- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w miesiącu
Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 765.20 km (w terenie 40.00 km; 5.23%) |
Czas w ruchu: | 34:50 |
Średnia prędkość: | 21.37 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.00 km/h |
Suma kalorii: | 15709 kcal |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 42.51 km i 2h 02m |
Więcej statystyk |
RUGIA. DZIEŃ 1. ZICKER-STAHLBRODE-STRALSUND-POSERITZ-ZICKER.
Czwartek, 15 sierpnia 2013 | dodano: 19.08.2013Kategoria Rugia od 2010..., Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wyjazdy zazwyczaj podsumowuje się na końcu, a nie na początku, ale nie mogę się oprzeć...
To był wyjazd Klubu Turystyki Rowerowej "ŚMIERDZĄCE LENIE" :))).
Kościół obchodził 15 sierpnia swoje kolejne święto, był wolny czwartek, więc pojawiła się okazja długiego weekendu i wyjazdu na Rugię, której północną część w znacznej części zwiedziliśmy w czasie podobnego wyjazdu w maju tego roku (więcej: KLIK).
Był to, można by rzec, wyjazd pionierski, bo pierwszy raz zebraliśmy się tak dużą ekipą, ale ponieważ okazał się fantastyczny, postanowiliśmy powtórzyć go w sierpniu, tym razem skupiając się na części południowej.
Jako, że zrobiono mnie po raz kolejny Panem Kierownikiem Wyprawy, wymyślałem wycieczki i je prowadziłem, natomiast Basia "Misiaczowa" znalazła nam świetny camping Pritzwald na zupełnym odludziu, na półwyspie Zicker na Rugii.
Jako, że prognozy nie były zbyt obiecujące, tradycyjnie już Basia odtańczyła nasz sekretny Taniec Słońca, znów beze mnie, bo...jakoś tak wyszło znowu, leniem się okazałem :).
No, ale Basia jest skuteczna i jak dotąd od lat to działa i sprawdza się w 98%.
Dobra, dość tego przydługiego wstępu, ruszamy.
W środę 14 sierpnia planujemy spotkanie na godzinę 15:50 na stacji BP w Kołbaskowie w składzie:
1) Ja
2) Basia "Misiaczowa"
3) Piotrek "Bronik"
4) Beata "Jaszkowa"
5) Jacek "Jaszek"
6) Marzena "Foxy"
7) Robert "Foxik"
8) Ewa
9) Małgosia "Rowerzystka"
Niestety, ku naszemu rozczarowaniu nie pojechała z nami (jak poprzednio) Basia "Rudzielec", ponieważ chcąc uniemożliwić sobie dłuższe wyjazdy, profilaktycznie zawczasu zaopatrzyła się w dwa koty, z którymi musi teraz zostawać i ich doglądać ;).
Wyjazd niestety na początku nie przebiega całkiem gładko. Najpierw na miejsce zbiórki ze mną i z Basią spóźnia się dość znacznie "PEWIEN OSOBNIK" ;).
Skutecznie uniemożliwia nam to umieszczenie rowerów na dachu i rozmieszczenie bagażu i sprzętu biwakowego w naszym niezbyt obszernym Misiaczomobilu.
Czekamy, wreszcie nadciąga i ładujemy jego rower na dach...ale co to?! :o
W tym momencie z ramienia mocującego wypada jedna ze śrub, która skorodowała i pękła, a do spotkania czas leci i pojawia się pytanie, skąd nagle wziąć taką śrubę w tak krótkim czasie.
Myślę i myślę...mam!
Znalazłem w garażu starą szczękę hamulcową do roweru, której gwint był identyczny jak w tej pękniętej i naprawiam ramię tą właśnie szczęką - trzyma i pasuje!!! :)))
Ruszamy o 15:40, ale na Przecławiu utykamy w korku. W sumie docieramy na miejsce spotkania o godzinie 16:10, co i tak jest niezłym wynikiem przy tym splocie zdarzeń.
Przewidywany czas dojazdu to ok. 2,5 godziny, ale ja obawiam się jednak o bagażnik i nie przekraczam 120 km/h.
Co gorsza, mamy na dodatek centralny, potwornie silny wiatr czołowy, który nieźle nosi samochodem i przyczynia się do tego, że nasze samochody piją paliwo jak spragnione smoki (u mnie na koniec spalanie wyszło 7,4 l/100 km w porównaniu do standardowego 5 l/100 km, gdy jadę bez rowerów, a i tak było to mało w porównaniu do reszty).
W końcu dojeżdżamy do campingu, szukamy miejsca i rozbijamy się w bardzo fajnym zakątku, a "Foxik" z pomocą ekipy dodatkowo rozpina nad naszym obozowiskiem dużą plandekę.
Fantastycznego wieczoru nie ma co opisywać, bo to raczej i tak nie odda atmosfery.
Rano zamiast zapowiadanego deszczu budzi nas piękna pogoda, co oznacza, że Taniec Słońca już działa :).
Tradycyjnie, leniwie i niespiesznie, zbieramy się na pierwszą wycieczkę i jak zwykle ruszamy około godziny 11:00.
Dziś naszym celem jest Stralsund, do którego zamierzamy dotrzeć stałym lądem po przeprawieniu się z wyspy promem w Glewitz.
Oczywiście przed startem, żeby nie było za szybko, długo ustawiana wspólna fotka ;).
Przejeżdżamy kilkaset metrów i ... postój.
No tak...
Zaczyna się :).
No ale jak tu fotki nie zrobić? ;)
Kilkaset metrów i ... fotka.
No jak tu pomorskich chat nie sfotografować? ;)
Na szczęście kilkukilometrowy dystans do Glewitz pokonujemy bez postojów, w kasie kupujemy bilety (4,50 EUR za 2 osoby i za 2 rowery) i wjeżdżamy na prom do Stahlbrode.
No jak tu nie walnąć kolejnej fotki, tym razem z pokładu ;).
Zjeżdżamy z promu, zostawiamy za sobą Stahlbrode i kierujemy się na stary hanzeatycki szlak tzw. "Hansa Route".
Tylko nim możemy jechać rowerami do Stralsundu, choć obok biegnie gładka asfaltówka, ale rowerem zasadniczo nie powinno się tam jeździć.
Na pewno nie jest jednak tak malownicza, jak stary trakt.
Jest to droga pokryta kostką, na szczęście drobną, poprzerastaną trawą (co nadaje jej ciekawego kolorytu) i w miarę dobrze da się nią jechać, ale zalecam ekipie przestawienie amortyzatorów na "miękko".
Po 16 kilometrach docieramy do Stralsundu, gdzie proponuję postój na degustację w przybrowarnianej knajpie browaru "Stralsunder", gdzie można posmakować świeżutkiego piwka.
Nikt nie wyraził sprzeciwu :))).
Niewtajemniczonym po raz kolejny przypominam, że jazda w Niemczech na rowerze nie jest jak u nas ścigana z całą surowością prawa i można legalnie nawet mieć 1,6 promila (jednakże w razie jakiejś kraksy zawartość %%% we krwi stanowi okoliczność obciążającą).
My jednak nie zamierzamy osiągnąć takiego wyniku i zamawiamy każdy po jednym przepysznym piwku bezalkoholowym i nie tylko ;).
Czegoś tak rewelacyjnego dawno nie piłem, zresztą nikomu nie chce się ruszać, tak wspaniale się leniuchuje, pada nawet żart, żeby ktoś raczący się bezalkoholowym skoczył po samochód :))).
Spędzamy tu blisko godzinę i ociągając się, zbieramy się w dalszą trasę, po drodze zaglądając do wnętrza knajpki.
Niespiesznie się tocząc docieramy prawie do centrum miasta, gdzie Basia łapie gumę.
Na szczęście w przednim kole, więc szybko łatam dętkę, testując nowe samoprzylepne łatki (typu naklejka).
Dojeżdżamy do centrum i jedyne co mogę powiedzieć o tych łatkach to tyle, że to straszliwe badziewie i powietrze znów uchodzi.
Nie bawię się więc w dalsze łatanie, tylko zmieniam dętkę na nową i po kłopocie.
W porcie zatrzymujemy się na nasze ulubione danie, tzw. "Fiszbułę" ("Fischbroetchen").
Buły podawane z tego kutra zawsze były znakomite i tak było również teraz w przypadku buły z Butterfisch, natomiast buła Backfisch okazała się tłustym nieporozumieniem, podobnie jak burkliwy typ w stroju clowna, który je sprzedawał.
Następnym razem zajedziemy do konkurencji na kutrze obok.
Ociągając się, ruszamy na zwiedzanie starówki Stralsundu.
Tym, którzy tam nigdy nie byli, naprawdę polecamy, to przepiękne miasto, do którego autostradą ze Szczecina można dotrzeć w niecałe 2 godziny.
No dobra, czas pojeździć i wrócić na wyspę, ale co to?
Gdy chcemy przejechać na drogę wiodącą na Rugię, obrotowy most....obraca się, przepuszczając jachty, my zaś mamy kolejne 15 minut "nicnierobienia" :).
W końcu dostajemy się na drugą stronę, ale ponieważ mieszkamy w dziczy, nie ma tam żadnych sklepów, a my nie mamy żadnych izotoników na wieczornego grilla ("Foxik" jest naszym biwakowym Robertem Makłowiczem i raczy nas swoimi pysznymi daniami).
Po poszukiwaniach, dzięki pomocy Ewy jesteśmy uratowani!!! :)))
Ku naszemy zdziwieniu i rozczarowaniu, miejscowy sklep nie sprzedaje miejscowego "Stralsundera", więc zadowalamy się innymi markami, kupujemy pieczywo i inne produkty i wracamy na wyspę.
Nooo...niezupełnie ;).
Otóż przed nami kolejny most, tym razem zwodzony, który się...właśnie podnosi ;).
Wiszącym mostem obok nie możemy jechać, jest tylko dla samochodów, więc czeka nas kolejne 15 minut obiboctwa.
W tym czasie podziwiamy przepływające pod mostem stada jachtów maści wszelakiej.
Wreszcie po 15 minutach most opada i wjeżdżamy ponownie na Rugię.
Ścieżkami rowerowymi, również szutrowymi, kierujemy się w stronę półwyspu Zicker na nasze obozowisko.
Po drodze zatrzymujemy się w uroczej marinie w Puddemin, gdzie z zainteresowaniem oglądamy ciekawy ni to rower wodny ni to jachcik :).
Nadal niespiesznie jadąc powracamy do naszych namiotów.
Wskakujemy pod prysznice (płatne na żetony), po czym idziemy na plażę, gdzie stoją parawany, za którymi można biesiadować.
Robert przyrządza nam wspaniałą polędwicę z grilla swojej produkcji, siedzimy w świetle lampy, sączymy izotoniki i jest wspaniale...
LINKI DO WSZYSTKICH DNI:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1295 (kcal)
To był wyjazd Klubu Turystyki Rowerowej "ŚMIERDZĄCE LENIE" :))).
Kościół obchodził 15 sierpnia swoje kolejne święto, był wolny czwartek, więc pojawiła się okazja długiego weekendu i wyjazdu na Rugię, której północną część w znacznej części zwiedziliśmy w czasie podobnego wyjazdu w maju tego roku (więcej: KLIK).
Był to, można by rzec, wyjazd pionierski, bo pierwszy raz zebraliśmy się tak dużą ekipą, ale ponieważ okazał się fantastyczny, postanowiliśmy powtórzyć go w sierpniu, tym razem skupiając się na części południowej.
Jako, że zrobiono mnie po raz kolejny Panem Kierownikiem Wyprawy, wymyślałem wycieczki i je prowadziłem, natomiast Basia "Misiaczowa" znalazła nam świetny camping Pritzwald na zupełnym odludziu, na półwyspie Zicker na Rugii.
Jako, że prognozy nie były zbyt obiecujące, tradycyjnie już Basia odtańczyła nasz sekretny Taniec Słońca, znów beze mnie, bo...jakoś tak wyszło znowu, leniem się okazałem :).
No, ale Basia jest skuteczna i jak dotąd od lat to działa i sprawdza się w 98%.
Dobra, dość tego przydługiego wstępu, ruszamy.
W środę 14 sierpnia planujemy spotkanie na godzinę 15:50 na stacji BP w Kołbaskowie w składzie:
1) Ja
2) Basia "Misiaczowa"
3) Piotrek "Bronik"
4) Beata "Jaszkowa"
5) Jacek "Jaszek"
6) Marzena "Foxy"
7) Robert "Foxik"
8) Ewa
9) Małgosia "Rowerzystka"
Niestety, ku naszemu rozczarowaniu nie pojechała z nami (jak poprzednio) Basia "Rudzielec", ponieważ chcąc uniemożliwić sobie dłuższe wyjazdy, profilaktycznie zawczasu zaopatrzyła się w dwa koty, z którymi musi teraz zostawać i ich doglądać ;).
Wyjazd niestety na początku nie przebiega całkiem gładko. Najpierw na miejsce zbiórki ze mną i z Basią spóźnia się dość znacznie "PEWIEN OSOBNIK" ;).
Skutecznie uniemożliwia nam to umieszczenie rowerów na dachu i rozmieszczenie bagażu i sprzętu biwakowego w naszym niezbyt obszernym Misiaczomobilu.
Czekamy, wreszcie nadciąga i ładujemy jego rower na dach...ale co to?! :o
W tym momencie z ramienia mocującego wypada jedna ze śrub, która skorodowała i pękła, a do spotkania czas leci i pojawia się pytanie, skąd nagle wziąć taką śrubę w tak krótkim czasie.
Myślę i myślę...mam!
Znalazłem w garażu starą szczękę hamulcową do roweru, której gwint był identyczny jak w tej pękniętej i naprawiam ramię tą właśnie szczęką - trzyma i pasuje!!! :)))
Ruszamy o 15:40, ale na Przecławiu utykamy w korku. W sumie docieramy na miejsce spotkania o godzinie 16:10, co i tak jest niezłym wynikiem przy tym splocie zdarzeń.
Przewidywany czas dojazdu to ok. 2,5 godziny, ale ja obawiam się jednak o bagażnik i nie przekraczam 120 km/h.
Co gorsza, mamy na dodatek centralny, potwornie silny wiatr czołowy, który nieźle nosi samochodem i przyczynia się do tego, że nasze samochody piją paliwo jak spragnione smoki (u mnie na koniec spalanie wyszło 7,4 l/100 km w porównaniu do standardowego 5 l/100 km, gdy jadę bez rowerów, a i tak było to mało w porównaniu do reszty).
W końcu dojeżdżamy do campingu, szukamy miejsca i rozbijamy się w bardzo fajnym zakątku, a "Foxik" z pomocą ekipy dodatkowo rozpina nad naszym obozowiskiem dużą plandekę.
Fantastycznego wieczoru nie ma co opisywać, bo to raczej i tak nie odda atmosfery.
Rano zamiast zapowiadanego deszczu budzi nas piękna pogoda, co oznacza, że Taniec Słońca już działa :).
Tradycyjnie, leniwie i niespiesznie, zbieramy się na pierwszą wycieczkę i jak zwykle ruszamy około godziny 11:00.
Dziś naszym celem jest Stralsund, do którego zamierzamy dotrzeć stałym lądem po przeprawieniu się z wyspy promem w Glewitz.
Oczywiście przed startem, żeby nie było za szybko, długo ustawiana wspólna fotka ;).
Przejeżdżamy kilkaset metrów i ... postój.
No tak...
Zaczyna się :).
No ale jak tu fotki nie zrobić? ;)
Kilkaset metrów i ... fotka.
No jak tu pomorskich chat nie sfotografować? ;)
Na szczęście kilkukilometrowy dystans do Glewitz pokonujemy bez postojów, w kasie kupujemy bilety (4,50 EUR za 2 osoby i za 2 rowery) i wjeżdżamy na prom do Stahlbrode.
No jak tu nie walnąć kolejnej fotki, tym razem z pokładu ;).
Zjeżdżamy z promu, zostawiamy za sobą Stahlbrode i kierujemy się na stary hanzeatycki szlak tzw. "Hansa Route".
Tylko nim możemy jechać rowerami do Stralsundu, choć obok biegnie gładka asfaltówka, ale rowerem zasadniczo nie powinno się tam jeździć.
Na pewno nie jest jednak tak malownicza, jak stary trakt.
Jest to droga pokryta kostką, na szczęście drobną, poprzerastaną trawą (co nadaje jej ciekawego kolorytu) i w miarę dobrze da się nią jechać, ale zalecam ekipie przestawienie amortyzatorów na "miękko".
Po 16 kilometrach docieramy do Stralsundu, gdzie proponuję postój na degustację w przybrowarnianej knajpie browaru "Stralsunder", gdzie można posmakować świeżutkiego piwka.
Nikt nie wyraził sprzeciwu :))).
Niewtajemniczonym po raz kolejny przypominam, że jazda w Niemczech na rowerze nie jest jak u nas ścigana z całą surowością prawa i można legalnie nawet mieć 1,6 promila (jednakże w razie jakiejś kraksy zawartość %%% we krwi stanowi okoliczność obciążającą).
My jednak nie zamierzamy osiągnąć takiego wyniku i zamawiamy każdy po jednym przepysznym piwku bezalkoholowym i nie tylko ;).
Czegoś tak rewelacyjnego dawno nie piłem, zresztą nikomu nie chce się ruszać, tak wspaniale się leniuchuje, pada nawet żart, żeby ktoś raczący się bezalkoholowym skoczył po samochód :))).
Spędzamy tu blisko godzinę i ociągając się, zbieramy się w dalszą trasę, po drodze zaglądając do wnętrza knajpki.
Niespiesznie się tocząc docieramy prawie do centrum miasta, gdzie Basia łapie gumę.
Na szczęście w przednim kole, więc szybko łatam dętkę, testując nowe samoprzylepne łatki (typu naklejka).
Dojeżdżamy do centrum i jedyne co mogę powiedzieć o tych łatkach to tyle, że to straszliwe badziewie i powietrze znów uchodzi.
Nie bawię się więc w dalsze łatanie, tylko zmieniam dętkę na nową i po kłopocie.
W porcie zatrzymujemy się na nasze ulubione danie, tzw. "Fiszbułę" ("Fischbroetchen").
Buły podawane z tego kutra zawsze były znakomite i tak było również teraz w przypadku buły z Butterfisch, natomiast buła Backfisch okazała się tłustym nieporozumieniem, podobnie jak burkliwy typ w stroju clowna, który je sprzedawał.
Następnym razem zajedziemy do konkurencji na kutrze obok.
Ociągając się, ruszamy na zwiedzanie starówki Stralsundu.
Tym, którzy tam nigdy nie byli, naprawdę polecamy, to przepiękne miasto, do którego autostradą ze Szczecina można dotrzeć w niecałe 2 godziny.
No dobra, czas pojeździć i wrócić na wyspę, ale co to?
Gdy chcemy przejechać na drogę wiodącą na Rugię, obrotowy most....obraca się, przepuszczając jachty, my zaś mamy kolejne 15 minut "nicnierobienia" :).
W końcu dostajemy się na drugą stronę, ale ponieważ mieszkamy w dziczy, nie ma tam żadnych sklepów, a my nie mamy żadnych izotoników na wieczornego grilla ("Foxik" jest naszym biwakowym Robertem Makłowiczem i raczy nas swoimi pysznymi daniami).
Po poszukiwaniach, dzięki pomocy Ewy jesteśmy uratowani!!! :)))
Ku naszemy zdziwieniu i rozczarowaniu, miejscowy sklep nie sprzedaje miejscowego "Stralsundera", więc zadowalamy się innymi markami, kupujemy pieczywo i inne produkty i wracamy na wyspę.
Nooo...niezupełnie ;).
Otóż przed nami kolejny most, tym razem zwodzony, który się...właśnie podnosi ;).
Wiszącym mostem obok nie możemy jechać, jest tylko dla samochodów, więc czeka nas kolejne 15 minut obiboctwa.
W tym czasie podziwiamy przepływające pod mostem stada jachtów maści wszelakiej.
Wreszcie po 15 minutach most opada i wjeżdżamy ponownie na Rugię.
Ścieżkami rowerowymi, również szutrowymi, kierujemy się w stronę półwyspu Zicker na nasze obozowisko.
Po drodze zatrzymujemy się w uroczej marinie w Puddemin, gdzie z zainteresowaniem oglądamy ciekawy ni to rower wodny ni to jachcik :).
Nadal niespiesznie jadąc powracamy do naszych namiotów.
Wskakujemy pod prysznice (płatne na żetony), po czym idziemy na plażę, gdzie stoją parawany, za którymi można biesiadować.
Robert przyrządza nam wspaniałą polędwicę z grilla swojej produkcji, siedzimy w świetle lampy, sączymy izotoniki i jest wspaniale...
LINKI DO WSZYSTKICH DNI:
DZIEŃ 1
DZIEŃ 2
DZIEŃ 3
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
63.26 km (1.00 km teren), czas: 03:53 h, avg:16.29 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1295 (kcal)
W drodze do...Sławy :).
Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Po wczorajszej wspaniałej wycieczce po regionie zbieramy się z Danielem na poranny bieg przed małą wycieczką...ku sławie :))).
Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.
Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.
My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.
Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.
Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.
Widok na jezioro Sławskie.
Lenistwo...
No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)
Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.
Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.
My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.
Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.
Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.
Widok na jezioro Sławskie.
Lenistwo...
No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
28.41 km (1.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:18.53 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)
Po województwie lubuskim i dolnośląskim z Danielem
Sobota, 10 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Na zaproszenie Daniela i Magdy z Nowej Soli w piątek po południu pojechaliśmy z Basią z rowerami na dachu naszego samochodu do ich leśnej chatki, gdzie na weekend Daniel zaplanował wiele atrakcji turystycznych.
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).
Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.
...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.
Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!
Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).
Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!
Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).
W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.
Ten chyba użył saperki ;).
Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).
A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).
Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).
Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.
Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.
Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.
Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))
Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.
Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.
Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.
Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.
Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?
Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).
Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.
Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.
Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.
Ratusz na rynku.
Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.
Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).
Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.
Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.
Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).
To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).
Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.
...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.
Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!
Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).
Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!
Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).
W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.
Ten chyba użył saperki ;).
Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).
A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).
Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).
Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.
Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.
Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.
Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))
Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.
Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.
Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.
Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.
Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?
Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).
Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.
Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.
Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.
Ratusz na rynku.
Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.
Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).
Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.
Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.
Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).
To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
75.18 km (10.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:17.15 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
Pędzikiem do SYNKROSA, rowerem do domu.
Czwartek, 8 sierpnia 2013 | dodano: 08.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Powrót na rowerze z serwisu rowerowego SYNKROSA, do którego dotarłem biegiem (w większej części) ;).
"Stary" suport Shimano z półrocznym przebiegiem był zmasakrowany, więc mi się jednak nie wydawało, że coś w nim skrzypi, a zrobiłem na nim może ledwie z 3.000 km!!!
Nie jeżdżę po bezdrożach ani w deszczu, nie myję korby myjką i co z tego?
Nigdy więcej tego g... z Shimano nie kupię, chyba, że nic innego nie pozostanie! Teraz wziąłem do testowania ACCENTA, dwa razy droższy, więc znając jakość współczesnych wyrobów, może starczy nie na 6 a na 12 miesięcy - oby!
W serwisie powiedzieli mi, że 3000 km na jednym suporcie to i tak nieźle (na tym pierwszym fabrycznym, który był w KTM-ie, niby gorszym, zrobiłem jakieś 18000 km).
Teraz chyba rowery produkuje się dla ludzi, którzy nie przekraczają 500 km rocznie :/.
Owszem, można kupić dobry, ale takiej jakości jak kiedyś robiono, to kosztuje ok. 400 zł !!!
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 12 (kcal)
"Stary" suport Shimano z półrocznym przebiegiem był zmasakrowany, więc mi się jednak nie wydawało, że coś w nim skrzypi, a zrobiłem na nim może ledwie z 3.000 km!!!
Nie jeżdżę po bezdrożach ani w deszczu, nie myję korby myjką i co z tego?
Nigdy więcej tego g... z Shimano nie kupię, chyba, że nic innego nie pozostanie! Teraz wziąłem do testowania ACCENTA, dwa razy droższy, więc znając jakość współczesnych wyrobów, może starczy nie na 6 a na 12 miesięcy - oby!
W serwisie powiedzieli mi, że 3000 km na jednym suporcie to i tak nieźle (na tym pierwszym fabrycznym, który był w KTM-ie, niby gorszym, zrobiłem jakieś 18000 km).
Teraz chyba rowery produkuje się dla ludzi, którzy nie przekraczają 500 km rocznie :/.
Owszem, można kupić dobry, ale takiej jakości jak kiedyś robiono, to kosztuje ok. 400 zł !!!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
4.62 km (0.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:21.32 km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 12 (kcal)
Rowerem do SYNKROSA, pędzikiem do domu.
Środa, 7 sierpnia 2013 | dodano: 07.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Pojechałem zostawić rower (KTM-a) w serwisie rowerowym SYNKROS.
Może tam ktoś wreszcie rozwiąże problem ze strzykającym suportem.
Powrót do domu biegiem, dystans podobny.
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 100 (kcal)
Może tam ktoś wreszcie rozwiąże problem ze strzykającym suportem.
Powrót do domu biegiem, dystans podobny.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
4.05 km (0.00 km teren), czas: 00:12 h, avg:20.25 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 100 (kcal)
Olewając średnią AVG (TTSR, Trzebież, Niemcy)...
Poniedziałek, 5 sierpnia 2013 | dodano: 05.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Po sobotnich wariactwach z "koksami" miałem dziś chęć pomiędzy śniadaniem a obiadkiem na leniwą wycieczkę po okolicy - luźne pedałowanie, bez zwracania uwagi na prędkość, a tym bardziej na średnią.
Najpierw potoczyłem się na Wały Chrobrego, by poczuć klimaty morskie The Tall Ship Races i posnuć się po nabrzeżu, po którym wczoraj na piechotę spacerowaliśmy z Basią i ze znajomymi - to zdjęcie autorstwa Daniela, który odwiedził nas z rodziną.
Spotkaliśmy też rowerowego obieżyświata z Łotwy.
Znacznie fajniej jednak oglądało się żaglowce z pokładu łodzi mojego brata, lepszy widok, lepszy klimat i brak tłoku.
Jeśli ktoś chce sobie w weekend popływać po Międzyodrzu, na burcie podany jest adres i można wynająć.
Choć żaglowce jeszcze stoją, to widać, że impreza się zwija, nawet toi-toie zniknęły.
Stamtąd przeturlałem się na Jasne Błonia, gdzie wypiłem przepyszną kawę z mobilnego "Cafe Rower", zjadłem drożdżówkę i skierowałem się na Dobieszczyn.
Tam zmieniły mi się poglądy i zamiast na Dobieszczyn, czarnym szlakiem leśną drogą pojechałem do Trzebieży, gdzie zatrzymałem się na krótki popas w marinie.
Nawet mi się zdjęć nie chciało dziś robić, tylko jedno dla zasady chyba - to widok na Zalew Szczeciński.
Drogą przez las dotarłem do skrzyżowania przed Myśliborzem, a stamtąd nową drogą do Dobieszczyna...i pojechałem do Niemiec.
Przez Glasshuette dotarłem do Pampow, skąd "skrótem" dojechałem do Stolca ;))).
Zblazowany nastrój od 50-tego kilometra psuł mi dźwięk strzykania z suportu, muszę w końcu pojechać do takiego serwisu, gdzie mechanik nie będzie mi mówił, że mi się wydaje, że suport skrzypi ;).
W południe była też przyjemna temperatura, zaś pod koniec upał dochodził do 32 st...brr, nie znoszę upałów.
Ścieżką rowerową z Łęgów dotarłem do Dobrej, skąd kolejnym "skrótem" dojechałem do Redlicy, a stamtąd na Bezrzecze i do Szczecina.
Ani się obejrzałem, a na liczniku miałem blisko 111 km...ot, taka przejażdżka mi wyszła ;))).
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2544 (kcal)
Najpierw potoczyłem się na Wały Chrobrego, by poczuć klimaty morskie The Tall Ship Races i posnuć się po nabrzeżu, po którym wczoraj na piechotę spacerowaliśmy z Basią i ze znajomymi - to zdjęcie autorstwa Daniela, który odwiedził nas z rodziną.
Spotkaliśmy też rowerowego obieżyświata z Łotwy.
Znacznie fajniej jednak oglądało się żaglowce z pokładu łodzi mojego brata, lepszy widok, lepszy klimat i brak tłoku.
Jeśli ktoś chce sobie w weekend popływać po Międzyodrzu, na burcie podany jest adres i można wynająć.
Choć żaglowce jeszcze stoją, to widać, że impreza się zwija, nawet toi-toie zniknęły.
Stamtąd przeturlałem się na Jasne Błonia, gdzie wypiłem przepyszną kawę z mobilnego "Cafe Rower", zjadłem drożdżówkę i skierowałem się na Dobieszczyn.
Tam zmieniły mi się poglądy i zamiast na Dobieszczyn, czarnym szlakiem leśną drogą pojechałem do Trzebieży, gdzie zatrzymałem się na krótki popas w marinie.
Nawet mi się zdjęć nie chciało dziś robić, tylko jedno dla zasady chyba - to widok na Zalew Szczeciński.
Drogą przez las dotarłem do skrzyżowania przed Myśliborzem, a stamtąd nową drogą do Dobieszczyna...i pojechałem do Niemiec.
Przez Glasshuette dotarłem do Pampow, skąd "skrótem" dojechałem do Stolca ;))).
Zblazowany nastrój od 50-tego kilometra psuł mi dźwięk strzykania z suportu, muszę w końcu pojechać do takiego serwisu, gdzie mechanik nie będzie mi mówił, że mi się wydaje, że suport skrzypi ;).
W południe była też przyjemna temperatura, zaś pod koniec upał dochodził do 32 st...brr, nie znoszę upałów.
Ścieżką rowerową z Łęgów dotarłem do Dobrej, skąd kolejnym "skrótem" dojechałem do Redlicy, a stamtąd na Bezrzecze i do Szczecina.
Ani się obejrzałem, a na liczniku miałem blisko 111 km...ot, taka przejażdżka mi wyszła ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
110.77 km (15.00 km teren), czas: 05:11 h, avg:21.37 km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2544 (kcal)
"Koksowanie" z "koksami" do Schwedt :)
Sobota, 3 sierpnia 2013 | dodano: 04.08.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Nikt przy zdrowych zmysłach nie wybiera się na "wycieczkę" z takimi "koksami" jak "Gadzik", "JurekTC", "Gryf", "Bielik" czy "Kubaros", bo wszyscy wiedzą, że jazda z nimi to "rzeźnia" ;))).
Nikt przy zdrowych zmysłach...a ja się wybrałem.
Oczywiście, znów zapakowałem się "za bardzo" i jechałem z małymi sakwami :).
Chciałem sprawdzić, jak daję radę z takimi cyborgami i po raz kolejny co nieco tłuszczyku wytopić, zwłaszcza, że upał sięgał 37 st.C.
Profilaktycznie na pierwsze miejsce zbiórki na Moście Długim nie pojechałem, za to w miarę szybko, ale umiarkowanie sam pokręciłem przez Rosówek i Mescherin do Gryfina, gdzie również miał stawić się Adrian "Gryf".
To była mądra decyzja, bo reszta ekipy wpadła do Gryfina ze średnią ok. 30 km/h, co oznaczałoby dla mnie w tym miejscu nie początek, a raczej koniec wyjazdu...jeszcze nie wiedziałem, co będzie dalej.
Ruszyliśmy w stronę Krajnika po polskiej stronie.
Zaczęło się jak dla mnie niewinnie, stałe tempo 30-32 km/h to nic strasznego, dawaliśmy zmiany i było OK.
Gorzej, jak w tym samym tempie podjeżdża się pod długie podjazdy, których na tej trasie nie brakuje.
W pewnym momencie poniosła mnie euforia i zrobiłem głupotę, bo na długim podjeździe, czując moc, podczepiłem się na koło do Jurka, a na zegarach mieliśmy ok. 32 km/h.
Gdy obejrzałem się do tyłu, peleton został w pewnej odległości za nami, co było słusznym pomysłem.
Potem jeszcze przyszła moja zmiana i kolejna głupota, bo kręciłem 37 km/h, a gdy nadeszła kolejna górka...poczułem odcięcie i spadek do 24 km/h na podjeździe, ni cholery więcej :(.
Gdy pod Krajnikem miałem na liczniku 41 km/h, a te "koksy" się oddalały, po prostu opadła mi szczęka i darowałem sobie ściganie ich.
Zawsze wydawało mi się, że 41 km/h to duża prędkość jak na rower...ciekawe ile oni mieli?
Z tego co słyszałem, ok. 50+.
Adrian "zwolnił" i poczekał na mnie, po czym wspólnie dotarliśmy do Krajnika, gdzie "koksy" czekały na nas pod sklepem, a Jurek raczył się colą, co miało potem zgubne dla niego skutki.
Wjechaliśmy do Niemiec i od Schwedt mieliśmy już w miarę równe tempo 30-32 km/h i można było "wypoczywać" :).
Jedyne zdjęcia z treningu to popas we Friedrichsthal, dobrze, że choć 2 zrobiłem :).
W Mescherin pożegnaliśmy Adriana, a reszta ekipy ruszyła na Szczecin.
Za Staffelde zaczęły się poważne problemy Jurka, bo zaczęły go łapać tak silne skurcze w nogi, że mało z roweru nie wyleciał.
Skutki żłopania kofeiny w nadmiarze w takim upale.
Po dojechaniu na stację benzynową pod Kołbaskowem dr Misiacz zalecił Jurowi zakup izotonika "Oshee" i po tempie, w jakim Jurek się oddalił, widać, że "co nieco" pomogło :).
Pobiłem swój rekord średniej na takim dystansie i w piekielnym upale, ale to dlatego, że jechałem z takimi wariatami!
Dzięki !!!
P.S. Poniżej podpinam zdjęcia Adriana "Gryfa".
Temperatura:37.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2343 (kcal)
Nikt przy zdrowych zmysłach...a ja się wybrałem.
Oczywiście, znów zapakowałem się "za bardzo" i jechałem z małymi sakwami :).
Chciałem sprawdzić, jak daję radę z takimi cyborgami i po raz kolejny co nieco tłuszczyku wytopić, zwłaszcza, że upał sięgał 37 st.C.
Profilaktycznie na pierwsze miejsce zbiórki na Moście Długim nie pojechałem, za to w miarę szybko, ale umiarkowanie sam pokręciłem przez Rosówek i Mescherin do Gryfina, gdzie również miał stawić się Adrian "Gryf".
To była mądra decyzja, bo reszta ekipy wpadła do Gryfina ze średnią ok. 30 km/h, co oznaczałoby dla mnie w tym miejscu nie początek, a raczej koniec wyjazdu...jeszcze nie wiedziałem, co będzie dalej.
Ruszyliśmy w stronę Krajnika po polskiej stronie.
Zaczęło się jak dla mnie niewinnie, stałe tempo 30-32 km/h to nic strasznego, dawaliśmy zmiany i było OK.
Gorzej, jak w tym samym tempie podjeżdża się pod długie podjazdy, których na tej trasie nie brakuje.
W pewnym momencie poniosła mnie euforia i zrobiłem głupotę, bo na długim podjeździe, czując moc, podczepiłem się na koło do Jurka, a na zegarach mieliśmy ok. 32 km/h.
Gdy obejrzałem się do tyłu, peleton został w pewnej odległości za nami, co było słusznym pomysłem.
Potem jeszcze przyszła moja zmiana i kolejna głupota, bo kręciłem 37 km/h, a gdy nadeszła kolejna górka...poczułem odcięcie i spadek do 24 km/h na podjeździe, ni cholery więcej :(.
Gdy pod Krajnikem miałem na liczniku 41 km/h, a te "koksy" się oddalały, po prostu opadła mi szczęka i darowałem sobie ściganie ich.
Zawsze wydawało mi się, że 41 km/h to duża prędkość jak na rower...ciekawe ile oni mieli?
Z tego co słyszałem, ok. 50+.
Adrian "zwolnił" i poczekał na mnie, po czym wspólnie dotarliśmy do Krajnika, gdzie "koksy" czekały na nas pod sklepem, a Jurek raczył się colą, co miało potem zgubne dla niego skutki.
Wjechaliśmy do Niemiec i od Schwedt mieliśmy już w miarę równe tempo 30-32 km/h i można było "wypoczywać" :).
Jedyne zdjęcia z treningu to popas we Friedrichsthal, dobrze, że choć 2 zrobiłem :).
W Mescherin pożegnaliśmy Adriana, a reszta ekipy ruszyła na Szczecin.
Za Staffelde zaczęły się poważne problemy Jurka, bo zaczęły go łapać tak silne skurcze w nogi, że mało z roweru nie wyleciał.
Skutki żłopania kofeiny w nadmiarze w takim upale.
Po dojechaniu na stację benzynową pod Kołbaskowem dr Misiacz zalecił Jurowi zakup izotonika "Oshee" i po tempie, w jakim Jurek się oddalił, widać, że "co nieco" pomogło :).
Pobiłem swój rekord średniej na takim dystansie i w piekielnym upale, ale to dlatego, że jechałem z takimi wariatami!
Dzięki !!!
P.S. Poniżej podpinam zdjęcia Adriana "Gryfa".
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
116.00 km (0.00 km teren), czas: 04:00 h, avg:29.00 km/h,
prędkość maks: 56.00 km/hTemperatura:37.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2343 (kcal)
Sprawdzić stan przygotowań do "The Tall Ship Races 2013"
Czwartek, 1 sierpnia 2013 | dodano: 01.08.2013Kategoria Szczecin i okolice
Po pracy pojechałem szybciutko na "Rosynancie" sprawdzić, jak mają się przygotowania do tej ogromnej imprezy o randze światowej, jaką jest "The Tall Ship Races 2013"
Dla niewtajemniczonych, poprzednia edycja była tak udana, że organizatorzy postanowili ponownie zlokalizować ją w Szczecinie.
Przygotowania idą pełną parą.
Na pewno będzie gdzie sikać, choć kolejki na pewno też będą ogromne.
Przewidywana liczba gości to około 2-3 miliony odwiedzających !!!!!!!!!
Goście niestety, w tym roku będą sikać sikaczem o nazwie "Tyskie", co moim zdaniem jest dość niefortunnym wyborem.
Mamy w mieście lokalne piwo "BOSMAN", można by rzec "morskie", bo z logo żaglowca, z morską nazwą, a i brodaty marynarz nie raz je reklamuje.
"Bosman" obstawiał całą poprzednią edycję "The Tall Ship Races", a teraz, nie do końca wiem dlaczego, tę morską imprezę będzie zaopatrywał w piwo browar ze ... Śląska! :///.
Żaglowce jeszcze nie wpłynęły, ale scena jest już gotowa.
Jakieś wesołe miasteczko też ;).
Dwa brzegi Odry zepną dwa wojskowe mosty pontonowe, na których ruch pieszy będzie jednokierunkowy, tyle ludzi będzie się przewijać!
Dopiero co wybudowany nowy bulwar nadodrzański prezentuje się znakomicie, jest droga dla rowerów i stojaki na nie, ławki, latarnie w kształcie mew, jeszcze czysto i ładnie, a mury jak na razie bez graffiti.
Po tym krótkim rekonesansie zagłębiłem się w centrum miasta, gdzie przejechałem nowym kontrapasem na ul. Śląskiej.
Idzie ku lepszemu, oby tak dalej.
Po drodze zakupiłem napoje dla sportowców i wróciłem do domu, z radością obserwując renowację starych kamienic - nasze miasto znów pięknieje i widać, że coś się ruszyło! :)
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 303 (kcal)
Dla niewtajemniczonych, poprzednia edycja była tak udana, że organizatorzy postanowili ponownie zlokalizować ją w Szczecinie.
Przygotowania idą pełną parą.
Na pewno będzie gdzie sikać, choć kolejki na pewno też będą ogromne.
Przewidywana liczba gości to około 2-3 miliony odwiedzających !!!!!!!!!
Goście niestety, w tym roku będą sikać sikaczem o nazwie "Tyskie", co moim zdaniem jest dość niefortunnym wyborem.
Mamy w mieście lokalne piwo "BOSMAN", można by rzec "morskie", bo z logo żaglowca, z morską nazwą, a i brodaty marynarz nie raz je reklamuje.
"Bosman" obstawiał całą poprzednią edycję "The Tall Ship Races", a teraz, nie do końca wiem dlaczego, tę morską imprezę będzie zaopatrywał w piwo browar ze ... Śląska! :///.
Żaglowce jeszcze nie wpłynęły, ale scena jest już gotowa.
Jakieś wesołe miasteczko też ;).
Dwa brzegi Odry zepną dwa wojskowe mosty pontonowe, na których ruch pieszy będzie jednokierunkowy, tyle ludzi będzie się przewijać!
Dopiero co wybudowany nowy bulwar nadodrzański prezentuje się znakomicie, jest droga dla rowerów i stojaki na nie, ławki, latarnie w kształcie mew, jeszcze czysto i ładnie, a mury jak na razie bez graffiti.
Po tym krótkim rekonesansie zagłębiłem się w centrum miasta, gdzie przejechałem nowym kontrapasem na ul. Śląskiej.
Idzie ku lepszemu, oby tak dalej.
Po drodze zakupiłem napoje dla sportowców i wróciłem do domu, z radością obserwując renowację starych kamienic - nasze miasto znów pięknieje i widać, że coś się ruszyło! :)
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
15.50 km (0.00 km teren), czas: 00:41 h, avg:22.68 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 303 (kcal)