznie objazd idzie jeszcze inną (dalszą) trasą przez pola, ale nie chciało nam się nadkładać drogi i eksperymentować z nawierzchnią.
Dotarliśmy do zjazdu na Friedrichsthal i wróciliśmy na nasz utarty szlak.
Przejechaliśmy przez most i...
...dotarliśmy do budki obserwacyjnej przy rozlewiskach odrzańskich.
W Schwedt skierowaliśmy się do miasta, aby w "Netto" porobić niezbędne zakupy na wieczór (ser, piwo...takie tam ;)).
Po zakupach skierowaliśmy się w stronę granicy.
Podjazd pod Raduń to dość upierdliwa przygoda, ale okolica ładna, a i trening niezgorszy.
W leśniczówce Pani Dorota zaproponowała nam zmianę pokoju na lepszy i za taką samą cenę jak wcześniej ustalona (potem nawet jeszcze dostaliśmy upust).
Na miejscu mogliśmy też sobie nazrywać swojskich pomidorów z ogródka.
Pokój jest świeżo stworzony, więc framuga na drzwiach jeszcze nie pomalowana, ale za to środek jest gotowy - full wypas!
Mieliśmy praktycznie samodzielny pokój.
Dwa łóżeczka...
Narożnik...
TV (zbędny jak dla nas, ale są tacy co lubią się pogapić)...
Łazienkę...
Mini-kącik kuchenny z czajnikiem i podstawowymi naczyniami.
Super!
Jedyny szkopuł to taki, że...następnego dnia przyszło wracać do Szczecina. ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.82 km (0.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:16.38 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
101 km po zaległą "fiszbułę Hackerle". :)
Poniedziałek, 7 września 2015 | dodano: 07.09.2015Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecin i okolice
Ponieważ niedzielna pogoda nadawała się wyłącznie do otwierania butelek i nie pojechaliśmy ekipą do Rieth na "fiszbułę Hackerle", zaś poniedziałek był taki, jak powinna być niedziela, więc o godzinie 11:00 zameldowałem się Dobrej, dokąd przytargałem rower na dachu samochodu.
Choć pod wiatr, jechało się nawet żwawo.
Gmina Dobra zainwestowała za miejscowością Buk w kolejny odcinek ścieżki (super jakości), który wiedzie do przejścia granicznego w Blankensee.
Ja jednak na razie jechałem polską stroną i po dotarciu do Dobieszczyna skręciłem na Nowe Warpno (od wsi Stolec ścigał mnie przez 9 km traktor, ale się nie dałem ;))).
Znakomita nowa droga na Nowe Warpno.
Przed Nowym Warpnem odbiłem na zachód drogą rowerową, po 3 km przekroczyłem granicę i byłem już w Rieth.
Choć męczył mnie głód, w Rieth pojechałem najpierw na przystań (jakoś lubię fotografować łódki ;)).
Tym razem Imbiss był otwarty, więc zamówiłem izotonik i fiszbułę z "wymiocinami drwala". Wreszcie! Coś przepysznego!
Na horyzoncie las, za którym jest Altwarp.
Ruszyłem dalej na północ chcąc dotrzeć do Altwarp, ale w Warsin zmieniły mi się poglądy i pojechałem na plażę do Bellin, gdzie w ubiegłą środę pewien Niemiec "utrudniał mi" zamoczenie nóg w Zalewie Szczecińskim.
Tym razem było zupełnie pusto.
Pobrodziłem troszkę, ale woda jest już lodowata i nogi cierpły, więc za długo to nie trwało. Zebrałem się ruszyłem w drogę powrotną, tym razem skrótem przez Luckow. Jechało się świetnie, bo już z wiatrem. Dobrze strategicznie wyszło. :)
Szutrówka za Luckow.
Jak zwykle przepiękny landszafcik.
W Rieth ponownie zatrzymałem się w tym samym Imbissie, tym razem na wiaderko kawy i domowe ciasto, by lepiej mi się wracało do kraju. :)
Wjechałem na odcinek trasy rowerowej wiodący dawnym szlakiem kolejki wąskotorowej (przestała istnieć w 1945 dzięki rabunkowi Rosjan).
Troszkę telepało, bo opony mam napompowane na beton.
Dojechałem do Hintersee i skierowałem się na Glasshuette i Pampow, skąd dojechałem do Blankensee.
Teraz przejazd graniczny i to po naszej stronie jest na wysokim poziomie: rondo, wiaty oraz ścieżki rowerowe rozjeżdżające się w kierunku na Łęgi oraz na Buk.
Ja oczywiście wybrałem kierunek na Buk.
Pierwszy raz jechałem tą nową drogą i przyznam, że jestem zachwycony jakością asfaltu, szerokością drogi i malowniczością trasy!
Do tego cały czas "rollercoaster": góra-dół-góra-dół! :)
Przed Dobrą do setki brakowało mi nieco km, więc dokręciłem co nieco i wróciłem do samochodu.
Wreszcie przejazd na jakimś standardowym dystansie jak kiedyś.
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2202 (kcal)
Choć pod wiatr, jechało się nawet żwawo.
Gmina Dobra zainwestowała za miejscowością Buk w kolejny odcinek ścieżki (super jakości), który wiedzie do przejścia granicznego w Blankensee.
Ja jednak na razie jechałem polską stroną i po dotarciu do Dobieszczyna skręciłem na Nowe Warpno (od wsi Stolec ścigał mnie przez 9 km traktor, ale się nie dałem ;))).
Znakomita nowa droga na Nowe Warpno.
Przed Nowym Warpnem odbiłem na zachód drogą rowerową, po 3 km przekroczyłem granicę i byłem już w Rieth.
Choć męczył mnie głód, w Rieth pojechałem najpierw na przystań (jakoś lubię fotografować łódki ;)).
Tym razem Imbiss był otwarty, więc zamówiłem izotonik i fiszbułę z "wymiocinami drwala". Wreszcie! Coś przepysznego!
Na horyzoncie las, za którym jest Altwarp.
Ruszyłem dalej na północ chcąc dotrzeć do Altwarp, ale w Warsin zmieniły mi się poglądy i pojechałem na plażę do Bellin, gdzie w ubiegłą środę pewien Niemiec "utrudniał mi" zamoczenie nóg w Zalewie Szczecińskim.
Tym razem było zupełnie pusto.
Pobrodziłem troszkę, ale woda jest już lodowata i nogi cierpły, więc za długo to nie trwało. Zebrałem się ruszyłem w drogę powrotną, tym razem skrótem przez Luckow. Jechało się świetnie, bo już z wiatrem. Dobrze strategicznie wyszło. :)
Szutrówka za Luckow.
Jak zwykle przepiękny landszafcik.
W Rieth ponownie zatrzymałem się w tym samym Imbissie, tym razem na wiaderko kawy i domowe ciasto, by lepiej mi się wracało do kraju. :)
Wjechałem na odcinek trasy rowerowej wiodący dawnym szlakiem kolejki wąskotorowej (przestała istnieć w 1945 dzięki rabunkowi Rosjan).
Troszkę telepało, bo opony mam napompowane na beton.
Dojechałem do Hintersee i skierowałem się na Glasshuette i Pampow, skąd dojechałem do Blankensee.
Teraz przejazd graniczny i to po naszej stronie jest na wysokim poziomie: rondo, wiaty oraz ścieżki rowerowe rozjeżdżające się w kierunku na Łęgi oraz na Buk.
Ja oczywiście wybrałem kierunek na Buk.
Pierwszy raz jechałem tą nową drogą i przyznam, że jestem zachwycony jakością asfaltu, szerokością drogi i malowniczością trasy!
Do tego cały czas "rollercoaster": góra-dół-góra-dół! :)
Przed Dobrą do setki brakowało mi nieco km, więc dokręciłem co nieco i wróciłem do samochodu.
Wreszcie przejazd na jakimś standardowym dystansie jak kiedyś.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
101.00 km (15.00 km teren), czas: 04:42 h, avg:21.49 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2202 (kcal)
O poranku do Ueckermunde i Altwarp
Środa, 2 września 2015 | dodano: 02.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Korzystając z wolnego dnia i być może ostatniego w tym tygodniu dnia ładnej pogody postanowiłem wyskoczyć w swoje ulubione rejony, czyli Rieth, Altwarp i Ueckermunde. Miało być jeszcze Torgelow, ale zabrakło czasu.
Wrzuciłem rower na samochód i o 10:00 zaparkowałem w Rieth.
Niestety, Imbissik z fiszbułą Hackerle zamknięty był (po południu również), więc popedałowałem do Ueckermunde.
Skorzystałem ze skrótu na Warsin.
W Ueckermunde cumował jakiś dziwny statek.
Miałem plan zahaczyć jeszcze o Torgelow, ale zegarek jakoś tak szybko chodził, że mógłbym nie zdążyć na zaplanowane wieczorne spotkanie, więc zawróciłem po cyknięciu fotek wiatraka i jakiegoś czubka. ;)))
Troszkę się pokręciłem po rynku, zawitałem do apteki, ale nie mieli tego czego szukałem.
Swoją drogą, to ciągle przypomina mi się likwidacja alei kwiatowej i straganów kwiaciarek w Szczecinie pod pretekstem, że "w nowoczesnej Europie nie ma miejsca na coś takiego w centrum miasta".
Najwidoczniej niemieckie miasta i miasteczka (francuskie również, w tym ogromny Lyon) leżą na zadupiu Azji, bo targi odbywają się w ścisłym centrum.
Wieśniaki z zaścianka... ;)))
Zajechałem do znajomego Turka na lahmacun (jeden do Szczecina zabrałem), po czym przemieściłem się kilka metrów w prawo na pyszną kawę.
Jadąc w stronę Altwarp na chwilę zawitałem z ciekawości na camping w Bellin.
Jeszcze parę tygodni temu biwakowałem tam z Basią, a dziś ogarnął mnie jakiś smutek.
Jeden namiot, jedna przyczepa...kompletnie wymarłe miejsce. :(((
Wrzesień...
Czas uciekał, a ja myślałem o popływaniu w Zalewie ("Misiacz w zalewie").
Za Bellin odbiłem na jakąś plażę, której nie znałem, okazała się całkiem fajna, więc podprowadziłem rower do ławki na niej.
Wtedy jakiś Niemiec z obsługi zwrócił mi uwagę, że rower należy zostawiać przy stojakach, bo...brudzi się piasek!!! :D ;))))))))))))))))
Mogłem od razu zapytać, czy buty też mam zdjąć. ;)
ORDNUNG MUSS SEIN! ;)
Troszkę potem całkiem przyjaźnie pogadaliśmy na różne tematy, ale czasu zeszło i nie chciało mi się zostawiać roweru poza widokiem, więc pognałem na dziką plażę w Altwarp Siedlung.
Choć widoki przednie, to woda już nie zachęcała do kąpieli, więc pobrodziłem nieco i pojechałem na przystań w Altwarp, oczywiście po to, by zrobić zdjęcie mojemu ulubionemu kuterkowi.
Wracając na Warsin zatrzymałem się na chwilę przy "Chatce Papy Smerfa". ;)
Pogoda, temperatura, widoki i ścieżka - wszystko dziś było fantastyczne!
Przed godziną 15:00 dotarłem do Rieth, gdzie załadowałem rower i z tej sielanki w 30 minut wróciłem do zakorkowanego Szczecina, by przez kolejne 30 przebijać się na Pomorzany.
Wrażenie teleportacji do innego świata było niesamowite!
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1365 (kcal)
Wrzuciłem rower na samochód i o 10:00 zaparkowałem w Rieth.
Niestety, Imbissik z fiszbułą Hackerle zamknięty był (po południu również), więc popedałowałem do Ueckermunde.
Skorzystałem ze skrótu na Warsin.
W Ueckermunde cumował jakiś dziwny statek.
Miałem plan zahaczyć jeszcze o Torgelow, ale zegarek jakoś tak szybko chodził, że mógłbym nie zdążyć na zaplanowane wieczorne spotkanie, więc zawróciłem po cyknięciu fotek wiatraka i jakiegoś czubka. ;)))
Troszkę się pokręciłem po rynku, zawitałem do apteki, ale nie mieli tego czego szukałem.
Swoją drogą, to ciągle przypomina mi się likwidacja alei kwiatowej i straganów kwiaciarek w Szczecinie pod pretekstem, że "w nowoczesnej Europie nie ma miejsca na coś takiego w centrum miasta".
Najwidoczniej niemieckie miasta i miasteczka (francuskie również, w tym ogromny Lyon) leżą na zadupiu Azji, bo targi odbywają się w ścisłym centrum.
Wieśniaki z zaścianka... ;)))
Zajechałem do znajomego Turka na lahmacun (jeden do Szczecina zabrałem), po czym przemieściłem się kilka metrów w prawo na pyszną kawę.
Jadąc w stronę Altwarp na chwilę zawitałem z ciekawości na camping w Bellin.
Jeszcze parę tygodni temu biwakowałem tam z Basią, a dziś ogarnął mnie jakiś smutek.
Jeden namiot, jedna przyczepa...kompletnie wymarłe miejsce. :(((
Wrzesień...
Czas uciekał, a ja myślałem o popływaniu w Zalewie ("Misiacz w zalewie").
Za Bellin odbiłem na jakąś plażę, której nie znałem, okazała się całkiem fajna, więc podprowadziłem rower do ławki na niej.
Wtedy jakiś Niemiec z obsługi zwrócił mi uwagę, że rower należy zostawiać przy stojakach, bo...brudzi się piasek!!! :D ;))))))))))))))))
Mogłem od razu zapytać, czy buty też mam zdjąć. ;)
ORDNUNG MUSS SEIN! ;)
Troszkę potem całkiem przyjaźnie pogadaliśmy na różne tematy, ale czasu zeszło i nie chciało mi się zostawiać roweru poza widokiem, więc pognałem na dziką plażę w Altwarp Siedlung.
Choć widoki przednie, to woda już nie zachęcała do kąpieli, więc pobrodziłem nieco i pojechałem na przystań w Altwarp, oczywiście po to, by zrobić zdjęcie mojemu ulubionemu kuterkowi.
Wracając na Warsin zatrzymałem się na chwilę przy "Chatce Papy Smerfa". ;)
Pogoda, temperatura, widoki i ścieżka - wszystko dziś było fantastyczne!
Przed godziną 15:00 dotarłem do Rieth, gdzie załadowałem rower i z tej sielanki w 30 minut wróciłem do zakorkowanego Szczecina, by przez kolejne 30 przebijać się na Pomorzany.
Wrażenie teleportacji do innego świata było niesamowite!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
63.85 km (15.00 km teren), czas: 03:06 h, avg:20.60 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1365 (kcal)
Dzień 7. Powrót i objazd Krakower See.
Sobota, 29 sierpnia 2015 | dodano: 05.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
MOTTO: "OBJAZD DOOKOŁA KAŁUŻY". :)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)
Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...
Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.
Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.
Uliczka w Krakow.
Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)
W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)
Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.
Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.
Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.
Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.
Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!
Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.
Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)
Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...
Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.
Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.
Uliczka w Krakow.
Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)
W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)
Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.
Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.
Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.
Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.
Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!
Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.
Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
19.77 km (5.00 km teren), czas: 01:14 h, avg:16.03 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)