MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Z cyborgami z TC TEAM :)))

Dystans całkowity:3393.43 km (w terenie 267.00 km; 7.87%)
Czas w ruchu:150:28
Średnia prędkość:22.43 km/h
Maksymalna prędkość:59.10 km/h
Suma podjazdów:13 m
Suma kalorii:72231 kcal
Liczba aktywności:33
Średnio na aktywność:102.83 km i 4h 42m
Więcej statystyk

Szczeciński rajd BS do Locknitz. Prawie Masa Krytyczna!

Sobota, 5 marca 2011 | dodano: 05.03.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Moje zaskoczenie jest coraz większe. Czemu?
Jeszcze w listopadzie 2010 roku zastanawiałem się, czy na moją propozycję Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats ktokolwiek pojawi się na miejscu zbiórki. Wtedy przez pierwsze 10 minut miałem wątpliwości, które jednak się rozwiały, kiedy w sumie zebrało się aż 9 osób.
Od pewnego czasu takich wątpliwości już nie mam, jednak wczoraj naprawdę byłem zaskoczony!
W pewnym momencie liczebność grupy sięgnęła 12 osób!!! Piszę „w pewnym momencie”, bo różne osoby dojeżdżały i odjeżdżały w różnych miejscach, generalnie przez większość czasu jechało 11 osób. Jeszcze moment, a zrobi się z tego cotygodniowa Masa Krytyczna Bikestats! ;)))
Dobra, a teraz do rzeczy. Kto jechał? Oto lista (prawie alfabetycznie, przynajmniej jeśli chodzi o osoby przynależące do naszej cyklotycznej sekty BS ;))):

1. Aneta (Athena)
2. Adrian(Gryf)
3. Butros
4. Jurek (Jurektc)
5. Marek (Odysseus)
6. Paweł(Sargath)
7. Piotrek (Rammzes)
8. Robert (Lewy89)
9. Sebastian(Shrink)
10. Krzysiek (Kris)
11. Arek
12. No i Misiacz…znaczy ja ;)

Jednego byłem pewien – że moja wczorajsza dwusetka (~203 km)z Gadembagiennym będzie niczym, będzie Pikusiem, sobotnim spacerem w porównaniu do setki z Cyborgami?
Czy się pomyliłem? Ani trochę. Tym razem do spółki dołożył się wicher.

No to się spakowałem z rana. Odsłaniam zasłony a tam…mokre ulice. Ale to nic, zdecydowałem się jechać mimo wczorajszej dwusetki w nogach i tych mokrych ulic, ponieważ:

a) Paweł (Sargath) zaplanował ciekawą trasę.
b) Chciałem zrobić zakupy w Locknitz, które były w planach.
c) Byłem ciekaw, ile tym razem pojawi się osób…
d) Byłem ciekaw samych tych osób (może to powinno być na pierwszej pozycji nawet).

Czereda na Moście Długim.


Traska wyglądała z grubsza tak: KLIKNIJ

Paweł oddał mi na początku prowadzenie, jako że jestem zwolennikiem utrzymywania zrównoważonego tempa.
Sęk w tym, że jestem również zwolennikiem przestrzegania pewnych zasad, więc przy Autostradzie Poznańskiej wprowadziłem grupę na ścieżkę rowerową, zamiast olać zakaz i jechać dwupasmówką. Niestety, żadnych zasad nie przestrzegają fiutki, które tłuką butelki na drogach dla rowerów. Krótko mówiąc, skończyło się to dwoma flakami, u Shrinka i u Arka, a ja miałem dowód, że praworządność nie powinna chyba dotyczyć pewnych krajów…i nie dotyczy w sumie.

Guma.


Po załataniu dziur ruszyliśmy w stronę przejścia granicznego Rosówek / Rosow, do którego mieliśmy jakieś 10 km. No i się zaczęło…Aaa, zapomniałem dodać, że podałem się jako prowadzący do dymisji po powzięciu decyzji o jeździe ścieżką! ;)))
A co się zaczęło? Ano pomijając wicher wiejący w mordę, na czele ustawił się Kris, a czym to się kończy wie większość czytelników. Ja to też wiem, a jako że uodporniłem się na tzw. „psychozę tłumu”, nie pogoniłem za Krisem i za wszystkimi, którzy pogonili za Krisem, tylko wrzuciłem swoje stałe tempo 24 km/h i turlałem się, mając w zasięgu wzroku powoli oddalającą się grupkę (która i tak potem zaczęła się przybliżać, więc jak dla mnie na jedno wyszło ;))).
Przecież chyba nikt nie zostawi powolnego Misiacza na pastwę żywiołów? ;)))))))

W Rosow skontaktowaliśmy się z Adrianem (Gryfem), który miał do nas dojechać z Gryfina do Tantow w Niemczech, jednak okazało się, że dojechał tam wcześniej i ruszył nam naprzeciw w kierunku Rosow. Spotkaliśmy się mniej więcej w połowie drogi.

Przed Tantow.


Od Tantow w kierunku Storkow dostawaliśmy już wycisk na całego. Wicher już się z nami nie cackał w ogóle, dął z pustych pól prosto w twarz. Jego złośliwości sprzyjało morenowe ukształtowanie terenu, oferując nam długie, proste i wykańczające podjazdy. Tam grupa na dobre porwała się na kawałki.
Maniacy ciśnięcia na pedały, zrywania mięśni ud i rozciągania łańcuchów pomknęli do przodu, reszta grupek mieliła w swoim mniej lub bardziej ślimaczym tempie, mając tę świadomość, że w Storkow Cyborgi i tak zaczekają ze stopniowo wychładzającymi się im ciuchami na grzbiecie! :PPP
W Storkow zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i sfotografowanie zabytkowego wiatraka.

Wiatrak w Storkow.




Następnie drogą dla rowerów (nie, nie…na tamtejszych drogach nie tłucze się masowo butelek) dojechaliśmy do Penkun, gdzie nasz „zroweryzowany gang” zaparkował pojazdy przed kościołem, wzbudzając chyba pewne zaniepokojenie starszego mężczyzny z domku naprzeciwko, który uważnie nas obserwował. Cóż, słowiański najazd dla człowieka, który za młodu służył w Wehrmahcie lub SS może i mógł się wydać niepokojący, a co najmniej nie na miejscu…;)

Kościół w Penkun.


Plemię Słowian przed kościołem.

Sprzed kościoła pojechaliśmy do zamku w Penkun, gdzie spotkaliśmy Butrosa. Wskutek nieporozumienia pojechał on planowaną trasą, tylko…w przeciwnym kierunku. ;)))

Zamek w Penkun.


Pojazdy gangu 1.


Pojazdy gangu 2.


Pojazdy gangu 3.
Pojazdy gangu BS ;))) © Misiacz


Z Penkun pojechaliśmy do Krackow, gdzie znajduje się okazałe muzeum starych pojazdów.
Trasa zaczęła się wić, więc udało nam się dostać wiatr w plecy. Tam Shrink pokazał mi, co to znaczy być prawdziwym Cyborgiem…i zaczął znikać w oddali.

Na trasie jestem zwolennikiem motta, którego autorem jest Leszek Miller : "Prawdziwego mężczyznę poznaje się po tym jak kończy, a nie jak zaczyna". ;)))
Oczywiście są wśród nas tacy, którzy potrafią i dobrze zacząć i dobrze skończyć; sami zainteresowani to wiedzą. Ja swoją kondycję zazwyczaj wolę „rozplanowywać”.

Do Krackow dojechaliśmy w dość dobrych warunkach. Tam pokazałem Shrinkowi rzeźby w starych wykonane w starych, uschniętych drzewach.
Na wejście do muzeum pojazdów zdecydował się Paweł i Marek.
My możemy zwiedzić to muzeum na fotografiach Pawła i Marka:
ZDJĘCIA Z RELACJI PAWŁA
ZDJĘCIA Z RELACJI MARKA
Muzeum techniki w Krackow.


Z Krackow ruszyliśmy przez Glasow w kierunku Locknitz. Wichura była niemożebna, do tego dokładały się górki i pagórki, a ekipa cały czas się tasowała.
Przed samym Locknitz Cyborgi pomknęły do przodu, mijając bez zatrzymywania się 1000-letni dąb. Niestety, Shrink go nigdy wcześniej nie widział, ale udało mi się go dogonić i pokazać mu ten pomnik przyrody. Ja sam zatrzymałem się na batonika obok w wiacie, gdzie mieliśmy posiłek w czasie Pierwszego Szczecińskiego Rajdu Bikestats

Budka w Locknitz.


Omijając sprytnym skrótem malowniczą przystań nad pięknym jeziorem, tak aby „nikt nie marnował czasu na głupoty typu robienie zdjęć” potoczyliśmy się do sklepu REWE w Loecknitz na zakupy! ;)))

Zakupy napojów...eee...hm...izotonicznych ?


Od tego momentu już mieliśmy jechać z wiatrem w plecy. W okolicach Ploewen udało mi się rozpędzić z górki do 52 km/h, co nie przeszkodziło Cybrogom w „połknięciu” mnie za chwilę na podjeździe.
Granicę przekroczyliśmy w Lubieszynie, a w Dołujach byłem świadkiem, jak Athena na twardych trybach szybko podjeżdża pod ciężki i upierdliwy podjazd do Dołuj. Uważam, że określenie Cyborgini, które nadał Athenie Gadzik jest jak najbardziej na miejscu – widzę, że to u Odysseusa i Atheny chyba rodzinne – taka para turystów posiadających w zanadrzu tryb „Cyborg”;))).

W zasadzie w Dołujach ekipa się rozjechała. Athena i Odysseus skręcili gdzieś na Wąelnicę, Cyborgi pojechały w kierunku Mierzyna, a ja ze Shrinkiem i Gryfem ruszyliśmy na Przecław.
Wiatr był na tyle sprzyjający, że udało nam się utrzymywać 35 km/h, w porywach do 40 km/h.
Na Rondzie Hakena pożegnaliśmy Gryfa, a ja zaprosiłem Shrinka do siebie, gdzie upitrasiłem obiadek i kawę, żeby zregenerować nasze siły.
Ponownie wsiedliśmy na rowery przed godziną 19:00, jako że 30 minut później Shrink miał pociąg powrotny do Nowogardu, więc odprowadziłem go na dworzec, przy okazji dokręcając nieco kilometrów i poprawiając średnią (jakoś mi się szybko ostatnio po mieście jeździ).

Po powrocie do domu stwierdziłem u siebie pewne znużenie mięśni, ale z tego co wyliczyłem wynika, że w dwa dni zrobiłem blisko 308 kilometrów, więc zakładam, że to normalne odczucie.

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 104.86 km (5.00 km teren), czas: 04:45 h, avg:22.08 km/h, prędkość maks: 52.00 km/h
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2300 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Rajd Szczecińskiego BS „Wokół Miedwia”. Nowy Cyborg w ekipie.

Sobota, 26 lutego 2011 | dodano: 27.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
W ogóle nie wiem od czego zacząć. Może od próby nadania tytułu roboczego…eee….hmmm…no niech będzie podwójny: „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2”.
Potem będzie wiadomo, o co chodzi.

W ogóle nie chciałem jechać z tymi wariatami! ;))) Chciałem pojechać turystycznie z Odysseusem (potem hahaha…też się wyjaśni, skąd to hahaha) albo samotnie, wokół Zalewu Szczecińskiego na dystansie 265 km. Przypuszczam, że dziś byłbym bardziej rześki niż po 111 km z NIMI. ;)))

W każdym razie wątpliwości Gadabagiennego co mojej poczytalności, jeśli chodzi o plany samotnego objechania Zalewu o tej porze roku oraz silna agitacja Sargatha plus perspektywa dołączenia do grona wariatów przez Odysseusa sprawiły, że zdecydowałem się jednak ponownie na jazdę z ekipą BS.

Jak to zwykle bywa, tradycyjnie w sobotę umówiliśmy się na Moście Długim o godzinie 9:00.
Ekipa już nie do końca taka tradycyjna jak zawsze. Tym razem nie było Krisa, byłem jednak ja (hehe, a jednak) oraz Paweł (Sargath), Jurek (jurektc) i Jarek (gadbagienny). Po raz pierwszy do naszej ekipy dołączyli Marek (Odysseus) i Robert (lewy89).
Ekipa BS. Most Długi. Szczecin © Misiacz

Pogoda była przepiękna. Nad rzeką unosiła się lekka słoneczno-mgielna poświata i trzymał mróz.
Według mojego termometru, temperatura w momencie wyjazdu wynosiła -7 stopni.

Na takie drobiazgi jak lekki mrozek przestaliśmy już w ogóle zwracać uwagę.
O dziwo, tym razem ruszyliśmy naprawdę spokojnie, może żeby nie przepłoszyć ewentualnych przyszłych chętnych na jazdy z nami. ;)))
Pojechaliśmy w kierunku Dąbia, gdzie miał na nas oczekiwać AreG. Chyba jednak jechaliśmy zbyt turystycznie (jeszcze), bo nie oczekiwał, a wyjechał nam naprzeciw jeszcze w okolicach lotniska w Dąbiu. Stamtąd pojechaliśmy w stronę Załomia, najpierw ścieżką, a potem kawałek gruntówką. Dojechaliśmy do asfaltówki na Załom, gdzie AreG narzucił dość solidne tempo…tak sobie przypominam, że podobnie ostre tempo na początku przy pierwszym spotkaniu z naszą ekipą narzucali już Shrink i Gryf. ;))) Resztę historii znają już sami zainteresowani. ;)
W Załomiu skręciliśmy w prawo, przejechaliśmy nad starą autostradą i … wjechaliśmy na drogę jak widać na napisie na tej oto tablicy.

Na początku droga naprawdę była malownicza, choć moje koła zapadały się co rusz w piasku (nie wiem, jak Gadbagienny na tej swojej szosówce dawał radę, ale on jest z innej planety).

Kiedy cała ekipa jechała przede mną, spod kół ich rowerów unosił się taki tuman kurzu, jakby faktycznie galopowała przede mną grupa jeźdźców. Dojechaliśmy do Wielgowa (chyba do Wielgowa...kiedy wyjazd nie jest organizowany przeze mnie, pozwalam sobie czasem na wyłączenie myślenia i udaję się za przewodnikiem stada).
Chwilę pojechaliśmy asfaltem, przejechaliśmy koło szpitala i zaczęło się. Od tej pory tytuł roboczy „Zemsta Sargatha 1” i „Zemsta Jurka 2” chyba staje się zrozumiały, a za wyjaśnienie wystarczą poniższe zdjęcia. ;)


Jadąc tą znakomitą drogą o mało kilka razy nie wywinąłem orła, kiedy pedały nie mieściły się w szerokości koleiny i zahaczały o nią.
Często dodatkową atrakcją w takiej koleinie był sypki piach.
Jakoś jednak dotoczyliśmy się do pewnej miejscowości, gdzie poczułem się prawie jak u siebie w domu. ;)

Z Niedźwiedzia pojechaliśmy już asfaltem w kierunku Reptowa i Kobylanki, gdzie koło kościoła stało wiele jakichś interesujących tablic, no ale kto by się tam zatrzymywał, kiedy średnia spada. Podjadę tam kiedyś sam. ;)
Z Kobylanki pomknęliśmy nad jezioro Miedwie, piąte co do wielkości jezioro w Polsce, tak więc było co objeżdżać.
Widoki zamarzniętej wody, która wylała z jeziora i „oblepiła” co się dało były niesamowite!

Dodatkowo do efektów wizualnych dochodziły jeszcze efekty dźwiękowe – lód na jeziorze huczał w niesamowitej tonacji, przemieszczając się i pękając.
Do tego dodajmy jeszcze wyjący wicher.
W tej sytuacji dobrze zrobiła nam przerwa na gorącą herbatę z termosu i przekąski.
Drzewom również się dostało.

Ławeczki wyglądają jak lodowe rzeźby. Dojście na ten pomost jest pod lodem i pod wodą.

Nad Miedwiem odłączył się od nas Jarek i pognał w kierunku Łobza na rodzinną uroczystość.
Ja też się odłączyłem, jak małe dziecko. Bez pytania i informowania opiekunów. ;)
Jechaliśmy po oblodzonej ścieżce nad jeziorem, czasami po sypkim piachu, a że ekipa przycisnęła, a ja znałem dalszą trasę, więc czym prędzej czmychnąłem z tej ścieżki, wyjechałem na drogę Kobylanka – Stargard, po czym skręciłem w kierunku Kunowa, dokąd i tak miała dojechać całą reszta. Walka z niedogodnościami terenu widać sporo im zajęła, bo przy rozjeździe na Koszewko czekałem na nich chyba z 5 minut.
W Koszewku zaczęliśmy usilnie znaleźć mocno reklamowany Dworek Hetmański.
Szukając dworku, znaleźliśmy neoresansowy pałac z XIX wieku, przebudowany w 1922 roku. ;)

Musieliśmy oczywiście zrobić sobie na schodach grupową fotkę. Za statyw jak zwykle służyły moje sakwy, za co nadal nie pobieram opłat! ;)
Reszta jeździ z plecakami, lubią czuć mokre plecy i ucisk na ramionach. ;)

Z góry spoglądała na nas twarda dama, która nie potrzebuje na taki mróz żadnego przyodziewku.


Rzekomy „dworek hetmański” to dość pretensjonalna współczesna budowla, przypominająca raczej cygańską willę – więcej można przeczytać TUTAJ.
Cóż...to była ostatnia fotografia zrobiona przeze mnie. Za Koszewem czekała nas kolejna atrakcja w postaci piaszczysto – brukowanej drogi do Wierzbna. Tam przejrzałem na oczy, kiedy zauważyłem oddalającego się w szybkim tempie Odysseusa. Cóż, teraz już wiem, że to kolejny Cyborg, który bez grymasu zmęczenia na twarzy i sapania po prostu odjeżdża niczym motorek. Jako, że Odysseus to postać mityczna, w związku z tym (mając Odysseusa za typowego turystę rowerowego, a nie Cyborga) przyszło mi do głowy, że to może jest jednak Koń Trojański naszego wyjazdu! ;)))
Koło w koło za nim gnał Jurek, ten sam, który na GG i przy spotkaniu na Moście Długim mówił, że jest wykończony po swoim wczorajszym wyjeździe, ma zakwasy i w ogóle z kondycją jest lipnie.
Taaak…następnym razem te bajki można opowiadać komu innemu! ;)))
Cyborgi nie mogą wg mnie mówić o kondycji, tylko o mocy w kilowatach.
W Wierzbnie upierdliwa droga się skończyła, a po krótkiej przerwie przy sklepie, gdzie Sargath wessał w siebie chemiczną oranżadę ruszyliśmy do Okunicy. Przez chwilę jechaliśmy ze spotkanym rowerzystą, który potem od nas się odłączył. Za Okunicą zaczęło być naprawdę fajnie, kiedy skręciliśmy na zachód. Czemu? Ano dlatego, że dostaliśmy wiatr w plecy. Tam Cyborgi dostały jakiegoś amoku i uznały, że moje 30 km/h to stanowczo za wolno. Zaczęli znikać w oddali…
Zatrzymaliśmy się w miejscowości Turze, a potem pojechaliśmy w kierunku dawnej drogi S-3, obecnie prawie pustej, jako że została zastąpiona dwupasmówką przebiegającą całkiem niedaleko. Zaletą tej trasy było to, że jechaliśmy spokojnie pasem bocznym, a asfalt nadal jest bardzo gładki.
W okolicach Starego Czarnowa dołączył do nas mój kolega Robert „Sakwiarz”. Stamtąd, przez Dobropole Gryfińskie i Kołowo dojechaliśmy do Gór Bukowych, pod które oczywiście musieliśmy się mozolnie wspiąć. No, słowa mozolnie nie mogę użyć w stosunku do Cyborgów. Oni po prostu nie zauważyli podjazdu i pojechali. Tam odłączył się od nas AreG i pojechał w kierunku Dąbia.
Swój wolny podjazd postanowiłem sobie odbić szybkim zjazdem. Rozpędziłem się do 56 km/h i oddaliłem się na chwilę od reszty. Nie na długo jednak. Po chwili siedział mi na kole ten zmęczony, wykończony Jurek z zakwasami, ten niby bez kondycji i w ogóle. Jego brak kondycji chyba się właśnie tak objawia, hehehe...
Kiedy wjechaliśmy do Szczecina, zaczął się – nie zawaham się użyć takiego określenia – totalny organizacyjny rozpiździej! ;)))
Ja skręciłem w prawo, za mną Jurek, Paweł i Marek. Dwa rozpędzone Robert- starszy i młodszy, pomknęli dalej w dół brukowaną ulicą. Telefonowanie nic nie dało, liczyliśmy, że spotkamy się na światłach, na skrzyżowaniu w Podjuchach, ale nic z tego. Odnaleźliśmy się dopiero na Autostradzie Poznańskiej. Jechaliśmy spokojnie w stronę centrum, kiedy pojawił się podjazd.
Jurkowi, Pawłowi i Markowi krew zalała oczy, szarpnęli się niczym byczki Fernando i tyle ich widziałem. Nie będzie im jakaś górka na drodze stawać. Przemknęli przez most nad Odrą i choć trąbiłem, to niestety – nic to nie dało, zniknęli w oddali, a ja za moment miałem zjazd do domu. Nie miałem szans ich dogonić, więc skręciłem na ścieżkę na Pomorzany, a za mną dwa Roberty, które do mnie dojechały. Przy elektrowni skręciłem w prawo, wydawało mi się, że oni również…kiedy jednak dojechałem do podjazdu przy Włościańskiej, okazało się, że jestem sam! ;)
Postanowiłem poczekać i napić się herbatki. Po chwili zauważyłem w oddali dwa rowery. Jednak jadą!
Ale zaraz, zaraz…to nie oni. To jechał Jurek i Paweł! ;)))
Wszystko się pomieszało, jakoś każdy pojechał w inną stronę. Pożegnałem się z tymi, z którymi udało mi się pożegnać i ruszyłem ostatnim ostrym podjazdem do domu.
Dla podsumowania muszę stwierdzić, że najprawdopodobniej wróciłbym do domu mniej zmęczony, gdybym bez szarpania tempa (które w żaden sposób jak widać nie przekłada się na średnią) i w sposób zrównoważony samotnie objechał Zalew (przypuszczam, że z podobną średnią), co zamierzam sprawdzić. ;)

Mapka (orientacyjna):
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 111.04 km (15.00 km teren), czas: 05:01 h, avg:22.13 km/h, prędkość maks: 56.00 km/h
Temperatura:-7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2427 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Masa Krytyczna i Szczeciński Rajd BS.

Piątek, 25 lutego 2011 | dodano: 25.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Pojechałem dziś na Masę Krytyczną, żeby spotkać się ze znajomymi z Bikestats i nie tylko i pogadać w sprawie jutrzejszego wyjazdu.
Tu na zdjęciu Athena, Odysseus i ćwierć Sargatha. :)
Masa Krytyczna Szczecin. © Misiacz

Zimno było, prawie -5 stopni...a Pomorzańska Szefowa z Rowerowego Szczecina ubrała się stylowo, tak pod styl rowerowy holenderski...jednak jak patrzę na jej kolana tak "grubo" odziane, to aż czuję nadciągający reumatyzm. Jechała tak na rowerze, też stylowym.
Szefowa Rowerowego Szczecina z Pomorzan. © Misiacz

Zwierzyłem się Gadowibagiennemu, że samotny plan na jutro mam taki:


Jednak skoro NAWET ON stwierdził, że przeginam, zdecydowałem się dołączyć do kolejnego Szczecińskiego Rajdu BS, na który tym razem nie planowałem jechać, bo nie chciałem się zmęczyć...stąd moje powyższe plany, które z powodu mrozu, wiatru i negatywnej opinii wymiatacza Gadzika odłożyłem ad acta (chwilowo).
:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 18.74 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Wyprawa szczecińskiego BS na kebab do Ueckermunde (D).

Sobota, 19 lutego 2011 | dodano: 20.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
To już kolejny wyjazd pod hasłem Bikestats, nawet już nie liczę który – tyle się ich już od było od tego pierwszego razu. Tym razem trasę wymyśliłem ja, ponieważ planowana przez Gadabagiennego trasa Kostrzyn-Szczecin musiała zostać przesunięta na inny termin.
Mapka z orientacyjną trasą jest poniżej (pokazana od miejsca zbiórki):



Tym razem w sobotni poranek nie spotkaliśmy się tradycyjnie na Moście Długim, ale nad jeziorem Głębokie (w sumie też tradycyjnie). Pojawiła się sprawdzona już w bojach ekipa BS, tj. oprócz mnie był Jurek (jutektc), Paweł (Sargath), Adrian (Gryf) i Krzysiek (Kris), którego namawiamy do założenia konta na BS. :))) Słowa uznania dla Adriana, któremu już po raz drugi zechciało się przyjechać z Gryfina do Szczecina, żeby z nami pokręcić. Było nas więc w sumie 5 osób, reszta się nie stawiła. Namawiałem też moich dwóch innych „osobistych” kolegów, ale nie pojawili się, wykazując się zapewne instynktem samozachowawczym. :)))

Odczekawszy „studenckie” 15 minut ruszyliśmy szosą na Pilchowo i od razu nadmienię, że typowym dla tej grupy tempem „turystycznym” 28 km/h! ;)))
Minęliśmy Pilchowo i mknęliśmy w stronę Tanowa wzdłuż ślamazarnie toczącej się budowy ścieżki rowerowej. W Tanowie zatrzymaliśmy się na postój pod sklepem, ponieważ Krisowi wyczerpały się baterie i nie mógł dalej jechać. ;))) Tak myślałem, ale okazało się, że chodziło wyłącznie o baterie do odtwarzacza mp3, ponieważ nie może on być zasilany z samego Krisa (inne napięcie i natężenie).
Przy okazji okazało się, że w sklepie pracuje moja koleżanka z dawnych lat.
Ruszyliśmy. Od tego momentu pojawiają się sprzeczne wersje wydarzeń. Jak napisałem na forum, moim planem była spokojna, zrównoważona jazda stałym tempem 24-27 km/h, no chyba, że rower „sam będzie jechał” szybciej. Według mnie jazda z lekkiej górki i z wiatrem usprawiedliwiała 35 km/h i takie tempo trzymałem jadąc w tym momencie na prowadzeniu, ponieważ nie wymagało to w tej sytuacji wysiłku. Niestety, według relacji innych naocznych świadków było zupełnie odwrotnie – lekko pod górkę i pod wiatr – niestety, nie mogę się z tym zgodzić, ponieważ nie odczuwałem nic takiego.
Na odcinku do Dobieszczyna zmienił mnie Paweł i wreszcie zapowiadała się turystyka! Prowadził grupę z prędkością 24-25 km/h i mogłem wreszcie popatrzeć na niebo! ;) Niedoczekanie moje – to była zmyłka – ten Cyborg stanął wkrótce na pedały i popędził 37 km/h…rozpędzając się coraz bardziej. Nie chciało mi się szarpać, ponieważ trasa przed nami była długa i trzeba było rozsądnie planować siły, więc kręciłem sobie dalej spokojnym tempem 27 km/h. Nie byłem w stanie gnać za tym młodym, narowistym Cyborgiem! ;))) No, może i byłbym, ale co by potem ze mnie było?
Reszta grupy jest w wieku znacznie słuszniejszym niż Paweł i nie mamy tyle zapasów energii co on (hm, może będę mówił za siebie) – w każdym razie reszta poszła po rozum do głowy (lub procesora* - niepotrzebne skreślić) i staraliśmy się utrzymywać stałe tempo 28 km/h.
Różnica wieku między nami Pawłami jest spora, bo prawie 12 lat, więc kondycją mu nie dorównam, a jakby dobrze popatrzeć, to Jurek mógłby spokojnie być tatą Pawła – i tu pełen szacunek dla tego stalowego „taty” – chłop po chorobie, a kręcił wytrwale jak maszyna!
Dojechaliśmy do granicy w Dobieszczynie, gdzie nieśmiało zaproponowałem postój na fotki (czytaj: odpoczynek i sikanie).

Jako, że wjechaliśmy do Niemiec, Kris przybrał odpowiednią pozę pasującą do godła tego państwa! ;)

Potem jeszcze na moment odbiliśmy 50 m do lasu, żeby Paweł i Adrian mogli sfotografować krzyż księcia Barnima.
Od tego momentu staraliśmy się kręcić równym tempem 28 km/h i jadąc przez Hintersee i Ahlbeck dojechaliśmy pod kościół w Lueckow. Do brzegów Zalewu Szczecińskiego zostało nam raptem jakieś 3 km. Średnia prędkość do tego momentu wyniosła w przybliżeniu 26 km/h…czyli oczywiście „turystycznie”. ;)

Porobiliśmy kilka zdjęć (polecam obejrzenie relacji innych uczestników, ciekawe fotki) i ruszyliśmy do Vogelsang-Warsin, które leży nad brzegiem Zalewu Szczecińskiego, zwanego z tej strony Stettiner Haff. Przed samym Ueckermunde Paweł znów szarpnął tempo, a Jurek z Krisem jakoś się zapomnieli i pognali za nim. My z Gryfem spokojnie toczyliśmy się 27 km/h, zmierzając w stronę skrętu w prawo na plażę nad Zalewem, który to skręt rozpędzeni panowie oczywiście minęli, patrząc w liczniki i uważając, żeby zwisające jęzory nie wkręciły im się w szprychy. Zatrąbiłem. Usłyszeli. Zawrócili.
W komplecie zajechaliśmy na brzeg, gdzie rozpoczęliśmy sesję foto.


Kris postanowił z nadmiaru energii przeczołgać się jeszcze po tych zamarzniętych kamieniach, co świetnie widać na załączonym niżej, naprawdę znakomicie wykonanym przez Jurka filmie.

Po foto-sesji ruszyliśmy ścieżką rowerową wzdłuż rzeki Uecker w kierunku miasta. Wyschnięte drzewa przy ścieżce wykorzystują artyści, tworząc różne ciekawe rzeźby. Dla mnie oczywiście najciekawsza była ta rzeźba: ;)

Wjechaliśmy do malowniczego portu w Ueckermunde, choć dużo uroku odbiera mu pochmurna pogoda.

Na drugim brzegu pojawiła się rzeźba grającego na akordeonie marynarza, u którego stóp leżą monety euro (solidnie przez Niemców przyspawane – kto wie dlaczego, proszę o odpowiedź w komentarzu).

Przejechaliśmy przez piękną starówkę i dotarliśmy do celu naszej wyprawy – do tureckiej restauracji serwującej znakomity kebab.

Od samego wejścia powitało nas gromkie „dzień dobry” – miły akcent na samym początku.

Porcje są niemożebnie olbrzymie, pyszne i świeże, a ceny prawie identyczne jak w Szczecinie.
Znów napchaliśmy się jak jakieś prosiaki, a podkreślę, że zamówiliśmy małe porcje! ;)
Kebab w Ueckermunde. Szczeciński BS. © Misiacz

Od tego momentu poczuliśmy lenistwo, a niektórzy pogrążyli się w marzeniach o wannie z ciepłą wodą i kuflu z zimnym piwem. Za oknem już czekało na nas zimne…powietrze. Mimo, że temperatura nie była przerażająca jakaś, bo raptem -2,5 st.C, to jednak odczuwalna była czasem rzędu – 8st. Ze względu na wiatr i wilgoć. Wioząc brzuchy z kebabem na ramach (tekst Gryfa) pojechaliśmy w stronę Warsin, gdzie skręciliśmy w prawo, w szutrową drogę wiodącą lasami do Rieth.
Tam zostaliśmy ogromnie zaskoczeni tym, że pomimo dobrej ścieżki szutrowej Niemcy zabrali się za budowanie normalnej, utwardzonej drogi rowerowej biegnącej równolegle do szutru.
Jeśli o mnie chodzi, to bardzo się cieszę, bo mam nadzieję, że już latem będę mknął przez ten las po gładziutkim asfalciku. Wyjechaliśmy z lasu i wzdłuż brzegu Jeziora Nowowarpieńskiego dojechaliśmy do Rieth. Stamtąd ruszyliśmy do Hintersee szutrową ścieżką rowerową poprowadzoną przez las szlakiem dawnej kolei wąskotorowej. Jednak pędzenie szutrem daje w kość nieco bardziej, niż asfaltem, o czym wkrótce przekonał się Adrian, u którego bardzo boleśnie odezwała się kontuzja kolan. Dojechaliśmy do Hintersee, zamykając w ten sposób pętelkę.

Do domu jednak zostało sporo kilometrów, ruszyliśmy więc na Glasshuette. Po krótkim postoju pojechaliśmy w kierunku na Pampow. Tempo spadało, a ja jak na przekór poczułem duży przypływ sił. Dojechaliśmy do Blankensee, gdzie przekroczyliśmy granicę, a już w Polsce, w Buku zatrzymaliśmy się na zakupy w sklepiku. Na liczniku było ponad 120 km, a mnie zachciało się teraz gnać, pędzić, jechać i jechać.
Dotoczyliśmy się do Dobrej. Tam w zasadzie zakończyliśmy wspólny wyjazd. Jurek z Pawłem pojechali w stronę Głębokiego, a ja, Kris i Gryf kulaliśmy się w stronę Szczecina przez Lubieszyn, Dołuje, Będargowo i Przecław.

Gryfa bardzo już bolały oba kolana, a mimo to postanowił wracać aż do Gryfina…na rowerze, w ciemnościach. Postawa godna podziwu lub potępienia, zależy jak na to patrzeć. Ja skręciłem do domu, a Kris postanowił, że odprowadzi Adriana do Podjuch, skąd biegnie już prosta droga na Gryfino. Z informacji od Adriana wiem, że dojechał szczęśliwie do domu…pedałując już tylko jedną nogą, bo druga do niczego się już nie nadawała.
Mnie tymczasem rozpierała energia…z tym, że za 4 km dojechałem do domu i mogłem co najwyżej przeznaczyć ją na podniesienie kufla i zjedzenie zasłużonej pizzy. ;)

Poniżej znakomity, rzekłbym bardzo profesjonalny film nakręcony i zmontowany przez Jurka:
:))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 141.16 km (17.00 km teren), czas: 05:50 h, avg:24.20 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3168 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)

Rajd BS Lubanowo "Zemsta Jurka". Cztery dziury!

Sobota, 12 lutego 2011 | dodano: 12.02.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Spotkanie tradycyjnie o 9:00 na Moście Długim. Ja, Sargath i Kris.
Jurek powalony chorobą, Jarek powalony pracą...nie mogli przyjechać.

Zapowiadana przez Sargatha "turystyczna jazda" zaczęła się do narzucenia przez niego prędkości 33 km/h. To kolejny Cyborg. Normalnie poczułem się jak "turysta". :)))
W takim tempie dotarliśmy na Słoneczne, gdzie czekał na nas Gryf (Adrian) z Gryfina.

Dalszą trasę nazwałem "Zemstą Jurka" (to on zaplanował trasę, a potem wiedząc co nas czeka - z premedytacją zachorował! :)))
Trasa była malownicza, sęk w tym, że była to gruntówka wiodąca na szczyt Gór Bukowych, a ja miałem z przodu szosową oponę. Fajnie zapadała się w tymże gruncie.
Dodatkowo byłem słaby na początku, jakbym z rok nie jeździł. Niech nikt nie waży się mnie więcej nazywać Cyborgiem. Ja tylko z nimi jeżdżę.
Nie usprawiedliwia tego nawet fakt, że do godziny 1:30 w nocy walczyłem z naprawą Windowsa 7 (pieprzona aktualizacja, chrzaniony Microsoft...szlag by ich...) i spałem tylko 4 godziny. Gadbagienny nawet po zarwanej nocy wali po 200 km!

Na dodatek za ciepło się ubrałem, na szczęście koło głazu "Serce Puszczy" był czas na popas i rozebrałem się do rosołu prawie, by zmienić bluzy.


Jadąc w kierunku Binowa i potem dalej natrafiliśmy na piekielny bruk. "Zemsta Jurka" objawiła się w tym, że moja szosowa oponka złapała szczelinę między oblodzonymi kostkami bruku, potem był uślizg...a potem...:(((
Potem leżałem na tym bruku wyjąc z bólu. Rower się wywalił, ja wraz z nim. Walnąłem kolanem w bruk. Dziura w spodniach, gąbce kierownicy, w kolanie i w nowiutkim zimowym ochraniaczu na buty z neoprenu. Przez 10 minut nie mogłem dojść do siebie z bólu, na szczęście Kris miał plaster i zalepiłem ranę.
Od tego momentu doszliśmy do wniosku, że Jurek się nudzi, ulepił nasze figurki z gliny i wbija w nie szpilki, za to, że nie mógł z nami jechać! :))))))))))))))
Dalej jechaliśmy przez serię wiosek i wioseczek, gdzie sfotografowałem kilka kościołów.


"Zemsta Jurka" trwała nadal (Jureczku, my Cię bardzo lubimy, to po prostu takie nasze "zwiewne" żarciki!:))). Za Dołgimi czekała nas malownicza droga po "krowich łbach", pomiędzy którymi klinowała się moja szosowa opona.
Miał szczęście Ismail Delivere, że z nami nie pojechał. Koła jego szosówki po tej trasie stałyby się chyba kwadratowe! :)

Na szczęście widoki były wspaniałe!

Po drodze natknęliśmy się na stary młyn wodny.

Wreszcie dotelepaliśmy się do Lubanowa, o mało nie pogubiłem wszystkich plomb w zębach! :)
Tu ciekawostka - Chrystusek przed kościołem ustawiony na obelisku upamiętniającym poległych żołnierzy niemieckich.

Jeśli o mnie chodzi, to był to ostatni element "Zemsty Jurka" - droga rozpieprzona niczym po bombardowaniu, zamknięta dla ruchu poprzez usypanie wałów ziemnych. Daliśmy jednak radę.

Wreszcie droga się skończyła. Na zdjęciu dawne zabudowania folwarczne w Babinku, potem zdemolowane przez PGR, a następnie wykupione przez prywatnego właściciela.
Jak powiedział nam tubylec, za czasów niemieckich należało to do hrabiostwa, niestety pałac jest w kompletnej ruinie.

Minęliśmy Steklno i wjechaliśmy na drogę Banie - Gryfino. Tam Misiacz się wreszcie obudził, wrzuciłem 40 -45 km/h i zasuwałem aż do krzyżówki na Gryfino w Pniewie.
Ot, taki polski powstańczy zryw - żeby nikt mnie po tym nie nazywał Cyborgiem!
W Gryfinie zostaliśmy zaproszeni przez Gryfa do domu na herbatę, batoniki i ciastka, bardzo fajna rzecz i miła. Coraz więcej pojawia się w rejonie "Przyjaznych Punktów BS" (ostatnio była to uczta u Shrinka w Nowogardzie!).

Potem Adrian odprowadził nas kawałek za Gryfino, po czym zawrócił do domu.
"Turystyczny Sargath" wrzucił 35 km/h i tak to sobie w "spokojnym tempie" zasuwaliśmy w kierunku Szczecina (pewnie chodziło o podkręcenie średniej z bruku, gdzie ja turlałem się z prędkością 9 km/h).
Na moście nad Odrą zatrzymaliśmy się na zdjęcie zachodu słońca.
Zachód słońca z mostu nad Odrą. © Misiacz

P.S. Pisząc wczoraj o "skromnych 120 km" wykazałem się skrajnym brakiem wyobraźni. Wyszło 100 km, wcale nie skromnych, co czuję w mięśniach, a zwłaszcza w kolanie! :)

A to trasa zaplanowana przez Jurka, nie do końca taka wyszła dzięki praktykom voo-doo:))):

:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 100.04 km (10.00 km teren), czas: 05:00 h, avg:20.01 km/h, prędkość maks: 47.70 km/h
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2150 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Rewelacyjny, ostry „Rajd Szczecińskiego BS do Shrinka”!

Sobota, 29 stycznia 2011 | dodano: 30.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kiedy rzuciłem na Forum temat „Rajd do Shrinka” do Nowogardu, nawet nie sądziłem, że będzie:
a) Tak fajnie
b) Tak ostro
c) Tak zimno
d) Tak rewelacyjnie
…i że pod koniec dnia uznam się w zasadzie za Cyborga (nie wszystko mi jeszcze powymieniali, na razie skupili się na hydraulice siłowej. :)))
Daleko mi jednak do prawdziwych "wymiataczy", choć powoli robię postępy. Są tacy, którzy z uporem maniaka nazywają mnie Cyborgiem, a są i tacy, którzy wprost mówią, że jestem cieniakiem. Bądź tu mądry...



Skład ekipy był dość zmienny. Tradycyjnie w sobotni poranek na Moście Długim stawił się Jurek (jurektc), Krzysiek, Jarek (gad bagienny) i ja. Paweł (Sargath) dołączył do nas dopiero w Nowogardzie, ponieważ rano zatrzymały go jakieś sprawy na uczelni i dojechał do nas do Nowogardu pociągiem.
Nie mogło też zabraknąć tytułowego Shrinka, który o godzinie 10:00 miał oczekiwać na nas w Goleniowie, około 40 km od Szczecina i 34 km od Nowogardu, czyli mniej więcej w połowie trasy.
Spotkanie na Moście Długim. Szczecin © Misiacz

Od rana po Szczecinie snuła się gęsta mgła, a ulice były mokre. To jednak ostatnimi czasy nie przeszkadza nam w odbywaniu wspaniałych wycieczek. Jadąc ulicą Kolumba w kierunku miejsca spotkania czułem, że wczorajsza całodzienna walka z nową oponą i dętkami nie poszła na marne. Widziałem, że tylko założenie na przód cienkiej trekkingowej opony Schwalbe Marathon Plus 700x28C daje mi szansę z tym gangiem robotów na rowerach (dodam, że górskich, z grubymi terenowymi oponami).
Tak jak się spodziewałem, zaraz po cyknięciu powitalnej fotki ruszyliśmy ostro z kopyta…a raczej z koła. Od razu prędkości zaczęły oscylować w granicach 27-30 km/h, a przez większość trasy tempo nadawał niezniszczalny Jarek (gadbagienny). Jurek był podejrzanie spokojny, a Kris czasem ostro szalał. Przez Dąbie przejechaliśmy dobrą, asfaltową ścieżką rowerową, by wkrótce potem skręcić na Pucice. Zatrzymałem ten pęd (znowu ja) na krótki postój na picie i to i owo przy Pomniku Przyrody „Aleja Dębu Szypułkowego”…ale kto by tam chciał robić zdjęcia, kiedy licznik „niepotrzebnie” wskazuje 0,00 km/h. ;)))
Jurkowi strasznie marzły palce u rąk i u nóg, więc zaproponowałem mu pewien alpinistyczny sposób – posmarowanie ich wazeliną. Miałem tylko taką do ust, więc poszła na place rąk. Różnicę czuć w zasadzie od razu. Wykombinowałem, że po przyjeździe do Goleniowa zawitamy do apteki i kupimy czystą wazelinę w tubce (0,97 zł), a Jurek u Shrinka nasmaruje palce u nóg.
Przed Goleniowem skręciliśmy w nową drogę przy Parku Przemysłowym i podobnie jak ostatnim razem, spotkaliśmy tego samego kolarza co ostatnio, kiedy jechaliśmy do Zielonczyna.
Spotkanie ze Shrinkiem w Goleniowie. © Misiacz

W Goleniowie powitała nas zadowolona gęba Sebastiana (Shrinka), a w zasadzie to zamarznięta kominiarka rozciągająca się w szerokim uśmiechu. Po krótkiej przerwie dla odtajania w poczekalni dworca PKP i zakupie wazeliny przez Jurka zdaliśmy się na prowadzenie przez Shrinka.
Topniejemy na dworcu PKP w Goleniowie. © Misiacz

Chcieliśmy ominąć drogę główną pełną TIR-ów i różnych czubków w samochodach, a Shrink zna ciekawą, choć nieco dłuższą trasę. Ruszył ostro na Żółwią Błoć, a przez moją głowę przeszła myśl: „Czyżby kolejny Cyborg, a może to Elektroniczny Niedźwiedź?". Moje szczęście, że wczoraj trochę poimprezował i dawno nie jeździł, bo nie wiem w jakim stanie bym dojechał do Nowogardu.
W Żółwiej Błoci zatrzymaliśmy się, aby zrobić sobie fotkę z pomnikiem żółwia.
Pomnik żółwia w Żółwiej Błoci. © Misiacz

Droga za wsią była ciekawa, niestety składała się głównie z łat i dziur, co szczególnie odczuwałem na nowej cienkiej oponie.
Po jakimś czasie zjechaliśmy nieco na prawo z drogi głównej, ponieważ Shrink chciał pokazać nam zabytkowy dąb.
Dąb w Niewiadowie w romantycznej poświacie. © Misiacz

Potem wróciliśmy na drogę i ruszyliśmy w kierunku Nowogardu. Po drodze mieliśmy jeszcze kilka postojów, z czego najciekawszy był ten pod największym w Polsce bukiem, składającym się z kilku ramion wyrastających z jednego pnia.
Misiaczowy postój. © Misiacz

Olszyca. Największy buk w Polsce. © Misiacz

Do Nowogardu zostało jeszcze 8 km, a Shrinka oprócz wcześniej wspomnianych dolegliwości dopadły jeszcze skurcze mięśni wynikające z zaniedbań w przyjmowaniu magnezu i dbałości o wypijanie przy tym 3 kaw dziennie. Po prostu siadły baterie i koniec. No, ale od czego ekipa Cyborgów?
Pomocne chwytaki Cyborgów. © Misiacz

Dla nich (dla nas?) taka pomoc koledze to żaden problem. Dojechaliśmy więc do Nowogardu, a tam oczekiwał na nas nad jeziorem Paweł (Sargath).
Nad jeziorem w Nowogardzie. © Misiacz

Teraz przed nami była najważniejsza część wyjazdu – wizyta w domu u Shrinka i Pani Shrinkowej (Agi). Sebastian ma dość pokaźną piwnicę, więc udało nam się w niej upchnąć wszystkie sześć rowerów.
Piwnica u Shrinka. © Misiacz

Kiedy weszliśmy do domu, zostaliśmy wręcz zalani morzem życzliwości i sympatii. Taka gościna naprawdę bardzo nas pozytywnie nastroiła. Agnieszka powitała nas tak ciepło, jakbyśmy znali się od wielu, wielu lat. Mogliśmy wysuszyć mokre ciuchy na kaloryferach, a na stole oczekiwała na nas uczta! Kawa, herbata, pieczone kurczaki, zrazy, ziemniaki, dwa rodzaje sałatek.

Powstrzymałem łakomstwo, bo wiedziałem, że może być potem trudno ruszyć. Z nadzieją wpatrywałem się w ilości pochłaniane przez Cyborgi i myślałem: „Jedzcie dużo, napychajcie zbiorniki, będziecie ciężsi, a ja będę miał jakiekolwiek szanse”! ;))) Od razu powiem, że się przeliczyłem. Napchanie zbiorników nic mi nie pomogło. Przed wyjściem dostałem jeszcze świeżej herbatki do termosu, a w buteleczkę słynnego Shrink-drinka (napój z wody, miodu i soli).
Jeszcze raz chciałbym podziękować za niesamowitą gościnność oraz zaproszenie do kolejnych odwiedzin (nawet z noclegiem dla całej naszej ekipy!!!).
Shrink hoduje specyficznego potworka w terrarium:

Sebastian, mimo że poważnie osłabiony, postanowił nas odprowadzić w kierunku Maszewa, przez które teraz mieliśmy jechać. Jesteśmy mu za to wdzięczni, że wykazał się takim hartem ducha.
Po kilku kilometrach podjął słuszną decyzję, że czas już wracać.
Oczywiście nie obyło się bez pożegnalnego zdjęcia…no i pożegnalnego niedźwiadka, pomiędzy nami dwoma z rodzaju misiowatych. ;)

Jarek ruszył ostro do przodu, tak ostro, że w Maszewie Jurek poratował mnie batonem energetycznym. Generalnie cały czas jechało mi się super, czasem mam tylko tzw. „doły glukozowe” i po wciągnięciu czegoś słodkiego jadę spokojnie dalej.
Przejechaliśmy przez Przemocze i dojechaliśmy do drogi z płyt łączącej Chociwel z autostradą na Szczecin. Zaczynało już zmierzchać, a do celu mieliśmy ze 30 km. Naszych pięć migających lampek widać było na wiele kilometrów, a pomimo tego niektórym popapranym kierowcom nie chciało się zachować należytego odstępu. Gdybyśmy dopadli kierowcę Tigry, który pędem przejechał na kilka centymetrów od Sargatha, nie wiem, czy wróciłby o własnych siłach do domu.
Wkrótce jednak wjechaliśmy na szeroką dwupasmową drogę, która jednocześnie służyć ma jako lotnisko dla samolotów bojowych w czasie wojny, więc jest dobrze utrzymana i bardzo szeroka.
Jeszcze przed zjazdem w kierunku Załomia zatrzymaliśmy się na ostatni posiłek i herbatę z termosów. Było już dość ciemno. Ktoś rzucił myśl, że tylko czubki jeżdżą w styczniu w takim tempie na takie dystanse i kończą wyprawy po zmroku. Dobrze, że nas to nie dotyczy. ;)))))))))
Snujemy się niczym duchy we mgle:

Kiedy zjechaliśmy na drogę do Załomia, jechałem na przedzie, ponieważ posiadam dość wydajny reflektorek zasilany z dynama w piaście. Zwiększa to opory, ale dzięki temu udało się nam ominąć większość dziur i dojechać do Dąbia, gdzie ulice były już oświetlone.
Od Dąbia Krisowi coś się poprzestawiało w oprogramowaniu i narzucił takie tempo, że dałem sobie spokój nawet z myśleniem o nim (a po mojej głowie chodziło pytanie: „Czy moje 27 km/h to naprawdę za mało po blisko 140 km jazdy?”). Za nim popędził Jarek i Paweł, a my z Jurkiem dalej trzymaliśmy stałą dotychczasową prędkość.
Jurek został przypuszczam raczej z koleżeńskiej solidarności, bo wiem, że też lubi sobie na koniec poszaleć. Dzięki!
Ulicą Gdańską dojechaliśmy na miejsce porannego spotkania. Oczywiście musiało być pożegnalne zdjęcie.

Razem z Jarkiem pożegnaliśmy grupę i pojechaliśmy w lewo. Postanowiłem odprowadzić Jarka do pracy na nocną zmianę (ten to ma siłę) na 18:30. Przed rondem przy dworcu jakiś samochód ostro zahamował przede mną, więc i ja zahamowałem, a za mną Jarek. Na tyle ostro, że wywrócił się, obił kolano, rower grzmotnął w asfalt i wyleciała pompka. Nieciekawie to wyglądało, ale przecież w razie czego można u Jarka wymienić przegub, zawias czy co on tam ma w tych kolanach. :)
Punkt 18:30 Jarek wszedł do pracy, a ja pojechałem do domu.
To była kolejna udana wyprawa, a ilość przejechanych przeze mnie w styczniu kilometrów przewyższa niejedne miesiące letnie.
Grunt to dobra ekipa!

P.S. Jurek nakręcił taki filmik z naszego wyjazdu:
:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 155.23 km (2.00 km teren), czas: 06:44 h, avg:23.05 km/h, prędkość maks: 47.00 km/h
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3479 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Upierdliwe przygotowania do 150 km + Masa Krytyczna.

Piątek, 28 stycznia 2011 | dodano: 28.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Od rana "coś" próbuje mi uniemożliwić jutrzejszy wyjazd z Cyborgami na 150 km do Shrinka.
Zaczęło się od zmiany przedniej opony, nówka sztuka Schwalbe Marathon Plus. To tak trudna do nałożenia opona, że połamałem 2 łyżki. :/
Po długiej walce wreszcie założyłem to cholerstwo, w środku nówka dętka, na obręczy gładka opaska kevlarowa.
Pompuję i słyszę: ssssssssssssssssssss...
Zawór OK.
Kolejna walka, tym razem ze zdjęciem kapcia. Zdjąłem. W dętce dwie dziury, od wewnętrznej strony. Fabryczne dziury. No to hop, na Prophete Touringstar i do centrum, z reklamacją. Dętkę wymienili, dokupiłem też łyżki.
Przystanek w drodze po dętkę. © Misiacz

Stalowe łyżeczki pozwoliły sobie poradzić szybko ze zmianą. Szybki kurs KTM-em na stację, nabijam powietrza na kamień.
Wstawiam rower do domu.
Opona mięknie z godziny na godzinę. No co jest??!!!!!!!
Touringstar w akcji "Dętka". © Misiacz

Znowu zdejmowanie koła, walka z oponą. Jest. Kolejna dziura. Teraz już wiem. Załatwiam dętki łyżkami.
Rzucam koło w diabły i jadę na Masę Krytyczną na rowerku Prophete.
Tam Kris daje mi łyżki Schwalbe. Plastik pancerny...aaa, po drodze zakup zestawu do łatania dętek, bo oczywiście w tym co mam w domu...rozwaliła się tuba z klejem! :/
Masa Krytyczna. Szczecin © Misiacz

Zdjęcia do dupy (z komórki, nie w głowie mi było myśleć o aparacie), takie jak cały dzień.
Teraz czekam na reakcję koła na trzecią naprawę... Rower:Prophete Touringstar Dane wycieczki: 32.22 km (4.00 km teren), czas: 01:21 h, avg:23.87 km/h, prędkość maks: 24.00 km/h
Temperatura:-5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Rekord styczniowy 150 km. Zielonczyn z Bikestats!

Sobota, 22 stycznia 2011 | dodano: 23.01.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z cyborgami z TC TEAM :)))
No to pobiłem swój rekord styczniowy, jako że nigdy więcej w styczniu nie przejechałem, z tego co pamiętam.
Trasa w dużym przybliżeniu przebiegała tak (nie ma na mapie nowo zbudowanej drogi przed Goleniowem, którą jechaliśmy).



Co ważniejsze, rekord pobity w doborowym towarzystwie kumpli z Bikestats plus Kris.
Początkowo wahałem się, czy jechać. Dystans 150 km z takimi Cyborgami jak Jurek (jurektc), Jarek (gadbagienny), Kris czy Paweł (Sargath) nie wróżył turystycznej przejażdżki. Jurek obiecał, że nie będzie się wyrywał jak chart z uwięzi i w zasadzie słowa dotrzymał. :)
Ponieważ bardzo chciało mi się gdzieś dalej ruszyć i rowerek był świeżo po serwisie, postanowiłem w sobotni poranek o 9:00 rano stawić się na zbiórkę przy Moście Długim.

Mimo, że temperatura nie była specjalnie niska, panowało przenikliwe, wilgotne szczecińskie zimno. Było pochmurno. Ruszyliśmy ulicą Gdańską, dając sobie spokój ze "ścieżką" rowerową, która wyglądała jak pozimowe wysypisko śmieci.
Dopiero w okolicach lotniska w Dąbiu zaczęła się ścieżka z prawdziwego zdarzenia. Asfaltowa i gładka. Doprowadziła nas prawie do wyjazdu z Dąbia (wg moich obserwacji Dąbie ma statystycznie więcej ścieżek niż Szczecin :))).
Za Dąbiem skręciliśmy w lewo na Pucice i Załom.
Sargath miał pecha, bo połamał okulary i zimny wiatr dawał mu po oczach, dodajmy do tego niedawno przebytą chorobę (osłabienie) i tempo nadane przez Cyborgi (rzadko schodziło poniżej 25 km/h), a pojawi się obraz pełni szczęścia. :)
Był jednak dzielny i do samego końca trzymał się dzielnie - naprawdę silny osobnik! Kandydat na pełnoprawnego Cyborga. :)
Jarek pokazał nam drogę do Goleniowa, której do tej pory nie znałem. Dojazd dzięki temu jest ciekawszy i bezpieczniejszy.
W Goleniowie skręciliśmy na Stepnicę. Po przejechaniu nad autostradą zatrzymaliśmy się w lesie na gorącą herbatę z termosów.

Warto było, bo mimo ochraniaczy zimno dobierało się do stóp. Zmieniłem skarpetki na inne, wypiłem herbatkę, cyknęliśmy po kilka zdjęć i ruszyliśmy do Stepnicy, szukać jakiegoś lokalu, gdzie można by zjeść coś na gorąco.


Za jakiś czas zatrzymaliśmy się na kolejny postój.
Kiedy już zajeżdżę swojego skórzanego Favorita, następne będzie takie siodełko, jakie ma Jarek.

Stepnica jak wymarła. Wszystkie restauracje, knajpy, bistra i co tam jeszcze stoi...były pozamykane na głucho.
Jak mawiają Rosjanie, "закрытo на зиму" :)))
Również nad Zalewem Szczecińskim nic otwartego.
Otwarta była tylko przestrzeń.

Jarek (Gadbagienny) rozbudził w nas nadzieję, mówiąc, że 4 km za Zielonczynem jest pizzeria prowadzona przez Włocha, który serwuje naprawdę niepowtarzalne dania.
Z chęcią ruszyliśmy w tamtym kierunku. Na miejscu okazało się, że pizzeria...została sprzedana kilka dni temu. Zastaliśmy tylko nowych właścicieli, którzy chcą dalej prowadzić lokal.
Cóż było robić, zawróciliśmy do Zielonczyna, aby wjechać na punkt widokowy, do którego wycieczkę oraz jego zdobycie wymarzył sobie Jurek.

Podjazd był dość ostry leśną gruntową drogą. Na górze czekał na nas taki sobie widoczek, ale to dlatego, że pogoda była dość nieciekawa i powietrze nie było zbyt przejrzyste.

Był za to czas na kolejny popas i na zrobienie kilku fotek.

Postanowiliśmy wracać tą samą drogą, ponieważ droga na Przybiernów przypomina drogę po nalocie bombowym - dziura za dziurą.
Jarek rozbudził w nas kolejną nadzieję na coś ciepłego do jedzenia. Goleniów. Dworzec. Najlepsze hot-dogi w okolicy. Podobno.
No to dojechaliśmy do tego Goleniowa.

Dojechaliśmy do dworca i co? Mogliśmy co najwyżej pocałować klamkę zamkniętej budki z hot-dogami. Budki bez hot-dogów. Nie całowaliśmy. Niehigieniczne.
Na szczęście po drodze zauważyliśmy bar z kebabem, jeśli się nie mylę, to przy ul. Konstytucji 3-go Maja.

Bar ten możemy szczerze polecić. Obsługa sympatyczna, porcje pyszne i tak ogromne, że ledwo zjedliśmy. Kebab z dużą ilością kebabu, a nie w dawkach symbolicznych, jak to jest praktykowane gdzieniegdzie. Niczym nie ustępował kebabowi w Niemczech.

Napełnieni niczym wypasione prosiaki ruszyliśmy do Szczecina.
Zapadał zmrok, więc mimo ociężałości zdrowo ciągnęliśmy do celu.
Noc zapadła, kiedy wyjechaliśmy z Dąbia. Żałuję, że nie zrobiłem zdjęcia tych pięciu migających czerwonych lampek, przemieszczających się szybko do przodu.

Most Długi. W końcu dotarliśmy do miejsca, z którego rano ruszyliśmy.
Jeszcze pamiątkowa fotka i każdy ruszył w swoją stronę.
Ekipa BS ze Szczecina. © Misiacz

Ja z Jarkiem na Pomorzany, jako że obaj tam mieszkamy. Na Pomorzanach okazało się, że mój licznik wskazuje 148 kilometrów. No jakże to tak?!
Klucząc po ulicach nadrabiałem braki we wskazaniach.
Pożegnałem Jarka i pomknąłem do garażu. Już miałem wstawić rower, ale licznik wskazywał...149,80 km.
Wiadomo - od razu zrobiłem parę kółek koło garażu. :)))
Kiedy ujrzałem 150,04 km - mogłem spokojnie podreptać do domu i oddać się innemu rodzajowi relaksu.
Jeszcze nie wiedziałem, że następnego dnia kupię Basi rower trekkingowy i wracając nim z Płoni do domu zaliczę kolejny wyjazd, tym razem przez oblodzone drogi Gór Bukowych... Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 150.04 km (4.00 km teren), czas: 06:23 h, avg:23.50 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3437 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Prawie 90 km z TC Team i Gadzikiem do Loecknitz!

Sobota, 15 stycznia 2011 | dodano: 15.01.2011Kategoria Z cyborgami z TC TEAM :))), Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice


Można to prawie nazwać kolejnym Zlotem Szczecińskiego BS. Prawie, ponieważ z BS byłem ja, Jurek i Jarek (Gadbagienny).
Kris nie należy jeszcze do BS, ale pracujemy nad tym! :) Na razie zaczął namiętnie cykać fotki, więc czuję, że jesteśmy na dobrej drodze. :)
W ogóle to zastanawiałem się, czy jechać. Raz, że wczoraj byłem na imprezie, dwa, że oprócz mnie jechały same cyborgi (Gadzik się do nich również zalicza), a trzy...żal mi było pięknie wypucowanego KTM-a wyciągać na taką breję, ale doszedłem do wniosku, że nocny deszcz zmył zasolenie i można jechać.
Trochę się też bałem o formę, bo oprócz tego, że wczoraj była impreza, to jeździłem w zimie tylko na Kozie i to na krótkie odcinki.
Zbierałem się jak zwykle w ślamazarnym Misiaczowym stylu (kiedy ja się tego nabawiłem?!), a o 10:00 mieliśmy wyznaczone spotkanie przy Rajskim Ogrodzie. Dodatkowo, w oponach było mało powietrza, więc czekał mnie kurs na stację i dopompowywanie. Jako, że robiło się późno, postanowiłem pognać bezpośrednio na Głębokie, którędy chłopaki i taki mieli przejeżdżać. Dojechałem tam o godzinie 10:10 (poranna forma coś nie taka). Zadzwoniłem do Jurka i ekipa ruszyła w stronę Głębokiego.
Gad przeprosił mnie na wstępie za spóźnienie...na Głębokie. :)

Od samego początku ostrzegałem, że Misiaczowa forma coś nie ten...tego...ten, ale nie chcieli słuchać. :) Nie znają zwrotu "jazda turystyczna", ot co.
Trzy Cyborgi w pełnej krasie! © Misiacz

Daliśmy sobie spokój z jazdą ścieżką rowerową, która przypominała tor łyżwiarski i ruszyliśmy szosą na Tanowo, co z pewnością nie uszczęśliwiało niektórych kierowców. Droga do Tanowa była względnie przyzwoita, natomiast potem zaczęły się kałuże, a na odcinku leśnym jechaliśmy asfaltowymi koleinami wyciśniętymi w lodzie.
Ku zdziwieniu Jurka (to jeden z cyborgów)...zachciało mi się pić! :) Ciepły napój miałem w sakwie, więc wymuszało to postój (dziwna przypadłość Misiacza). Jurek i tym razem nie zawiódł, bo ledwie skręcił w leśną drogę, zaraz "wywinął orła" na lodzie, przy czym umoczył zadek w kałuży! :)

Po piciu i posiłku (wziąłem w słoiku makaron z serem i z miodem) oraz sesji foto, w czasie której wyjątkowo aktywny był Kris - ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna.

Moje nowe zimowe ochraniacze na buty dobrze trzymały ciepło...dopóki pianka nie nasiąkła wodą bryzgającą spod kół. Liczyłem, że mnie ochronią, ale jednak nie - tym sposobem zyskałem nowe doświadczenie i wodę w butach.
Doszedłem do wniosku, że powinienem przed wyjazdem:
1) Zaimpregonować buty specjalnym sprayem.
2) Założyć wioskowy chlapacz na przedni błotnik.
3) Słuchać rad starszych (znaczy Jurka) i założyć na skarpetki worki foliowe.
Postaram się być mądrzejszy następnym razem. Na szczęście miałem w sakwie zapasowe skarpetki, które postanowiłem zmienić na postoju w Glasshuette. Tymczasem z tylnego koła Krisa usłyszałem podejrzane "stuk-stuk-stuk" jakby coś miał w oponie. No i miał - w Glasshuette okazało się, że wbił mu się kamień ostry...i kapeć gotowy. Przydały się kombinerki z mojego przewoźnego warsztatu, który waży chyba więcej, niż cały rower Krisa. :)))
Wcześniej postanowiłem wylać wodę z butów i założyć suche skarpetki, co skutecznie utrudniał mi Kris, próbując mi zrobić zdjęcie w czasie wykonywania tej operacji - przypuszczam, że najbardziej go interesował frotte ochraniacz na bidon, który również naciągałem na nogę, a który zrobiony jest ze starej ocieplającej skarpetki do spania. :))) Mam nadzieję, że mu się nie udało. Nie zamierzałem jednak wybrzydzać, w sytuacji, gdy wnętrze mojego buta przypominało wannę. Na to poszły reklamówki i niestety, mokry but. No, ale grunt że stopa sucha.
Sakwom też się dostało, w środku była wilgoć zagrażająca aparatowi i komórce, więc musiałem pokombinować.

Z Glasshuette ruszyliśmy na Rothenklempenow i dalej na Loecknitz, gdzie z Jurkiem zamierzaliśmy zakupić napoje izotoniczne na wieczór kierowani myślą, że:

Z obiecanych przez Cyborgów 24 km/h zrobiło się blisko 30 km/h, ale oni nawet tego nie zauważyli. :)
Dojechaliśmy tak do Loecknitz, gdzie skręciliśmy do sklepiku.
W tym czasie Jarek i Kris czekali na nas pod sklepem (tym razem nie było to Netto, ale Rewe).
Trochę nie pomyślałem, jak w takich sakiewkach upchnę trzy Wahrsteinery, ale dla chcącego nic trudnego.

Potem drogą główną przez Bismark dojechaliśmy do granicy w Lubieszynie.
W Dołujach Kris i Jurek pojechali na Mierzyn, natomiast my z Gadzikiem, jako że mieszkamy przy tej samej ulicy, pojechaliśmy do Szczecina przez Będargowo i Przecław.

Chciałem jeszcze umyć rower z syfu i błota, więc pojechaliśmy na myjnię niedaleko Makro.
Tam Jarka czekała niespodzianka...tym razem to on złapał gumę, jakieś 3 km od domu. Wymiana jednak poszła mu bardzo sprawnie i wkrótce ruszyliśmy do domów.

W czasie jazdy Jurek lubi sobie posłuchać muzyczki z MP3, a ja lubiąc czasem pogadać z kolegami takowych rzeczy nie zabieram, a jedynie w myślach odsłuchuję sobie co nieco.
Dziś w moich myślach "leciało: to:



:)))
*****************************************************************************************************************************************************************
Ten blog bierze udział w konkursie Blog Roku 2010 w kategorii Moje zainteresowania i pasje (blogi tematyczne).
Jeśli chcesz oddać na niego głos, wyślij SMS o treści H00292 na numer 7122. Koszt SMS, to 1,23 zł brutto. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 89.00 km (2.00 km teren), czas: 03:57 h, avg:22.53 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1994 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Mikołaje na rowerkach - Masa Krytyczna w Szczecinie...

Piątek, 17 grudnia 2010 | dodano: 17.12.2010Kategoria Szczecin i okolice, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Dzisiejsza szczecińska Masa Krytyczna była mikołajkowa.
Oczywiście pojechałem na nią na "Kozie", która wzbudziła zainteresowanie kilku osób, w tym reportera Polskiego Radia Szczecin.
Widocznie ten wehikuł ma coś w sobie!
W każdym razie po śniegu - dzięki wąskim oponkom - idzie jak burza!
Obowiązywał strój Mikołaja lub przynajmniej czapeczka. ;)
Mikołaje ubrani na "full-wypas" mieli też torby z cukierkami, które rozdawali dzieciom.
W międzyczasie Paweł "Sargath" i ja zdążyliśmy udzielić krótkiego wywiadu Polskiemu Radiu Szczecin. Byli też fotoreporterzy, ktoś kręcił filmik kamerką.

Ze względu na żenujący stan ulic (zaśnieżone) policja nie zgodziła się na oficjalny przejazd Masy ulicami.
Zamiast tego pojechaliśmy ścieżkami (hehe) rowerowymi pod Urząd Miejski i na Jasne Błonia.



Sargath, Misiacz, Jurek i ...Mikołaj. :)


Jurek :)))


Misiacz :)))


Trochę Mikołajów było...


Mikołaj Krzyśka...


Podejrzani osobnicy i Jurek.


Przed Urzędem Miejskim...


Zaparkowaliśmy w "specjalnie" do tego celu przygotowanych pryzmach śniegu - ekologiczne, wiosną same znikają. :)))


Wracając z Jarkiem "Gadem" wywinęliśmy "orła" na ul. Bolesława Śmiałego...znaczy ja wywinąłem dwa, Jarek jednego. Wynik 2:1 dla mnie.
Zwycięstwo czuję do teraz w lewym boczku i w prawym piszczelu. :)
W "Kozie" wygiął się błotnik, ale naprawiłem go butem "z kopa" - to naprawdę bardzo praktyczny rowerek! :) Rower:Koza Dane wycieczki: 15.04 km (10.00 km teren), czas: 01:00 h, avg:15.04 km/h, prędkość maks: 29.00 km/h
Temperatura:-4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)