MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Po Polsce

Dystans całkowity:1901.43 km (w terenie 418.24 km; 22.00%)
Czas w ruchu:99:26
Średnia prędkość:17.07 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma kalorii:24983 kcal
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:35.88 km i 3h 12m
Więcej statystyk

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 2.

Poniedziałek, 11 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...


Po dość długiej nocnej biesiadzie towarzystwo troszkę pospało. Ja obudziłem się o godzinie 6:00, jako że z imprezy zawinąłem się wcześniej. Dobrze się złożyło, bo jako osobnik lubiący „slow life” (niekoniecznie mogący takie „slow life” prowadzić) miałem czas na kąpiel, śniadanie i spakowanie się. ;)))
Temperatura, jaka widniała na termometrze na podwórzu była lekko przerażająca i to się czuło.

Reszta ekipy powoli wysnuwała się z łóżek i dochodziła do siebie. Nie to, żeby ktoś przesadził na grillu, naprawdę była to łagodna i kulturalna kolacja. ;) Niespiesznie się zbierając, do wyjazdu gotowi byliśmy około godziny 11:00.

Ustaliliśmy, że pojedziemy na początek wszyscy razem do Schwedt, a potem reszta swobodnie się odłączy, gdyby tempo Basi i moje okazało się zbyt spacerowe (nie okazało się – do Szczecina przyjechaliśmy razem).
Wyjeżdżamy z Piasku.

W Basię tego dnia jakby wstąpiły nowe siły i od czasu do czasu wyrywała się do przodu!

W międzyczasie Marek „Emem” odłączył się od nas i pojechał do Chojny spotkać się z kolegą. Obiecał, że nas dogoni i słowa dotrzymał (dojechał w Gartz).
Spokojnie jadąc, ale też i nie strasznie spacerowo dotarliśmy do Krajnika, żeby zatankować do bidonów wodę mineralną „Kinga” (rewelacja na upały na rowerze, daje kopa!). Po zatankowaniu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy do Schwedt.
Według moich informacji centrum handlowe „Oder Center” było ostatnio otwierane również w niedzielę, więc pojechaliśmy tam, aby dokupić do domu zapas przedniego hiszpańskiego wina odmian Valdepenas i Tempranillo, które mieliśmy na grillu. Ku naszemu rozczarowaniu centrum było zamknięte, a zamiast tego na parkingu zorganizowany był „pchli targ”, gdzie sprzedawano mydło i powidło, ale wina już nie.
Jako, że oddaliliśmy się nieco od rzeki, zaproponowałem trasę przez Vierraden do Gatow, gdzie po przejechaniu przez most można wjechać na znaną nam już ścieżkę wzdłuż kanału. Trasa okazała się ciekawa (bo jej nie znaliśmy).
Potem ścieżką zaczęliśmy zbliżać się do Freidrichsthal, ale dwójka łakomych osobników zatrzymała się na leśne maliny.
Imiona winowajców to Basia „Misiaczowa” i Adrian „Gryf”. ;)
No to i ja się zatrzymałem…;)

Potem znów mieliśmy tradycyjny postój w wiacie we Friedrichsthal, gdzie na pogawędkach zeszło nam sporo czasu, a Basia „Rudzielec” wprawiała w osłupienie Niemców swoim gromkim okrzykiem „KOMMMM HIEERRRR!!!” ;)))
Po odpoczynku ruszyliśmy do Gartz. Po drodze moją Basię dziabnęła osa, na szczęście nic złego z tego nie wyniknęło.
W Gartz zatrzymaliśmy się na kolejną przerwę przy budce gastronomicznej.


W międzyczasie dowiedzieliśmy się, że Marek jest tylko 6 km za nami, więc z przyjemnością wydłużyliśmy postój, ja zaś poszedłem sprawdzić menu w budce i co się okazało?!
Można tam było kupić nasze (moje i Basi) ulubione bułeczki rybne Fischbrötchen, które z taką lubością codziennie zajadaliśmy w czasie naszej tegorocznej rowerowej podróży po wyspie Rugia (klik).
Nie spodziewałem się żadnych rewelacji, ale tak pysznej dawno nie jadłem. Sargath, polecam jeśli nadal poszukujesz tej jednej, jedynej, niepowtarzalnej…bułki! ;)))
Ta była ze śledziem Bismarck, cebulką, ogórkami i z pysznym sosem, a dodatkowo bułka była ciepła i chrupiąca. Koszt to 2,40 EUR.
.
Po dołączeniu do nas przez Marka pojechaliśmy do Mescherin, gdzie poznaliśmy kolejną sympatyczną rowerzystkę - Anię, żonę Adriana „Gryfa”.
Spotkanie w Mescherin. © Misiacz

W tym czasie niewyżyty Marek, którego rozpierała energia pomknął zupełnie inną drogą do przodu i zniknął nam z oczu.
Długo się naczekał, bo na nabrzeżu kilkoro z nas chciało sprawdzić, jak się jeździ rowerem Ani z przerzutką bębnową. Powiem, że to wygodne.
Po jazdach testowych Państwo „Gryfowie” postanowili nas odprowadzić pod górkę do Staffelde i dalej do Neurochlitz. W końcu odnalazł się i Marek. ;)))
To pożegnalna fotka w Neurochlitz…albo i dwie fotki, bo na jednej z nich Piotrek wyszedł …eee…połowicznie, Adrian od zadu strony...

…a na drugiej jest już Adrian, ale Piotrek zniknął. ;)))

Po pożegnaniu się z Adrianem ruszyliśmy w stronę Szczecina. Grupa się nieco rozciągnęła, a my z Basią musieliśmy zatrzymać się na stacji Lotos przed Kołbaskowem. Byliśmy mile zaskoczeni, kiedy po kilku minutach wrócił po nas Piotrek „Bronik”, żeby sprawdzić, czy wszystko OK. Basia „Rudzielec” oczekiwała gdzieś na poboczu. Dziękujemy, a to dlatego, że pod koniec trasy grupy się często rwą i każdy pędzi w swoją stronę. Tu tak nie było…

W Szczecinie pożegnaliśmy „Emema” i „Rudzielca” i wraz z „Bronikiem” wróciliśmy na Pomorzany (okazało się, że mieszkamy całkiem blisko siebie).
Wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę, był rewelacyjny, relaksujący, nikt nigdzie nie gnał, nikt nikogo nie poganiał i naprawdę już dawno nie czuliśmy się z Basią tak dobrze!

Raz jeszcze dziękujemy wszystkim za towarzystwo, Basi „Rudzielcowi” za organizację, a pani Dorocie z agroturystyki w Piasku za gościnę!


:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.10 km (2.00 km teren), czas: 04:01 h, avg:17.70 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1381 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Leśniczówka „Piasek” (BS+RS). DZIEŃ 1.

Sobota, 9 lipca 2011 | dodano: 11.07.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pod hasłem dnia „W Krajniku Dolnym NIE MA GAZET!” ;)))



Swego czasu rozmawialiśmy na GG z Basią „Rudzielcem102” z forum Rowerowego Szczecina (RS), jakby to było fajnie pojechać gdzieś z ekipą na co najmniej 2 dni (nocleg, grill, piwko przed snem).
Myślałem o agroturystyce w Leśniczówce „Piasek” (klik), gdzie miałem już przyjemność gościć wcześniej w roku 2008.
No i tylko na myśleniu się u mnie tym razem skończyło…;)))

Tymczasem Basia „Rudzielec102” wzięła sprawy w swoje kierownicze ręce i pewnego dnia oznajmiła mi, że wszystko już załatwione, noclegi zarezerwowane i jedziemy! Z miłą chęcią przyłączyliśmy się do ekipy, tym bardziej, że organizacja nie była po mojej stronie i mogłem zająć się wyłącznie relaksującą jazdą do oczekującego na mnie pokoju. Dodam, że na wyjazd wybrała się również moja „osobista” Basia, po raz pierwszy z sakwami i to na spory jak na nią dystans (przypomnę, że na rowerze „na poważnie” zaczęła jeździć w marcu tego roku).

Grupa składała się z 6 osób:
1) Basia „Rudzielec102” (z RS, a czy nadal z BS? ;)))
2) Basia „Misiaczowa” (fanklub BS + RS ;)))
3) Misiacz (BS, RS)
4) Adrian „Gryf” (BS)
5) Piotrek „Bronik” (RS)
6) Marek „Emem” (RS)
Miał jeszcze jechać z nami Krzysiek „Monter61”…ale nie pojechał.

Na wstępie oznajmiliśmy, że ze względu na dość spacerowe tempo mojej Basi nie chcemy spowalniać całej grupy, w związku z czym najlepiej, jeśli spotkamy się u celu, czyli w Piasku. Chcieliśmy jednak wszyscy spotkać się na miejscu zbiórki o godzinie 8:15 pod Lidlem na Mieszka.

Tłoku nie było, bo Basia robi zdjęcie, a Emem z powodu „pracowitej” nocy nie obudził się na czas i miał dojechać osobno. ;))) Na zdjęciu Bronik, Rudzielec102 i Misiacz.
Powiedzieliśmy sobie „do zobaczenia w Piasku” i szybsza część ekipy odjechała. My z Basią snuliśmy się jak ślimaki i zanim ruszyliśmy, zawitaliśmy jeszcze do toalet na pobliskiej stacji.

Jeśli dobrze pamiętam, to tak na serio wystartowaliśmy o 8:45. Omijając główną drogę na Kołbaskowo, pojechaliśmy trasą równoległą przez Smolęcin. Upał wzrastał, droga jak sinusoida i poczuliśmy, że trzeba dokupić wody (zrobiliśmy to w Kołbaskowie, przed wjazdem do Niemiec i była to dobra decyzja…a i tak dość ciężkie sakwy zrobiły się jeszcze cięższe…;)))
Od Kołbaskowa musieliśmy niestety jechać ruchliwą drogą przez Rosówek, gdzie wjechaliśmy do Niemiec.
Na szczęście w Neurochlitz mogliśmy opuścić trasę główną i zjechaliśmy na boczną dróżkę.

Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu zauważyłem, że Polacy budują ścieżkę rowerową od Pargowa do granicy!!!
Zawsze trzeba było tam przedzierać się polami, a tu niespodzianka!

Jadąc dalej gładziutką asfaltówką dotarliśmy do Staffelde, gdzie w pobliżu kurhanu zrobiliśmy sobie przerwę.


Stamtąd dotarliśmy do Mescherin, a dalej pojechaliśmy ścieżką „Oder-Neisse Radweg” do Gartz, by dotrzeć do Freidrichsthal, gdzie znajduje się wiata zachęcająca do zrobienia sobie przerwy.

Z Friedrichsthal lasem dojechaliśmy do kanału prowadzącego do Schwedt.

Przejechaliśmy przez drewniany mostek, aby lewą stroną kanału dojechać do mostu w Schwedt.

Ze Schwedt do Piasku jest jakieś 15 km, więc całkiem blisko i zakup napojów na wieczór w tym miejscu wydał się nam rozsądną decyzją. Nie wiem, czy w sobotę w Niemczech było jakieś święto, ale większość sklepów była pozamykana, na szczęście REWE przy moście było otwarte. Zakupiłem piwko dla siebie, a dla Basi białe wino na wieczór.

Teraz może parę słów o tym piwku (niezainteresowanym proponuję pominąć ten akapit). Niedobrze się zaczęło dziać i w państwie niemieckim. O tym, że nasze piwa to obecnie prawie sama chemia (do tego, aby powstawała piana stosuje się …chemiczne spieniacze) znawcy tematu dobrze wiedzą. Nam, mieszkającym przy granicy zawsze pozostaje możliwość wyskoczenia do za miedzę i zakupienia chmielowego napoju warzonego przez niemieckie browary zgodnie z Prawem o Czystości Piwa.
Niestety, unijne urzędnicze barany potrafią i to zepsuć i nawet Niemcy zaczęli się temu gdzieniegdzie poddawać, gdyż „Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w roku 1987 uchylił zakaz używania nazwy "piwo" dla napojów warzonych z dodatkami nie odpowiadającymi prawu czystości …Sąd administracyjny uznał, że czas zmienić przepisy, gdyż nie służą one ochronie zdrowia konsumentów, a ich znaczenie sprowadza się jedynie do „zachowania tradycji” (więcej w powyższym linku):
Krótko mówiąc, ponieważ z naklejek poniższych produktów zniknął napis o czystości produktu „Gebraut nach dem deutschen reinheitsgebot”, tym samym znikają one i z mojej listy zakupów:
1) Lübzer
2) Wernesgrüner
To się czuje w trakcie degustacji i nazajutrz…;(
Na szczęście nadal nie jest to powszechna praktyka, a co bardziej chciwych browarów i większość jeszcze trzyma się tradycji.

Po zakupach przejechaliśmy na mały rekonesans po centrum i skierowaliśmy się w stronę oddalonego o 3 km Krajnika Dolnego.

W tym samym czasie dostaliśmy SMS od Basi „Rudzielca”, że są już w Piasku i jadą szukać jakiegoś jeziora do kąpieli.
Doszliśmy do wniosku, że tak bardzo w tyle nie zostaliśmy.
Basia „Misiaczowa" stwierdziła, że skoro w Piasku będziemy około godziny 16:00, to warto kupić sobie w Krajniku jakieś gazetki, poleżeć i poczytać. Hehe…spróbujcie w Krajniku kupić gazetę!!! Jeździliśmy od sklepiku do sklepiku, nigdzie gazet. Wreszcie w jednym z nich Basia zapytała, gdzie te gazety są. Odpowiedź była taka:
- W Krajniku NIE SPRZEDAJE SIĘ GAZET! ;)
Nie mogliśmy w to uwierzyć, ale pozostawała opcja, że przecież na stacji benzynowej to zawsze coś jest.

Stacja benzynowa w Krajniku do widoczny na zdjęciu rząd stanowisk do tankowania i …mała kanciapa z kasą, gdzie siedziała pani i stał znudzony pan. To całe wyposażenie.
Faktycznie…w Krajniku Dolnym NIE MA GAZET! ;)))
No nic, ruszyliśmy dalej drogą wiodącą na Chojnę. Upał był już solidny, sakwy obciążone, a podjazd długi i upierdliwy. Jak w górach. Skręcenie z drogi głównej na Krajnik Górny nic nie zmieniło (poza nawierzchnią na bardziej zniszczoną) - cały czas trzeba mozolnie piąć się pod górę.

Mordęga kończy się dopiero na wysokości wsi Raduń, odkąd prawie cały czas już można zjeżdżać do Piasku prawie nie pedałując. No i dobrze, bo Basia była już nieźle zmachana i od czasu do czasu trzeba było korzystać z urządzenia do wspomagania „Misiacz1972”. ;)
Wreszcie dotarliśmy do Piasku, gdzie udaliśmy się jeszcze do miejscowego sklepiku (doskonale zaopatrzony). W leśniczówce czekał już na nas pokój (bajzel w nim szybko i sprawnie sami stworzyliśmy). Poniżej kilka fotek z rekonesansu po agroturystyce.



Nasze pojazdy chwilowo zaparkowaliśmy przed wejściem. Na noc zostały zamknięte w hali.

Gospodarze mają tu ładnie urządzone tereny zielone, jest staw, ptaszarnia, kojec ze świnkami wietnamskimi (dla miłośników egzotycznej fauny).

Kiedy pod wieczór zjechała się całą drużyna, można było wybrać się na grilla.

Gospodarze przygotowali nam również drewno na ognisko. Było przykryte plandeką, za co dziękujemy, ponieważ nad Piaskiem przeszła ogromna burza.
Nam to jednak nie przeszkadzało, ponieważ siedzieliśmy w wiacie i doskonale się bawiliśmy!

Marek pilnuje mięsiwa.

Adrian się rozmarzył, a Basia kombinuje coś przy aparacie.

Jedzenie było przednie, wino znakomite, obok płonęło ognisko, humory dopisywały!
To był super dzień!!!



;) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 75.49 km (2.00 km teren), czas: 04:51 h, avg:15.56 km/h, prędkość maks: 41.60 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1490 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(18)

Mrągowo. Znów na rowerze teściowej...

Piątek, 22 kwietnia 2011 | dodano: 22.04.2011Kategoria Po Polsce, Mazury na rowerze teściowej
Święta wiążą się w tym roku z wyjazdem do teściowej na Mazury. Po 10 godzinach jazdy samochodem wylądowałem wczoraj w Mrągowie (560 km u nas się tyle jedzie, mniej więcej w tym samym czasie docieram ze Szczecina do Strasburga we Francji, tyle, że tam jest ok. 1100 km).
W piątek po południu czas na rowerek. Rowerek teściowej oczywiście. Odkurzyłem, napompowałem, nasmarowałem i w drogę.
Może kompozycja strój-rower (w różowe kwiatki) niezbyt udana, ale co tam - grunt, że to rower! ;)))
Ruszam!

Miasteczko country - Mrongoville.

Przed PRL-owskim ośrodkiem wczasowym.

Tej estakady jeszcze niedawno tu nie było. Powstaje tu obwodnica Mrągowa.

Zabytki mechaniki w Galerii "Wilmowski". W tle czujny wilczur, ale nie drze japy bez powodu, tylko daje do zrozumienia "pamiętaj, że tu jestem". ;)

Nad jeziorem Czos.

Mój pojazd. Druga strona jeziora.
Rower: Dane wycieczki: 12.00 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Trafiłem ze Szczecina do Mrągowa i ...

Sobota, 19 marca 2011 | dodano: 19.03.2011Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce
Podczas, gdy moje szczecińskie Cyborgi robią właśnie w tej chwili wypadzik na 300 km, ja tkwię w Mrągowie na Mazurach z wizytą u mamy Basi.
Miałem nawet pomysł „podprowadzić” jej miejski rowerek i gdzieś wyskoczyć, bo po 3 dniach mojego „niejeżdżenia” miałem już zapytania, co się stało, że „przestałem jeździć”, ;)))
Ku mojemu zaskoczeniu zaczął padać jednak deszcz, a gdy rano otworzyłem oczy, szary świat za oknem pokrywała śniegowa ciapowata breja.
W tej sytuacji narażanie roweru teściowej na pobrudzenie nie wydawało się zbyt rozsądnym pomysłem. ;)))
Wziąłem więc przykład z dzielnych trenażerowców i potuptałem do parku nad jeziorem Czos, by choć trochę zrekompensować cyklotyczne braki. Fakt, że nie miałem temperatury jak w pokoju, nie leciał też w TV żaden „ambitny” film typu „Barwy nieszczęścia”, który mógłby mnie nakręcić tak, że mógłbym wpisać z 200 km i średnią 30 km/h.
Zamiast tego najpierw dobrałem się do lodowatej w dotyku maszyny tego typu…
Stacja nr 1. Marągowo. © Misiacz

…i do kolejnej…
Stacja nr 2. Mrągowo. © Misiacz

…potem jeszcze do kolejnej, aż wreszcie JEST!!!
Stacja nr 3. Trenażer dla twardzieli. Mrągowo. © Misiacz

Znalazłem prawdziwy, polowy trenażer - cóż za cudowne uczucie - i nawet mimo tego, że nie było możliwości regulowania wysokości siodełka, to czułem się spełniony, mając błogą świadomość, że mogę zrobić wpis na Bikestats.
Po prostu dałem czadu! ;)
Od wpisywania kilometrów się jednak powstrzymałem, pozostawiam to ambitniejszym sportowcom. ;)
P.S. Zdjęcia "przytłaczają" jakością, bo zrobiłem je komórką. Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Znikający czerwony punkt przed Nowogardem! :)

Sobota, 12 marca 2011 | dodano: 13.03.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ...
Nie pojechałem z Cyborgami do Prenzlau. Chciałem odpocząć! Los jednak nie pozwolił, bo trafiłem do Sebastiana (Shrinka) do Nowogardu na „leczenie” mojego laptopa. Jako, że cholera była wyjątkowo oporna, zszedł nam wczoraj blisko cały dzień, w środku którego zrobiliśmy sobie małą wycieczkę na przewietrzenie głów. Ponieważ walka z laptopem się przeciągnęła, a Pani Shrinkowa dostarczyła piwo strudzonym wojownikom, nie pozostało nic innego, jak spędzić noc w tych jakże gościnnych progach, a z rana wybrać się na relaksującą przejażdżkę. Hmmm...relaksującą... ;)))
Sebastian zaplanował wycieczkę do pałacu w Rybokartach, specjalnie dla mnie miała ona przebiegać asfaltami, pomimo, że Shrink użyczył mi swojego „flagowego” górala. Okazało się, że z rana dołączy do nas również Bartek (Siwiutki).
Co do tego górala...cóż...jako notoryczny użytkownik trekkinga albo szosówki, miałem poważne wątpliwości, czy dam sobie radę na takim sprzęcie na grubych oponach.
Po pierwszych 20 kilometrach nasza średnia wynosiła 27 km/h. Prawdę mówiąc...eee...hm...dość znacznie się do niej przyczyniałem. Nic z tego nie rozumiem, jak można na góralu momentami pomykać 40 km/h i nie czuć zmęczenia, a w przypadku o wiele lżej jeżdżącego trekkinga uzyskanie takich prędkości wiąże się ze znacznym wysiłkiem. Może to ktoś wyjaśnić? To musi mieć jakiś związek z konstrukcją roweru, no bo przecież nie z moją.
Przez Miętno, Wierzchy i Truskolas dotarliśmy do Trzygłowia. Stoi tam pałac, który jest obecnie remontowany. Tam mieliśmy pierwszą w sumie uczciwą przerwę, więc rozleźliśmy się po posiadłości z aparatami i batonikami w łapach. Widać, że wiosna jest tuż, tuż…

Shrink przed pałacem.


Po tej nawet całkiem długiej przerwie ruszyliśmy dalej...a mi o dziwo, fajnie jechało się na tym rowerku, choć gdybym go miał, to pierwszą rzeczą byłaby zmiana siodełka na skórzane i zmiana gripów na szersze.

Zdjęcie wykonane przez Shrinka.

Inną przyczyną, dla której rowerki fajnie szły, był ostry wiatr wiejący nam prawie w plecy. Na poniższym zdjęciu doskonale widać, jak wyginają się gałęzie brzozy.
Brzoza na wietrze. © Misiacz

Kiedy dojechaliśmy w okolice wsi Rzęsin, wiedziałem, że będzie skrót polną drogą, ale nie spodziewałem się, że będę jechał 5-10 km/h, próbując wydobyć się z błota i rozmiękłej ziemi, w której zapadały mi się koła i buksowały w miejscu. Średnią oczywiście szlag trafił (to informacja dla tych, którzy na wyjazdach najbardziej pasjonują się tym wskazaniem;))).
Skrót okazał się męczący, niby parę kilometrów, a byłem cały mokry.

Zdjęcie i aranżacja: Shrink.

Pokonawszy skrót, zaczęliśmy szukać drogi na Rybokarty, ale nijak znaleźć jej nie mogliśmy. Z Kukania ruszyliśmy na Wołczyno i jeszcze dalej, w końcu w jednej z zagród uzyskaliśmy informacje, że jednak trzeba się cofnąć 2 km do Wołczyna i jechać …polną drogą, bo lepszej nie ma.
No cóż, a niech będzie i polna. To jednak, po czym przyszło nam „jechać” nie powinno w ogóle nazywać się drogą. Koła grzęzły w błocie, pewne odcinki były zupełnie nieprzejezdne. Niezła frajda! ;)

Zdjęcie i aranżacja: Shrink.

W końcu dotelepaliśmy się do Rybokart. Pałac jest niesamowity, choć wymaga jeszcze trochę pracy.

Naprzeciwko pałacu znajduje się kościół z wieżą o konstrukcji szachulcowej.

To mój rumak, którego dosiadałem na wyprawie, oparty o pałacowe drzewo.

Na tyłach pałacu znajduje się jezioro, które mimo wysokich temperatur nadal pokryte jest lodem.


Widok na pałac z pomostu.

Podkręcam średnią na innym rowerze.

Zwiedziwszy tereny pałacowe, ruszyliśmy malowniczymi lasami i pagórkami w kierunku Gryfic. Już wiedzieliśmy, że w drodze powrotnej wiatr wystawi nam słony rachunek wraz z lichwiarskimi odsetkami za wcześniejszą pomoc.
W Gryficach skierowaliśmy się w stronę muzeum kolei wąskotorowej. Bilet wstępu kosztował 6 złotych. To miejsce jest tak klimatyczne, że nawet ci, którzy jeżdżą wyłącznie dla średniej byliby zadowoleni z wejścia tam. Zdjęć będzie sporo, bo muzeum naprawdę mnie urzekło, tam wręcz czuje się historię.


Ciuchcia niczym z bajki dla dzieci, wyprodukowana w latach 20-tych w Niemczech, dzielnie pracowała do roku 1979.
Kto dziś robi tak trwały sprzęt?


Wagoniki jak zabawki.

Resor. Musiał zapewniać specyficzny komfort. ;)

Podobny komfort zapewniały jego siedziska. Cóż z tego, że niewygodny – bardzo chciałbym mieć możliwość przejechania się tym wagonikiem. Zdjęcie zrobione przez szybkę.

Lokomotywa wyprodukowana przed wojną w słynnej szczecińskiej stoczni „VULCAN”.

Ktoś zapyta, czemu słynnej i co mogło być w ogóle w Szczecinie słynnego? Było wiele rzeczy. Wystarczy kliknąć na powyższy link, żeby dowiedzieć się, że stocznia ta przed wojną produkowała takie transatlantyki, przy których „Titanic” wyglądał jak kuter rybacki. Cztery ze zbudowanych na "Vulcanie" statków pasażerskich dwunastokrotnie zdobywały Błękitną Wstęgę Atlantyku, o czym Anglicy jakoś niechętnie wspominają (albo pomijają ten fakt zupełnym milczeniem).
Oprócz statków stocznia ta produkowała również lokomotywy i inne maszyny, a w czasie wojny również U-booty dla hitlerowskiej Kriegsmarine.
Po torach lokalnych kolei poruszały się również i takie „vany”. ;)

Nim elektryczność przyjęła się na dobre, za reflektory robiły…lampy naftowe!

Naprawdę nie chciało mi się stamtąd wychodzić, ale trzeba było ruszyć w drogę. Za Gryficami ruszyliśmy najpierw w stronę Golczewa. Wiatr ostro dawał w twarz.
Do Golczewa jednak nie dojechaliśmy, tylko skręciliśmy w lewo w stronę Nowogardu, jadąc już odcinkiem, który przemierzaliśmy z rana.
Nie wiem, o co chodzi, ale jak zwykle pod koniec wycieczki coś we mnie wstąpiło i mimo wiatru w pysk jechałem z prędkością 28-30 km/h. Czy to znowu kwestia konstrukcji Shrinkowego górala?
Kiedy po jakichś 5 kilometrach zatrzymałem się na picie, dogonił mnie Shrink i stwierdził, że to moje słynne, deklarowane wszem i wobec „zrównoważone tempo turystyczne” jest…eee…hmm…nieco dziwne! ;)))
Z racji koloru kurtki zostałem nazwany "Znikającym Czerwonym Punktem". ;)
Starałem się nie wyrywać naprzód, ale jakoś tak samo wychodziło. W końcu dojechaliśmy do Nowogardu, gdzie pożegnaliśmy Siwiutkiego, a ja – po obiadku u państwa Shrinków – wsiadłem w samochód, podziękowałem za miłą gościnę, użyczenie roweru i pojechałem do Szczecina.
To był wspaniały weekend, raz jeszcze dziękuję!

Rower: Dane wycieczki: 80.30 km (7.80 km teren), czas: 03:36 h, avg:22.31 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Co dwa Miśki to nie jeden!

Piątek, 11 marca 2011 | dodano: 11.03.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ...
Nowogard. Przeciwko nam był komputer, który za diabła nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego Windows jest w agonii i należy z nami współpracować.
No, a ten fiutek nie zamierzał!
Pogoda za oknem była naprawdę super...Kiedy w końcu pokonaliśmy dziada, zeszliśmy po rowery do piwnicy, wyszliśmy przed blok...No i co? Pogoda przestała być super.
Lunęło. Popadało 5 minut tylko po to, żeby nas zmoczyć, zmoczyć drogi, a potem żeby na nas chlapało spod kół.
Nic to, pojechaliśmy na nowogardzki Smoczak!

Po lekkiej dawce motocrossu ruszyliśmy drogą pożarową do Ostrzycy.
Fajna trasa, bo mało ruchliwa. W pewnym momencie jechaliśmy za starą Fiestą, która miała niespecjalnie wysoką średnią. My mieliśmy większą! ;)

Przejechaliśmy przez Ostrzycę i skierowaliśmy do miejscowości Kulice.
Wiaterek tradycyjnie już "umilał" nam jazdę.
W Kulicach zatrzymaliśmy się, żeby cyknąć fotki dworku, w którym swego czasu pomieszkiwała rodzina Bismarcków.

Największą jednak atrakcją wyjazdu był przejazd dawną trasą kolejki wąskotorowej.
Jego atrakcyjność polega na tym, że składa się z wertepów wywalających co luźniejsze plomby z zębów.
Kulminacją były kąpiele błotne, błotna impregnacja butów i gięcie tarcz w korbie. Naprawdę było fajnie! ;)

Zadowoleni z wyjazdu i pełni nowych sił wróciliśmy, by dalej mocować się ze "znakomitymi" produktami Billa Gates'a typu Windows i Office... ;)
Serdecznie polecam wpis i fotki Shrinka, które stanowią doskonałe uzupełnienie mojej relacji! ;) Rower: Dane wycieczki: 31.10 km (8.90 km teren), czas: 01:30 h, avg:20.73 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Szczecin->Kraków-Jura-Kraków->Szczecin

Piątek, 28 maja 2010 | dodano: 29.05.2010Kategoria Po Polsce
Super wyjazd - miałem okazję w nocy pojechać pociągiem z rowerem za darmo ze Szczecina do Krakowa, w dzień zwiedzić Kraków i Jurę Krakowsko-Częstochowską, a wieczorem wsiąść do tego samego pociągu i być rano w Szczecinie!

Zapakowałem się do wagonu na Dworcu Głównym w Szczecinie i około godziny 20:00 pociąg ruszył w stronę Krakowa. Noc niespecjalnie przespana, bo na karimacie na podłodze, ale przecież nie będę kwękał, skoro przejazd darowany - za friko :)
Do Krakowa Głównego dojechaliśmy około godziny 6:30. Tam też wysiadłem, a kolega pojechał przystanek dalej, bo miał tam jeszcze kilka spraw do załatwienia.

Dworzec w Krakowie połączony z galerią handlową.

Wspaniale jest tak wcześnie rano rozpocząć zwiedzanie Krakowa, gdy nie ma na ulicach tabunów turystów.
Kościół Marciacki.

Rynek. Sukiennice niestety w remoncie.

Barbakan.

Planty.

Wawel.
.
System wypożyczania rowerów w Krakowie.

Kiedy Romalek pozałatwiał już swoje sprawy, spotkaliśmy się pod Bramą Floriańską i za namową kolegi skierowaliśmy się w stronę Ojcowskiego Parku Narodowego. Wyjazd z Krakowa trzypasmową drogą był lekko traumatyczny ze względu na natężenie ruchu. Potem jadąc dość ostro pod górkę przez 5 km poczułem jakiś dziwny kryzys, Romalek mnie odstawił a ja mieliłem na górskim przełożeniu. Ruch nadal był spory.

Czytelnicy znużeni lub znudzeni czytaniem mogą sobie teraz zrobić przerwę na krótki filmik z wyjazdu (poniżej):

Za Brzozówką zatrzymaliśmy się na mały popas, a ja przebrałem się w letnie ciuchy - forma wróciła momentalnie - po prostu było mi wcześniej za gorąco!
W miasteczku (?) Skała zatrzymaliśmy się na zwiedzanie.

Kościół w Skale.

Kiedy dojechaliśmy do Ojcowskiego Parku Narodowego, skierowaliśmy się do zamku w Pieskowej Skale.

Po drodze minąłem mogiłę powstańców 1863 roku.

Zamek w Pieskowej Skale.

Z zamku zjechaliśmy obejrzeć fenomeny Jury - to Maczuga Herkulesa.


Jadąc wzdłuż Prądnika dojechaliśmy do kaplicy na wodzie. Zbudowano ją za czasów zaboru rosyjskiego, kiedy to car wydał edykt, że nie można budować żadnych budowli sakralnych na okolicznych gruntach. Cóż, Polak potrafi, więc zbudował na wodzie :)

Następnie dojechaliśmy do Ojcowa, gdzie znajduje się kolejny ciekawy zamek.

Od Ojcowa ruszyliśmy malowniczymi podjazdami po drodze zamkniętej obecnie dla ruchu samochodowego. Akurat nas to bardzo cieszyło :)

Potem przez Bębło kierowaliśmy się na Rudawę przez przepiękny Park Krajobrazowy Dolinki. Po drodze jednak poczuliśmy rozleniwienie i zalegliśmy na blisko 20 minut w trawie :)


Do Rudawy pojechaliśmy po to, aby dostać się do Tenczyńskiego Parku Krajobrazowego. Nie spodziewałem się jednak podjazdu tak długiego i ostrego do miejscowości Kleszczów, że ledwo wjechaliśmy na górskich przełożeniach (z czym miałem jednak pewien problem techniczny)!
Tam jednak czekała nas nagroda - ostry zjazd, gdzie udało mi się rozpędzić do 70 km/h!!! :)))
Dalej chcieliśmy jechać do Balic, jednak wiadukt nad autostradą był remoncie i to takim, który uniemożliwiał nawet jakieś przeprowadzenie rowerów "na dziko". Dlatego też zmuszeni byliśmy nadłożyć z 10 km na objazd.
Przez Cholerzyn dojechaliśmy do centrum Krakowa, gdzie nie mogłem się oprzeć zrobieniu sobie zdjęcia z 'misiaczem' :)))

Potem poczuliśmy chęć na pizzę.
.
Syty jak nigdy ruszyłem za moim przewodnikiem Romalkiem na krakowski Kazimierz - dawną dzielnicę żydowską.


Jadąc różnymi malowniczymi zaułkami Krakowa dotarliśmy do Kopca Kraka, skąd rozpościerała się wspaniała panorama.


Następnie przejechaliśmy koło kamieniołomu Płaszów (znany z filmu "Lista Schindlera"), gdzie w czasie wojny znajdował się obóz koncentracyjny, jednak niektórym to niezupełnie przeszkadza, ponieważ natykaliśmy się na grupki piknikujące na tym terenie i popijające sobie piwko.
Klucząc po okolicy gruntowymi ścieżkami dojechaliśmy do dworca w Krakowie Płaszowie, gdzie zakończyliśmy naszą wspaniałą wycieczkę.

Wsiedliśmy w pociąg i w sobotę z samego rana byliśmy już w Szczecinie.

Poniżej film z części wyjazdu obejmującej Ojcowski Park Narodowy:


Tu znajduje się PEŁNA FOTORELACJA Z WYJAZDU

...prędkość maksymalna to mi się naprawdę tam udała: 70 km/h z konkretnej górki!
Prędkość minimalna, cóż...też mi się udała: 7 km/h...też pod konkretną górkę :)

:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 124.49 km (5.00 km teren), czas: 06:50 h, avg:18.22 km/h, prędkość maks: 70.00 km/h
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2772 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Z rowerkiem...do Krakowa

Czwartek, 27 maja 2010 | dodano: 27.05.2010Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice
Trafiła się okazja - wolne miejsce w przedziale służbowym u kolegi dla mnie i dla mojego roweru na trasie do Krakowa. Nie ma nad czym myśleć - dziś wyjeżdżam, jutro krążę rowerkiem wokół Krakowa i w sobotę rano jestem w Szczecinie :)
Dziś kurs na dworzec. Relacja - jak wrócę. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 3.61 km (0.00 km teren), czas: 00:15 h, avg:14.44 km/h, prędkość maks: 35.00 km/h
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Dzień 9. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"

Piątek, 1 sierpnia 2008 | dodano: 04.08.2008Kategoria Kresy wschodnie 2008, Po Polsce
Dzień 9. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"

Trasa: Augustów - Orzysz - Ełk - Mikołajki - Mrągowo. Razem 143 km.

Dziś wstaję całkiem wcześnie jak na mnie, bo mam pobudkę o godzinie 6:15.
Kąpię się i idę do kuchni przyrządzić śniadanie, kanapki i picie na drogę...a zza okna obserwuje mnie taki oto "sierściuch" :).

Jest godzina 8:45, rumak gotowy do drogi...opuszczam niesamowicie gościnne progi pensjonatu w Augustowie, postanawiając jechać w stronę Szczecina lub...może zakończyć wyprawę?
Kto wie?


Jadę więc do Mrągowa, czyli już w zupełnie w przeciwną stronę.
Dlaczego? Oczywiście najważniejszy powód to taki, że po wczorajszym niewesołym zakończeniu wspólnej jazdy z Markiem po prostu straciłem serce do tego wyjazdu.
Poza tym prognozy dla Suwalszczyzny szykują się nieciekawe, bo zapowiadane są duże opady deszczu.
Ktoś nade mną czuwa ?
W Mrągowie mieszka mama Basi, więc mam zapewniony dach nad głową i wyżywienie na kolejnym punkcie trasy.
Stamtąd mogę kontynuować podróż na dystansie ok. 560 km do Szczecina...przynajmniej takie mam w tej chwili założenia.
Niestety, jadę drogą "najgłówniejszą" (a nawet "najgówniejszą"?) łączącą Augustów z Mrągowem, innej opcji po prostu nie ma, a i nie mam czasu ani chęci na szutrowe pierdoły w tej sytuacji.
Prawda jest taka, że trasa ta to prawie linia prosta, więc niewiele da się wykombinować tras alternatywnych.
Montuję na tylnych sakwach silną migającą lampkę przednią, która choć świeci białym światłem, to daje wyraźny sygnał, że jadę.
Trasa jest strasznie ruchliwa, jedzie sporo TIR-ów (aczkolwiek choć jako kierowca samochodu mam o nich nienajlepszą opinię, to jako rowerzysta uważam, że są wyjątkowo ostrożni jeśli chodzi o omijanie rowerów; najgorsza "swołocz drogowa" to przedstawiciele handlowi).
Upał dochodzi do blisko 45 st.C, a przede mną około 150 km ciężkiej trasy z sakwami.
Zatrzymuję się, cykam fotkę kościoła w Kalinowie i jadę dalej.

W końcu wjeżdżam do Ełku.
Tam robię zakupy i dzwonię do mamy Basi, że powoli acz systematycznie przybliżam się do Mrągowa.

Bo drodze cykam kilka fotek, jak zwykle kościołowi, bo głównie te budowle były rekonstruowane po wojnie.

Robię sobie chwilę przerwy nad Jeziorem Ełckim i ruszam dalej, bo dystans spory, a bagaże mają jednak swoją masę.
Skwar leje się z nieba...na koniec okaże się, że wypiłem dziś łącznie około 8 litrów płynów!!!

Za Ełkiem chciałem sobie urozmaicić trasę i skrócić dystans.
Niepotrzebnie skusił mnie ten gruntowy skrót przez las koło Ełku, niepotrzebnie.
Wyssał ze mnie sporo sił, a na dodatek po drodze drwale prowadzili ścinkę, więc trasa była rozjeżdżona.
Docieram tą trasą do Rezerwatu "Ostoja Bobrów Bartosze" za Ełkiem.
Bobrów tu w tej chwili brak, to raczej ostoja komarów ;))).

Jadę dalej, piję jak smok, podjadam lody w kolejnych wioskach próbując się schłodzić.
Upał i wysiłek dają mi się mocno we znaki i zatrzymuję się na kąpiel w Śniardwach.

Dobrze, że zdążyłem się wykąpać, bo "inteligentny inaczej" właściciel psa wprowadza go do wody na plaży, żeby się...do niej wyrzygał. K...mać !!!
Co to za ludzie ?

Odświeżony ruszam dalej. Po wjechaniu na teren województwa warmińsko-mazurskiego nawierzchnia drogi stała się tragiczna, asfalt jest podły, w osobówkach szaleją "lokalsi" i drogowe debile z "warszawki" majac za nic życie innych i swoje.
Normalnie sama radość, ale wychodzę z tego cało :))).
To nie tak, że ci kretyni są cały czas na trasie, ale wrażenia są tak mocne, że trudno się od nich opędzić.
Czasem jadę spokojniejszymi odcinkami...i z jakąś taką melancholią patrzę na kulki kiszonki na polach, bo ich specyficzny zapach kojarzy mi się z tą najfajniejszą częścią wyprawy.

Przejeżdżam przez komercyjne Mikołajki...do Mrągowa coraz bliżej.

Wreszcie o godzinie 20:15 docieram do celu, solidnie zmęczony.
Wita mnie "misiowa łapa" w herbie :).

Przed blokiem zaś wita mnie mama Basi, za chwilę kąpiel i pyszna kolacja, a tego trzeba mi w tej chwili najbardziej!


Opisy z poszczególnych dni:

Dzień 1. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 2. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 3. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 4. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 5. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 6. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 7. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 8. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 9. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 10 (O S T A T N I). WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"

Pełna relacja fotograficzna TUTAJ.
Zdjęcia Marka (klik).
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 143.00 km (5.00 km teren), czas: 07:13 h, avg:19.82 km/h, prędkość maks: 51.00 km/h
Temperatura:45.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Dzień 8. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"

Czwartek, 31 lipca 2008 | dodano: 04.08.2008Kategoria Kresy wschodnie 2008, Po Polsce
Dzień 8. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"

Trasa: Matłak - Bakałarzewo - Kotowina - Raczki - Dowspuda - Jaśki Leśne - Święte Miejsce - Szczebra - Augustów - Lipsk - lasy Biebrzańskiego Parku Narodowego - Augustów. Razem 132 km.

Cóż, w końcu nadszedł ten dzień, który nadejść nie powinien, ale po kolei ... :(
Zgodnie z wczorajszymi ustaleniami, każdy z nas wstaje o wybranej przez siebie porze i umawiamy się na spotkanie w Augustowie.
Ja w sposób dość naturalny budzę się o 5:45 (15 minut po Marku), a skoro plan jest jaki jest, to oddaję się pełnej "snujowatości porannej" pakując się niespiesznie i sycąc lenistwem.
W tym czasie Marek rusza na trasę, czyli dziś każdy z nas jedzie sam, no a czemu nie ?
Po spakowaniu zamiast jechać wskakuję do jeziora - fantastyczne uczucie!
Rano wygląda ono równie pięknie z tego samego ujęcia, jak wczoraj o zachodzie słońca.

Wyjeżdżając z Matłaku fotografuję tablicę informacyjną lokalnej agroturystyki, bo kto to wie - może jeszcze kiedyś tu wrócę ?

Ostatni rzut oka na jezioro Garbaś prześwitujące pomiędzy drzewami i toczę się szutrówką w kierunku Pałacu Paca w Dowspudzie.

Dojeżdżam do Dowspudy i zabieram się za oglądanie pałacu i otoczenia.

Jak to mówią:
"Wart pałac Paca, a Pac pałaca!", choć zdaje się, że to niedokładnie o ten konkretnie pałac chodziło :).

To, co zostało zbudowane - zostało wkrótce zdemolowane przez Rosjan po Powstaniu Listopadowym, kiedy to generałowi Pacowi skonfiskowano majątek i przekazano generałowi rosyjskiemu.
Czego się tylko się Rosjanie nie dotkną, zwykle zamienia się w ruinę i z pałacu pozostało w zasadzie tylko główne wejście, które mimo wszystko prezentuje się bardzo ładnie.
Przed rosyjską demolką pałac wyglądał tak:



Po zwiedzaniu kieruję się na Uroczysko Święte Miejsce (początkowo było to święte miejsce Jaćwingów) między Dowspudą a Szczebrami.
Potem chrześcijanie przysposobili sobie to miejsce na swoje własne potrzeby, zresztą kościoły też bardzo często stawiane były w miejscach dawnego kultu pogańskiego.
Dojazd wije się malowniczą ścieżką przez las.

Na miejscu faktycznie odczuwam błogi spokój, może faktycznie coś w tym miejscu jest?




Magiczny klimat miejsca zostaje nagle zakłócony nadpłynięciem rozwrzeszczanej czeredy kajakarzy.
Ech...
Czar prysł, ale co mogłem to pobrałem tej magicznej energii miejsca :))).
Cóż, choć miejsce czarowne, to trzeba się zbierać i jechać dalej.
Wracam na główną szutrówkę i dojeżdżam do słynnej drogi, TIR-owiska na Augustów.
Nasze "inteligentne" jak zawsze władze planują, że ten cały ruch ma być puszczony w Dolinę Rospudy :(((

Na szczęście cały czas odbywają się protesty i pozostaje mieć nadzieję, że tym półgłówkom nic z planów nie wyjdzie.
Ruchliwą drogą docieram do Augustowa, gdzie Marek w tym czasie zjada obiad i szuka sklepu turystycznego, aby zakupić karimatę.
Cykam kilka fotek kościoła i rozglądam się za czymś do jedzenia.

Korzystam z zaproponowanego przez Marka baru "Ptyś", który mogę polecić.
Za niewielkie pieniądze zamawiam ogromną porcję kartaczy i kawę i muszę powiedzieć, że choć bardzo mi smakowały, to z trudnością je zjadam ze względu na ilość.
Dobrze, że mam do tego kawę.


Po posiłku kierujemy się w stronę Kanału Augustowskiego...niestety, tu następuje koniec naszej wspólnej wyprawy :(.
Ech...

Mówię Markowi, że jestem mocno już wykończony szutrówką i upałem i że ja do Lipska pojadę asfaltową, ale spokojną drogą przez las, a Marek jeżeli woli to niech sobie jedzie równolegle terenem (jest szlak) i najwyżej się w Lipsku spotkamy na poszukiwania noclegu.
Cóż, Marek jest mocno niezadowolony z tego, że skoro miałem takie plany to go nie poinformowałem, bo gdyby wiedział to zaplanowałby sobie wcześniej swoją trasę i pojechał.
Ja z kolei nie miałem pojęcia, że tuż przed Augustowem poczuję takie zmęczenie drogami gruntowymi, dlatego nie dzwoniłem.
Po prostu nie miałem takich planów, wyszło w trakcie...
Obaj mówimy sobie w emocjach o kilka bardzo nieprzyjemnych słów za dużo...naprawdę za dużo :/ .
Nauczony bardzo ciężkim doświadczeniem "Romala", który przez 3 tygodnie nie wiem w imię czego jechał z towarzyszem podróży, z którym nie "nadawali na wspólnych falach" (tam to akurat mało powiedziane i podziwiam go za wytrwałość, bo nasze spięcie to naprawdę przy tym "pikuś") postanawiam od razu uciąć ewentualne przyszłe konflikty i w tej sytuacji proponuję, że najlepiej będzie, gdy każdy z nas dokończy wyprawę sam w taki sposób, jak mu odpowiada.
Dziś jestem wykończony i mam wyjątkowo dość dróg gruntowych i spania na dziko, zaś Marek (jak przypuszczam) ma dość dróg asfaltowych i spania nie na łonie natury, więc każdy rusza już swoją trasą sam.
Wiem, że zdałem się na przewodnictwo Marka, ale też wcześniej przed wyjazdem ustalaliśmy takie opcje, że każdy jedzie czasem swoją trasą...cóż, nie udało nam się dziś dogadać.
Wyjeżdżam z Augustowa i ruszam szosą w stronę Lipska.
Dojeżdżam do miejsca, gdzie szosa jest remontowana.
Tam zatrzymuję się i pomagam dozorcy budowy założyć uszkodzone drzwi w baraku.
Dziadunio został sam na budowie, środek lasu i pomocy znikąd i choć czas mnie już nieco goni, to staję, pomagam, chwilę rozmawiamy i ruszam dalej.
Dobrze, że trafiłem na tego poczciwego człowieka, bo po takim niemiłym zakończeniu jakoś mi się wszystkiego odechciewa.
Dojeżdżam w końcu do Lipska i fotografuję kościół, po czym postanawiam ruszyć obrzeżem Biebrzańskiego Parku Narodowego na zachód.


Natrafiam jednak jednak na bruk tak koszmarny, że mam wszystkiego dość i zjeżdżam z niego na leśne trakty i tak docieram ponownie do drogi, którą jechałem na Lipsk.
Wracam więc do Augustowa i postanawiam znaleźć jakąś stancję czy agroturystykę, ale jak na złość niczego takiego nie ma.
Szlag!
Robi się późno i chciał nie chciał, zaczynam szukać miejsca na nocleg (niestety w lesie, no bo gdzie), cofam się na drogę do Lipska i zagłębiam w las.
Gdy tylko zatrzymuję się, napada na mnie taka zgraja krwiożerczych komarów, że nawet minuta tutaj to koszmar, a co dopiero myśleć o rozbijaniu namiotu.
Czegoś takiego nigdy wcześniej nie doświadczyłem!
Cóż...wyjeżdżam z lasu i smętnie snuję się ponownie w stronę Augustowa bez specjalnej nadziei i pomysłu na nocleg.
Wjeżdżam w jakieś osiedle domków jednorodzinnych, gdzie zajeżdżam do sklepiku na zakupy.
Wiem, że najlepiej o nocleg zapytać tubylców, ale jestem już tak zmęczony (mam za sobą 132 kilometry w dużej części w terenie i to z cięzkimi sakwami i w upale), zakurzony i tak pokąsany przez komary, że robię to bez specjalnej nadziei.
Pani jednak wpompowuje tę nadzieję w moje serce i wskazuje kierunek do pewnego domku jednorodzinnego.
- Wie pan, oni tam mają noclegi, ale nie do końca oficjalnie, pan powie że ja panu poleciłam.
Uff!!!
Jadę do wskazanego domu i spotykam bardzo miłych gospodarzy (wyjaśniając oczywiście, skąd mam namiary;))).
Za 30 zł dostaję w zasadzie cały parter: dwuosobowy pokój, kuchnia, łazienka, ubikacja.

W tej całej sytuacji czuję się teraz jak w raju, mogę się wykąpać, walnąć na łóżko i wypić piwko bez włażących mi do nosa, oczu i uszu komarów.

W sumie jest to bardziej dom niż pensjonat, co widać po dość specyficznym wystroju, ale grunt że jest sympatycznie, przytulnie i czysto :))).


Wracam do sklepiku, dziękuję za namiary i dokupuję piwka, bo dziś mi jest wyjątkowo potrzebne, dzwonię do najbliższych i zastanawiam się, jak zaplanować kolejne dni...

Opisy z poszczególnych dni:

Dzień 1. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 2. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 3. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 4. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 5. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 6. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 7. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 8. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 9. WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"
Dzień 10 (O S T A T N I). WYPRAWA "SUWALSZCZYZNA-MAZURY 2008"

Pełna relacja fotograficzna TUTAJ.
Zdjęcia Marka (klik).

[Post-edit rok 2014: jakby kto pytał, to odzywamy się do siebie z Markiem, czas podziałał na naszą korzyść w tym przypadku :)))]


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 132.00 km (25.00 km teren), czas: 06:53 h, avg:19.18 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)