- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Dzień 3. Malchow na piechotę i terenem do Bad Steuer.
Wtorek, 25 sierpnia 2015 | dodano: 01.09.2015Kategoria Z Basią..., Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Szczecin i okolice, Mecklemburgische Seenplatte
W nocy przeszła potężna burza i nie ustawała, jednak namioty zniosły wszystko bez szwanku i nie popuściły wody.
Gorzej z podłożem campingu, bo stało się błotnistą breją. Istny potop. To był potem bardzo dziwny dla mnie dzień.
Wstał pochmurny i ponury, a my byliśmy senni jak susły i prawdę mówiąc, niewiele nam się chciało, no co najwyżej lenić. :)
Po śniadaniu wskoczyłem do jeziora, żeby co nieco popływać. Tym razem woda była cieplejsza od powietrza i nie chciało mi się z niej w ogóle wychodzić.
Potem wszystkich nas ogarnęła jakaś nienaturalna wręcz senność, to nawet trudne do opisania, więc wsunąłem się do namiotu i zasnąłem.
Około południa postanowiliśmy zwiedzić pobliskie Malchow, do którego wybraliśmy się samochodem "Foxików". Nikomu nie chciało się kręcić korbą. ;)
Na szczęście chmury ustępowały i na niebie znowu widać było błękit.
To jedna z uliczek w Malchow (które tak naprawdę leży na małej byłej już wysepce, bo jest połączone groblą z lądem).
Ratusz w Malchow.
Po przejściu przez groblę skierowaliśmy się do miejscowego kościoła przyklasztornego.
Widok na Malchow z drugiego brzegu.
Zabudowania klasztorne są nieco zapuszczone, zaś kościół był remontowany, więc może i te budynki się załapią?
Płaskorzeźba (?) nad wejściem do budynku klasztornego.
Po zwiedzeniu okolicy ponownie wróciliśmy na "wyspę".
Tu widać ciekawy przykład połączenia starego z nowym.
Widok z mostu obrotowego na jezioro Malchower See.
Wracając zatrzymaliśmy się na małe zakupy.
Miejscowy szeryf z coltami. ;)
Po powrocie na camping dziewczyny nie wykazywały chęci na dalszą aktywność fizyczną, więc wybraliśmy się sami z Robertem na krótką terenową przejażdżkę szlakiem do Bad Steuer, którego jeszcze nie penetrowaliśmy.
Przyszło nam nieco jeździć po błotku i po chaszczach niczym jakieś "Krzakołazy". ;)))
Nad jeziorem wyznaczone są miejsca do piknikowania.
Kiedy docieraliśmy do północnego skraju jeziora, zaczął kropić lekki deszcz i całe nasze poranne pucowanie rowerków poszło na marne (pomijam ubłocenie). ;)
Na wyjątkowo stromym podjeździe z Bad Steuer Robert znalazł bardzo sympatyczne oznaczenie szlaku w postaci...Misiacza. ;)
Okazuje się, że w okolicznym lesie Barenwald żyją miśki (nie wiem, czy na wolności czy w zagrodzie, ale widziałem tylko zdjęcia).
Po wdrapaniu się na wzniesienie asfaltową szosą przez Suckow wróciliśmy na nasze obozowisko.
Dzień oczywiście zakończyliśmy pływaniem w jeziorze i ucztą w namiocie-pawilonie, gdzie raczyliśmy się przyrządzoną przez Roberta polędwicą z grilla. No, nie tylko polędwicą... :) Tego dnia Basia również coś przejechała...3 km po campingu. ;)))
Największa niespodzianka czekała nas, gdy kładliśmy się spać.
Basia leżała już w środku i zapytała mnie, czemu rzuciłem kupę ciuchów na wewnętrzny namiot (mamy wpinany), bo sufit wygięty.
Mówię, że nic nie rzucałem i żeby dotknęła.
Nagle krzyk:
- Misiuuuuu!!! To się rusza!!!
Wszedłem do namiotu, a tam...rudy kocur, sierściuch jeden wśliznął się do środka i zrobił sobie hamak.
Nic sobie nie robił z mojej obecności ani świecenia w ślepia czołówką, wręcz pogardliwie zerknął na mnie, więc zawinąłem rękę w koc, by trzepnąć zwierza w zad.
Zawołałem Roberta, strąciłem intruza, ale wśliznął się między tropik a namiot i musiałem go pacnąć ponownie, by skierować go do wyjścia.
Tam Robert pogonił go na cztery wiatry. :)))
Wyjątkowa przygoda.
Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 419 (kcal)
Gorzej z podłożem campingu, bo stało się błotnistą breją. Istny potop. To był potem bardzo dziwny dla mnie dzień.
Wstał pochmurny i ponury, a my byliśmy senni jak susły i prawdę mówiąc, niewiele nam się chciało, no co najwyżej lenić. :)
Po śniadaniu wskoczyłem do jeziora, żeby co nieco popływać. Tym razem woda była cieplejsza od powietrza i nie chciało mi się z niej w ogóle wychodzić.
Potem wszystkich nas ogarnęła jakaś nienaturalna wręcz senność, to nawet trudne do opisania, więc wsunąłem się do namiotu i zasnąłem.
Około południa postanowiliśmy zwiedzić pobliskie Malchow, do którego wybraliśmy się samochodem "Foxików". Nikomu nie chciało się kręcić korbą. ;)
Na szczęście chmury ustępowały i na niebie znowu widać było błękit.
To jedna z uliczek w Malchow (które tak naprawdę leży na małej byłej już wysepce, bo jest połączone groblą z lądem).
Ratusz w Malchow.
Po przejściu przez groblę skierowaliśmy się do miejscowego kościoła przyklasztornego.
Widok na Malchow z drugiego brzegu.
Zabudowania klasztorne są nieco zapuszczone, zaś kościół był remontowany, więc może i te budynki się załapią?
Płaskorzeźba (?) nad wejściem do budynku klasztornego.
Po zwiedzeniu okolicy ponownie wróciliśmy na "wyspę".
Tu widać ciekawy przykład połączenia starego z nowym.
Widok z mostu obrotowego na jezioro Malchower See.
Wracając zatrzymaliśmy się na małe zakupy.
Miejscowy szeryf z coltami. ;)
Po powrocie na camping dziewczyny nie wykazywały chęci na dalszą aktywność fizyczną, więc wybraliśmy się sami z Robertem na krótką terenową przejażdżkę szlakiem do Bad Steuer, którego jeszcze nie penetrowaliśmy.
Przyszło nam nieco jeździć po błotku i po chaszczach niczym jakieś "Krzakołazy". ;)))
Nad jeziorem wyznaczone są miejsca do piknikowania.
Kiedy docieraliśmy do północnego skraju jeziora, zaczął kropić lekki deszcz i całe nasze poranne pucowanie rowerków poszło na marne (pomijam ubłocenie). ;)
Na wyjątkowo stromym podjeździe z Bad Steuer Robert znalazł bardzo sympatyczne oznaczenie szlaku w postaci...Misiacza. ;)
Okazuje się, że w okolicznym lesie Barenwald żyją miśki (nie wiem, czy na wolności czy w zagrodzie, ale widziałem tylko zdjęcia).
Po wdrapaniu się na wzniesienie asfaltową szosą przez Suckow wróciliśmy na nasze obozowisko.
Dzień oczywiście zakończyliśmy pływaniem w jeziorze i ucztą w namiocie-pawilonie, gdzie raczyliśmy się przyrządzoną przez Roberta polędwicą z grilla. No, nie tylko polędwicą... :) Tego dnia Basia również coś przejechała...3 km po campingu. ;)))
Największa niespodzianka czekała nas, gdy kładliśmy się spać.
Basia leżała już w środku i zapytała mnie, czemu rzuciłem kupę ciuchów na wewnętrzny namiot (mamy wpinany), bo sufit wygięty.
Mówię, że nic nie rzucałem i żeby dotknęła.
Nagle krzyk:
- Misiuuuuu!!! To się rusza!!!
Wszedłem do namiotu, a tam...rudy kocur, sierściuch jeden wśliznął się do środka i zrobił sobie hamak.
Nic sobie nie robił z mojej obecności ani świecenia w ślepia czołówką, wręcz pogardliwie zerknął na mnie, więc zawinąłem rękę w koc, by trzepnąć zwierza w zad.
Zawołałem Roberta, strąciłem intruza, ale wśliznął się między tropik a namiot i musiałem go pacnąć ponownie, by skierować go do wyjścia.
Tam Robert pogonił go na cztery wiatry. :)))
Wyjątkowa przygoda.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
17.76 km (12.00 km teren), czas: 00:59 h, avg:18.06 km/h,
prędkość maks: 47.00 km/hTemperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 419 (kcal)
Dzień 2. Objazd jeziora Plauer See.
Poniedziałek, 24 sierpnia 2015 | dodano: 31.08.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po porannej kąpieli w jeziorze przygotowaliśmy się na nieco dłuższą wycieczkę niż poprzedniego dnia.
Tym razem postanowiliśmy objechać jezioro Plauer See jadąc przez Alt Schwerin i Plau am See.
Grupa znika w oddali...
Jadąc zwykłymi drogami docieramy do malowniczego Lenz położonego tuż nad jeziorem.
Robert obwieszony babami. :)
Wiele tutejszych jezior połączonych jest szlakami żeglownymi i turyści z tego chętnie korzystają.
Można nawet wypożyczyć łódź-campera, na którą się wstawia własną przyczepę.
My natykamy się na ciekawostkę - dwie małe łodzie napędzane silnikami parowymi.
Są wyjątkowo ciche, a spodziewałem się odgłosu ciuchci. :)
Turyści oczywiście sączą serwowane na pokładzie drinki.
Stąd planujemy dotrzeć bezpośrednio do Alt Schwerin jadąc szlakiem terenowym wzdłuż brzegu jeziora, jednak tu oznakowanie pozostawia co nieco do życzenia i tym sposobem docieramy drogą asfaltową do Malchow, które choć malownicze, to dziś mieliśmy zamiar ominąć.
Dziewczyny jak zwykle nie przepuszczają okazji i czym prędzej zmierzają do budki z lodami.
Zawsze tak jest. :)))
W biurze informacji turystycznej kupujemy mapę szlaków, a ja pytam o trasę wyjazdową na Alt Schwerin.
Dostajemy wyraźne wskazówki i ruszamy malowniczymi uliczkami na północ.
Za miastem poruszamy się świetną asfaltową drogą dla rowerów, którą docieramy do szlaku leśnego.
Stoi przy nim zabytkowy krzyż, niestety nic nie wiem o jego historii.
W naprawdę niewielkim Alt Schwerin wyjątkowo ciekawie wygląda okazałe muzeum rolnictwa.
Na zdjęciu widać jeden z pierwszych traktorów parowych (lokomobila), który tak naprawdę jest
niczym innym jak parowozem na ogumionych kołach.
Jego wielkość jest imponująca, widać to po naszych odbiciach w szybie na jego tle.
Z Alt Schwerin zjeżdżamy na szutrowy szlak nadbrzeżny i przejeżdżając przez ładny camping (szlaki wiodą często przez ich teren) docieramy do skrzyżowania na Karow, skąd ruszamy pod wiatr na południe.
Tereny są tu niesamowicie malownicze.
Tuż przed Plau am See ze względu na swoje dolegliwości łapię taki kryzys, że odechciewa mi się jechać i toczę się 10 km/h, a na dokładkę zjeżdżamy na nadbrzeżny bardzo piaszczysty szlak.
Po drobnych zakupach w ALDI docieramy do mariny, gdzie zamawiamy po dużej czarnej kawie.
Siedzi się naprawdę relaksacyjnie, ale my mamy jeszcze do przejechania spory kawałek i chcemy choć rzucić okiem na Plau.
To kolejne miasteczko-perełka, szkoda że nie mamy dziś więcej czasu...
Po wyjechaniu z Plau czuję, że kawa w jakiś cudowny sposób przywróciła mnie do życia i kręcę, jak gdyby nigdy nie było kryzysu...a nawet mocniej. :)
W Silbermuehle zjeżdżamy z asfaltu na terenowy szlak nadbrzeżny, który bardzo nas urzeka.
Kto by pomyślał, że my miłośnicy równych gładkich nawierzchni z taką lubością będziemy poruszać się w terenie.
Inna sprawa, że widoki i klimat są tu niesamowite!
Fakt, że 5 km jedzie się dużo dłużej niż asfaltem, ale naprawdę warto.
Dodam jeszcze, że tereny nie są tu płaskie, za to co rusz jedzie się góra-dół-góra-dół.
Docieramy wreszcie do Bad Steuer położonego w lesie na północnym krańcu jeziora.
Stamtąd potwornie stromym podjazdem (kilkanaście %) powoli wdrapujemy się na szlak wiodący szosą do Zislow, gdzie mamy swoje obozowisko.
Szybki zjazd i wkrótce docieramy na miejsce.
Na zdjęciu widać dwóch profesjonalnie obutych i ubranych turystów, coś jak film "Głupi i głupszy". :)))
Tak naprawdę podjeżdżamy z Robertem na plażę, by popływać na deser w Plauer See, co stanowi świetne aktywne zakończenie tego fantastycznego dnia.
Po kąpieli oczywiście zasiadamy w pawiloniku do kolacji i uzupełniania elektrolitów za pomocą miejscowych produktów z miejscowości Luebz. ;)))
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1408 (kcal)
Tym razem postanowiliśmy objechać jezioro Plauer See jadąc przez Alt Schwerin i Plau am See.
Grupa znika w oddali...
Jadąc zwykłymi drogami docieramy do malowniczego Lenz położonego tuż nad jeziorem.
Robert obwieszony babami. :)
Wiele tutejszych jezior połączonych jest szlakami żeglownymi i turyści z tego chętnie korzystają.
Można nawet wypożyczyć łódź-campera, na którą się wstawia własną przyczepę.
My natykamy się na ciekawostkę - dwie małe łodzie napędzane silnikami parowymi.
Są wyjątkowo ciche, a spodziewałem się odgłosu ciuchci. :)
Turyści oczywiście sączą serwowane na pokładzie drinki.
Stąd planujemy dotrzeć bezpośrednio do Alt Schwerin jadąc szlakiem terenowym wzdłuż brzegu jeziora, jednak tu oznakowanie pozostawia co nieco do życzenia i tym sposobem docieramy drogą asfaltową do Malchow, które choć malownicze, to dziś mieliśmy zamiar ominąć.
Dziewczyny jak zwykle nie przepuszczają okazji i czym prędzej zmierzają do budki z lodami.
Zawsze tak jest. :)))
W biurze informacji turystycznej kupujemy mapę szlaków, a ja pytam o trasę wyjazdową na Alt Schwerin.
Dostajemy wyraźne wskazówki i ruszamy malowniczymi uliczkami na północ.
Za miastem poruszamy się świetną asfaltową drogą dla rowerów, którą docieramy do szlaku leśnego.
Stoi przy nim zabytkowy krzyż, niestety nic nie wiem o jego historii.
W naprawdę niewielkim Alt Schwerin wyjątkowo ciekawie wygląda okazałe muzeum rolnictwa.
Na zdjęciu widać jeden z pierwszych traktorów parowych (lokomobila), który tak naprawdę jest
niczym innym jak parowozem na ogumionych kołach.
Jego wielkość jest imponująca, widać to po naszych odbiciach w szybie na jego tle.
Z Alt Schwerin zjeżdżamy na szutrowy szlak nadbrzeżny i przejeżdżając przez ładny camping (szlaki wiodą często przez ich teren) docieramy do skrzyżowania na Karow, skąd ruszamy pod wiatr na południe.
Tereny są tu niesamowicie malownicze.
Tuż przed Plau am See ze względu na swoje dolegliwości łapię taki kryzys, że odechciewa mi się jechać i toczę się 10 km/h, a na dokładkę zjeżdżamy na nadbrzeżny bardzo piaszczysty szlak.
Po drobnych zakupach w ALDI docieramy do mariny, gdzie zamawiamy po dużej czarnej kawie.
Siedzi się naprawdę relaksacyjnie, ale my mamy jeszcze do przejechania spory kawałek i chcemy choć rzucić okiem na Plau.
To kolejne miasteczko-perełka, szkoda że nie mamy dziś więcej czasu...
Po wyjechaniu z Plau czuję, że kawa w jakiś cudowny sposób przywróciła mnie do życia i kręcę, jak gdyby nigdy nie było kryzysu...a nawet mocniej. :)
W Silbermuehle zjeżdżamy z asfaltu na terenowy szlak nadbrzeżny, który bardzo nas urzeka.
Kto by pomyślał, że my miłośnicy równych gładkich nawierzchni z taką lubością będziemy poruszać się w terenie.
Inna sprawa, że widoki i klimat są tu niesamowite!
Fakt, że 5 km jedzie się dużo dłużej niż asfaltem, ale naprawdę warto.
Dodam jeszcze, że tereny nie są tu płaskie, za to co rusz jedzie się góra-dół-góra-dół.
Docieramy wreszcie do Bad Steuer położonego w lesie na północnym krańcu jeziora.
Stamtąd potwornie stromym podjazdem (kilkanaście %) powoli wdrapujemy się na szlak wiodący szosą do Zislow, gdzie mamy swoje obozowisko.
Szybki zjazd i wkrótce docieramy na miejsce.
Na zdjęciu widać dwóch profesjonalnie obutych i ubranych turystów, coś jak film "Głupi i głupszy". :)))
Tak naprawdę podjeżdżamy z Robertem na plażę, by popływać na deser w Plauer See, co stanowi świetne aktywne zakończenie tego fantastycznego dnia.
Po kąpieli oczywiście zasiadamy w pawiloniku do kolacji i uzupełniania elektrolitów za pomocą miejscowych produktów z miejscowości Luebz. ;)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
64.90 km (30.00 km teren), czas: 04:41 h, avg:13.86 km/h,
prędkość maks: 50.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1408 (kcal)
Dzień 1. Camping Zislow i rekonesans nad Plauer See.
Niedziela, 23 sierpnia 2015 | dodano: 30.08.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią..., Mecklemburgische Seenplatte
Plany na tygodniowe wakacje na rowerze były naprawdę różne, ale ostatecznie zwyciężyła opcja pobytu pod namiotami na przepięknym Pojezierzu Meklemburskim (Mecklemburgische Seenplatte) oddalonym od Szczecina o zaledwie ok. 200 km. Pomijając fakt, że jest tu i fajnie i blisko, pewien wpływ miała tu też moja awaria kręgosłupa, która przyprawiała mnie o nieliche boleści, zwłaszcza w pozycji siedzącej. Turlanie się na przykład przez 1000 km nie wchodziło więc w grę.
W niedzielny poranek spotkaliśmy się z Marzeną i Robertem "Foxikami" i w dwa samochody ruszyliśmy na camping do Zislow nad jeziorem Plauer See.
Aby warunki były jak najlepsze, zabraliśmy ze sobą duże namioty, dużo wyposażenia i dodatkowo namiotowy pawilon, gdzie w dzień i wieczorem mieliśmy "bar", a w nocy trzymaliśmy rowery.
Tu zatrzymaliśmy się na postój przed Waren.
Obozowisko rozbite, jest nawet łóżko dla "Misiacza", aby nie piszczał z bólu przy siedzeniu, za co jestem ogromnie wdzięczny "Foxikom".
Po rozstawieniu namiotów było późno na poważną wycieczkę, więc pojechaliśmy na rekonesans po okolicy.
Rejon słynie z kaczek.
Najpierw na południe...
Potem na północ...
Nawet te kilka kilometrów zrobiło na nas wrażenie.
Tereny są nieskazitelnie czyste, woda krystaliczna, a okolica emanująca specyficznym klimatem.
Na campingu kameralnie, czysto, cicho i spokojnie (tu nie ma żadnych pijackich ryków do rana ani dudniącej muzyki czy nawalonych mięśniaków w "Beemkach"), a do tego dobra infrastruktura.
Zupełnie inny świat...
Na tym wyjeździe postanowiliśmy powygłupiać się i zobaczyć, co takiego ciekawego niektórzy widzą w fotkach typu "selfie". ;)))
Tak wyprzedzając fakty - te wszystkie większe jeziora zostały przez nas objechane (Mueritz dwa tygodnie wcześniej w czasie weekendu).
Widoki na Plauer See.
Po szybkim rekonesansie wróciliśmy na nasze obozowisko, by po wieczornym pływaniu w tym przepięknym jeziorze oddać się przyjemnościom kulinarnym. :)
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 220 (kcal)
W niedzielny poranek spotkaliśmy się z Marzeną i Robertem "Foxikami" i w dwa samochody ruszyliśmy na camping do Zislow nad jeziorem Plauer See.
Aby warunki były jak najlepsze, zabraliśmy ze sobą duże namioty, dużo wyposażenia i dodatkowo namiotowy pawilon, gdzie w dzień i wieczorem mieliśmy "bar", a w nocy trzymaliśmy rowery.
Tu zatrzymaliśmy się na postój przed Waren.
Obozowisko rozbite, jest nawet łóżko dla "Misiacza", aby nie piszczał z bólu przy siedzeniu, za co jestem ogromnie wdzięczny "Foxikom".
Po rozstawieniu namiotów było późno na poważną wycieczkę, więc pojechaliśmy na rekonesans po okolicy.
Rejon słynie z kaczek.
Najpierw na południe...
Potem na północ...
Nawet te kilka kilometrów zrobiło na nas wrażenie.
Tereny są nieskazitelnie czyste, woda krystaliczna, a okolica emanująca specyficznym klimatem.
Na campingu kameralnie, czysto, cicho i spokojnie (tu nie ma żadnych pijackich ryków do rana ani dudniącej muzyki czy nawalonych mięśniaków w "Beemkach"), a do tego dobra infrastruktura.
Zupełnie inny świat...
Na tym wyjeździe postanowiliśmy powygłupiać się i zobaczyć, co takiego ciekawego niektórzy widzą w fotkach typu "selfie". ;)))
Tak wyprzedzając fakty - te wszystkie większe jeziora zostały przez nas objechane (Mueritz dwa tygodnie wcześniej w czasie weekendu).
Widoki na Plauer See.
Po szybkim rekonesansie wróciliśmy na nasze obozowisko, by po wieczornym pływaniu w tym przepięknym jeziorze oddać się przyjemnościom kulinarnym. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
9.15 km (9.15 km teren), czas: 00:53 h, avg:10.36 km/h,
prędkość maks: 18.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 220 (kcal)
Z campingu Bellin (Ueckermunde). Dzień 2.
Niedziela, 9 sierpnia 2015 | dodano: 10.08.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
W niedzielę obudziłem się w naszym namiocie wcześnie rano (jak na mnie ;) ), czyli w okolicach godziny siódmej. Jeszcze poprzedniego dnia umówiłem się z Marzeną "Foxikową" i Piotrkiem "Bronikiem", że wyruszą rano ze Szczecina i dojadą do nas, by towarzyszyć nam w drodze powrotnej do Szczecina przez Ueckermunde, Torgelow i Pasewalk.
Ponieważ jednak zwijanie obozowiska poszło nam wyjątkowo sprawnie, a "eskorta" dopiero była w Hintersee (dobra godzina jazdy od Bellin), ruszyliśmy więc powoli na trasę, umawiając się na spotkanie w Imbissie w Torgelow nad rzeczką Uecker (Wkra), jeszcze przed wyjazdem z campingu zajeżdżając nad Zalew, by zobaczyć go w zupełnie innym świetle niż wczoraj.
Tymczasem w Ueckermunde zatrzymaliśmy się na pyszną kawę i ciastka, ponieważ tym razem nie braliśmy własnej kuchenki dochodząc do wniosku, że na jeden weekend nie ma to sensu.
Po tym drugim śniadanku potoczyliśmy się leniwie na Torgelow, by zgrać moment spotkania z Marzeną i Piotrkiem.
Trasa początkowo wiedzie asfaltem, jednak potem wjeżdża się na malowniczą drogę przez las.
Przed samym Torgelow odebraliśmy telefon od Marzeny, że "Bronik" Mistrz-Przewodnik pobłądził, nie odnalazł Imbissu, w którym był kilkakrotnie i obecnie ciągnie Marzenę w stronę Anklam ;))). Troszkę się chyba..."rozproszył". ;)))
Trzeba mieć niezły talent, by pobłądzić w Torgelow, bo metropolia to to z pewnością nie jest! ;)))
Na szczęście z każdego miejsca w mieścince widać wieżę kościoła i tam skierowałem i odnalazłem nasze zguby. ;)
Okazało się, że Imbiss nad rzeczką jest zamknięty, więc po cyknięciu fotki łodzi wkrzańskiej przed muzeum zaprowadziłem grupkę do "kebabowni" na ryneczku. Swego czasu tutejszy lahmacun nie posmakował nam, ale na próbę zamówiliśmy z Basią jednego na pół i ayran do popicia. Tym razem okazał się bardzo dobry i wart polecenia.
Jako wytrawny turysta powinienem doczytać, skąd się wzięła ta rzeźba.
Najwyraźniej jednak tym razem byłem półwytrawny, bo nie doczytałem. ;)
Znalezisko!
Ba, nawet dwa i znalazca. ;)
Rzeczka Uecker jest tak czysta i pełna ryb, że trudno było mi uwierzyć, że przebywam w czasach współczesnych.
Przez moment poczułem się tak, jak za czasów zasiedlania tych terenów przez plemię Wkrzan.
Mostek pieszo-rowerowy nad Wkrą.
Po posiłku ruszyliśmy znakomitą drogą rowerową w kierunku Pasewalku.
Wiatr wiał nam w plecy (i w wielkie sakwy), co sprawiało że jechało się wyjątkowo przyjemnie.
Przed samym Pasewalkiem odbiliśmy w boczną drogę na Krugsdorf, widoki fantastyczne, a do tego jeszcze rewelacyjna pogoda już bez śladu wczorajszego upału.
W Krugsdorf zatrzymaliśmy się nad jeziorem, by uzupełnić izotoniki i schłodzić się lodami.
Jadąc do Rothenklempenow natknęliśmy się na taką oto rodzinkę łabędzi pławiącą się w rowie melioracyjnym.
W samym Rothenklempenow zachciało nam się kawy, więc zajechaliśmy do miejscowego folwarku, ale okazało się, że wszystkie knajpki są pozamykane, więc pozostało nam liczyć na kawę w Loecknitz, do którego szybko mknęliśmy z wiatrem.
Widok z folwarku na kościół.
Tu również z początku spotkało nas rozczarowanie, bo w Niemczech w niedzielę prawie wszystko jest tu pozamykane.
W Loecknitz mieszka obecnie mnóstwo Polaków, więc to prawdopodobnie dlatego na wyjeździe z miasteczka natrafiliśmy na otwartą kawiarnię, prowadzoną zapewne przez polskiego właściciela.
Zakupiliśmy wyjątkowo pyszną kawę i lody po bardzo przyzwoitej cenie.
W tym czasie Piotrek zrobił zakupy w Netto.
Lenić nam się chciało, ale czas było jechać. Motywacją było przetestowanie niedawno zbudowanej drogi rowerowej wiodącej aż do samej granicy.
Coś fantastycznego, gładź asfaltu tak idealna, że mogłaby się po nocach jako koszmar śnić Krzyśkowi "Monterowi" (dla niewtajemniczonych - miłośnik jazdy po traktach leśnych, "skrótów" przez chaszcze i podobnych atrakcji ;)))).
Po przekroczeniu granicy w Lubieszynie przyszło nam już jechać dość ruchliwą drogą aż do Mierzyna, gdzie zaczyna się droga rowerowa (i w sumie zaraz kończy, ale zawsze to coś ;)).
Tam pożegnaliśmy Marzenę i wróciliśmy do domków.
Fantastyczny wyjazd w super towarzystwie, tylko szkoda że znowu taki krótki. :)
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1719 (kcal)
Ponieważ jednak zwijanie obozowiska poszło nam wyjątkowo sprawnie, a "eskorta" dopiero była w Hintersee (dobra godzina jazdy od Bellin), ruszyliśmy więc powoli na trasę, umawiając się na spotkanie w Imbissie w Torgelow nad rzeczką Uecker (Wkra), jeszcze przed wyjazdem z campingu zajeżdżając nad Zalew, by zobaczyć go w zupełnie innym świetle niż wczoraj.
Tymczasem w Ueckermunde zatrzymaliśmy się na pyszną kawę i ciastka, ponieważ tym razem nie braliśmy własnej kuchenki dochodząc do wniosku, że na jeden weekend nie ma to sensu.
Po tym drugim śniadanku potoczyliśmy się leniwie na Torgelow, by zgrać moment spotkania z Marzeną i Piotrkiem.
Trasa początkowo wiedzie asfaltem, jednak potem wjeżdża się na malowniczą drogę przez las.
Przed samym Torgelow odebraliśmy telefon od Marzeny, że "Bronik" Mistrz-Przewodnik pobłądził, nie odnalazł Imbissu, w którym był kilkakrotnie i obecnie ciągnie Marzenę w stronę Anklam ;))). Troszkę się chyba..."rozproszył". ;)))
Trzeba mieć niezły talent, by pobłądzić w Torgelow, bo metropolia to to z pewnością nie jest! ;)))
Na szczęście z każdego miejsca w mieścince widać wieżę kościoła i tam skierowałem i odnalazłem nasze zguby. ;)
Okazało się, że Imbiss nad rzeczką jest zamknięty, więc po cyknięciu fotki łodzi wkrzańskiej przed muzeum zaprowadziłem grupkę do "kebabowni" na ryneczku. Swego czasu tutejszy lahmacun nie posmakował nam, ale na próbę zamówiliśmy z Basią jednego na pół i ayran do popicia. Tym razem okazał się bardzo dobry i wart polecenia.
Jako wytrawny turysta powinienem doczytać, skąd się wzięła ta rzeźba.
Najwyraźniej jednak tym razem byłem półwytrawny, bo nie doczytałem. ;)
Znalezisko!
Ba, nawet dwa i znalazca. ;)
Rzeczka Uecker jest tak czysta i pełna ryb, że trudno było mi uwierzyć, że przebywam w czasach współczesnych.
Przez moment poczułem się tak, jak za czasów zasiedlania tych terenów przez plemię Wkrzan.
Mostek pieszo-rowerowy nad Wkrą.
Po posiłku ruszyliśmy znakomitą drogą rowerową w kierunku Pasewalku.
Wiatr wiał nam w plecy (i w wielkie sakwy), co sprawiało że jechało się wyjątkowo przyjemnie.
Przed samym Pasewalkiem odbiliśmy w boczną drogę na Krugsdorf, widoki fantastyczne, a do tego jeszcze rewelacyjna pogoda już bez śladu wczorajszego upału.
W Krugsdorf zatrzymaliśmy się nad jeziorem, by uzupełnić izotoniki i schłodzić się lodami.
Jadąc do Rothenklempenow natknęliśmy się na taką oto rodzinkę łabędzi pławiącą się w rowie melioracyjnym.
W samym Rothenklempenow zachciało nam się kawy, więc zajechaliśmy do miejscowego folwarku, ale okazało się, że wszystkie knajpki są pozamykane, więc pozostało nam liczyć na kawę w Loecknitz, do którego szybko mknęliśmy z wiatrem.
Widok z folwarku na kościół.
Tu również z początku spotkało nas rozczarowanie, bo w Niemczech w niedzielę prawie wszystko jest tu pozamykane.
W Loecknitz mieszka obecnie mnóstwo Polaków, więc to prawdopodobnie dlatego na wyjeździe z miasteczka natrafiliśmy na otwartą kawiarnię, prowadzoną zapewne przez polskiego właściciela.
Zakupiliśmy wyjątkowo pyszną kawę i lody po bardzo przyzwoitej cenie.
W tym czasie Piotrek zrobił zakupy w Netto.
Lenić nam się chciało, ale czas było jechać. Motywacją było przetestowanie niedawno zbudowanej drogi rowerowej wiodącej aż do samej granicy.
Coś fantastycznego, gładź asfaltu tak idealna, że mogłaby się po nocach jako koszmar śnić Krzyśkowi "Monterowi" (dla niewtajemniczonych - miłośnik jazdy po traktach leśnych, "skrótów" przez chaszcze i podobnych atrakcji ;)))).
Po przekroczeniu granicy w Lubieszynie przyszło nam już jechać dość ruchliwą drogą aż do Mierzyna, gdzie zaczyna się droga rowerowa (i w sumie zaraz kończy, ale zawsze to coś ;)).
Tam pożegnaliśmy Marzenę i wróciliśmy do domków.
Fantastyczny wyjazd w super towarzystwie, tylko szkoda że znowu taki krótki. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
85.00 km (10.00 km teren), czas: 05:24 h, avg:15.74 km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1719 (kcal)
Na camping Bellin (Ueckermunde). Dzień 1.
Sobota, 8 sierpnia 2015 | dodano: 10.08.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Tradycyjnie już w sobotę i niedzielę tzw. prognoza norweska na stronie yr.no zachowywała się jak dziewica i nie wiedziała czego chce.
A to deszcz, a to brak deszczu...i to wszystko TYLKO na weekend. My wiedzieliśmy czego chcemy.
Chcieliśmy założyć sakwy na rowery, zapakować namiot, śpiwory i inny sprzęt biwakowy i "na własnych kołach" dotoczyć się ze Szczecina do Niemiec na camping w Bellin koło Ueckermunde (chcieliśmy go przetestować, czy nadaje się na szybkie weekendowe wypady na rowerze).
Mimo wydziwiania prognoz zapadła decyzja, że jedziemy i w południe ruszyliśmy spod garażu w stronę Tanowa i Puszczy Wkrzańskiej.
Chwila na postój.
Upał był morderczy, do tego zaduch i duża wilgotność powietrza, więc nie powiem, żeby jazda była komfortowa, ale kto o tym teraz pamięta. ;)
Zatrzymywanie się na postoje nie było dobrym pomysłem w sensie termicznym, bo momentalnie robiliśmy się mokrzy.
Tu postój w Puszczy Wkrzańskiej.
Tym razem postanowiliśmy nie jechać przez Hintersee (zbyt męcząca trasa szutrowa jak na ten dzień, obciążenie i naszą "formę"), tylko nową drogą na Nowe Warpno, która jest idealnie gładka. Mimo to "noga nie podawała" tak czy siak.
Przed Nowym Warpnem skręciliśmy w lewo w puszczę, by trasą rowerową dotrzeć do Rieth.
Troszkę bagażu zawsze jest przy takich wyjazdach.
Tradycyjnie w Rieth zajechaliśmy do Imbissu na przepyszną bułkę Hackerle, kawę i "Radebergera".
Jest tam zawsze tak błogo, że gdyby tylko pani miała pole namiotowe, od razu byśmy rozstawili obozowisko. ;)
Tak jednak nie było, więc ruszyliśmy w kierunku Bellin, tymczasem na zachodzie zaczęły się kłębić groźne chmury.
Kiedy dotarliśmy do Bellin, nie spadła jednak nawet kropla deszczu, więc namiot rozstawiliśmy zupełnie na sucho.
Camping jest bardzo fajny, ceny przystępne, podłoże idealne pod namiot, sanitariaty czyste i jest położony nad samym Zalewem Szczecińskim.
W porównaniu z testowanym dwa lata temu takim sobie pobliskim campingiem w Grambin jest to klasa lub dwie wyżej.
Po rozstawieniu namiotu i przygotowaniu legowiska ruszyliśmy pustymi rowerami do pobliskiego Ueckermunde na małe zakupy i na lahmacun do znajomego Turka (niestety, przyjął ucznia i nie ma już tego smaku, na szczęście lahmacun zdecydowanie poprawił się w Torgelow ;) ).
Pomimo tego, że na zachodzie kłębiły się chmury, nie doszły do nas, a nawet świeciło u nas słońce.
Najfajniejszy moment to powrót, kiedy można było sobie z "Radebergerem" zasiąść na brzegu Zalewu i wpatrywać się w fale i chmury. :)
Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1432 (kcal)
A to deszcz, a to brak deszczu...i to wszystko TYLKO na weekend. My wiedzieliśmy czego chcemy.
Chcieliśmy założyć sakwy na rowery, zapakować namiot, śpiwory i inny sprzęt biwakowy i "na własnych kołach" dotoczyć się ze Szczecina do Niemiec na camping w Bellin koło Ueckermunde (chcieliśmy go przetestować, czy nadaje się na szybkie weekendowe wypady na rowerze).
Mimo wydziwiania prognoz zapadła decyzja, że jedziemy i w południe ruszyliśmy spod garażu w stronę Tanowa i Puszczy Wkrzańskiej.
Chwila na postój.
Upał był morderczy, do tego zaduch i duża wilgotność powietrza, więc nie powiem, żeby jazda była komfortowa, ale kto o tym teraz pamięta. ;)
Zatrzymywanie się na postoje nie było dobrym pomysłem w sensie termicznym, bo momentalnie robiliśmy się mokrzy.
Tu postój w Puszczy Wkrzańskiej.
Tym razem postanowiliśmy nie jechać przez Hintersee (zbyt męcząca trasa szutrowa jak na ten dzień, obciążenie i naszą "formę"), tylko nową drogą na Nowe Warpno, która jest idealnie gładka. Mimo to "noga nie podawała" tak czy siak.
Przed Nowym Warpnem skręciliśmy w lewo w puszczę, by trasą rowerową dotrzeć do Rieth.
Troszkę bagażu zawsze jest przy takich wyjazdach.
Tradycyjnie w Rieth zajechaliśmy do Imbissu na przepyszną bułkę Hackerle, kawę i "Radebergera".
Jest tam zawsze tak błogo, że gdyby tylko pani miała pole namiotowe, od razu byśmy rozstawili obozowisko. ;)
Tak jednak nie było, więc ruszyliśmy w kierunku Bellin, tymczasem na zachodzie zaczęły się kłębić groźne chmury.
Kiedy dotarliśmy do Bellin, nie spadła jednak nawet kropla deszczu, więc namiot rozstawiliśmy zupełnie na sucho.
Camping jest bardzo fajny, ceny przystępne, podłoże idealne pod namiot, sanitariaty czyste i jest położony nad samym Zalewem Szczecińskim.
W porównaniu z testowanym dwa lata temu takim sobie pobliskim campingiem w Grambin jest to klasa lub dwie wyżej.
Po rozstawieniu namiotu i przygotowaniu legowiska ruszyliśmy pustymi rowerami do pobliskiego Ueckermunde na małe zakupy i na lahmacun do znajomego Turka (niestety, przyjął ucznia i nie ma już tego smaku, na szczęście lahmacun zdecydowanie poprawił się w Torgelow ;) ).
Pomimo tego, że na zachodzie kłębiły się chmury, nie doszły do nas, a nawet świeciło u nas słońce.
Najfajniejszy moment to powrót, kiedy można było sobie z "Radebergerem" zasiąść na brzegu Zalewu i wpatrywać się w fale i chmury. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
74.00 km (10.00 km teren), czas: 04:34 h, avg:16.20 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1432 (kcal)
Waren (Müritz). Objazd jeziora. Dzień 2.
Niedziela, 2 sierpnia 2015 | dodano: 03.08.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Choć nie siedzieliśmy długo w nocy na namiotowej biesiadzie, a ja prawdę mówiąc urwałem się wcześniej, to i tak wstaliśmy dość późno.
Ponieważ moje samopoczucie po wygramoleniu się z namiotu było takie sobie (i złośliwców uprzedzam, że nie miało to nic wspólnego z poprzednim wieczorem), nasz dobry kolega "Bronik" szybko zaordynował mi pierwszą pomoc. :)))
Oczywiście rano nie korzystam z takich specyfików, więc zostawiłem sobie pomoc na wieczór. :)
Ponieważ przyjechaliśmy tylko na jedną noc, więc po śniadaniu, kąpieli i zwinięciu obozowiska wymeldowaliśmy się z campingu i zostawiliśmy samochody na darmowym campingu, po czym wskoczyliśmy na rowerki i ponownie popedałowaliśmy do Waren, tym razem na pyszne lody.
Objazd jeziora Muritz zaczęliśmy od lewej strony. Zamierzaliśmy tym razem jechać leśnym szutrowym szlakiem nadbrzeżnym, pozostawała tylko kwestia jak go znaleźć.
Tak się zagadaliśmy jednak, że...szlak się sam znalazł i zamiast jechać tak jak dotychczas nagle znaleźliśmy się w lesie.
Nie musieliśmy nawet wyciągać dopiero co zakupionych map.
W pewnym momencie wjeżdża się na kładkę, która prowadzi przez leśne rozlewiska.
W zasadzie to nie powinno się po niej jechać, ale byliśmy chyba jeszcze zaspani i nie zauważyliśmy znaku, że rowery należy prowadzić.
Uświadomiła nam to nadchodząca z przeciwka Niemka rykiem przypominającym filmy o Auschwitz:
- ABSTEIGEN !!!!!!!!!!!!!!!!
Choć miała rację, to sympatycznie to nie zabrzmiało, można było inaczej.
- Hande hoch !!! ;)))
Tym niemniej nie zraziliśmy się tym, bo okolica jest przepiękna.
Do miejscowości Klink cały czas jechaliśmy ubitą trasą leśną i bardzo dobrze, bo w południe upał sięgał 30 st.C.
W Klink tuż nad jeziorem znajduje się przepiękny pałac, który za każdym razem wywiera na nas ogromne wrażenie.
Krótki popas nad jeziorem.
Kolejny! :)
Po szybkiej przerwie ruszyliśmy dalej, bu dotrzeć do Sietow, gdzie w cieniu drzew...zrobiliśmy sobie kolejną przerwę...a czas leciał. ;)
Po dojechaniu do Roebel wpadliśmy na pomysł, by dla odmiany i dla zaoszczędzenia czasu przeprawić się statkiem na drugą stronę jeziora, ale niedorzeczna dla nas cena 17 EUR za osobę wybiła nam ten pomysł z głowy.
W Roebel jest schludna marina, gdzie można skorzystać z łazienki, więc po opłukaniu twarzy i napełnieniu bidonów ruszyliśmy dalej przez to malownicze miasteczko.
Oczywiście tradycyjnie musiałem zrobić sobie zdjęcie a la "Gladiator". ;)
Kierując się na Ludorf jechaliśmy tym razem nie szlakiem (jak ostatnio), ale 5 km gładziutką szosą mając wiatr w plecy, co pozwoliło nam zaoszczędzić sporo czasu.
Niesamowity w kształcie kościół w Ludorf, którego...dziś nie oglądaliśmy ("po co, przecież już go widzieliśmy w tamtym roku"). ;)))))
Przez Vipperow dotarliśmy na południowy kraniec jeziora i po pokonaniu przesmyku wjechaliśmy do Rechlin, gdzie w znanym nam już Imbissie zatrzymaliśmy się na przepyszne lody i kawę.
Kiedy reszta grupy zmierzała naprzód, ja zatrzymałem się na chwilę w Bolter Muehle, by uwiecznić miejscowy młyn.
Po dojechaniu do Boek wjechaliśmy w lasy okalające Park Narodowy Muritz.
Jest tam przepięknie!
Po zamknięciu w Waren pętli wokół jeziora przed powrotem do domu ponownie zajechaliśmy do portu na lahmacun i lody.
Marina w Waren i wspólna fotka (bez Marzeny) i...
...czas wracać do Szczecina.
Chciałoby się zostać na dłużej, ale też Szczecin ma tę zaletę, że mamy do Niemiec tak blisko (10-15 km) i zawsze można to powtórzyć.
Dla zainteresowanych poniżej podaję linki do poprzednich wyjazdów do Waren, każdy wnosi coś nowego, możemy tu wracać co rusz, bo warto!
http://misiacz.bikestats.pl/784637,Mueritz-National-Park-z-przygodami.html
http://misiacz.bikestats.pl/933250,Z-Waren-dookola-jeziora-Mueritz-Park-Narodowy-Mueritz.html
http://misiacz.bikestats.pl/1192692,Mueritz-Mueritz-Mueritz.html
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1781 (kcal)
Ponieważ moje samopoczucie po wygramoleniu się z namiotu było takie sobie (i złośliwców uprzedzam, że nie miało to nic wspólnego z poprzednim wieczorem), nasz dobry kolega "Bronik" szybko zaordynował mi pierwszą pomoc. :)))
Oczywiście rano nie korzystam z takich specyfików, więc zostawiłem sobie pomoc na wieczór. :)
Ponieważ przyjechaliśmy tylko na jedną noc, więc po śniadaniu, kąpieli i zwinięciu obozowiska wymeldowaliśmy się z campingu i zostawiliśmy samochody na darmowym campingu, po czym wskoczyliśmy na rowerki i ponownie popedałowaliśmy do Waren, tym razem na pyszne lody.
Objazd jeziora Muritz zaczęliśmy od lewej strony. Zamierzaliśmy tym razem jechać leśnym szutrowym szlakiem nadbrzeżnym, pozostawała tylko kwestia jak go znaleźć.
Tak się zagadaliśmy jednak, że...szlak się sam znalazł i zamiast jechać tak jak dotychczas nagle znaleźliśmy się w lesie.
Nie musieliśmy nawet wyciągać dopiero co zakupionych map.
W pewnym momencie wjeżdża się na kładkę, która prowadzi przez leśne rozlewiska.
W zasadzie to nie powinno się po niej jechać, ale byliśmy chyba jeszcze zaspani i nie zauważyliśmy znaku, że rowery należy prowadzić.
Uświadomiła nam to nadchodząca z przeciwka Niemka rykiem przypominającym filmy o Auschwitz:
- ABSTEIGEN !!!!!!!!!!!!!!!!
Choć miała rację, to sympatycznie to nie zabrzmiało, można było inaczej.
- Hande hoch !!! ;)))
Tym niemniej nie zraziliśmy się tym, bo okolica jest przepiękna.
Do miejscowości Klink cały czas jechaliśmy ubitą trasą leśną i bardzo dobrze, bo w południe upał sięgał 30 st.C.
W Klink tuż nad jeziorem znajduje się przepiękny pałac, który za każdym razem wywiera na nas ogromne wrażenie.
Krótki popas nad jeziorem.
Kolejny! :)
Po szybkiej przerwie ruszyliśmy dalej, bu dotrzeć do Sietow, gdzie w cieniu drzew...zrobiliśmy sobie kolejną przerwę...a czas leciał. ;)
Po dojechaniu do Roebel wpadliśmy na pomysł, by dla odmiany i dla zaoszczędzenia czasu przeprawić się statkiem na drugą stronę jeziora, ale niedorzeczna dla nas cena 17 EUR za osobę wybiła nam ten pomysł z głowy.
W Roebel jest schludna marina, gdzie można skorzystać z łazienki, więc po opłukaniu twarzy i napełnieniu bidonów ruszyliśmy dalej przez to malownicze miasteczko.
Oczywiście tradycyjnie musiałem zrobić sobie zdjęcie a la "Gladiator". ;)
Kierując się na Ludorf jechaliśmy tym razem nie szlakiem (jak ostatnio), ale 5 km gładziutką szosą mając wiatr w plecy, co pozwoliło nam zaoszczędzić sporo czasu.
Niesamowity w kształcie kościół w Ludorf, którego...dziś nie oglądaliśmy ("po co, przecież już go widzieliśmy w tamtym roku"). ;)))))
Przez Vipperow dotarliśmy na południowy kraniec jeziora i po pokonaniu przesmyku wjechaliśmy do Rechlin, gdzie w znanym nam już Imbissie zatrzymaliśmy się na przepyszne lody i kawę.
Kiedy reszta grupy zmierzała naprzód, ja zatrzymałem się na chwilę w Bolter Muehle, by uwiecznić miejscowy młyn.
Po dojechaniu do Boek wjechaliśmy w lasy okalające Park Narodowy Muritz.
Jest tam przepięknie!
Po zamknięciu w Waren pętli wokół jeziora przed powrotem do domu ponownie zajechaliśmy do portu na lahmacun i lody.
Marina w Waren i wspólna fotka (bez Marzeny) i...
...czas wracać do Szczecina.
Chciałoby się zostać na dłużej, ale też Szczecin ma tę zaletę, że mamy do Niemiec tak blisko (10-15 km) i zawsze można to powtórzyć.
Dla zainteresowanych poniżej podaję linki do poprzednich wyjazdów do Waren, każdy wnosi coś nowego, możemy tu wracać co rusz, bo warto!
http://misiacz.bikestats.pl/784637,Mueritz-National-Park-z-przygodami.html
http://misiacz.bikestats.pl/933250,Z-Waren-dookola-jeziora-Mueritz-Park-Narodowy-Mueritz.html
http://misiacz.bikestats.pl/1192692,Mueritz-Mueritz-Mueritz.html
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
85.52 km (50.00 km teren), czas: 05:27 h, avg:15.69 km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1781 (kcal)
Waren (Müritz). Przyjazd na camping. Dzień 1.
Sobota, 1 sierpnia 2015 | dodano: 03.08.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Przez kilka ostatnich tygodni nie mogliśmy zebrać się na weekendowy wyjazd nad jezioro Müritz (największe śródlądowe jezioro Niemiec objęte patronatem UNESCO) ze względu na opady, które upierdliwie pojawiały się właśnie w weekendy.
Kiedy pogoda się poprawiła, okazało się że ze względu na różne obowiązki służbowe możemy jechać nie w piątek wieczorem, a w sobotę. Tak też zrobiliśmy i o godzinie 16:30 ja i Basia ruszyliśmy wraz z Piotrkiem "Bronikiem" w kierunku Loecknitz, gdzie umówiliśmy się z Marzeną i Robertem "Foxikami". Mimo, że dystans nie jest duży (160 km), a ok. 50 km przemierza się autostradą, to i tak dojazd zajmuje ok. 2 godzin.
Po zameldowaniu się na campingu Ecktannen w miarę możliwości szybko rozstawiliśmy obozowisko, by potem udać się na bardzo krótką wieczorną wycieczkę do przepięknego (!!!) Waren.
Tym razem wzięliśmy małe namioty, za to "Foxiki" zabrały wielki pawilon, więc było gdzie w nocy posiedzieć przy małym co-nieco.
W drodze do Waren zatrzymałem się, by wydoić drewnianą krowę.
Jaka krowa - takie mleko. ;)
Tak prezentuje się jezioro Müritz o zachodzie słońca (zdjęcie Basi).
Po przejechaniu przez przepiękną marinę (niczym na południu Europy) zafundowaliśmy sobie jeden z najlepszych lahmacun'ów, jakiem do tej pory jedliśmy w Niemczech.
Wycieczka nie miała być dziś długa. Mieliśmy ochotę jedynie na małą przejażdżkę, lahmacun i wieczorne pogawędki w pawilonie. Objazd tego ogromnego jeziora (85 km) zaplanowaliśmy na jutro.
Wieczorem w pawilonie zrobiło się nieco chłodno, więc Marzena opatuliła "Misiacza" w barana jakiegoś (zdjęcie Marzeny). ;)))
Dla zainteresowanych poniżej podaję linki do poprzednich wyjazdów do Waren, każdy wnosi coś nowego, możemy tu wracać co rusz, bo warto!
http://misiacz.bikestats.pl/784637,Mueritz-National-Park-z-przygodami.html
http://misiacz.bikestats.pl/933250,Z-Waren-dookola-jeziora-Mueritz-Park-Narodowy-Mueritz.html
http://misiacz.bikestats.pl/1192692,Mueritz-Mueritz-Mueritz.html
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 150 (kcal)
Kiedy pogoda się poprawiła, okazało się że ze względu na różne obowiązki służbowe możemy jechać nie w piątek wieczorem, a w sobotę. Tak też zrobiliśmy i o godzinie 16:30 ja i Basia ruszyliśmy wraz z Piotrkiem "Bronikiem" w kierunku Loecknitz, gdzie umówiliśmy się z Marzeną i Robertem "Foxikami". Mimo, że dystans nie jest duży (160 km), a ok. 50 km przemierza się autostradą, to i tak dojazd zajmuje ok. 2 godzin.
Po zameldowaniu się na campingu Ecktannen w miarę możliwości szybko rozstawiliśmy obozowisko, by potem udać się na bardzo krótką wieczorną wycieczkę do przepięknego (!!!) Waren.
Tym razem wzięliśmy małe namioty, za to "Foxiki" zabrały wielki pawilon, więc było gdzie w nocy posiedzieć przy małym co-nieco.
W drodze do Waren zatrzymałem się, by wydoić drewnianą krowę.
Jaka krowa - takie mleko. ;)
Tak prezentuje się jezioro Müritz o zachodzie słońca (zdjęcie Basi).
Po przejechaniu przez przepiękną marinę (niczym na południu Europy) zafundowaliśmy sobie jeden z najlepszych lahmacun'ów, jakiem do tej pory jedliśmy w Niemczech.
Wycieczka nie miała być dziś długa. Mieliśmy ochotę jedynie na małą przejażdżkę, lahmacun i wieczorne pogawędki w pawilonie. Objazd tego ogromnego jeziora (85 km) zaplanowaliśmy na jutro.
Wieczorem w pawilonie zrobiło się nieco chłodno, więc Marzena opatuliła "Misiacza" w barana jakiegoś (zdjęcie Marzeny). ;)))
Dla zainteresowanych poniżej podaję linki do poprzednich wyjazdów do Waren, każdy wnosi coś nowego, możemy tu wracać co rusz, bo warto!
http://misiacz.bikestats.pl/784637,Mueritz-National-Park-z-przygodami.html
http://misiacz.bikestats.pl/933250,Z-Waren-dookola-jeziora-Mueritz-Park-Narodowy-Mueritz.html
http://misiacz.bikestats.pl/1192692,Mueritz-Mueritz-Mueritz.html
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
9.52 km (0.00 km teren), czas: 00:36 h, avg:15.87 km/h,
prędkość maks: 25.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 150 (kcal)
Do mariny w Moenkebude.
Niedziela, 26 lipca 2015 | dodano: 26.07.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wypadzik z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" do mariny w Moenkebude z Rieth przez Ueckermunde.
W "Imbisiku" w Rieth spotkaliśmy Marzenę i Ewę.
Zajadaliśmy się "fiszbułami".
Po prawej specjalna specjalność o specjalnym smaku: Hackerle.
Wygląda jak wymiociny, ale jest to przepyszne!
Droga rowerowa do Warsin.
Przed Uekcermunde zatrzymaliśmy się w Bellin na rekonesans miejscowego campingu.
Jak na poziom niemieckich campingów na razie to rewelacja!
Wprawdzie i tu jak nigdzie w Europie płaci się monetami za prysznic, ale nie ma co narzekać.
Przejeżdżamy przez Ueckermunde i kierujemy się na Moenkebude.
Tymczasem tutaj trwa jakiś festyn.
Docieramy do mariny w Moenkebude.
Wracając przez Ueckermunde...
...tradycyjnie zajeżdżamy do znajomego Turka do "Uecker 66" na lahmacun.
Wracamy z Rieth po załadowaniu rowerów na samochód.
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1099 (kcal)
W "Imbisiku" w Rieth spotkaliśmy Marzenę i Ewę.
Zajadaliśmy się "fiszbułami".
Po prawej specjalna specjalność o specjalnym smaku: Hackerle.
Wygląda jak wymiociny, ale jest to przepyszne!
Droga rowerowa do Warsin.
Przed Uekcermunde zatrzymaliśmy się w Bellin na rekonesans miejscowego campingu.
Jak na poziom niemieckich campingów na razie to rewelacja!
Wprawdzie i tu jak nigdzie w Europie płaci się monetami za prysznic, ale nie ma co narzekać.
Przejeżdżamy przez Ueckermunde i kierujemy się na Moenkebude.
Tymczasem tutaj trwa jakiś festyn.
Docieramy do mariny w Moenkebude.
Wracając przez Ueckermunde...
...tradycyjnie zajeżdżamy do znajomego Turka do "Uecker 66" na lahmacun.
Wracamy z Rieth po załadowaniu rowerów na samochód.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
54.60 km (10.00 km teren), czas: 03:16 h, avg:16.71 km/h,
prędkość maks: 33.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1099 (kcal)
Uzdrowisko Bad Freienwalde...czy to aby nie Francja? ;)
Niedziela, 19 lipca 2015 | dodano: 19.07.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Pogoda dosadnie zweryfikowała nasze weekendowe plany rowerowe, ponieważ w miejscu do którego planowaliśmy jechać z Marzeną i Robertem "Foxikami' zapowiadano niemożebne opady.
Wstaliśmy rano bez pomysłu na dzień, aż tu nagle...BUM...MAM !!!
Przypomniały mi się wycieczki po trasach wokół przepięknego uzdrowiska Bad Freienwalde na południe od Schwedt.
Szybko zerknąłem na prognozy - bez opadów, a nawet możliwość przejaśnień!
Następnie dla zaplanowania trasy szybko zerknąłem w poprzednie relacje:
http://misiacz.bikestats.pl/593720,Do-uzdrowiska-Bad-Freienwalde.html
http://misiacz.bikestats.pl/713448,Uzdrowisko-Bad-Freienwalde-prom-bocznokolowy-i-inne-atrakcje.html
Na pomysł wpadłem późno, więc wykombinowałem trasę nie na 80 km, a na 60 km.
Zapakowaliśmy rowery na "Foxikomobil" i "pomknęliśmy" ;) autostradą w kierunku Oderbergu.
Widok przez szyberdach. ;)
Po godzinie 13:00 zdejmowaliśmy już rowery na miejscowym parkingu.
Choć nie padało, to jednak było szaro.
Ruszamy do Bad Freienwalde objazdem przez Bralitz.
To trasa równoległa do drogi głównej, a choć nawierzchnia nieco gorsza to ruch zdecydowanie mniejszy, do tego ładne zielone jeziorko i sporo lasów.
Przed Bad Freienwalde wjeżdżamy na drogę dla rowerów i docieramy do malowniczego centrum (choć jak widać z powyższych relacji, w słońcu jest zdecydowanie bardziej malownicze).
Zwiedzamy kościół, po czym kierujemy się w stronę lodziarni.
Basia i Marzena takich okazji nie odpuszczają. ;)
Miejscowy ratusz (?).
Ciekawy mural namalowany na ścianie jednej z kamienic.
Fontanna.
Ktoś ma bardzo ciekawie urządzony dach.
Opuszczamy piękne miasteczko i docieramy do miejscowości, która nazywa się ... Fabryka Cukru. :)
A teraz wracam do tytułu.
Otóż w okolicy napotykamy wiele miejscowości o francusko brzmiących nazwach.
Oprócz tej na poniższym zdjęciu są jeszcze takie jak Vevais czy Beauregard, choć bliżej Wriezen i teraz przez nie jechaliśmy.
Zaintrygowało mnie, skąd w Brandenburgii takie nazwy.
Otóż okazuje się, że wiele wieków temu, jakiś czas po wojnie trzydziestoletniej miało tu miejsce osadnictwo emigrantów z francuskojęzycznej części Szwajcarii.
Poniższe zdjęcie z poprzedniego wyjazdu przedstawia rzeźbę dokumentującą podróż osadników do Niemiec.
Oto krótka wzmianka ze strony http://www.brandenburgia.pl/land/historia
"Dynastia Hohenzollernów odegrała najważniejszą rolę w historii Brandenburgii oraz Prus. Władzę w Marchii Brandenburskiej przejęli w 1415 roku i utrzymali aż do końca I wojny światowej. Jednym z ważniejszych i zarazem tragiczniejszych wydarzeń na terenie Brandenburgii była wojna trzydziestoletnia, która doprowadziła do ogromnego spustoszenia terenów Brandenburgii. W końcowej fazie tego konfliktu, władzę przejął Fryderyk Wilhelm, zwany później Wielkim Elektorem. Sprowadzanie nowych osadników, przede wszystkim hugenotów z Francji, ale również osadników z takich krajów jak Holandia, Szwajcaria i innych, przyczyniło się do rozwoju handlu i rzemiosła, a tym samym do wzmocnienia państwa.
Wraz z wydaniem edyktu tolerancyjnego w 1685 r., znanego pod nazwą Edyktu Poczdamskiego, przyznane zostały imigrantom liczne prawa, w tym prawo do swobodnego praktykowania swojej religii. "
Tymczasem pchani silnym wiatrem docieramy do trasy Odra-Nysa w punkcie zwanym Zollbruecke - więcej o mojej i Basi wyprawie tą trasą na: Wyprawa Odra-Nysa
Dawny most kolejowy łączący Niemcy i Polskę.
Nieczynny od wojny, a władze od lat nie mogą się dogadać, choć planowane było puszczenie po nim drogi rowerowej do Siekierek.
Tym razem wiatr wieje nam mocno w twarz i Basia chowa się za moim tylnym kołem.
Prędkość nie przekracza 17 - 18 km/h.
Tymczasem pojawia się słońce i wiatr powoli słabnie.
Widoki jak zawsze przepiękne, choć jest to ta bardziej monotonna część szlaku (w porównaniu z częścią południową).
Docieramy pod Hohenwutzen i kierujemy się do Oderbergu przez Altgliezen.
Trasa malowniczo wije się pod wzgórzami.
Za Schiffmuehle wracamy na znaną nam już drogę przez Bralitz i po godzinie 18:00 docieramy do Oderbergu gdzie jeszcze cykam fotkę statku "RIESA", który ostatnio robił za kawiarnię, ale dziś jest jest tu pusto.
Ładujemy rowery, robimy zakupy w "Netto" i wracamy do Szczecina.
Choć nie udał się inny wyjazd, to ten na pewno był równie ciekawy i wynagrodził "stratę". ;)
Temperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1225 (kcal)
Wstaliśmy rano bez pomysłu na dzień, aż tu nagle...BUM...MAM !!!
Przypomniały mi się wycieczki po trasach wokół przepięknego uzdrowiska Bad Freienwalde na południe od Schwedt.
Szybko zerknąłem na prognozy - bez opadów, a nawet możliwość przejaśnień!
Następnie dla zaplanowania trasy szybko zerknąłem w poprzednie relacje:
http://misiacz.bikestats.pl/593720,Do-uzdrowiska-Bad-Freienwalde.html
http://misiacz.bikestats.pl/713448,Uzdrowisko-Bad-Freienwalde-prom-bocznokolowy-i-inne-atrakcje.html
Na pomysł wpadłem późno, więc wykombinowałem trasę nie na 80 km, a na 60 km.
Zapakowaliśmy rowery na "Foxikomobil" i "pomknęliśmy" ;) autostradą w kierunku Oderbergu.
Widok przez szyberdach. ;)
Po godzinie 13:00 zdejmowaliśmy już rowery na miejscowym parkingu.
Choć nie padało, to jednak było szaro.
Ruszamy do Bad Freienwalde objazdem przez Bralitz.
To trasa równoległa do drogi głównej, a choć nawierzchnia nieco gorsza to ruch zdecydowanie mniejszy, do tego ładne zielone jeziorko i sporo lasów.
Przed Bad Freienwalde wjeżdżamy na drogę dla rowerów i docieramy do malowniczego centrum (choć jak widać z powyższych relacji, w słońcu jest zdecydowanie bardziej malownicze).
Zwiedzamy kościół, po czym kierujemy się w stronę lodziarni.
Basia i Marzena takich okazji nie odpuszczają. ;)
Miejscowy ratusz (?).
Ciekawy mural namalowany na ścianie jednej z kamienic.
Fontanna.
Ktoś ma bardzo ciekawie urządzony dach.
Opuszczamy piękne miasteczko i docieramy do miejscowości, która nazywa się ... Fabryka Cukru. :)
A teraz wracam do tytułu.
Otóż w okolicy napotykamy wiele miejscowości o francusko brzmiących nazwach.
Oprócz tej na poniższym zdjęciu są jeszcze takie jak Vevais czy Beauregard, choć bliżej Wriezen i teraz przez nie jechaliśmy.
Zaintrygowało mnie, skąd w Brandenburgii takie nazwy.
Otóż okazuje się, że wiele wieków temu, jakiś czas po wojnie trzydziestoletniej miało tu miejsce osadnictwo emigrantów z francuskojęzycznej części Szwajcarii.
Poniższe zdjęcie z poprzedniego wyjazdu przedstawia rzeźbę dokumentującą podróż osadników do Niemiec.
Oto krótka wzmianka ze strony http://www.brandenburgia.pl/land/historia
"Dynastia Hohenzollernów odegrała najważniejszą rolę w historii Brandenburgii oraz Prus. Władzę w Marchii Brandenburskiej przejęli w 1415 roku i utrzymali aż do końca I wojny światowej. Jednym z ważniejszych i zarazem tragiczniejszych wydarzeń na terenie Brandenburgii była wojna trzydziestoletnia, która doprowadziła do ogromnego spustoszenia terenów Brandenburgii. W końcowej fazie tego konfliktu, władzę przejął Fryderyk Wilhelm, zwany później Wielkim Elektorem. Sprowadzanie nowych osadników, przede wszystkim hugenotów z Francji, ale również osadników z takich krajów jak Holandia, Szwajcaria i innych, przyczyniło się do rozwoju handlu i rzemiosła, a tym samym do wzmocnienia państwa.
Wraz z wydaniem edyktu tolerancyjnego w 1685 r., znanego pod nazwą Edyktu Poczdamskiego, przyznane zostały imigrantom liczne prawa, w tym prawo do swobodnego praktykowania swojej religii. "
Tymczasem pchani silnym wiatrem docieramy do trasy Odra-Nysa w punkcie zwanym Zollbruecke - więcej o mojej i Basi wyprawie tą trasą na: Wyprawa Odra-Nysa
Dawny most kolejowy łączący Niemcy i Polskę.
Nieczynny od wojny, a władze od lat nie mogą się dogadać, choć planowane było puszczenie po nim drogi rowerowej do Siekierek.
Tym razem wiatr wieje nam mocno w twarz i Basia chowa się za moim tylnym kołem.
Prędkość nie przekracza 17 - 18 km/h.
Tymczasem pojawia się słońce i wiatr powoli słabnie.
Widoki jak zawsze przepiękne, choć jest to ta bardziej monotonna część szlaku (w porównaniu z częścią południową).
Docieramy pod Hohenwutzen i kierujemy się do Oderbergu przez Altgliezen.
Trasa malowniczo wije się pod wzgórzami.
Za Schiffmuehle wracamy na znaną nam już drogę przez Bralitz i po godzinie 18:00 docieramy do Oderbergu gdzie jeszcze cykam fotkę statku "RIESA", który ostatnio robił za kawiarnię, ale dziś jest jest tu pusto.
Ładujemy rowery, robimy zakupy w "Netto" i wracamy do Szczecina.
Choć nie udał się inny wyjazd, to ten na pewno był równie ciekawy i wynagrodził "stratę". ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
61.00 km (0.00 km teren), czas: 03:26 h, avg:17.77 km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:25.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1225 (kcal)
Sakwiarsko: Leśniczówka Piasek dzień 2
Niedziela, 12 lipca 2015 | dodano: 13.07.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Budzę się rano o godzinie 6:10 i zupełnie nie chce mi się spać, za to reszta pochrapuje w najlepsze, no bo czemu nie.
Pewnie warto byłoby wyjechać wcześniej, bo na popołudnie zapowiadane są opady deszczu, ale w końcu to jest rodzaj urlopu i nikt nikogo z łóżka zrywać nie zamierza.
Na szczęście wiedzieliśmy o tym i jesteśmy dobrze przygotowani na deszcz.
Po śniadaniu i przygotowaniu napojów i prowiantu na drogę Basia rusza z 15-minutowym wyprzedzeniem, by spokojnie zmagać się z wczorajszym pięciokilometrowym zjazdem, który niestety dziś jest podjazdem.
Ja czekam na Piotrka, który słowo "urlop" wziął sobie bardzo dosłownie do serca. ;)))
Żegnamy się z Panią Dorotą, ostatni rzut oka na Bustera i tarzającego się kota i po godzinie 11:00 ruszamy.
Oj, czemu tak krótko tu byliśmy...
Wspinamy się przez lasy Cedyńskiego Parku Krajobrazowego, po czym docieramy do Basi oczekującej na nas przy zjeździe do Doliny Miłości, więcej na: http://www.dolinamilosci.pl
Okazuje się, że dotarła tu dosłownie przed chwilą.
Choć wg tzw. "prognozy norweskiej" już leje, to wielokrotne "Tańce Słońca" odsunęły deszcz o kilka godzin, więc nadal możemy cieszyć się słońcem.
Mkniemy ostrym zjazdem w kierunku Odry, gdzie osiągam bez pedałowania skromne 52 km/h.
Basia i Piotrek rozsądniej niż ja jadą "na hamulcach".
Zatrzymujemy się na mały popasik w wiacie przy Dolinie Miłości.
Piotrek próbuje nam ze wzgórza widokowego zrobić fotkę, ale nie za bardzo są warunki.
Po posiłku docieramy szutrową drogą do Krajnika Dolnego, gdzie przekraczamy granicę.
Nie wjeżdżamy już do Schwedt, tylko drogą alternatywną docieramy do wiaty we Friedrichsthal na popasik.
Spędzamy tam ok. 20 minut, po czym ruszamy do Gartz...na kawę, lody i ciasto. ;)
Tym razem testujemy inny ogródek. Jest super!
Kawa, ciasto i lody przepyszne i w rozsądnej cenie, a pani sympatyczna i na dodatek mówi po polsku.
Ogródek pięknie urządzony, co ciekawe jest to ogródek pozyskany z naszego szczecińskiego browaru "Bosman". ;)
Czy to nadal Niemcy? ;)
Kiedy kończymy pić kawę, na parasole spadają pierwsze krople deszczu i wiemy już, że więcej z "Tańca Słońca" wycisnąć się nie da (i tak zyskaliśmy kilka godzin).
Zabezpieczamy bagaże, wkładamy peleryny przeciwdeszczowe i ruszamy w kierunku Mescherin.
Na szczęście nie jest to jakiś rzęsisty opad.
Na szczycie podjazdu w Staffelde "Bronik" cyka nam kolejną fotkę, ale obiektyw zaparowany i jest jaka jest.
Na granicy deszcz ustaje, więc zdejmujemy peleryny i ruszamy.
W tym momencie deszcz zaczyna padać ponownie, więc decydujemy się jechać "ofoliowani" już do samego celu.
Przed nami jakieś 20 km, ale o dziwo odczuwamy jakąś przyjemność z tej odmiany pogodowej.
Największy paradoks tej części wyjazdu: najmocniejszy opad łapie nas ledwie 1,5 km od domu, ale teraz to już bez znaczenia.
Zresztą, dzięki pelerynce-namiociku jestem zupełnie suchy, może buty lekko wilgotne, ale i tak już wchodzę do domu.
Fantastyczny wyjazd!!!
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1360 (kcal)
Pewnie warto byłoby wyjechać wcześniej, bo na popołudnie zapowiadane są opady deszczu, ale w końcu to jest rodzaj urlopu i nikt nikogo z łóżka zrywać nie zamierza.
Na szczęście wiedzieliśmy o tym i jesteśmy dobrze przygotowani na deszcz.
Po śniadaniu i przygotowaniu napojów i prowiantu na drogę Basia rusza z 15-minutowym wyprzedzeniem, by spokojnie zmagać się z wczorajszym pięciokilometrowym zjazdem, który niestety dziś jest podjazdem.
Ja czekam na Piotrka, który słowo "urlop" wziął sobie bardzo dosłownie do serca. ;)))
Żegnamy się z Panią Dorotą, ostatni rzut oka na Bustera i tarzającego się kota i po godzinie 11:00 ruszamy.
Oj, czemu tak krótko tu byliśmy...
Wspinamy się przez lasy Cedyńskiego Parku Krajobrazowego, po czym docieramy do Basi oczekującej na nas przy zjeździe do Doliny Miłości, więcej na: http://www.dolinamilosci.pl
Okazuje się, że dotarła tu dosłownie przed chwilą.
Choć wg tzw. "prognozy norweskiej" już leje, to wielokrotne "Tańce Słońca" odsunęły deszcz o kilka godzin, więc nadal możemy cieszyć się słońcem.
Mkniemy ostrym zjazdem w kierunku Odry, gdzie osiągam bez pedałowania skromne 52 km/h.
Basia i Piotrek rozsądniej niż ja jadą "na hamulcach".
Zatrzymujemy się na mały popasik w wiacie przy Dolinie Miłości.
Piotrek próbuje nam ze wzgórza widokowego zrobić fotkę, ale nie za bardzo są warunki.
Po posiłku docieramy szutrową drogą do Krajnika Dolnego, gdzie przekraczamy granicę.
Nie wjeżdżamy już do Schwedt, tylko drogą alternatywną docieramy do wiaty we Friedrichsthal na popasik.
Spędzamy tam ok. 20 minut, po czym ruszamy do Gartz...na kawę, lody i ciasto. ;)
Tym razem testujemy inny ogródek. Jest super!
Kawa, ciasto i lody przepyszne i w rozsądnej cenie, a pani sympatyczna i na dodatek mówi po polsku.
Ogródek pięknie urządzony, co ciekawe jest to ogródek pozyskany z naszego szczecińskiego browaru "Bosman". ;)
Czy to nadal Niemcy? ;)
Kiedy kończymy pić kawę, na parasole spadają pierwsze krople deszczu i wiemy już, że więcej z "Tańca Słońca" wycisnąć się nie da (i tak zyskaliśmy kilka godzin).
Zabezpieczamy bagaże, wkładamy peleryny przeciwdeszczowe i ruszamy w kierunku Mescherin.
Na szczęście nie jest to jakiś rzęsisty opad.
Na szczycie podjazdu w Staffelde "Bronik" cyka nam kolejną fotkę, ale obiektyw zaparowany i jest jaka jest.
Na granicy deszcz ustaje, więc zdejmujemy peleryny i ruszamy.
W tym momencie deszcz zaczyna padać ponownie, więc decydujemy się jechać "ofoliowani" już do samego celu.
Przed nami jakieś 20 km, ale o dziwo odczuwamy jakąś przyjemność z tej odmiany pogodowej.
Największy paradoks tej części wyjazdu: najmocniejszy opad łapie nas ledwie 1,5 km od domu, ale teraz to już bez znaczenia.
Zresztą, dzięki pelerynce-namiociku jestem zupełnie suchy, może buty lekko wilgotne, ale i tak już wchodzę do domu.
Fantastyczny wyjazd!!!
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
70.32 km (3.00 km teren), czas: 04:15 h, avg:16.55 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1360 (kcal)