- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Z Basią...
Dystans całkowity: | 10623.60 km (w terenie 1816.80 km; 17.10%) |
Czas w ruchu: | 603:40 |
Średnia prędkość: | 16.72 km/h |
Maksymalna prędkość: | 60.00 km/h |
Suma kalorii: | 209454 kcal |
Liczba aktywności: | 226 |
Średnio na aktywność: | 47.01 km i 3h 16m |
Więcej statystyk |
Ostatnie Hackerle w tym roku...
Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 05.10.2015Kategoria Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym przejeździe 200 km, dzisiejsza wycieczka była absolutnym relaksem i rozmasowywaniem zakwasów i zadu. :)
Niespiesznie zebraliśmy się z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" i samochodem pojechaliśmy do Rieth.
Wiem, że to może wydawać się nudne, ale tam jest taki klimat, że możemy tam regularnie bywać.
Teraz dodatkowym impulsem było to, że Imbiss z serwujący Hackerle ma przerwę zimową aż do...1 maja!!! :o
Kiedy pani mnie zobaczyła, nim odezwałem się wyjęła dwa talerzyki. :D
Od razu wiedziała, po co tu przyjechaliśmy, to miłe. :D
Spotkaliśmy tu też sympatyczną parę z Polski, również jak my turystów rowerowych, z którymi ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę (w tle).
Fajnie się siedziało, ale jeździ się też fajnie, więc przez lasy i Warsin pokręciliśmy w stronę Bellin, gdzie chcieliśmy polenić się na plaży.
Lenistwo - to był cel tego wyjazdu.
Muminki z bliższego podejścia...
Z plaży w Bellin pojechaliśmy...na drugą plażę w Bellin. :)))
Piotrek koniecznie chciał mieć zdjęcie z delfinkiem. ;)
Coś tam kombinowaliśmy, żeby jeszcze podskoczyć na lahmacun do Ueckermunde, ale robiło się późno i wróciliśmy do Rieth, co okazało się dobrą decyzją.
Wyjazd krótki, ale wyjątkowo resetujący.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 564 (kcal)
Niespiesznie zebraliśmy się z Basią i Piotrkiem "Bronikiem" i samochodem pojechaliśmy do Rieth.
Wiem, że to może wydawać się nudne, ale tam jest taki klimat, że możemy tam regularnie bywać.
Teraz dodatkowym impulsem było to, że Imbiss z serwujący Hackerle ma przerwę zimową aż do...1 maja!!! :o
Kiedy pani mnie zobaczyła, nim odezwałem się wyjęła dwa talerzyki. :D
Od razu wiedziała, po co tu przyjechaliśmy, to miłe. :D
Spotkaliśmy tu też sympatyczną parę z Polski, również jak my turystów rowerowych, z którymi ucięliśmy sobie ciekawą pogawędkę (w tle).
Fajnie się siedziało, ale jeździ się też fajnie, więc przez lasy i Warsin pokręciliśmy w stronę Bellin, gdzie chcieliśmy polenić się na plaży.
Lenistwo - to był cel tego wyjazdu.
Muminki z bliższego podejścia...
Z plaży w Bellin pojechaliśmy...na drugą plażę w Bellin. :)))
Piotrek koniecznie chciał mieć zdjęcie z delfinkiem. ;)
Coś tam kombinowaliśmy, żeby jeszcze podskoczyć na lahmacun do Ueckermunde, ale robiło się późno i wróciliśmy do Rieth, co okazało się dobrą decyzją.
Wyjazd krótki, ale wyjątkowo resetujący.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
29.20 km (10.00 km teren), czas: 01:41 h, avg:17.35 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 564 (kcal)
Niedzielna snujnia z Basią i "Bronikiem".
Niedziela, 27 września 2015 | dodano: 27.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Najpierw pojechaliśmy na lody na ul. Rajskiego do "Marczaka". Bardzo dobre.
Potem potoczyliśmy się w stronę Jasnych Błoni.
Nasz Urząd Miejski po remoncie prezentuje się znakomicie.
Koło "Arkonki" spotkaliśmy Elę "Michałkową", z którą pożegnaliśmy się przy ul. Inspektowej, po czym pojechaliśmy na tatową działkę, gdzie zamówiliśmy pizzę z "Pepperoni".
To już drugi wyjazd Basiowego "Toffika".
W oczekiwaniu na pizzę na działce.
Bardzo sympatyczny i relaksujący wyjazd.
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 468 (kcal)
Potem potoczyliśmy się w stronę Jasnych Błoni.
Nasz Urząd Miejski po remoncie prezentuje się znakomicie.
Koło "Arkonki" spotkaliśmy Elę "Michałkową", z którą pożegnaliśmy się przy ul. Inspektowej, po czym pojechaliśmy na tatową działkę, gdzie zamówiliśmy pizzę z "Pepperoni".
To już drugi wyjazd Basiowego "Toffika".
W oczekiwaniu na pizzę na działce.
Bardzo sympatyczny i relaksujący wyjazd.
Rower:Fińczyk
Dane wycieczki:
23.30 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 468 (kcal)
Test nowego mieszczucha Basi - Toffika.
Niedziela, 20 września 2015 | dodano: 20.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Rower:Fińczyk
Dane wycieczki:
5.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 25.00 km/hTemperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 117 (kcal)
Na fiszbułę Hackerle. Z wiatrem w każdą stronę..
Sobota, 19 września 2015 | dodano: 20.09.2015Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z niezrozumiałych powodów Imbissik w Rieth jest zamykany już od 5 października i otwierany dopiero na wiosnę, więc postanowiliśmy z Basią wybrać się na jedną z ostatnich w tym roku fiszbuł Hackerle (o ile nie ostatnią).
Okolica tradycyjnie ta sama, ale jesteśmy od niej uzależnieni, to jak nałóg.
Mimo zapowiedzi deszczu odtańczyliśmy "Taniec Słońca" i z rana ruszyliśmy samochodem do Niemiec z rowerami na dachu. Na około 15 minut utknęliśmy w korku w Szczecinie, bo odbywał się bieg maratoński, więc w Rieth pojawiliśmy się po godzinie 10:30.
Tymczasem z Głębokiego w to samo miejsce ruszała grupa naszych znajomych rowerzystów.
Ponieważ jeszcze nie odczuwaliśmy mocno głodu, najpierw pojechaliśmy na przystań, gdzie do znudzenia fotografuję "swoje" łódeczki (też jakiś nałóg to jest). ;)
Misiacz, dość tych łódek, Hackerle czeka! ;)
Jadąc do Imbissu w końcu zatrzymałem się, by cyknąć fotkę miejscowemu kościołowi.
Do Imbissu dotarliśmy w momencie jego otwierania (godzina 11:00), więc byliśmy pierwszymi gośćmi.
Atmosfera w tym miejscu jest tak niesamowicie sielska, że moglibyśmy tu siedzieć godzinami, zupełnie zapominając o rowerach. :)
Fiszbuła Hackerle jest jak zawsze przepyszna, choć wygląd pozostawia wiele do życzenia. )))
Niezbyt chętnie opuściliśmy to miejsce, ale jeździć też lubimy i skierowaliśmy się szutrowym skrótem na Luckow.
W wielu niemieckich miejscowościach odbywały się dziś jakieś festyny, w Luckow było podobnie.
Naszym celem była malownicza plaża w Bellin, którą "odkryłem" jakiś czas temu.
Woda przy brzegu była bardzo ciepła.
Na dnie pełzające małże kreśliły ciekawe wzorki.
Oczywiście stąd też nie chciało nam się odjeżdżać. ;)
Ruszyliśmy teraz w kierunku Altwarp. Co nas zadziwiało to wiatr.
W którąkolwiek stronę byśmy nie jechali - zawsze nam pomagał. Zadziwiający przypadek.
Dodatkowo, tego dnia noga nam wyjątkowo "podawała".
W Altwarp pełno ludzi, sporo camperów, choć zwykle jest to dość kameralna wioseczka.
Ludzie łapią ostatnie przebłyski lata. Ja jak zwykle łapię swój ulubiony kuterek. ;)
Dla urozmaicenia, łapię jeszcze widok na Nowe Warpno na drugim brzegu.
Kiedy wracaliśmy do Warsin (znów z wiatrem), moją uwagę przykuła chmura o niesamowitym kształcie.
No toż ona ma kształt...Misiacza !!! ;)))
Kiedy przez lasy dotarliśmu ponownie do Imbissu w Rieth, spotkalismy tam naszą grupkę ucztującą przy izotonikach i Hackerle.
Fajnie się gadało, ale przed nimi było jeszcze ok. 50 km drogi powrotnej, więc odprowadziliśmy ich kawałek w stronę Ludwigshof, po czym zawróciliśmy na parking do Rieth, by zapakować rowery.
Gdy jechaliśmy do Szczecina, coś mnie tknęło by zmienić trasę i zamiast po polskiej stronie granicy, pojechaliśmy po stronie niemieckiej.
W Glasshuette ponownie spotkaliśmy naszą grupę i zapytaliśmy, czy ktoś nie chce skorzystać z dodatkowego miejsca na rower na dachu i wrócić z nami.
Przeczucie mnie nie myliło. Do Szczecina zabraliśmy mocno przeziębionego Janusza, który podjął rozsądną decyzję, ponieważ musi w ciągu tygodnia wykurować się na wyprawę rowerową po Gruzji, tym bardziej rozsądną, że pod koniec lunął rzęsisty deszcz.
Wyjazd uważamy za wyjątkowo przyjemny i udany może to również dlatego, że dystans był typowo rekreacyjny.
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 937 (kcal)
Okolica tradycyjnie ta sama, ale jesteśmy od niej uzależnieni, to jak nałóg.
Mimo zapowiedzi deszczu odtańczyliśmy "Taniec Słońca" i z rana ruszyliśmy samochodem do Niemiec z rowerami na dachu. Na około 15 minut utknęliśmy w korku w Szczecinie, bo odbywał się bieg maratoński, więc w Rieth pojawiliśmy się po godzinie 10:30.
Tymczasem z Głębokiego w to samo miejsce ruszała grupa naszych znajomych rowerzystów.
Ponieważ jeszcze nie odczuwaliśmy mocno głodu, najpierw pojechaliśmy na przystań, gdzie do znudzenia fotografuję "swoje" łódeczki (też jakiś nałóg to jest). ;)
Misiacz, dość tych łódek, Hackerle czeka! ;)
Jadąc do Imbissu w końcu zatrzymałem się, by cyknąć fotkę miejscowemu kościołowi.
Do Imbissu dotarliśmy w momencie jego otwierania (godzina 11:00), więc byliśmy pierwszymi gośćmi.
Atmosfera w tym miejscu jest tak niesamowicie sielska, że moglibyśmy tu siedzieć godzinami, zupełnie zapominając o rowerach. :)
Fiszbuła Hackerle jest jak zawsze przepyszna, choć wygląd pozostawia wiele do życzenia. )))
Niezbyt chętnie opuściliśmy to miejsce, ale jeździć też lubimy i skierowaliśmy się szutrowym skrótem na Luckow.
W wielu niemieckich miejscowościach odbywały się dziś jakieś festyny, w Luckow było podobnie.
Naszym celem była malownicza plaża w Bellin, którą "odkryłem" jakiś czas temu.
Woda przy brzegu była bardzo ciepła.
Na dnie pełzające małże kreśliły ciekawe wzorki.
Oczywiście stąd też nie chciało nam się odjeżdżać. ;)
Ruszyliśmy teraz w kierunku Altwarp. Co nas zadziwiało to wiatr.
W którąkolwiek stronę byśmy nie jechali - zawsze nam pomagał. Zadziwiający przypadek.
Dodatkowo, tego dnia noga nam wyjątkowo "podawała".
W Altwarp pełno ludzi, sporo camperów, choć zwykle jest to dość kameralna wioseczka.
Ludzie łapią ostatnie przebłyski lata. Ja jak zwykle łapię swój ulubiony kuterek. ;)
Dla urozmaicenia, łapię jeszcze widok na Nowe Warpno na drugim brzegu.
Kiedy wracaliśmy do Warsin (znów z wiatrem), moją uwagę przykuła chmura o niesamowitym kształcie.
No toż ona ma kształt...Misiacza !!! ;)))
Kiedy przez lasy dotarliśmu ponownie do Imbissu w Rieth, spotkalismy tam naszą grupkę ucztującą przy izotonikach i Hackerle.
Fajnie się gadało, ale przed nimi było jeszcze ok. 50 km drogi powrotnej, więc odprowadziliśmy ich kawałek w stronę Ludwigshof, po czym zawróciliśmy na parking do Rieth, by zapakować rowery.
Gdy jechaliśmy do Szczecina, coś mnie tknęło by zmienić trasę i zamiast po polskiej stronie granicy, pojechaliśmy po stronie niemieckiej.
W Glasshuette ponownie spotkaliśmy naszą grupę i zapytaliśmy, czy ktoś nie chce skorzystać z dodatkowego miejsca na rower na dachu i wrócić z nami.
Przeczucie mnie nie myliło. Do Szczecina zabraliśmy mocno przeziębionego Janusza, który podjął rozsądną decyzję, ponieważ musi w ciągu tygodnia wykurować się na wyprawę rowerową po Gruzji, tym bardziej rozsądną, że pod koniec lunął rzęsisty deszcz.
Wyjazd uważamy za wyjątkowo przyjemny i udany może to również dlatego, że dystans był typowo rekreacyjny.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
47.00 km (7.00 km teren), czas: 02:33 h, avg:18.43 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 937 (kcal)
Dzień 2. Powrót z Leśniczówki Piasek.
Niedziela, 13 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ledwie przyjechaliśmy, a już czas wracać...
W leśniczówce zawsze czuję ten niedosyt jednego dnia więcej.
Fajnie byłoby przyjechać w piątek, w sobotę wyskoczyć na objazd przez Bad Freienwalde, a dopiero w niedzielę wracać.
Super, że się w ogóle udała taka wycieczka!
W drogę powrotną wyruszamy parę minut po godzinie 11.
Od razu mamy intensywne poranne ćwiczenia, czyli blisko 7 km podjazdu pod Raduń i kilka hopków do tego.
Trasa doprowadza nas do zjazdu na Zatoń i Dolinę Miłości.
Jest Dolina Miłości - są i dwa dziobaki. ;)
Zjazd jest ostry i nie pedałując osiągam 51 km/h, za to na dole po dość mocnym wyhamowaniu mam ciepłe obręcze.
Zatrzymujemy się na południową kanapkę w wiacie niedaleko dawnego Dolnego Folwarku, a potem jedziemy szutrem tuż nad Odrą aż do mostu w Krajniku Dolnym, gdzie wracamy na znaną już trasę.
Zatrzymujemy się w wiacie we Friedrischsthal, gdzie po angielsku zagaduje mnie niemiecki sakwiarz. Po ilości profesjonalnego ekwipunku widać, że nie jest to typowy niemiecki turysta rowerowy podróżujący z dwoma sakwami od pensjonatu do pensjonatu. Ten jest już 130 dzień w podróży po przejechaniu Finlandii, Szwecji i Danii, a teraz Polska i Niemcy - taki ma sposób na życie na emeryturze. Śpi na dziko, unika wielkich miast i mówi, że do swojego mieszkania wróci, gdy w namiocie będzie zbyt długo mokro lub mroźno. :)
Żegnamy się i szosą jedziemy do Gartz.
Tam u pani w Imbissie zamówiliśmy wczoraj domowe ciasto śliwkowe (znaczy, żeby na nas poczekało). ;)
Istotnie, kawałki dla nas odłożone czekają, do tego zamawiamy lody i kawę (tu też dostaję upust ot tak, bo tak ;)).
Miejsce i klimat fantastyczny, ale dziś jest taka inwazja os, że nie ma jak się tym delektować, więc po spałaszowaniu słodkości szybko umykamy, bo jest ich tyle, że latają chmarami i siadają nawet na nas!
Wracamy do Mescherin, skąd przez Staffelde docieramy do Kołbaskowa, a tam spotykamy Tunię.
Po krótkiej pogawędce przez Przecław docieramy do Szczecina i tak kończy się nasz kolejny w tym roku dwudniowy wyjazd.
Krótki, ale bardzo przyjemny i do tego dystans w normie, nie za mało i nie za dużo (łącznie nieco ponad 142 km w dwa dni).
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
W leśniczówce zawsze czuję ten niedosyt jednego dnia więcej.
Fajnie byłoby przyjechać w piątek, w sobotę wyskoczyć na objazd przez Bad Freienwalde, a dopiero w niedzielę wracać.
Super, że się w ogóle udała taka wycieczka!
W drogę powrotną wyruszamy parę minut po godzinie 11.
Od razu mamy intensywne poranne ćwiczenia, czyli blisko 7 km podjazdu pod Raduń i kilka hopków do tego.
Trasa doprowadza nas do zjazdu na Zatoń i Dolinę Miłości.
Jest Dolina Miłości - są i dwa dziobaki. ;)
Zjazd jest ostry i nie pedałując osiągam 51 km/h, za to na dole po dość mocnym wyhamowaniu mam ciepłe obręcze.
Zatrzymujemy się na południową kanapkę w wiacie niedaleko dawnego Dolnego Folwarku, a potem jedziemy szutrem tuż nad Odrą aż do mostu w Krajniku Dolnym, gdzie wracamy na znaną już trasę.
Zatrzymujemy się w wiacie we Friedrischsthal, gdzie po angielsku zagaduje mnie niemiecki sakwiarz. Po ilości profesjonalnego ekwipunku widać, że nie jest to typowy niemiecki turysta rowerowy podróżujący z dwoma sakwami od pensjonatu do pensjonatu. Ten jest już 130 dzień w podróży po przejechaniu Finlandii, Szwecji i Danii, a teraz Polska i Niemcy - taki ma sposób na życie na emeryturze. Śpi na dziko, unika wielkich miast i mówi, że do swojego mieszkania wróci, gdy w namiocie będzie zbyt długo mokro lub mroźno. :)
Żegnamy się i szosą jedziemy do Gartz.
Tam u pani w Imbissie zamówiliśmy wczoraj domowe ciasto śliwkowe (znaczy, żeby na nas poczekało). ;)
Istotnie, kawałki dla nas odłożone czekają, do tego zamawiamy lody i kawę (tu też dostaję upust ot tak, bo tak ;)).
Miejsce i klimat fantastyczny, ale dziś jest taka inwazja os, że nie ma jak się tym delektować, więc po spałaszowaniu słodkości szybko umykamy, bo jest ich tyle, że latają chmarami i siadają nawet na nas!
Wracamy do Mescherin, skąd przez Staffelde docieramy do Kołbaskowa, a tam spotykamy Tunię.
Po krótkiej pogawędce przez Przecław docieramy do Szczecina i tak kończy się nasz kolejny w tym roku dwudniowy wyjazd.
Krótki, ale bardzo przyjemny i do tego dystans w normie, nie za mało i nie za dużo (łącznie nieco ponad 142 km w dwa dni).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.60 km (7.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:16.03 km/h,
prędkość maks: 51.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Dzień 1. Wyjazd do Leśniczówki Piasek.
Sobota, 12 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już zapewne jedne z ostatnich tygodni, kiedy można sobie pojeździć w ciepełku i w miarę długo jest widno, chociaż co do tego pierwszego, to różnie bywa. Korzystając jednak z pogody ponownie wybraliśmy się na rowerach na weekend do pani Doroty do Leśniczówki Piasek.
Tego dnia wyjątkowo nie chciało się nam wstawać, ale w końcu się zwlekliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować.
Spod domu wyjechaliśmy o godzinie 11:35, na szczęście to tylko ok. 70 km.
Między Przecławiem, a Kołbaskowem zatrzymaliśmy się na ciacha.
Potem następny postój na większy posiłek zrobiliśmy sobie już po stronie niemieckiej, przy pradawnym kurhanie w Staffelde.
Niespecjalnie daleko ujechaliśmy, może jakieś 10 km i dotarliśmy do Gartz.
Nie sposób nie zatrzymać się u przemiłej pani w Imbissie w marinie, która jest bardzo pogodną osobą, mówi po polsku i podaje przepyszną kawę, lody i ciasta własnego wypieku.
Przy wyjeździe z Gartz małe zaskoczenie - droga rowerowa na wale jest zamknięta ze względu na roboty remontowe i formalnie obowiązuje objazd (choć zauważyłem, że nie wszystkich ;)). My jednak nie chcieliśmy przepychać rowerów przez budowę i pojechaliśmy 8 km główną szosą na Schwedt. Faktycznie objazd idzie jeszcze inną (dalszą) trasą przez pola, ale nie chciało nam się nadkładać drogi i eksperymentować z nawierzchnią.
Dotarliśmy do zjazdu na Friedrichsthal i wróciliśmy na nasz utarty szlak.
Przejechaliśmy przez most i...
...dotarliśmy do budki obserwacyjnej przy rozlewiskach odrzańskich.
W Schwedt skierowaliśmy się do miasta, aby w "Netto" porobić niezbędne zakupy na wieczór (ser, piwo...takie tam ;)).
Po zakupach skierowaliśmy się w stronę granicy.
Podjazd pod Raduń to dość upierdliwa przygoda, ale okolica ładna, a i trening niezgorszy.
W leśniczówce Pani Dorota zaproponowała nam zmianę pokoju na lepszy i za taką samą cenę jak wcześniej ustalona (potem nawet jeszcze dostaliśmy upust).
Na miejscu mogliśmy też sobie nazrywać swojskich pomidorów z ogródka.
Pokój jest świeżo stworzony, więc framuga na drzwiach jeszcze nie pomalowana, ale za to środek jest gotowy - full wypas!
Mieliśmy praktycznie samodzielny pokój.
Dwa łóżeczka...
Narożnik...
TV (zbędny jak dla nas, ale są tacy co lubią się pogapić)...
Łazienkę...
Mini-kącik kuchenny z czajnikiem i podstawowymi naczyniami.
Super!
Jedyny szkopuł to taki, że...następnego dnia przyszło wracać do Szczecina. ;)
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Tego dnia wyjątkowo nie chciało się nam wstawać, ale w końcu się zwlekliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować.
Spod domu wyjechaliśmy o godzinie 11:35, na szczęście to tylko ok. 70 km.
Między Przecławiem, a Kołbaskowem zatrzymaliśmy się na ciacha.
Potem następny postój na większy posiłek zrobiliśmy sobie już po stronie niemieckiej, przy pradawnym kurhanie w Staffelde.
Niespecjalnie daleko ujechaliśmy, może jakieś 10 km i dotarliśmy do Gartz.
Nie sposób nie zatrzymać się u przemiłej pani w Imbissie w marinie, która jest bardzo pogodną osobą, mówi po polsku i podaje przepyszną kawę, lody i ciasta własnego wypieku.
Przy wyjeździe z Gartz małe zaskoczenie - droga rowerowa na wale jest zamknięta ze względu na roboty remontowe i formalnie obowiązuje objazd (choć zauważyłem, że nie wszystkich ;)). My jednak nie chcieliśmy przepychać rowerów przez budowę i pojechaliśmy 8 km główną szosą na Schwedt. Faktycznie objazd idzie jeszcze inną (dalszą) trasą przez pola, ale nie chciało nam się nadkładać drogi i eksperymentować z nawierzchnią.
Dotarliśmy do zjazdu na Friedrichsthal i wróciliśmy na nasz utarty szlak.
Przejechaliśmy przez most i...
...dotarliśmy do budki obserwacyjnej przy rozlewiskach odrzańskich.
W Schwedt skierowaliśmy się do miasta, aby w "Netto" porobić niezbędne zakupy na wieczór (ser, piwo...takie tam ;)).
Po zakupach skierowaliśmy się w stronę granicy.
Podjazd pod Raduń to dość upierdliwa przygoda, ale okolica ładna, a i trening niezgorszy.
W leśniczówce Pani Dorota zaproponowała nam zmianę pokoju na lepszy i za taką samą cenę jak wcześniej ustalona (potem nawet jeszcze dostaliśmy upust).
Na miejscu mogliśmy też sobie nazrywać swojskich pomidorów z ogródka.
Pokój jest świeżo stworzony, więc framuga na drzwiach jeszcze nie pomalowana, ale za to środek jest gotowy - full wypas!
Mieliśmy praktycznie samodzielny pokój.
Dwa łóżeczka...
Narożnik...
TV (zbędny jak dla nas, ale są tacy co lubią się pogapić)...
Łazienkę...
Mini-kącik kuchenny z czajnikiem i podstawowymi naczyniami.
Super!
Jedyny szkopuł to taki, że...następnego dnia przyszło wracać do Szczecina. ;)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
71.82 km (0.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:16.38 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Dzień 7. Powrót i objazd Krakower See.
Sobota, 29 sierpnia 2015 | dodano: 05.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
MOTTO: "OBJAZD DOOKOŁA KAŁUŻY". :)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)
Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...
Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.
Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.
Uliczka w Krakow.
Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)
W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)
Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.
Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.
Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.
Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.
Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!
Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.
Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)
No i przyszło wracać do domu, ledwie się zaczęło a już się skończyło, ale tak to z urlopami jest.
Ostatnia imprezka w pawiloniku, oczywiście tradycyjnie już musi być fota selfie-podobna. ;)
Mieliśmy nawet wczoraj z Basią plan, by zostać do niedzieli, ale ostatecznie zadziałała intuicja (okazało się, że mimo zapowiedzi pogody, w niedzielę były istne oberwania chmury) i się zebraliśmy...i tak to wygląda nasze obozowisko o poranku...
Aby ten dzień jeszcze jakoś wykorzystać rowerowo, postanowiliśmy w drodze powrotnej zatrzymać się w Krakow am See i objechać tamtejsze jezioro (prawie jak "kałuża" w porównaniu do poprzednich ;))).
W Krakow wyładowaliśmy rowery z samochodów i pojechaliśmy zwiedzić miasteczko.
Tu na zdjęciu dawna synagoga, w której obecnie są jakieś wystawy.
Uliczka w Krakow.
Ruszamy przez krainę, gdzie widoki przypominają tapety w systemie Windows. ;)
W Serrahn sugeruję zatrzymanie się na kawę, na co damska część towarzystwa okazuje brak entuzjazmu.
Zupełnie niepotrzebnie! :)
Imbiss mieści się w budynku starej szkoły.
Niemniej jednak forsuję pomysł i dobrze, bo był to strzał w dziesiątkę!
Okazuje się, że właśnie wyjechały z piekarnika pieczone przez właścicieli pyszne ciasta.
Zamawiamy po dwie sztuki, a kawa to jedna z pyszniejszych, jakie w ogóle piłem!
Jest tak błogo, że nie chce nam się stąd ruszać, ale...chcemy jeszcze zajechać na plażę, a Szczecin czeka. ;)
Za Serrahn zatrzymujemy się na plaży, ja brodzę w wodzie przy brzegu, a "Foxik" decyduje się popływać.
Czas spędzamy leniwie, bo jeziorko jest małe i kilometrów będzie dziś niewiele.
Po chwili ruszamy i toczymy się kolejnymi pięknymi trasami.
Zatrzymujemy się na chwilę, by wejsć na wieżę widokową, choć rezygnujemy z wizyty w najwyższej części ze względu na gniazdo szerszeni !!!
Przed nami jeden z ostatnich podjazdów i po chwili jesteśmy już ponownie na parkingu w Krakow.
Ładujemy rowery na samochody i jedziemy jeszcze na ostatnie zakupy zapasów do domu...a potem już tylko droga, autostrada i docieramy do Szczecina.
Wiemy, że na pewno chcemy tu wrócić, to jeden z piękniejszych rejonów, w jakich byliśmy.
Pozostaje nam dokładniejsze zwiedzenie Schwerin, objazd całego jeziora tamże, dłuższa wizyta w Plau am See i dokładniejsze spenetrowanie okolic.
Może nie zrobiliśmy wielu kilometrów (w sumie ok. 220), a prędkości były spacerowe, ale nie po to tam pojechaliśmy, by bić rekordy, a wypocząć i się polenić. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
19.77 km (5.00 km teren), czas: 01:14 h, avg:16.03 km/h,
prędkość maks: 34.00 km/hTemperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 400 (kcal)
Dzień 6. Objazd Fleesensee i Koelpinsee. Mueritz.
Piątek, 28 sierpnia 2015 | dodano: 04.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już praktycznie ostatni dzień naszego pobytu na rowerowym urlopie na Pojezierzu Meklemburskim. Jakoś specjalnie nie spieszyliśmy się ze wstawaniem tego dnia, więc żeby więcej i spokojniej przejechać, zdecydowaliśmy się podwieźć rowery do Malchow samochodami, bo trasę już znaliśmy.
Tym razem jako spece od objazdu jezior postanowiliśmy objechać leżące obok siebie Fleesensee i Koelpinsee.
Startujemy z parkingu pod Malchow i wjeżdżamy na ścieżkę rowerową.
Wyraźnie odczuwalny jest spadek temperatury i pomimo dwóch bluz dokładam jeszcze czapeczkę, bo podobno przez głowę ucieka 70% ciepła.
Od razu robi się lepiej. :)
Kierujemy się na Goehren-Lebbin, gdzie droga jako żywo przypomina nasze wiejskie drogi. ;)
Potem jakość się poprawa, a po dojechaniu do miejscowości "znienacka" wyłania się nam taki oto pałac.
W tej chwili mieści się w nim luksusowy hotel.
Bawimy się obserwacją tego, jak obsługa podprowadza pod wejście luksusowego Bentleya.
Za chwilę z pałacu wychodzi dość niechlujnie ubrany facet, zapewne znieść bagaże lub przetrzeć karoserię.
Akurat! ;)
Okazało się, że to właściciel, do którego dołączyła żona, wsiadła do samochodu i odjechali. Jak pozory potrafią mylić.
Ruszamy super już gładkimi szlakami w kierunku znanego nam już Klink (leży na zachodnim brzegu ogromnego jeziora Mueritz, które już wielokrotnie objeżdżaliśmy).
Przez chwilę droga przybiera postać płytową, ale jest wręcz niewiarygodnie gładka.
Jak oni to robią?
Wreszcie docieramy do Klink, a ja udaję się do kościoła, w którym prawdę mówiąc dotychczas nie byłem.
To znany nam już i czytelnikom bajkowy pałac w Klink.
Tu również mieści się hotel.
Niebo jeszcze zasnute chmurami to i jezioro bure, ale już gdzieniegdzie przebija się słońce.
Szutrową trasą kierujemy się na piękne Waren, gdzie planujemy zjeść przepyszne lahmacun (a nie zdziwi mnie, jak dziewczyny popędzą na lody ;))).
Przejeżdżamy przez siedliska kaczek, niesamowite miejsce.
Właściwie to prowadzimy rowery, bo po tym pomoście jechać nie wolno.
Kaczuchy...
W Waren robię sobie fotkę z dzikiem (jak to mówi Marzena: dwa dziki! ;))).
Lahmacun jak zwykle okazuje się przepyszny i dziś nawet udaje się nam dokonać zakupu bez kolejki (zwykle są spore).
W tym czasie na plac obok zaczynają się zjeżdżać harleyowcy, widocznie w okolicy jakiś zlot się szykuje. Tymczasem dziewczyny...zakupują lody. Tak, wiem że to jest powiedzmy "normalne", ale po takiej porcji jedzenia nie mamy już prawie miejca, jednak one na lodzika zawsze znajdą wolną przegródkę. ;)))
W końcu możemy spokojnie zwiedzić Waren, bo dziś nie objeżdżamy Mueritz.
Natrafiamy na wyjątkowo ciekawy rower... ;)
...oraz ciekawy mural.
Zajeżdżam sam do kościoła, w którym jeszcze wcześniej nie byłem, jest okazja to korzystam.
Nie to, żebym był jakiś bogobojny, po prostu lubię obejrzeć zabytki w miejscach, w których jestem.
Widok ze wzgórza kościelnego.
Z Waren wracamy tą samą trasą przez "kaczkowisko", by na campingu "Kamerun" odbić na Jabel na północną trasę objazdu jezior.
W pewnym momencie kierowca samochodu może poczuć się zaskoczony (o ile wcześniej nie zauważył ostrzeżeń).
Otóż tą drogą dalej mogą poruszać się wyłącznie rowery (piesi pewnie też).
Widoki jak z bajki, nawierzchnia jak stół.
Docieramy do Jabel, gdzie zwiedzamy miejscowy kościół.
Na mapie miejscowość wydaje się większa niż jest w rzeczywistości i kawę można tu ewentualnie wypić jedynie w miejscowej marinie.
Zjeżdżamy na popas na plażę, trochę brodzimy w czystej wodzie, ale się nie kąpiemy.
Temperatura już nie zachęca, choć pogoda piękna.
Ruszamy i na chwilę zatrzymujemy się przy marinie.
Za Jabel trasa wiedzie szutrówkami przez malownicze lasy.
Za chwilę Marzenie odpada przedni błotnik, ale Robert szybko sobie z tym radzi.
Coraz bardziej zbliżamy się do Malchow, a większość trasy ma charakter terenowy.
O dziwo, nadal sprawia nam to frajdę, bo chyba najlepiej jest, gdy raz mamy asfalt a raz szuterek.
Zmienność wprowadza element zainteresowania.
Docieramy do Malchow, ale musimy poczekać na otworzenie mostu obrotowego, przez który przepuszczane są oczekujące dotychczas w kolejce statki, łodzie i jachty.
Most otwiera się i docieramy na parking, gdzie ładujemy rowery na samochód i wracamy na camping.
Jutro powrót do domu z krótką wycieczką po drodze (oczywiście objazd jeziorka, a co! ;)).
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1345 (kcal)
Tym razem jako spece od objazdu jezior postanowiliśmy objechać leżące obok siebie Fleesensee i Koelpinsee.
Startujemy z parkingu pod Malchow i wjeżdżamy na ścieżkę rowerową.
Wyraźnie odczuwalny jest spadek temperatury i pomimo dwóch bluz dokładam jeszcze czapeczkę, bo podobno przez głowę ucieka 70% ciepła.
Od razu robi się lepiej. :)
Kierujemy się na Goehren-Lebbin, gdzie droga jako żywo przypomina nasze wiejskie drogi. ;)
Potem jakość się poprawa, a po dojechaniu do miejscowości "znienacka" wyłania się nam taki oto pałac.
W tej chwili mieści się w nim luksusowy hotel.
Bawimy się obserwacją tego, jak obsługa podprowadza pod wejście luksusowego Bentleya.
Za chwilę z pałacu wychodzi dość niechlujnie ubrany facet, zapewne znieść bagaże lub przetrzeć karoserię.
Akurat! ;)
Okazało się, że to właściciel, do którego dołączyła żona, wsiadła do samochodu i odjechali. Jak pozory potrafią mylić.
Ruszamy super już gładkimi szlakami w kierunku znanego nam już Klink (leży na zachodnim brzegu ogromnego jeziora Mueritz, które już wielokrotnie objeżdżaliśmy).
Przez chwilę droga przybiera postać płytową, ale jest wręcz niewiarygodnie gładka.
Jak oni to robią?
Wreszcie docieramy do Klink, a ja udaję się do kościoła, w którym prawdę mówiąc dotychczas nie byłem.
To znany nam już i czytelnikom bajkowy pałac w Klink.
Tu również mieści się hotel.
Niebo jeszcze zasnute chmurami to i jezioro bure, ale już gdzieniegdzie przebija się słońce.
Szutrową trasą kierujemy się na piękne Waren, gdzie planujemy zjeść przepyszne lahmacun (a nie zdziwi mnie, jak dziewczyny popędzą na lody ;))).
Przejeżdżamy przez siedliska kaczek, niesamowite miejsce.
Właściwie to prowadzimy rowery, bo po tym pomoście jechać nie wolno.
Kaczuchy...
W Waren robię sobie fotkę z dzikiem (jak to mówi Marzena: dwa dziki! ;))).
Lahmacun jak zwykle okazuje się przepyszny i dziś nawet udaje się nam dokonać zakupu bez kolejki (zwykle są spore).
W tym czasie na plac obok zaczynają się zjeżdżać harleyowcy, widocznie w okolicy jakiś zlot się szykuje. Tymczasem dziewczyny...zakupują lody. Tak, wiem że to jest powiedzmy "normalne", ale po takiej porcji jedzenia nie mamy już prawie miejca, jednak one na lodzika zawsze znajdą wolną przegródkę. ;)))
W końcu możemy spokojnie zwiedzić Waren, bo dziś nie objeżdżamy Mueritz.
Natrafiamy na wyjątkowo ciekawy rower... ;)
...oraz ciekawy mural.
Zajeżdżam sam do kościoła, w którym jeszcze wcześniej nie byłem, jest okazja to korzystam.
Nie to, żebym był jakiś bogobojny, po prostu lubię obejrzeć zabytki w miejscach, w których jestem.
Widok ze wzgórza kościelnego.
Z Waren wracamy tą samą trasą przez "kaczkowisko", by na campingu "Kamerun" odbić na Jabel na północną trasę objazdu jezior.
W pewnym momencie kierowca samochodu może poczuć się zaskoczony (o ile wcześniej nie zauważył ostrzeżeń).
Otóż tą drogą dalej mogą poruszać się wyłącznie rowery (piesi pewnie też).
Widoki jak z bajki, nawierzchnia jak stół.
Docieramy do Jabel, gdzie zwiedzamy miejscowy kościół.
Na mapie miejscowość wydaje się większa niż jest w rzeczywistości i kawę można tu ewentualnie wypić jedynie w miejscowej marinie.
Zjeżdżamy na popas na plażę, trochę brodzimy w czystej wodzie, ale się nie kąpiemy.
Temperatura już nie zachęca, choć pogoda piękna.
Ruszamy i na chwilę zatrzymujemy się przy marinie.
Za Jabel trasa wiedzie szutrówkami przez malownicze lasy.
Za chwilę Marzenie odpada przedni błotnik, ale Robert szybko sobie z tym radzi.
Coraz bardziej zbliżamy się do Malchow, a większość trasy ma charakter terenowy.
O dziwo, nadal sprawia nam to frajdę, bo chyba najlepiej jest, gdy raz mamy asfalt a raz szuterek.
Zmienność wprowadza element zainteresowania.
Docieramy do Malchow, ale musimy poczekać na otworzenie mostu obrotowego, przez który przepuszczane są oczekujące dotychczas w kolejce statki, łodzie i jachty.
Most otwiera się i docieramy na parking, gdzie ładujemy rowery na samochód i wracamy na camping.
Jutro powrót do domu z krótką wycieczką po drodze (oczywiście objazd jeziorka, a co! ;)).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
62.57 km (30.00 km teren), czas: 04:25 h, avg:14.17 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1345 (kcal)
Dzień 5. Deszcz, deszcz, deszcz...
Czwartek, 27 sierpnia 2015 | dodano: 03.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Od rana pokapuje wykrakany deszcz (z małymi przerwami), nie powiem przez kogo, ale nadaliśmy jej przydomek "(...) Wrona", wykrakany na resztę dnia i jako ulewa na noc.;)
Niebo jest całkowicie zaciągnięte, a my się lenimy, nawet to przyjemne.
Jedyny dystans dziś przeze mnie przejechany do kursy do łazienki czy sklepiku, całe 3 km. :) Zawsze to jakaś "wycieczka"! ;)
Wieczorem zaczyna się ulewa, która będzie trwała całą noc i razem z Robertem okopujemy namioty.
Namiotowi pomogło, pawilon niestety podtopiony, taki to grunt i takie ukształtowanie terenu, więc biesiadujemy w naszym dużym przedsionku.
Jutro będzie ładnie...
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Niebo jest całkowicie zaciągnięte, a my się lenimy, nawet to przyjemne.
Jedyny dystans dziś przeze mnie przejechany do kursy do łazienki czy sklepiku, całe 3 km. :) Zawsze to jakaś "wycieczka"! ;)
Wieczorem zaczyna się ulewa, która będzie trwała całą noc i razem z Robertem okopujemy namioty.
Namiotowi pomogło, pawilon niestety podtopiony, taki to grunt i takie ukształtowanie terenu, więc biesiadujemy w naszym dużym przedsionku.
Jutro będzie ładnie...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
3.00 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dzień 4. Przepiekny Schwerin i Schweriner See.
Środa, 26 sierpnia 2015 | dodano: 03.09.2015Kategoria Mecklemburgische Seenplatte, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Z CYKLU "Z DALA OD PGR-u". :)))
Tego dnia zaplanowaliśmy pobudkę na godzinę 6:00, aby po załadowaniu rowerów na samochód pojechać do oddalonego o ok. 90 km Schwerina, obejrzeć słynny pałac i tradycyjnie już...objechać jezioro (Schweriner See).
O poranku jednak Marzena stwierdziła wyjątkowo burą pogodę i zarządziła dalszy sen. :)))
Kiedy wreszcie wygrzebujemy się z namiotów, niebo powoli zaczyna się przejaśniać i mimo wszystko decydujemy się na wyjazd, najwyżej objedziemy połowę jeziora (jest przedzielone groblą).
Dojeżdżamy do Schwerin i po poszukiwaniach zostawiamy samochód na płatnym parkingu w pobliżu pałacu.
To dobre rozwiązanie, bo mamy blisko i do tego zabytku, do przepięknego centrum i do szlaku objazdowego.
Zwiedzamy ogrody przypałacowe prowadząc rowery, ponieważ nie wolno na nich tam jeździć.
Zamiast opisywać w szczegółach to co tu obejrzeliśmy, lepiej zamieszczę serię zdjęć.
Tymczasem dała znać o sobie moja "awaria kręgosłupa" dosłownie ścinając mnie na kolana na ścieżkę w ogrodzie.
Pomoc od razu oferuje dwóch mocno starszych Niemców, ale pokazuję na plecy i mówię, że dam radę.
Jeden z dziadków z uśmiechem pokazuje swoje i mówi:
- Mam to samo. ;)
Póki jadę na rowerze, wszystko jest ok, ale chodzenie i siedzenie...swoje przeżyłem.
W ogrodzie znajdują się różnego rodzaju rzeźby, to jedna ze współczesnych - ściana z wmurowaną ramą z widokiem na jezioro Schweriner See.
Fantastyczne!
Wyjeżdżamy z części pałacowej i powoli kierujemy się do centrum.
Miejsce przepiękne, ale niestety dla mnie tu również jest strefa piesza i muszę prowadzić rower.
Uliczki w Schwerin są wyjątkowo malownicze.
Docieramy na rynek główny, gdzie odbywa się targ spożywczy. Tu sprzedawcy oferują produkty własne lub regionalne.
Dziewczyny od razu wypatrują samochód "U Rudolfa", oczywiście sprzedający lody.
Tak pysznych lodów dawno nie jadłem!
W miejscowej informacji turystycznej Marzena zakupuje mapę jeziora, a ja pytam o jakąś toaletę, bo wszystkich nas ciśnienie już zaczyna "uciskać na mózg". ;)
Na szczęście jest blisko, więc możemy za chwilę ruszać na szlak.
Pewnie to skutek dolegliwości, ale nie mogłem wywęszyć początku szlaku, ciągam siebie i resztę to w te to we w te.
Słynny "Misi Nos" (który wiele potrafi wywęszyć) tego dnia nie za wiele wywęszył, za to udało się to Basi.
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez groblę, a na postoju czeka na mnie regulacja Basi przerzutki, bo coś zaczęła szwankować.
Jako tako doprowadzam ją do ładu i po wciągnięciu sporej ilości ciasteczek musli ruszamy dalej.
Po podjechaniu pod stromy podjazd stwierdzam, że krajobrazy takie jakby PGR-owskie, coś jak u nas koło Blankensee i w sumie "dupy nie urywa", a my ok. 200 km od domu. ;)
Na takie stwierdzenia dobra jest Marzena i znajduje nam szlak nad brzegiem jeziora.
Już po chwili stwierdzam, że w sumie mógłbym opis tego dnia skwitować tytułem "Z DALA OD PGR-u". :)))
Najpierw sprowadzamy rowery z dużej stromizny...
...oglądamy widoczki...
...po czym podprowadzamy je pod kolejną stromiznę. ;)
Dalej przez jakiś czas nie da się jechać w ogóle, bo ścieżka jest wąska, a po prawej mamy urwisko.
Niespodzianek ciąg dalszy, no naprawdę z dala od PGR-u. :)))
Krótka przerwa...
Wyjeżdżamy w końcu z lasu i zajeżdżamy spenetrować fajny camping "Sueduferperle", bo niewykluczone, że kiedyś tam zawitamy.
Na miejscu wypijamy kawę i kierujemy się do bliskiego już Schwerin.
Ponieważ maniakalnie wydurniamy się z fotkami typu "selfie", więc i tu nie mogło zabraknąć głupkowatego ujęcia. ;)
Wycieczka się kończy i dojeżdżamy do ogrodów...
Pałac w przedwieczornym świetle prezentuje się nieco inaczej (fotka wykonana przez Marzenę).
Kolejny wygłup. ;)
A tu ciekawa forma architektoniczna (fotka wykonana przez Marzenę).
Wracamy na parking i na tym kończymy zwiedzanie, a przed nami jeszcze blisko 90 km jazdy samochodem do Zislow, po drodze zakupy no i tradycyjnie uczta w pawilonie. :)
Kąpiele w jeziorze się skończyły, bo woda jakoś tak znienacka się tak zimna zrobiła, że nawet "Foxik" nie wszedł, a naprawdę odporny jest. :)
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 863 (kcal)
Tego dnia zaplanowaliśmy pobudkę na godzinę 6:00, aby po załadowaniu rowerów na samochód pojechać do oddalonego o ok. 90 km Schwerina, obejrzeć słynny pałac i tradycyjnie już...objechać jezioro (Schweriner See).
O poranku jednak Marzena stwierdziła wyjątkowo burą pogodę i zarządziła dalszy sen. :)))
Kiedy wreszcie wygrzebujemy się z namiotów, niebo powoli zaczyna się przejaśniać i mimo wszystko decydujemy się na wyjazd, najwyżej objedziemy połowę jeziora (jest przedzielone groblą).
Dojeżdżamy do Schwerin i po poszukiwaniach zostawiamy samochód na płatnym parkingu w pobliżu pałacu.
To dobre rozwiązanie, bo mamy blisko i do tego zabytku, do przepięknego centrum i do szlaku objazdowego.
Zwiedzamy ogrody przypałacowe prowadząc rowery, ponieważ nie wolno na nich tam jeździć.
Zamiast opisywać w szczegółach to co tu obejrzeliśmy, lepiej zamieszczę serię zdjęć.
Tymczasem dała znać o sobie moja "awaria kręgosłupa" dosłownie ścinając mnie na kolana na ścieżkę w ogrodzie.
Pomoc od razu oferuje dwóch mocno starszych Niemców, ale pokazuję na plecy i mówię, że dam radę.
Jeden z dziadków z uśmiechem pokazuje swoje i mówi:
- Mam to samo. ;)
Póki jadę na rowerze, wszystko jest ok, ale chodzenie i siedzenie...swoje przeżyłem.
W ogrodzie znajdują się różnego rodzaju rzeźby, to jedna ze współczesnych - ściana z wmurowaną ramą z widokiem na jezioro Schweriner See.
Fantastyczne!
Wyjeżdżamy z części pałacowej i powoli kierujemy się do centrum.
Miejsce przepiękne, ale niestety dla mnie tu również jest strefa piesza i muszę prowadzić rower.
Uliczki w Schwerin są wyjątkowo malownicze.
Docieramy na rynek główny, gdzie odbywa się targ spożywczy. Tu sprzedawcy oferują produkty własne lub regionalne.
Dziewczyny od razu wypatrują samochód "U Rudolfa", oczywiście sprzedający lody.
Tak pysznych lodów dawno nie jadłem!
W miejscowej informacji turystycznej Marzena zakupuje mapę jeziora, a ja pytam o jakąś toaletę, bo wszystkich nas ciśnienie już zaczyna "uciskać na mózg". ;)
Na szczęście jest blisko, więc możemy za chwilę ruszać na szlak.
Pewnie to skutek dolegliwości, ale nie mogłem wywęszyć początku szlaku, ciągam siebie i resztę to w te to we w te.
Słynny "Misi Nos" (który wiele potrafi wywęszyć) tego dnia nie za wiele wywęszył, za to udało się to Basi.
Wyjeżdżamy z miasta i przejeżdżamy przez groblę, a na postoju czeka na mnie regulacja Basi przerzutki, bo coś zaczęła szwankować.
Jako tako doprowadzam ją do ładu i po wciągnięciu sporej ilości ciasteczek musli ruszamy dalej.
Po podjechaniu pod stromy podjazd stwierdzam, że krajobrazy takie jakby PGR-owskie, coś jak u nas koło Blankensee i w sumie "dupy nie urywa", a my ok. 200 km od domu. ;)
Na takie stwierdzenia dobra jest Marzena i znajduje nam szlak nad brzegiem jeziora.
Już po chwili stwierdzam, że w sumie mógłbym opis tego dnia skwitować tytułem "Z DALA OD PGR-u". :)))
Najpierw sprowadzamy rowery z dużej stromizny...
...oglądamy widoczki...
...po czym podprowadzamy je pod kolejną stromiznę. ;)
Dalej przez jakiś czas nie da się jechać w ogóle, bo ścieżka jest wąska, a po prawej mamy urwisko.
Niespodzianek ciąg dalszy, no naprawdę z dala od PGR-u. :)))
Krótka przerwa...
Wyjeżdżamy w końcu z lasu i zajeżdżamy spenetrować fajny camping "Sueduferperle", bo niewykluczone, że kiedyś tam zawitamy.
Na miejscu wypijamy kawę i kierujemy się do bliskiego już Schwerin.
Ponieważ maniakalnie wydurniamy się z fotkami typu "selfie", więc i tu nie mogło zabraknąć głupkowatego ujęcia. ;)
Wycieczka się kończy i dojeżdżamy do ogrodów...
Pałac w przedwieczornym świetle prezentuje się nieco inaczej (fotka wykonana przez Marzenę).
Kolejny wygłup. ;)
A tu ciekawa forma architektoniczna (fotka wykonana przez Marzenę).
Wracamy na parking i na tym kończymy zwiedzanie, a przed nami jeszcze blisko 90 km jazdy samochodem do Zislow, po drodze zakupy no i tradycyjnie uczta w pawilonie. :)
Kąpiele w jeziorze się skończyły, bo woda jakoś tak znienacka się tak zimna zrobiła, że nawet "Foxik" nie wszedł, a naprawdę odporny jest. :)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
40.50 km (30.00 km teren), czas: 02:54 h, avg:13.97 km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 863 (kcal)