- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Szczecin i okolice
| Dystans całkowity: | 37811.12 km (w terenie 4758.22 km; 12.58%) |
| Czas w ruchu: | 1543:07 |
| Średnia prędkość: | 19.30 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 300.00 km/h |
| Suma podjazdów: | 705 m |
| Suma kalorii: | 719815 kcal |
| Liczba aktywności: | 1354 |
| Średnio na aktywność: | 27.93 km i 2h 15m |
| Więcej statystyk | |
Megalityczne grobowce koło Wollschow.
Sobota, 24 listopada 2012 | dodano: 24.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Dumałem wczoraj i dumałem, dokąd by tu w sobotę pojechać, pomysłów specjalnych nie miałem, więc niezbyt błyskotliwie wymyśliłem, że po prostu pojedziemy na zupę dyniową do knajpki do Sławoszewa. Większość z zagadniętych przytaknęła, ale od czego mamy sierżanta "Montera"? ;)))
Rzucił pomysł, żeby pojechać do lasów koło Loecknitz, niedaleko Wollschow i Woddow, gdzie znajdują się prehistoryczne grobowce megalityczne.
Ich przybliżona lokalizacja: KLIK.
Niestety, do chwili obecnej nie mogę nic znaleźć na temat ich historii, może ktoś coś wie?
"Jaszek" znalazł coś takiego: KLIK.
Spotkaliśmy się tradycyjnie o 10:00 przy jeziorku na Derdowskiego, oprócz niejakiego "Misiacza" i Basi "Misiaczowej" była jeszcze Małgosia "Rowerzystka", Piotrek "Bronik", Krzysiek "Monter oraz Jacek "Jaszek".
Krzysiek "Monter" obiecywał, że "skrótów" będzie co najwyżej 1% całego dystansu, ale tradycyjnie wszyscy przyjmowali te obietnice z przymrużeniem oka.
Koniec końców, okazało się, że nasz sierżant zapomniał dodać jeszcze zero do tego 1% ;))).
Pogoda była dziś wyjątkowo "reumatyczna", niby nie zimno, ale zimno, za to ponuro i wilgotno...ale co tam.
Ruszyliśmy w stronę Schwennenz, gdzie zatrzymaliśmy się na popasik.

Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Krakckow, gdzie przy muzeum dawnych pojazdów (jest co oglądać, można wejść) zdecydowaliśmy się zjeść coś konkretniejszego i popić herbatką z termosów, bo wilgoć i zimno dobierały nam się do zadków.

Z Krackow dojechaliśmy do Wollin, skąd lekkim "skrótem" dotarliśmy do Bagemuehl, skąd zaczął się ten obiecany "skrót" właściwy.
W zasadzie nie mam się czego czepiać, droga przez las była przyjemna, na początku wręcz spacerowa i nie trzeba było robić komiksu, jak kiedyś (KLIK :))).

Poszukiwania właściwej drogi na rozstajach wprawiły nas w dziwny nastrój...a może to już oddziaływała moc megalitów?

Choć w środku lasu, dojazd jest całkiem dobrze oznakowany, gorzej jest, gdy się szuka samego początku trasy w wiosce.

Potem dróżka się "nieco" zwęziła, ale w zasadzie byliśmy już u celu.

Gdy "Jaszek" potraktował prehistoryczny grobowiec jak stojak na rowery, nie spodobało się to jego mieszkańcom i zaczęły się dziać dziwne rzeczy, a to się koledze rower wywrócił, a to koścista ręka złapała go za nogę i takie tam...:).


Miejsce ciekawe i liczę, że uda mi się dowiedzieć o nim więcej, tymczasem należało się zbierać, bo ciemno robi się koło godziny 16:00.
Wyjechaliśmy z lasu i dojechaliśmy do Loecknitz, gdzie ja i Piorek zrobiliśmy drobne zakupy, po czym wszyscy udaliśmy się na tradycyjny popasik nad jezioro Loecknitzer See.

Tam dowiedziałem się, że mój pomysł z zupą dyniową nadal wzbudzał zainteresowanie grupy...za wyjątkiem mnie i Basi, dlatego w Ploewen pożegnaliśmy się z "bandą", a sami przez Bismark, Linken, Lubieszyn i Mierzyn wróciliśmy do Szczecina, gdzie też zjedliśmy zupę, w domu, cebulową...z proszku, kupioną w tym celu w "Netto" w Loecknitz :))).
Wydawało mi się, że niedaleko TESCO pozdrowił mnie "Butros", ale wnioskuję tylko po kasku, bo był w kominiarce :).
Temperatura:6.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1627 (kcal)
Rzucił pomysł, żeby pojechać do lasów koło Loecknitz, niedaleko Wollschow i Woddow, gdzie znajdują się prehistoryczne grobowce megalityczne.
Ich przybliżona lokalizacja: KLIK.
Niestety, do chwili obecnej nie mogę nic znaleźć na temat ich historii, może ktoś coś wie?
"Jaszek" znalazł coś takiego: KLIK.
Spotkaliśmy się tradycyjnie o 10:00 przy jeziorku na Derdowskiego, oprócz niejakiego "Misiacza" i Basi "Misiaczowej" była jeszcze Małgosia "Rowerzystka", Piotrek "Bronik", Krzysiek "Monter oraz Jacek "Jaszek".
Krzysiek "Monter" obiecywał, że "skrótów" będzie co najwyżej 1% całego dystansu, ale tradycyjnie wszyscy przyjmowali te obietnice z przymrużeniem oka.
Koniec końców, okazało się, że nasz sierżant zapomniał dodać jeszcze zero do tego 1% ;))).
Pogoda była dziś wyjątkowo "reumatyczna", niby nie zimno, ale zimno, za to ponuro i wilgotno...ale co tam.
Ruszyliśmy w stronę Schwennenz, gdzie zatrzymaliśmy się na popasik.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Krakckow, gdzie przy muzeum dawnych pojazdów (jest co oglądać, można wejść) zdecydowaliśmy się zjeść coś konkretniejszego i popić herbatką z termosów, bo wilgoć i zimno dobierały nam się do zadków.
Z Krackow dojechaliśmy do Wollin, skąd lekkim "skrótem" dotarliśmy do Bagemuehl, skąd zaczął się ten obiecany "skrót" właściwy.
W zasadzie nie mam się czego czepiać, droga przez las była przyjemna, na początku wręcz spacerowa i nie trzeba było robić komiksu, jak kiedyś (KLIK :))).
Poszukiwania właściwej drogi na rozstajach wprawiły nas w dziwny nastrój...a może to już oddziaływała moc megalitów?
Choć w środku lasu, dojazd jest całkiem dobrze oznakowany, gorzej jest, gdy się szuka samego początku trasy w wiosce.
Potem dróżka się "nieco" zwęziła, ale w zasadzie byliśmy już u celu.
Gdy "Jaszek" potraktował prehistoryczny grobowiec jak stojak na rowery, nie spodobało się to jego mieszkańcom i zaczęły się dziać dziwne rzeczy, a to się koledze rower wywrócił, a to koścista ręka złapała go za nogę i takie tam...:).

Miejsce ciekawe i liczę, że uda mi się dowiedzieć o nim więcej, tymczasem należało się zbierać, bo ciemno robi się koło godziny 16:00.
Wyjechaliśmy z lasu i dojechaliśmy do Loecknitz, gdzie ja i Piorek zrobiliśmy drobne zakupy, po czym wszyscy udaliśmy się na tradycyjny popasik nad jezioro Loecknitzer See.
Tam dowiedziałem się, że mój pomysł z zupą dyniową nadal wzbudzał zainteresowanie grupy...za wyjątkiem mnie i Basi, dlatego w Ploewen pożegnaliśmy się z "bandą", a sami przez Bismark, Linken, Lubieszyn i Mierzyn wróciliśmy do Szczecina, gdzie też zjedliśmy zupę, w domu, cebulową...z proszku, kupioną w tym celu w "Netto" w Loecknitz :))).
Wydawało mi się, że niedaleko TESCO pozdrowił mnie "Butros", ale wnioskuję tylko po kasku, bo był w kominiarce :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
80.09 km (15.00 km teren), czas: 04:39 h, avg:17.22 km/h,
prędkość maks: 43.00 km/hTemperatura:6.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1627 (kcal)
Lidl, praca, dom, pokaz z wyprawy do Londynu i "Stara Komenda".
Czwartek, 22 listopada 2012 | dodano: 23.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Trzy pierwsze pozycje z tytułu są banalne i nie ma o czym pisać, może tyle, że "dostarczyły" kilometrów do wpisu.
Za to wieczorem wybraliśmy się z Basią "Misiaczową" (bez rowerów) wraz z całą "bandą" rowerzystów do winiarni "Bachus" na prezentację wyprawy rowerowej Marka i Mateusza Miłoszewskich z Polski na olimpiadę do Londynu.
Prezentacja była znakomita, ciekawa i dowcipna, a ilość widzów przekroczyła możliwości salki i ludziska byli poupychani jak śledzie ;).
Ja upchnąłem się w wyjątkowo dobrej lokalizacji (zdjęcie autorstwa Asi z "Mad Bike").
Małego Mateusza widać za półeczką z winami, obok której się umieściłem ;).

Po zakończonym pokazie skrzyknęliśmy się w kilka osób i powędrowaliśmy na piwo warzone w "Starej Komendzie".
Było świetnie i wesoło, a próba wyboru stołu pokazała, że przydałoby się nam zbiorowe leczenie :))).
Misiacz uszy mieć musi (fotki cyknięte przez "Jaszka") :).

Tunia też chce mieć uszy? ;)

Spotkałem tam Marcina, mojego kolegę ze studiów i współwłaściciela "Starej Komendy" i mam jego deklarację, że jest gotów nam udostępnić duże zabytkowe podziemia pod lokalem (zwykle są one niedostępne dla gości) na kolejne prezentacje, ale dla rowerzystów byłby wyjątek ;).
To pozwoliłoby nam zmieścić się swobodnie w przyszłości, podziemia posiadają sklepione łuki z cegły, są klimatyczne i dobrze wyposażone, a pragnienie z pewnością można tam zaspokoić czymś pysznym i naturalnym :).
To tak na przyszłość :).
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 300 (kcal)
Za to wieczorem wybraliśmy się z Basią "Misiaczową" (bez rowerów) wraz z całą "bandą" rowerzystów do winiarni "Bachus" na prezentację wyprawy rowerowej Marka i Mateusza Miłoszewskich z Polski na olimpiadę do Londynu.
Prezentacja była znakomita, ciekawa i dowcipna, a ilość widzów przekroczyła możliwości salki i ludziska byli poupychani jak śledzie ;).
Ja upchnąłem się w wyjątkowo dobrej lokalizacji (zdjęcie autorstwa Asi z "Mad Bike").
Małego Mateusza widać za półeczką z winami, obok której się umieściłem ;).
Po zakończonym pokazie skrzyknęliśmy się w kilka osób i powędrowaliśmy na piwo warzone w "Starej Komendzie".
Było świetnie i wesoło, a próba wyboru stołu pokazała, że przydałoby się nam zbiorowe leczenie :))).
Misiacz uszy mieć musi (fotki cyknięte przez "Jaszka") :).

Misiacz i misiaczowe uszy part 1. Zdjęcie cyknięte przez "Jaszka".© Misiacz
Tunia też chce mieć uszy? ;)

Misiacz i misiaczowe uszy part 2. Zdjęcie cyknięte przez "Jaszka".© Misiacz
Spotkałem tam Marcina, mojego kolegę ze studiów i współwłaściciela "Starej Komendy" i mam jego deklarację, że jest gotów nam udostępnić duże zabytkowe podziemia pod lokalem (zwykle są one niedostępne dla gości) na kolejne prezentacje, ale dla rowerzystów byłby wyjątek ;).
To pozwoliłoby nam zmieścić się swobodnie w przyszłości, podziemia posiadają sklepione łuki z cegły, są klimatyczne i dobrze wyposażone, a pragnienie z pewnością można tam zaspokoić czymś pysznym i naturalnym :).
To tak na przyszłość :).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
19.95 km (4.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 300 (kcal)
Do pracy koło tarczy i takie tam ...
Wtorek, 20 listopada 2012 | dodano: 20.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Rower:Koza
Dane wycieczki:
23.65 km (4.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Na spotkanie szczecińskich klubów do Leśna.
Niedziela, 18 listopada 2012 | dodano: 19.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Po wczorajszej plenerowej imprezie urodzinowej Małgosi "Rowerzystki" z całą "bandą rowerzystów", dziś od rana kiełkował mi w głowie pomysł, dokąd by tu się pokulać?
Pogoda nie zachęcała, ale i tak czułem potrzebę, a pomysł podsunął mi tata, który nadal działa i jeździ w Klubie Turystyki Kolarskiej "Jantarowe Szlaki".
Dziś w Leśnie odbywała się impreza pieszo-rowerowa z udziałem wszystkich szczecińskich (i polickich chyba też) klubów turystycznych pod nazwą "Zakończenie Sezonu" (to sezon rowerowy się kończy? ;))).
Oczywiście tradycyjnie już zbierałem się powoli i o wspólnym starcie z tatą nie było mowy, więc pierwszym zamysłem był samotny przejazd.
Na szczęście jest jeszcze ta nasza niezawodna "banda", więc szybko wysłałem informację do uczestników wczorajszej biesiady i jakoś tak nao(b)około się zgadaliśmy, że się gdzieś tam może, jakoś spotkamy.
Z nieba nie padał deszcz, a wszystko namakało. Wrażenie było takie, jakbym jechał w chmurze.
Jestem pod wrażeniem nowej ścieżki na ul. Łukasińskiego - wersja demo jest z asfaltu!!! :)

"Jaszkowymi" opłotkami dotarłem przez Diamentową na Bezrzecze, gdzie dosięgnął mnie jego telefon - okazało się, że zamiast zbierać się na Derdowskiego, są już na Głębokim.
Dałem sobie 10 minut i przez Wołczkowo pomknąłem na Głębokie, gdzie czekali Państwo "Jaszkowie" i Krzysiek "Monter", a za chwilę, zupełnie przypadkiem pojawił się Janusz i do nas dołączył. Z Markiem umówiliśmy się, że dojedzie pod leśniczówkę.
Jako prymus ze słynnej "Szkoły Skrótów Montera" Jacek zaoferował nam drogę gruntową, ale uczciwie przyznam, że tym razem nie był przygotowany do zajęć, bo mogliśmy normalnie jechać rowerkami bez ich przenoszenia przez chaszcze, doły i bagna :).
Po drodze znalazłem rękawiczkę turystyczną i już wiedziałem, że zmierzamy we właściwym kierunku - wystarczyło na miejscu poszukać Kopciuszka ;).
Na polanie czekał "Tata Misiacza" z Bożeną.

"Kopciuszek" szybko się znalazł dzięki tubalnemu głosowi Janusza, oddałem pani zgubę, a w nagrodę dostałem mandarynkę, którą oddałem Beacie, bo z owoców dziś największą ochotę miałem na kiełbaskę z ogniska :).
Przed wyjazdem mówiłem, żeby zabrać kiełbaski, ale koniec końców, zabrałem tylko ja i upiekłem (podzieliłem się z Beatą, która miała z kolei podzielić się z Jackiem, ale kiełbaska okazała się za dobra do podziału :)).

"Monter" też miał zakusy...

Tata i Bożena wraz z "Jantarowymi Szlakami" zbierają się do odjazdu w kierunku Bartoszewa.

"Jaszek" z ekipą próbowali dojść, co znaczy skrót W.K.Ł.
Zadaje się, że koniec końców okazało się, że jest to Wojskowe Koło Łowieckie.

W pewnym momencie Beata rzuciła, że ona wraca do domu, żeby piec ciasto dla rowerzystów, przez co zrozumiałem / zrozumieliśmy, że mamy na nie przyjechać po wycieczce :).
Wystarczyło tylko gospodarza domu spytać o adres, pod który mamy się udać, no to podał nam adres: www.dobreciasto.pl :))).
"Jaszek", właśnie sprawdziłem ten wymyślony adres - on naprawdę istnieje ;).
Jako, że nie czułem potrzeby kontrolowania mojej sprawności w jeździe po wykrotach, a taki był dalszy plan, zabrałem się z Beatą w kierunku Szczecina.

Przed Głębokim rzuciłem propozycję, żeby sprawdzić, czy miejsce naszej wczorajszej biesiady pozostawione jest po nocy w dobrym stanie, bo dziewczyny i inni sporo się napracowali, żeby pozostawić po sobie porządek. Z relacji "Montera" jednak wynikało, że kiedy tamtędy rano jechał, była tam istna Sodoma i Gomora!
Ktoś lub coś (pijaczki? zwierzęta? wandale?) wysypało wszystko z worków.
Śmieci walały się po całej okolicy (nie sfotografowałem całego obrazu demolki).

Również butelki były porozrzucane we wszystkie strony.
Czy zwierzęta rozrzucają butelki (tu na zdjęciu część jest już zebrana przeze mnie do kartonu)?

Odstawiliśmy z Beatą rowerki na bok i zabraliśmy się za porządki, żeby nie pozostał po naszej grupie niesmak.
Po około 10 minutach doprowadziliśmy okolicę do takiego stanu.

Po przejechaniu przez Las Arkoński pożegnałem się z Beatą przed "Domem Jaszków"...by za kilka godzin do niego wrócić i z rowerową ekipą zjeść pyszne ciasto, które upiekła gospodyni.
Dziękujemy za zaproszenie :).
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 876 (kcal)
Pogoda nie zachęcała, ale i tak czułem potrzebę, a pomysł podsunął mi tata, który nadal działa i jeździ w Klubie Turystyki Kolarskiej "Jantarowe Szlaki".
Dziś w Leśnie odbywała się impreza pieszo-rowerowa z udziałem wszystkich szczecińskich (i polickich chyba też) klubów turystycznych pod nazwą "Zakończenie Sezonu" (to sezon rowerowy się kończy? ;))).
Oczywiście tradycyjnie już zbierałem się powoli i o wspólnym starcie z tatą nie było mowy, więc pierwszym zamysłem był samotny przejazd.
Na szczęście jest jeszcze ta nasza niezawodna "banda", więc szybko wysłałem informację do uczestników wczorajszej biesiady i jakoś tak nao(b)około się zgadaliśmy, że się gdzieś tam może, jakoś spotkamy.
Z nieba nie padał deszcz, a wszystko namakało. Wrażenie było takie, jakbym jechał w chmurze.
Jestem pod wrażeniem nowej ścieżki na ul. Łukasińskiego - wersja demo jest z asfaltu!!! :)
"Jaszkowymi" opłotkami dotarłem przez Diamentową na Bezrzecze, gdzie dosięgnął mnie jego telefon - okazało się, że zamiast zbierać się na Derdowskiego, są już na Głębokim.
Dałem sobie 10 minut i przez Wołczkowo pomknąłem na Głębokie, gdzie czekali Państwo "Jaszkowie" i Krzysiek "Monter", a za chwilę, zupełnie przypadkiem pojawił się Janusz i do nas dołączył. Z Markiem umówiliśmy się, że dojedzie pod leśniczówkę.
Jako prymus ze słynnej "Szkoły Skrótów Montera" Jacek zaoferował nam drogę gruntową, ale uczciwie przyznam, że tym razem nie był przygotowany do zajęć, bo mogliśmy normalnie jechać rowerkami bez ich przenoszenia przez chaszcze, doły i bagna :).
Po drodze znalazłem rękawiczkę turystyczną i już wiedziałem, że zmierzamy we właściwym kierunku - wystarczyło na miejscu poszukać Kopciuszka ;).
Na polanie czekał "Tata Misiacza" z Bożeną.
"Kopciuszek" szybko się znalazł dzięki tubalnemu głosowi Janusza, oddałem pani zgubę, a w nagrodę dostałem mandarynkę, którą oddałem Beacie, bo z owoców dziś największą ochotę miałem na kiełbaskę z ogniska :).
Przed wyjazdem mówiłem, żeby zabrać kiełbaski, ale koniec końców, zabrałem tylko ja i upiekłem (podzieliłem się z Beatą, która miała z kolei podzielić się z Jackiem, ale kiełbaska okazała się za dobra do podziału :)).
"Monter" też miał zakusy...
Tata i Bożena wraz z "Jantarowymi Szlakami" zbierają się do odjazdu w kierunku Bartoszewa.
"Jaszek" z ekipą próbowali dojść, co znaczy skrót W.K.Ł.
Zadaje się, że koniec końców okazało się, że jest to Wojskowe Koło Łowieckie.
W pewnym momencie Beata rzuciła, że ona wraca do domu, żeby piec ciasto dla rowerzystów, przez co zrozumiałem / zrozumieliśmy, że mamy na nie przyjechać po wycieczce :).
Wystarczyło tylko gospodarza domu spytać o adres, pod który mamy się udać, no to podał nam adres: www.dobreciasto.pl :))).
"Jaszek", właśnie sprawdziłem ten wymyślony adres - on naprawdę istnieje ;).
Jako, że nie czułem potrzeby kontrolowania mojej sprawności w jeździe po wykrotach, a taki był dalszy plan, zabrałem się z Beatą w kierunku Szczecina.
Przed Głębokim rzuciłem propozycję, żeby sprawdzić, czy miejsce naszej wczorajszej biesiady pozostawione jest po nocy w dobrym stanie, bo dziewczyny i inni sporo się napracowali, żeby pozostawić po sobie porządek. Z relacji "Montera" jednak wynikało, że kiedy tamtędy rano jechał, była tam istna Sodoma i Gomora!
Ktoś lub coś (pijaczki? zwierzęta? wandale?) wysypało wszystko z worków.
Śmieci walały się po całej okolicy (nie sfotografowałem całego obrazu demolki).
Również butelki były porozrzucane we wszystkie strony.
Czy zwierzęta rozrzucają butelki (tu na zdjęciu część jest już zebrana przeze mnie do kartonu)?
Odstawiliśmy z Beatą rowerki na bok i zabraliśmy się za porządki, żeby nie pozostał po naszej grupie niesmak.
Po około 10 minutach doprowadziliśmy okolicę do takiego stanu.
Po przejechaniu przez Las Arkoński pożegnałem się z Beatą przed "Domem Jaszków"...by za kilka godzin do niego wrócić i z rowerową ekipą zjeść pyszne ciasto, które upiekła gospodyni.
Dziękujemy za zaproszenie :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
42.24 km (11.00 km teren), czas: 02:13 h, avg:19.06 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 876 (kcal)
Urodzinowe ognisko Małgosi.
Sobota, 17 listopada 2012 | dodano: 18.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Większość z nas nie mogła doczekać się soboty.
Dlaczego?
Ponieważ Małgosia "Rowerzystka" obchodziła swoje okrągłe urodziny i z tej okazji skrzyknęła rowerową brać na polanę leśną niedaleko ulicy Miodowej.
To już kolejna impreza tego typu i dobrze, bo zawsze się sprawdzają :).
Nim jednak z Basią "Misiaczową" dotarliśmy na godzinę 16:00 na polanę, postanowiliśmy z rana popalić nieco kalorii i wyskoczyć do pobliskiego Ladenthin.
Niestety, jak zawsze grzebaliśmy się jak dwa miśki w miodzie i czasu pozostało jedynie tyle, żeby pojechać spenetrować okolicę imprezy - czyli pojechaliśmy na Głębokie.

W międzyczasie w mojej tylnej lampce urwał się kabelek, a choć czasu nie było za wiele, to ja jak zwykle - uparty - musiałem zabrać się za naprawę ("już-zaraz-natychmiast" :))).

Zanim doszedłem jak działa / nie działa zacisk do kabelka, zdążyłem rozkręcić lampkę na części pierwsze, po czym okazało się, że w ogóle nic nie trzeba było rozkręcać :).

Na szczęście naprawa poszła w miarę szybko i na czas wróciliśmy do domu, żeby przygotować się do listopadowego spotkania w terenie.
Ciuchów nabraliśmy jak na Syberię, ale lepiej mieć ich za dużo niż za mało. O 15:10 zwinęliśmy z krawężnika do samochodu Piotrka "Bronika" i pojechaliśmy do sklepu Elysium, gdzie Małgosia parę dni wcześniej zamówiła karton piwka - startera, a ja podjąłem się jego odbioru i transportu.
Troszkę się pan naszukał kartonu, bo jego zmiennik gdzieś go upchnął w magazynie i zaczął mnie ogarniać lekki niepokój, ale w końcu cenna paczka się odnalazła :)
W środku - piwko "Zamkowe" z Browaru Namysłów - bardzo dobry wybór na ognisko i bardzo dobrze, że nie był to żaden "przemysłowy komercyjniak" typu Tyskie czy Lech.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Basia miała wątpliwości, czy to na pewno tu, ale wystarczyło poszukać tzw. "Bandy Pijanych Rowerzystów" (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :))).
Banda się znalazła, więc wykorzystaliśmy niczego nie podejrzewającego "Hubiego", żeby pomógł donieść zaopatrzenie...trafił mu się wyjątkowo ciężki kartonik z płynnym złotem ;))).
Na start Małgosia przygotowała nam jeszcze francuskie czerwone wino, własnego wypieku chlebek, własnej produkcji smalec i co jeszcze nie wiem.
Pogubiłem się w ilości.
Każdy coś tam doniósł, dobrze, że swoim ciastem bananowym częstowałem na początku, bo potem nikt by już go nie tknął ;))), bo kiedy pojawiło się tiramisu o nieziemskim smaku stworzone własnoręcznie przez Roberta "Foxika", ochom i achom nie było końca, a już kiedy spoglądałem na "Misiaczową" pałaszującą kolejny kawałek, było to dla mnie najlepszym dowodem, że ciasto jest znakomite.
Innym przebojem kulinarnym była kiszka ziemniaczana dostarczona przez "Siwobrodego".
A to już nasza jubilatka w koszulce, którą dostała od Krzyśka "Montera", a którą jednocześnie ustanowił "Koszulką Przechodnią", którą ma przejąć za jakiś czas kolejny jubilat.
W rączce - piwko "Zamkowe" :).
Za Małgosią "Monter" mocuje się z kapslem, "Hubi" z chusteczką higieniczną, a przypatruje się wszystkiemu Pani "Hubisiowa".

Dla tych, którzy nie znają angielskiego - napis na koszulce głosi:
"Nie mam 50 lat, mam 18 i ... 32-letnie doświadczenie" :)))
Małgosiu, kiedy czytam czasem ogłoszenia o pracę, to stwierdzam, że spełniasz najostrzejsze wymogi naszych pracodawców :) !
Na polanie nietrudno było zlokalizować naszą "bandę", bo już z daleka świeciły kolorkami nasze dwa piękne rudzielce :))).

W tle zamyślony "Foxik", obok przemyka "Srk23".
Tu Basia "Misiaczowa" i Beata "Jaszkowa".

Kolejna fotka.
Autor tychże wypocin ze swoją uroczą "Misiaczową" :).

Zabawa była świetna, ognisko grzało, a "Tunia" przygrywała na gitarze kawałki ze "Śpiewnika ramola" :).
Z czasem pojawiły się trzy lewitujące wokół ogniska "ciała", jedno wyjątkowo upierdliwe, drugie wyjątkowo wszechwiedzące, a trzecie bardzo przytulne, których cechą wspólną było to, że cenili sobie kontakt z Matką Ziemią (zainteresowani wiedzą) :))).
Ciało Wyjątkowo Upierdliwe nie wiedziało kiedy przestać, Ciało Wyjątkowo Wszechwiedzące wykazało się zdrowym rozsądkiem i ulotniło się, nim było za późno, a Ciało Bardzo Przytulne poszukiwało kolejnego obiektu do przytulenia :))).
Choć było coraz chłodniej, to po to wzięło się ciuchy, żeby co rusz dokładać kolejną warstwę, ale co tam, bawiliśmy się doskonale.
Dziękujemy wszystkim (a było nas chyba ze 30 osób, ktoś policzył?).
P.S. Jakby "ktoś" miał wątpliwości - impreza była dla rowerzystów, ale bez rowerów.
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 477 (kcal)
Dlaczego?
Ponieważ Małgosia "Rowerzystka" obchodziła swoje okrągłe urodziny i z tej okazji skrzyknęła rowerową brać na polanę leśną niedaleko ulicy Miodowej.
To już kolejna impreza tego typu i dobrze, bo zawsze się sprawdzają :).
Nim jednak z Basią "Misiaczową" dotarliśmy na godzinę 16:00 na polanę, postanowiliśmy z rana popalić nieco kalorii i wyskoczyć do pobliskiego Ladenthin.
Niestety, jak zawsze grzebaliśmy się jak dwa miśki w miodzie i czasu pozostało jedynie tyle, żeby pojechać spenetrować okolicę imprezy - czyli pojechaliśmy na Głębokie.
W międzyczasie w mojej tylnej lampce urwał się kabelek, a choć czasu nie było za wiele, to ja jak zwykle - uparty - musiałem zabrać się za naprawę ("już-zaraz-natychmiast" :))).
Zanim doszedłem jak działa / nie działa zacisk do kabelka, zdążyłem rozkręcić lampkę na części pierwsze, po czym okazało się, że w ogóle nic nie trzeba było rozkręcać :).
Na szczęście naprawa poszła w miarę szybko i na czas wróciliśmy do domu, żeby przygotować się do listopadowego spotkania w terenie.
Ciuchów nabraliśmy jak na Syberię, ale lepiej mieć ich za dużo niż za mało. O 15:10 zwinęliśmy z krawężnika do samochodu Piotrka "Bronika" i pojechaliśmy do sklepu Elysium, gdzie Małgosia parę dni wcześniej zamówiła karton piwka - startera, a ja podjąłem się jego odbioru i transportu.
Troszkę się pan naszukał kartonu, bo jego zmiennik gdzieś go upchnął w magazynie i zaczął mnie ogarniać lekki niepokój, ale w końcu cenna paczka się odnalazła :)
W środku - piwko "Zamkowe" z Browaru Namysłów - bardzo dobry wybór na ognisko i bardzo dobrze, że nie był to żaden "przemysłowy komercyjniak" typu Tyskie czy Lech.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Basia miała wątpliwości, czy to na pewno tu, ale wystarczyło poszukać tzw. "Bandy Pijanych Rowerzystów" (wtajemniczeni wiedzą o co chodzi :))).
Banda się znalazła, więc wykorzystaliśmy niczego nie podejrzewającego "Hubiego", żeby pomógł donieść zaopatrzenie...trafił mu się wyjątkowo ciężki kartonik z płynnym złotem ;))).
Na start Małgosia przygotowała nam jeszcze francuskie czerwone wino, własnego wypieku chlebek, własnej produkcji smalec i co jeszcze nie wiem.
Pogubiłem się w ilości.
Każdy coś tam doniósł, dobrze, że swoim ciastem bananowym częstowałem na początku, bo potem nikt by już go nie tknął ;))), bo kiedy pojawiło się tiramisu o nieziemskim smaku stworzone własnoręcznie przez Roberta "Foxika", ochom i achom nie było końca, a już kiedy spoglądałem na "Misiaczową" pałaszującą kolejny kawałek, było to dla mnie najlepszym dowodem, że ciasto jest znakomite.
Innym przebojem kulinarnym była kiszka ziemniaczana dostarczona przez "Siwobrodego".
A to już nasza jubilatka w koszulce, którą dostała od Krzyśka "Montera", a którą jednocześnie ustanowił "Koszulką Przechodnią", którą ma przejąć za jakiś czas kolejny jubilat.
W rączce - piwko "Zamkowe" :).
Za Małgosią "Monter" mocuje się z kapslem, "Hubi" z chusteczką higieniczną, a przypatruje się wszystkiemu Pani "Hubisiowa".
Dla tych, którzy nie znają angielskiego - napis na koszulce głosi:
"Nie mam 50 lat, mam 18 i ... 32-letnie doświadczenie" :)))
Małgosiu, kiedy czytam czasem ogłoszenia o pracę, to stwierdzam, że spełniasz najostrzejsze wymogi naszych pracodawców :) !
Na polanie nietrudno było zlokalizować naszą "bandę", bo już z daleka świeciły kolorkami nasze dwa piękne rudzielce :))).
W tle zamyślony "Foxik", obok przemyka "Srk23".
Tu Basia "Misiaczowa" i Beata "Jaszkowa".
Kolejna fotka.
Autor tychże wypocin ze swoją uroczą "Misiaczową" :).
Zabawa była świetna, ognisko grzało, a "Tunia" przygrywała na gitarze kawałki ze "Śpiewnika ramola" :).
Z czasem pojawiły się trzy lewitujące wokół ogniska "ciała", jedno wyjątkowo upierdliwe, drugie wyjątkowo wszechwiedzące, a trzecie bardzo przytulne, których cechą wspólną było to, że cenili sobie kontakt z Matką Ziemią (zainteresowani wiedzą) :))).
Ciało Wyjątkowo Upierdliwe nie wiedziało kiedy przestać, Ciało Wyjątkowo Wszechwiedzące wykazało się zdrowym rozsądkiem i ulotniło się, nim było za późno, a Ciało Bardzo Przytulne poszukiwało kolejnego obiektu do przytulenia :))).
Choć było coraz chłodniej, to po to wzięło się ciuchy, żeby co rusz dokładać kolejną warstwę, ale co tam, bawiliśmy się doskonale.
Dziękujemy wszystkim (a było nas chyba ze 30 osób, ktoś policzył?).
P.S. Jakby "ktoś" miał wątpliwości - impreza była dla rowerzystów, ale bez rowerów.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.94 km (7.00 km teren), czas: 01:28 h, avg:16.32 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 477 (kcal)
Bieg po latach i kurs na "Kozie".
Piątek, 16 listopada 2012 | dodano: 16.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Ponieważ wczoraj dość mocno skoczyła mi adrenalina i nie chciała opaść do dziś, zrobiłem to, co na poważnie ostatni raz robiłem, gdy miałem "naście" lat i byłem w technikum...pobiegłem :).
To było 101 lat temu :).
Wtedy były to 3 km codziennie, dziś raptem 2,2 (nie wliczam ich do wpisu rowerowego, jak co niektórzy), ale za to połączyłem bieg z osiedlową siłownią na świeżym powietrzu.
Był tam 1 Misiacz i 6 żwawych staruszek, ale przynajmniej nie stękają i nie sapią jak osiłki na siłowniach zamkniętych :).
Zadyszki nie było wcale, za to mięśnie pracują zupełnie inne niż na rowerze i naprawdę je czuję.
Potem popołudniu wskoczyłem na "Kozę" i pojechałem do Lidla, żeby za prośbę Małgosi "Rowerzystki" kupić wywar z czerwonych winogron na jutrzejsze spotkanie :).
O dziwo, mięśni bolących w trakcie chodzenia nie czułem w trakcie jazdy.
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
To było 101 lat temu :).
Wtedy były to 3 km codziennie, dziś raptem 2,2 (nie wliczam ich do wpisu rowerowego, jak co niektórzy), ale za to połączyłem bieg z osiedlową siłownią na świeżym powietrzu.
Był tam 1 Misiacz i 6 żwawych staruszek, ale przynajmniej nie stękają i nie sapią jak osiłki na siłowniach zamkniętych :).
Zadyszki nie było wcale, za to mięśnie pracują zupełnie inne niż na rowerze i naprawdę je czuję.
Potem popołudniu wskoczyłem na "Kozę" i pojechałem do Lidla, żeby za prośbę Małgosi "Rowerzystki" kupić wywar z czerwonych winogron na jutrzejsze spotkanie :).
O dziwo, mięśni bolących w trakcie chodzenia nie czułem w trakcie jazdy.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
8.44 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Kolejna zgadywanka w trakcie powrotu z pracy...
Czwartek, 15 listopada 2012 | dodano: 15.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Dziś ponownie pomknąłem (z tym "pomknąłem" to przesadzam oczywiście;)) do firmy na starej "Kozie".
Wracając, uwieczniłem kolejną rzeźbę stojącą w dolince przy Hotelu "Park" - kto wie, co to jest i zna jej historię?

Idąc od rzeźby w stronę Odry, przed wojną natknęlibyśmy się na taki oto pomnik (zdjęcie ze zbiorów Krzyśka "Montera").

Nie jechałem prosto do domu, bowiem zahaczyłem jeszcze o biuro Małgosi "Rowerzystki", żeby wziąć od niej kwit na odbiór kartonu piwa, które mam dowieźć samochodem na sobotnie urodziny w plenerze.
Ciekawe, co by było jakbym kartonik..."zdefraudował"? ;))).
Jadąc do domu spotkałem jeszcze Piotrka "Exita87" zmierzającego do "Mad Bike", z którym wdałem się w dłuższą pogawędkę. Zostałem przez niego zaproszony na inne sobotnie spotkanie rowerzystów (naszych szosowców z BS), ale niestety, na dwa spotkania tego samego dnia jeden Misiacz nie da rady pójść :))).
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 498 (kcal)
Wracając, uwieczniłem kolejną rzeźbę stojącą w dolince przy Hotelu "Park" - kto wie, co to jest i zna jej historię?

Rzeźba w okolicach Hotelu "Park". Szczecin.© Misiacz
Idąc od rzeźby w stronę Odry, przed wojną natknęlibyśmy się na taki oto pomnik (zdjęcie ze zbiorów Krzyśka "Montera").
Nie jechałem prosto do domu, bowiem zahaczyłem jeszcze o biuro Małgosi "Rowerzystki", żeby wziąć od niej kwit na odbiór kartonu piwa, które mam dowieźć samochodem na sobotnie urodziny w plenerze.
Ciekawe, co by było jakbym kartonik..."zdefraudował"? ;))).
Jadąc do domu spotkałem jeszcze Piotrka "Exita87" zmierzającego do "Mad Bike", z którym wdałem się w dłuższą pogawędkę. Zostałem przez niego zaproszony na inne sobotnie spotkanie rowerzystów (naszych szosowców z BS), ale niestety, na dwa spotkania tego samego dnia jeden Misiacz nie da rady pójść :))).
Rower:Koza
Dane wycieczki:
25.96 km (4.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 498 (kcal)
Do pracy koło rzeźby i takie tam ...
Wtorek, 13 listopada 2012 | dodano: 13.11.2012Kategoria Szczecin i okolice
Czy ktoś wie, co to za rzeźba?
Stoi w Parku Żeromskiego, koło hotelu "Park".
Temperatura:2.6 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 340 (kcal)
Stoi w Parku Żeromskiego, koło hotelu "Park".
Rower:Koza
Dane wycieczki:
17.13 km (4.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:2.6 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 340 (kcal)
Rowerowy grill na działce u Misiacza.
Sobota, 10 listopada 2012 | dodano: 10.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Najpierw z rana zrobiłem szybki kurs na "Kozie" na działkę, by przygotować się na grillowo - ogniskowe spotkanie ze znajomymi...o ile złośliwa pogoda, która planuje zesłać na nas szczającą chmurę po godzinie 16:00 wszystkiego nie spartoli. Co prognoza, to inna opcja ;).
Mimo nadciągających chmur, po 15:00 znów pomknąłem na działkę, tym razem z sakwą w "Kozie" i plecakiem pełnymi prowiantu, żeby przygotować się na przyjście gości o 16:00.
Początkowo siedzieliśmy na dworze przy rozstawionym stole, płonęło ognisko (dzięki "Foxiki" za suche drewno w dużych ilościach), a Pan "Foxik" uwijał się przy grillu, to prawdziwy profesjonalista!
Po około 30 minutach nastąpiła tzw. "podwyższona wilgotność powietrza", jak "Gadzik" nazywa mżawkę.
Zaczęliśmy powoli przenosić się pod werandę altanki, zbyt małą jednak, by wszystkich nas pomieścić :).

Mistrz Robert przy grillu...

Póki mżyło, dało się siedzieć, ale intensywność opadów wzrastała i "Monter" wskoczył na rower, szybko podjechał do siebie do domu i zaimportował wielką, foliową płachtę, którą próbowaliśmy rozpiąć pomiędzy werandą, a pobliskimi słupkami.

Gdy opad zrobił się poważny, a na folii zbierała się woda, ktoś musiał to utrzymywać w kupie - zabawa była coraz przedniejsza !!! :)

Wreszcie znalazłem w altance jakiś słupek, tylko nie za bardzo było jak go umocować w betonie, w tym wypadku doskonałym fundamentem okazał się nasz szef kuchni :).

Znużony siedzeniem - wstał :).

Mimo deszczu i spartańskich warunków - a może dzięki nim - bawiliśmy się naprawdę znakomicie!
W południe dnia następnego pojechałem na działkę posprzątać po imprezie, gdzie odwiedził mnie "Krysiorek" z rodzicami, tj. moim bratem i Kasią.

Krysia dzielnie pomagała mi zagrabić uklepaną ziemię :).

Po zrobieniu porządków przez Centralny wróciliśmy do domów.
Ja przetestowałem nie oddaną jeszcze do użytku i w wiecznej budowie kładkę na Pomorzanach.
Jak dla mnie - wydatnie skraca drogę na boisko i do "Bronika" :))).

***
Podziękowania dla Baśki "Rudzielca", że "podjudziła" mnie do zorganizowania spotkania i tym, którzy odpowiedzieli na zaproszenie i za świetną zabawę (Basi "Misiaczowej", Robertowi i Marzenie "Foxikom", Beacie "Jaszkowej", Krzyśkowi "Monterowi", Markowi "Ememowi", Piotrkowi - tajemniczemu koledze Baśki, Krzyśkowi "Siwobrodemu") - razem było nas 10 osób (chyba, że kogoś pominąłem ? ;))).
P.S. Dziś w Warszawie Polacy hucznie obchodzili Święto Niepodległości :)))
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Mimo nadciągających chmur, po 15:00 znów pomknąłem na działkę, tym razem z sakwą w "Kozie" i plecakiem pełnymi prowiantu, żeby przygotować się na przyjście gości o 16:00.
Początkowo siedzieliśmy na dworze przy rozstawionym stole, płonęło ognisko (dzięki "Foxiki" za suche drewno w dużych ilościach), a Pan "Foxik" uwijał się przy grillu, to prawdziwy profesjonalista!
Po około 30 minutach nastąpiła tzw. "podwyższona wilgotność powietrza", jak "Gadzik" nazywa mżawkę.
Zaczęliśmy powoli przenosić się pod werandę altanki, zbyt małą jednak, by wszystkich nas pomieścić :).
Mistrz Robert przy grillu...
Póki mżyło, dało się siedzieć, ale intensywność opadów wzrastała i "Monter" wskoczył na rower, szybko podjechał do siebie do domu i zaimportował wielką, foliową płachtę, którą próbowaliśmy rozpiąć pomiędzy werandą, a pobliskimi słupkami.
Gdy opad zrobił się poważny, a na folii zbierała się woda, ktoś musiał to utrzymywać w kupie - zabawa była coraz przedniejsza !!! :)
Wreszcie znalazłem w altance jakiś słupek, tylko nie za bardzo było jak go umocować w betonie, w tym wypadku doskonałym fundamentem okazał się nasz szef kuchni :).
Znużony siedzeniem - wstał :).
Mimo deszczu i spartańskich warunków - a może dzięki nim - bawiliśmy się naprawdę znakomicie!
W południe dnia następnego pojechałem na działkę posprzątać po imprezie, gdzie odwiedził mnie "Krysiorek" z rodzicami, tj. moim bratem i Kasią.
Krysia dzielnie pomagała mi zagrabić uklepaną ziemię :).
Po zrobieniu porządków przez Centralny wróciliśmy do domów.
Ja przetestowałem nie oddaną jeszcze do użytku i w wiecznej budowie kładkę na Pomorzanach.
Jak dla mnie - wydatnie skraca drogę na boisko i do "Bronika" :))).
***
Podziękowania dla Baśki "Rudzielca", że "podjudziła" mnie do zorganizowania spotkania i tym, którzy odpowiedzieli na zaproszenie i za świetną zabawę (Basi "Misiaczowej", Robertowi i Marzenie "Foxikom", Beacie "Jaszkowej", Krzyśkowi "Monterowi", Markowi "Ememowi", Piotrkowi - tajemniczemu koledze Baśki, Krzyśkowi "Siwobrodemu") - razem było nas 10 osób (chyba, że kogoś pominąłem ? ;))).
P.S. Dziś w Warszawie Polacy hucznie obchodzili Święto Niepodległości :)))
Rower:Koza
Dane wycieczki:
22.76 km (6.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
A, wyskoczyłem sobie na zakupy obok ... do Loecknitz :).
Piątek, 9 listopada 2012 | dodano: 09.11.2012Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Korzystając z wolnego dnia i obserwując znikające powoli różnego rodzaju zapasy, wyjątkowo leniwie zebrałem się na rower. Wraz z montażem sakw wyszło tak, że ruszyłem spod garażu dopiero o godzinie 10:40. Sugerując się zupełnie błędnymi prognozami (wszystkie takie same), że odczuwalna temperatura będzie wynosiła ok. 5 st.C przy silnym wietrze z zachodu, ogaciłem się niczym chłopska chałupa przed zimą...i to był błąd, bo co rusz się rozbierałem i ubierałem. Czas leciał, kilometry niespecjalnie.
Następną niespodzianką był zamknięty na amen przejazd kolejowy na Cukrowej.
Na amen oznacza, że trwają tam jakieś prace związane z jego przebudową i musiałem zawrócić na objazd.

Do tego dołożył się jeszcze wyjątkowo silny wiatr w twarz.
Przed Przecławiem zrobiło się tak gorąco, że musiałem wleźć w krzaczory i się "rozgacić". Czas leciał, kilometry niespecjalnie.
Od Będargowa pod górkę do Warnika miałem totalny zjazd formy, przyczyny nie znam, a na dodatek do górki dokładał się wiatr i opanowujący mnie niedźwiedzi głód. Prędkość spadła do 13 km/h.
Zatrzymałem się, podgryzłem bułę i jakoś podjechałem, choć buła jakby wpadła do generatora plazmowego...po prostu za moment już jej we mnie nie było.
Z Ladenthin zjechałem do Schwennenz, gdzie dołożyłem kolejną porcję bułki, batonika i kubek herbaty.
Czułem, że za 5 minut i z tego nic nie zostanie, musi iść ciężka zima, skoro Misiacze tak się napychają :).

Jakoś przetoczyłem się do Grambow, choć mozolnie to szło, potem pojawił się Ramin i...zatrzymałem się na kolejną bułkę i herbatkę, dobrze, że ich tyle nabrałem :))).
No, teraz było już zdecydowanie lepiej i ochoczo ruszyłem do Loecknitz, w pierwszej kolejności kierując się do NETTO "pomarańczowego", a następnie do REWE.
Rower spętałem aż trzema zapięciami, przy okazji zabezpieczając siodełko przez pałąk i licząc, że zastanę rower po powrocie, ruszyłem między półki.

Kupiłem:
- 2 czerwone wina wytrawne (ok. 1,5 kg + butelki)
- 5 piw (jakieś 2,5 kg + butelki)
- 4 opakowania sera (1,6 kg)
- 2 dezodoranty Rexona
- 1 płyn nabłyszczający do zmywarki (1 kg)
- 1 płyn do mycia naczyń (0,5 kg)
- czarne świństwo do jedzenia - jakieś opony Haribo na zamówienie koleżanki Spinki ;)
Razem doszło mi do sakw ok. 7,5 kg.
Kiedy wróciłem, rower był na miejscu, w końcu nie codziennie trafia się obok taki stróż :).

Jakoś to wszystko poupychałem w sakwach, zabezpieczyłem, by nie brzęczało i ruszyłem do Ploewen.
Przed ośrodkiem kolonijnym nad Kutzowsee zatrzymałem się na ławeczce, żeby napocząć bezalkoholowego Wernesgruenera.
Jak nie znoszę takich wynalazków, tak o tym piwku powiem, że jest pyszne!

Nieopróżnioną do końca butelczynę umieściłem w koszyku na bidon i pojechałem do Hohenfelde, żeby do Bismark dotrzeć moją ulubioną brzozową alejką.

Będąc przed Linken zacząłem się zastanawiać, czy wracać prostą i krótszą, ale nieciekawą drogą przez Dołuje i Lubieszyn, czy odbić na dłuższą trasę na Grenzdorf i przez Grambow i Schwennenz wjechać do Polski. Wybrałem opcję nr 2.

Będąc w Schwennenz stwierdziłem, że bez sensu jest przywozić do domu pustą butelkę po bezalkoholowym, więc czym prędzej wymieniłem ją na pełną Wahrsteinera w sklepiku u pani Anki Schumann. Troszkę pogadaliśmy, po czym wskoczyłem na rowerek i polną drogą wspiąłem się do Bobolina, po drodze zatrzymując się w wiacie na herbatkę.
Do domu dojechałem przez Bobolin, Warnik i Będargowo i zameldowałem się pod garażem tuż przed godziną 17:00.
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1531 (kcal)
Następną niespodzianką był zamknięty na amen przejazd kolejowy na Cukrowej.
Na amen oznacza, że trwają tam jakieś prace związane z jego przebudową i musiałem zawrócić na objazd.
Do tego dołożył się jeszcze wyjątkowo silny wiatr w twarz.
Przed Przecławiem zrobiło się tak gorąco, że musiałem wleźć w krzaczory i się "rozgacić". Czas leciał, kilometry niespecjalnie.
Od Będargowa pod górkę do Warnika miałem totalny zjazd formy, przyczyny nie znam, a na dodatek do górki dokładał się wiatr i opanowujący mnie niedźwiedzi głód. Prędkość spadła do 13 km/h.
Zatrzymałem się, podgryzłem bułę i jakoś podjechałem, choć buła jakby wpadła do generatora plazmowego...po prostu za moment już jej we mnie nie było.
Z Ladenthin zjechałem do Schwennenz, gdzie dołożyłem kolejną porcję bułki, batonika i kubek herbaty.
Czułem, że za 5 minut i z tego nic nie zostanie, musi iść ciężka zima, skoro Misiacze tak się napychają :).
Jakoś przetoczyłem się do Grambow, choć mozolnie to szło, potem pojawił się Ramin i...zatrzymałem się na kolejną bułkę i herbatkę, dobrze, że ich tyle nabrałem :))).
No, teraz było już zdecydowanie lepiej i ochoczo ruszyłem do Loecknitz, w pierwszej kolejności kierując się do NETTO "pomarańczowego", a następnie do REWE.
Rower spętałem aż trzema zapięciami, przy okazji zabezpieczając siodełko przez pałąk i licząc, że zastanę rower po powrocie, ruszyłem między półki.
Kupiłem:
- 2 czerwone wina wytrawne (ok. 1,5 kg + butelki)
- 5 piw (jakieś 2,5 kg + butelki)
- 4 opakowania sera (1,6 kg)
- 2 dezodoranty Rexona
- 1 płyn nabłyszczający do zmywarki (1 kg)
- 1 płyn do mycia naczyń (0,5 kg)
- czarne świństwo do jedzenia - jakieś opony Haribo na zamówienie koleżanki Spinki ;)
Razem doszło mi do sakw ok. 7,5 kg.
Kiedy wróciłem, rower był na miejscu, w końcu nie codziennie trafia się obok taki stróż :).

Jakoś to wszystko poupychałem w sakwach, zabezpieczyłem, by nie brzęczało i ruszyłem do Ploewen.
Przed ośrodkiem kolonijnym nad Kutzowsee zatrzymałem się na ławeczce, żeby napocząć bezalkoholowego Wernesgruenera.
Jak nie znoszę takich wynalazków, tak o tym piwku powiem, że jest pyszne!
Nieopróżnioną do końca butelczynę umieściłem w koszyku na bidon i pojechałem do Hohenfelde, żeby do Bismark dotrzeć moją ulubioną brzozową alejką.
Będąc przed Linken zacząłem się zastanawiać, czy wracać prostą i krótszą, ale nieciekawą drogą przez Dołuje i Lubieszyn, czy odbić na dłuższą trasę na Grenzdorf i przez Grambow i Schwennenz wjechać do Polski. Wybrałem opcję nr 2.
Będąc w Schwennenz stwierdziłem, że bez sensu jest przywozić do domu pustą butelkę po bezalkoholowym, więc czym prędzej wymieniłem ją na pełną Wahrsteinera w sklepiku u pani Anki Schumann. Troszkę pogadaliśmy, po czym wskoczyłem na rowerek i polną drogą wspiąłem się do Bobolina, po drodze zatrzymując się w wiacie na herbatkę.
Do domu dojechałem przez Bobolin, Warnik i Będargowo i zameldowałem się pod garażem tuż przed godziną 17:00.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
73.14 km (3.00 km teren), czas: 03:44 h, avg:19.59 km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1531 (kcal)
























