- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Nowy rekord ponad 360 km pobity!
Piątek, 7 czerwca 2013 | dodano: 08.06.2013Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Początkowo wahałem się, czy w ogóle rzucać się na bicie kolejnego rekordu, bo zadawałem sobie pytanie "po co?".
Kiedy samotnie biłem w 2011 rekord samotnego przejazdu na trasie 300 km, wiedziałem po co i chciałem to zrobić, chciałem sobie coś tam udowodnić przed 40-stką (że mogę mieć trójkę z przodu w rekordzie, póki mam trójkę z przodu w wieku) ;))).
Tym razem inicjatywa nie wyszła ode mnie, dałem się namówić na zbiorowe bicie rekordu 400 km zorganizowane przez Jarka "Gadzika" na trasie Szczecin - Bad Muskau - Zielona Góra.
Ja od początku zapowiadałem, że jadę tylko po stronie niemieckiej aż wybije 200 km i zawracam pokonując kolejne 200 km, bo nie lubię jeździć po polskich drogach i nie znoszę PKP i 6 godzin telepania się pociągiem z Zielonej Góry do Szczecina (a to tylko 220 km). Wolalem te 6 godzin przeznaczyć na wracanie rowerem do domu.
Ostateczny skład grupy:
1) Paweł "Misiacz" (czyli ja)
2) Jarek "Gadzik"
3) Jurek "Jurektc"
4) Adrian "Gryf"
5) Grzesiek "Hruby"
6) Piotrek "Rammzes"
7) Patryk "Zawiessza"
Start odbywał się w piątek o 15:30 z Głębokiego, ja natomiast postanowiłem nie forsować się jazdą po mieście i górkach na dojeździe do Mescherin przez Dobrą i Lubieszyn i pojechałem od razu do Mescherin, spotykając po drodze Adriana, z którym powoli pedałowaliśmy do celu.
Grupa miała nas wchłonąć jadąc równym, spokojnym tempem 24-25 km/h (równe ustalone tempo to ważny element przy biciu rekordów).
Misiacz i jego ciężki TIR w Mescherin (niestety, nie potrafię "na lekko", nie dość, że mój rower bez niczego waży 17,5 kg, to z piciem i innymi pierdołami ważył ok. 25 kg, czyli tyle, co ponad 3 współczesne rowery szosowe ;))).
Tak się akurat złożyło, że TIR-a miałem tylko ja, reszta to rowery szosowe bądź zapakowane rozsądnie.
Czekało mnie ciężkie zadanie!
Kiedy zatrzymaliśmy się z Adrianem na popas w wiacie przed Schwedt, okazało się, że ... grupa już się do nas zbliża!
Zastanawialiśmy się, z jaką prędkością pędzą, bo na pewno nie z zakładaną!
Kiedy dojechaliśmy za Schwedt, grupa była już tylko 300 m za nami, ale zatrzymali się na popas.
Ja nie zamierzałem do tych oszołomów dołączać wcześniej niż to konieczne, bo w ich tempie swoim czołgiem to ja bym nie dojechał nawet na wysokość Osinowa Dolnego :))).
Nie minęło wiele czasu, gdy na zakręcie dostrzegliśmy pędzący (naprawdę pędzący) peleton!
Wpadli spoceni jak szczury, pot lał się z każdego, bo...zasuwali 30 km/h...nie ma co, idealne tempo na przejechanie 400 km!
Z tego, co usłyszałem, niektórzy mieli już dość...
Dobrze, że nie stawiłem się na Głębokim.
Podobno sprawcy są na pierwszym planie i "suszą zęby", ale są to oczywiście niesprawdzone pogłoski ;))).
Oczywiście przy takim obrocie sprawy nie należało oczekiwać, że będziemy jechać zakładanym tempem, bo wyszło, że jedziemy ok. 28 km/h, a przy parnej i gorącej pogodzie nie za dobrze do wróżyło.
Po dojechaniu do Hohenwutzen powiedziałem, że ja dalej jadę sam, bo to nie jest prędkość na bicie rekordu, którą bym wytrzymał przez kilkaset km, podobnie zresztą powiedział Grzesiek i sytuacja troszkę się uspokoiła, ale co się naszarpaliśmy, tego mięśnie już nie zapomną.
Na wysokości Gozdowic trafiliśmy na otwarty jeszcze "Imbiss" i niektórzy z koksów zakupili sobie po izotoniku ;).
Po przejechaniu ponad 140 km Jarek bardzo mądrze zarządził, że robimy sobie godzinny odpoczynek w McDonaldzie w Kostrzynie, aby uzupełnić kalorie, wpompować kofeinę i opłukać twarze z soli i muszek, których było zatrzęsienie i właziły wszędzie, nawet pod okulary!
Ja i moje mięśnie są "Gadzikowi" wdzięczne za to, inni pewnie też mają podobne zdanie.
Zdjęcie marnie wyszło, ale zamieszczam dla celów dokumentacji.
O dziwo, dalsza jazda ciemną nocą na lampach na trasie "Oder-Neisse" to była czysta przyjemność.
Temperatura świetna, tempo jak należy...no i ten klimat, kiedy oświetlona grupa przemieszcza się w ciemności.
Trzeba było tylko uważać na jeże, które właziły na drogę.
Jeden pewnie podrzucił igłę i mieliśmy łatanie dętki Patryka.
Po dojechaniu do Fraknfurtu podtrzymałem swoją decyzję i ruszyłem w powrotną drogę, a choć lekko pod wiatr, to już tempem zbliżonym do tego, które lubi mój organizm i mój TIR ;).
Okazało się, że do mnie chciał się jeszcze dołączyć Grzesiek i Patryk, co mnie bardzo ucieszyło.
Pożegnaliśmy się i koksy ruszyły na południe, a grupa umiarkowanych na północ, w kierunku na Lebus i dalej ;).
W Kostrzynie Patryk uznał, że pokonanie ponad 200 km to i tak jego rekord życiowy i mu starczy i rozsądnie stwierdził, że udaje się na stację kolejową.
My z Grześkiem ruszyliśmy dalej.
Zaczęło świtać...
Zrobiło się zimno, więc włożyliśmy na siebie, co tylko się dało (zdjęcie demo robione już w domu, ale tak jechałem jakiś czas) ;).
Gdy dochodziła godzina 4:00, zaczął nas morzyć sen, nieważne, że zimno i że pedałowaliśmy.
To było nie do opanowania i postanowiliśmy zdrzemnąć się w wiacie, co okazało się niemożliwe :(.
Tegoroczna edycja komarów jest aktywna rano, wieczór i w południe, w cieniu i w słońcu i pogryzieni musieliśmy szybko uciekać, przysypiając na kierownicach.
W tym momencie padł mi smartfon z Endomondo, a tym samym i aparat.
Miałem rezerwową starą Nokię i od tego momentu marne zdjęcia pochodzą z niej.
Przed Gross Neuendorf miałem nieciekawy epizod.
Nie spałem ponad dobę i cały czas na kręceniu.
W pewnym momencie doświadczyłem dziury w czasoprzestrzeni, w jednym momencie jechałem po ścieżce, a nie wiadomo kiedy teleportowałem się na krawędź skarpy, po której biegła ścieżka - miałem tzw. mikrosen.
To był sygnał, żeby znaleźć dobrą miejscówkę i trafiła się idealna - lądowisko dla UFO w Gross Neuendorf i dwie ławeczki.
Jak zalegliśmy o 5:00, padliśmy jak kamienie, ja obudziłem się o 6:15, Grzesiek przed 7:00.
To była dobra decyzja.
W znacznie lepszym stanie ruszyliśmy dalej wzdłuż "Oder-Neisse Radweg".
Oczywiście most kolejowy, gdzie miała być ścieżka nadal zamknięty z powodu "czegoś".
Po dojechaniu do Hohenwutzen wjechaliśmy na targowisko po polskiej stronie, gdzie w kawiarence wciągnęliśmy na śniadanie z Grześkiem po kawie, drożdżówce i pączku i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Choć jestem zadowolony ze swojego skórzanego siodełka, to po 220 km zacząłem czuć, że je mam, ale cieszę się, że nie czułem go tak jak inni już od początku ;).
Przy trasie pasie się mnóstwo owiec, są wśród nich jagniątka jak maskotki (zobaczcie, znalazłem jakoś czas na rekord i zrobienie zdjęcia owieczkom) :).
W wiacie przed Gartz odebraliśmy informację od koksów, że za 6 km strzeli im 400 i zbliżają się do Zielonej Góry, tymczasem ja miałem na liczniku "skromne" 301.
Jak ja się cieszę, że nie pojechałem dalej, tylko zawróciłem, bo zapewne bym zmarł.
Tu ciekawostka:
W 2011 roku samotnie biłem rekord 300 km, co zajęło mi ok. 14 godzin i do domu wróciłem prawie bez zmęczenia (jechałem w tempie 20-24 km/h bez szarpaniny, fotki, zwiedzanie), teraz jechaliśmy rwanym i niestabilnym tempem dochodzącym do 28 km/h, czasem nawet 30 kmh/h, a czas po 300 km miałem dziś...tylko o 20 minut krótszy niż w czasie mojego samotnego bicia rekordu.
Moja "samotna średnia": 21.21 km/h, moja "grupowa średnia szarpana": 22.05 km/h, różnica prawie żadna. Gdzie sens?
Wnioski?
Chłopaki, ja Was bardzo lubię, ale na bicie rekordów się więcej z Wami nie wybieram, co najwyżej na jakiś trening ;))).
Dalej niestety już była tylko walka z upałem, wiatrem i bólem zadu.
Myślałem, że po powrocie do Szczecina dokręcę jeszcze z Basią brakujące 40 km, ale tylko po nią pojechałem odebrać ją z pracy (była na rowerze), zakupiliśmy izotoniki w sklepie "1001 Piw", zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do domu.
Nie miałem już ani sił ani chęci spędzić kolejnych 2 godzin na siodełku w imę "czwórki z przodu rekordu", a oczy zamykały mi się na stojąco.
Oprócz powyższego do znużenia bardzo dołożył się upał, a ja upałów serdecznie nie znoszę.
Czy zamierzam jeszcze pokonać jakiś duży dystans ?
Na razie o tym nie myślę, ale ... wiecie, różnie bywa ;).
A to ślad trasy, ale część, bo niestety, Endomondo zdechło na 222 km, ale trasa była i tak generalnie "w te i we w te" ;)
Po co to robimy?
Może dlatego?
:)
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 7900 (kcal)
Kiedy samotnie biłem w 2011 rekord samotnego przejazdu na trasie 300 km, wiedziałem po co i chciałem to zrobić, chciałem sobie coś tam udowodnić przed 40-stką (że mogę mieć trójkę z przodu w rekordzie, póki mam trójkę z przodu w wieku) ;))).
Tym razem inicjatywa nie wyszła ode mnie, dałem się namówić na zbiorowe bicie rekordu 400 km zorganizowane przez Jarka "Gadzika" na trasie Szczecin - Bad Muskau - Zielona Góra.
Ja od początku zapowiadałem, że jadę tylko po stronie niemieckiej aż wybije 200 km i zawracam pokonując kolejne 200 km, bo nie lubię jeździć po polskich drogach i nie znoszę PKP i 6 godzin telepania się pociągiem z Zielonej Góry do Szczecina (a to tylko 220 km). Wolalem te 6 godzin przeznaczyć na wracanie rowerem do domu.
Ostateczny skład grupy:
1) Paweł "Misiacz" (czyli ja)
2) Jarek "Gadzik"
3) Jurek "Jurektc"
4) Adrian "Gryf"
5) Grzesiek "Hruby"
6) Piotrek "Rammzes"
7) Patryk "Zawiessza"
Start odbywał się w piątek o 15:30 z Głębokiego, ja natomiast postanowiłem nie forsować się jazdą po mieście i górkach na dojeździe do Mescherin przez Dobrą i Lubieszyn i pojechałem od razu do Mescherin, spotykając po drodze Adriana, z którym powoli pedałowaliśmy do celu.
Grupa miała nas wchłonąć jadąc równym, spokojnym tempem 24-25 km/h (równe ustalone tempo to ważny element przy biciu rekordów).
Misiacz i jego ciężki TIR w Mescherin (niestety, nie potrafię "na lekko", nie dość, że mój rower bez niczego waży 17,5 kg, to z piciem i innymi pierdołami ważył ok. 25 kg, czyli tyle, co ponad 3 współczesne rowery szosowe ;))).
Tak się akurat złożyło, że TIR-a miałem tylko ja, reszta to rowery szosowe bądź zapakowane rozsądnie.
Czekało mnie ciężkie zadanie!
Kiedy zatrzymaliśmy się z Adrianem na popas w wiacie przed Schwedt, okazało się, że ... grupa już się do nas zbliża!
Zastanawialiśmy się, z jaką prędkością pędzą, bo na pewno nie z zakładaną!
Kiedy dojechaliśmy za Schwedt, grupa była już tylko 300 m za nami, ale zatrzymali się na popas.
Ja nie zamierzałem do tych oszołomów dołączać wcześniej niż to konieczne, bo w ich tempie swoim czołgiem to ja bym nie dojechał nawet na wysokość Osinowa Dolnego :))).
Nie minęło wiele czasu, gdy na zakręcie dostrzegliśmy pędzący (naprawdę pędzący) peleton!
Wpadli spoceni jak szczury, pot lał się z każdego, bo...zasuwali 30 km/h...nie ma co, idealne tempo na przejechanie 400 km!
Z tego, co usłyszałem, niektórzy mieli już dość...
Dobrze, że nie stawiłem się na Głębokim.
Podobno sprawcy są na pierwszym planie i "suszą zęby", ale są to oczywiście niesprawdzone pogłoski ;))).
Oczywiście przy takim obrocie sprawy nie należało oczekiwać, że będziemy jechać zakładanym tempem, bo wyszło, że jedziemy ok. 28 km/h, a przy parnej i gorącej pogodzie nie za dobrze do wróżyło.
Po dojechaniu do Hohenwutzen powiedziałem, że ja dalej jadę sam, bo to nie jest prędkość na bicie rekordu, którą bym wytrzymał przez kilkaset km, podobnie zresztą powiedział Grzesiek i sytuacja troszkę się uspokoiła, ale co się naszarpaliśmy, tego mięśnie już nie zapomną.
Na wysokości Gozdowic trafiliśmy na otwarty jeszcze "Imbiss" i niektórzy z koksów zakupili sobie po izotoniku ;).
Po przejechaniu ponad 140 km Jarek bardzo mądrze zarządził, że robimy sobie godzinny odpoczynek w McDonaldzie w Kostrzynie, aby uzupełnić kalorie, wpompować kofeinę i opłukać twarze z soli i muszek, których było zatrzęsienie i właziły wszędzie, nawet pod okulary!
Ja i moje mięśnie są "Gadzikowi" wdzięczne za to, inni pewnie też mają podobne zdanie.
Zdjęcie marnie wyszło, ale zamieszczam dla celów dokumentacji.
O dziwo, dalsza jazda ciemną nocą na lampach na trasie "Oder-Neisse" to była czysta przyjemność.
Temperatura świetna, tempo jak należy...no i ten klimat, kiedy oświetlona grupa przemieszcza się w ciemności.
Trzeba było tylko uważać na jeże, które właziły na drogę.
Jeden pewnie podrzucił igłę i mieliśmy łatanie dętki Patryka.
Po dojechaniu do Fraknfurtu podtrzymałem swoją decyzję i ruszyłem w powrotną drogę, a choć lekko pod wiatr, to już tempem zbliżonym do tego, które lubi mój organizm i mój TIR ;).
Okazało się, że do mnie chciał się jeszcze dołączyć Grzesiek i Patryk, co mnie bardzo ucieszyło.
Pożegnaliśmy się i koksy ruszyły na południe, a grupa umiarkowanych na północ, w kierunku na Lebus i dalej ;).
W Kostrzynie Patryk uznał, że pokonanie ponad 200 km to i tak jego rekord życiowy i mu starczy i rozsądnie stwierdził, że udaje się na stację kolejową.
My z Grześkiem ruszyliśmy dalej.
Zaczęło świtać...
Zrobiło się zimno, więc włożyliśmy na siebie, co tylko się dało (zdjęcie demo robione już w domu, ale tak jechałem jakiś czas) ;).
Gdy dochodziła godzina 4:00, zaczął nas morzyć sen, nieważne, że zimno i że pedałowaliśmy.
To było nie do opanowania i postanowiliśmy zdrzemnąć się w wiacie, co okazało się niemożliwe :(.
Tegoroczna edycja komarów jest aktywna rano, wieczór i w południe, w cieniu i w słońcu i pogryzieni musieliśmy szybko uciekać, przysypiając na kierownicach.
W tym momencie padł mi smartfon z Endomondo, a tym samym i aparat.
Miałem rezerwową starą Nokię i od tego momentu marne zdjęcia pochodzą z niej.
Przed Gross Neuendorf miałem nieciekawy epizod.
Nie spałem ponad dobę i cały czas na kręceniu.
W pewnym momencie doświadczyłem dziury w czasoprzestrzeni, w jednym momencie jechałem po ścieżce, a nie wiadomo kiedy teleportowałem się na krawędź skarpy, po której biegła ścieżka - miałem tzw. mikrosen.
To był sygnał, żeby znaleźć dobrą miejscówkę i trafiła się idealna - lądowisko dla UFO w Gross Neuendorf i dwie ławeczki.
Jak zalegliśmy o 5:00, padliśmy jak kamienie, ja obudziłem się o 6:15, Grzesiek przed 7:00.
To była dobra decyzja.
W znacznie lepszym stanie ruszyliśmy dalej wzdłuż "Oder-Neisse Radweg".
Oczywiście most kolejowy, gdzie miała być ścieżka nadal zamknięty z powodu "czegoś".
Po dojechaniu do Hohenwutzen wjechaliśmy na targowisko po polskiej stronie, gdzie w kawiarence wciągnęliśmy na śniadanie z Grześkiem po kawie, drożdżówce i pączku i ruszyliśmy w dalszą trasę.
Choć jestem zadowolony ze swojego skórzanego siodełka, to po 220 km zacząłem czuć, że je mam, ale cieszę się, że nie czułem go tak jak inni już od początku ;).
Przy trasie pasie się mnóstwo owiec, są wśród nich jagniątka jak maskotki (zobaczcie, znalazłem jakoś czas na rekord i zrobienie zdjęcia owieczkom) :).
W wiacie przed Gartz odebraliśmy informację od koksów, że za 6 km strzeli im 400 i zbliżają się do Zielonej Góry, tymczasem ja miałem na liczniku "skromne" 301.
Jak ja się cieszę, że nie pojechałem dalej, tylko zawróciłem, bo zapewne bym zmarł.
Tu ciekawostka:
W 2011 roku samotnie biłem rekord 300 km, co zajęło mi ok. 14 godzin i do domu wróciłem prawie bez zmęczenia (jechałem w tempie 20-24 km/h bez szarpaniny, fotki, zwiedzanie), teraz jechaliśmy rwanym i niestabilnym tempem dochodzącym do 28 km/h, czasem nawet 30 kmh/h, a czas po 300 km miałem dziś...tylko o 20 minut krótszy niż w czasie mojego samotnego bicia rekordu.
Moja "samotna średnia": 21.21 km/h, moja "grupowa średnia szarpana": 22.05 km/h, różnica prawie żadna. Gdzie sens?
Wnioski?
Chłopaki, ja Was bardzo lubię, ale na bicie rekordów się więcej z Wami nie wybieram, co najwyżej na jakiś trening ;))).
Dalej niestety już była tylko walka z upałem, wiatrem i bólem zadu.
Myślałem, że po powrocie do Szczecina dokręcę jeszcze z Basią brakujące 40 km, ale tylko po nią pojechałem odebrać ją z pracy (była na rowerze), zakupiliśmy izotoniki w sklepie "1001 Piw", zjedliśmy pizzę i wróciliśmy do domu.
Nie miałem już ani sił ani chęci spędzić kolejnych 2 godzin na siodełku w imę "czwórki z przodu rekordu", a oczy zamykały mi się na stojąco.
Oprócz powyższego do znużenia bardzo dołożył się upał, a ja upałów serdecznie nie znoszę.
Czy zamierzam jeszcze pokonać jakiś duży dystans ?
Na razie o tym nie myślę, ale ... wiecie, różnie bywa ;).
A to ślad trasy, ale część, bo niestety, Endomondo zdechło na 222 km, ale trasa była i tak generalnie "w te i we w te" ;)
Po co to robimy?
Może dlatego?
:)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
360.46 km (2.00 km teren), czas: 16:21 h, avg:22.05 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 7900 (kcal)
K o m e n t a r z e
Witam!
Misiacz powiem krótko. JESTEŚ WIELKI!!! Jesteśmy prawie w tym samym wieku (ja mam 43) ale dla mnie tego typu wyczyny są nieosiągalne. To mistrzostwo świata! Szczerze Ci gratuluję i chylę głowę. Powodzenia SnapPack - 19:45 wtorek, 25 czerwca 2013 | linkuj
Misiacz powiem krótko. JESTEŚ WIELKI!!! Jesteśmy prawie w tym samym wieku (ja mam 43) ale dla mnie tego typu wyczyny są nieosiągalne. To mistrzostwo świata! Szczerze Ci gratuluję i chylę głowę. Powodzenia SnapPack - 19:45 wtorek, 25 czerwca 2013 | linkuj
Po co ? Wiadomo - osobista satysfakcja. Gratuluję wspaniałej sprawności sportowej. Ciekawy jestem ile kilogramów Misiacza zabrakło na mecie ?
jotwu - 19:24 środa, 19 czerwca 2013 | linkuj
Gratuluję dystansu!!! może ja też kiedyś tego dokonam ?
mimoza15 - 09:05 środa, 12 czerwca 2013 | linkuj
Nic dodać, nic ująć, szacun wielki... Gratuluję dystansu. Takie wpisy zachęcają do takich wyczynów, ale od planów do realizacji dzielą setki kilometrów.
Pozdrawiam benasek - 21:49 poniedziałek, 10 czerwca 2013 | linkuj
Pozdrawiam benasek - 21:49 poniedziałek, 10 czerwca 2013 | linkuj
Oczywiście - gratulacje dla wszystkich uczestników.
Misiacz , tak między nami , to nie wiedziałem że jesteś taki "wariat".
A tak przy okazji to powiedz szczerze - jaki dystans planujesz na 50-cio lecie?
I pozdrowienia dla tych którzy nie tylko planują ale i realizują wielkie wyzwania.
Ja osobiście pozostaję na etapie planowania.
siwobrody - 20:04 poniedziałek, 10 czerwca 2013 | linkuj
Misiacz , tak między nami , to nie wiedziałem że jesteś taki "wariat".
A tak przy okazji to powiedz szczerze - jaki dystans planujesz na 50-cio lecie?
I pozdrowienia dla tych którzy nie tylko planują ale i realizują wielkie wyzwania.
Ja osobiście pozostaję na etapie planowania.
siwobrody - 20:04 poniedziałek, 10 czerwca 2013 | linkuj
Gratki Paweł. Też już się nauczyłem, że na daleką trasę nie ma co się szarpać z wysokim tempem, bo później i tak mocno spadnie :)
Hubi75 - 12:37 poniedziałek, 10 czerwca 2013 | linkuj
Misiacz nie fantazjuj. Do Lebus jechałam trasą Odra-Nysa, nie ma siły, żeby wyszło 440 km, droga powrotna była po prostu o ponad 60 km dłuższa. ;)
ula - 18:38 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Dziękuję za wspólną jazdę. Miało być 400 a wyszło 377 ze średnią 24,5 z czego jestem bardzo dumny :) 400 nie ucieknie. Po pierwszych 100 ze średnią 28 głowa chciała ale noga nie podawała :)
Hruby - 17:30 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Hruby - 17:30 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
zagadka:
jeżeli Ula w drodze powrotnej przejechała 220km, to ile wynosił jej cały dystans ???
gad/jarek - 17:07 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
jeżeli Ula w drodze powrotnej przejechała 220km, to ile wynosił jej cały dystans ???
gad/jarek - 17:07 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Nie obowiązkowym tylko przyjemnym :) gonieniu heheheh
Misiaczu teraz to juz nie ważne co było i jak było ważne jest tylko to, że Ci co chceli to maja 4 z przodu :) jurektc - 11:03 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Misiaczu teraz to juz nie ważne co było i jak było ważne jest tylko to, że Ci co chceli to maja 4 z przodu :) jurektc - 11:03 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Z tego wszystkiego zapomniałam pogratulować Ci nowej życiówki, do 400 km już tylko rzut beretem. ;)
ula - 10:48 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Ale marudzicie! A wszystko przez nastawienie na konkretny kilometraż, no i sporą grupę. Wiadomo, że im więcej osób, tym trudniej się zgrać, gdyż każdy ma swój styl i czasem trudno się dopasować. Mimo wszystko nie macie co narzekać, ja od Lebus musiałam jechać przez pagórkowaty MOL z koszmarnie przeskakującym łańcuchem, w sumie 220 km drogi powrotnej, myślałam, że dostanę szału.
ula - 10:42 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Na pytanie po co „to” klego, Lewy moim zdaniem idealnie trafił z odpowiedzią. Ale można tez tak, (miałem 30 lat chciałem 300 ‘’ wiedziałem po co i chciałem to zrobić, chciałem sobie coś tam udowodnić przed 40-stką (że mogę mieć trójkę z przodu w rekordzie, póki mam trójkę z przodu w wieku) ;))).” ) teraz masz 40 dla czego do tego nie podejść tak samo ??
Rower a raczej dobór roweru do takiego dystansu na pewno jest bardzo ważny bo nikt nie chce targać nawet 1 grama więcej niż trzeba ale nie Misiacz on musi mieć pełny ekwipunek (pozostali podeszli rozsądnie) . Jak wiesz start był na głębokim o 15:30 gdyby cała ekipa była na starcie nie trzeba byłoby was gonić . Po za tym jechaliście z Gryfem cały czas 25 km/h bo tak powiedział nam Gryf my jadąc 30km/h potrzebowaliśmy 85 km żeby was dogonić. Gdybyśmy jechali tak jakie były założenia to byśmy się nie spotkali kolego więc nie dziw się że byliśmy spoceni bo ta zasługa jest wasza
Tempo faktycznie na początku było troszkę za wysokie co Jareczkowi było zgłaszane nie raz ale gdy wiatr wieje w plecy słoneczko pieknie świeci a pulsometr pokazuje 120 pulsu to znaczy ze nie wkładamy wysiłku. Okazało się jednak że nie wszyscy tak myślą. Dla tego kierownik zredukował prędkość i od tego momentu aż do końca trasy utrzymywaliśmy 25km/h a nie 28.
Już na głębokim część ekipy zakładała że nie jedzie do 4 z przodu bo nie są na tyle przygotowani więc decyzje te podjeli przed startem. Zreszta ja sam tez nie wierzyłem że dam rade.
Co do przerwy tej na 140 km piszesz że rozsądne było to godzinne relaksowanie się ale jak się póżniej okazało nie wszyscy tak myśleli. Ja się w temacie nie wypowiem. Byłem tylko jednym małym elementem tej wyprawy a że kierownik tak zarządził więc tak było i już. Jak widzisz klego w grupie musi panować zamordyzm heheh bo tylko wtedy jest możliwy do osiągnięcia cel
jurektc - 08:53 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Rower a raczej dobór roweru do takiego dystansu na pewno jest bardzo ważny bo nikt nie chce targać nawet 1 grama więcej niż trzeba ale nie Misiacz on musi mieć pełny ekwipunek (pozostali podeszli rozsądnie) . Jak wiesz start był na głębokim o 15:30 gdyby cała ekipa była na starcie nie trzeba byłoby was gonić . Po za tym jechaliście z Gryfem cały czas 25 km/h bo tak powiedział nam Gryf my jadąc 30km/h potrzebowaliśmy 85 km żeby was dogonić. Gdybyśmy jechali tak jakie były założenia to byśmy się nie spotkali kolego więc nie dziw się że byliśmy spoceni bo ta zasługa jest wasza
Tempo faktycznie na początku było troszkę za wysokie co Jareczkowi było zgłaszane nie raz ale gdy wiatr wieje w plecy słoneczko pieknie świeci a pulsometr pokazuje 120 pulsu to znaczy ze nie wkładamy wysiłku. Okazało się jednak że nie wszyscy tak myślą. Dla tego kierownik zredukował prędkość i od tego momentu aż do końca trasy utrzymywaliśmy 25km/h a nie 28.
Już na głębokim część ekipy zakładała że nie jedzie do 4 z przodu bo nie są na tyle przygotowani więc decyzje te podjeli przed startem. Zreszta ja sam tez nie wierzyłem że dam rade.
Co do przerwy tej na 140 km piszesz że rozsądne było to godzinne relaksowanie się ale jak się póżniej okazało nie wszyscy tak myśleli. Ja się w temacie nie wypowiem. Byłem tylko jednym małym elementem tej wyprawy a że kierownik tak zarządził więc tak było i już. Jak widzisz klego w grupie musi panować zamordyzm heheh bo tylko wtedy jest możliwy do osiągnięcia cel
jurektc - 08:53 niedziela, 9 czerwca 2013 | linkuj
Wielkie gratulacje ode mnie, sam mam max. dystans 367km, więc praktycznie to samo. Przejechałem to z Gadzikiem spokojnie i nie byłem mocno zmęczony wtedy, więc równomierne tempo czyni cuda. Ja na pytanie: "po co?" odpowiadam: dla chwały, własnej satysfakcji i żeby było co wnukom opowiadać... ;)
Na drugi raz zminimalizuj ilość ładunku, bo to mocno pomaga. I czerwiec to średnia pora na takie eskapady...
Tak czy inaczej podziwiam i gratuluję! :D lewy89 - 22:14 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Na drugi raz zminimalizuj ilość ładunku, bo to mocno pomaga. I czerwiec to średnia pora na takie eskapady...
Tak czy inaczej podziwiam i gratuluję! :D lewy89 - 22:14 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
http://tvp.info/informacje/rozmaitosci/puchacz-odwolal-impreze-na-odrzanskim-moscie/11243650
monter61 - 20:42 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Coś czuję, że to nie jest twoje ostatnie słowo w sprawie rekordu Dzięki Bogu wróciłeś cały i zdrowy, bo kto by Ciebie zastąpił :) Szaleństwo :))))))
Spinka - 20:33 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Brawo. Ja czaję się dopiero na 300, tylko czekam na odpowiedni moment.
miciu22 - 19:56 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Wielki szacunek i gratulacje! Wspaniały wyczyn, podziwiam, wierzę w następne!
haniamatita - 18:12 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Gratuluję!!!! Rewelacja!!!! Podziwiam!!!! Następnym razem jadę z Wami. Ja w tym roku zamierzam zmierzyć się z 300 km.
Basik - 17:45 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Basik - 17:45 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
niezły wyczyn. Ilu z grupy pojechało do Zielonej Góry ? Powinni już być w pociągu do Szczecina.
Z jazdy w grupie szybko się wyleczyłem. Przedkładam nadto samotne wypady... 4gotten - 17:15 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Z jazdy w grupie szybko się wyleczyłem. Przedkładam nadto samotne wypady... 4gotten - 17:15 sobota, 8 czerwca 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!