- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
"ONI" mi wczoraj coś wszczepili!!! :)))
Niedziela, 9 maja 2010 | dodano: 09.05.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
„To musiało zdarzyć się wczoraj, kiedy pojechałem z sympatycznymi kosmitami z naszego TC TEAM na 100-kilometrową „wycieczkę”, gdzie poznałem, co znaczy ich moc cyborgów.
Zapewne w czasie postoju w miejscowości Krackow stworzyli dziurę czasoprzestrzenną i wtedy wszczepili mi jakiś implant.
Nie znajduję innego wytłumaczenia dla takiego wzrostu formy u mnie dzisiaj, przecież jeździłem z nimi raptem dwa razy, więc tu chyba nie chodzi o kondycję :))))”
Dziś skierowałem się na Bartoszewo.
Przed Głębokim po ścieżce rowerowej szły sobie dwie paniusie z wózkiem, całą szerokością ścieżki rowerowej, chociaż chodnik dla pieszych jest obok!!!
Ponieważ miałem na liczniku jakieś 36 km/h i akurat patrzyłem w dół, jakoś ich nie zauważyłem i przywaliłem łokciem w łokieć jednej z nich.
Dobrze, że się nawet nie odezwały, bo jak ja bym się odezwał, to …@%@%^&*&^*&$ !!! Uchhh!!!
Moja kondycja była zadziwiająca po wczorajszym przetrenowaniu przez chłopaków, ale jeszcze nie podejrzewałem wczepienia chipa przez kosmitów :)))
Do Bartoszowa dotarłem zadziwiająco szybko, ale skoro na liczniku widniało 38 km/h to chyba nie dziwne (dziwne, że tyle widniało!!!).
W Bartoszewie postanowiłem się zatrzymać w knajpce „Uroczysko”, gdzie w weekendy zjeżdża brać rowerowa rozmaitej maści – poważni turyści, szosowcy, „górale”, rodzinki jeżdżące rekreacyjne oraz wszelkiego kolorytu weekendowi pozerzy na wypasionym sprzęcie. Dziś nawet była grupa turystów z Niemiec.
Zamówiłem sobie kawę i wypiłem na świeżym powietrzu, po czym ruszyłem na Sławoszewo.
Dojechałem do Dobrej i skręciłem na Buk, aby dojechać do „przejścia granicznego” do Blankensee w Niemczech.
Tu zatrzymałem się na chwilę i zrobiłem fotkę trzmielowi (Deutsche trzmiel :)))
Z Blankensee pognałem do Ploewen, ponieważ chciałem w końcu zobaczyć jezioro Kutzow-See (do czego się wielokrotnie przymierzałem).
Jeziorko okazało się oazą spokoju.
Stamtąd popędziłem przez Wilhelmshof do Ramin, a stamtąd do Schwennenz.
Stamtąd polną drogą dojechałem do Bobolina.
Z granicy dojechałem do domu w 30 minut, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło!
Może chłopaki zrobili mi dodatkowo CHIP TUNING ??? :)))
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1639 (kcal)
Zapewne w czasie postoju w miejscowości Krackow stworzyli dziurę czasoprzestrzenną i wtedy wszczepili mi jakiś implant.
Nie znajduję innego wytłumaczenia dla takiego wzrostu formy u mnie dzisiaj, przecież jeździłem z nimi raptem dwa razy, więc tu chyba nie chodzi o kondycję :))))”
Dziś skierowałem się na Bartoszewo.
Przed Głębokim po ścieżce rowerowej szły sobie dwie paniusie z wózkiem, całą szerokością ścieżki rowerowej, chociaż chodnik dla pieszych jest obok!!!
Ponieważ miałem na liczniku jakieś 36 km/h i akurat patrzyłem w dół, jakoś ich nie zauważyłem i przywaliłem łokciem w łokieć jednej z nich.
Dobrze, że się nawet nie odezwały, bo jak ja bym się odezwał, to …@%@%^&*&^*&$ !!! Uchhh!!!
Moja kondycja była zadziwiająca po wczorajszym przetrenowaniu przez chłopaków, ale jeszcze nie podejrzewałem wczepienia chipa przez kosmitów :)))
Do Bartoszowa dotarłem zadziwiająco szybko, ale skoro na liczniku widniało 38 km/h to chyba nie dziwne (dziwne, że tyle widniało!!!).
W Bartoszewie postanowiłem się zatrzymać w knajpce „Uroczysko”, gdzie w weekendy zjeżdża brać rowerowa rozmaitej maści – poważni turyści, szosowcy, „górale”, rodzinki jeżdżące rekreacyjne oraz wszelkiego kolorytu weekendowi pozerzy na wypasionym sprzęcie. Dziś nawet była grupa turystów z Niemiec.
Zamówiłem sobie kawę i wypiłem na świeżym powietrzu, po czym ruszyłem na Sławoszewo.
Dojechałem do Dobrej i skręciłem na Buk, aby dojechać do „przejścia granicznego” do Blankensee w Niemczech.
Tu zatrzymałem się na chwilę i zrobiłem fotkę trzmielowi (Deutsche trzmiel :)))
Z Blankensee pognałem do Ploewen, ponieważ chciałem w końcu zobaczyć jezioro Kutzow-See (do czego się wielokrotnie przymierzałem).
Jeziorko okazało się oazą spokoju.
Stamtąd popędziłem przez Wilhelmshof do Ramin, a stamtąd do Schwennenz.
Stamtąd polną drogą dojechałem do Bobolina.
Z granicy dojechałem do domu w 30 minut, co nigdy wcześniej mi się nie zdarzyło!
Może chłopaki zrobili mi dodatkowo CHIP TUNING ??? :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
75.63 km (3.00 km teren), czas: 03:03 h, avg:24.80 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1639 (kcal)
100 km z cyborgami z TC TEAM :)))
Sobota, 8 maja 2010 | dodano: 09.05.2010Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecin i okolice, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Wczoraj odtańczyłem Taniec Słońca, żeby nie lało w sobotę:)))
Sprawdzalność Tańca Słońca wynosi 98%, więc generalnie na nas nie padało...choć za ładnie nie było.
Ruszyliśmy z rana o 9:00 spod "Rajskiego Ogrodu" na Wojska Polskiego z kolegami ode mnie z firmy. Nazywamy to teraz TC TEAM. :)))
Wprawdzie jestem tam jedyną jednostką ludzką, bo reszta to cyborgi, ale jakoś za nimi ciągnę :)))
Z Wojska Polskiego pojechaliśmy do Mierzyna, a stamtąd do Stobna i do Bobolina.
Tam przekroczyliśmy granicę z Niemcami i dojechaliśmy do Schwennenz.
Jurek na granicy.
Ze Schwennenz pojechaliśmy do Krackow przez Lebehn.
W Krackow pokazałem chłopakom rzeźby w uschniętych drzewach (w pędzie zazwyczaj nie zauważają ;)))
Chłopaki na "krótkie wycieczki do 100km" zabierają jeden bidon i batonik, ale ja wziąłem nieco więcej (grilla nie brałem :)))
Niby mieliśmy wracać do Szczecina, ale...jakoś zachciało nam się dalej i pojechaliśmy przez Radekow i Tantow do Mescherin, a stamtąd do Gartz.
W Gartz.
Kurhan z 1500 roku p.n.e. w Staffelde.
Potem chłopaki ruszyli ostro z Neurochlitz w stronę Kołbaskowa...na gorąco, to pierwszą myślą, która mi się nasunęła, kiedy chłopcy doginali sobie swoim "turystycznym" tempem 40-50 km/h było: :)))
Potem jednak pomyślałem sobie, że może jednak nie mam racji, że to są po prostu kumple tego osobnika: :)))
Jak widać po średniej prędkości, jako przedstawiciel gatunku ludzkiego znacznie ją zaniżyłem :)))
W każdym razie przed Przecławiem doginaliśmy z prędkością 50 km/h...
Parę treningów z nimi i zaplanowane 340 km będzie dziecinną wycieczką :)))
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2295 (kcal)
Sprawdzalność Tańca Słońca wynosi 98%, więc generalnie na nas nie padało...choć za ładnie nie było.
Ruszyliśmy z rana o 9:00 spod "Rajskiego Ogrodu" na Wojska Polskiego z kolegami ode mnie z firmy. Nazywamy to teraz TC TEAM. :)))
Wprawdzie jestem tam jedyną jednostką ludzką, bo reszta to cyborgi, ale jakoś za nimi ciągnę :)))
Z Wojska Polskiego pojechaliśmy do Mierzyna, a stamtąd do Stobna i do Bobolina.
Tam przekroczyliśmy granicę z Niemcami i dojechaliśmy do Schwennenz.
Jurek na granicy.
Ze Schwennenz pojechaliśmy do Krackow przez Lebehn.
W Krackow pokazałem chłopakom rzeźby w uschniętych drzewach (w pędzie zazwyczaj nie zauważają ;)))
Chłopaki na "krótkie wycieczki do 100km" zabierają jeden bidon i batonik, ale ja wziąłem nieco więcej (grilla nie brałem :)))
Niby mieliśmy wracać do Szczecina, ale...jakoś zachciało nam się dalej i pojechaliśmy przez Radekow i Tantow do Mescherin, a stamtąd do Gartz.
W Gartz.
Kurhan z 1500 roku p.n.e. w Staffelde.
Potem chłopaki ruszyli ostro z Neurochlitz w stronę Kołbaskowa...na gorąco, to pierwszą myślą, która mi się nasunęła, kiedy chłopcy doginali sobie swoim "turystycznym" tempem 40-50 km/h było: :)))
Potem jednak pomyślałem sobie, że może jednak nie mam racji, że to są po prostu kumple tego osobnika: :)))
Jak widać po średniej prędkości, jako przedstawiciel gatunku ludzkiego znacznie ją zaniżyłem :)))
W każdym razie przed Przecławiem doginaliśmy z prędkością 50 km/h...
Parę treningów z nimi i zaplanowane 340 km będzie dziecinną wycieczką :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
100.23 km (2.00 km teren), czas: 04:02 h, avg:24.85 km/h,
prędkość maks: 50.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2295 (kcal)
Rugia - wstępny rekonesans
Poniedziałek, 3 maja 2010 | dodano: 03.05.2010Kategoria Wypadziki do Niemiec
Pojechałem na Rugię! Po wczorajszym rekordzie odległości nie czułem nawet specjalnego zmęczenia i korzystając z długiego weekendu wybrałem się z Basią i ze znajomymi na szybki spontaniczny wyjazd do Niemiec na wyspę Rugia, między innymi z zamiarem sprawdzenia, czy warto wybrać się tam na wyprawę rowerową. Warto!!!
Wyspa jest przepiękna i czuje się ten ulotny, prawie nieuchwytny klimat dawnych pogańskich czasów, gdy wyspa była zamieszkana przez pomorskich Słowian.
Na razie musiałem zadowolić się takim rowerem:)))
W Putbus.
Binz. Jedna z niezliczonych ścieżek rowerowych.
Jezioro Schmacher See w Binz.
Przylądek Kap Arkona. Takie chatki stoją w wielu miejscach, nawiązując do tradycji pomorskiej.
Na Kap Arkona mieścił się potężny słowiański ośrodek kultu pogańskiego i Świątynia Arkony.
Stralsund. Niesamowite i piękne zabytkowe miasto!
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Wyspa jest przepiękna i czuje się ten ulotny, prawie nieuchwytny klimat dawnych pogańskich czasów, gdy wyspa była zamieszkana przez pomorskich Słowian.
Na razie musiałem zadowolić się takim rowerem:)))
W Putbus.
Binz. Jedna z niezliczonych ścieżek rowerowych.
Jezioro Schmacher See w Binz.
Przylądek Kap Arkona. Takie chatki stoją w wielu miejscach, nawiązując do tradycji pomorskiej.
Na Kap Arkona mieścił się potężny słowiański ośrodek kultu pogańskiego i Świątynia Arkony.
Stralsund. Niesamowite i piękne zabytkowe miasto!
Rower:
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
265 km (!!!) wokół Zalewu Szczecińskiego!!!
Sobota, 1 maja 2010 | dodano: 01.05.2010Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kolejny rekord pobity! Dziś z Jurkiem i Krzyśkiem z firmy zrobiliśmy 265 km pętlę maratonu wokół Zalewu Szczecińskiego przez Niemcy i Polskę.
Wyjazd 4:40, powrót 20:00.
Trasa: Szczecin - Dobieszczyn - Ueckermunde - Anklam - Usedom - Śwnoujście - Wolin - Recław - Zielonczyn - Goleniów - Kliniska - Pucice - Szczecin
1 maja 2010. Ruszamy ze stacji Shell na Wojska Polskiego
Przejeżdżamy przez Tanowo. Zmiany prowadzącego zaplanowaliśmy sobie co 3 km.
Chłopaki w akcji:
Postój w lesie przed Dobieszczynem.
Na moście w Ueckermunde, kolejno: Krzysiek, Jurek i ja, czyli Misiacz :)))
Brama w Anklam.
Mostek wiszący w Anklam.
Chata pomorska na trasie między Anklam a Usedom.
W Usedom zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Po wielu katorżniczych podjazdach morenowymi wzniesieniami przed Korswandt dojechaliśmy wreszcie do granicy w Świnoujściu!!!
Katorżniczych dla mnie, bo chłopaki to chyba jakieś cyborgi rowerowe z mieszanki azbestowo-teflonowo-tytanowej modyfikowane genetycznie promieniami X :))) Górka nie górka - prędkości nie zmieniali :))) Dodam, że jeżdżą na rowerach górskich na grubych oponach, więc ich pochodzenie z kosmosu jest mocno prawdopodobne :)
Na przeprawie promowej w Świnoujściu - odpoczynek :)))
Druga strona rzeki, Krzysiek napełnia plecak napojem.
Na drodze przed Wolinem Jurkowi zaczęła się coś blokować przerzutka, ale "dotyk magicznej ręki Krzyśka, która leczy" sprawił, że przerzutka wróciła do normalnej pracy :)))
W Wolinie zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
W tle za rzeką widać wioskę Słowian.
Na tej drodze wiodącej od Recławia do Goleniowa (wypadło na podjeździe za Zielonczynem) pobiłem ubiegłoroczny rekord 206 km! Może dlatego potem mi motywacja spadła nieco ;)
Udało się - silna grupa dojechała do Szczecina (ale do domu to jeszcze daleko mieliśmy).
Na Moście Długim pożegnaliśmy się i każdy dokręcił jeszcze swoją część kilometrów.
U mnie na liczniku wyszło tyle :)))
...tyle kalorii zostało spalonych
...i tyle gramów sadełka ubyło :)))
Wszystkie zdjęcia można obejrzeć TUTAJ
Dzięki chłopaki - bez Was byłoby trudno!!!
...
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5929 (kcal)
Wyjazd 4:40, powrót 20:00.
Trasa: Szczecin - Dobieszczyn - Ueckermunde - Anklam - Usedom - Śwnoujście - Wolin - Recław - Zielonczyn - Goleniów - Kliniska - Pucice - Szczecin
1 maja 2010. Ruszamy ze stacji Shell na Wojska Polskiego
Przejeżdżamy przez Tanowo. Zmiany prowadzącego zaplanowaliśmy sobie co 3 km.
Chłopaki w akcji:
Postój w lesie przed Dobieszczynem.
Na moście w Ueckermunde, kolejno: Krzysiek, Jurek i ja, czyli Misiacz :)))
Brama w Anklam.
Mostek wiszący w Anklam.
Chata pomorska na trasie między Anklam a Usedom.
W Usedom zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
Po wielu katorżniczych podjazdach morenowymi wzniesieniami przed Korswandt dojechaliśmy wreszcie do granicy w Świnoujściu!!!
Katorżniczych dla mnie, bo chłopaki to chyba jakieś cyborgi rowerowe z mieszanki azbestowo-teflonowo-tytanowej modyfikowane genetycznie promieniami X :))) Górka nie górka - prędkości nie zmieniali :))) Dodam, że jeżdżą na rowerach górskich na grubych oponach, więc ich pochodzenie z kosmosu jest mocno prawdopodobne :)
Na przeprawie promowej w Świnoujściu - odpoczynek :)))
Druga strona rzeki, Krzysiek napełnia plecak napojem.
Na drodze przed Wolinem Jurkowi zaczęła się coś blokować przerzutka, ale "dotyk magicznej ręki Krzyśka, która leczy" sprawił, że przerzutka wróciła do normalnej pracy :)))
W Wolinie zatrzymaliśmy się na dłuższy popas.
W tle za rzeką widać wioskę Słowian.
Na tej drodze wiodącej od Recławia do Goleniowa (wypadło na podjeździe za Zielonczynem) pobiłem ubiegłoroczny rekord 206 km! Może dlatego potem mi motywacja spadła nieco ;)
Udało się - silna grupa dojechała do Szczecina (ale do domu to jeszcze daleko mieliśmy).
Na Moście Długim pożegnaliśmy się i każdy dokręcił jeszcze swoją część kilometrów.
U mnie na liczniku wyszło tyle :)))
...tyle kalorii zostało spalonych
...i tyle gramów sadełka ubyło :)))
Wszystkie zdjęcia można obejrzeć TUTAJ
Dzięki chłopaki - bez Was byłoby trudno!!!
...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
264.83 km (20.00 km teren), czas: 11:08 h, avg:23.79 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 5929 (kcal)
Prawie 300. Dzień 2. Wyprawa do Brenia.
Niedziela, 18 kwietnia 2010 | dodano: 19.04.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Drawieński Park Narodowy
Wyprawa z Danielem na Pojezierze Drawieńskie (Breń) 17-18.04.2010 (~300 km).
DZIEŃ 2.
Film z wyjazdu:
Na ten poranek nie nastawialiśmy budzika, choć może trzeba było, bo szykował się dłuższy dystans niż wczoraj...tym bardziej, że po piwku JAKO czuliśmy się „JAKO-tako” :))).
W każdym razie pobudka nastąpiła w sposób naturalny o 7:00.
Hania przygotowała nam śniadanie i prowiant na drogę i o godzinie 8:45 ruszyliśmy na trasę.
Tym razem wiatr nie zamierzał nam pomagać i starał się nam wiać w twarz najczęściej jak mógł.
Z Brenia skierowaliśmy się na Choszczno. Zazwyczaj ruchliwa droga tego dnia znów była dość pusta, w TV nadal transmitowano uroczystości pogrzebowe po katastrofie samolotu prezydenckiego, a poza tym była niedziela, więc wszelkiej maści przedstawicieli i ciężarówek nie było na drodze.
W Choszcznie zatrzymaliśmy się na małą przekąskę, zakup słoików z obiadem i zrobienie zdjęć kościoła.
Za Choszcznem wybraliśmy drogę na Piasecznik. Prędkości dodawał nami widok kolarza szosowego jadącego kilkaset metrów przed nami. Fakt, że nie oddalał się od nas sprawił, że doszliśmy do wniosku, że z naszą prędkością jest całkiem dobrze :)
W Piaseczniku podjęliśmy decyzję, że robimy dziś mimo wszystko długą trasę i skręcamy na Dolice.
W lasku przed Dolicami zatrzymaliśmy się na kanapki i kawę z termosu. Była godzina 12:00, a na licznikach mieliśmy ledwie 47 km.
Po dojechaniu do Dolic skierowaliśmy się na Lubiatowo. Wiatr z uporem utrudniał nam jazdę.
Z Lubiatowa przez Zaborsko dojechaliśmy do szosy Stargard – Pyrzyce, ale szybko z niej zjechaliśmy w boczną drogę prowadzącą przez Turze i Młyny do Żabowa leżącego przy głównej drodze nr 3.
Po krótkim przejeździe tą trasą skręciliśmy na Stare Chrapowo i Swochowo.
Tym razem ja poczułem kryzys. Dodatkowo, nie było nigdzie fajnego miejsca na podgrzanie obiadu.
Dopiero po przejechaniu nad nową trasą S-3 znaleźliśmy sympatyczny leśny zakątek, gdzie upitrasiłem pulpety.
Postój na "coś na ciepło" w lesie między Swochowem a Dołgimi. Za nami 100 km.
Po zjedzeniu obiadu kryzys z kolei dopadł Daniela (wielkie uznanie dla niego, bo taką trasę przejechał praktycznie bez treningu, od początku roku do wyprawy zrobił zaledwie 60 km).
Kryzys jakoś minął, a my dojechaliśmy przez Wirów do Gryfina, gdzie uzupełniliśmy zapasy.
Jedziemy do Niemiec przez most na Odrze Wschodniej.
Stamtąd przez mosty na Odrze wjechaliśmy do Niemiec przy miejscowości Mescherin. Długim podjazdem dojechaliśmy do Staffelde, skąd super gładką ścieżką asfaltową dojechaliśmy do Neurochlitz.
Taki gładki asfalt to wspaniała nagroda za wiele kilometrów telepania się po łatanych i dziurawych polskich drogach.
Granicę przekroczyliśmy w Rosówku. W oddali, jeszcze w Niemczech zauważyłem na horyzoncie rowerzystę. Zrobiliśmy krótki postój na siusianie. Do Kołbaskowa, dzięki wiatrowi tym razem w plecy utrzymywaliśmy prędkość ok. 35 km/h.
Za Kołbaskowem zaczął się długi podjazd i tam wyprzedził nas wspomniany rowerzysta. To chyba dodało mi sił, bo kiedy wjechałem na górkę i zobaczyłem go oddalającego się, postanowiłem go jednak dogonić. Udawało mi się utrzymywać prędkość 46 km/h...Daniel jechał razem ze mną. „Dopadliśmy” go przed Przecławiem :))) Wysoką prędkość utrzymywaliśmy aż do Ronda Hakena, gdzie zjechaliśmy na ścieżkę rowerową.
Tam już tylko krótki odcinek dzielił nas od celu (szkoda, że po drodze wpadła mi do oka jakaś żrąca mucha :/).
Mimo dystansu i tempa pod koniec – mordy jak widać mamy zadowolone.
Potem Daniel przepakował się, wziął prysznic, zapakował rower w samochód i wrócił do Nowej Soli.
Wszystko na razie zapowiada, że szykuje się super kompan i super wyprawa wielodniowa na wyspę Rugię szlakiem pomorskich Słowian.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy znajdują się TUTAJ
Zdjęcia Daniela znajdują się TUTAJ
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3017 (kcal)
DZIEŃ 2.
Film z wyjazdu:
Na ten poranek nie nastawialiśmy budzika, choć może trzeba było, bo szykował się dłuższy dystans niż wczoraj...tym bardziej, że po piwku JAKO czuliśmy się „JAKO-tako” :))).
W każdym razie pobudka nastąpiła w sposób naturalny o 7:00.
Hania przygotowała nam śniadanie i prowiant na drogę i o godzinie 8:45 ruszyliśmy na trasę.
Tym razem wiatr nie zamierzał nam pomagać i starał się nam wiać w twarz najczęściej jak mógł.
Z Brenia skierowaliśmy się na Choszczno. Zazwyczaj ruchliwa droga tego dnia znów była dość pusta, w TV nadal transmitowano uroczystości pogrzebowe po katastrofie samolotu prezydenckiego, a poza tym była niedziela, więc wszelkiej maści przedstawicieli i ciężarówek nie było na drodze.
W Choszcznie zatrzymaliśmy się na małą przekąskę, zakup słoików z obiadem i zrobienie zdjęć kościoła.
Za Choszcznem wybraliśmy drogę na Piasecznik. Prędkości dodawał nami widok kolarza szosowego jadącego kilkaset metrów przed nami. Fakt, że nie oddalał się od nas sprawił, że doszliśmy do wniosku, że z naszą prędkością jest całkiem dobrze :)
W Piaseczniku podjęliśmy decyzję, że robimy dziś mimo wszystko długą trasę i skręcamy na Dolice.
W lasku przed Dolicami zatrzymaliśmy się na kanapki i kawę z termosu. Była godzina 12:00, a na licznikach mieliśmy ledwie 47 km.
Po dojechaniu do Dolic skierowaliśmy się na Lubiatowo. Wiatr z uporem utrudniał nam jazdę.
Z Lubiatowa przez Zaborsko dojechaliśmy do szosy Stargard – Pyrzyce, ale szybko z niej zjechaliśmy w boczną drogę prowadzącą przez Turze i Młyny do Żabowa leżącego przy głównej drodze nr 3.
Po krótkim przejeździe tą trasą skręciliśmy na Stare Chrapowo i Swochowo.
Tym razem ja poczułem kryzys. Dodatkowo, nie było nigdzie fajnego miejsca na podgrzanie obiadu.
Dopiero po przejechaniu nad nową trasą S-3 znaleźliśmy sympatyczny leśny zakątek, gdzie upitrasiłem pulpety.
Postój na "coś na ciepło" w lesie między Swochowem a Dołgimi. Za nami 100 km.
Po zjedzeniu obiadu kryzys z kolei dopadł Daniela (wielkie uznanie dla niego, bo taką trasę przejechał praktycznie bez treningu, od początku roku do wyprawy zrobił zaledwie 60 km).
Kryzys jakoś minął, a my dojechaliśmy przez Wirów do Gryfina, gdzie uzupełniliśmy zapasy.
Jedziemy do Niemiec przez most na Odrze Wschodniej.
Stamtąd przez mosty na Odrze wjechaliśmy do Niemiec przy miejscowości Mescherin. Długim podjazdem dojechaliśmy do Staffelde, skąd super gładką ścieżką asfaltową dojechaliśmy do Neurochlitz.
Taki gładki asfalt to wspaniała nagroda za wiele kilometrów telepania się po łatanych i dziurawych polskich drogach.
Granicę przekroczyliśmy w Rosówku. W oddali, jeszcze w Niemczech zauważyłem na horyzoncie rowerzystę. Zrobiliśmy krótki postój na siusianie. Do Kołbaskowa, dzięki wiatrowi tym razem w plecy utrzymywaliśmy prędkość ok. 35 km/h.
Za Kołbaskowem zaczął się długi podjazd i tam wyprzedził nas wspomniany rowerzysta. To chyba dodało mi sił, bo kiedy wjechałem na górkę i zobaczyłem go oddalającego się, postanowiłem go jednak dogonić. Udawało mi się utrzymywać prędkość 46 km/h...Daniel jechał razem ze mną. „Dopadliśmy” go przed Przecławiem :))) Wysoką prędkość utrzymywaliśmy aż do Ronda Hakena, gdzie zjechaliśmy na ścieżkę rowerową.
Tam już tylko krótki odcinek dzielił nas od celu (szkoda, że po drodze wpadła mi do oka jakaś żrąca mucha :/).
Mimo dystansu i tempa pod koniec – mordy jak widać mamy zadowolone.
Potem Daniel przepakował się, wziął prysznic, zapakował rower w samochód i wrócił do Nowej Soli.
Wszystko na razie zapowiada, że szykuje się super kompan i super wyprawa wielodniowa na wyspę Rugię szlakiem pomorskich Słowian.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy znajdują się TUTAJ
Zdjęcia Daniela znajdują się TUTAJ
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
145.99 km (2.00 km teren), czas: 07:01 h, avg:20.81 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3017 (kcal)
Prawie 300. Dzień 1. Wyprawa do Brenia.
Sobota, 17 kwietnia 2010 | dodano: 19.04.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Drawieński Park Narodowy
Wyprawa z Danielem na Pojezierze Drawieńskie (Breń) 17-18.04.2010 (~300 km).
DZIEŃ 1.
Film z wyjazdu:
Kolejna super wyprawa „wielodniowa” z Danielem. Kolejny raz było idealnie!
Daniel przyjechał do mnie z Nowej Soli w piątek. W sobotę rano postanowiliśmy ruszyć do Brenia na Poj. Drawieńskim tuż przy Drawieńskim Parku Narodowym.
Jako, że zaliczamy się do specyficznych gatunków (Daniel to „snuja nowosolska” a ja „snuja zachodniopomorska”) zamiast o godzinie 7:00 wyruszyliśmy o 8:00. Okazało się potem, że godzina opóźnienia w niczym nie zaszkodziła. Bardzo nam tego dnia pomógł silny wiatr wiejący w plecy.
Dzień pierwszy. Godzina 8:00 17 kwietnia 2010. Ruszamy ze Szczecina.
Przejechaliśmy koło Elektrowni „Pomorzany”, a następnie ruchliwą trasą koło Dziewoklicza dostaliśmy się do Podjuch. Tam skręciliśmy na bardzo ostry podjazd prowadzący m.in. do Hotelu Panorama. Górskie przełożenia wykorzystaliśmy maksymalnie. W połowie podjazdu należy skręcić w prawo, by wśród domków jednorodzinnych dojechać do drogi tuż u samego podnóża Gór Bukowych.
Było piękne światło...nie dziwię się więc zachwytowi Daniela.
Po drodze zatrzymaliśmy się na fotki. W tym samym czasie zaczęły wyć syreny na cześć ofiar katastrofy samolotu prezydenckiego. Była godzina 9:00.
W Puszczy Bukowej zatrzymaliśmy się również przy głazie nazwanym „sercem puszczy”.
Potem przez Kołowo dojechaliśmy do Starego Czarnowa, gdzie spotkaliśmy mojego tatę (akurat jakoś wtedy się pojawił akurat w Starym Czarnowie).
Ze Starego Czarnowa musieliśmy na chwilę wyjechać na ruchliwą zazwyczaj drogę nr „3”. Tym razem nie była specjalnie ruchliwa, prawdopodobnie dlatego, że duża ilość osób siedziała przed telewizorami oglądając prezydenckie uroczystości pogrzebowe.
Rozkręciliśmy rowery do 40 km/h, żeby jak najszybciej zwiać z tego odcinka i już wkrótce skręciliśmy na drogę prowadzącą do Kołbacza.
Tam zatrzymaliśmy się, aby zwiedzić opactwo Cystersów.
Dalej droga powiodła nas do Kobylanki, gdzie skręciliśmy na Zieleniewo i Morzyczyn nad Jeziorem Miedwie. Tam też ponownie zatrzymaliśmy się na jeden z wielu postojów (cóż, lubimy robić zdjęcia i zachwycać się widokami i trochę czasu na to schodzi).
Chwilę jechaliśmy promenadą, a za jeziorem skręciliśmy w prawo w drogę wiodącą do Skalina. Z ręką na sercu odradzam przejazd tą drogą na rowerze szosowym, bo bałem się, że nasze rowery trekkingowe rozlecą się w drobny mak. Nie, nie jechaliśmy po bruku – po prostu asfalt tam składa się z dziur, dziurek, rowów, garbów, łat, pokruszonego asfaltu...trudno mi wymieniać, ale jedzie się koszmarnie. Kiedy po niedługim czasie jechaliśmy ścieżką wybudowaną do zakładów Bridgestone pod Stargardem, czuliśmy się jakby ktoś nas teleportował w inny wymiar :))) Jestem przekonany, że tak równy asfalt musiał być robiony pod dyktando i pod kontrolą japońskiego właściciela zakładów.
Mieliśmy za sobą niewielki w sumie dystans, a dopadło nas coś w rodzaju „kryzysiku”, dlatego w Witkowie zatrzymaliśmy się na popas. Tam też kupiliśmy obiadek w słoikach „Kociołek do Syta”, który zamierzaliśmy podgrzać dalej na trasie.
Popas w Witkowie. Napój karmelowy "Karmi" doskonale uzupełnia kalorie.
Po posiłku i w miarę oddalania się od Stargardu kryzys mijał.
Po dojechaniu do Dolic zdecydowaliśmy, że jedziemy na Pełczyce.
Nim tam dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się nad małym jeziorkiem.
Droga do nieba...jeziorko obok :)
Daniel wydobył menażki i kuchenkę i zjedliśmy sobie uczciwy gorący obiadek, leżąc w trawie i grzejąc się w słońcu.
Daniel gotuje nasz "Kociołek do Syta. Orientalny".
Droga na Pełczyce.
W Pełczycach sfotografowaliśmy wyjątkowo „eklektyczny” kościół, a w sklepie uzupełniliśmy zapasy płynów.
Z Pełczyc droga powiodła nas malowniczymi krajobrazami przez Bolewice, Przekolno i Granowo do Krzęcina.
Kościół w Chłopowie. Piękna miejscowość z sympatycznymi tubylcami.
Jezioro w Chłopowie.
W Krzęcinie warto skręcić w drogę na Chłopowo (jest przeurocze) i Rębusz, ponieważ przebiega ona przez teren parku krajobrazowego.
Z Rębusza skierowaliśmy się na Bierzwnik. Tam zwiedziliśmy kolejne opactwo Cystersów.
Z Bierzwnika dość szybko dostaliśmy się do Brenia – celu naszej podróży. Była okolica godziny 18:00, więc biorąc pod uwagę moje i Daniela „snucie” się, postoje i zwiedzanie czas mieliśmy całkiem niezły. Gorzej z dystansem. W Breniu zauważyliśmy, że liczniki wskazują zaledwie 136 km, a przecież 140 km wygląda ładniej. :))) Niewiele się namyślając wjechaliśmy w las, gdzie przejechaliśmy przepiękną i malowniczą szutrową drogą nazwaną przez Hanię z Brenia drogą „Misiacz Route No. 14”. :)))
Tak naprawdę jest to droga pożarowa nr 14. Ma ona 7 km, dzięki czemu mój licznik wskazał na koniec dnia 143 km.
W Breniu serdecznie powitała nas Hania i „psica” Soja (ona to już naprawdę bardzo wylewnie...najchętniej by wytarmosiła i wylizała!!!).
Salonik w agroturystyce u Hani w Breniu.
Zakwaterowaliśmy się w swoich pokojach, wykąpaliśmy i pojechaliśmy zakupić to, co w Breniu po długiej trasie smakuje najbardziej – piwko JAKO z Browaru Kokanin :)
Posiedzieliśmy z Hanią przy piwku, potem Hania zaserwowała pyszną wątróbkę ...i cóż, trzeba było się kłaść do łóżek, bo czekał nas nazajutrz kolejny długi dystans.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy znajdują się TUTAJ
Zdjęcia Daniela znajdują się TUTAJ
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3004 (kcal)
DZIEŃ 1.
Film z wyjazdu:
Kolejna super wyprawa „wielodniowa” z Danielem. Kolejny raz było idealnie!
Daniel przyjechał do mnie z Nowej Soli w piątek. W sobotę rano postanowiliśmy ruszyć do Brenia na Poj. Drawieńskim tuż przy Drawieńskim Parku Narodowym.
Jako, że zaliczamy się do specyficznych gatunków (Daniel to „snuja nowosolska” a ja „snuja zachodniopomorska”) zamiast o godzinie 7:00 wyruszyliśmy o 8:00. Okazało się potem, że godzina opóźnienia w niczym nie zaszkodziła. Bardzo nam tego dnia pomógł silny wiatr wiejący w plecy.
Dzień pierwszy. Godzina 8:00 17 kwietnia 2010. Ruszamy ze Szczecina.
Przejechaliśmy koło Elektrowni „Pomorzany”, a następnie ruchliwą trasą koło Dziewoklicza dostaliśmy się do Podjuch. Tam skręciliśmy na bardzo ostry podjazd prowadzący m.in. do Hotelu Panorama. Górskie przełożenia wykorzystaliśmy maksymalnie. W połowie podjazdu należy skręcić w prawo, by wśród domków jednorodzinnych dojechać do drogi tuż u samego podnóża Gór Bukowych.
Było piękne światło...nie dziwię się więc zachwytowi Daniela.
Po drodze zatrzymaliśmy się na fotki. W tym samym czasie zaczęły wyć syreny na cześć ofiar katastrofy samolotu prezydenckiego. Była godzina 9:00.
W Puszczy Bukowej zatrzymaliśmy się również przy głazie nazwanym „sercem puszczy”.
Potem przez Kołowo dojechaliśmy do Starego Czarnowa, gdzie spotkaliśmy mojego tatę (akurat jakoś wtedy się pojawił akurat w Starym Czarnowie).
Ze Starego Czarnowa musieliśmy na chwilę wyjechać na ruchliwą zazwyczaj drogę nr „3”. Tym razem nie była specjalnie ruchliwa, prawdopodobnie dlatego, że duża ilość osób siedziała przed telewizorami oglądając prezydenckie uroczystości pogrzebowe.
Rozkręciliśmy rowery do 40 km/h, żeby jak najszybciej zwiać z tego odcinka i już wkrótce skręciliśmy na drogę prowadzącą do Kołbacza.
Tam zatrzymaliśmy się, aby zwiedzić opactwo Cystersów.
Dalej droga powiodła nas do Kobylanki, gdzie skręciliśmy na Zieleniewo i Morzyczyn nad Jeziorem Miedwie. Tam też ponownie zatrzymaliśmy się na jeden z wielu postojów (cóż, lubimy robić zdjęcia i zachwycać się widokami i trochę czasu na to schodzi).
Chwilę jechaliśmy promenadą, a za jeziorem skręciliśmy w prawo w drogę wiodącą do Skalina. Z ręką na sercu odradzam przejazd tą drogą na rowerze szosowym, bo bałem się, że nasze rowery trekkingowe rozlecą się w drobny mak. Nie, nie jechaliśmy po bruku – po prostu asfalt tam składa się z dziur, dziurek, rowów, garbów, łat, pokruszonego asfaltu...trudno mi wymieniać, ale jedzie się koszmarnie. Kiedy po niedługim czasie jechaliśmy ścieżką wybudowaną do zakładów Bridgestone pod Stargardem, czuliśmy się jakby ktoś nas teleportował w inny wymiar :))) Jestem przekonany, że tak równy asfalt musiał być robiony pod dyktando i pod kontrolą japońskiego właściciela zakładów.
Mieliśmy za sobą niewielki w sumie dystans, a dopadło nas coś w rodzaju „kryzysiku”, dlatego w Witkowie zatrzymaliśmy się na popas. Tam też kupiliśmy obiadek w słoikach „Kociołek do Syta”, który zamierzaliśmy podgrzać dalej na trasie.
Popas w Witkowie. Napój karmelowy "Karmi" doskonale uzupełnia kalorie.
Po posiłku i w miarę oddalania się od Stargardu kryzys mijał.
Po dojechaniu do Dolic zdecydowaliśmy, że jedziemy na Pełczyce.
Nim tam dojechaliśmy, zatrzymaliśmy się nad małym jeziorkiem.
Droga do nieba...jeziorko obok :)
Daniel wydobył menażki i kuchenkę i zjedliśmy sobie uczciwy gorący obiadek, leżąc w trawie i grzejąc się w słońcu.
Daniel gotuje nasz "Kociołek do Syta. Orientalny".
Droga na Pełczyce.
W Pełczycach sfotografowaliśmy wyjątkowo „eklektyczny” kościół, a w sklepie uzupełniliśmy zapasy płynów.
Z Pełczyc droga powiodła nas malowniczymi krajobrazami przez Bolewice, Przekolno i Granowo do Krzęcina.
Kościół w Chłopowie. Piękna miejscowość z sympatycznymi tubylcami.
Jezioro w Chłopowie.
W Krzęcinie warto skręcić w drogę na Chłopowo (jest przeurocze) i Rębusz, ponieważ przebiega ona przez teren parku krajobrazowego.
Z Rębusza skierowaliśmy się na Bierzwnik. Tam zwiedziliśmy kolejne opactwo Cystersów.
Z Bierzwnika dość szybko dostaliśmy się do Brenia – celu naszej podróży. Była okolica godziny 18:00, więc biorąc pod uwagę moje i Daniela „snucie” się, postoje i zwiedzanie czas mieliśmy całkiem niezły. Gorzej z dystansem. W Breniu zauważyliśmy, że liczniki wskazują zaledwie 136 km, a przecież 140 km wygląda ładniej. :))) Niewiele się namyślając wjechaliśmy w las, gdzie przejechaliśmy przepiękną i malowniczą szutrową drogą nazwaną przez Hanię z Brenia drogą „Misiacz Route No. 14”. :)))
Tak naprawdę jest to droga pożarowa nr 14. Ma ona 7 km, dzięki czemu mój licznik wskazał na koniec dnia 143 km.
W Breniu serdecznie powitała nas Hania i „psica” Soja (ona to już naprawdę bardzo wylewnie...najchętniej by wytarmosiła i wylizała!!!).
Salonik w agroturystyce u Hani w Breniu.
Zakwaterowaliśmy się w swoich pokojach, wykąpaliśmy i pojechaliśmy zakupić to, co w Breniu po długiej trasie smakuje najbardziej – piwko JAKO z Browaru Kokanin :)
Posiedzieliśmy z Hanią przy piwku, potem Hania zaserwowała pyszną wątróbkę ...i cóż, trzeba było się kłaść do łóżek, bo czekał nas nazajutrz kolejny długi dystans.
Wszystkie zdjęcia z wyprawy znajdują się TUTAJ
Zdjęcia Daniela znajdują się TUTAJ
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
143.11 km (7.00 km teren), czas: 07:18 h, avg:19.60 km/h,
prędkość maks: 48.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3004 (kcal)
Wyścigowy "spacerek":)
Sobota, 10 kwietnia 2010 | dodano: 11.04.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Miałem pracować, robić tłumaczenie. Po katastrofie samolotu z prezydentem odechciało mi się jednak jakiejkolwiek pracy i wybraliśmy się z Romalkiem na spacer rowerowy na Głębokie.
Na Głębokim Romalek jednak namówił mnie na dalszą trasę poza Szczecin. Ruszyliśmy przez Pilchowo na Dobieszczyn. Wiał wiatr w twarz...
Tuż za Pilchowem wyprzedziła nas grupka trenujących kolarzy szosowych. Krzyknąłem do Romalka:
- Podepnij się pod nich, to się wyżyjesz, bo ze mną to będziesz miał tempo turystyczne, poczekaj na mnie w Tanowie!!!
Tak też zrobił. Kiedy już się oddalili, pomyślałem sobie, że w sumie też mogłem z nimi jechać. Byli już daleko, postanowiłem jednak ich dogonić. To samo chyba pomyślał kolarz szosowy zbliżający się do mnie z tyłu.
Dałem ostro po pedałach, żeby ich dojść musiałem wykręcić i utrzymać przez czas jakiś prędkość 48 km/h. Chyba motywacja zadziałała, bo po niedługim czasie siedziałem już na kole Romalka :)
Jechaliśmy aż skrętu na Bartoszewo z prędkością 38-40 km/h. Potem kolarze skręcili w lewo, a my dalej, jeszcze rozpędzeni ruszyliśmy do Tanowa.
Po zakupach napojów i słodyczy ruszyliśmy dalej.
Po drodze zatrzymaliśmy się w leśnej wiacie turystycznej...
Tu Romalek pędzący w stronę Dobieszczyna:
Przyznaję, że bezwstydnie wiozłem mu się na kole aż do Dobieszczyna, zresztą sam to zaproponował:)
To jest zawodnik z wyższej półki, który spacerowo jeździ tak jak ja „wyścigowo”...po co miał się męczyć moim tempem 22 km/h? :D:D:D
W Dobieszczynie skręciliśmy na Stolec (cóż za apetyczna nazwa!).
W Stolcu przejechaliśmy przez granicę polsko-niemiecką i dojechaliśmy do Pampow.
Tam Romalek pokazał mi jeziorko Thursee (w lesie na północ od Pampow). Pierwszy raz je widziałem, mimo że w Pampow bywałem wielkokrotnie.
Jeziorko Thursee.
Z Pampow pojechaliśmy do Blankensee, gdzie zrobiłem zdjęcie tej wielkiej drewnianej gąsienicy.
Kilometr czy dwa za Blankensee wjechaliśmy z powrotem do Polski i przez Buk, Dobrą, Wołczkowo i Bezrzecze wróciliśmy do Szczecina.
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1543 (kcal)
Na Głębokim Romalek jednak namówił mnie na dalszą trasę poza Szczecin. Ruszyliśmy przez Pilchowo na Dobieszczyn. Wiał wiatr w twarz...
Tuż za Pilchowem wyprzedziła nas grupka trenujących kolarzy szosowych. Krzyknąłem do Romalka:
- Podepnij się pod nich, to się wyżyjesz, bo ze mną to będziesz miał tempo turystyczne, poczekaj na mnie w Tanowie!!!
Tak też zrobił. Kiedy już się oddalili, pomyślałem sobie, że w sumie też mogłem z nimi jechać. Byli już daleko, postanowiłem jednak ich dogonić. To samo chyba pomyślał kolarz szosowy zbliżający się do mnie z tyłu.
Dałem ostro po pedałach, żeby ich dojść musiałem wykręcić i utrzymać przez czas jakiś prędkość 48 km/h. Chyba motywacja zadziałała, bo po niedługim czasie siedziałem już na kole Romalka :)
Jechaliśmy aż skrętu na Bartoszewo z prędkością 38-40 km/h. Potem kolarze skręcili w lewo, a my dalej, jeszcze rozpędzeni ruszyliśmy do Tanowa.
Po zakupach napojów i słodyczy ruszyliśmy dalej.
Po drodze zatrzymaliśmy się w leśnej wiacie turystycznej...
Tu Romalek pędzący w stronę Dobieszczyna:
Przyznaję, że bezwstydnie wiozłem mu się na kole aż do Dobieszczyna, zresztą sam to zaproponował:)
To jest zawodnik z wyższej półki, który spacerowo jeździ tak jak ja „wyścigowo”...po co miał się męczyć moim tempem 22 km/h? :D:D:D
W Dobieszczynie skręciliśmy na Stolec (cóż za apetyczna nazwa!).
W Stolcu przejechaliśmy przez granicę polsko-niemiecką i dojechaliśmy do Pampow.
Tam Romalek pokazał mi jeziorko Thursee (w lesie na północ od Pampow). Pierwszy raz je widziałem, mimo że w Pampow bywałem wielkokrotnie.
Jeziorko Thursee.
Z Pampow pojechaliśmy do Blankensee, gdzie zrobiłem zdjęcie tej wielkiej drewnianej gąsienicy.
Kilometr czy dwa za Blankensee wjechaliśmy z powrotem do Polski i przez Buk, Dobrą, Wołczkowo i Bezrzecze wróciliśmy do Szczecina.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.42 km (5.00 km teren), czas: 03:20 h, avg:21.43 km/h,
prędkość maks: 48.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1543 (kcal)
Na spacer...hehe, aż do Niemiec :)))
Środa, 7 kwietnia 2010 | dodano: 07.04.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
W zasadzie wybierałem się na skromną przejażdżkę do Lasku Arkońskiego, bo zbliżała się godzina 14:00. W sakwie miałem raptem kilka jajek czekoladowych wielkanocnych, na szczęście bidony pełne. No i cóż…nad jeziorem Głębokim zobaczyłem autobus 103 oczekujący na odjazd do Tanowa. Skusiło…
Dokupiłem colę, Marsa i Twixa i wsiadłem do tego autobusu.
Dobrze, że szybko skasowałem bilety, bo 1 przystanek dalej wsiadło 3 „kanarów”. Złapali 2 gapowiczów.
Wysiadłem w „centrum” Tanowa i ruszyłem na Dobieszczyn.
Planowałem jakoś tak sobie leniwie dojechać do granicy, ale rower jakoś tak „sam jechał” dość żwawo!
Po drodze zatrzymałem się w wiacie, żeby założyć na siebie coś cieplejszego.
Wkrótce potem minąłem granicę za Dobieszczynem i podążyłem drogą na Hintersee, jednak na skrzyżowaniu skręciłem na Glasshuettee.
Jeden moment i zrozumiałem, skąd miałem te prędkości rzędu 30 km/h – otóż miałem do tej pory wiatr w plecy.
Teraz powoli robił się tzw. „wmordęwind”.
Na szczęście było to dość mocno kompensowane gładzią niemieckiej ścieżki rowerowej.
W Glashuette zatrzymałem się, żeby znów wrzucić w siebie coś słodkiego…powoli mi się robiło mdło od tych słodyczy. Zacząłem marzyć o jakimś parszywym komercyjnym jedzeniu typu KFC. :)))
W Gruenhof skręciłem na Pampow…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
Do tego doszła dość pokaźna górka przed Pampow.
W Pampow skręciłem na Blankensee…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
W Blankensee przekroczyłem granicę i już po polskiej stronie dojechałem do Buku.
Tradycyjnie, kiedy skręciłem w Buku na Dobrą…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
Nożżżeżżż…
Aż nie chce się wierzyć, ale kiedy skręciłem w Dobrej na Wołczkowo…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
Chyba, że miałem zwidy.
Z Wołczkowa skręciłem na Bezrzecze. W wyobraźni miałem już tylko Twistera z KFC.
Dojechałem, dojechałem…oczywiście ustawiłem się do kolejki „drive-in” dla kierowców. :)
Już dawno takie g…niane jedzenie tak bardzo mi nie smakowało.
Obserwując innych odnosi się wrażenie, że jadają tam regularnie.
Drugiego Twistera zapakowałem do sakwy i pojechałem na Wały Chrobrego, zobaczyć czy zbierają się tam tradycyjnie, jak co środę motocykliści (licząc, że spotkam kolegę).
Frekwencja jak widać była znikoma.
Pożarłem drugiego Twistera, cyknąłem kilka fotek i skierowałem się do domu.
Przed Media Marktem natknąłem się jeszcze na dość specyficzną formę reklamy :)))
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1694 (kcal)
Dokupiłem colę, Marsa i Twixa i wsiadłem do tego autobusu.
Dobrze, że szybko skasowałem bilety, bo 1 przystanek dalej wsiadło 3 „kanarów”. Złapali 2 gapowiczów.
Wysiadłem w „centrum” Tanowa i ruszyłem na Dobieszczyn.
Planowałem jakoś tak sobie leniwie dojechać do granicy, ale rower jakoś tak „sam jechał” dość żwawo!
Po drodze zatrzymałem się w wiacie, żeby założyć na siebie coś cieplejszego.
Wkrótce potem minąłem granicę za Dobieszczynem i podążyłem drogą na Hintersee, jednak na skrzyżowaniu skręciłem na Glasshuettee.
Jeden moment i zrozumiałem, skąd miałem te prędkości rzędu 30 km/h – otóż miałem do tej pory wiatr w plecy.
Teraz powoli robił się tzw. „wmordęwind”.
Na szczęście było to dość mocno kompensowane gładzią niemieckiej ścieżki rowerowej.
Ścieżka między Hintersee a Glasshuette.© Misiacz
W Glashuette zatrzymałem się, żeby znów wrzucić w siebie coś słodkiego…powoli mi się robiło mdło od tych słodyczy. Zacząłem marzyć o jakimś parszywym komercyjnym jedzeniu typu KFC. :)))
W Gruenhof skręciłem na Pampow…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
Do tego doszła dość pokaźna górka przed Pampow.
W Pampow skręciłem na Blankensee…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
W Blankensee przekroczyłem granicę i już po polskiej stronie dojechałem do Buku.
Tradycyjnie, kiedy skręciłem w Buku na Dobrą…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
Nożżżeżżż…
Aż nie chce się wierzyć, ale kiedy skręciłem w Dobrej na Wołczkowo…wiatr też skręcił i dalej wiał w gębę. :/
Chyba, że miałem zwidy.
Z Wołczkowa skręciłem na Bezrzecze. W wyobraźni miałem już tylko Twistera z KFC.
Dojechałem, dojechałem…oczywiście ustawiłem się do kolejki „drive-in” dla kierowców. :)
Już dawno takie g…niane jedzenie tak bardzo mi nie smakowało.
Obserwując innych odnosi się wrażenie, że jadają tam regularnie.
Drugiego Twistera zapakowałem do sakwy i pojechałem na Wały Chrobrego, zobaczyć czy zbierają się tam tradycyjnie, jak co środę motocykliści (licząc, że spotkam kolegę).
Frekwencja jak widać była znikoma.
Pożarłem drugiego Twistera, cyknąłem kilka fotek i skierowałem się do domu.
Przed Media Marktem natknąłem się jeszcze na dość specyficzną formę reklamy :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
81.77 km (9.00 km teren), czas: 04:02 h, avg:20.27 km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1694 (kcal)
Mit eine zigeunerische Frau nach Schwennenz und Gramzow :)
Sobota, 3 kwietnia 2010 | dodano: 03.04.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Wczoraj z Romalkiem (z nim się spacerowo nie jeździ), a dziś z Anką-Cyganką (z nią się jeździ jak najbardziej spacerowo) wskoczyliśmy z rowerkami w autobus 81, który dowiózł nas do Przecławia (Anka "formę buduje" :))). Jutro do pakietu dołączy moja Basia :)
Tu nastąpił "zakup kalorii" (6 "Marsów" i Powerade).
Sklepik w Przecławiu.
Z Przecławia pojechaliśmy na Będargowo, a następnie przez Stobno Małe dojechaliśmy do rowerowego przejścia granicznego koło Bobolina.
Tam, już po stronie niemieckiej zrobiliśmy sobie mały popas w wiacie turystycznej.
Wiata niedaleko Schwennenz i nasze rowerki.
Po popasie polną drogą dotelepaliśmy się do Schwennenz, a potem skierowaliśmy się na Gramzow...ta gładź niemieckiego asfaltu jest niesamowita.
Po przejechaniu przez "centrum" Gramzow zawróciliśmy do Schwennenz, by ponownie zatrzymać się na chwilę w wiacie.
Wróciliśmy ponownie przez Będargowo (wiało straszliwie), a następnie przez Rajkowo i przez ul. Mieszka I do domów.
:)
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 728 (kcal)
Tu nastąpił "zakup kalorii" (6 "Marsów" i Powerade).
Sklepik w Przecławiu.
Z Przecławia pojechaliśmy na Będargowo, a następnie przez Stobno Małe dojechaliśmy do rowerowego przejścia granicznego koło Bobolina.
Tam, już po stronie niemieckiej zrobiliśmy sobie mały popas w wiacie turystycznej.
Wiata niedaleko Schwennenz i nasze rowerki.
Po popasie polną drogą dotelepaliśmy się do Schwennenz, a potem skierowaliśmy się na Gramzow...ta gładź niemieckiego asfaltu jest niesamowita.
Po przejechaniu przez "centrum" Gramzow zawróciliśmy do Schwennenz, by ponownie zatrzymać się na chwilę w wiacie.
Wróciliśmy ponownie przez Będargowo (wiało straszliwie), a następnie przez Rajkowo i przez ul. Mieszka I do domów.
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
37.52 km (3.50 km teren), czas: 02:23 h, avg:15.74 km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 728 (kcal)
Nach Pomellen und Ladenthin.
Niedziela, 7 marca 2010 | dodano: 07.03.2010Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Wreszcie poważniejszy dystans!
Dziś ponownie pominąłem nudny etap, pakując się do miejskiego autobusu nr 81 jadącego do Kołbaskowa. Byłoby całkiem fajnie, gdyby kierowca nie okazał się głupio-mądrym fiutkiem instruując mnie, jak się powinno a jak nie powinno wozić roweru w JEGO AUTOBUSIE :))) No, ale czego można oczekiwać od dresiarza o gębie neandertalczyka :)
W każdym razie pomysł jest wg mnie dobry, bo małym kosztem szybko znajdziemy się pod niemiecką granicą, a tam zaczynają się fajne i spokojne drogi.
Wysiadłem w Kołbaskowie, przekroczyłem granicę w Rosówku i skierowałem się na Rosow.
W Rosow zatrzymałem się na chwilę pod kościołem, gdzie odbywają się cyklicznie polsko-niemieckie spotkania tzw. pojednania.
Przed kościołem stoi taki obelisk.
Z Rosow pojechałem do Nadrensee, a tam skręciłem w prawo na Pomellen.
Droga super, dość pokaźne górki. Było pochmurno i czasem wiał lodowaty wiatr, ale generalnie nie narzekam, po tak długiej przerwie po kontuzji jechało mi się całkiem fajnie.
W Pomellen zatrzymałem się na gorącą herbatę z termosu i małą przekąskę.
Na zdjęciu poniżej kościół w Pomellen.
Z Pomellen skierowałem się na Ladenthin.
W lasku przed Ladenthin natknąłem się na polskie ślady.
Potem dojechałem do Schwennenz, skąd skręciłem na drogę wiodącą do granicy w Bobolinie. Była ona miejscami jeszcze tak zasypana śniegiem, że konieczne było prowadzenie roweru.
Z Bobolina dojechałem do Szczecina przez Będargowo i Przecław.
Dziś przejechałem nieco ponad 44 km.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 908 (kcal)
Dziś ponownie pominąłem nudny etap, pakując się do miejskiego autobusu nr 81 jadącego do Kołbaskowa. Byłoby całkiem fajnie, gdyby kierowca nie okazał się głupio-mądrym fiutkiem instruując mnie, jak się powinno a jak nie powinno wozić roweru w JEGO AUTOBUSIE :))) No, ale czego można oczekiwać od dresiarza o gębie neandertalczyka :)
W każdym razie pomysł jest wg mnie dobry, bo małym kosztem szybko znajdziemy się pod niemiecką granicą, a tam zaczynają się fajne i spokojne drogi.
Wysiadłem w Kołbaskowie, przekroczyłem granicę w Rosówku i skierowałem się na Rosow.
W Rosow zatrzymałem się na chwilę pod kościołem, gdzie odbywają się cyklicznie polsko-niemieckie spotkania tzw. pojednania.
Przed kościołem stoi taki obelisk.
Z Rosow pojechałem do Nadrensee, a tam skręciłem w prawo na Pomellen.
Droga super, dość pokaźne górki. Było pochmurno i czasem wiał lodowaty wiatr, ale generalnie nie narzekam, po tak długiej przerwie po kontuzji jechało mi się całkiem fajnie.
W Pomellen zatrzymałem się na gorącą herbatę z termosu i małą przekąskę.
Na zdjęciu poniżej kościół w Pomellen.
Z Pomellen skierowałem się na Ladenthin.
W lasku przed Ladenthin natknąłem się na polskie ślady.
Potem dojechałem do Schwennenz, skąd skręciłem na drogę wiodącą do granicy w Bobolinie. Była ona miejscami jeszcze tak zasypana śniegiem, że konieczne było prowadzenie roweru.
Z Bobolina dojechałem do Szczecina przez Będargowo i Przecław.
Dziś przejechałem nieco ponad 44 km.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
44.17 km (6.00 km teren), czas: 02:26 h, avg:18.15 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 908 (kcal)