MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Z "Bronikiem" do Tantow po izotoniki :).

Piątek, 26 lipca 2013 | dodano: 27.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Postanowiliśmy przejechać się z "Bronikiem" do Niemiec w to upalne popołudnie.
Trasa krótka, bo musiałem zdążyć na 18:00 na urodziny koleżanki.
W Kołbaskowie Piotrek zafundował mi "skrót", bo chciałem zobaczyć, jak od naszej strony dotrzeć do niemieckiej ścieżki rowerowej, którą nasi "przedłużą w przyszłości" ;)...

...który zamieniał się w coraz większe chaszcze ;).

Wreszcie jednak dotarliśmy do cywilizacji i po przedarciu się przez rów graniczny wjechaliśmy do Niemiec koło Neurosow.

Przez Rosow dojechaliśmy do Tantow, gdzie w miejscowym Getraenke-markcie zrobiliśmy drobne zakupy :).

Nieco bardziej obciążeni wróciliśmy do Polski przez Radekow, Pomellen i Ladenthin.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 55.54 km (4.00 km teren), czas: 02:54 h, avg:19.15 km/h, prędkość maks: 39.00 km/h
Temperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1166 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)

Spacerkiem po lunchu na ~80 km przez pętelkę dobieszczyńską

Poniedziałek, 22 lipca 2013 | dodano: 22.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Dziś chciałem się zresetować w wyniku pewnego nawału spraw zawodowych, więc po lunchu postanowiłem na "Rosynancie" pojechać na rozszerzoną tzw. "pętelkę dobieszczyńską", ale tym razem bez spinania się.
Chciałem sprawdzić, w jakim czasie mogę przejechać na szosówce dystans ok. 80 km bez żadnego ścigania, ciśnięcia czy podganiania, ale na tzw. "luźnych mięśniach".
Do Dobieszczyna było troszkę pod wiatr, choć las i tak pomagał.
W stronę Stolca już było znacznie lepiej, wiatr dmuchał z ukosa w plecy :).

Stan nawierzchni na odcinku Stolec-Łęgi to obciach dla gminy, drogi gorsze od tej są najbliżej chyba jedynie na Ukrainie, asfalt wygląda jak po ostrzale artyleryjskim, trzeba jeździć zygzakiem z lewa na prawo.
Nie jest tam bezpiecznie, bo samochody muszą robić to samo.
Za to gmina może być dumna z drogi rowerowej łączącej Łęgi z Dobrą, świetny asfalt i infrastruktura na poziomie.

Z Dobrej nie miałem najmniejszej ochoty wracać przez Wołczkowo i Bezrzecze, więc wydłużyłem trasę i pojechałem przez Lubieszyn, Grambow, Schwennenz i Ladethin i w Warniku wjechałem do Polski.

Upał był tak wielki, że wyżłopałem 3 litry płynów, a na podjeździe do Ladenthin pozbyłem się koszulki, która wylądowała w sakwie i aż do Szczecina jechałem topless ;))).
Rower:Rosynant Dane wycieczki: 78.50 km (0.00 km teren), czas: 02:51 h, avg:27.54 km/h, prędkość maks: 43.50 km/h
Temperatura:32.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1251 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(13)

W 12 rowerów do Moenkebude i "rozproszenie" Bronika ;).

Niedziela, 21 lipca 2013 | dodano: 21.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nasz działacz społeczny i cykliczny aktywista, Pan Kierownik "Jaszek" zorganizował kolejny wyjazd, tym razem pod hasłem "Nowe Waprno, a co dalej, okaże się na miejscu", który już na początku mogę podsumować: ŚWIETNY!!!
Co okazało się na miejscu i "za miejscem", to zaraz opiszę.
Najpierw zebraliśmy się o 10:00 na Głębokim i ruszyliśmy w stronę Dobieszczyna.
Zebrała się grupa 10 rowerzystów.

Dobrze, że Basia "Misiaczowa" ruszyła spokojnym tempem wcześniej, bo towarzystwo jakby się jakiegoś "koksu" najadło i cisnęło ostro i peleton wchłonął Basię tuż przed Tanowem.
Na szczęście dalej już nie było pagórków, których Basia nie lubi.
Po małych zakupach w Tanowie, część znów ostro ruszyła przed siebie, część jechała spacerowo, bo i tak mieliśmy spotkać się przy zjeździe na jeszcze zamkniętą dla ruchu samochodowego nową drogę do Nowego Warpna.
Dotleniłem krew rozkręcając się do 44 km/h i stwierdziłem, że starczy, w końcu miała to być wycieczka "leniwcowa".
Na tym odcinku podłączył się do nas "Hubi" i było nas już 11.
Droga na Nowe Warpno wybudowana jest na europejskim poziomie, żadnych tam "uskoków asfaltu mieszczących się w normie", jest równa jak stół, widać, że tym razem kryterium przetargu nie była wyłącznie najniższa cena !
Nie dość, że świetna, to jeszcze malownicza, tylko ciekawe, czemu cały czas jest podwójna ciągła na niej?

Równie doskonałą nawierzchnią wjechaliśmy do Nowego Warpna.
Zawsze podobało mi się Nowe Warpno i jego klimat, ale teraz zmieniło się niesamowicie.
Miasteczko doskonale wykorzystało środki unijne (*mała korekta - patrz komentarze) na poprawę infrastruktury: nowe nawierzchnie, wyremontowane budynki, promenada, plaża z infrastrukturą, a nawet nowoczesna i czysta (!) toaleta. Jestem pod wrażeniem!

Na ryneczku dołączył się do nas 12 rowerzysta, Mr. "Bronik", który zbiegiem okoliczności miał tu poprzedniego wieczora imprezę u znajomych, a który w dalszej części wyprawy po raz kolejny okaże się "bohaterem charakterystycznym" :))).

Nowe ciekawostki Nowego Warpna.

Również port jachtowy robi wrażenie...zresztą, zamierzaliśmy z niego skorzystać ;).

Rybak w porcie.

Na promenadzie zbudowano nowoczesną wieżę widokową, a lornetki są za darmo i jeszcze nikt ich nie ukradł ani nie zdewastował.


"Jaszek" bardzo często ma doskonałe pomysły na fotki wykonywane "z poziomu parteru", oto jeden z nich, choć akurat to zdjęcie wykonał "Hopfen" swoim aparatem.

Autor pomysłu spoczywa w pokoju...;).

Objechaliśmy miasto promenadą, "Bronik" pożegnał swoich znajomych, po czym ruszyliśmy do portu, ponieważ "Jaszek" wykombinował, że...przeprawimy się katamaranem wraz z rowerami do Altwarp.

Świetny pomysł, choć cena dość wysoka, bo 12 zł za osobę + 12 za rower, no ale..."kto bogatemu zabroni" :)))?


Jeśli ktoś chce skorzystać, podaję namiary na Spatium 24 : KLIK.
W zamian za reklamę następnym razem poprosimy o rabacik dla rowerzystów z Bikestats i Rowerowego Szczecina ;))).
Ponieważ katamaran nie był w stanie pomieścić 12 rowerzystów i 12 rowerów, przeprawiliśmy się na dwie tury, a czas leniwie płynął...i fajnie :).
Na łodzi znajduje się słuszna uwaga:

:))).
Ponieważ byliśmy w już w Altwarp, nie mogło zabraknąć tradycyjnej "fiszbuły", a co niektórzy nie odmówili sobie zimnego piwka w ten upalny dzień (niewtajemniczonym wyjaśniam, że w Niemczech jest to zupełnie legalne i rowerzysta po 1 piwku nie ląduje za to na pół roku w pierdlu jako "groźny przestępca", jak to jest u nas).

Lenistwo trwało...
...i trwało...
...i trwało...
Czas było przerwać to byczenie się i ruszać, bo za 5 km czekało nas...
...kolejne byczenie się :)))
Tu opuścił nas "Hubi" i ruszył do domu, bo miał tam coś to załatwienia czy zrobienia, a z nami, to wiadomo...;)


Czas płynął, a nam się nie chciało ruszać, za wyjątkiem może Beaty "Jaszkowej", której dynamit rozsadzał nogi :))).
Leniwie zebraliśmy się i potoczyliśmy w kierunku Ueckermunde, by tam zadecydować, czy wracamy przez Torgelow (!) czy "normalnie" przez Hintersee.
Po drodze "Monter" wypatrzył "Misiaczomobil" :))).

W Ueckermunde, gdy uzupełnialiśmy zapasy w ALDIM, zgubiła się Baśka "Ruda" i Beata, ale to mały pikuś, najlepsze dopiero przed nami, bo te zguby się odnalazły przy moście w miasteczku ;).
Ruszając spod sklepu mówię do "Bronika", który guzdrał się z odjazdem i szamotał z sakwami:
- Jedź za nami i trzymaj się koła, ok?
Dojechaliśmy do mostu, zgarnęliśmy Baśkę i Beatę i pojechaliśmy na "ławeczkę" koło "kebabowni".

Nagle okazuje się, że...NIE MA Z NAMI "BRONIKA" !!!
Czekamy, czekamy i nic.

W końcu ruszyliśmy na poszukiwania, "Monter" objechał centrum, "Hopfen" też spenetrował okolicę, a ja wróciłem do portu, by tam poszukać zguby.
Jeździliśmy oddzielnie, żeby się nie rozpraszać za bardzo po miasteczku i nie pogubić, ale niestety:

BRONIK ROZPROSZYŁ SIĘ ZDECYDOWANIE ZA BARDZO;))).

Telefonu nie odbierał ani ode mnie ani od Małgosi, choć chwilowo łapałem sygnał połączenia.
Mieliśmy tylko nadzieję, że nic mu nie jest i że nie wylądował na "niemieckim dołku".
Ponieważ zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy, aby odnaleźć zaginionego, ruszyliśmy do oddalonego o 7 km Moenkebude, gdzie znajduje się malownicza marina, po cichu licząc, że odnajdziemy po drodze Piotrka...niestety, tak się nie stało.
W tle "zeesboot", który już zdążył niestety zwinąć żagle.

Plaża przy marinie i Basia.

Chwilę posiedzieliśmy, "Bronik" się nie zmaterializował, więc ruszyliśmy w drogę powrotną przez Ueckermunde, gdzie w LIDLU dokonaliśmy ostatnich uzupełnień.
Gdy tak jechaliśmy, w Eggesin "Monter" stwierdził, parafrazując Kubusia Puchatka:

- Bronika jakby coraz bardziej nie ma :)))

Dalej trasa wiodła przez Ahlbeck i Hintersee, jechało się świetnie, choć Ania "von Zan" poczuła przypływ mocy i pomknęła samotnie do Szczecina.
Za Hintersee odłączyła się od nas "Rowerzystka", "Ivoncja" i "Hopfen", bo trasą przez Niemcy mieli bliżej do domu, a my przez Dobieszczyn i Tanowo dotarliśmy do Szczecina.

Po moim telefonie do "Bronika" okazło się, że nasza zguba odnalazła się w domu :)
Okazało się też, że "nie zauważył, jak grupa 10 rowerzystów (!) skręca w uliczkę jednokierunkową, innej nie było, prócz tej, którą Piotrek na wprost pomknął pod prąd, więc wersja z "niemieckim dołkiem" mogła okazać się prawdopodobna, zwłaszcza, że kolega nie wziął euro ze sobą ;).
Przemknął uliczkami i pognał w kierunku Anklam w pogoni za grupą, której gonić nie było trzeba, bo siedziała i czekała blisko kebabowni.
Dotarł 5 km za Moenkebude i zawrócił do Szczecina, nie natykając się na nas...a co do telefonu, to nie przestawił roamingu na automat i miał w Niemczech polską sieć ;))).
No, ale grunt, że wszystko skończyło się szczęśliwie, Piotruś cały i zdrowy i parafrazując Kubusia Puchatka:

- Bronik jakby coraz bardziej już jest :)))
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 148.64 km (0.00 km teren), czas: 07:23 h, avg:20.13 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3147 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

103 km na lunch (szybko pod Schwedt)

Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Krótko mówiąc, dziś po południu, tuż przed 14:00 postanowiłem ponownie dosiąść starego, wiernego "Rosynanta" i "przewietrzyć krew" i skatować się ma maksa po ostrej tyrce w firmie.
Nie ma nic lepszego na zmęczenie psychiczne jak dać sobie ostro po pedałach.
Dzisiaj najgorszy do przewidzenia był wiatr, niby wiał z zachodu, ale gdy jechałem na ten południe, to zaczynał mi wiać w twarz i nie mogłem się zdecydować, dokąd jechać.
Dotarłem do Kołbaskowa, a stamtąd do Rosówka i wjechałem do Niemiec, gdzie teoretycznie powinienem jechać dalej na Schwedt, ale...ale ten wiatr dziczał i wcale nie był słaby, a nie chciałem wracać pod wiatr.
Skręciłem więc na zachód i dojechałem do Rosow, by potem w miarę z wiatrem w plecy wracać do Szczecina.
Kiedy jednak tam dotarłem, zobaczyłem, że "w międzyczasie" Niemcy zbudowali drogę rowerową do Neurosow i dalej do polskiej granicy!

Musiałem koniecznie zbadać temat, więc wskoczyłem na tę drogę i pomknąłem do Neurosow.
Jak do tej pory starałem się trzymać na liczniku ok. 30 km/h i więcej i na razie szło świetnie.
Przejechałem przez senne Neurosow i dotarłem do miejsca, gdzie droga kończy się na rowie granicznym, od którego to miejsca drogę powinni już pociągnąć Polacy.

Kończy się przy terenie motocrossowym przy Kołbaskowie, a na wyciągnięcie ręki widać stację LOTOS.
Fajnie byłoby tędy wjeżdżać do Niemiec, ale nie wiadomo, kiedy nasi wezmą się za budowę.
Tymczasem jest to temat do zbadania przez Krzyśka "Montera", dokąd prowadzi od tego miejsca wydeptana w krzakach ścieżka po stronie polskiej...choć być może już zbadał on tenże "skrót" ;))).
Zawróciłem i stwierdziłem, że wiatr jakoś nie przeszkadza, dotarłem do Rosow, skierowałem się na Tantow, skąd dojechałem do Neurochlitz.
Zdecydowałem się jednak ciągnąć pod Schwedt.
W Mescherin zadzwoniłem do Adriana "Gryfa" z Gryifina, czy nie chce dołączyć, ale dziś siedział gdzieś w pracy na placówce.
Otrzymałem od niego niepokojące wieści..."JurekTC" zakupił "szosówkę" :(((.
Nooo, to wszyscy już mamy pozamiatane :))).
Nie dość, że mało kto mógł mu dorównać, gdy szalał na "góralu", to teraz nie wyobrażam sobie, żeby ktoś miał z nim szanse (pomijam niezniszczalnego "Gadzika") :))).
"Gryf" życzył mi na powrocie wiatru w plecy, ale niestety, życzenie to się nie spełniło.
Utrzymując prędkość pow. 30 km/h dotarłem do Gartz, za którym wjechałem na mój "nieulubiony" wał do Freidrichsthal, gdzie jakby się nie jechało, to wiatr targa rowerzystą.
Tymczasem było całkiem, całkiem, co oznaczało problemy w drodze powrotnej, bo skoro w tę stronę prędkość mi oscylowała wokół 35 km/h, to znaczyło, że z powrotem nie będzie łatwo.
Wiatr znów się kręcił :(.
W wiacie we Friedrichsthal zrobiłem sobie krótki popas i pokręciłem dalej, bo w planie miałem dziś szybką stówkę.
Ostatni przystanek miałem 10 km przed Schwedt, gdzie nieroztropnie zjadłem bułkę, co potem okazało się fatalnym pomysłem.

Jak przewidywałem, wiatr dostałem teraz w twarz, czyli zmienił się na północny :(.
Na wale musiałem z nim walczyć i niespecjalnie udawało się utrzymać więcej niż 27 km/h, dopiero las za Gartz co nieco pomógł, ale czułem się stargany, a zjedzona bułka od wysiłku cofała się "do wyjścia" :).
Pod górkę do Staffelde miałem lekkie odcięcię zasilania już, zresztą czułem, że dowaliłem sobie dość ostro.
Za Staffelde skręciłem na Pargowo i zatrzymałem się na chwilę w Moczyłach.
Uchwyciłem (choć na szybko, pod słońce) jakiś zabytkowy samochód oraz nową konstrukcję-ozdobę, która zastąpiła skradzioną kompozycję ze starych rowerów.

Ciekawe, kiedy i to zostanie skradzione (bo że u nas ktoś to buchnie, to jak w banku)?

Przez Kamieniec dotarłem do Kołbaskowa, gdzie niestety, przyszło mi zmierzyć się z tym cholernym podjazdem w stronę Szczecina.
O dziwo, wiatr na chwilę dał na luz i dało się normalnie podjechać, a z górki do Przecławia całkiem ostro się "pocinało".
Czułem jednak, że mam dość i jedyne o czym marzę, to prysznic i chmielowy izotonik :).
Rower: Dane wycieczki: 103.30 km (0.00 km teren), czas: 03:48 h, avg:27.18 km/h, prędkość maks: 57.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2050 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Na Kozie do "Mad Bike"

Czwartek, 18 lipca 2013 | dodano: 18.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Koło południa pojechałem kupić linkę do tylnego hamulca "Kozy", stara zdechła.
Po południu tego samego dnia zaplanowałem pojechać "na ostro" na "Rosynancie" :). Rower:Koza Dane wycieczki: 10.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 174 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Dom-praca-dom

Wtorek, 16 lipca 2013 | dodano: 16.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:Rosynant Dane wycieczki: 16.10 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 36.00 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 333 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Lenistwo w Loecknitz

Niedziela, 14 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszej imprezie u Tuni trudno mi było sobie wyobrazić, że uda nam się zebrać nad jeziorkiem przy Derdowskiego, żeby gdziekolwiek się potoczyć.
Część z uczestników zabawy nadal parowała, część była ospała ;).
Koniec końców, zgadaliśmy się z "Jaszkami" na spotkanie o 11:00 przy jeziorku, skąd ruszyliśmy do Schwennenz, gdzie oczekiwała na nas "Rowerzystka" i "Ivoncja".
Jako, że kondycja po imprezie była taka sobie, to jak na złość silny wiatr wiał nam w pysk ile wlezie.
O słońcu dziś raczej nie było mowy, a i przez kilkanaście dosłownie sekund zrosiła nas jakaś śmieszna mżawka.

Przez Ramin, mimo wiatru, w miarę sprawnie dotarliśmy do Loecknitz, gdzie od razu skierowaliśmy się do NETTO po napój bazujący na wyciągu z roślin pnących się po tyczkach.
Po zakupach udaliśmy się nad Loecknitzer See, gdzie oddawaliśmy się lenistwu przez ponad godzinę (Niemca już tam prawie nie uświadczysz, zewsząd dobiega mowa polskich kolonizatorów ;) :/).
Buteleczka w ręku Ivoncji to oczywiście bezalkoholowy wywar Luebzera ;).

Basia "Misiaczowa" w zadumie wpatruje się w toń wody...

"Misiacz" uskutecznia jogę na kocu piknikowym zabranym przez przezorną "Misiaczową", a "Ivoncja" w p y c h a się (ona wie, o co chodzi ;)))) w kadr po paróweczki ;).

Przezorna "Misiaczowa" przyprawia "Misiaczowi" rogi.
Eeee...nie.
Sama "Misiaczowa" twierdzi, że pokazuje, jaki to ze mnie diablik ;))).

Leniuchowało się wspaniale, ale trzeba było pomyśleć o tym, jak w miarę sprawnie po tym lenistwie powrócić do domów w czasach, gdy teleportacja jest jeszcze kategorią science-fiction.
Zrobiłem na "odjezdnym" zdjęcie tysiącletniemu dębowi, który był tysiącletnim już parę lat temu, więc pora by zmienić tabliczkę, że ma np. 1004 lata ;).
Oj Niemiaszki, Niemiaszki, gdzie wasz "ordnung" ? ;).

Co do powrotu, to był w miarę sprawny, bo wicherek mieliśmy w plecy.
Przed Ladenthin piękniejsza część naszej szarańczy rzuciła się na żer na drzewa czereśniowe ;).
Już w Polsce, ja i "Jaszek" darliśmy gumy jak wariaci pod górkę Ladenthin-Warnik dochodząc do prędkości 44 km/h - był to mój Vmax tego wyjazdu.
Najśmieszniejsze, że nie z górki, a POD górkę ;))).
Przed Warnikiem Małgosia i Iwona skręciły na Kołbaskowo, żeby odebrać manele od "Tuni", my zaś przez Będargowo wróciliśmy do Szczecina (przed MAKRO Basia zerwała łańcuch, na szczęście okazało się, że to tylko spinka i po szybkiej interwencji Misiacza można było jechać dalej ;). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 60.53 km (2.00 km teren), czas: 03:21 h, avg:18.07 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1255 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Z "Bronikiem" do Elysium.

Sobota, 13 lipca 2013 | dodano: 14.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 12.50 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

203 km na śniadanie przez Niemcy.

Piątek, 12 lipca 2013 | dodano: 12.07.2013Kategoria Rekordy Misiacza (pow. 200 km), Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Miałem dziś w planach stawić się o 6:00 rano na Moście Długim, by pod wodzą Jarka "Gadzika" zmierzyć się z dystansem ponad 200 km do Międzywodzia i z powrotem.
Potem jednak doszedłem do wniosku, że to nie moja liga i jak to określił kiedyś mój jeden "KLEGA", byłbym tylko spowalniaczem i zbijał koksom AVG ;))).
Poza tym i pora jak dla mnie za wczesna była, więc postanowiłem spokojnie wstać i spokojnie zrobić dziś po śniadaniu swoje 200, ale w moim rytmie.
Dosiadłem starego "Rosynanta" i o 8:50 wyruszyłem w kierunku granicy za Dobieszczynem.
Zgodnie z prognozą, wiatr wiał z północy, czyli w twarz, więc nie przekraczałem 26-27 km/h, żeby się na samym początku nie skatować.
Przed Dobieszczynem zrobiłem sobie w wiacie mały popasik.

Kiedy kończyłem, zobaczyłem, że obok przemknęło dwóch starszych panów na szosówkach, tak coś pod 70 lat, full professional, byłem pod wrażeniem.
Trzymając założone tempo, doszedłem panów tuż za granicą, pozdrowiłem ich i miałem jechać dalej.
Jadę i słyszę rozmowę:
- Ten rower to chyba ma silnik?
- Eee, młody to kręci...
...i po chwili wsiedli mi na koło :))).
Warunki były lepsze i ciągnąłem 29-30 km/h, ale w pewnym momencie jeden ze starszych panów mnie wyprzedził i mówi:
- Siadaj na koło!
Czemu nie, świetna okazja, bo wiatr za chwilę ostro dmchał w pysk.
Za Hintersee prowadzący poprosił o zmianę, a że jego kolega się nie kwapił, więc zmianę dałem ja.
Ciągnęliśmy pod wiatr 32-36 km/h i w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy to dobry pomysł, skoro do przejechania mam jeszcze ok. 160 km.
Z drugiej strony, gdybym jechał sam, zmęczyłbym się tak samo i ciągnął się jakieś 26 km/h, czyli przy mojej "snujowatości" miałbym problem z wypełnieniem świetnego "Gadzikowego" założenia, że "w ciągu godziny robimy 20 km, a co zyskamy to nasze" :).
Ja jakoś nie zyskiwałem do tego momentu.
Zapytałem, dokąd jadą, powiedzieli, że do Eggesin i zawracają, czyli kupa trasy do przejechania pod wiatr na zmianach.
Przed samym Eggesin przycisnął mnie pęcherz, a i trzeba też było wykazać się rozsądkiem, więc powiedziałem:
- Panowie, fajnie się z Wami podkręca średnią, ale ja mam do przejechania dziś 200 km i muszę zbastować...
- ILEEEE ? :o
- Noo, 200. Dobra, życzę szczęśliwej drogi, ja muszę się zatrzymać na małe "conieco".
Z oddali dobiegł mnie głos:
- JA PIERDOLĘ, SŁYSZAŁEŚ TO ?!
:)))
Wróciłem do swojego tempa i dotarłem do Eggesin, z którego już powracało dwóch starszych "koksów" :).

Walcząc z wiatrem, dotarłem do Ueckermunde, gdzie poczułem "zew czarnej kawy", więc udałem się do Turka do znanej mi kebabowni "Uecker 66".
Pan mnie już zna, więc już od progu usłyszałem "dzień dobry" :).

Wypiłem kawkę, obmyłem się, nabrałem wody i idę zapłacić, a Turek kręci głową, że nie, kładzie rękę na sercu, sygnalizując, że to poczęstunek, a nie sprzedaż.
Miło, naprawdę miło...
Ruszyłem dalej na zachód, by dotrzeć do mariny w Moenkebude, gdzie planowałem popas.
Teraz miałem wiatr w bok, więc było łatwiej.
Marina w Moenkebude to bardzo klimatyczne miejsce, więc zrobiłem tam sobie popas, przy okazji uchwyciłem (specjalnie dla "Iskierki") zabytkową łodź żaglową typu "zeesboot".

Obok mariny jest plaża.

Posilony, ruszyłem dalej, by zobaczyć 100 km na liczniku i zawrócić, tymczasem dotarłem prawie do drogi głównej nr 109 w Ducherow, a stówki nie było widać, więc skręciłem na południe i zacząłem krążyć po wioseczkach, by dotrzeć do drogi na Torgelow.
Robiło się upalnie, a ja choć jechałem już na południe, niespecjalnie czułem pomoc wiatru, "koksowanie" z dziadkami nie było pewnie najlepszym pomysłem.
Po dotarciu do Torgelow zatrzymałem się przy Imbissie na kawę i kanapkę (w tle skansen - wioska Wkrzan).

Kawa nieco mnie wzmocniła i jadąc teraz w kierunku Pasewalku czułem pomoc wiatru, a z licznika nie schodziło 30, bo przez moje popasy miałem "w plecy" założenie "20 km w ciągu godziny".
Założenie udało się utrzymać do 140 kilometra, a potem różnie to bywało.
Skręciłem na Krugsdorf, gdzie wiatr znów przeszkadzał aż do Rothenklempenow, gdzie pojechałem na Loecknitz.
Miałem po dziurki w nosie i po wyrzyganie jedzenia słodyczy i picia izotoników, więc w Loecknitz w REWE zakupiłem bezalkoholowego HOLSTENA.
Od razu lepiej!

Krążąc tu i tam dotarłem do Ramin, skąd przez Grambow (też krążąc, bo brakowałoby co nieco do 200 na mecie) dotarłem do Ladenthin, a stamtąd do domu.
Wynik "śniadaniowego wypadziku" całkiem mnie satysfakcjonuje, nawet średnia wyszła całkiem, całkiem.
Zwykle się nie przejmuję AVG, ale jest to istotne, jeśli się myśli o większym dystansie.
Planowo miałem być o 18:50, byłem o 19:20, co przy moich przydługich popasach, hehe, daje całkiem niezły wynik ;).

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 203.10 km (2.00 km teren), czas: 07:47 h, avg:26.09 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3811 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Dom-praca-dom

Czwartek, 11 lipca 2013 | dodano: 11.07.2013Kategoria Szczecin i okolice
Wieczorem do Lidla i zapłacić za garaż :). Rower:Koza Dane wycieczki: 20.00 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 50.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 327 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)