- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
U przyjaciół ...
Dystans całkowity: | 1865.27 km (w terenie 378.24 km; 20.28%) |
Czas w ruchu: | 98:17 |
Średnia prędkość: | 18.10 km/h |
Maksymalna prędkość: | 52.00 km/h |
Suma kalorii: | 33843 kcal |
Liczba aktywności: | 45 |
Średnio na aktywność: | 41.45 km i 2h 53m |
Więcej statystyk |
"Pierwszy Szczeciński Rajd Bikestats" do Niemiec - Misiacz Tour 2010! :)))
Sobota, 20 listopada 2010 | dodano: 20.11.2010Kategoria Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Z cyborgami z TC TEAM :))), Szczecińskie Rajdy BS i RS
Tego się naprawdę nie spodziewałem, kiedy we wtorek 16 listopada spontanicznie wpadłem na pomysł skrzyknięcia szczecińskiej grupy Bikestats na wspólny wyjazd.
Kiedy o 10:00 dojechałem na miejsce zbiórki nikogo jeszcze nie było i zacząłem się zastanawiać...jeszcze nie zdążyłem się zastanowić, nad czym się zastanawiam, kiedy zjechało 8 bikerów, czyli razem ze mą było aż 9 osób (włącznie ze mną było aż 3 Pawłów;))):
1. Misiacz (znaczy ja)
2. Basia
3. Karolina (Gąska)
4. Jurek (Jurektc)
5. Krzysiek (Kris)
6. Paweł (Sargath)
7. Piotrek (Rammzes)
8. Arek
9. Paweł
Nie wszyscy rowerzyści byli z Bikestats (choć stanowiliśmy większość).
Osoby, które nie mają pod imieniem podlinkowanej swojej dowolnej stronki - proszę o adres, wtedy podlinkuję (o ile ktoś będzie chciał).
Tak z grubsza wyglądała nasza trasa:
Godzina 10:00. Zbiórka na Rondzie Hakena.

Z Ronda Hakena ruszyliśmy mocno już wyszlifowaną kołami naszych rowerów trasą na Lubieszyn, jadąc przez Będargowo i Dołuje.
W Dołujach zatrzymaliśmy się na moment na drobne zakupy w sklepiku i ruszyliśmy dalej.
Niedługo potem przekraczaliśmy granicę w Lubieszynie. Ponieważ był to pierwszy wyjazd Karoliny do Niemiec na rowerze, zatrzymaliśmy się na obowiązkową fotkę, którą wykonał nasz "nadworny" fotograf Jurek - jeżeli zamieści, to będzie do obejrzenia na jego stronce.
Ruszyliśmy, ale nie ujechaliśmy daleko, bo za moment skręciliśmy w piękną boczną drogę na Grenzdorf, gdzie zaproponowałem postój na siusiu i małe co nieco do "wrzucenia na ruszt".
Już w Niemczech. Przerwa na siusiu i coś do zjedzenia przed Grenzdorf.

Z Grenzdorf betonową drogą dojechaliśmy do Gellin. Nie chciałem prowadzić grupy wprost do Loecknitz, a nieco opłotkami, więc z Bismark pojechaliśmy na Hohenfelde. Odcinka od Hohenfelde do Ploewen jeszcze nigdy wcześniej nie przejeżdżałem, więc trochę się zagmatwałem i nim się spostrzegłem, jechaliśmy na północ do Blankensee (nie to skrzyżowanie).
Na szczęście Krzysiek wskazał inny zjazd na Ploewen i asfalcikiem dojechaliśmy do tej miejscowości.
Zgodnie z planem Gąska miała poszukać tam swoich "skarbów" Geocache, więc zrobiliśmy sobie kolejny postój.
Skarby udało się odnaleźć, więc mogliśmy ruszyć ścieżką rowerową do celu, jakim był sklep Netto w Loecknitz.
Karolina (Gąska) szuka "skarbów" Geocache GPS koło Ploewen. Znalazła! ;)

Czekamy na Karolinę.

Po drodze minęliśmy "łapankę" zorganizowaną przez ZOLL-celników, którzy kontrolowali głównie swoich rodaków, czy aby za dużo papierosków nie zakupili w Polsce (zapewne w ten sposób dbają o zdrowie narodu ;))).
Wreszcie dojechaliśmy! Netto!
Krzysiek został przy rowerach, a cała reszta ruszyła do środka na zakupy. Nie będę ukrywał, że najczęściej kupowanym produktem było znakomite niemieckie piwo (Jurek kupił też na próbę czeskie).
Powiedzmy, że to jeden z głównych celów podróży - zakup piwka w Loecknitz. :)))

Obładowani piwskiem niczym wielbłądy skierowaliśmy się nad pobliskie Loecknitzer See, gdzie zaplanowałem odpoczynek i posiłek w wiacie pod tysiącletnim dębem.
Spędziliśmy tam nawet sporo czasu robiąc zdjęcia, jedząc kanapki i popijając napoje.

Dziś rano specjalnie wstałem trochę wcześniej, żeby przygotować dyplom dla Karoliny, który oficjalnie wręczyłem jej pod dębem. :)
Należał się dziewczynie, mi nie chciałoby się jechać aż 3 godziny polskimi kolejami z Koszalina do Szczecina (a potem jeszcze wracać w nocy).

Popasik w wiacie. Karolina czyta otrzymany przed chwilą ode mnie dyplom.

Krzysiek (Kris).

Basia.


Kris, a w tle Rammzes.

Po posileniu się wyjechaliśmy z lasu na drogę i skierowaliśmy się do Ramin.
Hm, no nie do końca wszyscy tam się skierowaliśmy. ;)
Znacznie wcześniej, jeszcze przed Loecknitz przeprogramowałem TC Cyborgi Jurka i Krzyśka i wyłączyłem im funkcję wariackiej jazdy na maksa na oślep! :)))
Coś musiało pójść nie tak, a może nastąpił jakiś błąd w ich oprogramowaniu - w każdym razie tak dali po pedałach widząc podjazd do zdobycia, że nie zdążyłem nawet zawołać, że skręcamy w lewo. Próbowałem zwrócić ich uwagę trąbiąc swoją trąbką. Niestety, szum olejów, płynów hydraulicznych i wentylatorów w ich wnętrzach musiał być na tyle znaczny, że nie usłyszeli. Tylko dzięki poświęceniu i pościgowi Arka udało się ich zatrzymać i zawrócić! :)))
Od tego momentu w miarę spokojnie dotoczyliśmy się przez Ramin i Grambow do Schwennenz, gdzie Karolina znalazła kolejny skarb Geocache.
Granica Schwennenz-Bobolin.


Po przekroczeniu granicy i podjechaniu pod górkę skręciliśmy w prawo na Bobolin, skąd przez Warnik dojechaliśmy do Będargowa i na Przecław.
Stamtąd pojechaliśmy ścieżką rowerową na miejsce naszego spotkania, które też było miejscem "oficjalnego" zakończenia wycieczki, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.
Koniec wycieczki - ponownie na Rondzie Hakena.

Grupa na Rondzie Hakena - 8,5 osoby. :)))

8,5 osoby, bo aparacik przyciął Krzyśka...choć z racji tego, że jest on nadczłowiekiem i jest liczony podwójnie, przyjmijmy, że w standardach humanoidów widoczny jest w całości! ;)))
Po cyknięciu fotek pożegnaliśmy się - ja z Krisem, Karoliną i Rammzesem ruszyliśmy w stronę Pomorzan, a reszta grupy udała się do domów jadąc Tamą Pomorzańską.
Bardzo wszystkim dziękuję, według mnie wycieczka była bardzo udana i bardzo chętnie powtórzę wyjazd w takim gronie - jeśli i Wam się podobało, to czekam na moment, kiedy kolejna osoba skrzyknie naszą grupkę na kolejny wyjazd. :)
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1456 (kcal)
Kiedy o 10:00 dojechałem na miejsce zbiórki nikogo jeszcze nie było i zacząłem się zastanawiać...jeszcze nie zdążyłem się zastanowić, nad czym się zastanawiam, kiedy zjechało 8 bikerów, czyli razem ze mą było aż 9 osób (włącznie ze mną było aż 3 Pawłów;))):
1. Misiacz (znaczy ja)
2. Basia
3. Karolina (Gąska)
4. Jurek (Jurektc)
5. Krzysiek (Kris)
6. Paweł (Sargath)
7. Piotrek (Rammzes)
8. Arek
9. Paweł
Nie wszyscy rowerzyści byli z Bikestats (choć stanowiliśmy większość).
Osoby, które nie mają pod imieniem podlinkowanej swojej dowolnej stronki - proszę o adres, wtedy podlinkuję (o ile ktoś będzie chciał).
Tak z grubsza wyglądała nasza trasa:
Godzina 10:00. Zbiórka na Rondzie Hakena.
Z Ronda Hakena ruszyliśmy mocno już wyszlifowaną kołami naszych rowerów trasą na Lubieszyn, jadąc przez Będargowo i Dołuje.
W Dołujach zatrzymaliśmy się na moment na drobne zakupy w sklepiku i ruszyliśmy dalej.
Niedługo potem przekraczaliśmy granicę w Lubieszynie. Ponieważ był to pierwszy wyjazd Karoliny do Niemiec na rowerze, zatrzymaliśmy się na obowiązkową fotkę, którą wykonał nasz "nadworny" fotograf Jurek - jeżeli zamieści, to będzie do obejrzenia na jego stronce.
Ruszyliśmy, ale nie ujechaliśmy daleko, bo za moment skręciliśmy w piękną boczną drogę na Grenzdorf, gdzie zaproponowałem postój na siusiu i małe co nieco do "wrzucenia na ruszt".
Już w Niemczech. Przerwa na siusiu i coś do zjedzenia przed Grenzdorf.
Z Grenzdorf betonową drogą dojechaliśmy do Gellin. Nie chciałem prowadzić grupy wprost do Loecknitz, a nieco opłotkami, więc z Bismark pojechaliśmy na Hohenfelde. Odcinka od Hohenfelde do Ploewen jeszcze nigdy wcześniej nie przejeżdżałem, więc trochę się zagmatwałem i nim się spostrzegłem, jechaliśmy na północ do Blankensee (nie to skrzyżowanie).
Na szczęście Krzysiek wskazał inny zjazd na Ploewen i asfalcikiem dojechaliśmy do tej miejscowości.
Zgodnie z planem Gąska miała poszukać tam swoich "skarbów" Geocache, więc zrobiliśmy sobie kolejny postój.
Skarby udało się odnaleźć, więc mogliśmy ruszyć ścieżką rowerową do celu, jakim był sklep Netto w Loecknitz.
Karolina (Gąska) szuka "skarbów" Geocache GPS koło Ploewen. Znalazła! ;)
Czekamy na Karolinę.
Po drodze minęliśmy "łapankę" zorganizowaną przez ZOLL-celników, którzy kontrolowali głównie swoich rodaków, czy aby za dużo papierosków nie zakupili w Polsce (zapewne w ten sposób dbają o zdrowie narodu ;))).
Wreszcie dojechaliśmy! Netto!
Krzysiek został przy rowerach, a cała reszta ruszyła do środka na zakupy. Nie będę ukrywał, że najczęściej kupowanym produktem było znakomite niemieckie piwo (Jurek kupił też na próbę czeskie).
Powiedzmy, że to jeden z głównych celów podróży - zakup piwka w Loecknitz. :)))
Obładowani piwskiem niczym wielbłądy skierowaliśmy się nad pobliskie Loecknitzer See, gdzie zaplanowałem odpoczynek i posiłek w wiacie pod tysiącletnim dębem.
Spędziliśmy tam nawet sporo czasu robiąc zdjęcia, jedząc kanapki i popijając napoje.
Dziś rano specjalnie wstałem trochę wcześniej, żeby przygotować dyplom dla Karoliny, który oficjalnie wręczyłem jej pod dębem. :)
Należał się dziewczynie, mi nie chciałoby się jechać aż 3 godziny polskimi kolejami z Koszalina do Szczecina (a potem jeszcze wracać w nocy).

Dyplom uznania od Misiacza dla Karoliny (Gąski).© Misiacz
Popasik w wiacie. Karolina czyta otrzymany przed chwilą ode mnie dyplom.
Krzysiek (Kris).
Basia.
Kris, a w tle Rammzes.
Po posileniu się wyjechaliśmy z lasu na drogę i skierowaliśmy się do Ramin.
Hm, no nie do końca wszyscy tam się skierowaliśmy. ;)
Znacznie wcześniej, jeszcze przed Loecknitz przeprogramowałem TC Cyborgi Jurka i Krzyśka i wyłączyłem im funkcję wariackiej jazdy na maksa na oślep! :)))
Coś musiało pójść nie tak, a może nastąpił jakiś błąd w ich oprogramowaniu - w każdym razie tak dali po pedałach widząc podjazd do zdobycia, że nie zdążyłem nawet zawołać, że skręcamy w lewo. Próbowałem zwrócić ich uwagę trąbiąc swoją trąbką. Niestety, szum olejów, płynów hydraulicznych i wentylatorów w ich wnętrzach musiał być na tyle znaczny, że nie usłyszeli. Tylko dzięki poświęceniu i pościgowi Arka udało się ich zatrzymać i zawrócić! :)))
Od tego momentu w miarę spokojnie dotoczyliśmy się przez Ramin i Grambow do Schwennenz, gdzie Karolina znalazła kolejny skarb Geocache.
Granica Schwennenz-Bobolin.
Po przekroczeniu granicy i podjechaniu pod górkę skręciliśmy w prawo na Bobolin, skąd przez Warnik dojechaliśmy do Będargowa i na Przecław.
Stamtąd pojechaliśmy ścieżką rowerową na miejsce naszego spotkania, które też było miejscem "oficjalnego" zakończenia wycieczki, gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.
Koniec wycieczki - ponownie na Rondzie Hakena.
Grupa na Rondzie Hakena - 8,5 osoby. :)))
8,5 osoby, bo aparacik przyciął Krzyśka...choć z racji tego, że jest on nadczłowiekiem i jest liczony podwójnie, przyjmijmy, że w standardach humanoidów widoczny jest w całości! ;)))
Po cyknięciu fotek pożegnaliśmy się - ja z Krisem, Karoliną i Rammzesem ruszyliśmy w stronę Pomorzan, a reszta grupy udała się do domów jadąc Tamą Pomorzańską.
Bardzo wszystkim dziękuję, według mnie wycieczka była bardzo udana i bardzo chętnie powtórzę wyjazd w takim gronie - jeśli i Wam się podobało, to czekam na moment, kiedy kolejna osoba skrzyknie naszą grupkę na kolejny wyjazd. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.48 km (6.00 km teren), czas: 03:41 h, avg:19.41 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1456 (kcal)
Breń i Drawieński Park Narodowy - cz. 2 (integracja Bikestats)
Niedziela, 5 września 2010 | dodano: 05.09.2010Kategoria Drawieński Park Narodowy, U przyjaciół ...
Tego dnia byłem umówiony ze Shrinkiem, którego udało mi się namówić na odwiedzenie mnie w czasie mojego weekendu w Breniu. Wprawdzie z Nowogardu do Brenia jest ponad 100 km (i trzeba jeszcze wrócić), ale to stało się jednocześnie dla Shrinka okazją do pobicia jego życiowego rekordu i przekroczenia 217 km jednego dnia!
W czasie, kiedy Sebastian walczył z dystansem, my z samego rana wybraliśmy się na małe grzybobranie.
Z początku bardzo małe...:)))


Potem już było trochę lepiej - w ciągu godziny upolowałem "aż" 13 grzybków :)))
W międzyczasie dostałem od Shrinka SMS-a, że jest coraz bliżej Brenia, więc zakończyliśmy zbiory i wróciliśmy do Brenia.
Aby ułatwić Shrinkowi znalezienie właściwego adresu sporządziłem stosowny drogowskaz :)))

Sebastianowi wydawało się, że wypije tylko kawę i nam zwieje, ale nie z nami takie numery. Najpierw trzeba było zjeść wypieczonego przez Hanię słodkiego misiaczka i zapić go kawką i łyczkiem czerwonego caberneta :)

Hania doszła do wniosku, że wędrowca trzeba ugościć obiadkiem, więc 15 minut oczekiwania na posiłek Shrink spędził regenerując się pod prysznicem :)
Hania nakarmiła nas po królewsku - pikantna zupa dyniowa i pieczeń na drugie danie - to jest to. Poniżej dowód na zdjęciu z osobistej kolekcji Shrinka:

Po obiadku postanowiłem kawałek odprowadzić Sebastiana. Chciałem mu pokazać swoją ulubioną trasę w Breniu, czyli Misiacz Route No. 14...tak, tak...wiem, że nadłożył z 6 km, ale trasa jest tego warta :)

Kolejne zdjęcie wykonane przez Shrinka - średniowieczny kamienny drogowskaz w Breniu przy tzw. Drodze Solnej.

Odprowadziłem jeszcze kawałek Shrinka do Łaska, gdzie pożegnaliśmy się przy kościele, skąd wróciłem do Brenia....brrr...by się zapakować w samochód i wracać do Szczecina ...:(((
Papa :)
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
W czasie, kiedy Sebastian walczył z dystansem, my z samego rana wybraliśmy się na małe grzybobranie.
Z początku bardzo małe...:)))


Potem już było trochę lepiej - w ciągu godziny upolowałem "aż" 13 grzybków :)))
W międzyczasie dostałem od Shrinka SMS-a, że jest coraz bliżej Brenia, więc zakończyliśmy zbiory i wróciliśmy do Brenia.
Aby ułatwić Shrinkowi znalezienie właściwego adresu sporządziłem stosowny drogowskaz :)))

Sebastianowi wydawało się, że wypije tylko kawę i nam zwieje, ale nie z nami takie numery. Najpierw trzeba było zjeść wypieczonego przez Hanię słodkiego misiaczka i zapić go kawką i łyczkiem czerwonego caberneta :)

Hania doszła do wniosku, że wędrowca trzeba ugościć obiadkiem, więc 15 minut oczekiwania na posiłek Shrink spędził regenerując się pod prysznicem :)
Hania nakarmiła nas po królewsku - pikantna zupa dyniowa i pieczeń na drugie danie - to jest to. Poniżej dowód na zdjęciu z osobistej kolekcji Shrinka:

Po obiadku postanowiłem kawałek odprowadzić Sebastiana. Chciałem mu pokazać swoją ulubioną trasę w Breniu, czyli Misiacz Route No. 14...tak, tak...wiem, że nadłożył z 6 km, ale trasa jest tego warta :)

Kolejne zdjęcie wykonane przez Shrinka - średniowieczny kamienny drogowskaz w Breniu przy tzw. Drodze Solnej.

Odprowadziłem jeszcze kawałek Shrinka do Łaska, gdzie pożegnaliśmy się przy kościele, skąd wróciłem do Brenia....brrr...by się zapakować w samochód i wracać do Szczecina ...:(((
Papa :)

Rower:
Dane wycieczki:
13.00 km (7.50 km teren), czas: 00:35 h, avg:22.29 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Breń i Drawieński Park Narodowy - cz. 1
Sobota, 4 września 2010 | dodano: 05.09.2010Kategoria Drawieński Park Narodowy, U przyjaciół ...
W piątek wybraliśmy się z Basią do agroturystyki u Hani w Breniu, na obrzeżach Drawieńskiego Parku Narodowego (nie rowerkami, ale samochodem, bo Basia mało "rowerowa"...rowerkiem to się przejechałem sam, w sobotę po południu).
Widok z pokoju w Breniu.

Kiedy tylko obudziliśmy się, wsiedliśmy w samochodzik i ruszyliśmy na objazd okolicy. W pierwszej kolejności ruszyliśmy do samego serca D.P.N. czyli do Głuska, aby obejrzeć starą elektrownię wodną, w której pracują do dziś XIX-wieczne urządzenia do wytwarzania energii - i to pracują całkiem dobrze!



Mieliśmy na razie za sobą ok. 30 km, więc zdecydowaliśmy się pojechać kolejne 20 km, do Tuczna, gdzie znajduje się zamek Wedel-Tuczyńskich i kościół przez nich ufundowany.
Kościół zrobił na nas duże wrażenie, czuć w nim historię.


Mieliśmy szczęście, bo właśnie był zamykany, ale pozwolono nam jeszcze zwiedzić wnętrze. Zdjęcia niestety nie wyszły, bo na wyjazd nie zabrałem aparatu i wszystko robiłem telefonem :///

Po zwiedzeniu kościoła ruszyliśmy na zwiedzanie zamku i otaczającego go parku.

Staw w parku.



Zamek w czasie II wojny światowej włączony był w system umocnień Wału Pomorskiego. To bunkier u stóp zamku.

Z Tuczna, przy pięknej pogodzie i malowniczymi trasami D.P.N. wróciliśmy do Brenia. Tam, zauroczony tym widokiem z okna wsiadłem na rower.

To była jedynie krótka przejażdżka tzw. Misiacz Route No. 14 (wg Hani) - czyli drogą pożarową nr 14 :)))



To był wspaniały dzień, który zakończył się miłą kolacją u Hani :))) Dziękujemy!
P.S. Na następny dzień udało mi się skusić Shrinka na tzw. "integrację Bikestats" i odwiedzenie mnie w Breniu, a co za tym idzie - pobicie przez niego jego życiowego rekordu: 217 km (tak to wychodzi, jak się jedzie z Nowogardu i z powrotem:)))
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Widok z pokoju w Breniu.

Kiedy tylko obudziliśmy się, wsiedliśmy w samochodzik i ruszyliśmy na objazd okolicy. W pierwszej kolejności ruszyliśmy do samego serca D.P.N. czyli do Głuska, aby obejrzeć starą elektrownię wodną, w której pracują do dziś XIX-wieczne urządzenia do wytwarzania energii - i to pracują całkiem dobrze!



Mieliśmy na razie za sobą ok. 30 km, więc zdecydowaliśmy się pojechać kolejne 20 km, do Tuczna, gdzie znajduje się zamek Wedel-Tuczyńskich i kościół przez nich ufundowany.
Kościół zrobił na nas duże wrażenie, czuć w nim historię.


Mieliśmy szczęście, bo właśnie był zamykany, ale pozwolono nam jeszcze zwiedzić wnętrze. Zdjęcia niestety nie wyszły, bo na wyjazd nie zabrałem aparatu i wszystko robiłem telefonem :///

Po zwiedzeniu kościoła ruszyliśmy na zwiedzanie zamku i otaczającego go parku.

Staw w parku.



Zamek w czasie II wojny światowej włączony był w system umocnień Wału Pomorskiego. To bunkier u stóp zamku.

Z Tuczna, przy pięknej pogodzie i malowniczymi trasami D.P.N. wróciliśmy do Brenia. Tam, zauroczony tym widokiem z okna wsiadłem na rower.

To była jedynie krótka przejażdżka tzw. Misiacz Route No. 14 (wg Hani) - czyli drogą pożarową nr 14 :)))



To był wspaniały dzień, który zakończył się miłą kolacją u Hani :))) Dziękujemy!
P.S. Na następny dzień udało mi się skusić Shrinka na tzw. "integrację Bikestats" i odwiedzenie mnie w Breniu, a co za tym idzie - pobicie przez niego jego życiowego rekordu: 217 km (tak to wychodzi, jak się jedzie z Nowogardu i z powrotem:)))
Rower:
Dane wycieczki:
7.50 km (7.50 km teren), czas: 00:20 h, avg:22.50 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
FILM Z WYPRAWY DO DPN
Wtorek, 11 maja 2010 | dodano: 11.05.2010Kategoria Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Wypadziki do Niemiec
Filmik zmontowany:
Wprawdzie WYPRAWECZKA była jakiś czas temu, ale film powstał dopiero teraz (kręcił Daniel, montowałem ja...dopiero się uczę).
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
227 km - dzień 2 (Poj. Drawieńskie)
Niedziela, 22 listopada 2009 | dodano: 22.11.2009Kategoria Drawieński Park Narodowy, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Płyny "izotoniczne" zadziałały znakomicie! Zupełny brak zakwasów!
A to moje lokum w agroturystyce Hani w Breniu.

Ruszyłem o godzinie 11:00, żeby dojechać do Bierzwnika i zapakować się tam do pociągu.
To mój Misiacz z tymiankiem z Brenia ;)))

Planowałem wysiąść w Witkowie przed Stargardem, ale po drodze zmieniłem zdanie i wysiadłem w Kolinie. Tam brukową drogą dotelepałem się do asfaltu w Kolinie i ruszyłem ma Strzebielewo i Przewłoki.
Stamtąd przez Obrytę dojechałem drogą na Pyrzyce do Okunicy, a następnie skręciłem w prawo na Turze i Młyny.
Droga doprowadziła mnie do Żabowa do drogi głównej wiodącej ze Szczecina do Pyrzyc. Szybko jednak z niej zjechałem na Stare Charpowo.

Za Swochowem miałem okazję przyjrzeć się jak szybko powstaje droga ekspresowa S3.

Nawet miałem ochotę nią pojechać, ale byłoby to nudne, więc ruszyłem dalej na Dołgie i Wirów. Stamtąd dojechałem do Gryfina.
Powoli zapadał zmierzch.

W Gryfinie wjechałem na most wiodący do Niemiec.


Kiedy dojechałem już do Mescherin (D) było już bardzo, bardzo szaro. Tam zjadłem ostatnią kanapkę i dopiłem resztę kawy z termosu.
Włączyłem lampy i po ciemku ruszyłem na Staffelde i Neurochlitz. Super wrażenia, kiedy się zasuwa rowerkiem po ciemku. Z Neurochlitz dojechałem do Kołbaskowa - z licznika nie schodziło 34 km/h!
Super się jechało!
Potem przez Przecław dojechałem do siebie do domu! Jakieś 100 m od domu durna blondynka w czarnej corsie mało mnie walnęła w bok. Uchhhh!!! Zepsuła mi humor - kto wpuszcza takie tępe "pustaki" za kierownicę? Skąd się takie biorą? Oby robiło się ich coraz mniej w ramach selekcji naturalnej :)))
Dojechałem! Na liczniku wyskoczyło prawie 101 km! Super!!!
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2118 (kcal)
A to moje lokum w agroturystyce Hani w Breniu.
Ruszyłem o godzinie 11:00, żeby dojechać do Bierzwnika i zapakować się tam do pociągu.
To mój Misiacz z tymiankiem z Brenia ;)))
Planowałem wysiąść w Witkowie przed Stargardem, ale po drodze zmieniłem zdanie i wysiadłem w Kolinie. Tam brukową drogą dotelepałem się do asfaltu w Kolinie i ruszyłem ma Strzebielewo i Przewłoki.
Stamtąd przez Obrytę dojechałem drogą na Pyrzyce do Okunicy, a następnie skręciłem w prawo na Turze i Młyny.
Droga doprowadziła mnie do Żabowa do drogi głównej wiodącej ze Szczecina do Pyrzyc. Szybko jednak z niej zjechałem na Stare Charpowo.
Za Swochowem miałem okazję przyjrzeć się jak szybko powstaje droga ekspresowa S3.
Nawet miałem ochotę nią pojechać, ale byłoby to nudne, więc ruszyłem dalej na Dołgie i Wirów. Stamtąd dojechałem do Gryfina.
Powoli zapadał zmierzch.
W Gryfinie wjechałem na most wiodący do Niemiec.
Kiedy dojechałem już do Mescherin (D) było już bardzo, bardzo szaro. Tam zjadłem ostatnią kanapkę i dopiłem resztę kawy z termosu.
Włączyłem lampy i po ciemku ruszyłem na Staffelde i Neurochlitz. Super wrażenia, kiedy się zasuwa rowerkiem po ciemku. Z Neurochlitz dojechałem do Kołbaskowa - z licznika nie schodziło 34 km/h!
Super się jechało!
Potem przez Przecław dojechałem do siebie do domu! Jakieś 100 m od domu durna blondynka w czarnej corsie mało mnie walnęła w bok. Uchhhh!!! Zepsuła mi humor - kto wpuszcza takie tępe "pustaki" za kierownicę? Skąd się takie biorą? Oby robiło się ich coraz mniej w ramach selekcji naturalnej :)))
Dojechałem! Na liczniku wyskoczyło prawie 101 km! Super!!!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
100.86 km (0.00 km teren), czas: 04:57 h, avg:20.38 km/h,
prędkość maks: 47.10 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2118 (kcal)
227 km - dzień 1 (Poj. Drawieńskie)
Sobota, 21 listopada 2009 | dodano: 21.11.2009Kategoria Drawieński Park Narodowy, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Wyjazd na trasie Szczecin - Puszcza Bukowa - Stare Czarnowo - Kołbacz - Kobylanka - Skalin - Witkowo - Dolice - Pełczyce - Słonice - patataj, patataj, patataj - Dobiegniew - Klasztorne - Breń
Zapakowałem sakwy i ruszyłem na trasę do Brenia o godzinie 8:00. Z Pomorzan pojechałem przez Dziewoklicz do Podjuch, a stamtąd pod górkę w kierunku hotelu "Panorama".

Tam czekała mnie mała przerwa-niespodzianka, ponieważ policja zorganizowała łapankę na pijaków, tzw. "trzeźwy poranek". Ja również załapałem się na dmuchanie "w balonik" ;). Jako że balonik nic nie wykazał, ruszyłem w kierunku Puszczy Bukowej.

Tam zrobiłem sobie przerwę na kawę.


Przejechałem przez Kołowo i skierowałem się na Stare Czarnowo.
Niestety, po drodze spadła mi dodatkowa tylna lampka bateryjna i nic by się pewnie nie stało, gdyby za mną nie jechał samochód, który po niej przejechał.

No trudno. Zatrzymałem się, żeby choć znaleźć akumulatorki, a w tym czasie pojawił się w polu widzenia miauczący kociak. Dałem mu trochę chleba, ale wzgardził nim, więc ruszyłem dalej.

Ze Starego Czarnowa ruszyłem na Kołbacz, a potem jechałem przez Kobylankę i Zieleniewo, po czym skręciłem na Skalin.
Przed samym Stargardem miałem zaszczyt przejechać się przed nowymi zakładami oponiarskimi "Bridgestone" nowiutką, doskonałą ścieżką rowerową, tak doskonałą, że nawet w Niemczech takich nie widziałem. No, ale nic dziwnego, bo Bridgestone to firma japońska i to była ich inwestycja (ścieżka prowadzi ze Stargardu pod zakład), a japońskie wiadomo - lepsze niż niemieckie :) Gładź i jakość absolutna!!!

Dalej jechałem przez Witkowo, po czym dojechałem do Dolic. Tam postanowiłem zmienić trasę i ruszyłem na Pełczyce.

W Pełczycach natknąłem się na dziwoląga architektury - może ktoś to nazwie eklektyzmem, ale jak dla mnie to kościół o barkowej górze i coś jakby pseudo-romańskim dole.

Z Pełczyc pojechałem na Przekolno i dojechałem do Słonic.

Tam wsiadłem w PKP, bo się już ściemniało i dojechałem do Dobiegniewa, skąd zostało mi jeszcze 13 km do Brenia, na samym skraju Drawieńskiego Parku Narodowego, gdzie moja koleżanka Hania prowadzi agroturystykę (a gdzie w końcu mogłem rozpuścić zakwasy w "płynie izotonicznym").
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2678 (kcal)
Zapakowałem sakwy i ruszyłem na trasę do Brenia o godzinie 8:00. Z Pomorzan pojechałem przez Dziewoklicz do Podjuch, a stamtąd pod górkę w kierunku hotelu "Panorama".
Tam czekała mnie mała przerwa-niespodzianka, ponieważ policja zorganizowała łapankę na pijaków, tzw. "trzeźwy poranek". Ja również załapałem się na dmuchanie "w balonik" ;). Jako że balonik nic nie wykazał, ruszyłem w kierunku Puszczy Bukowej.
Tam zrobiłem sobie przerwę na kawę.
Przejechałem przez Kołowo i skierowałem się na Stare Czarnowo.
Niestety, po drodze spadła mi dodatkowa tylna lampka bateryjna i nic by się pewnie nie stało, gdyby za mną nie jechał samochód, który po niej przejechał.
No trudno. Zatrzymałem się, żeby choć znaleźć akumulatorki, a w tym czasie pojawił się w polu widzenia miauczący kociak. Dałem mu trochę chleba, ale wzgardził nim, więc ruszyłem dalej.
Ze Starego Czarnowa ruszyłem na Kołbacz, a potem jechałem przez Kobylankę i Zieleniewo, po czym skręciłem na Skalin.
Przed samym Stargardem miałem zaszczyt przejechać się przed nowymi zakładami oponiarskimi "Bridgestone" nowiutką, doskonałą ścieżką rowerową, tak doskonałą, że nawet w Niemczech takich nie widziałem. No, ale nic dziwnego, bo Bridgestone to firma japońska i to była ich inwestycja (ścieżka prowadzi ze Stargardu pod zakład), a japońskie wiadomo - lepsze niż niemieckie :) Gładź i jakość absolutna!!!
Dalej jechałem przez Witkowo, po czym dojechałem do Dolic. Tam postanowiłem zmienić trasę i ruszyłem na Pełczyce.
W Pełczycach natknąłem się na dziwoląga architektury - może ktoś to nazwie eklektyzmem, ale jak dla mnie to kościół o barkowej górze i coś jakby pseudo-romańskim dole.
Z Pełczyc pojechałem na Przekolno i dojechałem do Słonic.
Tam wsiadłem w PKP, bo się już ściemniało i dojechałem do Dobiegniewa, skąd zostało mi jeszcze 13 km do Brenia, na samym skraju Drawieńskiego Parku Narodowego, gdzie moja koleżanka Hania prowadzi agroturystykę (a gdzie w końcu mogłem rozpuścić zakwasy w "płynie izotonicznym").
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
126.34 km (2.00 km teren), czas: 06:10 h, avg:20.49 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2678 (kcal)
Siedlisko i ... łódką do Bytomia Odrzańskiego
Niedziela, 25 października 2009 | dodano: 26.10.2009Kategoria U przyjaciół ...
Kolejne odwiedziny u Daniela w Siedlisku i kolejna wycieczka na jego rowerach po przepięknej okolicy.
Mapka trasy:

Z Siedliska pojechaliśmy przez lasy w stronę Zwierzyńca, gdzie zostawiliśmy maluchy u rodziców Daniela.

Tam postanowiłem wypróbować lepszy sprzęt ;)

Jedną ze "wstrząsających" atrakcji był długi przejazd brukowaną drogą.

Przed wojną do Bytomia Odrzańskiego prowadził most.

Obecnie jednak przeprawa sprowadza się do małej łódki. Jakby nie było - jest to atrakcja.

Warto pojechać do Bytomia Odrzańskiego, by zobaczyć przepiękny rynek.

ZDJĘCIA DANIELA

ZDJĘCIA MOJE
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 630 (kcal)
Mapka trasy:

Z Siedliska pojechaliśmy przez lasy w stronę Zwierzyńca, gdzie zostawiliśmy maluchy u rodziców Daniela.

Droga do Zwierzyńca.© Misiacz
Tam postanowiłem wypróbować lepszy sprzęt ;)

Profesjonalny sprzęt :)© Misiacz
Jedną ze "wstrząsających" atrakcji był długi przejazd brukowaną drogą.

Klamerki na spodniach wciąż trendy! :)))© Misiacz
Przed wojną do Bytomia Odrzańskiego prowadził most.

Nieistniejący most do Bytomia Odrzańskiego© Misiacz
Obecnie jednak przeprawa sprowadza się do małej łódki. Jakby nie było - jest to atrakcja.

Przeprawa łodzią do Bytomia Odrzańskiego.© Misiacz
Warto pojechać do Bytomia Odrzańskiego, by zobaczyć przepiękny rynek.

Pomnik kota w butach dziwnie wpływa na ludzi :)© Misiacz
ZDJĘCIA DANIELA
ZDJĘCIA MOJE
Rower:
Dane wycieczki:
35.00 km (10.00 km teren), czas: 02:29 h, avg:14.09 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 630 (kcal)
Wyprawa do Niemiec - dzień 2: Lassan - Wolgast - Bansin - Świnoujście
Niedziela, 13 września 2009 | dodano: 15.09.2009Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam, U przyjaciół ...
FILM DANIELA Z WYPRAWY - KLIKNIJ
W nocy padało, było też chłodno. Pomimo założenia na siebie kilku warstw i posiadania śpiwora do -2 st. C zimno było odczuwalne, może to przez wilgoć. Zaplanowana pobudka o 6:00 rano troszkę nam się przeciągnęła, ale to nic.
Widok o poranku na nieco zawilgocone lokum.

Spokojnie się umyliśmy, zjedliśmy śniadanko i przygotowaliśmy prowiant i napoje na drogę.
To zaspany Daniel...

...a to zaspany Misiacz :))) Dwa muminki :P

Po zdaniu klucza do sanitariatów w recepcji ruszyliśmy w kierunku Wolgast. Była godzina 8:45 ...
Wyjazd.

Pogoda z początku nie nastrajała optymistycznie, przez moment nawet siąpiła lekka mżawka, ale momentalnie przeszła, widać prewencyjny Taniec Słońca ją powstrzymał :)))
Chmury nadal zaciągały niebo z każdej strony. Zbliżając się do Wolgast zmieniliśmy uprzednio zaplanowaną trasę i pojechaliśmy malowniczym skrótem, choć po betonowych płytach. Po pewnym czasie dojechaliśmy do drogi, którą planowaliśmy jechać. Zauważyliśmy, że estetykę urządzeń technicznych, wiat, itp. na Uznam i w ogóle w rejonie powierzono utalentowanemu grafficiarzowi. Jego prace widać co krok.

Potem niestety, choć krótko, to jednak musieliśmy 4 kilometry przejechać bardzo ruchliwą trasą. Po przekroczeniu tablicy z napisem Wolgast znów mieliśmy komfort podróżowania po ścieżkach rowerowych.
Samo Wolgast (w czasach słowiańskich nazwa brzmiała Wołogoszcz) to bardzo urokliwe miasteczko z zadbaną starówką (choć tam słowo "zadbany" to w większości przypadków standard).




Mini-Misiacz na kolejnej wyprawie :)))

Zabytkowy spichlerz w porcie.

Z Wolgast przejechaliśmy mostem zwodzonym przez rzekę Peene (Piana) na wyspę Uznam.

Jadąc w kierunku Trassenheide, zatrzymaliśmy się w polu pod drzewem na posiłek. Rozłożyliśmy alumatę i przyrządziliśmy kanapki.
Kiedy dojechaliśmy wreszcie do morza, naszym oczom ukazał się taki oto przepiękny, ale niezbyt optymistycznie nastrajający widok.

Wsiedliśmy na rowerki i ruszyliśmy w stronę Zinnowitz. Gdzieś tam lunęło - na szczęście zdołaliśmy się ukryć pod daszkiem pewnej restauracji. Po kilku minutach stwierdziliśmy, że nie ma co stać, tylko trzeba zakładać pelerynki i jechać. Tak też zrobiliśmy, zwłaszcza, że deszcz osłabł.
Tu dokonałem odkrycia! Moja pelerynka z Lidla ma cudowne właściwości! Jak tylko ją założyłem - deszcz ustawał. Jak tylko zdjąłem i spakowałem - zaczynał kropić. Taka zabawa w ciuciubabkę trwała z pół godziny (tu zdjęcie z kolekcji Daniela).

A potem wyszło słońce! Trasa wybrzeżem Bałtyku na tej wyspie jest niesamowicie piękna, aż chce się tam wrócić!

Spadek ścieżki 16%, napis mówi, żeby zejść z roweru...ale czy my musimy rozumieć po niemiecku? :)))

W międzyczasie natknęliśmy się na niesamowity widok. To współczesna rzeźba wykonana ze starych rowerów. Przezornie nie podaję lokalizacji, bo może któremuś z naszych "przedsiębiorczych" rodaków zechce się tam wybrać i zdemontować pod osłoną nocy tę konstrukcję. W końcu niektóre ramy i koła były w dobrym stanie i po co się mają marnować "u Niemca" ;)

Ścieżka. Po lewej morze, a po prawej można rozbijać namioty i stawiać przyczepy. Ciągnie się to kilometrami.

Powoli zaczęliśmy myśleć o znalezieniu miłego miejsca na ugotowanie kolejnego posiłku.

W końcu znaleźliśmy wiatę. Tym razem podgrzałem "Danie węgierskie" z serii "Kociołek do Syta". Dobre, naprawdę dobre i bez chemii...

Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do eleganckiego nadmorskiego kurortu Seebad Bansin.

Dalej trasa wiodła do Heringsdorf i Ahlbeck. Po drodze byliśmy cały czas sympatycznie pozdrawiani, a raz zatrzymaliśmy się na krótką pogawędkę zagadnięci przez sympatycznych niemieckich turystów z Munster pod holenderską granicą (zdjęcie z kolekcji Daniela).

Potem dojechaliśmy nadmorską ścieżką do granicy polskiej, gdzie niestety ścieżka się zakończyła, a zaczęła droga leśna. Wjechaliśmy do Świnoujścia. Na prom wjechaliśmy dosłownie w ostatniej chwili, miał już odbijać, ale obsługa nas zauważyła i wstrzymała zamykanie bramki.


Po przeprawieniu się na drugi brzeg kupiliśmy na stacji PKP bilety na pociąg do Szczecina, bo Daniel musiał być jeszcze tego samego dnia w Nowej Soli.

Wraz z nami do pociągu zapakowała się grupa turystów rowerowych z Polic (9 rowerów) oraz pan i pani (również na rowerach) ze Szczecina (okazało się, że ta pani mieszka ulicę dalej ;)) Co ciekawe - wszyscy oni jechali po podobnej trasie jak my i również byli na dwudniowej wyprawie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela.

To już zdjęcie przed blokiem. Koniec trasy.

Przebieg trasy.

W domu, kiedy rozwinąłem namiot do suszenia, znalazłem na nim żywą biedronkę z Lassan. Wypuściłem ją przez okno i normalnie odleciała...ciekawe, czy się dogada z naszymi polskimi biedronkami? :)))
PEŁNA FOTORELACJA Z WYPRAWY ZNAJDUJE SIĘ TU:
1) Mój album
2) Album Daniela
P.S. Nowy bagażnik przedni low-rider jak na razie super, a zwłaszcza nóżka przy nim to wyjątkowo praktyczna rzecz! Muszę tylko pamiętać, żeby ją składać, bo była schowana pod sakwą i zapominałem, a Daniel mi ciągle przypominał :)))
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1538 (kcal)
W nocy padało, było też chłodno. Pomimo założenia na siebie kilku warstw i posiadania śpiwora do -2 st. C zimno było odczuwalne, może to przez wilgoć. Zaplanowana pobudka o 6:00 rano troszkę nam się przeciągnęła, ale to nic.
Widok o poranku na nieco zawilgocone lokum.

Spokojnie się umyliśmy, zjedliśmy śniadanko i przygotowaliśmy prowiant i napoje na drogę.
To zaspany Daniel...

...a to zaspany Misiacz :))) Dwa muminki :P

Po zdaniu klucza do sanitariatów w recepcji ruszyliśmy w kierunku Wolgast. Była godzina 8:45 ...
Wyjazd.

Pogoda z początku nie nastrajała optymistycznie, przez moment nawet siąpiła lekka mżawka, ale momentalnie przeszła, widać prewencyjny Taniec Słońca ją powstrzymał :)))
Chmury nadal zaciągały niebo z każdej strony. Zbliżając się do Wolgast zmieniliśmy uprzednio zaplanowaną trasę i pojechaliśmy malowniczym skrótem, choć po betonowych płytach. Po pewnym czasie dojechaliśmy do drogi, którą planowaliśmy jechać. Zauważyliśmy, że estetykę urządzeń technicznych, wiat, itp. na Uznam i w ogóle w rejonie powierzono utalentowanemu grafficiarzowi. Jego prace widać co krok.

Potem niestety, choć krótko, to jednak musieliśmy 4 kilometry przejechać bardzo ruchliwą trasą. Po przekroczeniu tablicy z napisem Wolgast znów mieliśmy komfort podróżowania po ścieżkach rowerowych.
Samo Wolgast (w czasach słowiańskich nazwa brzmiała Wołogoszcz) to bardzo urokliwe miasteczko z zadbaną starówką (choć tam słowo "zadbany" to w większości przypadków standard).




Mini-Misiacz na kolejnej wyprawie :)))

Zabytkowy spichlerz w porcie.

Z Wolgast przejechaliśmy mostem zwodzonym przez rzekę Peene (Piana) na wyspę Uznam.

Jadąc w kierunku Trassenheide, zatrzymaliśmy się w polu pod drzewem na posiłek. Rozłożyliśmy alumatę i przyrządziliśmy kanapki.
Kiedy dojechaliśmy wreszcie do morza, naszym oczom ukazał się taki oto przepiękny, ale niezbyt optymistycznie nastrajający widok.

Wsiedliśmy na rowerki i ruszyliśmy w stronę Zinnowitz. Gdzieś tam lunęło - na szczęście zdołaliśmy się ukryć pod daszkiem pewnej restauracji. Po kilku minutach stwierdziliśmy, że nie ma co stać, tylko trzeba zakładać pelerynki i jechać. Tak też zrobiliśmy, zwłaszcza, że deszcz osłabł.
Tu dokonałem odkrycia! Moja pelerynka z Lidla ma cudowne właściwości! Jak tylko ją założyłem - deszcz ustawał. Jak tylko zdjąłem i spakowałem - zaczynał kropić. Taka zabawa w ciuciubabkę trwała z pół godziny (tu zdjęcie z kolekcji Daniela).

A potem wyszło słońce! Trasa wybrzeżem Bałtyku na tej wyspie jest niesamowicie piękna, aż chce się tam wrócić!

Bałtyk widziany z wyspy Uznam© Misiacz
Spadek ścieżki 16%, napis mówi, żeby zejść z roweru...ale czy my musimy rozumieć po niemiecku? :)))

W międzyczasie natknęliśmy się na niesamowity widok. To współczesna rzeźba wykonana ze starych rowerów. Przezornie nie podaję lokalizacji, bo może któremuś z naszych "przedsiębiorczych" rodaków zechce się tam wybrać i zdemontować pod osłoną nocy tę konstrukcję. W końcu niektóre ramy i koła były w dobrym stanie i po co się mają marnować "u Niemca" ;)

Ścieżka. Po lewej morze, a po prawej można rozbijać namioty i stawiać przyczepy. Ciągnie się to kilometrami.

Powoli zaczęliśmy myśleć o znalezieniu miłego miejsca na ugotowanie kolejnego posiłku.

W końcu znaleźliśmy wiatę. Tym razem podgrzałem "Danie węgierskie" z serii "Kociołek do Syta". Dobre, naprawdę dobre i bez chemii...

Po wyjechaniu z lasu dotarliśmy do eleganckiego nadmorskiego kurortu Seebad Bansin.

Dalej trasa wiodła do Heringsdorf i Ahlbeck. Po drodze byliśmy cały czas sympatycznie pozdrawiani, a raz zatrzymaliśmy się na krótką pogawędkę zagadnięci przez sympatycznych niemieckich turystów z Munster pod holenderską granicą (zdjęcie z kolekcji Daniela).

Potem dojechaliśmy nadmorską ścieżką do granicy polskiej, gdzie niestety ścieżka się zakończyła, a zaczęła droga leśna. Wjechaliśmy do Świnoujścia. Na prom wjechaliśmy dosłownie w ostatniej chwili, miał już odbijać, ale obsługa nas zauważyła i wstrzymała zamykanie bramki.


Po przeprawieniu się na drugi brzeg kupiliśmy na stacji PKP bilety na pociąg do Szczecina, bo Daniel musiał być jeszcze tego samego dnia w Nowej Soli.

Wraz z nami do pociągu zapakowała się grupa turystów rowerowych z Polic (9 rowerów) oraz pan i pani (również na rowerach) ze Szczecina (okazało się, że ta pani mieszka ulicę dalej ;)) Co ciekawe - wszyscy oni jechali po podobnej trasie jak my i również byli na dwudniowej wyprawie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela.

To już zdjęcie przed blokiem. Koniec trasy.

Przebieg trasy.

W domu, kiedy rozwinąłem namiot do suszenia, znalazłem na nim żywą biedronkę z Lassan. Wypuściłem ją przez okno i normalnie odleciała...ciekawe, czy się dogada z naszymi polskimi biedronkami? :)))
PEŁNA FOTORELACJA Z WYPRAWY ZNAJDUJE SIĘ TU:
1) Mój album
2) Album Daniela
P.S. Nowy bagażnik przedni low-rider jak na razie super, a zwłaszcza nóżka przy nim to wyjątkowo praktyczna rzecz! Muszę tylko pamiętać, żeby ją składać, bo była schowana pod sakwą i zapominałem, a Daniel mi ciągle przypominał :)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
76.85 km (40.00 km teren), czas: 04:54 h, avg:15.68 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1538 (kcal)
Wyprawa do Niemiec - dzień 1: Szczecin - Anklam - Lassan
Sobota, 12 września 2009 | dodano: 14.09.2009Kategoria Szczecin i okolice, U przyjaciół ..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Wreszcie się doczekałem! Wyprawa - krótka, bo krótka - ale jednak doszła do skutku.
Mapka trasy wygląda tak (zdjęcia na mapce są autorstwa Daniela):
FILM Z WYPRAWY - KLIKNIJ
Wstaliśmy w sobotę rano z Danielem i "już" o 7:45 ruszyliśmy spod mojego bloku na trasę.
Start spod bloku - Daniel wyładowuje sprzęt.

Mój wielbłąd:

Skierowaliśmy się na Tanowo, w Szczecinie jadąc przez Las Arkoński i obok jeziora Głębokie i stawu Uroczysko.
Tu zatrzymaliśmy się na zrobienie fotek.

W Tanowie zatrzymaliśmy się, aby dokonać ostatnich zakupów przed wjazdem do Niemiec, czyli wody i piwa :)

Pokonawszy długi odcinek szosy wśród lasów do Dobieszczyna, przekroczyliśmy przed Hintersee granicę niemiecką (od razu czuć po jakości nawierzchni asfaltowej).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:



Z Hintersee ruszyliśmy trasą rowerową "Oder - Neisse Radweg" przez Ludwigshof do Rieth, gdzie biegnie ona dawną trasą kolejki wąskotorowej.

W powietrzu czuje się jesień...na pajęczynach długo utrzymuje się rosa.

Za Rieth zatrzymaliśmy się przy wieży widokowej nad Zalewem Szczecińskim (niem. Stettiner Haff), skąd widać było na drugim brzegu Nowe Warpno.


Potem asfalt zamienił się w ubity szuter, by przez lasy doprowadzić nas do Warsin.
Tam skręciliśmy w lewo na Ueckermunde, gdzie początkowo pojechaliśmy nad przepiękną plażę, by uzupełnić kalorie i płyny.

Widoki mieliśmy piękne tego dnia.

Po postoju udaliśmy się w kierunku centrum Ueckermunde. Dotychczasowa szutrowa ścieżka od plaży została zastąpiona super gładkim asfalcikiem, co mnie niezmiernie ucieszyło ;)
Uschnięte i powalone drzewa mądrze oddano w ręce artystów-rzeźbiarzy, dzięki czemu można podziwiać takie atrakcje.


Po zwiedzeniu starówki ruszyliśmy w kierunku Anklam, cały czas kierując się oznaczeniami "Oder-Neisse Radweg".

Po drodze zatrzymaliśmy się na terenie portu jachtowego w Moenkebude, aby przyrządzić sobie do zjedzenia coś na ciepło - tym razem podgrzaliśmy sobie przepyszne danie z serii "Kociołek do syta" ;)
To zdjęcie z albumu Daniela:


Dalej trasa wiła się wąską, piaszczystą ścieżką przez lasy, po czym przeszła w nawierzchnię poukładaną z płyt, by przed samym ścisłym rezerwatem ptactwa przed Anklam zamienić się w równiutki asfalt.
Ścisły rezerwat ptactwa przed Anklam. Adres: http://www.uni-greifswald.de/SER2006/excursion_anklam.html

Na tym mostku znajdującym się w otulinie rezerwatu ponownie natknęliśmy się na ślady zdziczałej "polskiej kultury" - opakowania po petach :(((

To zdjęcie poniżej zrobił Daniel i sprzątnął po jakimś burym typie :/

Z okolic rezerwatu droga rowerowa prawie do samego Anklam jest bardzo piaszczysta, po czym zamienia się w drogę z płyt. Do samego Anklam od tej strony wjeżdża się przez dzielnicę przemysłową. Droga prowadzi do ronda, skąd jest już bardzo blisko na rynek.



Po zjedzeniu kanapek przy mostku w Anklam ruszyliśmy trasą rowerową przez lasy w stronę Murchin. Tam mieliśmy skręcić na Lassan, na pole namiotowe. Ponieważ jednak trasa rowerowa nieco odbiła od zakładanego kierunku, szukaliśmy jakiegoś miejsca na nocleg w lesie. Nic sensownego się nie znalazło, więc dojechaliśmy do Pinnow i tam Garmin (i Daniel) znaleźli drogę do Lassan.
Do celu dotarliśmy przed godziną 20:00. Robiło się już ciemno, więc czym prędzej rozbiliśmy namioty. Camping jak camping, nic szczególnego przy tych, na których bywam we Francji, a jednak droższy.

Po rozbiciu namiotów i kąpieli ("wrzuć monetę, wrzuć monetę" - 3 minuty = 50 centów, na szczęście jest przycisk "start-stop" :)) wypiliśmy piwko, zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać z zamiarem pobudki o godzinie 6:00.

PEŁNA FOTORELACJA Z WYPRAWY ZNAJDUJE SIĘ TU:
1) Mój album
2) Album Daniela
Temperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2438 (kcal)
Mapka trasy wygląda tak (zdjęcia na mapce są autorstwa Daniela):
FILM Z WYPRAWY - KLIKNIJ
Wstaliśmy w sobotę rano z Danielem i "już" o 7:45 ruszyliśmy spod mojego bloku na trasę.
Start spod bloku - Daniel wyładowuje sprzęt.

Mój wielbłąd:

Skierowaliśmy się na Tanowo, w Szczecinie jadąc przez Las Arkoński i obok jeziora Głębokie i stawu Uroczysko.
Tu zatrzymaliśmy się na zrobienie fotek.

W Tanowie zatrzymaliśmy się, aby dokonać ostatnich zakupów przed wjazdem do Niemiec, czyli wody i piwa :)

Pokonawszy długi odcinek szosy wśród lasów do Dobieszczyna, przekroczyliśmy przed Hintersee granicę niemiecką (od razu czuć po jakości nawierzchni asfaltowej).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:



Z Hintersee ruszyliśmy trasą rowerową "Oder - Neisse Radweg" przez Ludwigshof do Rieth, gdzie biegnie ona dawną trasą kolejki wąskotorowej.

W powietrzu czuje się jesień...na pajęczynach długo utrzymuje się rosa.

Rosa w Hintersee.© Misiacz
Za Rieth zatrzymaliśmy się przy wieży widokowej nad Zalewem Szczecińskim (niem. Stettiner Haff), skąd widać było na drugim brzegu Nowe Warpno.


Zalew Szczeciński za Rieth.© Misiacz
Potem asfalt zamienił się w ubity szuter, by przez lasy doprowadzić nas do Warsin.
Tam skręciliśmy w lewo na Ueckermunde, gdzie początkowo pojechaliśmy nad przepiękną plażę, by uzupełnić kalorie i płyny.

Widoki mieliśmy piękne tego dnia.

Plaża w Ueckermunde.© Misiacz
Po postoju udaliśmy się w kierunku centrum Ueckermunde. Dotychczasowa szutrowa ścieżka od plaży została zastąpiona super gładkim asfalcikiem, co mnie niezmiernie ucieszyło ;)
Uschnięte i powalone drzewa mądrze oddano w ręce artystów-rzeźbiarzy, dzięki czemu można podziwiać takie atrakcje.


Po zwiedzeniu starówki ruszyliśmy w kierunku Anklam, cały czas kierując się oznaczeniami "Oder-Neisse Radweg".

Po drodze zatrzymaliśmy się na terenie portu jachtowego w Moenkebude, aby przyrządzić sobie do zjedzenia coś na ciepło - tym razem podgrzaliśmy sobie przepyszne danie z serii "Kociołek do syta" ;)
To zdjęcie z albumu Daniela:


Dalej trasa wiła się wąską, piaszczystą ścieżką przez lasy, po czym przeszła w nawierzchnię poukładaną z płyt, by przed samym ścisłym rezerwatem ptactwa przed Anklam zamienić się w równiutki asfalt.
Ścisły rezerwat ptactwa przed Anklam. Adres: http://www.uni-greifswald.de/SER2006/excursion_anklam.html

Na tym mostku znajdującym się w otulinie rezerwatu ponownie natknęliśmy się na ślady zdziczałej "polskiej kultury" - opakowania po petach :(((

To zdjęcie poniżej zrobił Daniel i sprzątnął po jakimś burym typie :/

Z okolic rezerwatu droga rowerowa prawie do samego Anklam jest bardzo piaszczysta, po czym zamienia się w drogę z płyt. Do samego Anklam od tej strony wjeżdża się przez dzielnicę przemysłową. Droga prowadzi do ronda, skąd jest już bardzo blisko na rynek.



Po zjedzeniu kanapek przy mostku w Anklam ruszyliśmy trasą rowerową przez lasy w stronę Murchin. Tam mieliśmy skręcić na Lassan, na pole namiotowe. Ponieważ jednak trasa rowerowa nieco odbiła od zakładanego kierunku, szukaliśmy jakiegoś miejsca na nocleg w lesie. Nic sensownego się nie znalazło, więc dojechaliśmy do Pinnow i tam Garmin (i Daniel) znaleźli drogę do Lassan.
Do celu dotarliśmy przed godziną 20:00. Robiło się już ciemno, więc czym prędzej rozbiliśmy namioty. Camping jak camping, nic szczególnego przy tych, na których bywam we Francji, a jednak droższy.

Po rozbiciu namiotów i kąpieli ("wrzuć monetę, wrzuć monetę" - 3 minuty = 50 centów, na szczęście jest przycisk "start-stop" :)) wypiliśmy piwko, zjedliśmy kolację i położyliśmy się spać z zamiarem pobudki o godzinie 6:00.

PEŁNA FOTORELACJA Z WYPRAWY ZNAJDUJE SIĘ TU:
1) Mój album
2) Album Daniela
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
124.64 km (30.00 km teren), czas: 07:16 h, avg:17.15 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:16.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2438 (kcal)
Wokół Brenia
Sobota, 18 lipca 2009 | dodano: 18.07.2009Kategoria Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Pokręciłem się po Breniu na rowerku, skąd wróciłem w pokręcony sposób:
http://picasaweb.google.pl/Misiacz303/WyprawaDoBreniaZPrzygodami#
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
http://picasaweb.google.pl/Misiacz303/WyprawaDoBreniaZPrzygodami#
Rower:
Dane wycieczki:
3.00 km (2.00 km teren), czas: 00:10 h, avg:18.00 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)