- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Kościół w Luckow na trasie Ueckermunde-Hintersee
Niedziela, 7 lipca 2013 | dodano: 08.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Przed weekendem dostaliśmy z Basią od "Jaszków" propozycję wspólnej jazdy do Ueckermunde na rowerkach.
Jednakże ani moja kondycja po sobotnim spotkaniu na to nie pozwalała, ani Basia nie czuła się na siłach na 130 km.
Poza tym (w związku z tym sobotnim spotkaniem) wstaliśmy późno, więc "Jaszek" zmodyfikował ofertę i zaproponował, że rowery wrzucamy na jego samochód i robimy start w Hintersee.
Wyjechaliśmy ok. 12:30, a z Hintersee ruszyliśmy ok. 13:45, więc było już dość późno, a była opcja, żeby wyskoczyć dalej niż do Ueckermunde, na marinę w Moenkebude.
Nim Jacek okiełznał Endomondo w swoim nowym telefonie, ja zdążyłem zrobić zdjęcie roweru z koszem bocznym.
Gdy już się wygrzebaliśmy, ruszyliśmy zjeżdżoną wielokrotnie trasą do Rieth.
W Bellin Jacek pokazał nam mini-zoo i plażę za hotelem.
Jako, że doskwierał nam głód, postanowiliśmy w Ueckermunde udać się do wielokrotnie odwiedzanej kebabowni "Uecker 66", gdzie podawano pyszny lahmacun, tzw. pizzę turecką.
I tu nieciekawe spostrzeżenie - podawano pyszny lahmacun.
Nie wiem co się stało, czy Turek zaczął zaopatrywać się w kebab w naszym MAKRO, czy co?
Smak zrobił się zupełnie jałowy, a potem jeszcze długo wszystko leży na żołądku i przeraźliwie chce się pić.
Krótko mówiąc, cofam Misiaczową rekomendację na ten lokal, teraz przetestuję kebaba naprzeciwko kościoła...a na razie polecam lahmacun u "nowego Turka" na ul. Dunikowskiego, na razie nr 1 jak dla mnie, oby nie zaczął kombinować.
Po napchaniu się stwierdziliśmy, że jest już za późno na jazdę do Moenkebude, więc pokręciliśmy się troszkę po miasteczku...
...i po porcie.
W drodze na plażę przywitałem się z drewnianym Misiaczem :).
Obok przycupnęła rodzinka łabędzi z młodymi...
A przy plaży - szok!
Przeogromna ilość zaparkowanych rowerów, obiektyw nie ogarnął całości!
Nasze panie przy plaży.
Do Hintersee wracaliśmy inną trasą, przez Luckow, gdzie zauważyłem otwarty "Tuniowy" kościół ("Tunia" miała tam swoje wernisaże malarskie, jeśli dobrze pamiętam).
Ponieważ kościół rzadko jest otwarty, zaproponowałem jego zwiedzenie - naprawdę warto!
Kiedy Jacek chciał wykorzystać mój rower jako statyw pod aparat do grupowego zdjęcia, aż jęknął, gdy próbował go podnieść.
Stwierdził, że ma masę czołgu, a mnie nazwał zboczeńcem, że na czymś takim zdecydowałem się bić rekord dystansu :))).
Po chwili nastąpiła ciekawa zbieżność - jadąc w kierunku Ahlbeck natknęliśmy się na taki oto znak, idealnie oddający masę mojego KTM-a :).
Obok jest poligon i stoi ostrzeżenie przed czołgami :).
Z Ahlbeck dotarliśmy szosą do Hintersee, gdzie załadowaliśmy się na samochód, a w Szczecinie byliśmy o 19:45.
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1131 (kcal)
Jednakże ani moja kondycja po sobotnim spotkaniu na to nie pozwalała, ani Basia nie czuła się na siłach na 130 km.
Poza tym (w związku z tym sobotnim spotkaniem) wstaliśmy późno, więc "Jaszek" zmodyfikował ofertę i zaproponował, że rowery wrzucamy na jego samochód i robimy start w Hintersee.
Wyjechaliśmy ok. 12:30, a z Hintersee ruszyliśmy ok. 13:45, więc było już dość późno, a była opcja, żeby wyskoczyć dalej niż do Ueckermunde, na marinę w Moenkebude.
Nim Jacek okiełznał Endomondo w swoim nowym telefonie, ja zdążyłem zrobić zdjęcie roweru z koszem bocznym.
Gdy już się wygrzebaliśmy, ruszyliśmy zjeżdżoną wielokrotnie trasą do Rieth.
W Bellin Jacek pokazał nam mini-zoo i plażę za hotelem.
Jako, że doskwierał nam głód, postanowiliśmy w Ueckermunde udać się do wielokrotnie odwiedzanej kebabowni "Uecker 66", gdzie podawano pyszny lahmacun, tzw. pizzę turecką.
I tu nieciekawe spostrzeżenie - podawano pyszny lahmacun.
Nie wiem co się stało, czy Turek zaczął zaopatrywać się w kebab w naszym MAKRO, czy co?
Smak zrobił się zupełnie jałowy, a potem jeszcze długo wszystko leży na żołądku i przeraźliwie chce się pić.
Krótko mówiąc, cofam Misiaczową rekomendację na ten lokal, teraz przetestuję kebaba naprzeciwko kościoła...a na razie polecam lahmacun u "nowego Turka" na ul. Dunikowskiego, na razie nr 1 jak dla mnie, oby nie zaczął kombinować.
Po napchaniu się stwierdziliśmy, że jest już za późno na jazdę do Moenkebude, więc pokręciliśmy się troszkę po miasteczku...
...i po porcie.
W drodze na plażę przywitałem się z drewnianym Misiaczem :).
Obok przycupnęła rodzinka łabędzi z młodymi...
A przy plaży - szok!
Przeogromna ilość zaparkowanych rowerów, obiektyw nie ogarnął całości!
Nasze panie przy plaży.
Do Hintersee wracaliśmy inną trasą, przez Luckow, gdzie zauważyłem otwarty "Tuniowy" kościół ("Tunia" miała tam swoje wernisaże malarskie, jeśli dobrze pamiętam).
Ponieważ kościół rzadko jest otwarty, zaproponowałem jego zwiedzenie - naprawdę warto!
Kiedy Jacek chciał wykorzystać mój rower jako statyw pod aparat do grupowego zdjęcia, aż jęknął, gdy próbował go podnieść.
Stwierdził, że ma masę czołgu, a mnie nazwał zboczeńcem, że na czymś takim zdecydowałem się bić rekord dystansu :))).
Po chwili nastąpiła ciekawa zbieżność - jadąc w kierunku Ahlbeck natknęliśmy się na taki oto znak, idealnie oddający masę mojego KTM-a :).
Obok jest poligon i stoi ostrzeżenie przed czołgami :).
Z Ahlbeck dotarliśmy szosą do Hintersee, gdzie załadowaliśmy się na samochód, a w Szczecinie byliśmy o 19:45.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
55.65 km (12.00 km teren), czas: 02:59 h, avg:18.65 km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1131 (kcal)
Rugia. Dzień 3. Ralswiek.
Sobota, 1 czerwca 2013 | dodano: 05.06.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nadszedł trzeci dzień wyprawy i w zasadzie ostatni, bo jutro (niedziela) wracamy niestety do Szczecina.
Pogoda nadal jest bardzo dobra, choć nie można powiedzieć, że jest gorąco.
Tradycyjnie już, po wspólnej kawie i śniadaniu ruszamy na trasę około godziny 11:00, zahaczając po drodze o Netto w Altenkirchen.
W tej samej miejscowości zwiedzamy też zabytkowy, gotycki kościół.
Przy kościele znajduje się również stary cmentarz.
Po zwiedzeniu ruszamy bocznymi drogami i trasą rowerową do Wiek, w którym tym razem nie zatrzymujemy się na pyszną "Fiszbułę", za to natykamy się na graffiti na stacji transformatorowej, które naprawdę robi wrażenie - jak coś takiego można namalować sprayem?! :o
Dalej jedziemy ścieżką rowerową (z "polbruku") wzdłuż wybrzeża.
Pogoda nadal wyśmienita i "Klątwa Jaszka" nadal nie daje rady Tańcowi Słońca ;))).
Ścieżka to biegnie nad Bałtykiem to zagłębia się w las, a ja nie chcąc zatrzymywać grupy ani jej potem gonić, robię zdjęcia w czasie jazdy, co daje dość ciekawy, impresjonistyczo-ekspresjonistyczny efekt (Tunia, wybacz to pomieszanie stylów malarskich ;))).
Mamy też typowe obrazki typu "landszafcik" ;).
Docieramy wreszcie do przeprawy promowej Wittower Fahre, dzięki której szybko dostaniemy się na przeciwległą część wyspy.
Zasadniczo bilet "rowerzysta+rower" kosztuje 1,20 EUR (gdy każdy kupuje go sam) chyba, że stosuje się zbiorowy system rozliczeń kołchozowych tak jak my to zrobiliśmy i kupuje bilety w systemie zrzutkowym, co prowadzi do omyłek, w efekcie czego każdy z nas płaci po 1,90 EUR za pakiet, no ale przecież...
KTO BOGATEMU ZABRONI ?! :)))
Prom bardzo szybko pokonuje przesmyk, na tyle szybko, że nie ma czasu zjeść kanapki, więc wysiadamy i ruszamy asfaltową ścieżką w kierunku pierwszej wioski o nazwie Vaschvitz, a po krótkim popasie jedziemy dość ruchliwą drogą wiodącą do Samtens.
Na szczęście w miarę szybko z niej zjeżdżamy w Kluis i już bocznymi, gruntowymi i asfaltowymi trasami jedziemy przez Gagern i Veikvitz i docieramy do Woorke.
Tam trasa wiedzie przy grobowych pradawnych kurhanach, tzw. "huegelgraben", które od razu nazywamy "Grobami Hunów" ;).
W języku niemieckim można o nich poczytać tutaj: KLIK.
W języku polskim kopce te nazywane są tumulusami.
Podobnego typu tumulus znajduje się całkiem blisko Szczecina, w Staffelde.
Te porośnięte są drzewami, jest ich sporo na tym terenie.
Popas w "Barze u Huna" ;).
Ruszamy dalej, niebo zaciąga się chmurami, ale nic z nich nie pada.
Przez Patzig i Gnies docieramy do dawnej siedziby pirata Stoertebekera w Ralswiek i kierujemy się do portu.
Następnie ostrym podjazdem udajemy się na zwiedzanie miejscowego pałacu.
Cacuszko!
Takim zabytkowym Bentleyem to aż miło się przejechać, tylko akurat trzeba brać ślub ;).
Pałac od drugiej strony.
W oddali miejsce imitujące siedzibę Stoertebekera, gdzie obecnie odbywają się przedstawienia dotyczące jego "działalności".
Nasze gwiazdy po raz kolejny...
...i kilku gwiazdorów ;).
"LOŻA SZYDERCÓW" ;)))
W Ralswiek zabawiliśmy dość długo, więc wyruszamy w dalszą trasę i wspinamy się ostrym podjazdem za miejscowością, gdzie nachylenie sięgało do 13%.
Kiedy docieramy do Lietzow, spostrzegam przycumowaną na wodzie..."Fiszbudę"!
Takiej okazji nie marnujemy i zamawiamy lokalne specjały.
Widok z "Fiszbudy" na Grosser Jasmunder Bodden.
Za Lietzow dojeżdżamy przez Vorwerk do Polchow, gdzie wjeżdżamy na znany nam już teren przyrody chronionej w okolicach Spycker i Glowe.
Przejeżdżamy przez Glowe i w wyjątkowo szybkim tempie docieramy do naszego obozowiska...na kolejną ucztę ;).
Po uczcie kładziemy się spać, by rano jak najszybciej zwinąć namioty i jeśli czas i pogoda pozwoli, zajechać po drodze na wyspę Ummanz sąsiadującą z Rugią.
Rano w niedzielę obozowisko jest już zwinięte, samochody zapakowane i żal stąd odjeżdżać.
Energia Tańca Słońca wyczerpała się kilka kilometrów za Drewoldke, kiedy samochodami zmierzaliśmy już w kierunku Szczecina, więc nic nie wyszło ze zwiedzania wyspy Ummanz (naprawdę warto tam zajechać, relacja z mojej i Basi wyprawy tamże znajduje się tutaj: KLIK).
Po dojechaniu do Szczecina byliśmy nawet zadowoleni z takiego obrotu sprawy, bo dzięki temu zdążyliśmy się ogarnąć przed poniedziałkiem, a przyjechaliśmy dość późno.
To był wspaniały i niezapomniany wyjazd, pełen wrażeń i śmiechu (czasem aż bolały nas brzuchy, a to głównie dzięki humorowi Basi "Rudzielca", Jacka "Jaszka" i Piotrka "Bronika") oraz smaków dzięki działalności "Foxika" i jego kuchcików ;).
Dziękujemy wszystkim za spędzony czas i liczymy, że to jeszcze powtórzymy...
Tymczasem zapraszam na film z ostatniego dnia:&feature=youtu.be
Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
76.68 km (15.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:17.17 km/h,
prędkość maks: 46.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1558 (kcal)
Rugia. Dzień 2. Park Narodowy Jasmund.
Piątek, 31 maja 2013 | dodano: 04.06.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kolejny ranek na Rugii znów wita nas dobrą pogodą i po raz kolejny zaczynamy niespieszenie przygotowywać się do wyjazdu ku kolejnemu celowi. Tym razem ma być to Park Narodowy Jasmund i jego słynne białe klify Koenigsstuhl. Jedną z ciekawostek tego dnia jest przejazd dość trudnym odcinkiem do Promoisel, gdzie według mapy znajdują się budowle megalityczne. Jednak aby dojechać do Promoisel, część trasy trzeba pokonać ostrym podjazdem po wyjątkowo wrednie wybrukowanej starej drodze, rzekłbym "skrót" godny Krzyśka "Montera", o czym towarzystwo zostało uprzedzone ;).
Poprzednim razem, gdy byłem na Rugii tylko z Basią, budowli tych nie udało się nam odszukać, więc może teraz?
Ruszamy z Drewoldke i jedziemy wąską niczym Hel mierzeją Schaabe, łączącą Juliusruh z miejscowością Glowe.
Biegnie po niej wśród sosen malownicza asfaltowa droga dla rowerów.
Dojeżdżamy do Glowe i jedną z odnóg trasy jedziemy wzdłuż morskiego brzegu.
Z Glowe odbijamy na południe i wjeżdżamy w obszar przyrody chronionej, po raz kolejny przemierzając wąski przesmyk, tym razem oddzielający dwa jeziora: Mittel See oraz Spyckerscher See. Biegnie nad nim mały mostek, z którego siedząc wygodnie na ławeczkach można obserwować przyrodę.
Robimy kilka fotek i ruszamy dalej.
Nie ujeżdżamy za daleko, bowiem już za chwilę jeden z Foxikowych rowerów łapie gumę i zatrzymujemy się na naprawę.
Guma zmieniona, pogoda dopisuje, ale za ciepło nie jest, bo raptem 13 stopni, a do tego wieje piekielnie silny wiar ze wschodu, w którym to kierunku właśnie się udajemy.
Skręcamy na wschód i walcząc z wiatrem docieramy do zamku Spycker, w którym obecnie mieści się hotel.
Przed hotelem zaś natykamy się na stadko zamyślonych kobietek ;).
Wyjeżdżamy ze Spycker i przez chwilę jedziemy ścieżką wzdłuż głównej drogi, by za Bobbin odbić na Neddesitz.
Tam wiatr daje nam ostro do wiwatu, do tego stopnia, że trudno zjeżdżać z górki bez pedałowania, a o podjeżdżaniu pod górki szkoda gadać :).
W Neddesitz kierujemy się na południe na Sagard, ale tam nie dojeżdżamy i wcześniej skręcamy na wschód na Promoisel, gdzie doświadczymy zapowiedzianych przeze mnie atrakcji :).
Po minach widzę, że nie towarzystwo nie spodziewało się AŻ takiej telepawki i aż takiego nachylenia podjazdu ;) !
Niektórzy trzęsąc się jadą, niektórzy postawili na podprowadzanie rowerów, ale nikt specjalnie nie narzeka, w końcu nie samym asfaltem człowiek żyje (i kto to mówi ;))).
Wreszcie docieramy na skraj Promoisel i jesteśmy prawie przekonani, że teraz odnaleźliśmy budowlę megalityczną, więc zostawiamy rowery u podnóża górki i idziemy zobaczyć kamienną strukturę...
...która zapewne nie jest niczym innym, jak zwałem głazów wydobytych w czasie eksploatacji leżącej tuż poniżej kopalni odkrywkowej :))).
Po raz kolejny megality nie zostały odnalezione, bo nie sądzę, by zabytkowa budowla mogła stać na skraju skarpy kopalnianej.
Ruszamy dalej brukowaną drogą i docieramy do granic Parku Narodowego Jasmund, w którego leśną gęstwinę się zagłębiamy.
Na szczęście nie musimy już jechać brukiem, bo na jego krawędziach znajdują się ubite paski drogi gruntowej.
Po naprawdę długiej jeździe przez park wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Hagen i kierujemy się na Stubbenkamer i Koenigsstuhl, słynne białe klify Rugii.
Droga dojazdowa jest zamknięta dla samochodów, mogą się tam poruszać jedynie uprawnione autobusy i pojazdy oraz rowery.
Dojeżdżamy do celu i pozostawiamy rowery pod opieką Basi "Misiaczowej", która zgłosiła się na ochotnika (klify te już widziała nie raz), a ja prowadzę na pieszo ekipę na punkt widokowy Victoria Sicht (nie wolno tam nawet wprowadzić rowerów).
Wstęp na ten punkt ten jest bezpłatny i widać z niego świetnie Koenigsstuhl.
Jeżeli ktoś ma chęć rozstać się z kwotą 6 EUR na osobę, może wejść na sam klif Koenigsstuhl przez kasę i bramkę, co raz nieopatrznie z Basią uczyniliśmy.
Sęk w tym, ze stojąc na klifie...nie widać właśnie tegoż słynnego klifu, więc było to bezsensownie wydane 12 EUR
Naprawdę polecam udać się w prawo od szosy, kierując się na Victoria Sicht.
Widok w dół na ludziki spacerujące u podnóża klifu ;).
Tam w głębi na klifie stoi za barierką tłumek ludzi i zastanawia się, gdzie jest ten klif.
Pod nimi ;))).
Wracamy do miejsca, w którym zostawiliśmy Basię z rowerami, która korzystając z okazji zaopatrzyła się w "Fiszbułę" w "Fiszbudzie", w której zaczęła się cała nasza przygoda z tym lokalnym przysmakiem (przyznam, że kiedy po raz pierwszy kupiłem tu Fischbroetchen parę lat temu, Basia spoglądała na mnie ze zdziwieniem, na bułę z obrzydzeniem, po czym po jej spróbowaniu...zjadła mi połowę przydziału ;))).
My również zaopatrujemy się w ten specjał i po jego zjedzeniu udajemy się przez Hagen w drogę powrotną, tym razem pełni euforii, bo wicher mamy teraz w plecy, a od Nardevitz aż do Ruschvitz praktycznie cały prawie czas dodatkowo pędzimy z górki!
Ja osiągnąłem tam prędkość 57 km/h, ale przyznam, że specjalnie się nie przykładałem i do mojego rekordu 70 km/h było dość daleko.
Docieramy do Glowe, skąd znaną nam już trasą przez mierzeję Schaabe docieramy do Drewoldke, gdzie czeka nas kolejna uczta.
Niestety, ze względów służbowych Państwo "Jaszkowie" muszą nas opuścić już dziś wieczorem i jutro będzie nas w grupie mniej o dwie osoby...
Jacek przed odjazdem zapowiada nam na jutro imprezkę pod tropikami namiotów, próbując na nas zesłać deszcz mocą "Klątwy Jaszka", ale to się nie uda, bo Taniec Słońca okaże się silniejszy ;))).
A to nasza dzisiejsza trasa:
Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1282 (kcal)
Poprzednim razem, gdy byłem na Rugii tylko z Basią, budowli tych nie udało się nam odszukać, więc może teraz?
Ruszamy z Drewoldke i jedziemy wąską niczym Hel mierzeją Schaabe, łączącą Juliusruh z miejscowością Glowe.
Biegnie po niej wśród sosen malownicza asfaltowa droga dla rowerów.
Dojeżdżamy do Glowe i jedną z odnóg trasy jedziemy wzdłuż morskiego brzegu.
Z Glowe odbijamy na południe i wjeżdżamy w obszar przyrody chronionej, po raz kolejny przemierzając wąski przesmyk, tym razem oddzielający dwa jeziora: Mittel See oraz Spyckerscher See. Biegnie nad nim mały mostek, z którego siedząc wygodnie na ławeczkach można obserwować przyrodę.
Robimy kilka fotek i ruszamy dalej.
Nie ujeżdżamy za daleko, bowiem już za chwilę jeden z Foxikowych rowerów łapie gumę i zatrzymujemy się na naprawę.
Guma zmieniona, pogoda dopisuje, ale za ciepło nie jest, bo raptem 13 stopni, a do tego wieje piekielnie silny wiar ze wschodu, w którym to kierunku właśnie się udajemy.
Skręcamy na wschód i walcząc z wiatrem docieramy do zamku Spycker, w którym obecnie mieści się hotel.
Przed hotelem zaś natykamy się na stadko zamyślonych kobietek ;).
Wyjeżdżamy ze Spycker i przez chwilę jedziemy ścieżką wzdłuż głównej drogi, by za Bobbin odbić na Neddesitz.
Tam wiatr daje nam ostro do wiwatu, do tego stopnia, że trudno zjeżdżać z górki bez pedałowania, a o podjeżdżaniu pod górki szkoda gadać :).
W Neddesitz kierujemy się na południe na Sagard, ale tam nie dojeżdżamy i wcześniej skręcamy na wschód na Promoisel, gdzie doświadczymy zapowiedzianych przeze mnie atrakcji :).
Po minach widzę, że nie towarzystwo nie spodziewało się AŻ takiej telepawki i aż takiego nachylenia podjazdu ;) !
Niektórzy trzęsąc się jadą, niektórzy postawili na podprowadzanie rowerów, ale nikt specjalnie nie narzeka, w końcu nie samym asfaltem człowiek żyje (i kto to mówi ;))).
Wreszcie docieramy na skraj Promoisel i jesteśmy prawie przekonani, że teraz odnaleźliśmy budowlę megalityczną, więc zostawiamy rowery u podnóża górki i idziemy zobaczyć kamienną strukturę...
...która zapewne nie jest niczym innym, jak zwałem głazów wydobytych w czasie eksploatacji leżącej tuż poniżej kopalni odkrywkowej :))).
Po raz kolejny megality nie zostały odnalezione, bo nie sądzę, by zabytkowa budowla mogła stać na skraju skarpy kopalnianej.
Ruszamy dalej brukowaną drogą i docieramy do granic Parku Narodowego Jasmund, w którego leśną gęstwinę się zagłębiamy.
Na szczęście nie musimy już jechać brukiem, bo na jego krawędziach znajdują się ubite paski drogi gruntowej.
Po naprawdę długiej jeździe przez park wyjeżdżamy na asfalt w pobliżu Hagen i kierujemy się na Stubbenkamer i Koenigsstuhl, słynne białe klify Rugii.
Droga dojazdowa jest zamknięta dla samochodów, mogą się tam poruszać jedynie uprawnione autobusy i pojazdy oraz rowery.
Dojeżdżamy do celu i pozostawiamy rowery pod opieką Basi "Misiaczowej", która zgłosiła się na ochotnika (klify te już widziała nie raz), a ja prowadzę na pieszo ekipę na punkt widokowy Victoria Sicht (nie wolno tam nawet wprowadzić rowerów).
Wstęp na ten punkt ten jest bezpłatny i widać z niego świetnie Koenigsstuhl.
Jeżeli ktoś ma chęć rozstać się z kwotą 6 EUR na osobę, może wejść na sam klif Koenigsstuhl przez kasę i bramkę, co raz nieopatrznie z Basią uczyniliśmy.
Sęk w tym, ze stojąc na klifie...nie widać właśnie tegoż słynnego klifu, więc było to bezsensownie wydane 12 EUR
Naprawdę polecam udać się w prawo od szosy, kierując się na Victoria Sicht.
Widok w dół na ludziki spacerujące u podnóża klifu ;).
Tam w głębi na klifie stoi za barierką tłumek ludzi i zastanawia się, gdzie jest ten klif.
Pod nimi ;))).
Wracamy do miejsca, w którym zostawiliśmy Basię z rowerami, która korzystając z okazji zaopatrzyła się w "Fiszbułę" w "Fiszbudzie", w której zaczęła się cała nasza przygoda z tym lokalnym przysmakiem (przyznam, że kiedy po raz pierwszy kupiłem tu Fischbroetchen parę lat temu, Basia spoglądała na mnie ze zdziwieniem, na bułę z obrzydzeniem, po czym po jej spróbowaniu...zjadła mi połowę przydziału ;))).
My również zaopatrujemy się w ten specjał i po jego zjedzeniu udajemy się przez Hagen w drogę powrotną, tym razem pełni euforii, bo wicher mamy teraz w plecy, a od Nardevitz aż do Ruschvitz praktycznie cały prawie czas dodatkowo pędzimy z górki!
Ja osiągnąłem tam prędkość 57 km/h, ale przyznam, że specjalnie się nie przykładałem i do mojego rekordu 70 km/h było dość daleko.
Docieramy do Glowe, skąd znaną nam już trasą przez mierzeję Schaabe docieramy do Drewoldke, gdzie czeka nas kolejna uczta.
Niestety, ze względów służbowych Państwo "Jaszkowie" muszą nas opuścić już dziś wieczorem i jutro będzie nas w grupie mniej o dwie osoby...
Jacek przed odjazdem zapowiada nam na jutro imprezkę pod tropikami namiotów, próbując na nas zesłać deszcz mocą "Klątwy Jaszka", ale to się nie uda, bo Taniec Słońca okaże się silniejszy ;))).
A to nasza dzisiejsza trasa:
Szybki dostęp do każdego dnia:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
61.48 km (15.00 km teren), czas: 03:48 h, avg:16.18 km/h,
prędkość maks: 57.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1282 (kcal)
Z Waren dookoła jeziora Mueritz (Park Narodowy Mueritz).
Poniedziałek, 20 maja 2013 | dodano: 20.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
!!!
UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ATTENTION! внимание!
Relacja będzie tak długa jak relacje Krzyśka "Siwobrodego" i tak pełna zdjęć, jak relacje Małgosi "Rowerzystki", więc wymaga nieco czasu na przejrzenie ;))).
***
To był bardzo "wypoczęty" weekend!
Najpierw, w piątek i sobotę miałem męską, morską przygodę na Bałtyku.
Niedzielę jednak chciałem poświęcić swojej głównej pasji, czyli rowerowi.
Pewnego dnia, tak sobie dumając wykombinowałem, że warto powtórzyć objazd jeziora Mueritz, które na próbę objechaliśmy z moją Basią w ubiegłym roku (bez map i z trasami odnajdowanymi na czuja na tzw. "misi nos") i wróciliśmy zauroczeni (ubiegłoroczna relacja w wersji słonecznej: KLIK).
Uważam, że warto porównać obie relacje, choćby dlatego, żeby zobaczyć jak słońce lub jego brak wpływa na odbiór krajobrazu.
Do objechania mieliśmy jezioro, którego długość wynosi ok. 40 km, czyli ponad 80 km trasy.
Tym razem wycieczka miała się odbyć w większym gronie, ale że punkt startowy znajduje się ok. 150 km od Szczecina, potrzebny był transport samochodowy.
Tu pakujemy po 7:30 rano na nasz samochodzik 3 rowery: Basi "Misiaczowej", "Bronika" i mój.
Z resztą drużyny, tj. "Foxikami", "Jaszkami" i Basią "Rudzielcem" umówieni byliśmy pod Mierzynem, ich samochód taszczył aż 5 rowerów!
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Waren nad jeziorem Mueritz, gdzie znaleźliśmy bezpłatny parking, gdzie mogliśmy zdjąć rowerki.
Taniec Słońca wykonany wcześniej przez Basię (przyznaję się, że tym razem miałem lenia i w nim nie uczestniczyłem) sprawił, że deszcz został przegoniony.
Na niebie były chmury, ale to najpewniej efekt mojego lenistwa ;))).
Ekipa gotowa do startu (plus ja schowany za aparatem;)!
Port-marina w Waren.
Nabzdyczony Misiacz, bo ładna stara łódka uciekła Basi spod obiektywu ;).
Nie uciekł za to zabytkowy wycieczkowiec.
Już na samym początku przeoczyłem ścieżkę w las, którą w ubiegłym roku wyniuchaliśmy z Basią, ale pojechaliśmy drogą do niej równoległą, asfaltową, prowadzącą na camping Ecktannen, przez który w ramach pokazu przejechaliśmy z drużyną.
Widok na jezioro Mueritz.
Szef zamieszania na tle mapy okolic.
Misiacz, jako typowy miłośnik tras asfaltowych i nienawidzący błota "błotofob", poprowadził ekipę odpowiednią trasą ;))).
...a nawet bardzo odpowiednią ;).
Po przebrnięciu przez największe zabagnienie, w suchym miejscu, w dziwnym lasku z czerwonymi drzewami zatrzymaliśmy się na popas.
Szuterek już był, błoto też, czas więc przeciągnąć grupę po głębokich kałużach ;))).
Jacek dokumentuje niecodzienne zjawisko (Misiacze prowadzące wycieczkę po tzw. "skrótach").
Można? Można! Ale czy zawsze trzeba?;))).
Tak nam się dobrze jechało, że przeoczyliśmy kolejny zjazd i zmierzaliśmy na zachód, w kierunku oddalającym nas od naszego jeziora...ale za to znaleźliśmy inne, z tarasem widokowym ;)
Jezioro Warnker See.
Mój "misi nos" wiercił się niespokojnie, czując, że trasa wiedzie w złym kierunku, więc zarządziłem odwrót, by wjechać na właściwą trasę...w tej części jest to Szlak Wiewiórki (pozdrawiamy Baśkę "Rudzielca") ;).
Wyjeżdżając z terenu Parku Narodowego Mueritz serdecznie podziękowałem miłośnikom błota za uczestnictwo i odesłałem ich do domów, bo już niedługo miały zacząć się szlaki asfaltowe.
Z propozycji powrotu tym samym szlakiem na razie nikt nie skorzystał...ale poczekajmy ;))).
Jechaliśmy wśród malowniczych moczarów i rozlewisk...
Zbliżając się do miejscowości Rechlin, w jednej z wiosek natknęliśmy się na takie oto cacko!
To audi uczestniczyło w Rajdzie Paryż-Pekin!
Stara barka w Rechlin.
Od pewnego czasu zamęczałem towarzystwo swoim nadspodziewanie niespodziewanym głodem, którego nijak nie mogłem zaspokoić.
Ponieważ jeszcze wydawało mi się, że 3 bułki na cały dzień to stanowczo za mało, więc złożona mi została propozycja dokarmiania Misiacza.
Ja nadal nie wierzyłem, że to wystarczy i kiedy ujrzałem Imbiss (tzw. "Bimbisik"), nie miałem zamiaru spod niego się ruszyć, póki nie zjem "kiełbasy z brata" (Bratwurst ;))).
Inni też skorzystali z okazji, zakupując lody i izotoniki, które zjedli i wypili w podstawionym pociągu, prowadzonym przez Marzenę "Foxikową" :).
Kiedy zaspokoiłem na dobre głód, ruszyliśmy...no, może nie do końca wszyscy.
"Bronik" grzebiąc w sakwach zagapił się i ruszył w chwilę po nas...tyle, że nie w tę stronę.
Najwidoczniej skorzystał z propozycji rezygnacji z asfaltów i ... ruszył w drogę powrotną tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
Po krótkich, acz intensywnych poszukiwaniach schwytaliśmy zbiega i ruszyliśmy we właściwą stronę ;).
Odcinek za Vipperow, minęliśmy już południowy koniec jeziora.
Na popasie, od dawna chciałem mieć fotkę w rzepaku, który niedługo przekwitnie :(.
Dalej trasą przez Zielow dojechaliśmy do malowniczej wioseczki Ludorf, gdzie znajduje się gotycki kościół o niesamowitym kształcie, który nazywam kościołem-UFO ;).
Za Ludorf, po raz kolejny celowo już nie wjechaliśmy na wytyczony tam odcinek szlaku wokół jeziora, ze względu na brak czasu, tak więc nadal nie wiem jak wygląda, ale zapewne jest w dużej części terenowy. Aby dokładnie go spenetrować, wydaje mi się, że konieczny byłby weekendowy biwak w okolicy.
Tymczasem ruszyliśmy inną bardzo ciekawą alternatywną trasą, która doprowadziła nas do przepięknego miasteczka Roebel.
Dla tego miejsca warto zmienić nieco marszrutę.
Basia przed fontanną w Roebel.
Gotycki kościół w tejże miejscowości.
Kamieniczki.
No i przepiękna marina w Roebel (dla tych, co chcą "za potrzebą" informuję, że są tam dostępne czyściutkie i darmowe WC).
Jak widać, Basiowy Taniec Slońca odniósł skutek i ... słońce wreszcie wyszło!
Na trasie do Klink...Rzepak, rzepak, rzepak...
Tocząc się aflatowymi drogami rowerowymi dotarliśmy do miejscowości Klink na zachodnim brzegu jeziora Mueritz, gdzie w przepięknym pałacu mieści się obecnie luksusowy hotel.
Za hotelem można zejść nad jezioro, w którym woda jest wręcz krystalicznie czysta!
Nasze Panie pozują na tle Mueritz ;).
Nie wracając już na asfalt, dalej jechaliśmy przez las wyznaczonym szlakiem szutrowym nad brzegiem jeziora.
Po raz pierwszy nim jechałem (wcześniej asfaltową alternatywą) i uważam, że jest piękny, choć jak widać z poniższej mapki, nieco drogi trzeba nadłożyć.
Tak czy inaczej, w końcu trzeba i tak wyjechać na asfaltową końcówkę wprowadzającą do Waren.
Nim jednak opuściliśmy Waren, po raz kolejny zapragnęliśmy zjeść przepyszny lahmacun (tzw. pizza turecka) w tym samym miejscu, co w ub. roku.
Jako, że jest to danie tutaj bardzo smacznie przyrządzane, więc aby je zakupić, odstaliśmy swoje w solidnej kolejce (rzadko spotykane).
Wreszcie!
Mamy to, co chcemy!
Po napchaniu się (tak, porcja jest ogromna) ruszyliśmy, by przed odjazdem do Szczecina zwiedzić starówkę w Waren.
Warto!
Ciekawy rowerek ;).
Uliczka...
Świetny mural wymalowany na ścianie jednej z kamieniczek!
Zbliżała się godzina 20:00, a przed nami było jeszcze załadowanie rowerów, dwie godziny jazdy, a następnie ich rozładowywanie w Szczecinie, więc czym prędzej załadowaliśmy się na samochody, cyknęliśmy pożegnalną fotkę i ruszyliśmy, by w okolicach godziny 23:00 dotrzeć w końcu do domu.
Mapka z naszą trasą:
:)
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1785 (kcal)
UWAGA! WARNING! ACHTUNG! ATTENTION! внимание!
Relacja będzie tak długa jak relacje Krzyśka "Siwobrodego" i tak pełna zdjęć, jak relacje Małgosi "Rowerzystki", więc wymaga nieco czasu na przejrzenie ;))).
***
To był bardzo "wypoczęty" weekend!
Najpierw, w piątek i sobotę miałem męską, morską przygodę na Bałtyku.
Niedzielę jednak chciałem poświęcić swojej głównej pasji, czyli rowerowi.
Pewnego dnia, tak sobie dumając wykombinowałem, że warto powtórzyć objazd jeziora Mueritz, które na próbę objechaliśmy z moją Basią w ubiegłym roku (bez map i z trasami odnajdowanymi na czuja na tzw. "misi nos") i wróciliśmy zauroczeni (ubiegłoroczna relacja w wersji słonecznej: KLIK).
Uważam, że warto porównać obie relacje, choćby dlatego, żeby zobaczyć jak słońce lub jego brak wpływa na odbiór krajobrazu.
Do objechania mieliśmy jezioro, którego długość wynosi ok. 40 km, czyli ponad 80 km trasy.
Tym razem wycieczka miała się odbyć w większym gronie, ale że punkt startowy znajduje się ok. 150 km od Szczecina, potrzebny był transport samochodowy.
Tu pakujemy po 7:30 rano na nasz samochodzik 3 rowery: Basi "Misiaczowej", "Bronika" i mój.
Z resztą drużyny, tj. "Foxikami", "Jaszkami" i Basią "Rudzielcem" umówieni byliśmy pod Mierzynem, ich samochód taszczył aż 5 rowerów!
Po dwóch godzinach jazdy dotarliśmy wreszcie do Waren nad jeziorem Mueritz, gdzie znaleźliśmy bezpłatny parking, gdzie mogliśmy zdjąć rowerki.
Taniec Słońca wykonany wcześniej przez Basię (przyznaję się, że tym razem miałem lenia i w nim nie uczestniczyłem) sprawił, że deszcz został przegoniony.
Na niebie były chmury, ale to najpewniej efekt mojego lenistwa ;))).
Ekipa gotowa do startu (plus ja schowany za aparatem;)!
Port-marina w Waren.
Nabzdyczony Misiacz, bo ładna stara łódka uciekła Basi spod obiektywu ;).
Nie uciekł za to zabytkowy wycieczkowiec.
Już na samym początku przeoczyłem ścieżkę w las, którą w ubiegłym roku wyniuchaliśmy z Basią, ale pojechaliśmy drogą do niej równoległą, asfaltową, prowadzącą na camping Ecktannen, przez który w ramach pokazu przejechaliśmy z drużyną.
Widok na jezioro Mueritz.
Szef zamieszania na tle mapy okolic.
Misiacz, jako typowy miłośnik tras asfaltowych i nienawidzący błota "błotofob", poprowadził ekipę odpowiednią trasą ;))).
...a nawet bardzo odpowiednią ;).
Po przebrnięciu przez największe zabagnienie, w suchym miejscu, w dziwnym lasku z czerwonymi drzewami zatrzymaliśmy się na popas.
Szuterek już był, błoto też, czas więc przeciągnąć grupę po głębokich kałużach ;))).
Jacek dokumentuje niecodzienne zjawisko (Misiacze prowadzące wycieczkę po tzw. "skrótach").
Można? Można! Ale czy zawsze trzeba?;))).
Tak nam się dobrze jechało, że przeoczyliśmy kolejny zjazd i zmierzaliśmy na zachód, w kierunku oddalającym nas od naszego jeziora...ale za to znaleźliśmy inne, z tarasem widokowym ;)
Jezioro Warnker See.
Mój "misi nos" wiercił się niespokojnie, czując, że trasa wiedzie w złym kierunku, więc zarządziłem odwrót, by wjechać na właściwą trasę...w tej części jest to Szlak Wiewiórki (pozdrawiamy Baśkę "Rudzielca") ;).
Wyjeżdżając z terenu Parku Narodowego Mueritz serdecznie podziękowałem miłośnikom błota za uczestnictwo i odesłałem ich do domów, bo już niedługo miały zacząć się szlaki asfaltowe.
Z propozycji powrotu tym samym szlakiem na razie nikt nie skorzystał...ale poczekajmy ;))).
Jechaliśmy wśród malowniczych moczarów i rozlewisk...
Zbliżając się do miejscowości Rechlin, w jednej z wiosek natknęliśmy się na takie oto cacko!
To audi uczestniczyło w Rajdzie Paryż-Pekin!
Stara barka w Rechlin.
Od pewnego czasu zamęczałem towarzystwo swoim nadspodziewanie niespodziewanym głodem, którego nijak nie mogłem zaspokoić.
Ponieważ jeszcze wydawało mi się, że 3 bułki na cały dzień to stanowczo za mało, więc złożona mi została propozycja dokarmiania Misiacza.
Ja nadal nie wierzyłem, że to wystarczy i kiedy ujrzałem Imbiss (tzw. "Bimbisik"), nie miałem zamiaru spod niego się ruszyć, póki nie zjem "kiełbasy z brata" (Bratwurst ;))).
Inni też skorzystali z okazji, zakupując lody i izotoniki, które zjedli i wypili w podstawionym pociągu, prowadzonym przez Marzenę "Foxikową" :).
Kiedy zaspokoiłem na dobre głód, ruszyliśmy...no, może nie do końca wszyscy.
"Bronik" grzebiąc w sakwach zagapił się i ruszył w chwilę po nas...tyle, że nie w tę stronę.
Najwidoczniej skorzystał z propozycji rezygnacji z asfaltów i ... ruszył w drogę powrotną tą samą trasą, którą przyjechaliśmy.
Po krótkich, acz intensywnych poszukiwaniach schwytaliśmy zbiega i ruszyliśmy we właściwą stronę ;).
Odcinek za Vipperow, minęliśmy już południowy koniec jeziora.
Na popasie, od dawna chciałem mieć fotkę w rzepaku, który niedługo przekwitnie :(.
Dalej trasą przez Zielow dojechaliśmy do malowniczej wioseczki Ludorf, gdzie znajduje się gotycki kościół o niesamowitym kształcie, który nazywam kościołem-UFO ;).
Za Ludorf, po raz kolejny celowo już nie wjechaliśmy na wytyczony tam odcinek szlaku wokół jeziora, ze względu na brak czasu, tak więc nadal nie wiem jak wygląda, ale zapewne jest w dużej części terenowy. Aby dokładnie go spenetrować, wydaje mi się, że konieczny byłby weekendowy biwak w okolicy.
Tymczasem ruszyliśmy inną bardzo ciekawą alternatywną trasą, która doprowadziła nas do przepięknego miasteczka Roebel.
Dla tego miejsca warto zmienić nieco marszrutę.
Basia przed fontanną w Roebel.
Gotycki kościół w tejże miejscowości.
Kamieniczki.
No i przepiękna marina w Roebel (dla tych, co chcą "za potrzebą" informuję, że są tam dostępne czyściutkie i darmowe WC).
Jak widać, Basiowy Taniec Slońca odniósł skutek i ... słońce wreszcie wyszło!
Na trasie do Klink...Rzepak, rzepak, rzepak...
Tocząc się aflatowymi drogami rowerowymi dotarliśmy do miejscowości Klink na zachodnim brzegu jeziora Mueritz, gdzie w przepięknym pałacu mieści się obecnie luksusowy hotel.
Za hotelem można zejść nad jezioro, w którym woda jest wręcz krystalicznie czysta!
Nasze Panie pozują na tle Mueritz ;).
Nie wracając już na asfalt, dalej jechaliśmy przez las wyznaczonym szlakiem szutrowym nad brzegiem jeziora.
Po raz pierwszy nim jechałem (wcześniej asfaltową alternatywą) i uważam, że jest piękny, choć jak widać z poniższej mapki, nieco drogi trzeba nadłożyć.
Tak czy inaczej, w końcu trzeba i tak wyjechać na asfaltową końcówkę wprowadzającą do Waren.
Nim jednak opuściliśmy Waren, po raz kolejny zapragnęliśmy zjeść przepyszny lahmacun (tzw. pizza turecka) w tym samym miejscu, co w ub. roku.
Jako, że jest to danie tutaj bardzo smacznie przyrządzane, więc aby je zakupić, odstaliśmy swoje w solidnej kolejce (rzadko spotykane).
Wreszcie!
Mamy to, co chcemy!
Po napchaniu się (tak, porcja jest ogromna) ruszyliśmy, by przed odjazdem do Szczecina zwiedzić starówkę w Waren.
Warto!
Ciekawy rowerek ;).
Uliczka...
Świetny mural wymalowany na ścianie jednej z kamieniczek!
Zbliżała się godzina 20:00, a przed nami było jeszcze załadowanie rowerów, dwie godziny jazdy, a następnie ich rozładowywanie w Szczecinie, więc czym prędzej załadowaliśmy się na samochody, cyknęliśmy pożegnalną fotkę i ruszyliśmy, by w okolicach godziny 23:00 dotrzeć w końcu do domu.
Mapka z naszą trasą:
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
87.20 km (40.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:16.66 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1785 (kcal)
Leniwie z Misiaczową :).
Niedziela, 12 maja 2013 | dodano: 12.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Lenistwa rowerowego ciąg dalszy.
Wczoraj był jakiś śmieszny dystans, dziś nieco więcej, ale też nie nazwałbym tego uczciwą wycieczką.
Na ul. Mieszka I minął nas Rammzes z "bananem" na gębie ;).
Wybraliśmy się w kierunku Ladenthin, ale tam nie dojechaliśmy, bo mimo dobrej formy lenistwo zawróciło mnie w przed Warzymicami (a przy okazji Basię) w stronę działki, gdzie zamierzałem pogapić się w niebo siedząc na zielonej trawce :).
Jadąc przez Rajkowo i Ostoję jechaliśmy do Szczecina.
Widoczek po drodze...
W Szczecinie na ul. Dworskiej wjechaliśmy, żeby sobie zrobić skrót przez cmentarz, a tam ciekawostka - kamera monitoringu ochrony, najprawdopodobniej w celu ścigania chamskich właścicieli psów, którzy wyprowadzają na cmentarz czworonogi, by tam wśród grobów naszych bliskich załatwiły swoje potrzeby fizjologiczne.
Podoba mi się ten pomysł, może to bydło się co nieco opamięta.
Klucząc alejkami dotarliśmy na działkę, gdzie oddaliśmy się błogiemu lenistwu, a ja ze swojej strony odtańczyłem "Taniec Słońca" na nadchodzący kolejny długi weekend, aby zwiększyć prawdopodobieństwo dobrej pogody (Basia zrobiła to już jakiś czas temu) ;))).
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 390 (kcal)
Wczoraj był jakiś śmieszny dystans, dziś nieco więcej, ale też nie nazwałbym tego uczciwą wycieczką.
Na ul. Mieszka I minął nas Rammzes z "bananem" na gębie ;).
Wybraliśmy się w kierunku Ladenthin, ale tam nie dojechaliśmy, bo mimo dobrej formy lenistwo zawróciło mnie w przed Warzymicami (a przy okazji Basię) w stronę działki, gdzie zamierzałem pogapić się w niebo siedząc na zielonej trawce :).
Jadąc przez Rajkowo i Ostoję jechaliśmy do Szczecina.
Widoczek po drodze...
W Szczecinie na ul. Dworskiej wjechaliśmy, żeby sobie zrobić skrót przez cmentarz, a tam ciekawostka - kamera monitoringu ochrony, najprawdopodobniej w celu ścigania chamskich właścicieli psów, którzy wyprowadzają na cmentarz czworonogi, by tam wśród grobów naszych bliskich załatwiły swoje potrzeby fizjologiczne.
Podoba mi się ten pomysł, może to bydło się co nieco opamięta.
Klucząc alejkami dotarliśmy na działkę, gdzie oddaliśmy się błogiemu lenistwu, a ja ze swojej strony odtańczyłem "Taniec Słońca" na nadchodzący kolejny długi weekend, aby zwiększyć prawdopodobieństwo dobrej pogody (Basia zrobiła to już jakiś czas temu) ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
19.54 km (1.00 km teren), czas: 01:08 h, avg:17.24 km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 390 (kcal)
Sobotni biwak...
Sobota, 11 maja 2013 | dodano: 11.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
...w Decathlonie ;)))
Dziś mieliśmy z Basią tak ospały dzień, że zamiast pojechać na wycieczkę, zrobiliśmy raptem 9 km przez Decathlona, gdzie szukaliśmy następcy naszego namiotu urlopowego.
Kandydatów brak...
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 187 (kcal)
Dziś mieliśmy z Basią tak ospały dzień, że zamiast pojechać na wycieczkę, zrobiliśmy raptem 9 km przez Decathlona, gdzie szukaliśmy następcy naszego namiotu urlopowego.
Kandydatów brak...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
9.05 km (1.00 km teren), czas: 00:34 h, avg:15.97 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 187 (kcal)
Z Basią przez festyn w Rieth do Altwarp na "fiszbułę".
Środa, 1 maja 2013 | dodano: 01.05.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kiedy wpadłem na pomysł wycieczki do Rieth z Basią, oczywiście dochodziło już południe.
Lubimy się powylegiwać ;).
Co gorsza na naszym samochodzie nie był jeszcze zainstalowany bagażnik dachowy.
Jako, że po zimie nie mam zbyt wielkiej wprawy w jego montażu, więc cała operacja zajęła nam dużo czasu.
Wyjechaliśmy tuż przed 13:00.
Kiedy wyjechaliśmy na parking w Rieth, byliśmy zaskoczeni niesamowitą ilością samochodów.
Okazało się że Niemcy zrobili sobie tam wielką majówkę.
Z trudem znaleźliśmy miejsce na zapomnianym zwykle parkingu na uboczu i dopiero około godziny 14:00 byliśmy gotowi do jazdy.
Nim ruszyliśmy w kierunku Altwarp, pokazałem Basi przejście graniczne do Nowego Warpna.
Potem pojechaliśmy na przystań i na plażę, gdzie kłębił się niemiłosierny tłum i dudniła muzyka ze sceny!
W Rieth! Kto by pomyślał, toż to takie spokojne miejsce "in the middle of nowhere" ;).
Okazało się, że były tam nawet stragany z Polski.
Były też zabytkowe motocykle.
Szybko się stamtąd zawinęliśmy i trasą rowerową pojechaliśmy w kierunku Warsin.
Tam dla urozmaicenia skierowaliśmy się na starą brukowaną i miejscami gruntową tzw. dawną drogę pocztową, którą przez las dojechaliśmy do Altwarp.
Choć było już dość późno, po cichu liczyliśmy, że będzie otwarta buda z "fiszbułami", choć pora była już dosyć późna jak na Niemcy.
Na szczęście jedno z budek była otwarta i uraczyliśmy się się pysznym piwkiem i rewelacyjnymi Fischbroetchen (piwko czywviście bezalkoholowe;)).
Rowerki czekają...
Oj, dobrze się siedziało i leń ogarniał wakacyjny wręcz, ale trzeba było jechać tym bardziej, że chcieliśmy zajechać na ustronna dziką plażę.
Jest to przepiękne miejsce!
Stamtąd też nie chciało się nam odjeżdżać, gdyż widoki są rewelacyjne.
To miejsce ma jakiś fajny klimat...no ale trudno, jak się późno wstaje to się ma mniej czasu.
Przynajmniej człowiek wyspany i zadowolony - jak widać ;) .
Wracaliśmy już gładziutkim asfaltem prosto do Warsin, skąd są samą drogą co poprzednio, czyli przez przepiękny las dotarliśmy do Rieth.
Po festynie zostało już mało śladów, za to snuło się wielu sakwiarzy, znaczy sezon rozpoczęty ;).
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 756 (kcal)
Lubimy się powylegiwać ;).
Co gorsza na naszym samochodzie nie był jeszcze zainstalowany bagażnik dachowy.
Jako, że po zimie nie mam zbyt wielkiej wprawy w jego montażu, więc cała operacja zajęła nam dużo czasu.
Wyjechaliśmy tuż przed 13:00.
Kiedy wyjechaliśmy na parking w Rieth, byliśmy zaskoczeni niesamowitą ilością samochodów.
Okazało się że Niemcy zrobili sobie tam wielką majówkę.
Z trudem znaleźliśmy miejsce na zapomnianym zwykle parkingu na uboczu i dopiero około godziny 14:00 byliśmy gotowi do jazdy.
Nim ruszyliśmy w kierunku Altwarp, pokazałem Basi przejście graniczne do Nowego Warpna.
Potem pojechaliśmy na przystań i na plażę, gdzie kłębił się niemiłosierny tłum i dudniła muzyka ze sceny!
W Rieth! Kto by pomyślał, toż to takie spokojne miejsce "in the middle of nowhere" ;).
Okazało się, że były tam nawet stragany z Polski.
Były też zabytkowe motocykle.
Szybko się stamtąd zawinęliśmy i trasą rowerową pojechaliśmy w kierunku Warsin.
Tam dla urozmaicenia skierowaliśmy się na starą brukowaną i miejscami gruntową tzw. dawną drogę pocztową, którą przez las dojechaliśmy do Altwarp.
Choć było już dość późno, po cichu liczyliśmy, że będzie otwarta buda z "fiszbułami", choć pora była już dosyć późna jak na Niemcy.
Na szczęście jedno z budek była otwarta i uraczyliśmy się się pysznym piwkiem i rewelacyjnymi Fischbroetchen (piwko czywviście bezalkoholowe;)).
Rowerki czekają...
Oj, dobrze się siedziało i leń ogarniał wakacyjny wręcz, ale trzeba było jechać tym bardziej, że chcieliśmy zajechać na ustronna dziką plażę.
Jest to przepiękne miejsce!
Stamtąd też nie chciało się nam odjeżdżać, gdyż widoki są rewelacyjne.
To miejsce ma jakiś fajny klimat...no ale trudno, jak się późno wstaje to się ma mniej czasu.
Przynajmniej człowiek wyspany i zadowolony - jak widać ;) .
Wracaliśmy już gładziutkim asfaltem prosto do Warsin, skąd są samą drogą co poprzednio, czyli przez przepiękny las dotarliśmy do Rieth.
Po festynie zostało już mało śladów, za to snuło się wielu sakwiarzy, znaczy sezon rozpoczęty ;).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
39.02 km (20.00 km teren), czas: 02:18 h, avg:16.97 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 756 (kcal)
Misiacz na "Łuczniku", Basia na "Kozie" ;).
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 | dodano: 29.04.2013Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Nieśmiało wysunąłem nos z gawry po po ostatniej niedyspozycji i z Basią pojechaliśmy po przedłużacz do "Media Markt".
Misiacz na "Łuczniku", Basia na "Kozie", widoczek był dość ciekawy ;).
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Misiacz na "Łuczniku", Basia na "Kozie", widoczek był dość ciekawy ;).
Rower:ŁUCZNIK 1962
Dane wycieczki:
3.62 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pubudka Misiaczowej ze snu zimowego.
Niedziela, 3 marca 2013 | dodano: 03.03.2013Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Dziś od rana miałem bardzo intensywny dzień: najpierw prawie 4 km Nordic Walking z Michałem po lesie jako rozgrzewka przez zawodami biegowymi w Lesie Arkońskim, potem sam bieg (też z Michałem), w którym pobiłem swój życiowy rekord tempa, z czego się bardzo cieszę.
Jeśli dobrze kojarzę, to było ok. 200 osób (tak przynajmniej wynikało z numeracji), ja przybiegłem bliżej początku niż końca, ale nadal czekam na oficjalne wyniki.
Po południu wyciągnąłem zaś "Misiaczową" z gawry, czas na rowerową pobudkę, wiosna idzie!
Pojechaliśmy w odwiedziny do taty i do Bożeny.
Krótko, bo krótko (wczoraj było więcej), ale Basia zadowolona, choć jak widać, jeszcze zaspana :).
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 296 (kcal)
Jeśli dobrze kojarzę, to było ok. 200 osób (tak przynajmniej wynikało z numeracji), ja przybiegłem bliżej początku niż końca, ale nadal czekam na oficjalne wyniki.
Po południu wyciągnąłem zaś "Misiaczową" z gawry, czas na rowerową pobudkę, wiosna idzie!
Pojechaliśmy w odwiedziny do taty i do Bożeny.
Krótko, bo krótko (wczoraj było więcej), ale Basia zadowolona, choć jak widać, jeszcze zaspana :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
15.18 km (4.00 km teren), czas: 01:02 h, avg:14.69 km/h,
prędkość maks: 39.00 km/hTemperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 296 (kcal)
Wyjazd na zupę dyniową w karczmie "Zjawa" w Sławoszewie.
Niedziela, 2 grudnia 2012 | dodano: 02.12.2012Kategoria Z Basią..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice
Wpis dziś wyjątkowo będzie wyjątkowo lakoniczny, choć przejechaliśmy całkiem fajną trasę, to zupełnie mi humor siadł i "zeszło ze mnie powietrze" i naprawdę nic dziś nie chce mi się pisać :(.
Cieszę się jedynie, że Basia polubiła jazdę w niższych temperaturach i zamierza od czasu do czasu w zimie wyskoczyć ze mną na rowerek.
Spotkany "Gadzik" powracający z błotnej eskapady po Puszczy Bukowej.
Rower "Gadzika".
Fuj!
Moja "Misiaczowa".
Dobrze jej w kominiarce.
Ania "VonZan" spotkana między Bartoszewem, a Sławoszewem.
W karczmie natknęliśmy się na kolejnych znajomych na rowerach, Asię, Artura i Krzyśka.
Zupa była przepyszna, inne dodatki również.
.
Po popasie przez Dobrą, Wołczkowo i Bezrzecze wróciliśmy do Szczecina.
Temperatura:-0.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 854 (kcal)
Cieszę się jedynie, że Basia polubiła jazdę w niższych temperaturach i zamierza od czasu do czasu w zimie wyskoczyć ze mną na rowerek.
Spotkany "Gadzik" powracający z błotnej eskapady po Puszczy Bukowej.
Rower "Gadzika".
Fuj!
Moja "Misiaczowa".
Dobrze jej w kominiarce.
Ania "VonZan" spotkana między Bartoszewem, a Sławoszewem.
W karczmie natknęliśmy się na kolejnych znajomych na rowerach, Asię, Artura i Krzyśka.
Zupa była przepyszna, inne dodatki również.
.
Po popasie przez Dobrą, Wołczkowo i Bezrzecze wróciliśmy do Szczecina.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
43.50 km (2.00 km teren), czas: 02:40 h, avg:16.31 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:-0.5 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 854 (kcal)