MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wypadziki do Niemiec

Dystans całkowity:23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%)
Czas w ruchu:1225:30
Średnia prędkość:19.00 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma podjazdów:13 m
Suma kalorii:480913 kcal
Liczba aktywności:310
Średnio na aktywność:76.43 km i 4h 02m
Więcej statystyk

Upał !!! Mescherin-Gatow-Mescherin.

Niedziela, 11 września 2016 | dodano: 11.09.2016Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecin i okolice
Miało być przyjemnie i częściowo naprawdę było, ale duszny upał 33 st. C i bezruch powietrza (czy aby to normalne we wrześniu?) skorygowały moje plany i w Gatow (tuż przed Schwedt) zawróciłem do Mescherin.
Ambitny plan zakładał dojazd do Schwedt, potem do Piasku, przejazd przez Cedynię i powrót ponownie niemiecką stroną.
W pewnym momencie wycieczka jednak zmieniła się z frajdy w zwykłą jazdę.
W Gartz pani Ela dwukrotnie ratowała mnie lodami - gdy jechałem "w te" i i gdy jechałem "we w te". ;)

Upał sięgnął zenitu mojej wytrzymałości właśnie na moście w Gatow.


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 44.22 km (0.00 km teren), czas: 02:07 h, avg:20.89 km/h, prędkość maks: 39.00 km/h
Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 996 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Hackerle w Rieth i Alter Postweg

Sobota, 10 września 2016 | dodano: 10.09.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dziś specjalnie nie chce mi się pisać, w każdym razie to chyba jedno z ostatnich Hackerle w Rieth w tym roku, bo sezon u Pani w Imbissie kończy się już w październiku, a przecież sezon na jazdę na rowerze nie kończy się nigdy. ;)
Tym razem znów zaparkowaliśmy samochód w Hintersee (bliżej i szybciej niż w Rieth) i starą trasą kolejki dotarliśmy do Ludwigshof.

Z tego miejsca po raz pierwszy pojechaliśmy ubitym poboczem w stronę Ahlbeck. Jak widać sama droga nadaje się wyłącznie do hiperwstrząsów. Pobocze jest znośne, a ponadto zaobserowaliśmy tubylca, który pojechał jeszcze innym "skrótem". Do przetestowania.

Niezmiennie pięknie...
Piękny widok i...piękna Fiszbuła. ;)

Z Warsin tym razem pojechaliśmy brukowaną zabytkową Alter Postweg (stara droga pocztowa?).
Wariaci.

Altwarp.
Widok na Nowe Warpno na fotografii z roku 1968.
No dobra.
Sam ją dziś zrobiłem. :)

Widoczki z Alwarp.


Wróciliśmy wyjątkowo szybko!
Basia gnała jak nigdy, ja bez wysiłku jakiegokolwiek.
Nigdy nie widziałem jej w takiej formie!
Kondycja nie z tej Ziemi.
Chyba każdy sportowiec byłby zadowolony z efektów stosowania urządzenia " zpr-nnchko>Wzrost formy o jakieś 30% w ciągu tygodnia.
Wróciliśmy oczywiście "zabytkową trasą kolejki".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 52.84 km (20.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:17.61 km/h, prędkość maks: 32.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1060 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Szlakiem Bielika i przez Niemcy z Basią

Niedziela, 28 sierpnia 2016 | dodano: 30.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym wyjeździe na Rugię ten dzisiejszy wydaje się być dość banalny, ale dla nas jest egzotyczny.
Dlaczego?
Pomijając duszny upał (35 st.C) trasa wiedzie przez Polskę (tak, tak...to egzotyka dla kogoś, kto ciągle jeździ do Niemiec na ichnie ścieżki ;))), a na dodatek terenowym Szlakiem Bielika.
Dojeżdżamy do Siadła Dolnego, ponieważ chcemy zatrzymać się tu na domowe pierogi.
Sama wieś zmieniła się, są nowe nawierzchnie, jakoś tak schludniej i równiej.
Co do pierogów...
Kiedyś zamawiałem na wynos, były smaczne, duże i w przystępnej cenie. Teraz też są w przystępnej cenie i smaczne, ale...małe.
Może to skutek upału, ale pani sprawiała wrażenie, jakby straciła serce do tego co robi. Może to początki komercjalizacji, bo przewijają się tędy dziesiątki kajakarzy.
Jest inaczej niż kiedyś.
Parkujemy rowery w cieniu i zasiadamy do lunchu.

Dosiadają się do nas również dwie panie i pan ze spływu kajakowego.
Bardzo przyjemnie nam się rozmawia.
Okazuje się, że pani Ula czytuje mojego bloga i ma chęć pojeździć z nami na wycieczki.
Mam już pewien plan i z pewnością kiedyś razem się gdzieś wybierzemy.

Żegnamy się i ruszamy na Szlak Bielika.
Szuterkiem jedzie się przyjemnie, ale przed nami piekieeeelnie stromy podjazd w piekielnym upale, szacuję go w porywach do 30%.
Basia podprowadza rower, a ja po raz kolejny próbuję zdobyć szczyt, co mi się jeszcze nie udało.

Nie chodzi o siły, tych mam aż nadto.
Mój rower trekkingowy z gładkimi oponami po prostu się do tego nie nadaje.
Tuż przed osiągnięciem szczytu jest tak stromo, że tylne koło znów traci przyczepność i kręci mi się w miejscu wyrzucając strugi szutru. Siła jest, ale cóż z tego, skoro opona nie łapie.
Resztę podjazdu przyjdzie mi rower podprowadzać.

Całkiem mokrzy od wysiłku i upału zjeżdżamy w kierunku Moczył i dalej Kamieńca.

Odpuszczamy sobie dalszą część w terenie i jedziemy "asfaltem" do Pargowa.
Tam robimy sobie mały popas.

Za Pargowem wjeżdżamy do Niemiec koło Staffelde i zmierzamy do Neurochlitz, skąd dalej kierujemy się na Rosow.
Podobnie jak wczoraj, dziś Basia znów robi zapas gruszek. ;)

Docieramy do Neurosow i ponownie wjeżdżamy do Polski.
Upał jest niemiłosierny i w Kołbaskowie zajeżdżamy do Tuni "po prośbie"...na kawę chcieliśmy się wprosić.
Jak się okazało, Tunia pomknęła gdzieś na swoim elektrycznym rumaku, jak uprzejmie doniósł nam jej syn, więc w kofeinę w postaci coli zaopatrzyliśmy się w miejscowym sklepiku i przez Przecław wróciliśmy do Szczecina.
Choć gorąca i męcząca, to wycieczka okazała się ciekawa (plus nowe znajomości).


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 45.55 km (4.00 km teren), czas: 03:05 h, avg:14.77 km/h, prędkość maks: 55.00 km/h
Temperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 961 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Nordvorpommern-Stralsund-Rugia. MAGIC!!!

Sobota, 27 sierpnia 2016 | dodano: 29.08.2016Kategoria Rugia od 2010..., Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Rugia...
Magiczna wyspa, która zmienia postrzeganie świata, nastrój...zmienia tak wiele.
Znowu tam pojechaliśmy.
Znowu to zbyt wielkie słowo, bo jeśli jest tak fantastyczna, to aż dziw, że nie było nas tam blisko 2 lata. No cóż, tak bywa.
Rzucone hasło i jedziemy. Sobota rano i ruszamy z rowerami na samochodach do krainy starosłowiańskiej magii...

Przyziemność. Przygotowuję się do tego, by pasować do mody obowiązującej w Europie zachodniej.
To żart. Skarpetki są do butów kolarskich, ale nie będę przecież w nich samochodu prowadził.
Z przyjemnością wzbudzam jednak zachwyt moim strojem na parkingu. ;)))

Jadę jak ten muł w samochodzie, Basia prowadzi...bo tylko muł czyta książki do wpół do drugiej w nocy wiedząc, że pobudkę ma o piątej trzydzieści. Śpi więc mułek na fotelu pasażera i tak dociera z Basią za kierownicą i "Foxikami" w drugim pojeździe do Stahlbrode. To brama na Rugię, którą tu wrócimy, bo teraz wybierzemy się do Stralsundu. Dostaniemy się na Rugię innym wejściem.

Korzystamy z najlepszej sieci toalet. Nie, nie jest to McDonalds, a camping w Stahlbrode.
Zawsze tak korzystamy, no bo kto nas tam zna?


Jedziemy zabytkową trasą Hansa Route. Jej "zabytkowość" czujemy również w rękach, ponieważ zbudowana jest z drobnej kostki, a urokliwe trawiaste przerosty tylko gdzieniegdzie łagodzą wstrząsy. Jakie to ma jednak znaczenie, kiedy jestemy w tak niesamowitym miejscu.


Docieramy do Stralsundu.

Z każdego słupa, z każdej latarni krzyczą do nas plakaty wyborcze. Najgłośniej krzyczą plakaty neonazistowskiej partii NPD w znanych skądinąd kolorach czerwieni, czerni i bieli. Krzyczą, by zapewnić spokój rodzinom zamiast przyjmować uchodźców-gwałcicieli niemieckich kobiet. Zbitek słowa niemieckiego i pomysłu na anglojęzyczne połączenie: KEINE RAPEFUGEES. Inne partie obiecują raj na Ziemi, zbratanie się polityków z ludem...i tak od wieków, a lud i tak wszystko kupi.

My za to kupimy co innego od Niemców.
Kupimy ich znakomite piwo w Brauerei Stoertebeker, które prosto z kadzi nalewane jest do szklanek.




Marzena...żywa reklama tego napoju.
Tak jakby Marzena opijała się regularnie piwem. :)
Temu jednak nawet i ona nie mogła się oprzeć.

Raj piwosza...


Chcemy dalej gościć "U starego Fryca", ale też chcemy dotrzeć na starówkę Stralsundu.
- Przy Stralsundzie Kraków jest mocno przereklamowany - obwieścił kiedyś mój znajomy.
Coś w tym jest. Miasto piękne, z klimatem, pełne zabytków, miasto niezniszczone przez wojska radzieckie pod koniec wojny, gdyż ówczesny jego burmistrz dogadał się z dowódcą Rosjan, że miasto nie będzie się broniło i pozostaje otwarte.
Morskie piwo wymaga morskiej ryby.
Taką można znaleźć w porcie.
Fischhalle.

Zamawiamy Backfisch w bułce, Robert zamawia wędzonego łososia z marynatą.
Pysznie jest.
Pachną morzem te dania.



A morze jest tuż obok...

Stralsund już znamy, ale tego miasta nie sposób szybko opuścić.

Jak można nie przejechać się zabytkowymi uliczkami wśród odrestaurowanych kamienic i...


...jak można nie zauważyć widowiskowego ślubu na rynku starego miasta?


No i co najważniejsze: jak można potem nie zjeść lodów własnego wyrobu?
W przeciwieństwie do dziewczyn, te ciągoty są mi dość obce, zdecydowanie wolę płynne regionalne produkty zielarskie, niemniej jednak dokonuję testu zimnych słodkości i wypada on wyjątkowo pozytywnie. Prawdę mówiąc, dziś wszystko wypada pozytywnie, jasno, radośnie.

Kilmatu miejscu dodają również zabytkowe statki, jachty, żaglowce.
Jest ich tu sporo.

Ociągając się opuszczamy Stralsund.
Czeka na nas Rugia, na którą wtaczamy się przez stary most zwodzony jadąc pod nowym, wiszącym.


Czas zanurzyć się w jej wibracjach, które choć nie są tu tak wyczuwalne jak na północy wyspy, to jednak SĄ!!!
W oddali pozostaje Strzałów...ach tak, Stralsund.
Strzałów to dawna słowiańska nazwa tego grodu, gdy ziemiami tymi władali pomorscy książęta.

Panie są już na wyspie.
Dojeżdżam i ja z Robertem.

Turlamy się wyboistą szutrową ścieżką wśród...buraków.
Swój wśród swoich. ;)

Szlaki na Rugii to...r o z m a i t o ś ć.
Nie zdążysz zmęczyć się szutrem, gdy pojawia się asfalt.
Nie zdążysz znudzić się asfaltem i pojawia się wąska polna ścieżka.

W Gustow kolejny postój.
Tym razem kawka i ponownie nasza modelka w akcji reklamowej, choć utrzymuje uparcie, że tu zajmuje się reklamą popielniczek. Ja jednak wiem swoje. :)

Siodełka.
Często pytam rowerzystów zakochanych w gumie pokrywającej żel: wolisz chodzić w butach ze skóry czy z plastiku?
Odpowiedź w większości przypadków jest oczywista, przynajmniej u mnie i Basi jest podobnie w przypadku siodełek.
Robert poszedł jednak o krok dalej - nie tylko skóra, ale niesamowity komfort.

Wyjeżdżamy z Gustow i przemieszczamy się trasą inną niż kiedykolwiek.
Przeciskamy się wąską ścieżynką wśród chaszczy i pokrzyw, które potem zanikają i...robi się bajkowo.

Domek Baby Jagi. Jest ich tu mnóstwo.
Ten akurat nie stanowi przykładu budownictwa pomorskiego spotykanego w większości na Rugii, ale że się nawinął pod obiektyw, to mu nie odpuszczę, bo uroczy jest.

Bajkowa ścieżka przechodzi w bajkowy asfalt.
Jest tak równy, że...czuję nierówności swoich opon.

Przy drodze rośnie mnóstwo jabłoni i grusz i dziewczyny skwapliwie korzystają z okazji, by nawcinać się naturalnie jeszcze rosnących jabłek.
Patrząc na zapał dziewczyn do zjadania tych "psiar" od razu na myśl przychodzi scena z "Seksmisji"... :)


Docieramy nad niesamowite jezioro...którego nie ma na mapie.

W tym miejscu jest zaznaczone wyłącznie jakieś bagno.
Na szczęście dla kormoranów, nie wiedzą one o tym i...srają na to wszystko z góry.
To zresztą widać po wypalonych ich odchodami drzewach.


Przed Poseritz zatrzymujemy się na jeden z ostatnich postojów.
To malownicza marina w Mellnitz.

Nasza bajkowa wycieczka powoli dobiega końca. Humory nieustannie dopisują, towarzystwo wyborowe, pogoda jak na zamówienie (po prawdzie to była zamawiana i "Taniec Słońca" został wykonany + magiczne okulary Marzeny ;) ): słońce, obłoczki, lekki wiaterek i 21-22 stopnie.
Czego chcieć więcej?
Może zostać tu dłużej?
Docieramy do Glewitz, gdzie oczekujemy na prom.

Koszt przeprawy do Stahlbrode (gdzie czekają nasze samochody) dla dwóch osób z rowerami wynosi 5 EUR.
Warto sobie zafundować taką atrakcję.

Wsiadamy na prom i płyniemy na stały ląd mijając po drodze prom płynący w przeciwną stronę, jachty i wędkarzy.



Jesteśmy już u celu naszej wycieczki.
Podczas gdy my z Basią ładujemy rowery na dach, Marzena z Robertem idą jeszcze na ostanie Fischbroetchen sprzedawane w porcie, po czym zadowoleni jak koty po porcji śmietanki wracamy do Szczecina.

Kto ma jeszcze chęć do pobycia w tym klimacie - zapraszam na krótki filmik.
Może z tym klimatem na filmie nieco przesadziłem, ale ocenicie sami...testowałem po raz pierwszy swój aparat pod kątem właśnie kręcenia filmów.
Miłego oglądania i podskakiwania - kto obejrzy - zrozumie. :)

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 55.70 km (25.00 km teren), czas: 04:00 h, avg:13.93 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1220 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Na Hackerle. Neverending story! :)))

Niedziela, 21 sierpnia 2016 | dodano: 21.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dziś nie mogliśmy się zdecydować, czy jechać na Szlak Bielika, czy...no dokąd?
W nocy lało, więc można było tam spodziewać się błota...czyli jak zwykle padło na Rieth, no z lekką odmianą.
Samochodem tym razem dojeżdżamy tylko do Hintersee i ... wracamy rowerami na Polską stronę, by pojechać trasą Dobieszczyn-Nowe Warpno.

Przed Nowym Warpnem skręcamy w lewo na drogę przez las wiodącą do Niemiec (do Rieth).
Dla niewtajemniczonych - do 1945 roku w okolicy biegła trasa kolejki wąskotorowej z Nowego Warpna do Stobna, którą po wojnie zniszczyli i rozkradli Rosjanie.


W Rieth oczywiście kierujemy się do znanego nam Imbissu na fiszbułę Hackerle. Wyprzedzamy parę niemieckich rowerzystów, a ci rzucają się za nami w pogoń. Czyżby czuli, że chcemy przed nimi stanąć w kolejce do okienka? ;)

Przeczucie mnie nie myliło. Stają tuż za nami po zamówienie. ;)
Dziś wysyłam Basię po fiszbuły, niech uczy się niemieckiego, a co? ;)
Niestety, lekcja okazuje się wyjątkowo krótka.
Pani widząc nas któryś tam już raz w tym roku pyta:
- Zwei mal Hackerle?
Jedyne co pozostaje odpowiedzieć, to...
- TAK! ;)))
No i zasiadamy.
Potem zamawiamy jeszcze domowe ciasto i kawę i dumamy, czy dokręcić jeszcze z 40 km przez Altwarp czy też wracać ledwie 8 km do samochodu w Hintersee.
Późna godzina powoduje, że wybieramy tę drugą opcję.

Wracając, zajeżdżamy jeszcze do mariny w Rieth.
Oczywiście tradycyjnie robię zdjęcia łódek.



Naszą uwagę przykuwa dziwny pawilon kołyszący się na wodzie.
Czyżby marinie przybył nowy obiekt usługowy?

Nie! Okazuje się, że jest to...pływający dom!
Z silnikiem, z klimatyzacją.
W środku kanapa, salon, na zewnątrz taras!


Przejeżdżamy przez miejscowość i ścieżką po dawnej trasie kolejki wracamy do Hintersee.

Nasza decyzja o powrocie okazuje się słuszna.
Spadają pierwsze krople przelotnego deszczu, na szczęście jedziemy pod drzewami i w zasadzie całkiem na sucho.
W oddali jednak słychać zbliżającą się burzę i widać groźne chmury.
W Ludwigshof sprawdzam inną opcję jazdy z Rieth tamże.
Chyba się da, wygląda to jak dobrze ubity szuterek.

Zrywamy jeszcze śliwki z przydrożnego drzewa i mkniemy do samochodu.
Kiedy jedziemy już samochodem przez Polskę, przedzieramy się w Tanowie przez ogromne kałuże po jakimś nieziemskim oberwaniu chmury.
My to naprawdę mamy szczęście z tą pogodą! ;)))

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 35.65 km (10.00 km teren), czas: 02:04 h, avg:17.25 km/h, prędkość maks: 27.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 723 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 3 i 4. Wizyta na mrocznej wyspie Plauer Werder (Pojezierze Meklemburskie). Powrót.

Poniedziałek, 15 sierpnia 2016 | dodano: 18.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wstajemy nieco wcześniej niż wczoraj z planem wyjazdu na wyspę Plauer Werder, która położona jest na jeziorze Plauer See i połączona z nią mostkiem.
Wczoraj nie wjechaliśmy na nią, choć pierwotnie był taki plan. Dziś stwierdzamy, że to był dobry pomysł.
Tym razem startujemy inną trasą, tzw. „Drogą Marzeny” (bo to właśnie Marzena zaproponowała nam jej spenetrowanie) i wyjazd zaczynamy od części asfaltowej.
Kierujemy się na wioskę Adamshoffnung, ale nie dojeżdżamy tam i skręcamy w lewo na leśną szutrówkę wiodącą do Lenz.


Droga całkiem przyjemna i przy okazji odkrywamy nowy, szeroki szutrowy łącznik do ścieżki biegnącej tuż nad jeziorem.
Tak naprawdę jest to świeżo zbudowana droga przeciwpożarowa wiodąca przez las.
Po pewnym czasie droga leśna się kończy i wyjeżdżamy na gładki asfalt. Doprowadza on nas do miejscowości Lenz.

Podobnie jak wczoraj, wjeżdżamy w las, jednak dziś darujemy sobie hasanie po chaszczach i noszenie rowerów nad pniami drzew i jedziemy oficjalnie wyznaczonym szlakiem.

Zatrzymujemy się na kanapki na znanym już nam campingu Naturcamp Malchow i dalej jedziemy asfaltową, a następnie szutrową drogą do „willowiska” Juergenshof. Tam odbijamy w lewo na hmmm…„szlak” nad jeziorem w jego północnej części. „Szlak” zaczyna się od sprowadzenia rowerów po schodach w dół stromej skarpy – do schodów dobudowana jest specjalna szyna, po której można toczyć koła naszych pojazdów. Ścieżka wije się wśród drzew i krzaków, co rusz podskakujemy na korzeniach, aż wreszcie docieramy do mostku łączącego stały ląd z wyspą Plauer Werder.


Aż do campingu trasa wiedzie szerokim i gładkim asfaltem, jednak przy szlabanie droga definitywnie się kończy i dalej jest już tylko camping. Wjeżdżamy na niego, bowiem z mapy wynika, że z jego końca dalej biegnie gruntowy szlak zamykający pętlę wokół wyspy. Oczywiście korzystamy z toalety. ;)

Choć miejsce jest typowo po niemiecku schludne i zadbane, zaczynamy bez żadnego racjonalnego powodu czuć się nieswojo, co jest choć częściowo zrozumiałe w moim czy Basi przypadku, jako że interesują nas „rzeczy dziwne”. Jednak te odczucia dosięgają również Roberta „Foxika”. Wyspa ta jest jakaś mroczna. Ogarnia nas jakieś nieuzasadnione przygnębienie, smutek jakby w tym miejscu kiedyś stało się coś strasznego. Odczuwamy chęć jak najszybszego „zaliczenia” tego odcinka i oddalenia się z tego miejsca.
Odnajdujemy wjazd na leśną ścieżkę, który jednak znajduje się na początku campingu. Wjazd do za dużo powiedziane.
Ponownie zaliczamy wspinaczkę po skarpie. ;)

Jadąc jej górną częścią, zatrzymujemy się na fotkę.
Raczej dla zasady, bo wyspa ta naprawdę jest jakaś mroczna.

Minuty objazdu jakoś ciągną się zbyt długo, jednak wreszcie z ulgą zjeżdżamy na stały ląd i kierujemy się na Alt Schwerin. Co ciekawe, mroczny nastrój jeszcze długo potem nas nie opuszcza, jakby wręcz się do nas przykleił. Bardzo dziwne uczucie, na swój sposób ciekawe, ale nie polecamy. :)

Chwila przerwy wystarcza, by cyknąć fotkę z mapą pojezierza Mecklemburgische Seenplatte.

Przez camping Malchow wracamy do Lenz i kierujemy się na „Drogę Marzeny”, ponieważ chcemy sprawdzić, jak jedzie się nową drogą przeciwpożarową. Nim tam się jednak dostaniemy, czeka nas długi i stromy podjazd leśną drogą. Za to na szczycie – nagroda! :) Przed nami naprawdę długi i stromy zjazd aż do brzegu jeziora po nowej szutrowej nawierzchni. Bajka!

Dojeżdżamy na camping i…po obiedzie żegnamy się z „Foxikami”. Pakują się i jeszcze dziś przed nocą chcą zdążyć wrócić do Szczecina, by z samego rana zaprowadzić do weterynarza Tośkę z jej chorą łapą. Idę z Marzeną i Robertem zapłacić rachunek i…robi się jakoś pusto. Tym niemniej chcemy być w tym miejscu jak najdłużej, bo nie wiadomo kiedy wybierzemy się na kolejny biwak. Nadciąga jesień i jest coraz chłodniej i coraz bardziej wilgotno. Przedłużamy pobyt do wtorku rano. Wybieramy się jeszcze nad jezioro, w którym kąpałem się w ubiegłym roku. Dziś woda jest za zimna, ale chcę jej dotknąć choćby w jakiś tam sposób. Tak było w tamtym roku…

…a tak jest w tym. ;)

Przy okazji porównuję zoom optyczny naszego aparatu z możliwościami zoomu elektronicznego.

Jak na tę klasę sprzętu elektroniczne uzupełnianie pikseli wychodzi całkiem nieźle.
W oddali kościół w Plau am See na drugim brzegu jeziora.

Wracamy z Basią przed namiot na kolację, troszkę gawędzimy, wypijam „Radebergera” i kładziemy się spać, bo o godzinie 6: 00 pobudka.
Poranek dnia następnego. Po naszym obozowisku została tylko wygnieciona trawa, a wilgotny od rosy namiot leży już w bagażniku.

Odjeżdżamy i kierujemy się na Adamshoffnung, a następnie na Waren, by w okolicach południa dotrzeć do Szczecina…i tyle. :)
Znów było fajnie i znów za krótko…



Dzień 1
Dzień 2

Pozwolę sobie jeszcze dodać muzykę pasującą do nastroju tego wpisu.

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 43.12 km (25.00 km teren), czas: 03:10 h, avg:13.62 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 900 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dzień 2. Objazd jeziora Plauer See (Pojezierze Meklemburskie).

Niedziela, 14 sierpnia 2016 | dodano: 17.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nie twierdzę, że rano wstaliśmy wcześnie. Raczej normalnie, czyli około 8:00, za to zbieramy się z Basią prawie do godziny 12:00 (co do Roberta, to o nim można powiedzieć, że wstał gotowy do wyjazdu, choć nie spał ani w stroju kolarskim ani w butach SPD). ;)
Dziś ruszamy na objazd jeziora Plauer See, ale trasą w dużej części inną niż w ubiegłym roku (link-klik). Dystans niby niewielki, bo około 50 km (wtedy blisko 70), ale spora część trasy przebiega wąskimi terenowymi ścieżkami nad jeziorem, czasem z wystającymi korzeniami i piaskiem, więc tam tempo nie przekracza zwykle 15 km/h. Tym razem mamy również mniej zwiedzania, więc pora nie jest aż tak bardzo późna. Na razie ścieżka jest z ubitym szutrem i jedzie się bardzo fajnie.


Kiedy docieramy do punktu widokowego, zaczyna się robić przełajowo – pchanie pod górki, po piachu i po korzeniach.
Tym niemniej, podoba nam się to.

Parę ujęć z punktu widokowego i …


…”jedziemy” dalej. ;)))


Kiedy wyjeżdżamy na polanę w lesie, w zagrodzie ukazuje się nam…zebra. ;) Przynajmniej tak nam się wydawało na samym początku, kiedy wydostaliśmy się z krzaków na oświetlony słońcem teren. Tymczasem okazuje się, że to koń okryty specyficzną derką. ;)

W pewnym momencie ścieżka nad jeziorem okazuje się nieprzejezdna i jedyne rozwiązania to:
a) Powrót do jakiegoś sensownego szlaku
b) Wpychanie rowerów pod ostrą skarpę wśród zarośli z nadzieją, ze szlak na górze jest bardziej sensowny.
Wybieramy oczywiście to łatwiejsze rozwiązanie, czyli pchamy rowery na szczyt skarpy… ;)

…a na skarpie zdumiona wycieczka rowerowa niemieckich emerytów. Szczególne wyrazy uznania za wspinaczkę zyskała Basia:
- Się auch (Pani także) ??? Respekt!!! ;)))
Poza Niemcami na górze jest też koń. Jedna fotka konia cyknięta i jedziemy dalej w … komfortowych warunkach i w ten sposób docieramy do Lenz.



Pora lunchu.
Misiacz wyżera "jakieś coś". ;)

Przejeżdżamy przez mostek nad kanałem łączącym Plauer See z Mueritz i zaczynamy szukać drogi innej niż w ubiegłym roku. Chcemy jechać brzegiem jeziora do Alt Schwerin, bo rok temu wyszły nam jakieś „skróty” +20 km przez Malchow (aczkolwiek to bardzo ładne miasteczko). Znajdujemy szlak i wjeżdżamy na niego.


Widoki z trasy nadbrzeżnej...


Przy rozwidleniu ścieżek decydujemy się na wersję krótszą, ale bardziej upierdliwą. Upierdliwość ścieżki polega na tym, że jest wąska i otoczona pokrzywami i leżą na niej powalone pnie, nad którymi rowery należy przenosić. Oj, wesoło. ;)
Chaszcze się kończą i przejeżdżamy przez ciekawy camping Naturcamp Malchow. Cisza, spokój, błogość.

Jeszcze kolejne chaszcze za campingiem, jeszcze podprowadzanie rowerów wąską ścieżką przez krzaki i … wytaczamy się na cywilizowaną drogę rowerową Plauer See Rundweg. ;)


Basia z Robertem odjeżdżają, a ja łapię ich na zoom swojego aparatu.


Trasa wiedzie przez osiedle „wypasionych” domków jednorodzinnych Juergenshof, gdzie zatrzymujemy się na zjedzenie kanapek.
Wiata oczywiście jest.

Po posiłku dojeżdżamy do Alt Schwerin, gdzie zwiedzamy klasę dawnej szkoły podstawowej.
Jest klimat, a twórczość plastyczna na tablicy świadczy o błyskotliwości malarza. ;)




Z Alt Schwerin idealnie gładkim asfaltem kierujemy się do Plau am See położonego na zachodniej stronie jeziora. Planujemy tam zatrzymać się na kawę i ciacho. :)

Zanim jednak tam dotrzemy, trasa prowadzi przez teren ciekawego campingu na północnym krańcu jeziora. Asfalt na razie znika i szlak przemierzamy znowu ubitym szutrem.


Niewątpliwą zaletą trasy poprowadzonej przez camping jest możliwość skorzystania z toalet, mydła i wody.
Wjeżdżamy ponownie na asfalt i skręcamy na południe. Zarówno poranne temperatury jak i widoki na polach świadczą, że choć formalnie mamy lato, to jednak mamy jesień. ;)

Jak co niektórzy wiedzą, lubię fotografować łódki, więc i tu się nie powstrzymałem.

Docieramy do Plau am See na upragniony strzał z kofeiny i słodkości. Jedno i drugie pyszne i dające energię do dalszej jazdy. Nasze szczęście dodatkowo polega na tym, że w czasie kiedy biesiadujemy pod parasolami, z nieba leje rzęsisty deszcz. Oczywiście kiedy ruszaliśmy, raczył przestać padać, więc na trasie nie zmokliśmy w ogóle. ;) Ot, taki przypadek. ;)

Widok na marinę w Plau.

Jedziemy potem jakiś czas asfaltową ścieżką, następnie szosą, po czym ponownie wjeżdżamy na wąskie i zalesione ścieżki nad jeziorem. Po lesie szaleje dwóch motocyklistów na motocyklach crossowych i choć zapewne nie jest to do końca legalne, jesteśmy pod wrażeniem ich ekwilibrystyk i umiejętności. Docieramy do Bad Stuer, gdzie czeka nas długi podjazd po nachyleniu, które szacuję na około 20%. Podjechali wszyscy. Na zdjęciu widać startującą u jego podnóża Basię.

Wyjeżdżamy na drogę wiodącą już bezpośrednio na nasz camping. Przed nami około 5 km i już cieszymy się na wieczorną biesiadę przy grillu i piwku. Basia w szczególny sposób cieszy się z całej wycieczki i z tego, że udało się jej podjechać pod taką stromiznę.

Oprócz Marzeny wita nas Tośka i…

…stos naczyń do pozmywania, ale od czego przyczepka? ;)

Naczynia załadowane, mała próba i czas jechać na zmywak – dziś kolej Basi i moja. ;)

Jedni zmywają, inni zajmują się bardziej pożytecznymi rzeczami. ;)

Na szczęście Kierownik ds. Płukania Namydlonych Talerzy otrzymuje upragnioną nagrodę i może wypocząć w komfortowych warunkach. ;)))

Jak wygląda wieczór to chyba nie trzeba specjalnie opisywać – a wygląda on tak. Dla zaniepokojonych naszą dietą - oczywiście wszystkie napoje składają się aż w 95% z wody i dodatków smakowych. ;)

A to trasa naszego dzisiejszego przejazdu.


Dzień 1
Dzień 3 i 4

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 48.71 km (25.00 km teren), czas: 03:25 h, avg:14.26 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:18.6 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1074 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 1. Wyjazd nad Plauer See (Pojezierze Meklemburskie).

Sobota, 13 sierpnia 2016 | dodano: 16.08.2016Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Podobnie jak w ubiegłym roku, w podobnym składzie wyjeżdżamy na Mecklemburgische Seenplatte (ja z Basią „Misiaczową” oraz Marzena i Robert „Foxikowie”). Termin prawie ten sam, choć znacznie krócej. Teraz dodatkowo dołączyła do nas psica Tośka wraz ze swoją przyczepką. ;)

Ruszamy dość wcześnie rano w sobotę, ponieważ na godzinę 8:00 jesteśmy umówieni w Lubieszynie na granicy.
Po drodze planujemy zatrzymać się w Loecknitz, by zakupić skrzynkę izotoników i inne potrzebne specjały.

A to nasza nowa towarzyszka wyjazdu. ;)

Wskakujemy na autostradę wiodącą na północ Niemiec i po kilkudziesięciu kilometrach zjeżdżamy na Neubrandendburg i kierujemy się na Waren.
W międzyczasie w miejscowości…Ave trafiamy na ruch wahadłowy.
No to…AVE MISIACZ ! ;)))

Po niecałych trzech godzinach podróży docieramy na Pojezierze Meklemburskie. Camping wybieramy ten sam, co w ubiegłym roku. Ma w sobie jakąś taką fajną i błogą atmosferę, że można by nawet się z niego nie ruszać, tylko po prostu na nim być.
Nikt nie „drze ryja”, nie dudni muzyką, w tle wielkie jezioro Plauer See…


Nasze namioty wzbudzają dość spore zainteresowanie na campingu, prawdopodobnie chodzi o ich wielkość. ;)
Nasze obserwacje są ponadto takie, że coraz mniej turystów wybiera namiot na rzecz przyczep i kamperów, więc pewnie widok namiotu powoli staje się jakiegoś rodzaju atrakcją? ;)

Na miejscu okazuje się, że niewielki ból w łapce Tośki zmienił się w naprawdę duży i z jej podróżowania z nami wyjdą „nici”. Trzyma ją w górze i nie może chodzić, więc nie będziemy jej męczyć podskakiwaniem w przyczepce. W sumie – jeśli można to tak „subtelnie” ująć – „dobrze” się składa, bo Marzena ma z kolei kontuzję nadgarstka i wskazane jest, by obie panie relaksowały się przed namiotem, zamiast podskakiwać na wybojach (ponieważ spora część trasy wiodącej nad jeziorem jest terenowa…albo BARDZO terenowa ;) ).
Pozostaje nam więc wykorzystać nowy pojazd do transportu izotoników z bagażnika do namiotu, a potem do wożenia naczyń do zmywania w „zmywalni”. ;)

Ponieważ tego dnia nie planujemy jakichś specjalnych wyjazdów, zasiadamy do kawki.
W końcu na nasze kolejne biwakowanie zabraliśmy z Basią nasz włoski ekspres do kawy. Pyszności!
Zwracam też uwagę na napis na kubku, który dostałem kiedyś w prezencie. ;)

Po błogim lenistwie ruszamy z Basią na objazd campingu i najbliższej okolicy.

Wydawało mi się, że zakup skrzynki piwa to już naprawdę spory zapas.
Tymczasem na sąsiednim campingu… ;)

Tak naprawdę to nie chce nam się dziś nigdzie turlać.
Jeszcze ujęcie na jezioro, jeszcze jedziemy kawałek w nadbrzeżny las, na przystań…


…i jeszcze od drugiej strony. ;)

Wjeżdżamy na wzgórze na campingu i niczym paparazzi robimy z ukrycia fotkę „Foxikom”. ;)

No i w końcu do rzeczy przechodzimy. ;) Grill, biesiada, pogawędki…

Pyszna karkówka produkcji Roberta i naprawdę pyszna biała kiełbaska z…”Biedronki”. :)

Tymczasem Tośka ma przemiłą sąsiadkę, która się w nią wpatruje. Niestety, w Tośce budzi się instynkt władczyni terenu i przegania wesoło merdającego do niej psa..a raczej psicę. Chciała się przywitać, pobawić, co zgodne jest z naturą tej rasy. A tu masz, nasza bojowa maskotka postanowiła się wykazać… ;)

A to specjalny korkociąg.
Nie, nie do piwa ani do wina, ale do psa…znaczy do mocowania smyczy po wkręceniu w grunt. :)

Choćbym chciał, więcej nie nasmaruję w relacji dotyczącej tego dnia, bo przecież nie będę pisał o długich wieczornych pogawędkach. Do jutra więc, kiedy to ruszymy na objazd jeziora Plauer See. :)


Dzień 2
Dzień 3 i 4

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 5.03 km (5.03 km teren), czas: 00:27 h, avg:11.18 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:21.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 118 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Na Hackerle i do Moenkebude. Z Basią, Asią, Krzysiem i Mariuszem.

Niedziela, 7 sierpnia 2016 | dodano: 07.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kolejny wesoły wyjazd z radosną ekipą: Basia, Asia, Krzyś (mój brat) i Mariusz.
Dziś ruszamy ze Szczecina o 10:30 samochodami z rowerami na dachach. Chcemy z Basią pozostałym pokazać, jak smakuje fiszbuła Hackerle w Rieth.
Na parking przy Grenzstrasse docieramy po godzinie, zdejmujemy rowery i zmierzamy prosto do "fiszbudy", bowiem smaka mamy nieziemskiego.


Pani oczywiście nas poznaje, tyle tylko że tym razem nie "zwei mal und Radeberger (kalt)", a "fuenf mal + drei Redeberger (auch kalt)". ;)




Wcinamy te pyszności i nieco ociężale kierujemy się na Luckow.
Asia z Mariuszem są w tych okolicach raz pierwszy, więc chętnie wdrapują się na wieżę widokową.

Jedziemy najpierw przez las asfaltówką, po czym odbijamy szutrową drogą na Luckow.

Tam zwiedzamy miejscowy kościół.
My z Basią to nie wiem, który już raz. ;)

Kierujemy się na Bellin, gdzie na chwilę odbijamy na plażę.
Zwykle jest fajnie, bo pusto, ale dziś sporo ludzi.

Do tego jakiś Herr "Cerber" pilnuje, aby z rowerem nieco za daleko nie pójść (bo koła brudzą piasek ;))).
Na nic "foch" Mariusza - Herr nie pozwala nawet oprzeć roweru o stół pingpongowy.
Ja, naturlich - Ordnung muss sein (zasada ta oczywiście nijak nie dotyczy wlewających się nieprzebranymi falami nowych mieszkańców tego kraju).

Opuszczamy kąpielisko nad Stettiner Haff i kierujemy się do kawiarni w Ueckermunde, bowiem niektóre panie są na "głodzie kofeinowym". ;)))
Po drodze - Misiacz na świni. ;)

Nim zasiądziemy przy kawiarnianym stoliku, zasiadamy na miejscowej ławeczce "kingsajz". ;)

Niektórzy odpłynęli... ;)

Po wypiciu pysznych kawek i wciągnięciu ciasta ciasta ruszamy do Moenkebude.

Chcemy pokazać Asi, Mariuszowi i Krzyśkowi tamtejszą marinę...no i zrobić parę kilometrów w fajnym towarzystwie.


Tą samą trasą wracamy do Ueckermunde, gdzie prowadzimy resztę po innych zakątkach tego malowniczego miasteczka.
Krótka wizyta na rynku.




...i jeszcze na chwilę do portu, tym razem od innej niż ostatnio strony.

Wracamy trasą wiodącą przez plażę wśród rzeźb stworzonych z pni uschłych przy drodze drzew.
Bardzo ciekawa forma ich wykorzystania.

Na plaży tłumy, więc nic tam po nas, więc trasą przez Warsin i przez las wracamy do Rieth, skąd po załadowaniu rowerów na dachy wracamy do Szczecina.






Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 56.52 km (5.00 km teren), czas: 03:16 h, avg:17.30 km/h, prędkość maks: 34.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1140 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dzień 2. Do Leśniczówki Piasek z Basią, Asią i Mariuszem.

Niedziela, 31 lipca 2016 | dodano: 01.08.2016Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...

Link do dnia 1: KLIK
-------------------------
Wstaję późno rano i nie powiem, że wypoczęty. Jest dość późno, bo dochodzi 9:30, ale takie są skutki długich nocnych pogawędek. ;) Jeśli dobrze zapamiętałem, to ruszamy o 11:30, czyli o godzinę później niż wczoraj. Teraz przyjdzie nam się wspinać długim podjazdem aż na wysokość miejscowości Raduń.

Basia powoli rusza przodem, a ja z Asią i Mariuszem odbijamy na chwilę w las, ponieważ chcę im pokazać głaz upamiętniający przedwojennego leśniczego.

W końcu docieramy wspólnie do ostrego zjazdu w Dolinę Miłości. Tradycyjnie już (czyli tak naprawdę po raz drugi) okazuje się, że już sam drogowskaz ma niesamowitą magiczną moc i … ;)))

Na zjeździe rozpędzam się do skromnych 52 km/h, tak więc jako pierwszy wpadam do Zatoni Dolnej i kieruję swój rower do „Wiejskiego Kocura”, gdzie pan Rysiu piecze ponoć jedne z najlepszych ciast w okolicy. Czas więc przystąpić do pierwszych testów.
Grupa dojeżdża i zamawiamy ciasto jagodowe i kawę. To naprawdę bardzo dobry zestaw!

Po chwili mamy już (oprócz pana Rysia) kolejnych znajomych – małżeństwo rowerzystów z Dobrej, które się do nas przysiada, a których odprowadzimy potem do Schwedt, gdzie się pożegnamy.

Właściciel „Wiejskiego Kocura” to bardzo sympatyczny, wesoły i ciekawy człowiek. Dowiadujemy się, że nie tylko prowadzi swoją kawiarenkę, ale uczestniczy w organizacji imprez plenerowych, warsztatów, koncertów i ciekawych spotkań w Dolinie Miłości, więc zostawiam swoją wizytówkę – kto wie, może i ja kiedyś trafię tam ze swoimi warsztatami?
Posileni, wspólnie z nowymi znajomymi ruszamy szutrem wzdłuż brzegu Odry do Krajnika Dolnego, gdzie robimy zapasy napojów, bo w Niemczech pod tym względem „dzicz kompletna”. Dojeżdżając do Schwedt, ponownie spotykamy...Michała "Michussa". Tym razem "robi" 150 km. ;)

W Schwedt Piotr i Ula kierują się na południe, by „Szlakiem Odra-Nysa” dotrzeć do Cedyni, my zaś ruszamy do Friedrichsthal. Zatrzymujemy się na krótki popas (znowu! ;) ) i na sesyjkę zdjęciową na drewnianym mostku za Schwedt.
Dzioby - obowiązkowe! :)))


Podobnie jak wczoraj, przemykamy przez teren budowy, bo objazd jest „gdzieś nie wiadomo gdzie”.
Krajobraz chyba nieco księżycowy? ;)

Tymczasem na zachodzie zaczynają się zbierać bure chmury, a raczej jedna chmura, ale jak my nie damy rady to kto?
„Banda Czworga” przed akcją (czwarty członek gangu schowany za aparatem)! ;)

Gdy siedzimy (na kolejnym popasie, jakby kto pytał) w wiacie we Fredrichsthal, zaczynają spadać pierwsze krople deszczu. To się nazywa mieć szczęście! Jest to jednocześnie okazja do pogawędek z następnymi napotkanymi turystami. Coś się ostatnio wyjątkowo rozmowny robię. ;)
Opad za chwilę ustaje, więc ruszamy na drogę objazdową „przez łąki i pola”, czy jak my to nazywamy „wersję demo pól Holandii”.
Daleko nie ujeżdżamy, gdy nadciąga kolejny „prysznic”…a na nas czeka przestronna i pusta wiata, gdzie możemy sobie odpocząć po przejechaniu powalającego dystansu ok. 300 metrów! ;)



Kiedy opad ustaje, ruszamy i „naoBkoło” dojeżdżamy do Gartz, gdzie zaczyna się kolejny „prysznic”. Cóż z tego, skoro znowu mieliśmy szczęście. Siedzimy ponownie na lodach i kawie u pani Eli, gdzie zajmujemy ostatni wolny stolik pod parasolem. ;)


Kiedy kończymy popas, kończy się i „natrysk” i będziemy mieli już od niego spokój aż do Szczecina.
Na długim podjeździe za Kołbaskowem spotykamy…Tunię. ;) Ileż tych spotkań na tym wyjeździe. Niesamowite. Dwa dni, a tyle osób się przewinęło. Lubię to! ;)

Dojeżdżamy do Szczecina i kończymy wyprawę; jak zwykle oprócz poczucia satysfakcji pozostaje uczucie niedosytu, że to już koniec.
Dziękujemy Asi i Mariuszowi za wspaniałe towarzystwo (i wszystkim innym, których poznaliśmy)!

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 74.45 km (7.00 km teren), czas: 04:33 h, avg:16.36 km/h, prędkość maks: 52.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1528 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)