- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Altwarp. Dzień 2 (powrót).
Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | dodano: 15.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Drugi i siłą rzeczy „powrotny” dzień wspaniałej dwudniowej „wyprawki” z Basią do Altwarp, a relacja z ciekawszego dnia 1 znajduje się TUTAJ.
Wstaliśmy dość wcześnie rano, ale wiadomo jak to Misiacze, muszą się posnuć, pokręcić itp. Wyjechaliśmy jakoś około 9:20. ;) Trasa powrotna była taka sama jak i dojazdowa, a to dlatego, że bardzo nam się podoba, a poza tym mieliśmy chęć wypić kawkę w budce Imbiss, która stoi sobie w polu pod lasem przy drodze rowerowej koło Hintersee (swojej kawki nie zabraliśmy, bo wyjazd miał formę minimalistyczną i rano była lipa, a nałóg ssał;))).
W czasie jazdy też mieliśmy leniwe podejście do tempa, w przeciwieństwie do wczorajszego energicznego i pełnego wrażeń dnia.
W lesie za Warsin znów zachciało mi się sfotografować nową ścieżkę, super się po niej jedzie.
Za Rieth jechaliśmy oczywiście przez las trasą dawnej kolejki wąskotorowej, przejechaliśmy przez Ludwigshof i dojechaliśmy do upatrzonej wczoraj budki Imbiss („Bimbisik”…tak ją przezwaliśmy;)). Pani w budce sympatyczna, kawa pod lasem smakowała znakomicie, a jej koszt mnie zaskoczył: 50 centów za kubek.
Mogę tam zawsze popijać kawkę, a nawet zajechać na smażoną kiełbaskę za 1,50 EUR z dodatkami. Zawsze to jakiś cel wycieczki. ;)
Od Hintersee dojechaliśmy do granicy, jechało się lepiej, jako że kofeina już krążyła w żyłach. Stamtąd jechaliśmy przed Dobieszczyn, gdzie zatrzymaliśmy się przy strzelnicy poprzyglądać się na dwóch facetów strzelających do rzutków. Jeden był dobry, drugi kiepski. Koło nas zatrzymała się dwójka szosowców - kiedy zmieniłem koszulkę na czerwoną, zaczął mi się uważniej przyglądać – czyżby kolejny rowerzysta z Bikestas? Potem dotarliśmy do Tanowa, ruch po drodze nadal był duży i świąteczny. W Tanowie sklepik był otwarty, więc zalaliśmy do baków po jogurciku i ruszyliśmy już dalej ścieżką rowerową do Pilchowa.
Mógłbym przysiąc, że przed Pilchowem minął nas pędzący w przeciwną stronę Wober, ale on zawsze tak gna, że pewnie widzi tylko smugi zamiast krajobrazu.
Jeśli to był on, to dziś dodatkowo namiętnie wpatrywał się w przednią oponę.
Z kolei w Pilchowie minęła nas Rowerzystka, tu na szczęście zdążyliśmy się pozdrowić.
Na Głębokim spotkaliśmy tatę i Bożenkę, więc można powiedzieć, że dziś dzień dość obfity w spotkania.
Chwilę porozmawialiśmy, a potem przeciskając się wśród rzesz „niedzielnych” rowerzystów dotarliśmy do domu…
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1180 (kcal)
Wstaliśmy dość wcześnie rano, ale wiadomo jak to Misiacze, muszą się posnuć, pokręcić itp. Wyjechaliśmy jakoś około 9:20. ;) Trasa powrotna była taka sama jak i dojazdowa, a to dlatego, że bardzo nam się podoba, a poza tym mieliśmy chęć wypić kawkę w budce Imbiss, która stoi sobie w polu pod lasem przy drodze rowerowej koło Hintersee (swojej kawki nie zabraliśmy, bo wyjazd miał formę minimalistyczną i rano była lipa, a nałóg ssał;))).
W czasie jazdy też mieliśmy leniwe podejście do tempa, w przeciwieństwie do wczorajszego energicznego i pełnego wrażeń dnia.
W lesie za Warsin znów zachciało mi się sfotografować nową ścieżkę, super się po niej jedzie.
Za Rieth jechaliśmy oczywiście przez las trasą dawnej kolejki wąskotorowej, przejechaliśmy przez Ludwigshof i dojechaliśmy do upatrzonej wczoraj budki Imbiss („Bimbisik”…tak ją przezwaliśmy;)). Pani w budce sympatyczna, kawa pod lasem smakowała znakomicie, a jej koszt mnie zaskoczył: 50 centów za kubek.
Mogę tam zawsze popijać kawkę, a nawet zajechać na smażoną kiełbaskę za 1,50 EUR z dodatkami. Zawsze to jakiś cel wycieczki. ;)
Od Hintersee dojechaliśmy do granicy, jechało się lepiej, jako że kofeina już krążyła w żyłach. Stamtąd jechaliśmy przed Dobieszczyn, gdzie zatrzymaliśmy się przy strzelnicy poprzyglądać się na dwóch facetów strzelających do rzutków. Jeden był dobry, drugi kiepski. Koło nas zatrzymała się dwójka szosowców - kiedy zmieniłem koszulkę na czerwoną, zaczął mi się uważniej przyglądać – czyżby kolejny rowerzysta z Bikestas? Potem dotarliśmy do Tanowa, ruch po drodze nadal był duży i świąteczny. W Tanowie sklepik był otwarty, więc zalaliśmy do baków po jogurciku i ruszyliśmy już dalej ścieżką rowerową do Pilchowa.
Mógłbym przysiąc, że przed Pilchowem minął nas pędzący w przeciwną stronę Wober, ale on zawsze tak gna, że pewnie widzi tylko smugi zamiast krajobrazu.
Jeśli to był on, to dziś dodatkowo namiętnie wpatrywał się w przednią oponę.
Z kolei w Pilchowie minęła nas Rowerzystka, tu na szczęście zdążyliśmy się pozdrowić.
Na Głębokim spotkaliśmy tatę i Bożenkę, więc można powiedzieć, że dziś dzień dość obfity w spotkania.
Chwilę porozmawialiśmy, a potem przeciskając się wśród rzesz „niedzielnych” rowerzystów dotarliśmy do domu…
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
63.65 km (16.00 km teren), czas: 03:45 h, avg:16.97 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1180 (kcal)
Altwarp. Dzień 1 (w tym rekord Basi:))
Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano: 15.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kolejny długi weekend sprawił, że tuż przed nim znów zaczęliśmy myśleć o trzydniowej „wyprawce” rowerowej. Opady deszczu w sobotę rano sprawiły, że myśleć o niej przestaliśmy i choć przed południem się wypogodziło, to na wypad do Altwarp i poszukiwanie tamże noclegu było już za późno. Zamiast tego, w sobotę odbyliśmy z rodzinką zwiad samochodowy po Brandenburgii (relacja w skrócie TUTAJ. Już wiem, jakie rejony będę penetrował.
No dobra, ja tu o sobocie, a okazało się, że w niedzielę ma się wypogodzić, więc podjęliśmy szybką decyzję, że jednak ruszamy, ale na zasadzie „jak się znajdzie nocleg, to zostajemy, a jak nie to wracamy”. Trzeba było wyruszyć wcześnie, bo Basia szybko nie jeździ, a do Altwarp jest jakieś 65 km i gdyby w przypadku braku noclegu przyszło wracać, to musieliśmy mieć na to czas (tym bardziej, że dotychczasowy rekord dystansu Basi to jakieś 77 km, a tu mogło wyjść 130!).
Nie obeszło się jeszcze bez porannych zakupów i to sporych, bo w niedzielę u Niemców sklepy zasadniczo pozamykane, a u nas z kolei pozamykane w świąteczny poniedziałek.
Na trasie zaliczyliśmy Tesco i Lidla.
Sakwy wiozłem tylko ja, ze względu na duży jak na Basię planowany dystans, no i w związku z tym byłem ciężki jak tankowiec, bo i napojów trzeba było nakupować na 2 dni, że nie wspomnę o jedzeniu, choć generalnie spakowaliśmy się minimalistycznie. ;)
Dojechaliśmy na Głębokie, a stamtąd przez Pilchowo i Tanowo dojechaliśmy do szosy biegnącej do Dobieszczyna. Zwykle niezbyt ruchliwa droga tym razem była pełna samochodów tych, którzy chcieli świątecznie wybrać się do lasu oraz grzybiarzy-śmieciarzy (nie wszyscy oczywiście śmiecą, nie wszyscy). Okazało się, że najlepszym sposobem na samochody, aby nie wyprzedały nas „na żyletkę” i na trzeciego jest jechać obok siebie, choć przyznam, że czułem się nieswojo przy tak dużym ruchu.
Wreszcie jednak wjechaliśmy do Niemiec, droga zrobiła się równa, a w Hintersee można już było wjechać na drogę dla rowerów biegnącą przez puszczę do Rieth.
Za Rieth zrobiliśmy krótki postój i fotkę (za dużo jakoś ich nie narobiłem na tym wyjeździe).
Nad Neuwarper See (przynajmniej od tej strony się to tak chyba nazywa;)).
Po jakimś czasie wjechaliśmy w las, gdzie zbudowana jest świetna asfaltowa droga dla rowerów i dotarliśmy do Warsin. Jechało nam się świetnie, były wczesne godziny popołudniowe, a do Altwarp tylko 6 km doskonałą asfaltową ścieżką.
Po dojechaniu do Altwarp zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, ale adresy znalezione w Internecie „były obłożone”, więc stwierdziłem, że najlepiej zasięgnąć języka u tubylców, a najlepiej u obsługi portowego baru. Pomysł był dobry, bo pani skierowała nas do kolejnej pani, zajmującej się informacją turystyczną. Kiedy zapytałem o wolne pokoje, pani uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Teraz? Wolne pokoje? Hihi…No to ładnie, pomyślałem sobie. Nie wiedziałem, że z Altwarp zrobiło się takie popularne miejsce wypoczynku. Okazuje się, że tak. To doskonałe miejsce dla tych, którzy pragną ciszy i spokoju i okropne dla tych, którzy lubią ruch, głośną muzykę, smażenie się na plaży i podpite tłumy. No i dobrze. Niech nigdy tam nie przyjeżdżają, bo to klimatyczna wioseczka.
Na odchodnym pani rzuciła, żebym zajrzał do restauracji rybnej i pensjonatu rodziny Rohde – „Haff Stuebchen”. Zajrzeliśmy.
No ładnie, ładnie!
Okazało się, że jest jeden wolny pokój z tym, że były to raczej pokoje typu komfort, a nie turystyczne, więc z obawą zapytałem o cenę. Cena: 37 EUR za dobę za 2 osoby! My założyliśmy maksymalny pułap 30 EUR i ani centa więcej, choć i to sporo (może dla niektórych to tanio, nie wiem).
O naszych założeniach powiedziałem szefowi, który okazał się elastyczny i przystał na łączną cenę 30 EUR.
Można było się rozpakowywać!
Już wiem, czemu to nie są pokoje klasy turystycznej! ;)
Z tych urządzeń i tak nie zamierzaliśmy korzystać.
Z tych…i owszem, zamierzaliśmy.
Do dyspozycji mieliśmy w pełni wyposażoną kuchnię.
Do tego sterylnie czysta łazienka i toaleta!
Czysto było do tego stopnia, że mimo chodzenia po podłodze w białych kolarskich skarpetkach były one cały czas białe.
Jakoś nie miałem sumienia łazić po takim pokoju w butach z zatrzaskami SPD.
Jak wspomniałem, wioseczka jest kojąca i spokojna, ale była dopiero godzina 14:30 i na spokój czasu mieliśmy aż nadto, więc postanowiliśmy wyskoczyć do oddalonego o 16 km Ueckermunde, zrobić sobie wycieczkę, kupić piwko na wieczór (liczyłem, że mimo niedzieli coś otwartego będzie, bo w Altwarp jest jeden sklepik, ale był zamknięty), zakupić kebab u Turka w „Uecker66”, posnuć się po miasteczku i wrócić do Altwarp.
Port w Ueckermunde.
Uliczka…
Rzeźba w porcie.
Po zwiedzeniu miasta, z zakupami w sakwach, raźnie ruszyliśmy do Altwarp.
Basia miała mnóstwo sił i nie mogła wyjść w związku z tym z podziwu nad swoją własną formą, a jeszcze bardziej, kiedy na liczniku pod pensjonatem w Altwarp zobaczyła u siebie taki wynik:
Tym samym pobiła swój życiowy rekord dystansu (niewtajemniczonym wyjaśnię, że jeździ od marca tego roku, kiedy to po już 7 km zsuwała się zmachana z roweru;))))). Gratulacje ode mnie!
Podjechaliśmy jeszcze do portu i na plażę, żeby było nieco więcej niż 100 km i się udało, ale zgodnie z prognozami ICM i YR.NO w tym momencie zaczął lać deszcz, więc ile sił wróciliśmy na werandę, by zająć się mniej męczącymi rzeczami. ;)
Trasa:
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1963 (kcal)
No dobra, ja tu o sobocie, a okazało się, że w niedzielę ma się wypogodzić, więc podjęliśmy szybką decyzję, że jednak ruszamy, ale na zasadzie „jak się znajdzie nocleg, to zostajemy, a jak nie to wracamy”. Trzeba było wyruszyć wcześnie, bo Basia szybko nie jeździ, a do Altwarp jest jakieś 65 km i gdyby w przypadku braku noclegu przyszło wracać, to musieliśmy mieć na to czas (tym bardziej, że dotychczasowy rekord dystansu Basi to jakieś 77 km, a tu mogło wyjść 130!).
Nie obeszło się jeszcze bez porannych zakupów i to sporych, bo w niedzielę u Niemców sklepy zasadniczo pozamykane, a u nas z kolei pozamykane w świąteczny poniedziałek.
Na trasie zaliczyliśmy Tesco i Lidla.
Sakwy wiozłem tylko ja, ze względu na duży jak na Basię planowany dystans, no i w związku z tym byłem ciężki jak tankowiec, bo i napojów trzeba było nakupować na 2 dni, że nie wspomnę o jedzeniu, choć generalnie spakowaliśmy się minimalistycznie. ;)
Dojechaliśmy na Głębokie, a stamtąd przez Pilchowo i Tanowo dojechaliśmy do szosy biegnącej do Dobieszczyna. Zwykle niezbyt ruchliwa droga tym razem była pełna samochodów tych, którzy chcieli świątecznie wybrać się do lasu oraz grzybiarzy-śmieciarzy (nie wszyscy oczywiście śmiecą, nie wszyscy). Okazało się, że najlepszym sposobem na samochody, aby nie wyprzedały nas „na żyletkę” i na trzeciego jest jechać obok siebie, choć przyznam, że czułem się nieswojo przy tak dużym ruchu.
Wreszcie jednak wjechaliśmy do Niemiec, droga zrobiła się równa, a w Hintersee można już było wjechać na drogę dla rowerów biegnącą przez puszczę do Rieth.
Za Rieth zrobiliśmy krótki postój i fotkę (za dużo jakoś ich nie narobiłem na tym wyjeździe).
Nad Neuwarper See (przynajmniej od tej strony się to tak chyba nazywa;)).
Po jakimś czasie wjechaliśmy w las, gdzie zbudowana jest świetna asfaltowa droga dla rowerów i dotarliśmy do Warsin. Jechało nam się świetnie, były wczesne godziny popołudniowe, a do Altwarp tylko 6 km doskonałą asfaltową ścieżką.
Po dojechaniu do Altwarp zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, ale adresy znalezione w Internecie „były obłożone”, więc stwierdziłem, że najlepiej zasięgnąć języka u tubylców, a najlepiej u obsługi portowego baru. Pomysł był dobry, bo pani skierowała nas do kolejnej pani, zajmującej się informacją turystyczną. Kiedy zapytałem o wolne pokoje, pani uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Teraz? Wolne pokoje? Hihi…No to ładnie, pomyślałem sobie. Nie wiedziałem, że z Altwarp zrobiło się takie popularne miejsce wypoczynku. Okazuje się, że tak. To doskonałe miejsce dla tych, którzy pragną ciszy i spokoju i okropne dla tych, którzy lubią ruch, głośną muzykę, smażenie się na plaży i podpite tłumy. No i dobrze. Niech nigdy tam nie przyjeżdżają, bo to klimatyczna wioseczka.
Na odchodnym pani rzuciła, żebym zajrzał do restauracji rybnej i pensjonatu rodziny Rohde – „Haff Stuebchen”. Zajrzeliśmy.
No ładnie, ładnie!
Okazało się, że jest jeden wolny pokój z tym, że były to raczej pokoje typu komfort, a nie turystyczne, więc z obawą zapytałem o cenę. Cena: 37 EUR za dobę za 2 osoby! My założyliśmy maksymalny pułap 30 EUR i ani centa więcej, choć i to sporo (może dla niektórych to tanio, nie wiem).
O naszych założeniach powiedziałem szefowi, który okazał się elastyczny i przystał na łączną cenę 30 EUR.
Można było się rozpakowywać!
Już wiem, czemu to nie są pokoje klasy turystycznej! ;)
Z tych urządzeń i tak nie zamierzaliśmy korzystać.
Z tych…i owszem, zamierzaliśmy.
Do dyspozycji mieliśmy w pełni wyposażoną kuchnię.
Do tego sterylnie czysta łazienka i toaleta!
Czysto było do tego stopnia, że mimo chodzenia po podłodze w białych kolarskich skarpetkach były one cały czas białe.
Jakoś nie miałem sumienia łazić po takim pokoju w butach z zatrzaskami SPD.
Jak wspomniałem, wioseczka jest kojąca i spokojna, ale była dopiero godzina 14:30 i na spokój czasu mieliśmy aż nadto, więc postanowiliśmy wyskoczyć do oddalonego o 16 km Ueckermunde, zrobić sobie wycieczkę, kupić piwko na wieczór (liczyłem, że mimo niedzieli coś otwartego będzie, bo w Altwarp jest jeden sklepik, ale był zamknięty), zakupić kebab u Turka w „Uecker66”, posnuć się po miasteczku i wrócić do Altwarp.
Port w Ueckermunde.
Przed kościołem w Ueckermunde. Niemcy.© Misiacz
Uliczka…
Rzeźba w porcie.
Po zwiedzeniu miasta, z zakupami w sakwach, raźnie ruszyliśmy do Altwarp.
Basia miała mnóstwo sił i nie mogła wyjść w związku z tym z podziwu nad swoją własną formą, a jeszcze bardziej, kiedy na liczniku pod pensjonatem w Altwarp zobaczyła u siebie taki wynik:
Tym samym pobiła swój życiowy rekord dystansu (niewtajemniczonym wyjaśnię, że jeździ od marca tego roku, kiedy to po już 7 km zsuwała się zmachana z roweru;))))). Gratulacje ode mnie!
Podjechaliśmy jeszcze do portu i na plażę, żeby było nieco więcej niż 100 km i się udało, ale zgodnie z prognozami ICM i YR.NO w tym momencie zaczął lać deszcz, więc ile sił wróciliśmy na werandę, by zająć się mniej męczącymi rzeczami. ;)
Trasa:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
102.25 km (16.00 km teren), czas: 05:39 h, avg:18.10 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1963 (kcal)
Pszczoła miała rację (Schloss Boitzenburg)...
Sobota, 6 sierpnia 2011 | dodano: 06.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
...bo pszczół należy słuchać, a Misiacz nie posłuchał.
Następnym razem będę zwracał baczną uwagę na pszczele komunikaty.
A zaczęło się od tego, że na tę sobotę zaplanowaliśmy z Basią większe zakupy w Loecknitz (30 km od Szczecina). Aby nie jeździć samochodem po próżnicy, postanowiliśmy załadować od razu rowery na dach i po zakupach pojechać do Prenzlau oddalonego o jakieś 40 km od Loecknitz. Po co tam? Ano po to, ponieważ dowiedzieliśmy się, że w okolicy znajduje się niesamowity pałac Boitzenburg (ok. 20 km od Prenzlau), który został niedawno pieczołowicie odrestaurowany. Najśmieszniejsze, że informację tę znalazłem w Kurierze Szczecińskim, natomiast sami Niemcy prawie nigdzie się nim specjalnie nie chwalą, nawet miejscowość Boitzenburg nie jest zaznaczona jako ciekawa turystycznie (a takowa jest).
No dobra. Aby zdążyć zrealizować te plany należało w miarę wcześnie wstać, ponieważ po południu szykowało nam się jeszcze spotkanie-grillowanie (a że nie doszło do skutku to i nawet dobrze się składa). Budzik nastawiliśmy na 7:00, bo Misiacze to lubią się grzebać przy wybieraniu się...;)
O godzinie 6:00 usłyszałem donośne bzzzzyyyczenie za firanką, które wybiło mnie ze snu. Okazało się, że przez okno do domu wleciała pszczoła i zaplątała się w żaluzjach. Jako, że pszczoły to stworzenia dla Misiacza bardzo pożyteczne, więc wstałem i uwolniłem producenta miodu. ;) Byłem rześki, rozbudzony...ale nie, jak 7:00, to 7:00, więc walnąłem się z powrotem do łóżka i wierciłem się do tej 7:00. W sumie przysnąłem i z 7:00 zrobiła się 7:30. I po co? Mogłem wstać zrobić napoje, a tak po dzwonku budzika snułem się półprzytomny.
Pszczoła chciała mi coś powiedzieć, budząc mnie godzinę wcześniej...tak czułem, ale zignorowałem wiadomość i szybko się przekonałem, że owad miał sporo racji. ;)
Rowery ładowałem długo, zakupy w Loecknitz ciągnęły się nam ślamazarnie, było parno i gorąco i ruszaliśmy się powoli. No nic, ale wreszcie ruszyliśmy z tego Loecknitz do Prenzlau przez Bruessow. Przed nami rzekomo 40 km. No dobra. Jakieś 6 km przed Prenzlau na drodze w poprzek barierka, zakaz ruchu, objazd autostradą.
Cóż...niech będzie.
Do zjazdu na Prenzlau zostało 2 km i co? KOOOORRREEEKKKK na autostradzie. Utknęliśmy. Wreszcie ruszył. Zbliżamy się do zjazdu na Prenzlau. I co?
ZJAZD ZAMKNIĘTY !!! @#$%%^^##$#^ !!!!!!!!!!!!!
Już nadrobiliśmy 11 km, że o czasie nie wspomnę, więc ruszyliśmy do kolejnego zjazdu (co okazało się zjazdem z autostrady i jazdą z powrotem). No dobra, więc dojeżdżam do tego rzekomo właściwego zjazdu na Prenzlau-Sud, a tam znak, że Prenzlau-Sud zamknięte, zjeżdżać zjazdem na Prenzlau-Ost za 400 metrów. OK. To jadę. Zjazdu ni ch..a, a po 7 km...wróciliśmy do tej samej barierki, od której wszystko się zaczęło. Pół godziny w plecy, jakieś dodatkowe 35 km nadłożone, a korek po drugiej stronie jak stał tak stał. Myślałem, że szału dostanę, Basia musiała mi mocno gładzić futro, żebym się uspokoił. Ustawiłem nawigację na najkrótszą trasę z pominięciem autostrady. Szkoda gadać...
Gdybym posłuchał pszczoły, już dawno byłbym w Prenzlau (np. 1,5 godziny wcześniej rano korka na pewno nie było). To nie koniec - znaleziony objazd TEŻ BYŁ ZAMKNIĘTY.
Ludzie, normalnie Prenzlau jest odcięte od świata!!!
Wjechałem w inną drogę. Jaką drogę? Jedyną drogą była DROGA POLNA Z DZIURAMI I WYBOJAMI, a my tym samochodem w kurzu, z rowerami trzęsącymi się na dachu!!! Opcje były trzy: wracać w korek, ciągnąć po polach lub rzucić to wszystko w cholerę i wracać do domu. Przeszła opcja druga...no i okazało się, że do Prenzlau DA SIĘ dojechać! ;)))
Zdjęliśmy rowery, włączyłem nawigację i pojechaliśmy najkrótszą trasą na Boitzenburg.
Początkowo jechaliśmy dość ruchliwą szosą, ale wkrótce skręciliśmy w Guestow w boczną drogę na Gollmitz.
Upał był koszmarny, a to dlatego, że było strasznie parno.
Woda szła jak woda.
Po wyjechaniu z miejscowości wjechaliśmy w zacienioną drogę. Na szczęście tu się drzew nie wycina. W międzyczsie w pędzie minął nas "na odległość gazety" samochód, ale kiedy zobaczyłem rejestrację ZCH (zachodniopomorskie, Choszczno, Polska), nie zdziwiło mnie to, a nawet przeszedłem nad tym do porządku dziennego.
Tacy to już nasi kierowcy. Chamstwo i tępotę mają darmo w pakiecie.
Jadąc morenowymi górkami, hopkami i dolinkami doturlaliśmy się wreszcie do Boitzenburga.
Bardzo urocza miejscowość, podobnie jak wcześniejsza Berkholz...
Nawet w Boitzenburgu, gdy szukaliśmy pałacu, jechaliśmy góra-dół-góra-dół. Pałac się wreszcie znalazł i powiem, że jego wspaniałość i wielkość robią ogromne wrażenie!
Obecnie mieści się tam hotel, a pokoje są o dziwo, w dość przystępnych cenach jak na tej klasy obiekt.
Położony jest on nad jeziorem Kuechenteich.
Jak pięść do nosa pasuje stojący na terenie pałacowym budynek. To pozostałości DDR-owskiej siermiężnej, kołchozowej i komunistycznej twórczości architektonicznej.
Zapewne był tu kiedyś jakiś kołchoz, ale dziwne, że to szkaradztwo jeszcze stoi, a nie zostało wysadzone w powietrze (stoi dokładnie naprzeciw wejścia do pałacu, jakieś 200-300 m).
Obok przepływa rzeczka.
Przy rzeczce urządzono małe zoo i miejsce zabaw dla dzieci gości hotelowych.
Rzut oka na uliczkę w Boitzenburgu.
W dawnych stajniach obecnie znajduje się elegancka restauracja i kawiarnia.
Chyba nie bardzo pasowałem tam w stroju kolarskim, bo obsługa szybko zapytała mnie, w czym może mi pomóc.
Mogłem odpowiedzieć, że w przesmarowaniu łańcucha i dopompowaniu koła;)))
Wracając z Boitzenburga, wybraliśmy nieco inny wariant powrotu, bowiem w Gollmitz pojechaliśmy znacznie lepszej jakości drogą nr L15.
Jest tam jeden ciężki podjazd, ale dało się go pokonać, wystarczyło odpowiednio zmotywować Basię:)))
Pod koniec, przez chwilę jechaliśmy drogą nr 109, łączącą Prenzlau z Berlinem, ale na szczęście było z górki i szybko dotarliśmy do miasta.
Po raz kolejny uwieczniłem sposób, w jaki można przekształcić zwykły bury transformator w interesujący obiekt.
Przed blokiem w mieście zauważyłem wiatę-garaż na rowery dla mieszkańców - te szyby z plexi są podnoszone jak drzwiczki w chlebaku i są zamykane na zamek, a kto chce, w środku jeszcze zapina swoje rowery. Ciekawy patent.
W Prenzlau odbiliśmy jeszcze koło kościoła na promenadę nad jeziorem Unteruckersee.
Bardzo przyjemne miejsce, aż dziw, że w trakcie uprzedniej wizyty w tym mieście tego "nie zauważyłem";)))
Mimo zniszczeń wojennych, trochę zabytków się tam ostało.
Po wycieczce poczuliśmy wilczy...znaczy niedźwiedzi apetyt, więc postanowiliśmy przetestować kebab z budki na deptaku.
Zamówiliśmy jedną porcję na pół (wielka), ale był tak niesamowicie dobry, że zamówiliśmy jeszcze jedną na wynos, do zabrania do Szczecina.
W trakcie różnych wyjazdów z ekipą BS testowaliśmy różne kebaby w różnych miejscowościach Niemiec, ale uważam, że ten nie ma sobie równych, nawet ten z Ueckermunde z knajpy Uecker66 mu nie dorównuje. Bezwględnie pierwsze miejsce.
Muszę pokazać to miejsce innym miłośnikom kebabu. :)
W ogóle, nie tylko kebab chcę pokazać, ale głównie Boitzenburg, dlatego już myślę o zebraniu grupy z BS i RS i wspólnej wycieczce do tego wspaniałego miejsca.
Już myślę nad terminem.
***
P.S.
Podsumowanie: Pszczół muszą słuchać zwłaszcza Misiacze, w końcu od wieków żyjemy z nimi w symbiozie...
Jednak mimo chwilowego zaniku niedźwiedziego instynktu i tak uważam wyjazd za bardzo, bardzo udany!
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 964 (kcal)
Następnym razem będę zwracał baczną uwagę na pszczele komunikaty.
A zaczęło się od tego, że na tę sobotę zaplanowaliśmy z Basią większe zakupy w Loecknitz (30 km od Szczecina). Aby nie jeździć samochodem po próżnicy, postanowiliśmy załadować od razu rowery na dach i po zakupach pojechać do Prenzlau oddalonego o jakieś 40 km od Loecknitz. Po co tam? Ano po to, ponieważ dowiedzieliśmy się, że w okolicy znajduje się niesamowity pałac Boitzenburg (ok. 20 km od Prenzlau), który został niedawno pieczołowicie odrestaurowany. Najśmieszniejsze, że informację tę znalazłem w Kurierze Szczecińskim, natomiast sami Niemcy prawie nigdzie się nim specjalnie nie chwalą, nawet miejscowość Boitzenburg nie jest zaznaczona jako ciekawa turystycznie (a takowa jest).
No dobra. Aby zdążyć zrealizować te plany należało w miarę wcześnie wstać, ponieważ po południu szykowało nam się jeszcze spotkanie-grillowanie (a że nie doszło do skutku to i nawet dobrze się składa). Budzik nastawiliśmy na 7:00, bo Misiacze to lubią się grzebać przy wybieraniu się...;)
O godzinie 6:00 usłyszałem donośne bzzzzyyyczenie za firanką, które wybiło mnie ze snu. Okazało się, że przez okno do domu wleciała pszczoła i zaplątała się w żaluzjach. Jako, że pszczoły to stworzenia dla Misiacza bardzo pożyteczne, więc wstałem i uwolniłem producenta miodu. ;) Byłem rześki, rozbudzony...ale nie, jak 7:00, to 7:00, więc walnąłem się z powrotem do łóżka i wierciłem się do tej 7:00. W sumie przysnąłem i z 7:00 zrobiła się 7:30. I po co? Mogłem wstać zrobić napoje, a tak po dzwonku budzika snułem się półprzytomny.
Pszczoła chciała mi coś powiedzieć, budząc mnie godzinę wcześniej...tak czułem, ale zignorowałem wiadomość i szybko się przekonałem, że owad miał sporo racji. ;)
Rowery ładowałem długo, zakupy w Loecknitz ciągnęły się nam ślamazarnie, było parno i gorąco i ruszaliśmy się powoli. No nic, ale wreszcie ruszyliśmy z tego Loecknitz do Prenzlau przez Bruessow. Przed nami rzekomo 40 km. No dobra. Jakieś 6 km przed Prenzlau na drodze w poprzek barierka, zakaz ruchu, objazd autostradą.
Cóż...niech będzie.
Do zjazdu na Prenzlau zostało 2 km i co? KOOOORRREEEKKKK na autostradzie. Utknęliśmy. Wreszcie ruszył. Zbliżamy się do zjazdu na Prenzlau. I co?
ZJAZD ZAMKNIĘTY !!! @#$%%^^##$#^ !!!!!!!!!!!!!
Już nadrobiliśmy 11 km, że o czasie nie wspomnę, więc ruszyliśmy do kolejnego zjazdu (co okazało się zjazdem z autostrady i jazdą z powrotem). No dobra, więc dojeżdżam do tego rzekomo właściwego zjazdu na Prenzlau-Sud, a tam znak, że Prenzlau-Sud zamknięte, zjeżdżać zjazdem na Prenzlau-Ost za 400 metrów. OK. To jadę. Zjazdu ni ch..a, a po 7 km...wróciliśmy do tej samej barierki, od której wszystko się zaczęło. Pół godziny w plecy, jakieś dodatkowe 35 km nadłożone, a korek po drugiej stronie jak stał tak stał. Myślałem, że szału dostanę, Basia musiała mi mocno gładzić futro, żebym się uspokoił. Ustawiłem nawigację na najkrótszą trasę z pominięciem autostrady. Szkoda gadać...
Gdybym posłuchał pszczoły, już dawno byłbym w Prenzlau (np. 1,5 godziny wcześniej rano korka na pewno nie było). To nie koniec - znaleziony objazd TEŻ BYŁ ZAMKNIĘTY.
Ludzie, normalnie Prenzlau jest odcięte od świata!!!
Wjechałem w inną drogę. Jaką drogę? Jedyną drogą była DROGA POLNA Z DZIURAMI I WYBOJAMI, a my tym samochodem w kurzu, z rowerami trzęsącymi się na dachu!!! Opcje były trzy: wracać w korek, ciągnąć po polach lub rzucić to wszystko w cholerę i wracać do domu. Przeszła opcja druga...no i okazało się, że do Prenzlau DA SIĘ dojechać! ;)))
Zdjęliśmy rowery, włączyłem nawigację i pojechaliśmy najkrótszą trasą na Boitzenburg.
Początkowo jechaliśmy dość ruchliwą szosą, ale wkrótce skręciliśmy w Guestow w boczną drogę na Gollmitz.
Upał był koszmarny, a to dlatego, że było strasznie parno.
Woda szła jak woda.
Po wyjechaniu z miejscowości wjechaliśmy w zacienioną drogę. Na szczęście tu się drzew nie wycina. W międzyczsie w pędzie minął nas "na odległość gazety" samochód, ale kiedy zobaczyłem rejestrację ZCH (zachodniopomorskie, Choszczno, Polska), nie zdziwiło mnie to, a nawet przeszedłem nad tym do porządku dziennego.
Tacy to już nasi kierowcy. Chamstwo i tępotę mają darmo w pakiecie.
Jadąc morenowymi górkami, hopkami i dolinkami doturlaliśmy się wreszcie do Boitzenburga.
Bardzo urocza miejscowość, podobnie jak wcześniejsza Berkholz...
Nawet w Boitzenburgu, gdy szukaliśmy pałacu, jechaliśmy góra-dół-góra-dół. Pałac się wreszcie znalazł i powiem, że jego wspaniałość i wielkość robią ogromne wrażenie!
Obecnie mieści się tam hotel, a pokoje są o dziwo, w dość przystępnych cenach jak na tej klasy obiekt.
Położony jest on nad jeziorem Kuechenteich.
Jak pięść do nosa pasuje stojący na terenie pałacowym budynek. To pozostałości DDR-owskiej siermiężnej, kołchozowej i komunistycznej twórczości architektonicznej.
Zapewne był tu kiedyś jakiś kołchoz, ale dziwne, że to szkaradztwo jeszcze stoi, a nie zostało wysadzone w powietrze (stoi dokładnie naprzeciw wejścia do pałacu, jakieś 200-300 m).
Schloss Boitzenburg. Niemcy© Misiacz
Obok przepływa rzeczka.
Przy rzeczce urządzono małe zoo i miejsce zabaw dla dzieci gości hotelowych.
Rzut oka na uliczkę w Boitzenburgu.
W dawnych stajniach obecnie znajduje się elegancka restauracja i kawiarnia.
Chyba nie bardzo pasowałem tam w stroju kolarskim, bo obsługa szybko zapytała mnie, w czym może mi pomóc.
Mogłem odpowiedzieć, że w przesmarowaniu łańcucha i dopompowaniu koła;)))
Wracając z Boitzenburga, wybraliśmy nieco inny wariant powrotu, bowiem w Gollmitz pojechaliśmy znacznie lepszej jakości drogą nr L15.
Jest tam jeden ciężki podjazd, ale dało się go pokonać, wystarczyło odpowiednio zmotywować Basię:)))
Pod koniec, przez chwilę jechaliśmy drogą nr 109, łączącą Prenzlau z Berlinem, ale na szczęście było z górki i szybko dotarliśmy do miasta.
Po raz kolejny uwieczniłem sposób, w jaki można przekształcić zwykły bury transformator w interesujący obiekt.
Przed blokiem w mieście zauważyłem wiatę-garaż na rowery dla mieszkańców - te szyby z plexi są podnoszone jak drzwiczki w chlebaku i są zamykane na zamek, a kto chce, w środku jeszcze zapina swoje rowery. Ciekawy patent.
W Prenzlau odbiliśmy jeszcze koło kościoła na promenadę nad jeziorem Unteruckersee.
Bardzo przyjemne miejsce, aż dziw, że w trakcie uprzedniej wizyty w tym mieście tego "nie zauważyłem";)))
Mimo zniszczeń wojennych, trochę zabytków się tam ostało.
Po wycieczce poczuliśmy wilczy...znaczy niedźwiedzi apetyt, więc postanowiliśmy przetestować kebab z budki na deptaku.
Zamówiliśmy jedną porcję na pół (wielka), ale był tak niesamowicie dobry, że zamówiliśmy jeszcze jedną na wynos, do zabrania do Szczecina.
W trakcie różnych wyjazdów z ekipą BS testowaliśmy różne kebaby w różnych miejscowościach Niemiec, ale uważam, że ten nie ma sobie równych, nawet ten z Ueckermunde z knajpy Uecker66 mu nie dorównuje. Bezwględnie pierwsze miejsce.
Muszę pokazać to miejsce innym miłośnikom kebabu. :)
W ogóle, nie tylko kebab chcę pokazać, ale głównie Boitzenburg, dlatego już myślę o zebraniu grupy z BS i RS i wspólnej wycieczce do tego wspaniałego miejsca.
Już myślę nad terminem.
***
P.S.
Podsumowanie: Pszczół muszą słuchać zwłaszcza Misiacze, w końcu od wieków żyjemy z nimi w symbiozie...
Jednak mimo chwilowego zaniku niedźwiedziego instynktu i tak uważam wyjazd za bardzo, bardzo udany!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
46.27 km (3.00 km teren), czas: 02:39 h, avg:17.46 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 964 (kcal)
Zmywanie syfu po "błotnym spa" ;)
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | dodano: 01.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Po wczorajszym wyjeździe do Niemiec na spotkanie naszej ekipy sakwiarzy podążających w deszczu od źródeł Nysy do Szczecina oraz nieprzewidzianych błotnych okładach zarówno nas jak i naszych rowerów, dziś przyszedł czas udać się na myjnię i spłukać "borowinkę". ;)
Po południu kurs z Basią do Lidla.
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 155 (kcal)
Po południu kurs z Basią do Lidla.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
14.68 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 155 (kcal)
Almost idiotless day ;)
Środa, 27 lipca 2011 | dodano: 27.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
W tłumaczeniu: dzień prawie wolny od idiotów, gdyż:
1) Po ścieżkach rowerowych nie snuli się agresywni piesi;
2) W czasie przejazdu przez Cmentarz Centralny nie zauważyłem żadnego debila / debilki wyprowadzającego psa do wysrania i wyszczania na groby (szlag jasny by w końcu kiedyś tych "psiarzy", całe miasto przez nich zasrane jest);
3) Na ulicy standardowo już po naszemu, jedynie pół-debilka prawie wymuszająca pierwszeństwo (czerwony VW Transporter z babą za kierownicą, logo firmy BALTIC CHANDLER, a niech mają antyreklamę).
Nooo...no to dzień był udany. ;)))
Pojechałem z Basią na Głębokie i z powrotem.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 462 (kcal)
1) Po ścieżkach rowerowych nie snuli się agresywni piesi;
2) W czasie przejazdu przez Cmentarz Centralny nie zauważyłem żadnego debila / debilki wyprowadzającego psa do wysrania i wyszczania na groby (szlag jasny by w końcu kiedyś tych "psiarzy", całe miasto przez nich zasrane jest);
3) Na ulicy standardowo już po naszemu, jedynie pół-debilka prawie wymuszająca pierwszeństwo (czerwony VW Transporter z babą za kierownicą, logo firmy BALTIC CHANDLER, a niech mają antyreklamę).
Nooo...no to dzień był udany. ;)))
Pojechałem z Basią na Głębokie i z powrotem.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.86 km (12.00 km teren), czas: 01:31 h, avg:15.73 km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 462 (kcal)
Rajd MTB dookoła jeziora Miedwie.
Niedziela, 24 lipca 2011 | dodano: 24.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Dojechaliśmy z Basią samochodem do Morzyczyna na 10:00.
Tam organizowany był przejazd trasą rajdu MTB dookoła jeziora Miedwie. Postanowiliśmy spróbować i my...
Spotkaliśmy się ze znajomą ekipą BS, RS...itp...w amfiteatrze nad Miedwiem.
Był Gadzik, Jurek, Baśka, Monter, Gryf, Bronik, Lewy, Arek...i kupa innych, których nie jestem w tej chwili w stanie wymienić.
Wicherek z południa wiał dziś nielichy. W zasadzie próbował zatrzymywać w miejscu.
Po odpoczynku. Cała nasza ferajna jechała koło pałacu tego pałacu (chyba to było Koszewo).
Troszkę nas było...
Po drodze był punkt żywieniowy. Ciastka, kawa...Super organizacja, choć to tylko przejazd próbny, a jeszcze nie oficjalne zawody.
Znaczna część trasy przebiegała po tzw. płytach jumbo.
W związku z tym przypomniał mi się taki kawałek:
Pod koniec odłączyliśmy się od ekipy i pojechaliśmy asfaltami, przez co część z uczestników uznała nas za podstępną "Bandę Sześciorga"...
Przy okazji zajechaliśmy do Kobylanki, gdzie chciałem zobaczyć płyty z opisami historii okolicznych miejscowości.
Stoją tam tablice opisujące poszczególne miejscowości, ale jest i fontanna.
Jedna z miejscowości zainteresowała mnie szczególnie...;)))
Od Kobylanki do Morzyczyna wiedzie doskonała, niedawno wybudowana asfaltowa ścieżka.
Kiedy dojechaliśmy na metę rajdu, było tam nadal sporo ludzi.
Chwilę postaliśmy, po czym ja, moja Basia i Basia "Rudzielec" zapakowaliśmy się z rowerami do samochodu(tak, tak...miałem na pokładzie dwa "Basiory";))) i pomknęliśmy do Szczecina.
Wspaniały dzień...
Reszta opisu...jak mi się zechce. ;)))
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1174 (kcal)
Tam organizowany był przejazd trasą rajdu MTB dookoła jeziora Miedwie. Postanowiliśmy spróbować i my...
Spotkaliśmy się ze znajomą ekipą BS, RS...itp...w amfiteatrze nad Miedwiem.
Był Gadzik, Jurek, Baśka, Monter, Gryf, Bronik, Lewy, Arek...i kupa innych, których nie jestem w tej chwili w stanie wymienić.
Wicherek z południa wiał dziś nielichy. W zasadzie próbował zatrzymywać w miejscu.
Po odpoczynku. Cała nasza ferajna jechała koło pałacu tego pałacu (chyba to było Koszewo).
Troszkę nas było...
Po drodze był punkt żywieniowy. Ciastka, kawa...Super organizacja, choć to tylko przejazd próbny, a jeszcze nie oficjalne zawody.
Znaczna część trasy przebiegała po tzw. płytach jumbo.
W związku z tym przypomniał mi się taki kawałek:
Pod koniec odłączyliśmy się od ekipy i pojechaliśmy asfaltami, przez co część z uczestników uznała nas za podstępną "Bandę Sześciorga"...
Przy okazji zajechaliśmy do Kobylanki, gdzie chciałem zobaczyć płyty z opisami historii okolicznych miejscowości.
Stoją tam tablice opisujące poszczególne miejscowości, ale jest i fontanna.
Jedna z miejscowości zainteresowała mnie szczególnie...;)))
Od Kobylanki do Morzyczyna wiedzie doskonała, niedawno wybudowana asfaltowa ścieżka.
Kiedy dojechaliśmy na metę rajdu, było tam nadal sporo ludzi.
Chwilę postaliśmy, po czym ja, moja Basia i Basia "Rudzielec" zapakowaliśmy się z rowerami do samochodu(tak, tak...miałem na pokładzie dwa "Basiory";))) i pomknęliśmy do Szczecina.
Wspaniały dzień...
Reszta opisu...jak mi się zechce. ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
58.90 km (25.00 km teren), czas: 03:17 h, avg:17.94 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1174 (kcal)
Po Basię do pracy...
Wtorek, 19 lipca 2011 | dodano: 19.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Dziś Basia po raz pierwszy w życiu pojechała na rowerze do pracy i jest zachwycona. Ja z kolei pojechałem po Basię, gdy kończyła pracę, bo chciałem połączyć dwie rzeczy: "kwoczenie" o Basię i jej bezpieczny powrót (po wczorajszym) + przejechać się na rowerze.
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 326 (kcal)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
15.99 km (1.00 km teren), czas: 00:51 h, avg:18.81 km/h,
prędkość maks: 33.60 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 326 (kcal)
Spacerek z Basią przed kolacją...
Poniedziałek, 18 lipca 2011 | dodano: 18.07.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Wczoraj odpoczywałem, mięśnie po sobotnim rekordzie były nieco znużone.
Dziś też jeszcze je czułem, ale wyskoczyliśmy na rowerek z Basią wieczorem, żeby się zrelaksować.
Weź tu się człowieku zrelaksuj, jak najpierw jakiś palant w Audi mało Basi nie potrącił, zajeżdżając jej z premedytacją drogę, a potem, kiedy zajechaliśmy na grób mamy na Centralnym okazało się, że jakaś hiena cmentarna ukradła wazon z grobu, została tylko podstawka. Cóż to za bydło zamieszkuje te ziemie?
Na takich ludzi przydałoby się coś takiego:
"Kocham" ten kraj coraz mocniej...ależ się zrelaksowałem.
:///
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 219 (kcal)
Dziś też jeszcze je czułem, ale wyskoczyliśmy na rowerek z Basią wieczorem, żeby się zrelaksować.
Weź tu się człowieku zrelaksuj, jak najpierw jakiś palant w Audi mało Basi nie potrącił, zajeżdżając jej z premedytacją drogę, a potem, kiedy zajechaliśmy na grób mamy na Centralnym okazało się, że jakaś hiena cmentarna ukradła wazon z grobu, została tylko podstawka. Cóż to za bydło zamieszkuje te ziemie?
Na takich ludzi przydałoby się coś takiego:
"Kocham" ten kraj coraz mocniej...ależ się zrelaksowałem.
:///
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
10.70 km (5.00 km teren), czas: 00:40 h, avg:16.05 km/h,
prędkość maks: 39.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 219 (kcal)
Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 2.
Poniedziałek, 11 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po dość długiej nocnej biesiadzie towarzystwo troszkę pospało. Ja obudziłem się o godzinie 6:00, jako że z imprezy zawinąłem się wcześniej. Dobrze się złożyło, bo jako osobnik lubiący „slow life” (niekoniecznie mogący takie „slow life” prowadzić) miałem czas na kąpiel, śniadanie i spakowanie się. ;)))
Temperatura, jaka widniała na termometrze na podwórzu była lekko przerażająca i to się czuło.
Reszta ekipy powoli wysnuwała się z łóżek i dochodziła do siebie. Nie to, żeby ktoś przesadził na grillu, naprawdę była to łagodna i kulturalna kolacja. ;) Niespiesznie się zbierając, do wyjazdu gotowi byliśmy około godziny 11:00.
Ustaliliśmy, że pojedziemy na początek wszyscy razem do Schwedt, a potem reszta swobodnie się odłączy, gdyby tempo Basi i moje okazało się zbyt spacerowe (nie okazało się – do Szczecina przyjechaliśmy razem).
Wyjeżdżamy z Piasku.
W Basię tego dnia jakby wstąpiły nowe siły i od czasu do czasu wyrywała się do przodu!
W międzyczasie Marek „Emem” odłączył się od nas i pojechał do Chojny spotkać się z kolegą. Obiecał, że nas dogoni i słowa dotrzymał (dojechał w Gartz).
Spokojnie jadąc, ale też i nie strasznie spacerowo dotarliśmy do Krajnika, żeby zatankować do bidonów wodę mineralną „Kinga” (rewelacja na upały na rowerze, daje kopa!). Po zatankowaniu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Schwedt.
Według moich informacji centrum handlowe „Oder Center” było ostatnio otwierane również w niedzielę, więc pojechaliśmy tam, aby dokupić do domu zapas przedniego hiszpańskiego wina odmian Valdepenas i Tempranillo, które mieliśmy na grillu. Ku naszemu rozczarowaniu centrum było zamknięte, a zamiast tego na parkingu zorganizowany był „pchli targ”, gdzie sprzedawano mydło i powidło, ale wina już nie.
Jako, że oddaliliśmy się nieco od rzeki, zaproponowałem trasę przez Vierraden do Gatow, gdzie po przejechaniu przez most można wjechać na znaną nam już ścieżkę wzdłuż kanału. Trasa okazała się ciekawa (bo jej nie znaliśmy).
Potem ścieżką zaczęliśmy zbliżać się do Freidrichsthal, ale dwójka łakomych osobników zatrzymała się na leśne maliny.
Imiona winowajców to Basia „Misiaczowa” i Adrian „Gryf”. ;)
No to i ja się zatrzymałem…;)
Potem znów mieliśmy tradycyjny postój w wiacie we Friedrichsthal, gdzie na pogawędkach zeszło nam sporo czasu, a Basia „Rudzielec” wprawiała w osłupienie Niemców swoim gromkim okrzykiem „KOMMMM HIEERRRR!!!” ;)))
Po odpoczynku ruszyliśmy do Gartz. Po drodze moją Basię dziabnęła osa, na szczęście nic złego z tego nie wyniknęło.
W Gartz zatrzymaliśmy się na kolejną przerwę przy budce gastronomicznej.
W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że Marek jest tylko 6 km za nami, więc z przyjemnością wydłużyliśmy postój, ja zaś poszedłem sprawdzić menu w budce i co się okazało?!
Można tam było kupić nasze (moje i Basi) ulubione bułeczki rybne Fischbrötchen, które z taką lubością codziennie zajadaliśmy w czasie naszej tegorocznej rowerowej podróży po wyspie Rugia (klik).
Nie spodziewałem się żadnych rewelacji, ale tak pysznej dawno nie jadłem. Sargath, polecam jeśli nadal poszukujesz tej jednej, jedynej, niepowtarzalnej…bułki! ;)))
Ta była ze śledziem Bismarck, cebulką, ogórkami i z pysznym sosem, a dodatkowo bułka była ciepła i chrupiąca. Koszt to 2,40 EUR.
.
Po dołączeniu do nas przez Marka pojechaliśmy do Mescherin, gdzie poznaliśmy kolejną sympatyczną rowerzystkę - Anię, żonę Adriana „Gryfa”.
Spotkanie w Mescherin.© Misiacz
W tym czasie niewyżyty Marek, którego rozpierała energia pomknął zupełnie inną drogą do przodu i zniknął nam z oczu.
Długo się naczekał, bo na nabrzeżu kilkoro z nas chciało sprawdzić, jak się jeździ rowerem Ani z przerzutką bębnową. Powiem, że to wygodne.
Po jazdach testowych Państwo „Gryfowie” postanowili nas odprowadzić pod górkę do Staffelde i dalej do Neurochlitz. W końcu odnalazł się i Marek. ;)))
To pożegnalna fotka w Neurochlitz…albo i dwie fotki, bo na jednej z nich Piotrek wyszedł …eee…połowicznie, Adrian od zadu strony...
…a na drugiej jest już Adrian, ale Piotrek zniknął. ;)))
Po pożegnaniu się z Adrianem ruszyliśmy w stronę Szczecina. Grupa się nieco rozciągnęła, a my z Basią musieliśmy zatrzymać się na stacji Lotos przed Kołbaskowem. Byliśmy mile zaskoczeni, kiedy po kilku minutach wrócił po nas Piotrek „Bronik”, żeby sprawdzić, czy wszystko OK. Basia „Rudzielec” oczekiwała gdzieś na poboczu. Dziękujemy, a to dlatego, że pod koniec trasy grupy się często rwą i każdy pędzi w swoją stronę. Tu tak nie było…
W Szczecinie pożegnaliśmy „Emema” i „Rudzielca” i wraz z „Bronikiem” wróciliśmy na Pomorzany (okazało się, że mieszkamy całkiem blisko siebie).
Wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę, był rewelacyjny, relaksujący, nikt nigdzie nie gnał, nikt nikogo nie poganiał i naprawdę już dawno nie czuliśmy się z Basią tak dobrze!
Raz jeszcze dziękujemy wszystkim za towarzystwo, Basi „Rudzielcowi” za organizację, a pani Dorocie z agroturystyki w Piasku za gościnę!
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.10 km (2.00 km teren), czas: 04:01 h, avg:17.70 km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1381 (kcal)
Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 1.
Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pod hasłem dnia „W Krajniku Dolnym NIE MA GAZET!” ;)))
Swego czasu rozmawialiśmy na GG z Basią „Rudzielcem102” z forum Rowerowego Szczecina (RS), jakby to było fajnie pojechać gdzieś z ekipą na co najmniej 2 dni (nocleg, grill, piwko przed snem).
Myślałem o agroturystyce w Leśniczówce „Piasek” (klik), gdzie miałem już przyjemność gościć wcześniej w roku 2008.
No i tylko na myśleniu się u mnie tym razem skończyło…;)))
Tymczasem Basia „Rudzielec102” wzięła sprawy w swoje kierownicze ręce i pewnego dnia oznajmiła mi, że wszystko już załatwione, noclegi zarezerwowane i jedziemy! Z miłą chęcią przyłączyliśmy się do ekipy, tym bardziej, że organizacja nie była po mojej stronie i mogłem zająć się wyłącznie relaksującą jazdą do oczekującego na mnie pokoju. Dodam, że na wyjazd wybrała się również moja „osobista” Basia, po raz pierwszy z sakwami i to na spory jak na nią dystans (przypomnę, że na rowerze „na poważnie” zaczęła jeździć w marcu tego roku).
Grupa składała się z 6 osób:
1) Basia „Rudzielec102” (z RS, a czy nadal z BS? ;)))
2) Basia „Misiaczowa” (fanklub BS + RS ;)))
3) Misiacz (BS, RS)
4) Adrian „Gryf” (BS)
5) Piotrek „Bronik” (RS)
6) Marek „Emem” (RS)
Miał jeszcze jechać z nami Krzysiek „Monter61”…ale nie pojechał.
Na wstępie oznajmiliśmy, że ze względu na dość spacerowe tempo mojej Basi nie chcemy spowalniać całej grupy, w związku z czym najlepiej, jeśli spotkamy się u celu, czyli w Piasku. Chcieliśmy jednak wszyscy spotkać się na miejscu zbiórki o godzinie 8:15 pod Lidlem na Mieszka.
Tłoku nie było, bo Basia robi zdjęcie, a Emem z powodu „pracowitej” nocy nie obudził się na czas i miał dojechać osobno. ;))) Na zdjęciu Bronik, Rudzielec102 i Misiacz.
Powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia w Piasku” i szybsza część ekipy odjechała. My z Basią snuliśmy się jak ślimaki i zanim ruszyliśmy, zawitaliśmy jeszcze do toalet na pobliskiej stacji.
Jeśli dobrze pamiętam, to tak na serio wystartowaliśmy o 8:45. Omijając główną drogę na Kołbaskowo, pojechaliśmy trasą równoległą przez Smolęcin. Upał wzrastał, droga jak sinusoida i poczuliśmy, że trzeba dokupić wody (zrobiliśmy to w Kołbaskowie, przed wjazdem do Niemiec i była to dobra decyzja…a i tak dość ciężkie sakwy zrobiły się jeszcze cięższe…;)))
Od Kołbaskowa musieliśmy niestety jechać ruchliwą drogą przez Rosówek, gdzie wjechaliśmy do Niemiec.
Na szczęście w Neurochlitz mogliśmy opuścić trasę główną i zjechaliśmy na boczną dróżkę.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Polacy budują ścieżkę rowerową od Pargowa do granicy!!!
Zawsze trzeba było tam przedzierać się polami, a tu niespodzianka!
Jadąc dalej gładziutką asfaltówką dotarliśmy do Staffelde, gdzie w pobliżu kurhanu zrobiliśmy sobie przerwę.
Stamtąd dotarliśmy do Mescherin, a dalej pojechaliśmy ścieżką „Oder-Neisse Radweg” do Gartz, by dotrzeć do Freidrichsthal, gdzie znajduje się wiata zachęcająca do zrobienia sobie przerwy.
Z Friedrichsthal lasem dojechaliśmy do kanału prowadzącego do Schwedt.
Przejechaliśmy przez drewniany mostek, aby lewą stroną kanału dojechać do mostu w Schwedt.
Ze Schwedt do Piasku jest jakieś 15 km, więc całkiem blisko i zakup napojów na wieczór w tym miejscu wydał się nam rozsądną decyzją. Nie wiem, czy w sobotę w Niemczech było jakieś święto, ale większość sklepów była pozamykana, na szczęście REWE przy moście było otwarte. Zakupiłem piwko dla siebie, a dla Basi białe wino na wieczór.
Teraz może parę słów o tym piwku (niezainteresowanym proponuję pominąć ten akapit). Niedobrze się zaczęło dziać i w państwie niemieckim. O tym, że nasze piwa to obecnie prawie sama chemia (do tego, aby powstawała piana stosuje się …chemiczne spieniacze) znawcy tematu dobrze wiedzą. Nam, mieszkającym przy granicy zawsze pozostaje możliwość wyskoczenia do za miedzę i zakupienia chmielowego napoju warzonego przez niemieckie browary zgodnie z Prawem o Czystości Piwa.
Niestety, unijne urzędnicze barany potrafią i to zepsuć i nawet Niemcy zaczęli się temu gdzieniegdzie poddawać, gdyż „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w roku 1987 uchylił zakaz używania nazwy "piwo" dla napojów warzonych z dodatkami nie odpowiadającymi prawu czystości …Sąd administracyjny uznał, że czas zmienić przepisy, gdyż nie służą one ochronie zdrowia konsumentów, a ich znaczenie sprowadza się jedynie do „zachowania tradycji” (więcej w powyższym linku):
Krótko mówiąc, ponieważ z naklejek poniższych produktów zniknął napis o czystości produktu „Gebraut nach dem deutschen reinheitsgebot”, tym samym znikają one i z mojej listy zakupów:
1) Lübzer
2) Wernesgrüner
To się czuje w trakcie degustacji i nazajutrz…;(
Na szczęście nadal nie jest to powszechna praktyka, a co bardziej chciwych browarów i większość jeszcze trzyma się tradycji.
Po zakupach przejechaliśmy na mały rekonesans po centrum i skierowaliśmy się w stronę oddalonego o 3 km Krajnika Dolnego.
W tym samym czasie dostaliśmy SMS od Basi „Rudzielca”, że są już w Piasku i jadą szukać jakiegoś jeziora do kąpieli.
Doszliśmy do wniosku, że tak bardzo w tyle nie zostaliśmy.
Basia „Misiaczowa" stwierdziła, że skoro w Piasku będziemy około godziny 16:00, to warto kupić sobie w Krajniku jakieś gazetki, poleżeć i poczytać. Hehe…spróbujcie w Krajniku kupić gazetę!!! Jeździliśmy od sklepiku do sklepiku, nigdzie gazet. Wreszcie w jednym z nich Basia zapytała, gdzie te gazety są. Odpowiedź była taka:
- W Krajniku NIE SPRZEDAJE SIĘ GAZET! ;)
Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale pozostawała opcja, że przecież na stacji benzynowej to zawsze coś jest.
Stacja benzynowa w Krajniku do widoczny na zdjęciu rząd stanowisk do tankowania i …mała kanciapa z kasą, gdzie siedziała pani i stał znudzony pan. To całe wyposażenie.
Faktycznie…w Krajniku Dolnym NIE MA GAZET! ;)))
No nic, ruszyliśmy dalej drogą wiodącą na Chojnę. Upał był już solidny, sakwy obciążone, a podjazd długi i upierdliwy. Jak w górach. Skręcenie z drogi głównej na Krajnik Górny nic nie zmieniło (poza nawierzchnią na bardziej zniszczoną) - cały czas trzeba mozolnie piąć się pod górę.
Mordęga kończy się dopiero na wysokości wsi Raduń, odkąd prawie cały czas już można zjeżdżać do Piasku prawie nie pedałując. No i dobrze, bo Basia była już nieźle zmachana i od czasu do czasu trzeba było korzystać z urządzenia do wspomagania „Misiacz1972”. ;)
Wreszcie dotarliśmy do Piasku, gdzie udaliśmy się jeszcze do miejscowego sklepiku (doskonale zaopatrzony). W leśniczówce czekał już na nas pokój (bajzel w nim szybko i sprawnie sami stworzyliśmy). Poniżej kilka fotek z rekonesansu po agroturystyce.
Nasze pojazdy chwilowo zaparkowaliśmy przed wejściem. Na noc zostały zamknięte w hali.
Gospodarze mają tu ładnie urządzone tereny zielone, jest staw, ptaszarnia, kojec ze świnkami wietnamskimi (dla miłośników egzotycznej fauny).
Kiedy pod wieczór zjechała się całą drużyna, można było wybrać się na grilla.
Gospodarze przygotowali nam również drewno na ognisko. Było przykryte plandeką, za co dziękujemy, ponieważ nad Piaskiem przeszła ogromna burza.
Nam to jednak nie przeszkadzało, ponieważ siedzieliśmy w wiacie i doskonale się bawiliśmy!
Marek pilnuje mięsiwa.
Adrian się rozmarzył, a Basia kombinuje coś przy aparacie.
Jedzenie było przednie, wino znakomite, obok płonęło ognisko, humory dopisywały!
To był super dzień!!!
;)
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1490 (kcal)
Swego czasu rozmawialiśmy na GG z Basią „Rudzielcem102” z forum Rowerowego Szczecina (RS), jakby to było fajnie pojechać gdzieś z ekipą na co najmniej 2 dni (nocleg, grill, piwko przed snem).
Myślałem o agroturystyce w Leśniczówce „Piasek” (klik), gdzie miałem już przyjemność gościć wcześniej w roku 2008.
No i tylko na myśleniu się u mnie tym razem skończyło…;)))
Tymczasem Basia „Rudzielec102” wzięła sprawy w swoje kierownicze ręce i pewnego dnia oznajmiła mi, że wszystko już załatwione, noclegi zarezerwowane i jedziemy! Z miłą chęcią przyłączyliśmy się do ekipy, tym bardziej, że organizacja nie była po mojej stronie i mogłem zająć się wyłącznie relaksującą jazdą do oczekującego na mnie pokoju. Dodam, że na wyjazd wybrała się również moja „osobista” Basia, po raz pierwszy z sakwami i to na spory jak na nią dystans (przypomnę, że na rowerze „na poważnie” zaczęła jeździć w marcu tego roku).
Grupa składała się z 6 osób:
1) Basia „Rudzielec102” (z RS, a czy nadal z BS? ;)))
2) Basia „Misiaczowa” (fanklub BS + RS ;)))
3) Misiacz (BS, RS)
4) Adrian „Gryf” (BS)
5) Piotrek „Bronik” (RS)
6) Marek „Emem” (RS)
Miał jeszcze jechać z nami Krzysiek „Monter61”…ale nie pojechał.
Na wstępie oznajmiliśmy, że ze względu na dość spacerowe tempo mojej Basi nie chcemy spowalniać całej grupy, w związku z czym najlepiej, jeśli spotkamy się u celu, czyli w Piasku. Chcieliśmy jednak wszyscy spotkać się na miejscu zbiórki o godzinie 8:15 pod Lidlem na Mieszka.
Tłoku nie było, bo Basia robi zdjęcie, a Emem z powodu „pracowitej” nocy nie obudził się na czas i miał dojechać osobno. ;))) Na zdjęciu Bronik, Rudzielec102 i Misiacz.
Powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia w Piasku” i szybsza część ekipy odjechała. My z Basią snuliśmy się jak ślimaki i zanim ruszyliśmy, zawitaliśmy jeszcze do toalet na pobliskiej stacji.
Jeśli dobrze pamiętam, to tak na serio wystartowaliśmy o 8:45. Omijając główną drogę na Kołbaskowo, pojechaliśmy trasą równoległą przez Smolęcin. Upał wzrastał, droga jak sinusoida i poczuliśmy, że trzeba dokupić wody (zrobiliśmy to w Kołbaskowie, przed wjazdem do Niemiec i była to dobra decyzja…a i tak dość ciężkie sakwy zrobiły się jeszcze cięższe…;)))
Od Kołbaskowa musieliśmy niestety jechać ruchliwą drogą przez Rosówek, gdzie wjechaliśmy do Niemiec.
Na szczęście w Neurochlitz mogliśmy opuścić trasę główną i zjechaliśmy na boczną dróżkę.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Polacy budują ścieżkę rowerową od Pargowa do granicy!!!
Zawsze trzeba było tam przedzierać się polami, a tu niespodzianka!
Jadąc dalej gładziutką asfaltówką dotarliśmy do Staffelde, gdzie w pobliżu kurhanu zrobiliśmy sobie przerwę.
Stamtąd dotarliśmy do Mescherin, a dalej pojechaliśmy ścieżką „Oder-Neisse Radweg” do Gartz, by dotrzeć do Freidrichsthal, gdzie znajduje się wiata zachęcająca do zrobienia sobie przerwy.
Z Friedrichsthal lasem dojechaliśmy do kanału prowadzącego do Schwedt.
Przejechaliśmy przez drewniany mostek, aby lewą stroną kanału dojechać do mostu w Schwedt.
Ze Schwedt do Piasku jest jakieś 15 km, więc całkiem blisko i zakup napojów na wieczór w tym miejscu wydał się nam rozsądną decyzją. Nie wiem, czy w sobotę w Niemczech było jakieś święto, ale większość sklepów była pozamykana, na szczęście REWE przy moście było otwarte. Zakupiłem piwko dla siebie, a dla Basi białe wino na wieczór.
Teraz może parę słów o tym piwku (niezainteresowanym proponuję pominąć ten akapit). Niedobrze się zaczęło dziać i w państwie niemieckim. O tym, że nasze piwa to obecnie prawie sama chemia (do tego, aby powstawała piana stosuje się …chemiczne spieniacze) znawcy tematu dobrze wiedzą. Nam, mieszkającym przy granicy zawsze pozostaje możliwość wyskoczenia do za miedzę i zakupienia chmielowego napoju warzonego przez niemieckie browary zgodnie z Prawem o Czystości Piwa.
Niestety, unijne urzędnicze barany potrafią i to zepsuć i nawet Niemcy zaczęli się temu gdzieniegdzie poddawać, gdyż „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w roku 1987 uchylił zakaz używania nazwy "piwo" dla napojów warzonych z dodatkami nie odpowiadającymi prawu czystości …Sąd administracyjny uznał, że czas zmienić przepisy, gdyż nie służą one ochronie zdrowia konsumentów, a ich znaczenie sprowadza się jedynie do „zachowania tradycji” (więcej w powyższym linku):
Krótko mówiąc, ponieważ z naklejek poniższych produktów zniknął napis o czystości produktu „Gebraut nach dem deutschen reinheitsgebot”, tym samym znikają one i z mojej listy zakupów:
1) Lübzer
2) Wernesgrüner
To się czuje w trakcie degustacji i nazajutrz…;(
Na szczęście nadal nie jest to powszechna praktyka, a co bardziej chciwych browarów i większość jeszcze trzyma się tradycji.
Po zakupach przejechaliśmy na mały rekonesans po centrum i skierowaliśmy się w stronę oddalonego o 3 km Krajnika Dolnego.
W tym samym czasie dostaliśmy SMS od Basi „Rudzielca”, że są już w Piasku i jadą szukać jakiegoś jeziora do kąpieli.
Doszliśmy do wniosku, że tak bardzo w tyle nie zostaliśmy.
Basia „Misiaczowa" stwierdziła, że skoro w Piasku będziemy około godziny 16:00, to warto kupić sobie w Krajniku jakieś gazetki, poleżeć i poczytać. Hehe…spróbujcie w Krajniku kupić gazetę!!! Jeździliśmy od sklepiku do sklepiku, nigdzie gazet. Wreszcie w jednym z nich Basia zapytała, gdzie te gazety są. Odpowiedź była taka:
- W Krajniku NIE SPRZEDAJE SIĘ GAZET! ;)
Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale pozostawała opcja, że przecież na stacji benzynowej to zawsze coś jest.
Stacja benzynowa w Krajniku do widoczny na zdjęciu rząd stanowisk do tankowania i …mała kanciapa z kasą, gdzie siedziała pani i stał znudzony pan. To całe wyposażenie.
Faktycznie…w Krajniku Dolnym NIE MA GAZET! ;)))
No nic, ruszyliśmy dalej drogą wiodącą na Chojnę. Upał był już solidny, sakwy obciążone, a podjazd długi i upierdliwy. Jak w górach. Skręcenie z drogi głównej na Krajnik Górny nic nie zmieniło (poza nawierzchnią na bardziej zniszczoną) - cały czas trzeba mozolnie piąć się pod górę.
Mordęga kończy się dopiero na wysokości wsi Raduń, odkąd prawie cały czas już można zjeżdżać do Piasku prawie nie pedałując. No i dobrze, bo Basia była już nieźle zmachana i od czasu do czasu trzeba było korzystać z urządzenia do wspomagania „Misiacz1972”. ;)
Wreszcie dotarliśmy do Piasku, gdzie udaliśmy się jeszcze do miejscowego sklepiku (doskonale zaopatrzony). W leśniczówce czekał już na nas pokój (bajzel w nim szybko i sprawnie sami stworzyliśmy). Poniżej kilka fotek z rekonesansu po agroturystyce.
Nasze pojazdy chwilowo zaparkowaliśmy przed wejściem. Na noc zostały zamknięte w hali.
Gospodarze mają tu ładnie urządzone tereny zielone, jest staw, ptaszarnia, kojec ze świnkami wietnamskimi (dla miłośników egzotycznej fauny).
Kiedy pod wieczór zjechała się całą drużyna, można było wybrać się na grilla.
Gospodarze przygotowali nam również drewno na ognisko. Było przykryte plandeką, za co dziękujemy, ponieważ nad Piaskiem przeszła ogromna burza.
Nam to jednak nie przeszkadzało, ponieważ siedzieliśmy w wiacie i doskonale się bawiliśmy!
Marek pilnuje mięsiwa.
Adrian się rozmarzył, a Basia kombinuje coś przy aparacie.
Jedzenie było przednie, wino znakomite, obok płonęło ognisko, humory dopisywały!
To był super dzień!!!
;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
75.49 km (2.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:15.56 km/h,
prędkość maks: 41.60 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1490 (kcal)