- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Walka z wiatrem pod Casekow...zamiast Stralsundu.
Sobota, 21 lipca 2012 | dodano: 22.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ania "VonZan" i Małgosia "Rowerzystka" miały genialny plan wyjazdu w 10 osób do Stralsundu kolejami Deutsche Bundesbahn i spokojnego toczenia się ze zwiedzaniem właśnie Stralsundu, Greifswaldu (a może też i Wolgastu) i Anklam, gdzie mieliśmy wsiąść w pociąg powrotny. Zamiast tego, rewelacyjnie sprawdzalna do tej pory prognoza yr.no zapowiadała deszcze i tu i tam. Mam wrażenie, że po ostatnim strajku meteorologów norweskich w tej stacji albo pozostali sami partacze albo prognozy układa jakiś durny algorytm komputerowy, a specjaliści albo odeszli albo ich zwolniono. W każdym razie prognozy norweskie niespecjalnie pokrywają się teraz z równie dobrymi z ICM (a tak było).
Dobra, ale do rzeczy. W związku z powyższym, Małgosia "Rowerzystka" zaproponowała ok. 100 km wycieczki po przygranicznym terenie w Niemczech.
Pogoda rzekomo miała być lepsza niż w Stralsundzie...
Po 9:00 ruszyliśmy z moją Basią "Misiaczową" ma miejsce zbiórki.
W tym samym czasie przy jeziorku na Derdowskiego o 9:30 (tak jak i my) umówiła się inna grupa z RS, która miała jechać do Loecknitz pod 1000-letni dąb.
Po przyjechaniu dokonaliśmy tzw. "wrogiego przejęcia" ;))) grupy "dębowej", wchłonęliśmy ją i pojechaliśmy razem w liczbie 13 osób (potem dołączyła jeszcze Tunia i było nas 14).
Z Małgosią spotkaliśmy się w Warzymicach.
Basia "Misiaczowa" z Beatą "Jaszkową" na początku podkręcały tempo, ale w drodze na Smolęcin pojawiły się pagórki, Basia oklapła, Beata przy okazji złapała gumę i grupa się porozrywała.
Wiatr jakoś niespecjalnie chciał z nami współpracować, za to za Kołbaskowem nawiązaliśmy współpracę z kombajnem, za którym wieźliśmy się aż do Rosówka, osłaniani przed wichrem.
Po wjechaniu do Niemiec i szybkim zjeździe w dolinę Odry zatrzymaliśmy się na przerwę w Mescherin.
Jak zwykle Misiacz musiał zacząć od kolejnego w kolekcji zdjęcia łódek :))).
Popasik...
A to fotka zrobiona przez Tunię, a spreparowana "na ruchomo" przez Małgosię "Rowerzystkę" :)))
Po popasie dojechaliśmy do Gartz, gdzie w Netto zrobiliśmy różnego rodzaju zakupy, a Michał "Ernir" w tym czasie łatał gumę.
My z Basią zakupiliśmy 1,6 kg żółtego sera bez dodatku utwardzanego oleju palmowego i świńskiej żelatyny (a to się obecnie u nas właśnie sprzedaje pod nazwą "żółty ser" za znacznie wyższą cenę niż ten, który kupiliśmy).
Kolejne zdjęcie teamu graficznego Tunia-Małgosia: Misiacz i Jaszek niecierpliwią się przed sklepem :).
Po zakupach ruszyliśmy (pod ostry wiatr) w stronę Casekow.
Przy skrzyżowaniu na Hohenreikendorf odłączyła się Tunia, ale wcześniej trzepnęliśmy grupową fotkę.
Gif made by Jaszek :).
Wiatr był wyjątkowo wk...cy, męczący i na dodatek prawie dała trasa do Casekow ciągnęła się otwartymi polami i pod górkę. Koszmar!
Dobrze, że po drodze były ciekawe widoki!
A to domek....
...a to kępa drzew na pagórku w zbożu...
...a to pole słoneczników za Wartin, gdzie wreszcie zmieniliśmy kierunek jazdy (na Penkun) i wiatr zaczął pomagać, a nie dobijać!
Po dojechaniu do Penkun zatrzymaliśmy się na naprawdę dłuuugi postój nad jeziorem...
- po lewej leży Basia, a Beata coś do niej mówi, tylko czy Basia słyszy, skoro śpi ?
- Marzena coś wygrzebuje z sakwy
- spora cześć analizuje mapę leżącą na trawie
- na pierwszym planie ciekawy kamień z wodą
...a Misiacz to wszystko fotografuje.
A, właśnie:
- Beata wraca z ...
...i już jest z nami, szczęśliwsza :))).
Popas popasem, ale czas jechać. Grupa nam się porozdzielała, część pojechała wcześniej na Pomellen, zaś my z Basią i Piotrkiem ruszyliśmy na Storkow, po drodze zahaczając o zamek w Penkun.
Z Penkun do Storkow prowadzi malowniczy skrót (na zdjęciu Basia "Misiaczowa" i Piotrek).
Przy drodze ze Storkow do Nadrensee znajduje się zabytkowy wiatrak.
Wiatr wiał w plecy i Basia się tak rozpędziła, że złapaliśmy ją dopiero wtedy, gdy asfalt zakończył się w polu, gdyż...pędząc nie zauważyła zjazdu na Nadrensee!
Zawróciliśmy i już bez przygód dojechaliśmy do Nadrensee i Ladenthin, za którym czekały nas jeszcze dwa ostre podjazdy - do Warnika i za Warnikiem, a potem to już bajka, kilka kilometrów zjazdu z wiatrem w plecy aż do Będargowa.
Niech nikt nie myśli, że skoro dojechaliśmy do celu, to wycieczka się skończyła. W planie było ognisko na Taczaka, ale sympatyczni znajomi, Marzena i Robert "Foxikowie" :))) zaprosili nas do siebie do domku na piwko i grilla. My z Basią dojechaliśmy do siebie do domu wcześniej, więc po szybkiej kąpieli na grilla dotarliśmy już "w cywilu" samochodem. Było super, poznaliśmy "Mopika" (sympatyczna suczka gospodarzy rasy west...cośtamcośtam, która naprawdę przypomina mopa;))), a do domu dotarliśmy z Basią przed północą.
Dziękujemy!
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2080 (kcal)
Dobra, ale do rzeczy. W związku z powyższym, Małgosia "Rowerzystka" zaproponowała ok. 100 km wycieczki po przygranicznym terenie w Niemczech.
Pogoda rzekomo miała być lepsza niż w Stralsundzie...
Po 9:00 ruszyliśmy z moją Basią "Misiaczową" ma miejsce zbiórki.
W tym samym czasie przy jeziorku na Derdowskiego o 9:30 (tak jak i my) umówiła się inna grupa z RS, która miała jechać do Loecknitz pod 1000-letni dąb.
Po przyjechaniu dokonaliśmy tzw. "wrogiego przejęcia" ;))) grupy "dębowej", wchłonęliśmy ją i pojechaliśmy razem w liczbie 13 osób (potem dołączyła jeszcze Tunia i było nas 14).
Z Małgosią spotkaliśmy się w Warzymicach.
Basia "Misiaczowa" z Beatą "Jaszkową" na początku podkręcały tempo, ale w drodze na Smolęcin pojawiły się pagórki, Basia oklapła, Beata przy okazji złapała gumę i grupa się porozrywała.
Wiatr jakoś niespecjalnie chciał z nami współpracować, za to za Kołbaskowem nawiązaliśmy współpracę z kombajnem, za którym wieźliśmy się aż do Rosówka, osłaniani przed wichrem.
Po wjechaniu do Niemiec i szybkim zjeździe w dolinę Odry zatrzymaliśmy się na przerwę w Mescherin.
Jak zwykle Misiacz musiał zacząć od kolejnego w kolekcji zdjęcia łódek :))).
Popasik...
A to fotka zrobiona przez Tunię, a spreparowana "na ruchomo" przez Małgosię "Rowerzystkę" :)))
Po popasie dojechaliśmy do Gartz, gdzie w Netto zrobiliśmy różnego rodzaju zakupy, a Michał "Ernir" w tym czasie łatał gumę.
My z Basią zakupiliśmy 1,6 kg żółtego sera bez dodatku utwardzanego oleju palmowego i świńskiej żelatyny (a to się obecnie u nas właśnie sprzedaje pod nazwą "żółty ser" za znacznie wyższą cenę niż ten, który kupiliśmy).
Kolejne zdjęcie teamu graficznego Tunia-Małgosia: Misiacz i Jaszek niecierpliwią się przed sklepem :).
Po zakupach ruszyliśmy (pod ostry wiatr) w stronę Casekow.
Przy skrzyżowaniu na Hohenreikendorf odłączyła się Tunia, ale wcześniej trzepnęliśmy grupową fotkę.
Gif made by Jaszek :).
Wiatr był wyjątkowo wk...cy, męczący i na dodatek prawie dała trasa do Casekow ciągnęła się otwartymi polami i pod górkę. Koszmar!
Dobrze, że po drodze były ciekawe widoki!
A to domek....
...a to kępa drzew na pagórku w zbożu...
...a to pole słoneczników za Wartin, gdzie wreszcie zmieniliśmy kierunek jazdy (na Penkun) i wiatr zaczął pomagać, a nie dobijać!
Po dojechaniu do Penkun zatrzymaliśmy się na naprawdę dłuuugi postój nad jeziorem...
- po lewej leży Basia, a Beata coś do niej mówi, tylko czy Basia słyszy, skoro śpi ?
- Marzena coś wygrzebuje z sakwy
- spora cześć analizuje mapę leżącą na trawie
- na pierwszym planie ciekawy kamień z wodą
...a Misiacz to wszystko fotografuje.
A, właśnie:
- Beata wraca z ...
...i już jest z nami, szczęśliwsza :))).
Popas popasem, ale czas jechać. Grupa nam się porozdzielała, część pojechała wcześniej na Pomellen, zaś my z Basią i Piotrkiem ruszyliśmy na Storkow, po drodze zahaczając o zamek w Penkun.
Z Penkun do Storkow prowadzi malowniczy skrót (na zdjęciu Basia "Misiaczowa" i Piotrek).
Przy drodze ze Storkow do Nadrensee znajduje się zabytkowy wiatrak.
Wiatr wiał w plecy i Basia się tak rozpędziła, że złapaliśmy ją dopiero wtedy, gdy asfalt zakończył się w polu, gdyż...pędząc nie zauważyła zjazdu na Nadrensee!
Zawróciliśmy i już bez przygód dojechaliśmy do Nadrensee i Ladenthin, za którym czekały nas jeszcze dwa ostre podjazdy - do Warnika i za Warnikiem, a potem to już bajka, kilka kilometrów zjazdu z wiatrem w plecy aż do Będargowa.
Niech nikt nie myśli, że skoro dojechaliśmy do celu, to wycieczka się skończyła. W planie było ognisko na Taczaka, ale sympatyczni znajomi, Marzena i Robert "Foxikowie" :))) zaprosili nas do siebie do domku na piwko i grilla. My z Basią dojechaliśmy do siebie do domu wcześniej, więc po szybkiej kąpieli na grilla dotarliśmy już "w cywilu" samochodem. Było super, poznaliśmy "Mopika" (sympatyczna suczka gospodarzy rasy west...cośtamcośtam, która naprawdę przypomina mopa;))), a do domu dotarliśmy z Basią przed północą.
Dziękujemy!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
100.00 km (2.00 km teren), czas: 05:30 h, avg:18.18 km/h,
prędkość maks: 55.60 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2080 (kcal)
Życiowy rekord Basi - przez "Lenia z Mönkebude"!
Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano: 15.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kiedy o 4:00 nad ranem ja i Basia "Misiaczowa" spotkaliśmy się z Jarkiem "Gadzikiem" pod naszym garażem, zarówno plan dnia, planowany dystans (patrz godzina startu) oraz większa część trasy okazały się na koniec dnia zupełnie inne niż zakładaliśmy, chyba za sprawą jakiegoś dobrego anioła tudzież innej dobrej siły :).
Okazało się, że mogła to być jeszcze inna siła! :)))
Na razie jest 4:10 i nad dzielnicę Pomorzany nadciąga brzask.
Ze względu na jesienne zimno - tak, tak, skoro jest 11 st.C to nie nazwę tego latem - ruszyliśmy na Dobieszczyn, ze zbyt wieloma chyba postojami, ale widocznie tak miało być.
Jeszcze zimno, jeszcze mokro, zbliżamy się do Eggesin.
Nareszcie lato zaczyna przypominać lato. Port w Ueckermunde.
Rynek w Ueckermunde.
Tak to niemrawo tocząc się (jak na ambitne założenia), doturlaliśmy się do Mönkebude, gdzie w wyniku silnego wiatru czołowego Basia poczuła kryzys, a ja i Jarek jakiegoś wakacyjnego lenia.
Siedzimy, jemy, gadamy...
Nie chce się jechać dalej...jakby ktoś nas wszystkich zbiorowo zaprogramował. Pada decyzja o zmianie planów i jeszcze nim "zawiniemy się" z powrotem, najpierw spędzimy nieco leniwego czasu na przystani w Mönkebude, gdzie swego czasu z Danielem z Nowej Soli zatrzymywałem się na posiłek w trasie (z sakwami) na Uznam.
Jak zwykle dorywam się do fotografowania łódek, jakaś mania czy co? :)
W tym czasie Jarek coś zawzięcie Basi tłumaczy.
Plaża przy marinie.
Misiacze w skrzyni :).
...i znowu te moje łódki :).
Zamiast jechać dalej, wracamy do Ueckermunde, a tam podniesiony most!
Wszyscy stoją, ale ten jeden też ma prawo przepłynąć.
Oj tam, oj tam...no port z łódkami :).
A teraz informacja dla tych, którzy jeżdżą odcinkiem Ueckermunde-Altwarp. Obecnie Niemcy budują ścieżkę na odcinku z Bellin do Warsin, niestety biorąc zły przykład z sąsiadów zza miedzy, gdyż część jest z kostki (akurat nie ta ze zdjęcia).
Przed Altwarp zatrzymujemy się na tajemniczej plaży (i niech zostanie tajemnicza, żeby pewne "buractwo" się o niej nie zwiedziało).
Dojeżdżamy do Altwarp, gdzie tradycyjnie zamawiamy Fischbroetchen (tzw. Fiszbuły) oraz po kuflu pysznego i zimnego bezalkoholowego pszenicznego Erdingera.
Mimo, że ma ono 0,00 %, Basia - chyba homeopatycznie, no bo jak - znienacka dostaje nadspodziewanie wyjątkowego "humorka". Ekonomiczna kobitka :))).
Oj tam, oj tam...no znowu port z łódkami, tym razem w Altwarp :).
Starą, ale malowniczą drogą, nieco naokoło, wracamy do Warsin.
Tu znów dopada nas "leniwiec pospolitus".
Zmierzając od Warsin do Rieth, po raz kolejny nie mogę powstrzymać się od sceny z "Gladiatora", czego Basia nie lubi, bo przy scenie tej Russel Crowe odchodził w zaświaty, ale ja tłumaczę, że za życia też się tak szlajał po swoim polu :))).
A co, może nie ? :)))
Rieth minęliśmy bez zarzymywania się, a "poważny" postój miał miejsce dopiero w "B-Imbiss-iku" (jak nazywamy budkę gastronomiczną "U Petry" w Hintersee).
Tam z "Gadzikem" zamawiamy kawę, podrożała z 0,50 EUR na 1,00 EUR, a jakość jakoś nie wzrosła o 50% :))).
Tuż za Hintersee "Gadzik" łapie gumę, a Basia korzysta z okazji i podejmuje kolejną tzw. "próbę ucieczki", którą to ucieczkę "kasujemy" z Jarkiem tuż po wjechaniu do Polski.
Po drodze mija nas "pomarańczowy pocisk na szosówce", pozdrawia i szybko znika w oddali.
Ja zaczynam dziękować "Leniowi z Mönkebude" za tegoż lenia, bo z zupełnie nieznanej przyczyny zaczyna mi szwankować lewe kolano, czego nie rozumiem...czyżby tempo było za wolne i za łagodne :))) ?
Basia za to mknie jak burza, prawie gotowa wrócić do pierwotnego planu bicia rekordu, ale sprawę przesądza doprowadzające do szału skrzypiące niemiłosiernie siodełko (skóra, zapomnieliśmy naoliwić tego i owego), a i nieco późno się robi...a i deszcze zapowiadali...a i Misiacza kolanko rwie :))).
Co do siodełka, to poszukiwałem po rowach na poboczu jakiejś bańki po oleju silnikowym, których swego czasu leżało tam pełno, ale albo "duch w narodzie upada" i przestaje śmiecić albo "duch w narodzie upada" i służby sprzątające wzięły się do roboty...albo jedno i drugie. W każdym razie siodełko Basi było "zawiedzione" :))).
No i cóż, dojechaliśmy na Pomorzany, podziękowaliśmy Jarkowi za towarzystwo.
Ja z niedowierzaniem patrzę to na Basię to na licznik. Na liczniku dystans 158,50 km, a Basia mówi, że nie wraca okrężną drogą do garażu, aby dobić do 160 km.
Perswaduję, że teraz jej się nie chce, ale przecież to tylko 1500 m i potem będzie narzekać, że jednak mogła to zrobić.
Za chwilę dowiadujemy się, dlaczego "Leń z Mönkebude" nam tak pomógł podjąć decyzję o zmianie planu. Mimo, że dzięki dwukrotnemu "odtańczeniu Tańca Słońca" przeze mnie i Basię przez cały dzień mieliśmy super pogodę, to jednak Basia ma okazję teraz wypróbować swą nową pelerynkę - lunęło!
Padało przez 3-5 minut, tak na pożegnanie :))).
W pelerynce jedzie jednak naokoło i potem mi jeszcze za to podziękuje, że dokręciła brakujące metry :))) !
.
Dokręciłem PRECYZYJNIE do 160 km (Basia dokręciła do 160,30 km - moje serdeczne gratulacje, planowany rekord jest nadal w zasięgu - musimy jedynie omijać siedliska "Lenia z Mönkebude" :)))
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3152 (kcal)
Okazało się, że mogła to być jeszcze inna siła! :)))
Na razie jest 4:10 i nad dzielnicę Pomorzany nadciąga brzask.
Ze względu na jesienne zimno - tak, tak, skoro jest 11 st.C to nie nazwę tego latem - ruszyliśmy na Dobieszczyn, ze zbyt wieloma chyba postojami, ale widocznie tak miało być.
Jeszcze zimno, jeszcze mokro, zbliżamy się do Eggesin.
Nareszcie lato zaczyna przypominać lato. Port w Ueckermunde.
Rynek w Ueckermunde.
Tak to niemrawo tocząc się (jak na ambitne założenia), doturlaliśmy się do Mönkebude, gdzie w wyniku silnego wiatru czołowego Basia poczuła kryzys, a ja i Jarek jakiegoś wakacyjnego lenia.
Siedzimy, jemy, gadamy...
Nie chce się jechać dalej...jakby ktoś nas wszystkich zbiorowo zaprogramował. Pada decyzja o zmianie planów i jeszcze nim "zawiniemy się" z powrotem, najpierw spędzimy nieco leniwego czasu na przystani w Mönkebude, gdzie swego czasu z Danielem z Nowej Soli zatrzymywałem się na posiłek w trasie (z sakwami) na Uznam.
Jak zwykle dorywam się do fotografowania łódek, jakaś mania czy co? :)
W tym czasie Jarek coś zawzięcie Basi tłumaczy.
Plaża przy marinie.
Misiacze w skrzyni :).
...i znowu te moje łódki :).
Zamiast jechać dalej, wracamy do Ueckermunde, a tam podniesiony most!
Wszyscy stoją, ale ten jeden też ma prawo przepłynąć.
Oj tam, oj tam...no port z łódkami :).
A teraz informacja dla tych, którzy jeżdżą odcinkiem Ueckermunde-Altwarp. Obecnie Niemcy budują ścieżkę na odcinku z Bellin do Warsin, niestety biorąc zły przykład z sąsiadów zza miedzy, gdyż część jest z kostki (akurat nie ta ze zdjęcia).
Przed Altwarp zatrzymujemy się na tajemniczej plaży (i niech zostanie tajemnicza, żeby pewne "buractwo" się o niej nie zwiedziało).
Dojeżdżamy do Altwarp, gdzie tradycyjnie zamawiamy Fischbroetchen (tzw. Fiszbuły) oraz po kuflu pysznego i zimnego bezalkoholowego pszenicznego Erdingera.
Mimo, że ma ono 0,00 %, Basia - chyba homeopatycznie, no bo jak - znienacka dostaje nadspodziewanie wyjątkowego "humorka". Ekonomiczna kobitka :))).
Oj tam, oj tam...no znowu port z łódkami, tym razem w Altwarp :).
Starą, ale malowniczą drogą, nieco naokoło, wracamy do Warsin.
Tu znów dopada nas "leniwiec pospolitus".
Zmierzając od Warsin do Rieth, po raz kolejny nie mogę powstrzymać się od sceny z "Gladiatora", czego Basia nie lubi, bo przy scenie tej Russel Crowe odchodził w zaświaty, ale ja tłumaczę, że za życia też się tak szlajał po swoim polu :))).
A co, może nie ? :)))
Rieth minęliśmy bez zarzymywania się, a "poważny" postój miał miejsce dopiero w "B-Imbiss-iku" (jak nazywamy budkę gastronomiczną "U Petry" w Hintersee).
Tam z "Gadzikem" zamawiamy kawę, podrożała z 0,50 EUR na 1,00 EUR, a jakość jakoś nie wzrosła o 50% :))).
Tuż za Hintersee "Gadzik" łapie gumę, a Basia korzysta z okazji i podejmuje kolejną tzw. "próbę ucieczki", którą to ucieczkę "kasujemy" z Jarkiem tuż po wjechaniu do Polski.
Po drodze mija nas "pomarańczowy pocisk na szosówce", pozdrawia i szybko znika w oddali.
Ja zaczynam dziękować "Leniowi z Mönkebude" za tegoż lenia, bo z zupełnie nieznanej przyczyny zaczyna mi szwankować lewe kolano, czego nie rozumiem...czyżby tempo było za wolne i za łagodne :))) ?
Basia za to mknie jak burza, prawie gotowa wrócić do pierwotnego planu bicia rekordu, ale sprawę przesądza doprowadzające do szału skrzypiące niemiłosiernie siodełko (skóra, zapomnieliśmy naoliwić tego i owego), a i nieco późno się robi...a i deszcze zapowiadali...a i Misiacza kolanko rwie :))).
Co do siodełka, to poszukiwałem po rowach na poboczu jakiejś bańki po oleju silnikowym, których swego czasu leżało tam pełno, ale albo "duch w narodzie upada" i przestaje śmiecić albo "duch w narodzie upada" i służby sprzątające wzięły się do roboty...albo jedno i drugie. W każdym razie siodełko Basi było "zawiedzione" :))).
No i cóż, dojechaliśmy na Pomorzany, podziękowaliśmy Jarkowi za towarzystwo.
Ja z niedowierzaniem patrzę to na Basię to na licznik. Na liczniku dystans 158,50 km, a Basia mówi, że nie wraca okrężną drogą do garażu, aby dobić do 160 km.
Perswaduję, że teraz jej się nie chce, ale przecież to tylko 1500 m i potem będzie narzekać, że jednak mogła to zrobić.
Za chwilę dowiadujemy się, dlaczego "Leń z Mönkebude" nam tak pomógł podjąć decyzję o zmianie planu. Mimo, że dzięki dwukrotnemu "odtańczeniu Tańca Słońca" przeze mnie i Basię przez cały dzień mieliśmy super pogodę, to jednak Basia ma okazję teraz wypróbować swą nową pelerynkę - lunęło!
Padało przez 3-5 minut, tak na pożegnanie :))).
W pelerynce jedzie jednak naokoło i potem mi jeszcze za to podziękuje, że dokręciła brakujące metry :))) !
.
Dokręciłem PRECYZYJNIE do 160 km (Basia dokręciła do 160,30 km - moje serdeczne gratulacje, planowany rekord jest nadal w zasięgu - musimy jedynie omijać siedliska "Lenia z Mönkebude" :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
160.00 km (30.00 km teren), czas: 09:07 h, avg:17.55 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3152 (kcal)
Święto Cykliczne? Niee, no jak?
Niedziela, 27 maja 2012 | dodano: 27.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Z przyczyn ode mnie zupełnie z a l e ż n y c h na niesamowite święto cykliczne dotarłem samochodem i na pieszo z Basią "Misiaczową" jako kierowcą (dzięki).
Po wczorajszej grillowej imprezie na działce zupełnie nie kwalifikowałem się do prowadzenia jakiegokolwiek pojazdu :))).
Impreza niesamowita, ilość rowerów i znajomych również. Pojawił się też mój tata z Bożeną, brat Krzyś, Kasia i Krysiorek (a to celebrytka, została rozpoznana w punkcie wydawania prezentów;))).
Tym razem relacji nie będzie.
Na rower wsiadłem dopiero po południu i pojechaliśmy z Basią "Misiaczową" do Pilchowa do mojej kuzynki na grilla.
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 563 (kcal)
Po wczorajszej grillowej imprezie na działce zupełnie nie kwalifikowałem się do prowadzenia jakiegokolwiek pojazdu :))).
Impreza niesamowita, ilość rowerów i znajomych również. Pojawił się też mój tata z Bożeną, brat Krzyś, Kasia i Krysiorek (a to celebrytka, została rozpoznana w punkcie wydawania prezentów;))).
Tym razem relacji nie będzie.
Na rower wsiadłem dopiero po południu i pojechaliśmy z Basią "Misiaczową" do Pilchowa do mojej kuzynki na grilla.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
28.19 km (3.00 km teren), czas: 01:38 h, avg:17.26 km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 563 (kcal)
Po Basię do pracy.
Środa, 23 maja 2012 | dodano: 23.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Krótko po południu kurs do sklepu.
Jako, że Basia ostatnio śmiga do pracy na rowerku, więc przed 15:00 pojechałem po nią, żeby wracać razem. Po drodze nawinął się Piotrek "Bronik", który zabrał się ze mną i w ten sposób na Pomorzany (przynajmniej częściowo) wracaliśmy we trójkę.
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 294 (kcal)
Jako, że Basia ostatnio śmiga do pracy na rowerku, więc przed 15:00 pojechałem po nią, żeby wracać razem. Po drodze nawinął się Piotrek "Bronik", który zabrał się ze mną i w ten sposób na Pomorzany (przynajmniej częściowo) wracaliśmy we trójkę.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
19.24 km (1.00 km teren), czas: 00:54 h, avg:21.38 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 294 (kcal)
Uzdrowisko Bad Freienwalde, prom bocznokołowy i inne atrakcje.
Niedziela, 20 maja 2012 | dodano: 21.05.2012Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym wycisku, który na moje życzenie zafundował mi Paweł "Sargath" wraz z Jarkiem "Gadzikiem" byłem przekonany, że nie będę mógł ruszać nogami, tymczasem wstałem rześki i pełen energii do jazdy. Cóż, najwidoczniej miałem pozapychane jakieś zawory i wycisk je przepchał :))).
Wymyśliliśmy sobie z Basią powtórkę ubiegłorocznej rundy w okolicach Bad Freienwalde (poprzednia relacja i zdjęcia jesienne: KLIK). Rozesłałem nawet zaproszenie do kilku osób, ale jedna bikerka nie miała transportu dla roweru (do Oderbergu jechaliśmy samochodem z rowerami na dachu), inny miał jakiś wyjazd pociągiem do Warszawy, część nawet się nie odezwała, a taki jeden z Pilchowa to nawet telefonu nie odebrał :))).
Krótko mówiąc, wyprawa zrobiła się kameralna, bo pojechała ze mną tylko Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik", którego to Piotrka i jego rower musieliśmy jakoś upchnąć wewnątrz samochodu, bowiem mamy bagażnik dachowy tylko na 2 rowery. No, ale się udało i ok. 9:30 ruszyliśmy w stronę Oderbergu, gdzie planowaliśmy pozostawić samochód na parkingu i wystartować w kierunku Bad Freienwalde.
Po zaparkowaniu pokazywałem Piotrkowi możliwości, jakie daje chusta buff :))).
W Oderbergu odbywał się festiwal jazzowy, orkiestra pięknie cięła na pokładzie statku RIESA.
Trasa za Bralitz widzie przez piękne lasy.
Wspólne zdjęcie przed zabytkowym dworcem w Bad Freienwalde.
Rynek starego miasta.
Detal z miejscowej fontanny.
Miejscowa fontanna.
Lipa-pomnik i Basia.
Hala koncertowa w dawnym kościele.
Futurystyczna fontanna w niefuturystycznym otoczeniu.
Ciekawa imitacja, graffiti prawie w 3D.
Aż musiałem dokładnie sprawdzić, czy wszystko czasem nie jest w 3D :))).
Rzeźba w parku zdrojowym.
Ten pan pod stopą tej pani stracił dla niej głowę.
Widocznie po nocy nie była z niego zadowolona :))).
No to skończyliśmy zwiedzanie i ruszyliśmy w stronę Wriezen,
Po drodze mijaliśmy Mueum Bocianów, cokolwiek miałoby to znaczyć. Polecam JOTWU, jako ich miłośnikowi.
Dojechaliśmy do Wriezen mimo, że wiatr wiał ostro w twarz.
Zdaje się, że dawniej produkowano tu węgiel drzewny.
Za Wriezen "wyczułem misim nosem" skrót, z którego poprzednim razem nie skorzystaliśmy.
Nie mogłem się zdecydować, czy jechać nim czy nie, ale Sierżant Basia rzuciła hasło i pojechaliśmy :) !
Kombinacja decyzyjna "misi nos - Basia" okazała się słuszna, oszczędziliśmy z 5 km.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Altwriezen. Tam pyrkał sobie bez nadzoru zabytkowy traktor HANOMAG, pięknie odrestaurowany. Widocznie właściciel musi co jakiś czas zakręcić jego mechanizmami.
Niemieckie drogi są fajne i bezpieczne, ale pragnęliśmy ciekawej odmiany, w związku z czym za 4,50 zł od osoby przeprawiliśmy się przez Odrę do Gozdowic. Prom kursuje co 30 minut.
Na pokładzie.
Płyniemy!
Dobijamy.
Decyzja była ze wszech miar słuszna, bowiem nie tylko krajobrazy były rewelacyjne (pagórki, lasy), ale też wiatr wiał w plecy, a i sklepów było co nieco po drodze i można było zapasy uzupełnić.
Okolice te to szlak bojowy Armi WP, pełne pamiątek, obelisków i muzeów.
Pod Siekierkami jest cmentarz wojenny i pomnik w postaci czołgu.
Okolica przepiękna, rewelacyjnie prezentowały się rozlewiska Odry niedaleko Osinowa.
W Osinowie poszedłem na stację kupić butelkę wody. Ku mojemu zaskoczeniu, żadna z ekspedientek nie mówiła po polsku!!!
Wszystkie były Niemkami. Słyszałem, że podobno naszym "lokalsom" nie za bardzo chce się pracować, więc może dlatego je zatrudniono, no a ponadto prawda jest taka, że tankują tam prawie wyłącznie Niemcy z przygranicznych landów, więc pewnie to też miało znaczenie.
Na szczęście złotówki przyjmowali :))).
Z Osinowa mostem granicznym ponownie wjechaliśmy do Niemiec, do Hohenwutzen.
Stamtąd malowniczym szlakiem rowerowym u stóp zwałów morenowych toczyliśmy się w stronę Oderbergu.
Nie było już niestety czasu wspiąć się na wzniesienie Granit Berg.
Przez Neutornow dotarliśmy prawie pod samo Bad Freienwalde, skąd tą samą leśną trasą przez Bralitz wróciliśmy ok. godziny 18:30 do Oderbergu.
Czasu zeszło, bo wiatr niespecjalnie pomagał, troszkę na prom czekaliśmy, fotek natrzaskałem dużo jak nie ja (wybaczcie, ale czułem potrzebę upchnięcia większości z nich tutaj, wszystkie do obejrzenia TUTAJ (KLIK).)
Około 19:00 byliśmy gotowi do powrotu.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1677 (kcal)
Wymyśliliśmy sobie z Basią powtórkę ubiegłorocznej rundy w okolicach Bad Freienwalde (poprzednia relacja i zdjęcia jesienne: KLIK). Rozesłałem nawet zaproszenie do kilku osób, ale jedna bikerka nie miała transportu dla roweru (do Oderbergu jechaliśmy samochodem z rowerami na dachu), inny miał jakiś wyjazd pociągiem do Warszawy, część nawet się nie odezwała, a taki jeden z Pilchowa to nawet telefonu nie odebrał :))).
Krótko mówiąc, wyprawa zrobiła się kameralna, bo pojechała ze mną tylko Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik", którego to Piotrka i jego rower musieliśmy jakoś upchnąć wewnątrz samochodu, bowiem mamy bagażnik dachowy tylko na 2 rowery. No, ale się udało i ok. 9:30 ruszyliśmy w stronę Oderbergu, gdzie planowaliśmy pozostawić samochód na parkingu i wystartować w kierunku Bad Freienwalde.
Po zaparkowaniu pokazywałem Piotrkowi możliwości, jakie daje chusta buff :))).
W Oderbergu odbywał się festiwal jazzowy, orkiestra pięknie cięła na pokładzie statku RIESA.
Trasa za Bralitz widzie przez piękne lasy.
Wspólne zdjęcie przed zabytkowym dworcem w Bad Freienwalde.
Rynek starego miasta.
Detal z miejscowej fontanny.
Miejscowa fontanna.
Lipa-pomnik i Basia.
Hala koncertowa w dawnym kościele.
Futurystyczna fontanna w niefuturystycznym otoczeniu.
Ciekawa imitacja, graffiti prawie w 3D.
Aż musiałem dokładnie sprawdzić, czy wszystko czasem nie jest w 3D :))).
Rzeźba w parku zdrojowym.
Ten pan pod stopą tej pani stracił dla niej głowę.
Widocznie po nocy nie była z niego zadowolona :))).
No to skończyliśmy zwiedzanie i ruszyliśmy w stronę Wriezen,
Po drodze mijaliśmy Mueum Bocianów, cokolwiek miałoby to znaczyć. Polecam JOTWU, jako ich miłośnikowi.
Dojechaliśmy do Wriezen mimo, że wiatr wiał ostro w twarz.
Zdaje się, że dawniej produkowano tu węgiel drzewny.
Za Wriezen "wyczułem misim nosem" skrót, z którego poprzednim razem nie skorzystaliśmy.
Nie mogłem się zdecydować, czy jechać nim czy nie, ale Sierżant Basia rzuciła hasło i pojechaliśmy :) !
Kombinacja decyzyjna "misi nos - Basia" okazała się słuszna, oszczędziliśmy z 5 km.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Altwriezen. Tam pyrkał sobie bez nadzoru zabytkowy traktor HANOMAG, pięknie odrestaurowany. Widocznie właściciel musi co jakiś czas zakręcić jego mechanizmami.
Niemieckie drogi są fajne i bezpieczne, ale pragnęliśmy ciekawej odmiany, w związku z czym za 4,50 zł od osoby przeprawiliśmy się przez Odrę do Gozdowic. Prom kursuje co 30 minut.
Na pokładzie.
Płyniemy!
Dobijamy.
Decyzja była ze wszech miar słuszna, bowiem nie tylko krajobrazy były rewelacyjne (pagórki, lasy), ale też wiatr wiał w plecy, a i sklepów było co nieco po drodze i można było zapasy uzupełnić.
Okolice te to szlak bojowy Armi WP, pełne pamiątek, obelisków i muzeów.
Pod Siekierkami jest cmentarz wojenny i pomnik w postaci czołgu.
Okolica przepiękna, rewelacyjnie prezentowały się rozlewiska Odry niedaleko Osinowa.
W Osinowie poszedłem na stację kupić butelkę wody. Ku mojemu zaskoczeniu, żadna z ekspedientek nie mówiła po polsku!!!
Wszystkie były Niemkami. Słyszałem, że podobno naszym "lokalsom" nie za bardzo chce się pracować, więc może dlatego je zatrudniono, no a ponadto prawda jest taka, że tankują tam prawie wyłącznie Niemcy z przygranicznych landów, więc pewnie to też miało znaczenie.
Na szczęście złotówki przyjmowali :))).
Z Osinowa mostem granicznym ponownie wjechaliśmy do Niemiec, do Hohenwutzen.
Stamtąd malowniczym szlakiem rowerowym u stóp zwałów morenowych toczyliśmy się w stronę Oderbergu.
Nie było już niestety czasu wspiąć się na wzniesienie Granit Berg.
Przez Neutornow dotarliśmy prawie pod samo Bad Freienwalde, skąd tą samą leśną trasą przez Bralitz wróciliśmy ok. godziny 18:30 do Oderbergu.
Czasu zeszło, bo wiatr niespecjalnie pomagał, troszkę na prom czekaliśmy, fotek natrzaskałem dużo jak nie ja (wybaczcie, ale czułem potrzebę upchnięcia większości z nich tutaj, wszystkie do obejrzenia TUTAJ (KLIK).)
Około 19:00 byliśmy gotowi do powrotu.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
79.85 km (5.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:17.88 km/h,
prędkość maks: 45.80 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1677 (kcal)
Rodzinnie koło Pilchowa.
Niedziela, 13 maja 2012 | dodano: 14.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Spokojna, rodzinna wycieczka z Basią "Misiaczową" na działkę Darka i Teresy niedaleko Pilchowa, połączona z malutkim grillowaniem.
W tym czasie zadzwonił tata, że na naszej własnej działce jakiś sk... próbował się włamać do altanki, nie po raz pierwszy zresztą.
Problem złodziei polega na tym, że posiada ona stare stalowe drzwi z rosyjskiego statku "Sowietskaja Litwa" ;))).
Widać łatwiej było próbować przekuwać się przez mur niż rosyjskie drzwi czy framugę naruszyć ;))).
Zastanawiam się, czego można szukać w takiej altance, skoro tak naprawdę nic w niej wartościowego nie ma (może poza moimi starymi swetrami) :///.
:///
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 563 (kcal)
Na działce niedaleko Pilchowa.© Misiacz
W tym czasie zadzwonił tata, że na naszej własnej działce jakiś sk... próbował się włamać do altanki, nie po raz pierwszy zresztą.
Problem złodziei polega na tym, że posiada ona stare stalowe drzwi z rosyjskiego statku "Sowietskaja Litwa" ;))).
Widać łatwiej było próbować przekuwać się przez mur niż rosyjskie drzwi czy framugę naruszyć ;))).
Zastanawiam się, czego można szukać w takiej altance, skoro tak naprawdę nic w niej wartościowego nie ma (może poza moimi starymi swetrami) :///.
:///
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
28.67 km (6.00 km teren), czas: 01:47 h, avg:16.08 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 563 (kcal)
Mrągowo i jez. Czos na rowerze teściowej
Sobota, 5 maja 2012 | dodano: 08.05.2012Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce, Z Basią...
Pobyliśmy w Breniu, przejechaliśmy przez 8 godzin samochodem zaledwie 485 km przez rozryte drogi (nie ma szans, by zostały ukończone na EURO 2012, a co tam, niech rozpuszczeni na swoich autostradach zagraniczni goście potelepią się drogami dla prawdziwych twardzieli;))) i dotelepaliśmy się do Mrągowa.
Miałem plany ambitne, np. żeby zorganizować integracyjną wycieczkę zachodniopomorskiego i warmińsko-mazurskiego BS i spotkać się z Krzychem i Dariem, ale...przejechałem się po promenadzie nad jeziorem Czos, gdzie zrobiłem chyba więcej zdjęć niż kilometrów (5,22 km wstępnie), a potem wróciłem do domu teściowej i wsiedliśmy w samochód załatwiać tzw. "istotne sprawy rodzinne". Nie ukrywam też, że mój leń był olbrzymiej wielkości ;))).
A to seria fotek, tu wskrzeszam ciśnienie w rowerze teściowej po zimie.
Pomosty nad Czosem.
Parę widoków na j. Czos.
Basia "Misiaczowa" też zrobiła wycieczkę ;))).
1500 metrów, wkrótce zamieszczę relację z jej wyprawy ;))).
Odebrałem jej rower i ... wróciłem na nim do domu, gdzie przed zniesieniem do piwnicy naoliwiłem jeszcze łańcuch.
No to się najeździłem.
Mazury znów moje ;)))!
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miałem plany ambitne, np. żeby zorganizować integracyjną wycieczkę zachodniopomorskiego i warmińsko-mazurskiego BS i spotkać się z Krzychem i Dariem, ale...przejechałem się po promenadzie nad jeziorem Czos, gdzie zrobiłem chyba więcej zdjęć niż kilometrów (5,22 km wstępnie), a potem wróciłem do domu teściowej i wsiedliśmy w samochód załatwiać tzw. "istotne sprawy rodzinne". Nie ukrywam też, że mój leń był olbrzymiej wielkości ;))).
A to seria fotek, tu wskrzeszam ciśnienie w rowerze teściowej po zimie.
Pomosty nad Czosem.
Parę widoków na j. Czos.
Basia "Misiaczowa" też zrobiła wycieczkę ;))).
1500 metrów, wkrótce zamieszczę relację z jej wyprawy ;))).
Odebrałem jej rower i ... wróciłem na nim do domu, gdzie przed zniesieniem do piwnicy naoliwiłem jeszcze łańcuch.
No to się najeździłem.
Mazury znów moje ;)))!
Rower:
Dane wycieczki:
11.16 km (5.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Prawie Masa Krytyczna z Jaszkiem do Altwarp (na "Fiszbułę").
Wtorek, 1 maja 2012 | dodano: 01.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wielkie "sorry", ale chyba dziś wyjątkowo relacja będzie uboga (zobaczymy), choć wyciaczka pod przewodnictwem "Jaszka" była przebogata w atrakcje i wyjątkowo sympatyczna i relaksująca. Tempo było na tyle relaksacyjne, że Sargath prawdopodobnie by zszedł :))).
Na miejsce zbiórki w Hintersee tym razem dojechaliśmy z Basią "Misiaczową" samochodami (i inni też).
Tytuł "Masa Krytyczna" jest nieprzypadkowy, bowiem z "Jaszkiem" jeżdżą coraz większe tłumy (co zapewne niedługo będzie wymagało pozwoleń i eskorty policji / polizei).
Poznaliśmy wiele nowych osób (albo rowerzystów, jak kto woli ;)).
Zmierzamy do Rieth dawną trasą kolejki wąskotorowej zdemolowanej przez "Ruskich" tuż po wojnie (kradli jak leci).
Choć oddalają się, to zdążę schować aparat i ich dogonić, dziś tempo relaksacyjne.
Widok z punktu...widokowego, koło Ludwigshof.
Tenże sam widok, ale w dół, my i złomiarnia.
Kolejny punkt widokowy, tym razem nad Neuwarper See. Nawet nie wchodziłem na wieżę, po co to robić po raz trzysetny? ;)))
"Jaszek" znalazł przecudną plażę. Nie powiem gdzie, żeby nie najechało się buraczanego tałatajstwa z naszego miasta i okolic (dotknęło to srodze jezioro koło Blankensee).
Plaża tu wciąż jest dziewiczo czysta, bez samochodów w lesie, potłuczonych butelek, kapsli, odpadków, psich gówien, petów, śmieci, pijaków i ryczącej muzyki.
Uczestników bardzo proszę o nieujawnianie tej lokalizacji "jak leci i naokoło komu popadnie" (od razu przypomina mi się dzisiejszy polski "buraczany kark" w Rieth, który zepsuł mi humor, bo swoim WV Transporterem mało nie wjechał na przystań, zablokował wyjazd rowerowy tuż przed barierkami, mimo, że 20 metrów wcześniej był parking, a choć miał tablice niemieckie, to fakt skąd pochodził ten palant zdradziła nie tylko jego mowa, ale też dumnie wystawiona plakietka za szybą: "Polska"...są powody do dumy, na całą Europę, jasssssne, k...jego maćććć).
Nie dajmy zamienić tego pięknego miejsca w kloakę.
Rowerek odpoczywa w cieniu.
Wyrwałem do Altwarp, bo czułem, że pani w Fisch-budzie nie wyrobi się z obsługą 14 żądnych Fischbroetchen rowerzystów i mając "pole-position", komfortowo zamówiłem po jednej dla siebie i dla Basi plus bezalkoholowe piwko pszeniczne Erdinger. Reszta wywołała popłoch u obsługi ilością zamówień (a przyznać należy, że Fischbuła była przednia).
Do Fisch-budy ściągnięto posiłki personelu, zwiększono ilość wypiekanych, świeżych bułek.
Czas płynął leniwie...
Lubię fotografować statki i łodzie...
...zwłaszcza mój ulubiony kuterek.
Biesiada nie zmierzała ku końcowi, więc z "Gadzikiem" i Kaśką sami ruszyliśmy powoli w drogę powrotną szlakiem domniemanego pościgu przez resztę peletonu ;).
Najpierw zahaczyliśmy o cmentarz jenców radzieckich.
"Gadzikk" i "Gadzikowa"...aaa...i "Misiaczowa" ;))).
Jechaliśmy dawną drogą łączącą Altwarp i Warsin.
Okolica jest przepiękna.
Za Warsin okazało się, że tempo 15 km/h było za wolne i "Gadzik" go nie wytrzymał ;)))))))))))))))))).
Po usunięciu ciała ruszyliśmy dalej do Rieth.
W Rieth, jak Misiaczowa tradycja nakazuje, skierowaliśmy siebie i ekipę do kawiarni (bez zmartwychwstałego nagle "Gadzika" i Kaśki, którzy ulotnili się po angielsku, nie wiadomo kiedy) na kawę i domowy sernik u pani Katji w "Cafe de Kloenstuw".
Po spałaszowaniu domowych pyszności, jak zwykle pojechaliśmy "odsiedzieć swoje" na przystani, gdzie jak zwykle cyknąłem fotę swojej ulubionej łódce, tym razem z innego ujęcia.
Fota to była ostatnia, a my po lenistwie pojechaliśmy do Hintersee, gdzie zapakowaliśmy nasze pojazdy do samochodów (lub na nie) i wróciliśmy do Szczecina.
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1097 (kcal)
Na miejsce zbiórki w Hintersee tym razem dojechaliśmy z Basią "Misiaczową" samochodami (i inni też).
Tytuł "Masa Krytyczna" jest nieprzypadkowy, bowiem z "Jaszkiem" jeżdżą coraz większe tłumy (co zapewne niedługo będzie wymagało pozwoleń i eskorty policji / polizei).
Poznaliśmy wiele nowych osób (albo rowerzystów, jak kto woli ;)).
Zmierzamy do Rieth dawną trasą kolejki wąskotorowej zdemolowanej przez "Ruskich" tuż po wojnie (kradli jak leci).
Choć oddalają się, to zdążę schować aparat i ich dogonić, dziś tempo relaksacyjne.
Widok z punktu...widokowego, koło Ludwigshof.
Tenże sam widok, ale w dół, my i złomiarnia.
Kolejny punkt widokowy, tym razem nad Neuwarper See. Nawet nie wchodziłem na wieżę, po co to robić po raz trzysetny? ;)))
"Jaszek" znalazł przecudną plażę. Nie powiem gdzie, żeby nie najechało się buraczanego tałatajstwa z naszego miasta i okolic (dotknęło to srodze jezioro koło Blankensee).
Plaża tu wciąż jest dziewiczo czysta, bez samochodów w lesie, potłuczonych butelek, kapsli, odpadków, psich gówien, petów, śmieci, pijaków i ryczącej muzyki.
Uczestników bardzo proszę o nieujawnianie tej lokalizacji "jak leci i naokoło komu popadnie" (od razu przypomina mi się dzisiejszy polski "buraczany kark" w Rieth, który zepsuł mi humor, bo swoim WV Transporterem mało nie wjechał na przystań, zablokował wyjazd rowerowy tuż przed barierkami, mimo, że 20 metrów wcześniej był parking, a choć miał tablice niemieckie, to fakt skąd pochodził ten palant zdradziła nie tylko jego mowa, ale też dumnie wystawiona plakietka za szybą: "Polska"...są powody do dumy, na całą Europę, jasssssne, k...jego maćććć).
Nie dajmy zamienić tego pięknego miejsca w kloakę.
Rowerek odpoczywa w cieniu.
Wyrwałem do Altwarp, bo czułem, że pani w Fisch-budzie nie wyrobi się z obsługą 14 żądnych Fischbroetchen rowerzystów i mając "pole-position", komfortowo zamówiłem po jednej dla siebie i dla Basi plus bezalkoholowe piwko pszeniczne Erdinger. Reszta wywołała popłoch u obsługi ilością zamówień (a przyznać należy, że Fischbuła była przednia).
Do Fisch-budy ściągnięto posiłki personelu, zwiększono ilość wypiekanych, świeżych bułek.
Czas płynął leniwie...
Lubię fotografować statki i łodzie...
...zwłaszcza mój ulubiony kuterek.
Biesiada nie zmierzała ku końcowi, więc z "Gadzikiem" i Kaśką sami ruszyliśmy powoli w drogę powrotną szlakiem domniemanego pościgu przez resztę peletonu ;).
Najpierw zahaczyliśmy o cmentarz jenców radzieckich.
"Gadzikk" i "Gadzikowa"...aaa...i "Misiaczowa" ;))).
Jechaliśmy dawną drogą łączącą Altwarp i Warsin.
Okolica jest przepiękna.
Za Warsin okazało się, że tempo 15 km/h było za wolne i "Gadzik" go nie wytrzymał ;)))))))))))))))))).
Po usunięciu ciała ruszyliśmy dalej do Rieth.
W Rieth, jak Misiaczowa tradycja nakazuje, skierowaliśmy siebie i ekipę do kawiarni (bez zmartwychwstałego nagle "Gadzika" i Kaśki, którzy ulotnili się po angielsku, nie wiadomo kiedy) na kawę i domowy sernik u pani Katji w "Cafe de Kloenstuw".
Po spałaszowaniu domowych pyszności, jak zwykle pojechaliśmy "odsiedzieć swoje" na przystani, gdzie jak zwykle cyknąłem fotę swojej ulubionej łódce, tym razem z innego ujęcia.
Fota to była ostatnia, a my po lenistwie pojechaliśmy do Hintersee, gdzie zapakowaliśmy nasze pojazdy do samochodów (lub na nie) i wróciliśmy do Szczecina.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
54.48 km (30.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1097 (kcal)
Nationalpark Unteres Odertal mit Herr Jascheck ;))).
Niedziela, 29 kwietnia 2012 | dodano: 29.04.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wyjazd na rozlewiska Międzyodrza po stronie niemieckiej koło Schwedt ogłosił "Jaszek". Faceta muszą ludzie bardzo lubić, bo w sumie jechało nas 14 osób ;))).
Najpierw było nas jednak nieco mniej, kiedy spotkaliśmy się koło jeziorka przy Derdowskiego. Pojechała również i Basia "Misiaczowa", dla której była to w tym roku druga poważniejsza trasa.
Przy przekraczaniu granicy Warnik-Ladenthin miało miejsce poważne zdarzenie. Jadąca z górki na rolkach 18-letnia dziewczyna wywróciła się i doznała dość poważnych obrażeń głowy, krew lała się z ucha, z głowy, mroczki w oczach, nudności...dobrze, że tam jechaliśmy, bo ruch jest tam prawie żaden, odludzie. Zawiadomiliśmy rodziców, wezwaliśmy ze Szczecina pogotowie. Nie pozwoliliśmy rodzinie na ruszanie dziewczyny, nie wiadomo, co z nią było i słusznie, bowiem pogotowie zabrało ją w takiej samej pozycji, w jakiej ją utrzymywaliśmy (dzięki zdecydowanej postawie Jarka "Gadzika").
I pomyśleć, że skończyłoby się pewnie na zadrapaniach, gdyby dziewczyna założyła kask, którego tym razem nie zabrała (a posiada cały osprzęt).
W tym czasie Basia z Małogosią "Rowerzystką" powoli jechały do miejsca zbiórki, bowiem choć Basia może jechać długo i daleko, to demonem prędkości nie jest ;))).
W Mescherin czekała na nas druga część ekipy, która z dzieciakami dojechała samochodami z rowerami na dachu.
Zebrało się w sumie 14 rowerzystów(-ek)!!!
Z Mescherin ruszyliśmy trasą "Oder-Neisse" w kierunku Schwedt.
Popas we Friedrischsthal.
Przed Schwedt zjechaliśmy jednak pod przewodnictwem "Jaszka" na rozlewiska Międzyodrza, trasą z płyt, którą nigdy wcześniej nie jechałem.
Rozlewiska.
Czasem droga była pod wodą, niektórzy pokonywali to spokojnie, ale...
...niektórym, jak Krzyśkowi "Monterowi", dostarczało to dziecięcej frajdy ;))).
Kolejny popas.
Jako, że jest to park narodowy, bobry obgryzają co chcą i kiedy chcą ;))).
Niektórzy rozlewiska zwiedzają inaczej.
Po drugiej stronie Odry nasza swojska Widuchowa.
Niektóre odcinki są wyjątkowo malownicze.
Basia w trawie piszczy ;))).
A czemu piszczy? Ano temu, że mimo tego, że to ja wczoraj poimprezowałem, to jednak ona dziś piła jak smok. Przygotowałem 7,2 litra napojów (w tym izotoników), ale pompowała tak, że już koło Schwedt zaczęły się nam kończyć zapasy (ukryłem ostatnią butelkę 0,5 litra na ciemną godzinę podjazdu za Mescherin, bo by wypiła ją na 3 łyki, a w międzyczasie wyłudzałem dla swojego spragnionego smoka napoje od innych;))).
Przed Friedrichsthal zauważyłem starszego pana dziarsko pomykającego na bardzo ciekawym rowerku - napędzany gumowym paskiem zębatym, na małych kołach, po jednym widelcu na każde kółko, tarczowe hamulce - naprawdę ostro zasuwał!
Prawie do Gartz mieliśmy zapowiadany wiatr w plecy z południa, więc nieźle się gnało, ale tuż przed Gartz wiatr zmienił się na...północny, prosto w pysk!!!
W Mescherin Basia prawie zniszczyła nienaruszalne zapasy napojów, ale poratował ją Jarek wodą źródlaną. Dzięki temu dojechaliśmy do Polski, gdzie na stacji benzynowej zakupiłem dla smoka kolejne 0,7 litra izotonika (nie dojechał do Szczecina, osuszony), a dla siebie kanapkę (tu z kolei ja miałem dziś niewymowne ssanie, jak nigdy i wyłudzałem dokarmianie Misiacza u Małgosi ;))).
Ostatnie zdjęcie - z naszej kuchni - stanowi dowód, że co do napojów przygotowałem wyjazd dobrze, osuszonych zostało 7,2 litra napojów własnych plus ok. 1 litra napojów "wyłudzonych" ;))).
Razem ok. 8,2 litra, z czego ja wypiłem ok. 3 litrów, a resztę mój domowy smoczek (i było mało) ;))).
Temperatura:29.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2561 (kcal)
Najpierw było nas jednak nieco mniej, kiedy spotkaliśmy się koło jeziorka przy Derdowskiego. Pojechała również i Basia "Misiaczowa", dla której była to w tym roku druga poważniejsza trasa.
Przy przekraczaniu granicy Warnik-Ladenthin miało miejsce poważne zdarzenie. Jadąca z górki na rolkach 18-letnia dziewczyna wywróciła się i doznała dość poważnych obrażeń głowy, krew lała się z ucha, z głowy, mroczki w oczach, nudności...dobrze, że tam jechaliśmy, bo ruch jest tam prawie żaden, odludzie. Zawiadomiliśmy rodziców, wezwaliśmy ze Szczecina pogotowie. Nie pozwoliliśmy rodzinie na ruszanie dziewczyny, nie wiadomo, co z nią było i słusznie, bowiem pogotowie zabrało ją w takiej samej pozycji, w jakiej ją utrzymywaliśmy (dzięki zdecydowanej postawie Jarka "Gadzika").
I pomyśleć, że skończyłoby się pewnie na zadrapaniach, gdyby dziewczyna założyła kask, którego tym razem nie zabrała (a posiada cały osprzęt).
W tym czasie Basia z Małogosią "Rowerzystką" powoli jechały do miejsca zbiórki, bowiem choć Basia może jechać długo i daleko, to demonem prędkości nie jest ;))).
W Mescherin czekała na nas druga część ekipy, która z dzieciakami dojechała samochodami z rowerami na dachu.
Zebrało się w sumie 14 rowerzystów(-ek)!!!
Z Mescherin ruszyliśmy trasą "Oder-Neisse" w kierunku Schwedt.
Popas we Friedrischsthal.
Przed Schwedt zjechaliśmy jednak pod przewodnictwem "Jaszka" na rozlewiska Międzyodrza, trasą z płyt, którą nigdy wcześniej nie jechałem.
Rozlewiska.
Czasem droga była pod wodą, niektórzy pokonywali to spokojnie, ale...
...niektórym, jak Krzyśkowi "Monterowi", dostarczało to dziecięcej frajdy ;))).
Kolejny popas.
Jako, że jest to park narodowy, bobry obgryzają co chcą i kiedy chcą ;))).
Niektórzy rozlewiska zwiedzają inaczej.
Po drugiej stronie Odry nasza swojska Widuchowa.
Niektóre odcinki są wyjątkowo malownicze.
Basia w trawie piszczy ;))).
A czemu piszczy? Ano temu, że mimo tego, że to ja wczoraj poimprezowałem, to jednak ona dziś piła jak smok. Przygotowałem 7,2 litra napojów (w tym izotoników), ale pompowała tak, że już koło Schwedt zaczęły się nam kończyć zapasy (ukryłem ostatnią butelkę 0,5 litra na ciemną godzinę podjazdu za Mescherin, bo by wypiła ją na 3 łyki, a w międzyczasie wyłudzałem dla swojego spragnionego smoka napoje od innych;))).
Przed Friedrichsthal zauważyłem starszego pana dziarsko pomykającego na bardzo ciekawym rowerku - napędzany gumowym paskiem zębatym, na małych kołach, po jednym widelcu na każde kółko, tarczowe hamulce - naprawdę ostro zasuwał!
Prawie do Gartz mieliśmy zapowiadany wiatr w plecy z południa, więc nieźle się gnało, ale tuż przed Gartz wiatr zmienił się na...północny, prosto w pysk!!!
W Mescherin Basia prawie zniszczyła nienaruszalne zapasy napojów, ale poratował ją Jarek wodą źródlaną. Dzięki temu dojechaliśmy do Polski, gdzie na stacji benzynowej zakupiłem dla smoka kolejne 0,7 litra izotonika (nie dojechał do Szczecina, osuszony), a dla siebie kanapkę (tu z kolei ja miałem dziś niewymowne ssanie, jak nigdy i wyłudzałem dokarmianie Misiacza u Małgosi ;))).
Ostatnie zdjęcie - z naszej kuchni - stanowi dowód, że co do napojów przygotowałem wyjazd dobrze, osuszonych zostało 7,2 litra napojów własnych plus ok. 1 litra napojów "wyłudzonych" ;))).
Razem ok. 8,2 litra, z czego ja wypiłem ok. 3 litrów, a resztę mój domowy smoczek (i było mało) ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
125.34 km (30.00 km teren), czas: 06:52 h, avg:18.25 km/h,
prędkość maks: 53.00 km/hTemperatura:29.7 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2561 (kcal)
Spacer z Basią.
Sobota, 28 kwietnia 2012 | dodano: 28.04.2012Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Jeszcze parę dni temu chodziłem w czapce, a już dzisiaj jechałem z Basią na spacerek w iście letnim upale.
Zaczyna się rzepakowa pora.
To był naprawdę spacerek, bo wyjechaliśmy ze Szczecina przez Rajkowo i Ostoję i zaraz do Szczecina wróciliśmy.
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 313 (kcal)
Zaczyna się rzepakowa pora.
Zaczyna się rzepakowa pora.© Misiacz
To był naprawdę spacerek, bo wyjechaliśmy ze Szczecina przez Rajkowo i Ostoję i zaraz do Szczecina wróciliśmy.
Basia w Rajkowie.© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
15.87 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 313 (kcal)