- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Wypadziki do Niemiec
Dystans całkowity: | 23693.60 km (w terenie 2858.88 km; 12.07%) |
Czas w ruchu: | 1225:30 |
Średnia prędkość: | 19.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma podjazdów: | 13 m |
Suma kalorii: | 480913 kcal |
Liczba aktywności: | 310 |
Średnio na aktywność: | 76.43 km i 4h 02m |
Więcej statystyk |
Altwarp (niezupełnie) ze sfilcowanym Misiaczem.
Niedziela, 26 lutego 2012 | dodano: 26.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Od natłoku propozycji na weekend na Forum Rowerowego Szczecina we łbie zrobił mi się zamęt.
Podobny zamęt zrobił się w mym łbie po wczorajszej hucznej imprezie, po której to przyszło mi do tegoż Misiaczowego łba, że co mi tam, wejdę na Forum RS i zapodam tam swoje huczne przemyślenia co do moich wyobrażeń o trasie na niedzielę.
Goście poszli, Misiacz dorwał się do klawiatury i wpisał, że o 10:30 rusza spod Tesco do Altwarp w Niemczech (ok. 65 km w jedną stronę).
Rano już nie byłem taki błyskotliwy.
Gorzej, Misiacz i błyskotliwość nie miały ze sobą nic wspólnego...ale pojawili się chętni na wyjazd i słowo się rzekło.
Oczywiście rano nic się nie kleiło.
No, może oprócz kleju "Kropelka", którym chciałem skleić pewną część, ale skończyło się na tym, że klej się wylał i jedyne co skleiłem, to swoje dwa palce.
Czas płynął, godzina zbiórki zbliżała się, a ja próbowałem odkleić palec skazujący od kciuka.
Muszę przyznać, że niezły jestem, bo nie dość, że się udało, to na miejscu spotkania byłem raptem 3 minuty po czasie.
Dobrze, że był tylko Piotrek "Bronik", którego poinformowałem o katastrofie, więc linczu nie było.
W formie dalekiej od formy dokulałem się na Głębokie, po drodze zahaczając kierownicą (nie celowo) spacerowiczów pętających się na drodze dla rowerów.
Kierownica nie ucierpiała, pieszy pewnie też nie, bo ani jedna "kurwa" za mną nie poleciała, więc jechałem dalej.
No i na tym Głębokim czekało na mnie kilka osób: Baśka "Rudzielec", Krzysiek "Monter61" i Marek "Emem".
No to razem było nas pięciu...eee...pięcioro?
Wiatr wiał wrednie w pysk, a tempo było takie, że nic, tylko wziąć i się powiesić w pobliskim lesie.
Po doczołganiu się do Dobieszczyna, z licznymi postojami, Misiacz i Baśka doszli do wniosku, że najlepiej będzie na Dobrą już zaraz, teraz, już, natychmiast skręcać, jakie tam Altwarp, aleee łoosssoo chozzii....?
Tu "Monter" się zbiesił:
-Jak to?! Nie po to zaglądam w nocy na Forum i widzę, że Misiacz z gawry wylazł i jakąś propozycję na Altwarp rzuca, żeby teraz ten sam, ale "sfilcowany" Misiacz wspierany przez Basiora bez formy mi tu trasę skracali. Altwarp miało być - i będzie, jakem "Monter".
Hm...
No tak.
Miało.
Uch.
No dobra.
...ale może tylko do Rieth?
Pojechaliśmy.
Dojechaliśmy jakoś do Ludwigshof.
To znaczy inni dojechali, a ja z Baśką...dojechaliśmy "inaczej".
"Monter" wyglądał na załamanego :).
Usiadłem i jedyna myśl, jaka mi do głowy przychodziła, to "niech mnie ktoś przytuli" :)))).
Chętnych nie było.
Wiatr dawał po ryju i tylko on mnie tulił na swój sposób. Nie lubię tego sposobu.
W Rieth nastąpiło głosowanie, kto za Altwarp.
Za Altwarp był "Monter" i "Emem", przeciw sam twórca wycieczki i Baśka.
2:2.
Najgorszy był "Bronik". Skorzystał z prawa do wstrzymania się od głosu.
Było mu wszytsko jedno.
Czyli głosowanie gówno dało i to jego wina.
W tej patowej sytuacji wsiadłem na rower i pojechałem na plażę w Rieth.
Sytuacja została rozwiązana.
Reszta pojechała za mną.
Pod ścianą kibla na przystani spędziliśmy blisko godzinę.
"Emem" to naprawdę niezły jajcarz.
Poczęstował nas jajami na twardo.
Sam za to miał w ustach pałkę. Podobno to dobre dla zdrowia.
Pałkę od kurczaka.
Znaczy, pałkę nóżki od kurczaka.
Ściana niemieckiego kibla była tak przytulna, że komu by się chciało dupę od tego kibla oderwać.
Sama przystań...ładna.
Sugerowaliśmy tym dwóm wywrotowcom samotny kurs do Altwarp (za Altwarp był "Monter" i "Emem"), ale nie, nie chcieli...a może nie mieli sił? :)
Siedzieli z nami.
No, ale czas było się ruszyć.
W Hintersee pochwaliłem "Montera".
Znalazł skrót.
To znaczy skróty to jego firmowy znak, ale zazwyczaj takie z błotem, kamieniami i kąsającymi krokodylami.
Ten był jednak inny.
Ten skrót był NAPRAWDĘ skrótem.
Przydał się.
Wkrótce gwałtownie przyszło nam zmienić strefę klimatyczną.
Niemcy to mają fajnie.
Klimat łagodny, bez siarczystych zim, upalnych lat.
Nie to, co zaczyna się 30 cm za słupkiem z prawej strony - kraj z syberyjską zimą i mrozami, afrykańskim latem i upałami i na dodatek wrednymi drzewami, które w perfidnej zmowie z kierowcami niszczą nasze asfalty.
Gdyby po lewej stronie słupka też panowały takie ekstremalne warunki, Niemcy nie mogliby się bezczelnie pysznić równą jak stół drogą bez fałd i pęknięć.
Pomieszkaliby po prawej stronie słupka...
Niemcy to mają fajnie.
Jadąc do domu, za sobą pozostawiliśmy Stolec.
Nie wiem zupełnie, co napisać o ścieżce z Rzędzin do Dobrej.
Jest dobra.
Jest z asfaltu.
Fajnie się po niej jedzie.
Temperatura spadła prawie do zera.
Forma wreszcie powyżej zera.
No i dojechałem...
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Podobny zamęt zrobił się w mym łbie po wczorajszej hucznej imprezie, po której to przyszło mi do tegoż Misiaczowego łba, że co mi tam, wejdę na Forum RS i zapodam tam swoje huczne przemyślenia co do moich wyobrażeń o trasie na niedzielę.
Goście poszli, Misiacz dorwał się do klawiatury i wpisał, że o 10:30 rusza spod Tesco do Altwarp w Niemczech (ok. 65 km w jedną stronę).
Rano już nie byłem taki błyskotliwy.
Gorzej, Misiacz i błyskotliwość nie miały ze sobą nic wspólnego...ale pojawili się chętni na wyjazd i słowo się rzekło.
Oczywiście rano nic się nie kleiło.
No, może oprócz kleju "Kropelka", którym chciałem skleić pewną część, ale skończyło się na tym, że klej się wylał i jedyne co skleiłem, to swoje dwa palce.
Czas płynął, godzina zbiórki zbliżała się, a ja próbowałem odkleić palec skazujący od kciuka.
Muszę przyznać, że niezły jestem, bo nie dość, że się udało, to na miejscu spotkania byłem raptem 3 minuty po czasie.
Dobrze, że był tylko Piotrek "Bronik", którego poinformowałem o katastrofie, więc linczu nie było.
W formie dalekiej od formy dokulałem się na Głębokie, po drodze zahaczając kierownicą (nie celowo) spacerowiczów pętających się na drodze dla rowerów.
Kierownica nie ucierpiała, pieszy pewnie też nie, bo ani jedna "kurwa" za mną nie poleciała, więc jechałem dalej.
No i na tym Głębokim czekało na mnie kilka osób: Baśka "Rudzielec", Krzysiek "Monter61" i Marek "Emem".
No to razem było nas pięciu...eee...pięcioro?
Wiatr wiał wrednie w pysk, a tempo było takie, że nic, tylko wziąć i się powiesić w pobliskim lesie.
Po doczołganiu się do Dobieszczyna, z licznymi postojami, Misiacz i Baśka doszli do wniosku, że najlepiej będzie na Dobrą już zaraz, teraz, już, natychmiast skręcać, jakie tam Altwarp, aleee łoosssoo chozzii....?
Tu "Monter" się zbiesił:
-Jak to?! Nie po to zaglądam w nocy na Forum i widzę, że Misiacz z gawry wylazł i jakąś propozycję na Altwarp rzuca, żeby teraz ten sam, ale "sfilcowany" Misiacz wspierany przez Basiora bez formy mi tu trasę skracali. Altwarp miało być - i będzie, jakem "Monter".
Hm...
No tak.
Miało.
Uch.
No dobra.
...ale może tylko do Rieth?
Pojechaliśmy.
Dojechaliśmy jakoś do Ludwigshof.
To znaczy inni dojechali, a ja z Baśką...dojechaliśmy "inaczej".
"Monter" wyglądał na załamanego :).
Usiadłem i jedyna myśl, jaka mi do głowy przychodziła, to "niech mnie ktoś przytuli" :)))).
Chętnych nie było.
Wiatr dawał po ryju i tylko on mnie tulił na swój sposób. Nie lubię tego sposobu.
W Rieth nastąpiło głosowanie, kto za Altwarp.
Za Altwarp był "Monter" i "Emem", przeciw sam twórca wycieczki i Baśka.
2:2.
Najgorszy był "Bronik". Skorzystał z prawa do wstrzymania się od głosu.
Było mu wszytsko jedno.
Czyli głosowanie gówno dało i to jego wina.
W tej patowej sytuacji wsiadłem na rower i pojechałem na plażę w Rieth.
Sytuacja została rozwiązana.
Reszta pojechała za mną.
Pod ścianą kibla na przystani spędziliśmy blisko godzinę.
"Emem" to naprawdę niezły jajcarz.
Poczęstował nas jajami na twardo.
Sam za to miał w ustach pałkę. Podobno to dobre dla zdrowia.
Pałkę od kurczaka.
Znaczy, pałkę nóżki od kurczaka.
Ściana niemieckiego kibla była tak przytulna, że komu by się chciało dupę od tego kibla oderwać.
Sama przystań...ładna.
Sugerowaliśmy tym dwóm wywrotowcom samotny kurs do Altwarp (za Altwarp był "Monter" i "Emem"), ale nie, nie chcieli...a może nie mieli sił? :)
Siedzieli z nami.
No, ale czas było się ruszyć.
W Hintersee pochwaliłem "Montera".
Znalazł skrót.
To znaczy skróty to jego firmowy znak, ale zazwyczaj takie z błotem, kamieniami i kąsającymi krokodylami.
Ten był jednak inny.
Ten skrót był NAPRAWDĘ skrótem.
Przydał się.
Wkrótce gwałtownie przyszło nam zmienić strefę klimatyczną.
Niemcy to mają fajnie.
Klimat łagodny, bez siarczystych zim, upalnych lat.
Nie to, co zaczyna się 30 cm za słupkiem z prawej strony - kraj z syberyjską zimą i mrozami, afrykańskim latem i upałami i na dodatek wrednymi drzewami, które w perfidnej zmowie z kierowcami niszczą nasze asfalty.
Gdyby po lewej stronie słupka też panowały takie ekstremalne warunki, Niemcy nie mogliby się bezczelnie pysznić równą jak stół drogą bez fałd i pęknięć.
Pomieszkaliby po prawej stronie słupka...
Niemcy to mają fajnie.
Jadąc do domu, za sobą pozostawiliśmy Stolec.
Nie wiem zupełnie, co napisać o ścieżce z Rzędzin do Dobrej.
Jest dobra.
Jest z asfaltu.
Fajnie się po niej jedzie.
Temperatura spadła prawie do zera.
Forma wreszcie powyżej zera.
No i dojechałem...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
100.00 km (16.00 km teren), czas: 05:12 h, avg:19.23 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rajd z "Gadzikiem" na Kozie do Mescherin Szlakiem Bielika.
Poniedziałek, 13 lutego 2012 | dodano: 13.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś wypadł kolejny wolny poniedziałek, więc zaplanowałem wyjazd po zakup nowego termosu.
Kiedy jednak dostałem propozycję od Jarka "Gadzika", aby jechać na rowerkach gdzieś dalej, od razu zapaliło się w mej głowie światełko: "Jest okazja do wycieczki"!
Nie uśmiechał mi jednak się kurs na starej "Kozie" w Góry Bukowe (marne hamulce), więc zrezygnowałem i postanowiłem pojechać na Szlak Bielika.
Ku mojemu (radosnemu) zaskoczeniu, "Gadzikowi" również i ten pomysł się spodobał (jemu wszystko się podoba :))), więc o 11:30 ruszyliśmy w stronę Siadła Dolnego, gdzie zaczyna się szlak.
Wszystkie zdjęcia są autorstwa Jarka, ja je tylko nieco "poprawiłem" w programie Picasa, bo są z komórki robione :). Całość TUTAJ (KLIK).
Było dziś koszmarnie upalnie, temperatura oscylowała koło 0 st.C, ale jakoś dało się jechać. Śnieg jeszcze leżał i błotka nie było.
"Koza" jakoś się toczyła, a ja na niej.
Za wiaduktem zatrzymaliśmy się na kubek gorącej herbaty.
Oczywiście o wjechaniu na najbardziej stromy podjazd tego szlaku na moim wehikule nie było mowy, więc wspólnie podprowadziliśmy rowerki.
Trasa jest dziewicza, zaśnieżona, nietknięta śladem innego roweru!
Po dojechaniu do Moczył nastąpił kolejny postój na herbatkę i podjęcie decyzji, jak jechać dalej.
Padło na jazdę szosą do Kamieńca i Pargowa, a stamtąd do Niemiec, do Mescherin, aby sprawdzić jak przebiegają prace na zamkniętym w tej chwili dla ruchu moście granicznym.
Po drodze jednak potrzebny był kolejny łyczek herbaty.
Tak w ogóle, to "Koza" w swym obecnym kształcie po raz pierwszy przekroczyła granice Polski, więc może świętować :).
No to jak przebiegają prace na zamkniętym w tej chwili dla ruchu moście granicznym?
Nie przebiegają, nie licząc jednej snującej się koparki i jednego snującego się robotnika, chyba wybierał jakiś złom z wykopów (most remontuje pewna polska firma, która zdaje się bardzo ceni sobie oszczędności;)).
Ma to o tyle dobre strony, że ruch samochodowy w tej części Niemiec zamarł, co jest dobre dla nas, rowerzystów.
Bo zjedzeniu kanapek i wypiciu herbaty wróciliśmy do Polski i wjechaliśmy tym razem nie na szosę, ale na kolejną leśną część Szlaku Bielika.
Musiałem uważać na zjazdach, bo wertepy straszne, a i "Koza" ma słabe hamulce.
O tym szlaku można powiedzieć, że pieniądze zostały tu dosłownie wyrzucone w błoto.
Szlak już praktycznie po kilku miesiącach od przekazania do użytkowania nie nadaje się w tej części do normalnej jazdy rowerem, jest rozryty przez dziki i koła pojazdów tubylców, którzy poodsuwali sobie betonowe zapory i na naszych oczach wywożą drewno z lasu, ścinając nawet całe drzewa piłami łańcuchowymi.
Miejscami trasa jest tak rozryta, że nie pozostało nic innego jak prowadzić rowery. Szlak został nieodpowiednio i niedostatecznie utwardzony i skutki są jakie są, a pieniążki za to ktoś wziął. A szkoda, bo trasa jest niesamowicie klimatyczna i malownicza.
Od Moczył już da się jechać w miarę normalnie częścią terenową.
W okolicach Siadła Dolnego natknęliśmy się na kolejny samochód z przyczepką, który widziałem również w sobotę, a zza pagórka dochodził jazgot piły spalinowej.
W sobotę zaś dosłownie tuż przed samym Siadłem inny facet w najlepsze wycinał sobie drzewa w zagłębieniu terenu.
Z Siadła pojechaliśmy wzdłuż Odry do Kurowa, skąd wspięliśmy się na szosę i już asfaltem dojechaliśmy na Pomorzany.
Tu podprowadzałem rower, ale zapozowałem, że niby podjeżdżam :))).
Koła mojej "Kozy" (znów dała radę, a nie wygląda) wyglądały tak:
Wieczorem wyskoczyłem w końcu po ten termos i kupiłem.
Różowy...innych nie było.
Temperatura:-0.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1094 (kcal)
Kiedy jednak dostałem propozycję od Jarka "Gadzika", aby jechać na rowerkach gdzieś dalej, od razu zapaliło się w mej głowie światełko: "Jest okazja do wycieczki"!
Nie uśmiechał mi jednak się kurs na starej "Kozie" w Góry Bukowe (marne hamulce), więc zrezygnowałem i postanowiłem pojechać na Szlak Bielika.
Ku mojemu (radosnemu) zaskoczeniu, "Gadzikowi" również i ten pomysł się spodobał (jemu wszystko się podoba :))), więc o 11:30 ruszyliśmy w stronę Siadła Dolnego, gdzie zaczyna się szlak.
Wszystkie zdjęcia są autorstwa Jarka, ja je tylko nieco "poprawiłem" w programie Picasa, bo są z komórki robione :). Całość TUTAJ (KLIK).
Było dziś koszmarnie upalnie, temperatura oscylowała koło 0 st.C, ale jakoś dało się jechać. Śnieg jeszcze leżał i błotka nie było.
"Koza" jakoś się toczyła, a ja na niej.
Za wiaduktem zatrzymaliśmy się na kubek gorącej herbaty.
Oczywiście o wjechaniu na najbardziej stromy podjazd tego szlaku na moim wehikule nie było mowy, więc wspólnie podprowadziliśmy rowerki.
Trasa jest dziewicza, zaśnieżona, nietknięta śladem innego roweru!
Po dojechaniu do Moczył nastąpił kolejny postój na herbatkę i podjęcie decyzji, jak jechać dalej.
Padło na jazdę szosą do Kamieńca i Pargowa, a stamtąd do Niemiec, do Mescherin, aby sprawdzić jak przebiegają prace na zamkniętym w tej chwili dla ruchu moście granicznym.
Po drodze jednak potrzebny był kolejny łyczek herbaty.
Tak w ogóle, to "Koza" w swym obecnym kształcie po raz pierwszy przekroczyła granice Polski, więc może świętować :).
No to jak przebiegają prace na zamkniętym w tej chwili dla ruchu moście granicznym?
Nie przebiegają, nie licząc jednej snującej się koparki i jednego snującego się robotnika, chyba wybierał jakiś złom z wykopów (most remontuje pewna polska firma, która zdaje się bardzo ceni sobie oszczędności;)).
Ma to o tyle dobre strony, że ruch samochodowy w tej części Niemiec zamarł, co jest dobre dla nas, rowerzystów.
Bo zjedzeniu kanapek i wypiciu herbaty wróciliśmy do Polski i wjechaliśmy tym razem nie na szosę, ale na kolejną leśną część Szlaku Bielika.
Musiałem uważać na zjazdach, bo wertepy straszne, a i "Koza" ma słabe hamulce.
O tym szlaku można powiedzieć, że pieniądze zostały tu dosłownie wyrzucone w błoto.
Szlak już praktycznie po kilku miesiącach od przekazania do użytkowania nie nadaje się w tej części do normalnej jazdy rowerem, jest rozryty przez dziki i koła pojazdów tubylców, którzy poodsuwali sobie betonowe zapory i na naszych oczach wywożą drewno z lasu, ścinając nawet całe drzewa piłami łańcuchowymi.
Miejscami trasa jest tak rozryta, że nie pozostało nic innego jak prowadzić rowery. Szlak został nieodpowiednio i niedostatecznie utwardzony i skutki są jakie są, a pieniążki za to ktoś wziął. A szkoda, bo trasa jest niesamowicie klimatyczna i malownicza.
Od Moczył już da się jechać w miarę normalnie częścią terenową.
W okolicach Siadła Dolnego natknęliśmy się na kolejny samochód z przyczepką, który widziałem również w sobotę, a zza pagórka dochodził jazgot piły spalinowej.
W sobotę zaś dosłownie tuż przed samym Siadłem inny facet w najlepsze wycinał sobie drzewa w zagłębieniu terenu.
Z Siadła pojechaliśmy wzdłuż Odry do Kurowa, skąd wspięliśmy się na szosę i już asfaltem dojechaliśmy na Pomorzany.
Tu podprowadzałem rower, ale zapozowałem, że niby podjeżdżam :))).
Koła mojej "Kozy" (znów dała radę, a nie wygląda) wyglądały tak:
Wieczorem wyskoczyłem w końcu po ten termos i kupiłem.
Różowy...innych nie było.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
49.20 km (21.00 km teren), czas: 03:21 h, avg:14.69 km/h,
prędkość maks: 36.50 km/hTemperatura:-0.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1094 (kcal)
Wyjazd z BS i RS do Rieth (Niemcy).
Sobota, 14 stycznia 2012 | dodano: 14.01.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Nareszcie uczciwa wycieczka, której nie można nazwać "partyzanckim wyskokiem po bułki"!
Pogoda wreszcie odpuściła sobie złośliwości i przestała olewać nas z góry deszczem.
O godzinie 8:30 Jarek "Gadzik" zarządził zbiórkę pod "Orłami", ale ponieważ byłem tam dużo za wcześnie, więc spokojnym tempem potoczyłem się przez Las Arkoński w kierunku Głębokiego, by tam spokojnie poczekać na ekipę.
Ekipa pojawiła się przed godziną 9:00. Wśród rowerzystów znanych mi był oczywiście Gadzik, Sargath, Monter, Piotrek, Lewy i Grom.
Po szybkim skoku do Pilichowa dołączył do nas wieczny Święty Mikołaj, czyli Siwobrody na swoim angielskim, miejskim klasyku. Temperatura wynosiła 1 st.C, więc prawie upał, ale wicherek był niezgorszy i smagał po pysku, w grupie jednak na szczęście jedzie się łatwiej. Całkiem szybko dotarliśmy do Tanowa, za którym zrobiliśmy sobie postój. Nie mogłem się oprzeć, aby nie zrobić zdjęcia Raleigha Siwobrodego.
Stamtąd dość nudną prostą przez Puszczę Wkrzańską zmierzaliśmy w kierunku granicy za Dobieszczynem.
Teren jest oczywiście ciekawy sam w sobie, ale tyle razy tam jeździłem, że się opatrzył.
Po przekroczeniu granicy nawierzchnia zmieniła się diametralnie, jednak już w Hintersee wjechaliśmy na szutrową, leśną część "Oder-Neisse Radweg".
W Ludwigshof zatrzymaliśmy się na postój. W wiosce jak to zwykle u Niemców pozostawiono bruk.
Nasza szutrówka.
Bardzo szybko dotarliśmy do Rieth. Bo drodze nie było mojej ulubionej budki "B-IMBISS-ika", więc nici z kawy i "wursta".
Niestety, kafejka z serniczkiem w Rieth również zamknięta na głucho. :((( Wioska jak wymarła, widać po sezonie nie opłaca się otwierać.
Całą grupą pojechaliśmy na nowo wybudowaną przystań nad Neuwarper See.
Poziom wody był bardzo wysoki, okoliczne tereny są podtopione.
Tutaj widać to całkiem dobrze, część nabrzeża jest pod wodą.
Ponieważ "Gadzik" zaplanował przedzieranie się leśnym duktem do Polski, a nie uśmiechało mi się babranie w błocie i powrót przez chemiczne Police, więc zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią odłączyłem się i skierowałem do Altwarp, a nuż tam będzie otwarta Fischbuda i zjem moją ulubioną Fischbroetchen? Nie pojechałem sam, bo dołączył do mnie Paweł "Sargath", więc towarzystwo miałem zapewnione!
Okazało się, że Paweł nigdy nie był w Altwarp, choć wydawało mu się, że był. Podobnie jak ja, również i on był urzeczony spokojnym, morskim klimatem tej miejscowości.
Tu również widać skutki wysokiej wody!
Woda prawie równo z nabrzeżem.
Ku mojemu niezadowoleniu, również moja Fischbuda była też zamknięta (w zasadzie wszystko, co mogło być otwarte - było zamknięte), więc o bułce z rybką mogłem sobie tylko pomarzyć, a jeszcze bardziej Paweł, który ma dziwaczny zwyczaj wybierać się na wycieczki bez prowiantu (podobno bułka za dużo waży i zestaw rowerzysta+rower+plecak przekracza wtedy masę dopuszczalną :)))).
Przed opuszczeniem Altwarp wdrapaliśmy się jeszcze na wzgórze widokowe, skąd cyknąłem parę ujęć.
Na wzgórzu stoi znak nawigacyjny dla statków płynących przez Zalew Szczeciński.
Zaraz za Altwarp drogę przebiegła nam rodzinka łosi. W Warsin ponownie skręciliśmy w las, zaś przed Rieth natknęliśmy się na straż pożarną, którą zapobiegawczo układała worki z piaskiem przy wale, którym biegnie ścieżka.
W Rieth skręciliśmy tym razem na Ahlbeck, bo ponowna jazda lasem byłaby chyba już męcząca. Mimo, że wiatr teraz mieliśmy w plecy, nie czuliśmy się specjalnie rześko. Wina w tym mojej długiej przerwy w jeżdżeniu i jedynie krótkich wypadów na zakupy, a u Pawła wpływ miał ten dziwny zwyczaj z brakiem prowiantu, więc podzieliłem się z nim moją ostatnią bułką. Musiało to nam starczyć aż do Tanowa, do którego toczyliśmy się już niezbyt żwawo. W Tanowie Paweł zakupił pieczywo, napoje i kiełbaskę i troszkę w siebie tego wrzuciliśmy. Mimo tego dalej leniwie wlekliśmy się do Szczecina. Po przejechaniu przez Las Arkoński pożegnaliśmy się w okolicach ulicy Ostrawickiej.
Muszę powiedzieć, że lepiej się czułem po sierpniowych 300 km niż po dzisiejszym dystansie, ale przyczyny podałem powyżej. Dużo było deszczowych dni, wiele się zdarzyło, dużo zajęć i za wiele nie jeździłem. Myślę, jednak że szybko się rozkręcę.
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2740 (kcal)
Pogoda wreszcie odpuściła sobie złośliwości i przestała olewać nas z góry deszczem.
O godzinie 8:30 Jarek "Gadzik" zarządził zbiórkę pod "Orłami", ale ponieważ byłem tam dużo za wcześnie, więc spokojnym tempem potoczyłem się przez Las Arkoński w kierunku Głębokiego, by tam spokojnie poczekać na ekipę.
Ekipa pojawiła się przed godziną 9:00. Wśród rowerzystów znanych mi był oczywiście Gadzik, Sargath, Monter, Piotrek, Lewy i Grom.
Po szybkim skoku do Pilichowa dołączył do nas wieczny Święty Mikołaj, czyli Siwobrody na swoim angielskim, miejskim klasyku. Temperatura wynosiła 1 st.C, więc prawie upał, ale wicherek był niezgorszy i smagał po pysku, w grupie jednak na szczęście jedzie się łatwiej. Całkiem szybko dotarliśmy do Tanowa, za którym zrobiliśmy sobie postój. Nie mogłem się oprzeć, aby nie zrobić zdjęcia Raleigha Siwobrodego.
Raleigh Siwobrodego. Made in England.© Misiacz
Stamtąd dość nudną prostą przez Puszczę Wkrzańską zmierzaliśmy w kierunku granicy za Dobieszczynem.
Teren jest oczywiście ciekawy sam w sobie, ale tyle razy tam jeździłem, że się opatrzył.
Po przekroczeniu granicy nawierzchnia zmieniła się diametralnie, jednak już w Hintersee wjechaliśmy na szutrową, leśną część "Oder-Neisse Radweg".
W Ludwigshof zatrzymaliśmy się na postój. W wiosce jak to zwykle u Niemców pozostawiono bruk.
Nasza szutrówka.
Bardzo szybko dotarliśmy do Rieth. Bo drodze nie było mojej ulubionej budki "B-IMBISS-ika", więc nici z kawy i "wursta".
Niestety, kafejka z serniczkiem w Rieth również zamknięta na głucho. :((( Wioska jak wymarła, widać po sezonie nie opłaca się otwierać.
Całą grupą pojechaliśmy na nowo wybudowaną przystań nad Neuwarper See.
Poziom wody był bardzo wysoki, okoliczne tereny są podtopione.
Tutaj widać to całkiem dobrze, część nabrzeża jest pod wodą.
Ponieważ "Gadzik" zaplanował przedzieranie się leśnym duktem do Polski, a nie uśmiechało mi się babranie w błocie i powrót przez chemiczne Police, więc zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią odłączyłem się i skierowałem do Altwarp, a nuż tam będzie otwarta Fischbuda i zjem moją ulubioną Fischbroetchen? Nie pojechałem sam, bo dołączył do mnie Paweł "Sargath", więc towarzystwo miałem zapewnione!
Okazało się, że Paweł nigdy nie był w Altwarp, choć wydawało mu się, że był. Podobnie jak ja, również i on był urzeczony spokojnym, morskim klimatem tej miejscowości.
Tu również widać skutki wysokiej wody!
Woda prawie równo z nabrzeżem.
Ku mojemu niezadowoleniu, również moja Fischbuda była też zamknięta (w zasadzie wszystko, co mogło być otwarte - było zamknięte), więc o bułce z rybką mogłem sobie tylko pomarzyć, a jeszcze bardziej Paweł, który ma dziwaczny zwyczaj wybierać się na wycieczki bez prowiantu (podobno bułka za dużo waży i zestaw rowerzysta+rower+plecak przekracza wtedy masę dopuszczalną :)))).
Przed opuszczeniem Altwarp wdrapaliśmy się jeszcze na wzgórze widokowe, skąd cyknąłem parę ujęć.
Na wzgórzu stoi znak nawigacyjny dla statków płynących przez Zalew Szczeciński.
Zaraz za Altwarp drogę przebiegła nam rodzinka łosi. W Warsin ponownie skręciliśmy w las, zaś przed Rieth natknęliśmy się na straż pożarną, którą zapobiegawczo układała worki z piaskiem przy wale, którym biegnie ścieżka.
W Rieth skręciliśmy tym razem na Ahlbeck, bo ponowna jazda lasem byłaby chyba już męcząca. Mimo, że wiatr teraz mieliśmy w plecy, nie czuliśmy się specjalnie rześko. Wina w tym mojej długiej przerwy w jeżdżeniu i jedynie krótkich wypadów na zakupy, a u Pawła wpływ miał ten dziwny zwyczaj z brakiem prowiantu, więc podzieliłem się z nim moją ostatnią bułką. Musiało to nam starczyć aż do Tanowa, do którego toczyliśmy się już niezbyt żwawo. W Tanowie Paweł zakupił pieczywo, napoje i kiełbaskę i troszkę w siebie tego wrzuciliśmy. Mimo tego dalej leniwie wlekliśmy się do Szczecina. Po przejechaniu przez Las Arkoński pożegnaliśmy się w okolicach ulicy Ostrawickiej.
Muszę powiedzieć, że lepiej się czułem po sierpniowych 300 km niż po dzisiejszym dystansie, ale przyczyny podałem powyżej. Dużo było deszczowych dni, wiele się zdarzyło, dużo zajęć i za wiele nie jeździłem. Myślę, jednak że szybko się rozkręcę.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
134.34 km (16.00 km teren), czas: 06:46 h, avg:19.85 km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2740 (kcal)
Wietrzenie i płukanie Misiacza...
Poniedziałek, 2 stycznia 2012 | dodano: 02.01.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Jako, że dzięki usilnym staraniom Ministerstwa "Zdrowia" mieliśmy kompletnie spieprzony wyjazd na Sylwestra (więcej TUTAJ) więc dość konkretnie się odstresowywałem, na tyle konkretnie, że dziś musiałem przewietrzyć się solidnie.
Po rozpatrzeniu kilku wariantów wybór padł na spenetrowanie nowej ścieżki rowerowej za Dobrą w kierunku Łęgów i dalej.
Pogoda była wysoce podejrzana, za oknem snuły się chmury, była jakaś wilgoć, ale deszcz nie padał.
Temperatura u mnie na balkonie wynosiła ok. 15 st.C, a na dole było 10 st.C. Typowy styczeń :)))).
Nim dojechałem do Dobrej, rower miałem już cały w błocie, miejscami spadło na mnie parę kropel deszczu, ale były to naprawdę pojedyncze kropelki. Jadąc przez Dobrą pomyślałem, że Piotrek "Bronik" za niedługo kończy pracę, więc stwierdziłem, że może uda mi się go wyciągnąć na powrót do Szczecina dłuższą nieco trasą przez Niemcy.
Tymczasem udałem się na penetrację nowej ścieżki.
Ścieżka prezentuje się znakomicie, a piękna zieleń styczniowej trawy doskonale się z nią komponuje :))).
Jadąc ścieżka minąłem wieś Łęgi. Ścieżka jest pociągnięta dalej, zdaje się że do miejscowości Rzędziny, ale już tego nie sprawdzałem, bo urwała się nagle. Niedaleko były jakieś zabudowania, ale dojazd do nich prowadził błotnistą polną drogą i nie chciałem zagrzebać się w tym błotku.
Trzeba też było zawracać, bo umówiłem się z Piotrkiem na spotkanie pod sklepem w Buku.
Aby szybciej dotrzeć na miejsce, w celu zmniejszenia oporów powietrza zamontowałem sobie z tyłu pełne koło :))).
Po zrobieniu przez Piotrka zakupów spożywczych ruszyliśmy do przejścia w Blankensee, skąd do Bismark mieliśmy jakieś 5-6 km morenowymi zjazdami i podjazdami.
Niestety, pogoda zaczęła się robić nieciekawa, deszcz zaczynał padać z coraz większą intensywnością.
W Bismark Piotrek zdecydował się na włożenie kurtki przeciwdeszczowej, ja liczyłem, że jednak może to tylko chwilowy opad.
"Nie ma złej pogody, są tylko nieprzygotowani rowerzyści" - jak mawia stare powiedzenie cyklotyków.
Coś mnie tknęło przed wyjściem z domu, żeby cofnąć się i zabrać pelerynkę i popryskać buty impregnatem. Misiaczowa intuicja czy zdrowy rozsądek?
Tuż przed wyjazdem z Bismark i ja wrzuciłem na siebie coś nieprzemakalnego (dalsze zdjęcia są autorstwa Piotrka), bowiem intensywność deszczu narastała.
Jak stwierdził Bronik, ze zdjęć tych jasno wynika, że czerwony kapturek nie jest kobietą :))).
Dalej już w konkretnym deszczu przejechaliśmy przez Grambow, Schwennenz i Ladenthin, by tam wjechać do Polski. Nie dość, że lało, to i zaczęło się ściemniać, ale my z Piotrkiem jesteśmy oświetleni jak choinki, więc nie stanowiło to problemu. Zdjęć już nie ma więcej, bo warunki na to zupełnie nie pozwalały. Przez Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina. Pod pelerynkę nie dostał się deszcz, za to jakieś 3 km przed domem zaczęły mi przemakać SPD-y, ale uważam, że i tak długo wytrzymały dzięki impregnatowi.
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1356 (kcal)
Po rozpatrzeniu kilku wariantów wybór padł na spenetrowanie nowej ścieżki rowerowej za Dobrą w kierunku Łęgów i dalej.
Pogoda była wysoce podejrzana, za oknem snuły się chmury, była jakaś wilgoć, ale deszcz nie padał.
Temperatura u mnie na balkonie wynosiła ok. 15 st.C, a na dole było 10 st.C. Typowy styczeń :)))).
Nim dojechałem do Dobrej, rower miałem już cały w błocie, miejscami spadło na mnie parę kropel deszczu, ale były to naprawdę pojedyncze kropelki. Jadąc przez Dobrą pomyślałem, że Piotrek "Bronik" za niedługo kończy pracę, więc stwierdziłem, że może uda mi się go wyciągnąć na powrót do Szczecina dłuższą nieco trasą przez Niemcy.
Tymczasem udałem się na penetrację nowej ścieżki.
Ścieżka prezentuje się znakomicie, a piękna zieleń styczniowej trawy doskonale się z nią komponuje :))).
Jadąc ścieżka minąłem wieś Łęgi. Ścieżka jest pociągnięta dalej, zdaje się że do miejscowości Rzędziny, ale już tego nie sprawdzałem, bo urwała się nagle. Niedaleko były jakieś zabudowania, ale dojazd do nich prowadził błotnistą polną drogą i nie chciałem zagrzebać się w tym błotku.
Trzeba też było zawracać, bo umówiłem się z Piotrkiem na spotkanie pod sklepem w Buku.
Aby szybciej dotrzeć na miejsce, w celu zmniejszenia oporów powietrza zamontowałem sobie z tyłu pełne koło :))).
Nowe pełne koło :))).© Misiacz
Po zrobieniu przez Piotrka zakupów spożywczych ruszyliśmy do przejścia w Blankensee, skąd do Bismark mieliśmy jakieś 5-6 km morenowymi zjazdami i podjazdami.
Niestety, pogoda zaczęła się robić nieciekawa, deszcz zaczynał padać z coraz większą intensywnością.
W Bismark Piotrek zdecydował się na włożenie kurtki przeciwdeszczowej, ja liczyłem, że jednak może to tylko chwilowy opad.
"Nie ma złej pogody, są tylko nieprzygotowani rowerzyści" - jak mawia stare powiedzenie cyklotyków.
Coś mnie tknęło przed wyjściem z domu, żeby cofnąć się i zabrać pelerynkę i popryskać buty impregnatem. Misiaczowa intuicja czy zdrowy rozsądek?
Tuż przed wyjazdem z Bismark i ja wrzuciłem na siebie coś nieprzemakalnego (dalsze zdjęcia są autorstwa Piotrka), bowiem intensywność deszczu narastała.
Jak stwierdził Bronik, ze zdjęć tych jasno wynika, że czerwony kapturek nie jest kobietą :))).
Dalej już w konkretnym deszczu przejechaliśmy przez Grambow, Schwennenz i Ladenthin, by tam wjechać do Polski. Nie dość, że lało, to i zaczęło się ściemniać, ale my z Piotrkiem jesteśmy oświetleni jak choinki, więc nie stanowiło to problemu. Zdjęć już nie ma więcej, bo warunki na to zupełnie nie pozwalały. Przez Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina. Pod pelerynkę nie dostał się deszcz, za to jakieś 3 km przed domem zaczęły mi przemakać SPD-y, ale uważam, że i tak długo wytrzymały dzięki impregnatowi.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
65.81 km (1.00 km teren), czas: 03:17 h, avg:20.04 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1356 (kcal)
Dzięki Monterowi odnalazłem rodzinę...w Schwedt ;)))
Niedziela, 20 listopada 2011 | dodano: 21.11.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Miałem więcej pomysłów na tytuły, typu "Seria gum Montera trwa", czy "Chamstwo na drogach", ale obstaję przy tytule, który dałem, w końcu rodzina (i do tego odnaleziona) jest najważniejsza;)).
Skład ekipy był w dużej części podobny to tego jak we wczorajszej wycieczce nad jezioro Piaski i do Trzebieży.
Ubyło Baśki i Piotrka (?), przybył kolega Sebastian "Grom" z Rowerowego Szczecina.
Mieliśmy ruszyć parę minut po 8:30 spod Tesco na Pomorzanach.
Mieliśmy, bo choć Krzysiek "Monter" wczoraj trzy razy łatał dętkę, ta nie odpuściła mu i dziś. Czwarty raz w ciągu 2 dni.
Przeszukanie opony pod kątem ewentualnych szkieł czy drutów znowu nic nie dało.
Dętka zmieniona, można ruszać.
Mgła tego poranka była tak gęsta i mokra, że dawno takiej nie widziałem. Oblepiała ubrania, skraplała się na rękawiczkach i kasku, krople wody toczyły się z daszku na nos.
Wszyscy oczywiście jechaliśmy na światłach. Dobrze, że Grom i Monter mają potężne lampy z tyłu i z przodu, mimo mgły dzięki nim widać nas było z bardzo dużej odległości.
Kiedy dojechaliśmy do Przecławia, Gadzika i Groma, jadących jako ostatnich w kolumnie spotkało bardzo niebezpieczne i nieprzyjemne zdarzenie. Wyjątkowo chamski i agresywny kierowca autobusu linii nr 81 przy wyjeżdżaniu z drogi podporządkowanej próbował celowo staranować naszych kolegów. Nie mam energii już, żeby więcej o tym pisać, całe zajście opisałem dokładnie na Forum Rowerowego Szczecina, jeżeli ktoś jest zainteresowany, to odsyłam do TEGO LINKA (KLIK).
Do Zarządu Dróg i Transportu Miejskiego zostanie skierowana skarga na tego kierowcę.
Jeżeli są jacyś zainteresowani ewentualną pikietą na pętli, służę informacjami ;))).
Minęliśmy Kołbaskowo, Rosówek i przekroczyliśmy granicę państwa świeżo wyremontowaną drogą na przejściu. Miałem nadzieję, że granica symbolicznie odetnie nas od wyjątkowego chamstwa, niesmaku i stresu, który był naszym udziałem i zostawimy go za sobą. Troszkę pomogło, ale nie do końca...
Za Staffelde zaskoczyło mnie to, że Niemcy zerwali kostkę brukową na zjeździe do Mescherin i wylewają asfalt (jeden pas jest gotowy). Nie przeszkadzała mi ta kostka jako kierowcy samochodu, nie przeszkadzała jako rowerzyście (był z boku oddzielny pas dla rowerów z asfaltu), no ale widocznie jest to podyktowane jakimiś względami.
Trochę szkoda, bo kostka była na pewno zabytkowa i prezentowała się malowniczo...
W Mescherin miałem ponownie okazję napić się gorącego napoju z termosu.
Skrzynka Bronika to najlepszy rowerowy stół i statyw pod aparat, jaki do tej pory spotkałem ;))).
Aaa...nie napisałem skąd wzięła się okazja do przerwy.
Cóż...Monter znów złapał gumę ;))).
Tym razem nie obyło się bez mamrotania "panienek" pod nosem ;).
Za oglądanie opony wzięło się już teraz konsylium rowerzystów, bowiem Monter był już tak zdesperowany, że chciał wracać do domu.
Najlepszym wzrokiem wykazał się Gadzik i wypatrzył w gumie mikroskopijną igiełkę szkła, która non-stop dziurawiła Krzyśkowe dętki.
Koło zamontowane, można ruszać.
Ja po dojechaniu do Gartz zatrzymałem się, bowiem gęstość mgły tego dnia była niesamowita.
Łódź wędkarzy wyglądała, jakby była zawieszona nie wiadomo gdzie, ani to woda, ani to niebo (ze słowem niebo tu nieco przesadziłem;)).
Jako, że reszta ekipy już pojechała, więc na odcinek do Friedrischsthal ruszyłem po wale przeciwpowodziowym sam. Po jakimś czasie mgła zaczęła zanikać, gdzieniegdzie nawet próbowało przebijać się słońce. Wtedy dostrzegłem Bronika, który również jechał samotnie. Już we dwóch dojechaliśmy do miejsca postoju we Friedrischsthal, gdzie zająłem się bułką i termosem.
Dziwna rzecz, niby listopad, ciężka jesień, a w powietrzu latały jeszcze jakieś muszki.
Na odcinku przed Gatow dostrzegliśmy również wyjątkowo misterną konstrukcję z babiego lata i rosy.
Przed Schwedt odbiliśmy na Gatow i Vierraden, by tradycyjnie jak zawsze nie wjeżdżać od strony mostu na Odrze.
Po dojechaniu do Schwedt Krzysiek zabrał nas na wycieczkę szlakiem wyjątkowo ciekawych przykładów graffiti.
Tu widać malunki na transformatorze przed szkołą muzyczną.
Klucząc uliczkami Schwedt, oglądając wiele innych malunków i przedzierając się przez NRD-owskie blokowiska dotarliśmy wreszcie do głównego celu wycieczki.
Tam odnalazłem swoją rodzinę! ;)))
Przedstawiam: oto ciocia Helga i wujaszek Helmut! ;)))
Ciocia była bardzo wzruszona...
Wuj starał się trzymać wzruszenie na wodzy i nie uronić łezki...
Rodzinka żyje sobie w bardzo ładnym otoczeniu.
Nadszedł niestety czas rozstania i po wypiciu herbatki i spałaszowaniu czegoś słodkiego, pożegnaliśmy moją Misiaczową rodzinę i skierowaliśmy się w drogę powrotną do Szczecina.
Krzysiek poprowadził nas nieco inną trasą do Vierraden, skąd już tą samą drogą co wcześniej dojechaliśmy do Gatow, a dalej do Gartz.
Przed Gartz spotkaliśmy znajomego "Kajacka", który wracał już z nami do Szczecina.
Po dojechaniu do Mescherin wyrwałem szybko pod górkę (forma jakoś wyjątkowo dopisywała), by uwiecznić na fotce kolegów podjeżdżających świeżo wylanym asfalcikiem, o którym wspominałem na początku relacji.
W miarę zbliżania się do Polski zaczęła pojawiać się mgła, a już przed Kołbaskowem znów było "mleczko", więc lampki poszły w ruch.
Jeszcze tylko krótka przerwa na stacji Lotos i w całkiem żwawym tempie dojechaliśmy do Szczecina. Pożegnaliśmy się z Sebastianem, sami zaś zajechaliśmy jeszcze do Lidla, bowiem po takiej wycieczce zakup napojów izotonicznych na wieczór był jak najbardziej uzasadniony... ;)
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2478 (kcal)
Skład ekipy był w dużej części podobny to tego jak we wczorajszej wycieczce nad jezioro Piaski i do Trzebieży.
Ubyło Baśki i Piotrka (?), przybył kolega Sebastian "Grom" z Rowerowego Szczecina.
Mieliśmy ruszyć parę minut po 8:30 spod Tesco na Pomorzanach.
Mieliśmy, bo choć Krzysiek "Monter" wczoraj trzy razy łatał dętkę, ta nie odpuściła mu i dziś. Czwarty raz w ciągu 2 dni.
Przeszukanie opony pod kątem ewentualnych szkieł czy drutów znowu nic nie dało.
Dętka zmieniona, można ruszać.
Mgła tego poranka była tak gęsta i mokra, że dawno takiej nie widziałem. Oblepiała ubrania, skraplała się na rękawiczkach i kasku, krople wody toczyły się z daszku na nos.
Wszyscy oczywiście jechaliśmy na światłach. Dobrze, że Grom i Monter mają potężne lampy z tyłu i z przodu, mimo mgły dzięki nim widać nas było z bardzo dużej odległości.
Kiedy dojechaliśmy do Przecławia, Gadzika i Groma, jadących jako ostatnich w kolumnie spotkało bardzo niebezpieczne i nieprzyjemne zdarzenie. Wyjątkowo chamski i agresywny kierowca autobusu linii nr 81 przy wyjeżdżaniu z drogi podporządkowanej próbował celowo staranować naszych kolegów. Nie mam energii już, żeby więcej o tym pisać, całe zajście opisałem dokładnie na Forum Rowerowego Szczecina, jeżeli ktoś jest zainteresowany, to odsyłam do TEGO LINKA (KLIK).
Do Zarządu Dróg i Transportu Miejskiego zostanie skierowana skarga na tego kierowcę.
Jeżeli są jacyś zainteresowani ewentualną pikietą na pętli, służę informacjami ;))).
Minęliśmy Kołbaskowo, Rosówek i przekroczyliśmy granicę państwa świeżo wyremontowaną drogą na przejściu. Miałem nadzieję, że granica symbolicznie odetnie nas od wyjątkowego chamstwa, niesmaku i stresu, który był naszym udziałem i zostawimy go za sobą. Troszkę pomogło, ale nie do końca...
Za Staffelde zaskoczyło mnie to, że Niemcy zerwali kostkę brukową na zjeździe do Mescherin i wylewają asfalt (jeden pas jest gotowy). Nie przeszkadzała mi ta kostka jako kierowcy samochodu, nie przeszkadzała jako rowerzyście (był z boku oddzielny pas dla rowerów z asfaltu), no ale widocznie jest to podyktowane jakimiś względami.
Trochę szkoda, bo kostka była na pewno zabytkowa i prezentowała się malowniczo...
W Mescherin miałem ponownie okazję napić się gorącego napoju z termosu.
Skrzynka Bronika to najlepszy rowerowy stół i statyw pod aparat, jaki do tej pory spotkałem ;))).
Aaa...nie napisałem skąd wzięła się okazja do przerwy.
Cóż...Monter znów złapał gumę ;))).
Tym razem nie obyło się bez mamrotania "panienek" pod nosem ;).
Za oglądanie opony wzięło się już teraz konsylium rowerzystów, bowiem Monter był już tak zdesperowany, że chciał wracać do domu.
Najlepszym wzrokiem wykazał się Gadzik i wypatrzył w gumie mikroskopijną igiełkę szkła, która non-stop dziurawiła Krzyśkowe dętki.
Koło zamontowane, można ruszać.
Ja po dojechaniu do Gartz zatrzymałem się, bowiem gęstość mgły tego dnia była niesamowita.
Łódź wędkarzy wyglądała, jakby była zawieszona nie wiadomo gdzie, ani to woda, ani to niebo (ze słowem niebo tu nieco przesadziłem;)).
Mgła na Odrze w Gartz.© Misiacz
Jako, że reszta ekipy już pojechała, więc na odcinek do Friedrischsthal ruszyłem po wale przeciwpowodziowym sam. Po jakimś czasie mgła zaczęła zanikać, gdzieniegdzie nawet próbowało przebijać się słońce. Wtedy dostrzegłem Bronika, który również jechał samotnie. Już we dwóch dojechaliśmy do miejsca postoju we Friedrischsthal, gdzie zająłem się bułką i termosem.
Dziwna rzecz, niby listopad, ciężka jesień, a w powietrzu latały jeszcze jakieś muszki.
Na odcinku przed Gatow dostrzegliśmy również wyjątkowo misterną konstrukcję z babiego lata i rosy.
Przed Schwedt odbiliśmy na Gatow i Vierraden, by tradycyjnie jak zawsze nie wjeżdżać od strony mostu na Odrze.
Po dojechaniu do Schwedt Krzysiek zabrał nas na wycieczkę szlakiem wyjątkowo ciekawych przykładów graffiti.
Tu widać malunki na transformatorze przed szkołą muzyczną.
Klucząc uliczkami Schwedt, oglądając wiele innych malunków i przedzierając się przez NRD-owskie blokowiska dotarliśmy wreszcie do głównego celu wycieczki.
Tam odnalazłem swoją rodzinę! ;)))
Przedstawiam: oto ciocia Helga i wujaszek Helmut! ;)))
Ciocia Helga i wuj Helmut.© Misiacz
Ciocia była bardzo wzruszona...
Wuj starał się trzymać wzruszenie na wodzy i nie uronić łezki...
Rodzinka żyje sobie w bardzo ładnym otoczeniu.
Nadszedł niestety czas rozstania i po wypiciu herbatki i spałaszowaniu czegoś słodkiego, pożegnaliśmy moją Misiaczową rodzinę i skierowaliśmy się w drogę powrotną do Szczecina.
Krzysiek poprowadził nas nieco inną trasą do Vierraden, skąd już tą samą drogą co wcześniej dojechaliśmy do Gatow, a dalej do Gartz.
Przed Gartz spotkaliśmy znajomego "Kajacka", który wracał już z nami do Szczecina.
Po dojechaniu do Mescherin wyrwałem szybko pod górkę (forma jakoś wyjątkowo dopisywała), by uwiecznić na fotce kolegów podjeżdżających świeżo wylanym asfalcikiem, o którym wspominałem na początku relacji.
W miarę zbliżania się do Polski zaczęła pojawiać się mgła, a już przed Kołbaskowem znów było "mleczko", więc lampki poszły w ruch.
Jeszcze tylko krótka przerwa na stacji Lotos i w całkiem żwawym tempie dojechaliśmy do Szczecina. Pożegnaliśmy się z Sebastianem, sami zaś zajechaliśmy jeszcze do Lidla, bowiem po takiej wycieczce zakup napojów izotonicznych na wieczór był jak najbardziej uzasadniony... ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
118.14 km (2.00 km teren), czas: 05:08 h, avg:23.01 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2478 (kcal)
8.000!!! No wiem, że już tam byłem wczoraj, ale...
Poniedziałek, 7 listopada 2011 | dodano: 07.11.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Dzień był dziś przepiękny, a ja zagłębiłem się w tłumaczenie zleconego tekstu i przygotowywanie papierów dla księgowej. Jakoś przez to przebrnąłem i po 12:00 gotów byłem wyruszyć z papierami, ale...zadzwonił tata z informacją, że z Bożenką ruszają właśnie w Siadle Dolnym na "Szlak Bielika" do Pargowa.
Hm...czy nie można przełożyć zawiezienia papierów na jutro i zamiast tego ponownie ruszyć na ten przepiękny szlak? Ależ owszem, można, wręcz trzeba!
Wiem, wiem...byłem tam raptem wczoraj, ale szlak jest tak klimatyczny, że musiałem tam pojechać i dzisiaj.
Kiedy ruszałem z Pomorzan, tata z Bożeną właśnie pokonywali pierwszy ostry podjazd, więc wiedziałem, że będę musiał ostro przycisnąć, aby dopaść ich przed Pargowem. Z tej to przyczyny nie pojechałem na początek trasy, ale przez Siadło Dolne i Górne i Kołbaskowo do Moczył drogami asfaltowymi. Starałem się, aby z licznika nie schodziło mi 30 km/h, a przed Kołbaskowem z górki rower bez pedałowania rozbujał się do 43 km/h.
No to dotarłem do Moczył i zadzwoniłem do taty. Okazało się, że jeszcze są w lesie i do Pargowa zostało im jakieś 2 km. Byłem z siebie zadowolony.
Nim ruszyłem, po raz kolejny sfotografowałem miejsce odpoczynku.
Martwi mnie jednak to, że ledwie takie miejsce powstało, a już wzięli się za nie nasi złodzieje i wandale. Ze stojącego tu jako rekwizyt zielonego roweru już skradziono stary licznik wraz z linką, z drugiego (czerwonego) zniknęło siodełko. Ciekaw jestem, kiedy znikną oba rowery, bo to tylko kwestia czasu. U nas to chyba najlepiej byłoby zabetonować im koła po osie, a resztę pospawać i podłączyć pod 220 V.
Ruszyłem ostro w kierunku Kamieńca, by po chwili odbić w leśną część szlaku. Wiem, wiem...jestem miłośnikiem jazdy po szosie, ale ta trasa ma coś takiego w sobie, że z lubością dziś zasuwałem leśną dróżką...a nawet zamarzył mi się przez chwilę rowerek MTB!
Tymczasem jednak zasuwałem na trekkingu z sakwami na bagażniku i też było fajnie.
Nie oszczędzałem się i kiedy dojechałem do miejsca odpoczynku w Pargowie, tata z Bożeną byli dopiero w połowie posiłku, co oznacza, że w ogóle na mnie nie musieli czekać.
Odsapałem swoje (przed tym miejscem jest niezwykle stromy terenowy podjazd) i zasiadłem do kawki.
Po tym krótkim popasie ruszyliśmy w stronę "centrum" Pargowa. Wariactwo się skończyło i mogłem już jechać spokojnie. Dziś już nie fotografowałem ruin kościoła i przyległości, bowiem zrobiłem to w trakcie wczorajszej wycieczki, natomiast tata z Bożeną...a i owszem, zwiedzili, sfotografowali...
Potem asfaltowym odcinkiem trasy dojechaliśmy do Niemiec, skąd przez Nerochlitz pojechaliśmy w kierunku Rosówka.
Przed granicą nasze trasy się rozeszły...a może raczej rozjechały.
Tata i Bożena wjechali do Polski, ja zaś odłączyłem się, kierując się na Rosow i Pomellen.
Zatrzymałem się na chwilę przy polance, a w chwilę potem niedaleko, centralnie na pasie jezdni zatrzymał się tam samochód na polskich tablicach, facet wysiadł i szykował się do podrzucenia w krzaki worków ze śmieciami, ale jako że wyjątkowo ostentacyjnie się na niego patrzałem i wyjąłem aparat, postał jeszcze parę sekund i odjechał. Pewnie ten popapraniec podrzuci gdzieś śmieci w innym miejscu, niespecjalnie poprawiając opinię o mieszkańcach naszego kraju.
Szybko przemknąłem przez Pomellen i Ladenthin i wjechałem do Polski przez Warnik, skąd równie szybko zjechałem do Będargowa, gdzie...spotkałem tatę i Bożenę zmierzających w stronę Stobna. Skoro spotkaliśmy się ponownie, dołączyłem do nich i razem ruszyliśmy w kierunku Stobna, Mierzyna i Szczecina.
Załapałem się u nich przy okazji na tosty i solidnie opchany doturlałem się do domu...
P.S. Dziś wybiło mi 8.000 km przejechanych na rowerze w tym roku, co sprawia, że pobiłem swój rekord rocznego dystansu.
:)
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1251 (kcal)
Hm...czy nie można przełożyć zawiezienia papierów na jutro i zamiast tego ponownie ruszyć na ten przepiękny szlak? Ależ owszem, można, wręcz trzeba!
Wiem, wiem...byłem tam raptem wczoraj, ale szlak jest tak klimatyczny, że musiałem tam pojechać i dzisiaj.
Kiedy ruszałem z Pomorzan, tata z Bożeną właśnie pokonywali pierwszy ostry podjazd, więc wiedziałem, że będę musiał ostro przycisnąć, aby dopaść ich przed Pargowem. Z tej to przyczyny nie pojechałem na początek trasy, ale przez Siadło Dolne i Górne i Kołbaskowo do Moczył drogami asfaltowymi. Starałem się, aby z licznika nie schodziło mi 30 km/h, a przed Kołbaskowem z górki rower bez pedałowania rozbujał się do 43 km/h.
No to dotarłem do Moczył i zadzwoniłem do taty. Okazało się, że jeszcze są w lesie i do Pargowa zostało im jakieś 2 km. Byłem z siebie zadowolony.
Nim ruszyłem, po raz kolejny sfotografowałem miejsce odpoczynku.
Martwi mnie jednak to, że ledwie takie miejsce powstało, a już wzięli się za nie nasi złodzieje i wandale. Ze stojącego tu jako rekwizyt zielonego roweru już skradziono stary licznik wraz z linką, z drugiego (czerwonego) zniknęło siodełko. Ciekaw jestem, kiedy znikną oba rowery, bo to tylko kwestia czasu. U nas to chyba najlepiej byłoby zabetonować im koła po osie, a resztę pospawać i podłączyć pod 220 V.
Ruszyłem ostro w kierunku Kamieńca, by po chwili odbić w leśną część szlaku. Wiem, wiem...jestem miłośnikiem jazdy po szosie, ale ta trasa ma coś takiego w sobie, że z lubością dziś zasuwałem leśną dróżką...a nawet zamarzył mi się przez chwilę rowerek MTB!
Tymczasem jednak zasuwałem na trekkingu z sakwami na bagażniku i też było fajnie.
Nie oszczędzałem się i kiedy dojechałem do miejsca odpoczynku w Pargowie, tata z Bożeną byli dopiero w połowie posiłku, co oznacza, że w ogóle na mnie nie musieli czekać.
Odsapałem swoje (przed tym miejscem jest niezwykle stromy terenowy podjazd) i zasiadłem do kawki.
Po tym krótkim popasie ruszyliśmy w stronę "centrum" Pargowa. Wariactwo się skończyło i mogłem już jechać spokojnie. Dziś już nie fotografowałem ruin kościoła i przyległości, bowiem zrobiłem to w trakcie wczorajszej wycieczki, natomiast tata z Bożeną...a i owszem, zwiedzili, sfotografowali...
Potem asfaltowym odcinkiem trasy dojechaliśmy do Niemiec, skąd przez Nerochlitz pojechaliśmy w kierunku Rosówka.
Przed granicą nasze trasy się rozeszły...a może raczej rozjechały.
Tata i Bożena wjechali do Polski, ja zaś odłączyłem się, kierując się na Rosow i Pomellen.
Zatrzymałem się na chwilę przy polance, a w chwilę potem niedaleko, centralnie na pasie jezdni zatrzymał się tam samochód na polskich tablicach, facet wysiadł i szykował się do podrzucenia w krzaki worków ze śmieciami, ale jako że wyjątkowo ostentacyjnie się na niego patrzałem i wyjąłem aparat, postał jeszcze parę sekund i odjechał. Pewnie ten popapraniec podrzuci gdzieś śmieci w innym miejscu, niespecjalnie poprawiając opinię o mieszkańcach naszego kraju.
Szybko przemknąłem przez Pomellen i Ladenthin i wjechałem do Polski przez Warnik, skąd równie szybko zjechałem do Będargowa, gdzie...spotkałem tatę i Bożenę zmierzających w stronę Stobna. Skoro spotkaliśmy się ponownie, dołączyłem do nich i razem ruszyliśmy w kierunku Stobna, Mierzyna i Szczecina.
Załapałem się u nich przy okazji na tosty i solidnie opchany doturlałem się do domu...
P.S. Dziś wybiło mi 8.000 km przejechanych na rowerze w tym roku, co sprawia, że pobiłem swój rekord rocznego dystansu.
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
57.93 km (6.00 km teren), czas: 02:46 h, avg:20.94 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1251 (kcal)
Oj, daleko mamy do sklepu, daleko... ;)
Sobota, 5 listopada 2011 | dodano: 05.11.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Wypadziki do Niemiec
Już nie piszę, że wyprawa, wycieczka, rajdzik. Pojechaliśmy dziś z Basią i z tatą do Loecknitz na zakupy. Oczywiście to była tak naprawdę wycieczka, niemniej jednak tak często tam jeździmy, że prawie jak po bułki...a, że w obie strony mamy prawie 70 km, to już inna historia...
Z tatą umówiliśmy się na spotkanie po stronie niemieckiej, w Schwennenz. My z Basią jadąc z Pomorzan dojechaliśmy tam przez Warnii i Ladenthin.
Jako, że tata miał do Schwennenz bliżej, był na miejscu 20 minut przed nami, więc zasiadł z napojem izotonicznymi w ogródku przy sklepiku pani Schumann i sącząc bąbelki czekał na nas.
Tam sprezentowałem tacie kamizelkę odblaskową, bo jazda w czarnej kurtce po drogach nie należy do bezpiecznych.
Ze Schwennenz pojechaliśmy na Grambow.
Po drodze zatrzymaliśmy się na krótki postój w lesie.
W miejscowości Ramin zatrzymaliśmy się na herbatę z termosu i kanapki.
Nie wiem jak to jest...listopad, niby zima idzie, a tu dziurawiec kwitnie. Naprawdę idzie zima?
Za Ramin skręciliśmy na Schmagerow i Wilhelmshof.
Dalej trasa tradycyjnie wiodła przez Plowen, skąd dotarliśmy na zakupy w Netto. Sporo tego było, w kilogramach to było...nie, nie powiem ;).
Stamtąd jak zwykle pojechaliśmy nad jezioro Loecknitzer See na popas.
Tradycyjnie zakupiłem sobie na popicie bezalkoholowego Warsteinera.
Jak widać po napisie na dole naklejki, napój jest izotoniczny ;).
Wracaliśmy nieco inaczej niż zwykle.
Wcześniej jednak pokazaliśmy tacie 1000-letni dąb nad jeziorem.
Potem pojechaliśmy bezpośrednio już drogą wiodącą z Loecknitz do Ramin, skąd przez Grambow (nieco inaczej niż rano) dotarliśmy do Schwennenz.
Kiedy staliśmy tam na rozstaju dróg, pojawiła się jak przeciąg Małgosia "Rowerzystka". Dobrze, że udało się nam ją zatrzymać, bo nieźle pędziła ;).
Stamtąd razem pojechaliśmy do Polski przez Ladenthin. Małgosia ładnie ciągnęła pod górkę...
W Warniku zatrzymaliśmy się wszyscy, bo tata musiał tam skręcić na Bobolin i Stobno.
My zaś przez Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina...
P.S. Tak spojrzałem właśnie na ilość kilometrów, które przejechałem będąc na Bikestats. Ponad 22 tys. km. No to pół obwodu kuli ziemskiej mam za sobą ;))).
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1335 (kcal)
Z tatą umówiliśmy się na spotkanie po stronie niemieckiej, w Schwennenz. My z Basią jadąc z Pomorzan dojechaliśmy tam przez Warnii i Ladenthin.
Jako, że tata miał do Schwennenz bliżej, był na miejscu 20 minut przed nami, więc zasiadł z napojem izotonicznymi w ogródku przy sklepiku pani Schumann i sącząc bąbelki czekał na nas.
Tam sprezentowałem tacie kamizelkę odblaskową, bo jazda w czarnej kurtce po drogach nie należy do bezpiecznych.
Ze Schwennenz pojechaliśmy na Grambow.
Po drodze zatrzymaliśmy się na krótki postój w lesie.
W miejscowości Ramin zatrzymaliśmy się na herbatę z termosu i kanapki.
Nie wiem jak to jest...listopad, niby zima idzie, a tu dziurawiec kwitnie. Naprawdę idzie zima?
Za Ramin skręciliśmy na Schmagerow i Wilhelmshof.
Drzewo w Ramin...© Misiacz
Dalej trasa tradycyjnie wiodła przez Plowen, skąd dotarliśmy na zakupy w Netto. Sporo tego było, w kilogramach to było...nie, nie powiem ;).
Stamtąd jak zwykle pojechaliśmy nad jezioro Loecknitzer See na popas.
Tradycyjnie zakupiłem sobie na popicie bezalkoholowego Warsteinera.
Jak widać po napisie na dole naklejki, napój jest izotoniczny ;).
Wracaliśmy nieco inaczej niż zwykle.
Wcześniej jednak pokazaliśmy tacie 1000-letni dąb nad jeziorem.
Potem pojechaliśmy bezpośrednio już drogą wiodącą z Loecknitz do Ramin, skąd przez Grambow (nieco inaczej niż rano) dotarliśmy do Schwennenz.
Kiedy staliśmy tam na rozstaju dróg, pojawiła się jak przeciąg Małgosia "Rowerzystka". Dobrze, że udało się nam ją zatrzymać, bo nieźle pędziła ;).
Stamtąd razem pojechaliśmy do Polski przez Ladenthin. Małgosia ładnie ciągnęła pod górkę...
W Warniku zatrzymaliśmy się wszyscy, bo tata musiał tam skręcić na Bobolin i Stobno.
My zaś przez Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina...
P.S. Tak spojrzałem właśnie na ilość kilometrów, które przejechałem będąc na Bikestats. Ponad 22 tys. km. No to pół obwodu kuli ziemskiej mam za sobą ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
66.58 km (2.00 km teren), czas: 04:01 h, avg:16.58 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1335 (kcal)
Nową wybudowaną trasą rowerową z Siadła (PL) do Niemiec.
Niedziela, 30 października 2011 | dodano: 30.10.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią..., Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Zainspirowani relacjami Rowerzystki i Tunisławy, Basia i ja dziś postanowiliśmy sprawdzić jak wygląda i jak jeździ się nową trasą rowerową wiodącą znad Odry w Siadle Dolnym aż do Niemiec.
Zgadaliśmy się z Jarkiem "Gadzikiem" oraz Piotrkiem "Bronikiem" na wspólny start z Pomorzan. Na trasie mieli do nas dołączyć Baśka "Rudzielec" oraz Krzysiek "Moner61", ponieważ Baśka bawiła się w jakieś biegi na Arkonce, co w połączeniu z rowerem dało jej w sumie mały biathlonik ;))).
Tu rozpoczęliśmy wędrówkę nową ścieżką.
Po lewej Odra.
Za Siadłem Dolnym trasa wchodzi w las.
Choć na zdjęciu tego nie widać, podjazdy są miejscami tak ostre, że koło buksuje w miejscu (przynajmniej moje, trekkingowe) i lepiej rowerek podprowadzić.
Na szczęście takie podjazdy są chyba tylko dwa.
Było tak stromo, że Gadzik zaoferował się podprowadzić rower Basi.
Bronik czeka na górze na maruderów ;).
Ostro, ostro. To, że ja podprowadzam, to pikuś, ale że Gadzik?!
Według nas taki podjazd to coś dla Pawła "Sargatha". Oczywiście szosówkę w tym wypadku odradzamy z całego serca ;).
A potem prosto i z góreczki!
Przez łąki i pola...
W Moczyłach zatrzymaliśmy się, aby poczekać na Krzyśka i Baśkę.
Ten rower jest tam na stałe, jako ozdoba...to znaczy dopóki ktoś go nie ukradnie.
Czekając na Krzyśka i Baśkę zdążyliśmy opróżnić do dna termosy...a oni i tak nie dojechali tu, tylko zupełnie gdzie indziej - do Pargowa ;))).
Trasa chwilę wiodła zwykłą drogą, by po krótkim czasie ponownie zagłębić się w las.
Powoli zbliżamy się do Pargowa.
No! Znalazły się nasze zguby ;)!
Tak nazywa się ta trasa.
W Pargowie znajdują się malownicze ruiny kościoła, jest też tablica informująca o jego historii.
Ja robiłem zdjęcie, a reszta pojechała...gnać, gnać, gnać ;))) !!!
Tuż za Pargowem zaczyna się część asfaltowa. Uciekinierów widać w oddali jako małe kropeczki ;).
Zachciało mi się turystyki ;).
Ścieżka prowadzi do granicy, gdzie łączy się z drogą Neurochlitz - Staffelde.
W Neurochlitz Jarek i Krzysiek postanowili ogołocić gruszę z owoców.
Zresztą, nie tylko tutaj. Sakwy pękały w szwach.
Podczas, gdy nasza rowerowa "szarańcza" dobrała się do kolejnej gruszy i jabłoni, ja zająłem się fotografią ;).
Dojechaliśmy do Pomellen, skąd ruszyliśmy na Ladenthin.
Po drodze zatrzymaliśmy się w pięknym miejscu.
Z Ladenthin, podobnie jak wczoraj - wjechaliśmy do Polski i przez Warnik, Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina.
Trasa może i nie była długa, za to wymagała sporo wysiłku, zwłaszcza w części terenowej, jednak jest tak piękna i urozmaicona, że na pewno skusimy się kiedyś na jej ponowe przejechanie.
:)
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1093 (kcal)
Zgadaliśmy się z Jarkiem "Gadzikiem" oraz Piotrkiem "Bronikiem" na wspólny start z Pomorzan. Na trasie mieli do nas dołączyć Baśka "Rudzielec" oraz Krzysiek "Moner61", ponieważ Baśka bawiła się w jakieś biegi na Arkonce, co w połączeniu z rowerem dało jej w sumie mały biathlonik ;))).
Tu rozpoczęliśmy wędrówkę nową ścieżką.
Po lewej Odra.
Za Siadłem Dolnym trasa wchodzi w las.
Choć na zdjęciu tego nie widać, podjazdy są miejscami tak ostre, że koło buksuje w miejscu (przynajmniej moje, trekkingowe) i lepiej rowerek podprowadzić.
Na szczęście takie podjazdy są chyba tylko dwa.
Było tak stromo, że Gadzik zaoferował się podprowadzić rower Basi.
Bronik czeka na górze na maruderów ;).
Ostro, ostro. To, że ja podprowadzam, to pikuś, ale że Gadzik?!
Według nas taki podjazd to coś dla Pawła "Sargatha". Oczywiście szosówkę w tym wypadku odradzamy z całego serca ;).
A potem prosto i z góreczki!
Przez łąki i pola...
W Moczyłach zatrzymaliśmy się, aby poczekać na Krzyśka i Baśkę.
Ten rower jest tam na stałe, jako ozdoba...to znaczy dopóki ktoś go nie ukradnie.
Czekając na Krzyśka i Baśkę zdążyliśmy opróżnić do dna termosy...a oni i tak nie dojechali tu, tylko zupełnie gdzie indziej - do Pargowa ;))).
Trasa chwilę wiodła zwykłą drogą, by po krótkim czasie ponownie zagłębić się w las.
Powoli zbliżamy się do Pargowa.
No! Znalazły się nasze zguby ;)!
Tak nazywa się ta trasa.
W Pargowie znajdują się malownicze ruiny kościoła, jest też tablica informująca o jego historii.
Ja robiłem zdjęcie, a reszta pojechała...gnać, gnać, gnać ;))) !!!
Tuż za Pargowem zaczyna się część asfaltowa. Uciekinierów widać w oddali jako małe kropeczki ;).
Zachciało mi się turystyki ;).
Ścieżka prowadzi do granicy, gdzie łączy się z drogą Neurochlitz - Staffelde.
W Neurochlitz Jarek i Krzysiek postanowili ogołocić gruszę z owoców.
Zresztą, nie tylko tutaj. Sakwy pękały w szwach.
Podczas, gdy nasza rowerowa "szarańcza" dobrała się do kolejnej gruszy i jabłoni, ja zająłem się fotografią ;).
Wiatrak w Niemczech.© Misiacz
Dojechaliśmy do Pomellen, skąd ruszyliśmy na Ladenthin.
Po drodze zatrzymaliśmy się w pięknym miejscu.
Z Ladenthin, podobnie jak wczoraj - wjechaliśmy do Polski i przez Warnik, Będargowo i Przecław dotarliśmy do Szczecina.
Trasa może i nie była długa, za to wymagała sporo wysiłku, zwłaszcza w części terenowej, jednak jest tak piękna i urozmaicona, że na pewno skusimy się kiedyś na jej ponowe przejechanie.
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
52.00 km (21.00 km teren), czas: 03:28 h, avg:15.00 km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1093 (kcal)
Z jabłkami i gruszkami z Rzeszy do Polski...
Sobota, 29 października 2011 | dodano: 29.10.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pojechaliśmy dziś z Basią na małą przejażdżkę po Niemczech.
Najpierw dojechaliśmy do Warnika, skąd przedostaliśmy się do Ladenthin i dalej pojechaliśmy pagórkami i dolinkami w kierunku Pomellen.
Przed Pomellen jednak skręciliśmy w prawo na Nadrensee (nie wiem, czy niedługo nie będzie tam więcej Polaków niż Niemców), gdzie nad jeziorem Dammsee zatrzymaliśmy się na herbatę i kanapki .
Zaraz za Nadrensee skręciliśmy w prawo w drogę płytową, która doprowadziła nad do pięknego lasu.
Wkrótce płyty się skończyły i jechaliśmy już drogą leśną.
Płasko nie było, pojawiło się kilka podjazdów, w końcu tereny morenowe.
Zaraz za lasem dotarliśmy do jednej z moich ulubionych dróg polnych, którą uwielbiam fotografować.
Prowadzi ona do Lebehn.
W Lebehn wyjechaliśmy na asfaltową ścieżkę rowerową prowadzącą do Schwennenz, która pnie się w górę i w dół niczym rollercoaster.
Nie jechaliśmy nią jednak cały czas, a skręciliśmy na drogę z płyt nad jeziorem Lebehner See.
Wycieczka dobiegała końca i właśnie wtedy zaczęło wychodzić słońce.
Zrobiło się tak ciepło, że aż trudno było uwierzyć w poranny chłód. Przyszło się rozbierać. Po drodze zatrzymaliśmy się na zbiory przydrożnych dzikich jabłek i gruszek. Były bardzo dobre (choć nie wyglądają za pięknie, ale widać, że nie są modyfikowane genetycznie), więc do domku przytargaliśmy ich pokaźną ilość.
Następnie ponownie dotarliśmy do Ladenthin, skąd wjechaliśmy do Polski.
Temperatura sięgała już 17 stopni...a i po przyrodzie widać, że normalnie zima idzie ;))).
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 898 (kcal)
Najpierw dojechaliśmy do Warnika, skąd przedostaliśmy się do Ladenthin i dalej pojechaliśmy pagórkami i dolinkami w kierunku Pomellen.
Przed Pomellen jednak skręciliśmy w prawo na Nadrensee (nie wiem, czy niedługo nie będzie tam więcej Polaków niż Niemców), gdzie nad jeziorem Dammsee zatrzymaliśmy się na herbatę i kanapki .
Zaraz za Nadrensee skręciliśmy w prawo w drogę płytową, która doprowadziła nad do pięknego lasu.
Wkrótce płyty się skończyły i jechaliśmy już drogą leśną.
Płasko nie było, pojawiło się kilka podjazdów, w końcu tereny morenowe.
Zaraz za lasem dotarliśmy do jednej z moich ulubionych dróg polnych, którą uwielbiam fotografować.
Prowadzi ona do Lebehn.
W Lebehn wyjechaliśmy na asfaltową ścieżkę rowerową prowadzącą do Schwennenz, która pnie się w górę i w dół niczym rollercoaster.
Nie jechaliśmy nią jednak cały czas, a skręciliśmy na drogę z płyt nad jeziorem Lebehner See.
Wycieczka dobiegała końca i właśnie wtedy zaczęło wychodzić słońce.
Zrobiło się tak ciepło, że aż trudno było uwierzyć w poranny chłód. Przyszło się rozbierać. Po drodze zatrzymaliśmy się na zbiory przydrożnych dzikich jabłek i gruszek. Były bardzo dobre (choć nie wyglądają za pięknie, ale widać, że nie są modyfikowane genetycznie), więc do domku przytargaliśmy ich pokaźną ilość.
Następnie ponownie dotarliśmy do Ladenthin, skąd wjechaliśmy do Polski.
Temperatura sięgała już 17 stopni...a i po przyrodzie widać, że normalnie zima idzie ;))).
Zima idzie ??!!© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
44.57 km (9.00 km teren), czas: 02:47 h, avg:16.01 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 898 (kcal)
Z Basią i "Gadzikiem" błąkanie po DDR...
Sobota, 22 października 2011 | dodano: 22.10.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dziś z rana ja i Basia spotkaliśmy się z Jarkiem "Gadembagiennym" i ruszyliśmy na wycieczkę w kierunku Loecknitz.
Mimo, że trawę pokrywał szron, a temperatura przy gruncie była bliska zeru, Basia nadal jeździ na rowerze...no bo przecież to jeszcze nie zima (mówi, że zimą nie będzie jeździła). Mamy jednak jesień, a że zero przy gruncie... :))).
Najpierw skierowaliśmy się na nową drogę transgraniczną Warnik - Ladenthin, która jest już w pełni oddana do użytkowania.
Również droga z Ladenthin do Schwennenz jest gotowa i można śmigać po gładziutkim asfalcie.
Przejechaliśmy przez Grambow i po dojechaniu do Ramin zatrzymaliśmy się na gorącą herbatkę z termosu i kanapki.
Potem tradycyjną już dla nas trasą przez Schmagerow i Ploewen dojechaliśmy do Loecknitz, gdzie w "pomarańczowym" Netto uzupełniliśmy zapasy Zinfandela, oliwy, sera i mydełka w płynie, po czym podjechaliśmy na dłuższy popas nad jeziorem Loecknitzer See.
Wracaliśmy już nietradycyjnie, bo najpierw jechaliśmy trasą Loecknitz - Rothenklempenow, z której potem skręciliśmy na Boock.
W lesie między Boock a Blankensee wszyscy zatrzymaliśmy się na "zbiorowego szczocha" :).
Rowerki sobie czekały...
Za Blankensee wjechaliśmy do Polski i wracaliśmy odcinkiem tzw. "pętli sławoszewskiej", tj. z Buku dojechaliśmy do Dobrej i stamtąd przez Sławoszewo dojechaliśmy do Bartoszewa, gdzie Basia i "Gadzik" wypili w gospodzie po kawie.
Ja już kawą byłem przesycony i zamówiłem sobie na próbę sernik, chcąc porównać go z tym z kawiarni w Rieth.
Muszę przyznać, że dobry jest.
Po skonsumowaniu łakoci drogą rowerową dojechaliśmy na Głębokie, skąd przez Żyzną i Taczaka dojechaliśmy na Pomorzany.
P.S. Ponownie sprawdziłem roczny "przebieg Basi":
Wszystkie kilometry: 2712.19 km (w terenie 491.60 km; 18.13%)
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1597 (kcal)
Mimo, że trawę pokrywał szron, a temperatura przy gruncie była bliska zeru, Basia nadal jeździ na rowerze...no bo przecież to jeszcze nie zima (mówi, że zimą nie będzie jeździła). Mamy jednak jesień, a że zero przy gruncie... :))).
Najpierw skierowaliśmy się na nową drogę transgraniczną Warnik - Ladenthin, która jest już w pełni oddana do użytkowania.
Również droga z Ladenthin do Schwennenz jest gotowa i można śmigać po gładziutkim asfalcie.
Przejechaliśmy przez Grambow i po dojechaniu do Ramin zatrzymaliśmy się na gorącą herbatkę z termosu i kanapki.
Potem tradycyjną już dla nas trasą przez Schmagerow i Ploewen dojechaliśmy do Loecknitz, gdzie w "pomarańczowym" Netto uzupełniliśmy zapasy Zinfandela, oliwy, sera i mydełka w płynie, po czym podjechaliśmy na dłuższy popas nad jeziorem Loecknitzer See.
Wracaliśmy już nietradycyjnie, bo najpierw jechaliśmy trasą Loecknitz - Rothenklempenow, z której potem skręciliśmy na Boock.
W lesie między Boock a Blankensee wszyscy zatrzymaliśmy się na "zbiorowego szczocha" :).
Rowerki sobie czekały...
Za Blankensee wjechaliśmy do Polski i wracaliśmy odcinkiem tzw. "pętli sławoszewskiej", tj. z Buku dojechaliśmy do Dobrej i stamtąd przez Sławoszewo dojechaliśmy do Bartoszewa, gdzie Basia i "Gadzik" wypili w gospodzie po kawie.
Ja już kawą byłem przesycony i zamówiłem sobie na próbę sernik, chcąc porównać go z tym z kawiarni w Rieth.
Muszę przyznać, że dobry jest.
Po skonsumowaniu łakoci drogą rowerową dojechaliśmy na Głębokie, skąd przez Żyzną i Taczaka dojechaliśmy na Pomorzany.
P.S. Ponownie sprawdziłem roczny "przebieg Basi":
Wszystkie kilometry: 2712.19 km (w terenie 491.60 km; 18.13%)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
81.85 km (3.00 km teren), czas: 04:35 h, avg:17.86 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1597 (kcal)