MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecin i okolice

Dystans całkowity:37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%)
Czas w ruchu:1543:07
Średnia prędkość:19.30 km/h
Maksymalna prędkość:300.00 km/h
Suma podjazdów:705 m
Suma kalorii:719815 kcal
Liczba aktywności:1354
Średnio na aktywność:27.93 km i 2h 15m
Więcej statystyk

Ja tylko po bułki...

Środa, 17 sierpnia 2011 | dodano: 17.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Z Basią na zakupy.
Jak w tytule...a wyjazd na 8 dni z sakwami na "Oder-Neisse Radweg" odwołaliśmy z przyczyn zawodowych. :(((
Wykombinuje się coś zastępczego, weekendowego zapewne. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 3.46 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 68 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Altwarp. Dzień 2 (powrót).

Poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | dodano: 15.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Drugi i siłą rzeczy „powrotny” dzień wspaniałej dwudniowej „wyprawki” z Basią do Altwarp, a relacja z ciekawszego dnia 1 znajduje się TUTAJ.
Wstaliśmy dość wcześnie rano, ale wiadomo jak to Misiacze, muszą się posnuć, pokręcić itp. Wyjechaliśmy jakoś około 9:20. ;) Trasa powrotna była taka sama jak i dojazdowa, a to dlatego, że bardzo nam się podoba, a poza tym mieliśmy chęć wypić kawkę w budce Imbiss, która stoi sobie w polu pod lasem przy drodze rowerowej koło Hintersee (swojej kawki nie zabraliśmy, bo wyjazd miał formę minimalistyczną i rano była lipa, a nałóg ssał;))).
W czasie jazdy też mieliśmy leniwe podejście do tempa, w przeciwieństwie do wczorajszego energicznego i pełnego wrażeń dnia.
W lesie za Warsin znów zachciało mi się sfotografować nową ścieżkę, super się po niej jedzie.

Za Rieth jechaliśmy oczywiście przez las trasą dawnej kolejki wąskotorowej, przejechaliśmy przez Ludwigshof i dojechaliśmy do upatrzonej wczoraj budki Imbiss („Bimbisik”…tak ją przezwaliśmy;)). Pani w budce sympatyczna, kawa pod lasem smakowała znakomicie, a jej koszt mnie zaskoczył: 50 centów za kubek.
Mogę tam zawsze popijać kawkę, a nawet zajechać na smażoną kiełbaskę za 1,50 EUR z dodatkami. Zawsze to jakiś cel wycieczki. ;)

Od Hintersee dojechaliśmy do granicy, jechało się lepiej, jako że kofeina już krążyła w żyłach. Stamtąd jechaliśmy przed Dobieszczyn, gdzie zatrzymaliśmy się przy strzelnicy poprzyglądać się na dwóch facetów strzelających do rzutków. Jeden był dobry, drugi kiepski. Koło nas zatrzymała się dwójka szosowców - kiedy zmieniłem koszulkę na czerwoną, zaczął mi się uważniej przyglądać – czyżby kolejny rowerzysta z Bikestas? Potem dotarliśmy do Tanowa, ruch po drodze nadal był duży i świąteczny. W Tanowie sklepik był otwarty, więc zalaliśmy do baków po jogurciku i ruszyliśmy już dalej ścieżką rowerową do Pilchowa.
Mógłbym przysiąc, że przed Pilchowem minął nas pędzący w przeciwną stronę Wober, ale on zawsze tak gna, że pewnie widzi tylko smugi zamiast krajobrazu.
Jeśli to był on, to dziś dodatkowo namiętnie wpatrywał się w przednią oponę.
Z kolei w Pilchowie minęła nas Rowerzystka, tu na szczęście zdążyliśmy się pozdrowić.
Na Głębokim spotkaliśmy tatę i Bożenkę, więc można powiedzieć, że dziś dzień dość obfity w spotkania.
Chwilę porozmawialiśmy, a potem przeciskając się wśród rzesz „niedzielnych” rowerzystów dotarliśmy do domu… Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 63.65 km (16.00 km teren), czas: 03:45 h, avg:16.97 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1180 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Altwarp. Dzień 1 (w tym rekord Basi:))

Niedziela, 14 sierpnia 2011 | dodano: 15.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kolejny długi weekend sprawił, że tuż przed nim znów zaczęliśmy myśleć o trzydniowej „wyprawce” rowerowej. Opady deszczu w sobotę rano sprawiły, że myśleć o niej przestaliśmy i choć przed południem się wypogodziło, to na wypad do Altwarp i poszukiwanie tamże noclegu było już za późno. Zamiast tego, w sobotę odbyliśmy z rodzinką zwiad samochodowy po Brandenburgii (relacja w skrócie TUTAJ. Już wiem, jakie rejony będę penetrował.
No dobra, ja tu o sobocie, a okazało się, że w niedzielę ma się wypogodzić, więc podjęliśmy szybką decyzję, że jednak ruszamy, ale na zasadzie „jak się znajdzie nocleg, to zostajemy, a jak nie to wracamy”. Trzeba było wyruszyć wcześnie, bo Basia szybko nie jeździ, a do Altwarp jest jakieś 65 km i gdyby w przypadku braku noclegu przyszło wracać, to musieliśmy mieć na to czas (tym bardziej, że dotychczasowy rekord dystansu Basi to jakieś 77 km, a tu mogło wyjść 130!).
Nie obeszło się jeszcze bez porannych zakupów i to sporych, bo w niedzielę u Niemców sklepy zasadniczo pozamykane, a u nas z kolei pozamykane w świąteczny poniedziałek.
Na trasie zaliczyliśmy Tesco i Lidla.

Sakwy wiozłem tylko ja, ze względu na duży jak na Basię planowany dystans, no i w związku z tym byłem ciężki jak tankowiec, bo i napojów trzeba było nakupować na 2 dni, że nie wspomnę o jedzeniu, choć generalnie spakowaliśmy się minimalistycznie. ;)
Dojechaliśmy na Głębokie, a stamtąd przez Pilchowo i Tanowo dojechaliśmy do szosy biegnącej do Dobieszczyna. Zwykle niezbyt ruchliwa droga tym razem była pełna samochodów tych, którzy chcieli świątecznie wybrać się do lasu oraz grzybiarzy-śmieciarzy (nie wszyscy oczywiście śmiecą, nie wszyscy). Okazało się, że najlepszym sposobem na samochody, aby nie wyprzedały nas „na żyletkę” i na trzeciego jest jechać obok siebie, choć przyznam, że czułem się nieswojo przy tak dużym ruchu.
Wreszcie jednak wjechaliśmy do Niemiec, droga zrobiła się równa, a w Hintersee można już było wjechać na drogę dla rowerów biegnącą przez puszczę do Rieth.
Za Rieth zrobiliśmy krótki postój i fotkę (za dużo jakoś ich nie narobiłem na tym wyjeździe).

Nad Neuwarper See (przynajmniej od tej strony się to tak chyba nazywa;)).

Po jakimś czasie wjechaliśmy w las, gdzie zbudowana jest świetna asfaltowa droga dla rowerów i dotarliśmy do Warsin. Jechało nam się świetnie, były wczesne godziny popołudniowe, a do Altwarp tylko 6 km doskonałą asfaltową ścieżką.
Po dojechaniu do Altwarp zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem, ale adresy znalezione w Internecie „były obłożone”, więc stwierdziłem, że najlepiej zasięgnąć języka u tubylców, a najlepiej u obsługi portowego baru. Pomysł był dobry, bo pani skierowała nas do kolejnej pani, zajmującej się informacją turystyczną. Kiedy zapytałem o wolne pokoje, pani uśmiechnęła się ze zrozumieniem. Teraz? Wolne pokoje? Hihi…No to ładnie, pomyślałem sobie. Nie wiedziałem, że z Altwarp zrobiło się takie popularne miejsce wypoczynku. Okazuje się, że tak. To doskonałe miejsce dla tych, którzy pragną ciszy i spokoju i okropne dla tych, którzy lubią ruch, głośną muzykę, smażenie się na plaży i podpite tłumy. No i dobrze. Niech nigdy tam nie przyjeżdżają, bo to klimatyczna wioseczka.
Na odchodnym pani rzuciła, żebym zajrzał do restauracji rybnej i pensjonatu rodziny Rohde – „Haff Stuebchen”. Zajrzeliśmy.
No ładnie, ładnie!

Okazało się, że jest jeden wolny pokój z tym, że były to raczej pokoje typu komfort, a nie turystyczne, więc z obawą zapytałem o cenę. Cena: 37 EUR za dobę za 2 osoby! My założyliśmy maksymalny pułap 30 EUR i ani centa więcej, choć i to sporo (może dla niektórych to tanio, nie wiem).
O naszych założeniach powiedziałem szefowi, który okazał się elastyczny i przystał na łączną cenę 30 EUR.
Można było się rozpakowywać!

Już wiem, czemu to nie są pokoje klasy turystycznej! ;)

Z tych urządzeń i tak nie zamierzaliśmy korzystać.

Z tych…i owszem, zamierzaliśmy.

Do dyspozycji mieliśmy w pełni wyposażoną kuchnię.

Do tego sterylnie czysta łazienka i toaleta!

Czysto było do tego stopnia, że mimo chodzenia po podłodze w białych kolarskich skarpetkach były one cały czas białe.
Jakoś nie miałem sumienia łazić po takim pokoju w butach z zatrzaskami SPD.
Jak wspomniałem, wioseczka jest kojąca i spokojna, ale była dopiero godzina 14:30 i na spokój czasu mieliśmy aż nadto, więc postanowiliśmy wyskoczyć do oddalonego o 16 km Ueckermunde, zrobić sobie wycieczkę, kupić piwko na wieczór (liczyłem, że mimo niedzieli coś otwartego będzie, bo w Altwarp jest jeden sklepik, ale był zamknięty), zakupić kebab u Turka w „Uecker66”, posnuć się po miasteczku i wrócić do Altwarp.

Port w Ueckermunde.


Przed kościołem w Ueckermunde. Niemcy. © Misiacz

Uliczka…


Rzeźba w porcie.

Po zwiedzeniu miasta, z zakupami w sakwach, raźnie ruszyliśmy do Altwarp.
Basia miała mnóstwo sił i nie mogła wyjść w związku z tym z podziwu nad swoją własną formą, a jeszcze bardziej, kiedy na liczniku pod pensjonatem w Altwarp zobaczyła u siebie taki wynik:

Tym samym pobiła swój życiowy rekord dystansu (niewtajemniczonym wyjaśnię, że jeździ od marca tego roku, kiedy to po już 7 km zsuwała się zmachana z roweru;))))). Gratulacje ode mnie!
Podjechaliśmy jeszcze do portu i na plażę, żeby było nieco więcej niż 100 km i się udało, ale zgodnie z prognozami ICM i YR.NO w tym momencie zaczął lać deszcz, więc ile sił wróciliśmy na werandę, by zająć się mniej męczącymi rzeczami. ;)

Trasa:
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 102.25 km (16.00 km teren), czas: 05:39 h, avg:18.10 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1963 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(17)

Biosphärenreservat Schorfheide-Chorin.

Sobota, 13 sierpnia 2011 | dodano: 13.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Niestety, na razie wyłącznie wywiadowczo. Pojechałem z rodzinką samochodem do klasztoru Chorin i na podnośnię statków w Niederfinow (relacja TUTAJ), do pałacu w Boitzenburgu i na najlepszy przy granicy kebab w Prenzlau (relacja TUTAJ).
W Chorin, przy zabytkowej stacji kolejowej zauważyłem "Bar-rower" ...a może barower? Na tym rowerze można legalnie wtłoczyć w siebie dowolną ilość piwa i pedałować po drogach publicznych, bowiem kierowcą jest barman, najpewniej jedyna niepodchmielona osoba na tym wehikule;))) Reszta pedałuje pedałami umieszczonymi pod...siodełkami barowymi, skąd napęd przekazywany jest na wał i dalej na koła.
Widziałem to w ruchu - funkcjonuje! ;)))
Można go sobie wynająć, jak ktoś chce - więcej TUTAJ.
Barrower. Legalne piwo i pedałowanie. Chorin. Niemcy © Misiacz

Przy barrowerze. Chorin, Niemcy. © Misiacz

Jadąc przez rezerwat biosfery, widziałem tyle wspaniałych tras, że na pewno wrócę tam na rowerze - moreny, jeziora, lasy, parki krajobrazowe i parki narodowe. Coś pięknego! Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Z balastem szybko do Schwedt...

Niedziela, 7 sierpnia 2011 | dodano: 07.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Wczoraj było międzynarodowo i turystycznie z Basią, a dziś było międzynarodowo i sportowo samotnie.
Zazwyczaj jeżdżę turystycznie, ale dzisiaj mnie coś naszło...
Krótko mówiąc, miałem chęć dać sobie w kość, bez taryfy ulgowej, za to z niezłym balastem.
Zaplanowałem sobie, że pojadę nie po swojemu, zupełnie nieturystycznie, po prostu zmęczyć się i potrenować.
Mój trekkingowy jednak rower i to, co na niego zabieram idealnie nadaje się do katorżniczych treningów. ;)))
Pora podliczyć masę tego zestawu typu "TIR";)


1) Rower: 17,5 kg
2) Napoje: 1 + 0,7 + 0,7 + 0,5 + 0,5 + 0,5 kg
3) Narzędzia i klamoty, które zawsze taszczę, potrzebnie lub niepotrzebnie: 1,5 kg
4) Prowaiant: 0,5 kg
5) Misiacz: chyba jakieś 80? ;)
__________________________________
Razem: 23,4 (rower z wyposażeniem) + 80 (Misiacz) =
103,4 kg


Zestaw ten należało następnie jak najszybciej przemieścić do Schwedt i z powrotem.
Wyjechałem z garażu o godzinie 12:02, po drodze dopompowałem koła i przez Mescherin dotarłem do Gartz. Tam złapał mnie deszcz, w którym jechałem przez 7 km do Friedrichsthal. Mimo wiatru w twarz, starałem się nie schodzić poniżej 27-28 km/h i jakoś się udawało, choć wymagało sporo siły.
We Freidrichsthal zatrzymałem się na odpoczynek i dobrze, bo w tym czasie ustał deszcz.

Przed Schwedt chciałem sfotografować owcę z czarnym pyskiem, ale pojawił się jakiś ryży szef stada i beczał na mnie zaczepnie.
Widać, że gotów był do obrony swego haremu.
Też na niego pobeczałem. ;)
No i co się Misiacz gapisz? Die Deutsche "baranen" ;))) © Misiacz

Jakieś 3 km przed Schwedt dostałem piekielnie silny wiatr w twarz i jak nigdy - cieszyłem się z tego jak małe dziecko, bo wiedziałem, że za te 3 km zawrócę i wiaterek będzie w zad. ;)
Choć średnia mnie już nie interesuje jako taka, to w tym przypadku byłem zainteresowany, był to jakiś tam trening. Na odcinku 55 km pod wiatr wyszło 24,0 km/h.
To nie jest tak, że dotknąłem tablicy z napisem Schwedt i zawróciłem - pojechałem jeszcze na nabrzeże, zjadłem kanapkę, czekoladę, zadzwoniłem do Basi i dopiero pojechałem.

Mimo wiatru w plecy, czułem już w nogach ten odcinek pod wiatr i choć można było jechać szybciej, to u mnie prędkości oscylowały w granicach 28-30 km/h...a na dokładkę wiatr, który miałem mieć w plecy zmienił się na boczny, z zachodu...psia jego mać! :)
W po przerwie we Friedrichsthal dotarłem do Gartz, gdzie w barze na nabrzeżu zamówiłem sobie kawę (tylko 1 EUR).
Czułem, że sił ubywa, więc bardzo się przydała.

Do Mescherin ciągnąłem w miarę dobrze, ale już górka do Staffelde (2 km podjazdu) nie stanowiła powodu do dumy (podjazd w tempie 17 km/h).
Na szczęście nadrobiłem to wszystko po podjechaniu pod górę za Kołbaskowem i zjeżdżając z niej w stronę Przecławia trzymałem tempo ok. 40 km/h.
W domu byłem o godzinie 17:13, czyli cały przejazd na dystansie ok. 105 km zajął mi z postojami, zdjęciami i kawkami 5 godzin i 11 minut.
Czas samej tylko jazdy to 4:10 godz.
Średnia z całej trasy 25,1 km/h.
Wiem, że przy dokonaniach innych to może śmieszne osiągi, ale uważam, że jak na mnie, jazdę przez pół trasy pod wiatr i przy napędzaniu mojego ociężałego "TIR'a" to całkiem przyzwoity wynik.
Ciekaw jestem, jaki by wyszedł na jakiejś profesjonalnej szosówce i bez balastu?
Szukam sponsora na szosówkę, może być jakiś Canondale. :P
Żarty żartami, ale po tym wybryku (chyba nie pierwszym i nie jedynym;))) wracam do spokojnej turystyki. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 104.59 km (1.00 km teren), czas: 04:10 h, avg:25.10 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2438 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(17)

Pszczoła miała rację (Schloss Boitzenburg)...

Sobota, 6 sierpnia 2011 | dodano: 06.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
...bo pszczół należy słuchać, a Misiacz nie posłuchał.
Następnym razem będę zwracał baczną uwagę na pszczele komunikaty.

A zaczęło się od tego, że na tę sobotę zaplanowaliśmy z Basią większe zakupy w Loecknitz (30 km od Szczecina). Aby nie jeździć samochodem po próżnicy, postanowiliśmy załadować od razu rowery na dach i po zakupach pojechać do Prenzlau oddalonego o jakieś 40 km od Loecknitz. Po co tam? Ano po to, ponieważ dowiedzieliśmy się, że w okolicy znajduje się niesamowity pałac Boitzenburg (ok. 20 km od Prenzlau), który został niedawno pieczołowicie odrestaurowany. Najśmieszniejsze, że informację tę znalazłem w Kurierze Szczecińskim, natomiast sami Niemcy prawie nigdzie się nim specjalnie nie chwalą, nawet miejscowość Boitzenburg nie jest zaznaczona jako ciekawa turystycznie (a takowa jest).

No dobra. Aby zdążyć zrealizować te plany należało w miarę wcześnie wstać, ponieważ po południu szykowało nam się jeszcze spotkanie-grillowanie (a że nie doszło do skutku to i nawet dobrze się składa). Budzik nastawiliśmy na 7:00, bo Misiacze to lubią się grzebać przy wybieraniu się...;)
O godzinie 6:00 usłyszałem donośne bzzzzyyyczenie za firanką, które wybiło mnie ze snu. Okazało się, że przez okno do domu wleciała pszczoła i zaplątała się w żaluzjach. Jako, że pszczoły to stworzenia dla Misiacza bardzo pożyteczne, więc wstałem i uwolniłem producenta miodu. ;) Byłem rześki, rozbudzony...ale nie, jak 7:00, to 7:00, więc walnąłem się z powrotem do łóżka i wierciłem się do tej 7:00. W sumie przysnąłem i z 7:00 zrobiła się 7:30. I po co? Mogłem wstać zrobić napoje, a tak po dzwonku budzika snułem się półprzytomny.
Pszczoła chciała mi coś powiedzieć, budząc mnie godzinę wcześniej...tak czułem, ale zignorowałem wiadomość i szybko się przekonałem, że owad miał sporo racji. ;)
Rowery ładowałem długo, zakupy w Loecknitz ciągnęły się nam ślamazarnie, było parno i gorąco i ruszaliśmy się powoli. No nic, ale wreszcie ruszyliśmy z tego Loecknitz do Prenzlau przez Bruessow. Przed nami rzekomo 40 km. No dobra. Jakieś 6 km przed Prenzlau na drodze w poprzek barierka, zakaz ruchu, objazd autostradą.
Cóż...niech będzie.
Do zjazdu na Prenzlau zostało 2 km i co? KOOOORRREEEKKKK na autostradzie. Utknęliśmy. Wreszcie ruszył. Zbliżamy się do zjazdu na Prenzlau. I co?
ZJAZD ZAMKNIĘTY !!! @#$%%^^##$#^ !!!!!!!!!!!!!
Już nadrobiliśmy 11 km, że o czasie nie wspomnę, więc ruszyliśmy do kolejnego zjazdu (co okazało się zjazdem z autostrady i jazdą z powrotem). No dobra, więc dojeżdżam do tego rzekomo właściwego zjazdu na Prenzlau-Sud, a tam znak, że Prenzlau-Sud zamknięte, zjeżdżać zjazdem na Prenzlau-Ost za 400 metrów. OK. To jadę. Zjazdu ni ch..a, a po 7 km...wróciliśmy do tej samej barierki, od której wszystko się zaczęło. Pół godziny w plecy, jakieś dodatkowe 35 km nadłożone, a korek po drugiej stronie jak stał tak stał. Myślałem, że szału dostanę, Basia musiała mi mocno gładzić futro, żebym się uspokoił. Ustawiłem nawigację na najkrótszą trasę z pominięciem autostrady. Szkoda gadać...
Gdybym posłuchał pszczoły, już dawno byłbym w Prenzlau (np. 1,5 godziny wcześniej rano korka na pewno nie było). To nie koniec - znaleziony objazd TEŻ BYŁ ZAMKNIĘTY.
Ludzie, normalnie Prenzlau jest odcięte od świata!!!
Wjechałem w inną drogę. Jaką drogę? Jedyną drogą była DROGA POLNA Z DZIURAMI I WYBOJAMI, a my tym samochodem w kurzu, z rowerami trzęsącymi się na dachu!!! Opcje były trzy: wracać w korek, ciągnąć po polach lub rzucić to wszystko w cholerę i wracać do domu. Przeszła opcja druga...no i okazało się, że do Prenzlau DA SIĘ dojechać! ;)))

Zdjęliśmy rowery, włączyłem nawigację i pojechaliśmy najkrótszą trasą na Boitzenburg.
Początkowo jechaliśmy dość ruchliwą szosą, ale wkrótce skręciliśmy w Guestow w boczną drogę na Gollmitz.

Upał był koszmarny, a to dlatego, że było strasznie parno.
Woda szła jak woda.

Po wyjechaniu z miejscowości wjechaliśmy w zacienioną drogę. Na szczęście tu się drzew nie wycina. W międzyczsie w pędzie minął nas "na odległość gazety" samochód, ale kiedy zobaczyłem rejestrację ZCH (zachodniopomorskie, Choszczno, Polska), nie zdziwiło mnie to, a nawet przeszedłem nad tym do porządku dziennego.
Tacy to już nasi kierowcy. Chamstwo i tępotę mają darmo w pakiecie.

Jadąc morenowymi górkami, hopkami i dolinkami doturlaliśmy się wreszcie do Boitzenburga.
Bardzo urocza miejscowość, podobnie jak wcześniejsza Berkholz...

Nawet w Boitzenburgu, gdy szukaliśmy pałacu, jechaliśmy góra-dół-góra-dół. Pałac się wreszcie znalazł i powiem, że jego wspaniałość i wielkość robią ogromne wrażenie!
Obecnie mieści się tam hotel, a pokoje są o dziwo, w dość przystępnych cenach jak na tej klasy obiekt.

Położony jest on nad jeziorem Kuechenteich.



Jak pięść do nosa pasuje stojący na terenie pałacowym budynek. To pozostałości DDR-owskiej siermiężnej, kołchozowej i komunistycznej twórczości architektonicznej.
Zapewne był tu kiedyś jakiś kołchoz, ale dziwne, że to szkaradztwo jeszcze stoi, a nie zostało wysadzone w powietrze (stoi dokładnie naprzeciw wejścia do pałacu, jakieś 200-300 m).



Schloss Boitzenburg. Niemcy © Misiacz

Obok przepływa rzeczka.
Przy rzeczce urządzono małe zoo i miejsce zabaw dla dzieci gości hotelowych.

Rzut oka na uliczkę w Boitzenburgu.

W dawnych stajniach obecnie znajduje się elegancka restauracja i kawiarnia.
Chyba nie bardzo pasowałem tam w stroju kolarskim, bo obsługa szybko zapytała mnie, w czym może mi pomóc.
Mogłem odpowiedzieć, że w przesmarowaniu łańcucha i dopompowaniu koła;)))

Wracając z Boitzenburga, wybraliśmy nieco inny wariant powrotu, bowiem w Gollmitz pojechaliśmy znacznie lepszej jakości drogą nr L15.
Jest tam jeden ciężki podjazd, ale dało się go pokonać, wystarczyło odpowiednio zmotywować Basię:)))
Pod koniec, przez chwilę jechaliśmy drogą nr 109, łączącą Prenzlau z Berlinem, ale na szczęście było z górki i szybko dotarliśmy do miasta.
Po raz kolejny uwieczniłem sposób, w jaki można przekształcić zwykły bury transformator w interesujący obiekt.

Przed blokiem w mieście zauważyłem wiatę-garaż na rowery dla mieszkańców - te szyby z plexi są podnoszone jak drzwiczki w chlebaku i są zamykane na zamek, a kto chce, w środku jeszcze zapina swoje rowery. Ciekawy patent.

W Prenzlau odbiliśmy jeszcze koło kościoła na promenadę nad jeziorem Unteruckersee.

Bardzo przyjemne miejsce, aż dziw, że w trakcie uprzedniej wizyty w tym mieście tego "nie zauważyłem";)))


Mimo zniszczeń wojennych, trochę zabytków się tam ostało.



Po wycieczce poczuliśmy wilczy...znaczy niedźwiedzi apetyt, więc postanowiliśmy przetestować kebab z budki na deptaku.
Zamówiliśmy jedną porcję na pół (wielka), ale był tak niesamowicie dobry, że zamówiliśmy jeszcze jedną na wynos, do zabrania do Szczecina.

W trakcie różnych wyjazdów z ekipą BS testowaliśmy różne kebaby w różnych miejscowościach Niemiec, ale uważam, że ten nie ma sobie równych, nawet ten z Ueckermunde z knajpy Uecker66 mu nie dorównuje. Bezwględnie pierwsze miejsce.
Muszę pokazać to miejsce innym miłośnikom kebabu. :)
W ogóle, nie tylko kebab chcę pokazać, ale głównie Boitzenburg, dlatego już myślę o zebraniu grupy z BS i RS i wspólnej wycieczce do tego wspaniałego miejsca.
Już myślę nad terminem.

***

P.S.
Podsumowanie: Pszczół muszą słuchać zwłaszcza Misiacze, w końcu od wieków żyjemy z nimi w symbiozie...
Jednak mimo chwilowego zaniku niedźwiedziego instynktu i tak uważam wyjazd za bardzo, bardzo udany! Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 46.27 km (3.00 km teren), czas: 02:39 h, avg:17.46 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 964 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Misiacz - inspektor budowlany ;)

Czwartek, 4 sierpnia 2011 | dodano: 04.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Od wczoraj - jakoś tak przypadkiem - insp. Misiacz stał się mimowolnym inspektorem budowlanym. Zaczęło się od tego, że wczoraj pojechał zerknąć, jak mają się prace na budowie "Kaskady". Na bieżąco można je obserwować pod TYM LINKIEM (KLIK), który udostępnił Monter61.

Dziś, ponieważ wiedział, że po słonecznym tygodniu weekend w Szczecinie tradycyjnie będzie deszczowy - @#$%&*@#!!!! - inspektor ruszył na przejażdżkę przez Smolęcin w okolice Warnika, "na kontrolę" budowy drogi do Niemiec. Tym razem TO MY byliśmy szybsi, przynajmniej jeśli chodzi o machanie pędzlem - Niemcy jeszcze pasów nie mają, choć drogę wybudowali znacznie szybciej. ;)
Droga Warnik (PL) - Ladenthin (D). © Misiacz

Po wjechaniu do Niemiec inspektor szybko minął czający się w krzakach radiowóz Polizei...w zasadzie to czaił się chyba tylko radiowóz, bo policjanci spali. ;)

W Ladenthin, w związku ze zbliżającymi się wyborami w Niemczech wiszą prowokacyjne plakaty partii nazistowskiej z napisem "Kriminelle Auslaender Raus!!!" [obcokrajowcy-kryminaliści precz]. Na pewno nie chodziło o nas, a o jakichś innych obcokrajowców...;)))

Następnie inspektor Misiacz udał się na kontrolę budowy drogi na odcinku Ladenthin - Schwennenz i stwierdził, że prace się ślimaczą. Na razie sam szuter, gdzieniegdzie hardcorowy miałki piach, ale inspektor dał radę. Wpis do dziennika budowy poszedł negatywny.
Starać się bardziej Niemiaszki, bo mamy już dość jeżdżenia po budowie. ;)))
Droga Ladenthin - Schwennenz (D). © Misiacz

W związku z zapyleniem drogi, inspektor Misiacz w Schwennenz udał się do jedynego w okolicy sklepiku, by zakupić coś na popłukanie zębów i gardła z kurzu, zapakował to w sakwy i przez polne przejście dojechał do Polski. Jadąc od Stobna, postanowił skontrolować jakość nawierzchni na remontowanej drodze do Rajkowa. Mimo przeszkadzających kierowców, których nie powinno tam być w trakcie inspekcji, Misiacz z zadowoleniem i dużym zaskoczeniem stwierdził, że jakość nawierzchni jest na poziomie europejskim, równa i gładka, bez tzw. "krajowych uskoków mieszczących się w normie". Wpis do dziennika budowy poszedł pozytywny.
Droga do Rajkowa. © Misiacz

Po zakończeniu inspekcji trzech dróg insp. Misiacz udał się do własnej siedziby, by zająć się oczyszczaniem z kurzu. ;))) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 36.52 km (12.00 km teren), czas: 01:39 h, avg:22.13 km/h, prędkość maks: 55.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 799 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Na Wały Chrobrego i zobaczyć nową "Kaskadę".

Środa, 3 sierpnia 2011 | dodano: 03.08.2011Kategoria Szczecin i okolice
Pojechałem dziś na Wały Chrobrego zerknąć na tych, co nie mają tyle sił, żeby napędzać jednoślad siłą własnych mięśni. ;)))
KTM na tle jakichś tam wehikułów:
KTM i ...jakieś tam jednoślady ;) © Misiacz

Widok na Odrę z Wałów Chrobrego:
Widok na Odrę z Wałów Chrobrego. © Misiacz

Potem jeszcze podjechałem zerknąć, jak postępuje budowa nowej "Kaskady". Oczywiście będzie to kolejna galeria handlowa, w ilości których Szczecin jest potentatem. ;)) Całkiem żwawo idzie jak widzę. Coś czuję, że życie przeniesie się na powstające deptaki i może w końcu powstanie jakieś centrum, gdzie coś się dzieje.
Nad odpustową kolorystyką szybek bym się zastanowił na miejscu projektanta... ;)))
Nowa "Kaskada", oczywiście galeria handlowa. © Misiacz

Tak to wyglądało przed wojną:

Tak po wojnie:

A tak niestety zniknęła z powierzchni ziemi w roku 1981, wraz z 13 ofiarami:
Rower: Dane wycieczki: 12.95 km (1.00 km teren), czas: 00:39 h, avg:19.92 km/h, prędkość maks: 44.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 278 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(10)

Zmywanie syfu po "błotnym spa" ;)

Poniedziałek, 1 sierpnia 2011 | dodano: 01.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Po wczorajszym wyjeździe do Niemiec na spotkanie naszej ekipy sakwiarzy podążających w deszczu od źródeł Nysy do Szczecina oraz nieprzewidzianych błotnych okładach zarówno nas jak i naszych rowerów, dziś przyszedł czas udać się na myjnię i spłukać "borowinkę". ;)

Po południu kurs z Basią do Lidla. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 14.68 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 155 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na spotkanie deszczowej wyprawy "Oder-Neisse".

Niedziela, 31 lipca 2011 | dodano: 01.08.2011Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Mimo, że nie udało mi się pojechać z „Drużyną Gadzika” na 3-dniową trasę Odra-Nysa z początkiem w Czechach, to jednak w jakimś sensie w niej uczestniczyłem. Najpierw pojechałem spotkać się z chłopakami na dworcu. Przez kolejne dni starałem się zapewnić tzw. wsparcie internetowe, przesyłając co rusz prognozy pogody i słowa wsparcia (to drugie było bardziej przydatne, bo pogoda i tak była do dupy i na chłopaków dzień w dzień lały się kaskady deszczu).
Udało mi się też wytropić dla nich adres noclegu w Słubicach, gdzie mogli wreszcie nieco podeschnąć (ci, co chcieli się suszyć;))).
Ponieważ w ostatni dzień wyprawy ekipa jechała ze Słubic do Szczecina, wykombinowałem sobie, że ruszę o 2:00 w nocy i uda mi się wykręcić jakieś 200 km (a chciało mi się po raz kolejny i 300 km) i przy okazji przejechać drogę powrotną z tą zacną grupą. Okazało się, że na pomysł „wyjechania naprzeciw” wpadł też Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102”, a mój pomysł wyjazdu o 2:00 w nocy na dłuższy dystans uznali…eee…hmmm…no…za „rozsądny inaczej”. ;)))

W związku z tym, kierując się mądrością innych skorzystałem z propozycji trasy zaczynającej się o normalniejszej godzinie i o normalniejszym dystansie. Spotkaliśmy się, tzn. ja, Krzysiek „Monter61” i Basia „Rudzielec102” o godzinie 9:00 i ruszyliśmy na przejście graniczne w Rosówku. Kondycja tego dnia była jakaś wyjątkowa, jechaliśmy wyjątkowo żwawo (inna sprawa, że równie żwawo zatrzymywaliśmy się na postoje, choć nie wynikało to ze zmęczenia). Przekroczyliśmy granicę i przez Staffelde i Mescherin dotarliśmy do rowerowej ścieżki do Gartz.
Basia i Krzysiek za przejściem granicznym.

W Gartz spotkaliśmy Tunisławę i Rowerzystkę, które początkowo miały jechać z nami, jednak ze względu na ilość „Cyborgów” w ekipie, nieprzewidywalne tempo i spory dystans zdecydowały się na normalniejszą wycieczkę. ;)
Grupa BS/RS w Gartz (foto: Tunisława) © Misiacz

Tunisława, po cyknięciu powyższego zdjęcia uparła się, że koniecznie uwieczni pojawiające się u mnie siwe kudły.
Z diabłem i z kobietą trudno wygrać i zrobiła, co zapowiedziała! ;)))
Siwiejący Misiacz (foto: Tunisława) © Misiacz

Pożegnaliśmy się, panie pojechały na Hochenreinkendorf, a my pognaliśmy w stronę Schwedt.
Jechało się chyba za szybko i za przyjemnie i zakładam, że w głowie Krzyśka zaczęła się jednak pojawiać pewna monotonia, bo wykombinował dla nas niesamowite atrakcje. Już wyjaśniam o co chodzi! ;)

Do Schwedt wjechaliśmy nieco inaczej, bo od strony Vierraden, przejechaliśmy tam przez most i ścieżką po wale przeciwpowodziowym wzdłuż rzeki ruszyliśmy na południe. Ponieważ Niemcy wyjątkowo guzdrzą się z naprawą odcinka wału, po którym biegnie ścieżka, jest ona zamknięta, a trasa rowerowa biegnie objazdem przez Criewen, dość wredne górki i wiedzie po telepiących betonowych płytach. Krzysiek jednak gdzieś usłyszał, że przez budowę DA SIĘ przejechać, wystarczy jedynie przez jakieś 150 metrów przepchać rower po piasku i zrobimy sobie skrót. Faktycznie, po wjechaniu na budowę jechaliśmy jakiś czas po ubitym szutrze, ale potem zaczęły się wspomniane atrakcje i te rzekome 150 metrów. Może kiedyś i był to piasek. Obecnie, po wielodniowych ulewach była to grząska breja, więc zaproponowałem jednak zawrócić. Pomysł nie przeszedł. ;)

Już po kilku metrach, kiedy błocko wlewało nam się prawie do butów, a pchanie rowerów stawało się prawie niemożliwe ze względu na to, że koła tonęły w błocie (u mnie do wysokości przerzutki), Baśka zaczęła rzucać Krzyśkowi pogróżki, że za ten pomysł zostanie poddany „wielokrotnej kastracji” (swoją drogą zastanawiałem się, jak ona chce to zrobić, Krzysiek musiałby być „wielojajeczny”;)).
Mój repertuar słów był raczej ograniczony do dwóch zwrotów „K…mać!!!” naprzemiennie z „Ja pierd…ę” ;)))

A poniżej spojrzenie Shrinka na sytuację (pozwoliłem sobie skorzystać z jego komiksowej "licencji" na fotce powyżej):

"FOTKA 'SKOMIKSOWANA' OSOBIŚCIE PRZEZ SHRINK'A: WIĘCEJ TUTAJ (KLIKNIJ)"

Kiedy przebrnęliśmy przez ten koszmar, okazało się, ze dalsza jazda jest niemożliwa.

Koła były sklejone błotem z błotnikami, było go pełno w łańcuchu, przerzutce i na trybach.
Hamowanie przy takich obręczach groziło ich szybkim zdarciem, nie wspominając o klockach.

Cóż…
Pozostało nam sprowadzić jakoś rowery po zboczu wału, gdzie na podmokłym terenie zebrało się nieco wody i zabrać się za długotrwałe mycie rowerów.
Oczywiście buciki szybko napełniły nam się wodą i oprócz błota mieliśmy gratis wilgoć w środku! ;)

Na szczęście miałem pustą butelkę z dzióbkiem po „Powerade”, więc służyła jako dysza wodna do zmywania błota z kasety, łańcucha i hamulców. Koło tylne umyłem dość sprawnie, po prostu zanurzyłem je w wodzie, uniosłem rower i zakręciłem ostro pedałami. Dobrze, że z tyłu nikt nie stał, taka szła fontanna! ;)

Po względnym odczyszczeniu sprzętu wjechaliśmy na wał, gdzie droga była już ubita…do następnej błotnej breji. Przytaczanie cytatów jest tu wysoce niewskazane. Naszym szczęściem było to, że przed kolejnym bagnem był mostek przez kanał, którym to…dojechaliśmy do objazdu w Criewen, który tak próbowaliśmy ominąć „jadąc” przez budowę. Na szczęście znam jeszcze inny objazd z Criewen, który nie wiedzie po płytach, trzeba tylko 2 km przejechać drogą główną Schwedt-Angermuende i w następnej wiosce (Flemsdorf) zjechać na Alt-Galow.
Po dojechaniu do Stuetzkow zatrzymaliśmy się na postój w wiacie nad kanałem


Tam dowiedzieliśmy się, że chłopaki są już za Hochensaaten i najlepiej będzie, jeśli na nich poczekamy i troszkę się pobyczymy. Kiedy zaczęło lekko mżyć wiedzieliśmy, że to mokra ekipa deszczowych bikerów ciągnie za sobą od Czech swoją ulubioną chmurę.
Na szczęście nasza moc była większa i po kilkunastu minutach chmura zdechła i zrobiło się sucho.
Po powitaniu wzięliśmy się za robienie pamiątkowych fotek, to Jurek w akcji.

Gadzik, Bendżi, Gryf, Baśka, Misiacz i Monter61.

Po dość długiej przerwie, koniecznej do wysłuchania opowieści z wyprawy, ruszyliśmy tą samą trasą w stronę Szczecina (pominęliśmy oczywiście „błotne spa” i pojechaliśmy objazdem jak należy). Chłopaki ciągnęli ostro, jakby szybko chcieli dostać się w suche miejsce i otworzyć piwko. ;)
Kolejny postój mieliśmy dopiero za Schwedt, przy budce obserwacyjnej w rezerwacie ptactwa.

Dalszej trasy nie ma już co opisywać, bo jest taka sama jak dojazdowa.
Dotarliśmy do Szczecina, gdzie na Rondzie Hakena zrobiliśmy sobie wspólną fotografię i każdy udał się w swoim kierunku.
Ostatni z prawej stoi Paweł, który nie załapał się na fotkę w Stuetzkow.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 151.24 km (4.50 km teren), czas: 06:49 h, avg:22.19 km/h, prędkość maks: 56.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3387 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)