MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecińskie Rajdy BS i RS

Dystans całkowity:14134.97 km (w terenie 1800.85 km; 12.74%)
Czas w ruchu:693:50
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:278949 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:68.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Wycieczka z "koksem"..."Siwobrodym" ;))).

Sobota, 17 marca 2012 | dodano: 17.03.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Dziś rano czułem się średnio. Wczoraj wieczorem wróciłem z Zielonej Góry i nie zdążyłem odebrać wiadomości od Adriana "Gryfa", że dziś jadą z Pawłem "Sargathem" do Altwarp. Wiadomość zawierała propozycję dołączenia się do nich, ale i tak bym nie skorzystał, bo takie prędkości przelotowe jak ich to nie dla mnie, ale dzięki chłopaki.
Zamiast tego wyciągnąłem z czeluści mojego szosowego "Rosynanta" i postanowiłem w samotności, snującym się tempem potoczyć się gdzieś za Tanowo.
Ktoś może dostrzec sprzeczność: no jak to, szosówka i snucie się?
A tak. Jest lekka, stawia mały opór i można jechać całkiem przyzwoicie niespecjalnie przebierając nogami.
Jeszcze wczoraj nad ranem skrobałem zamarznięte szyby w samochodzie (-2 st.C), dziś po powrocie miałem na termometrze +21 st.C.
Po drodze na ul. Taczaka spotkałem Jarka "Gadzika". Kiedy ja ruszałem na trasę, on już...wracał z Trzebieży, ze średnią pow. 29 km/h.
Co on je?

Przed Głębokim pełno rekreacyjnych rowerzystów, tłok jak w Pekinie. Może niesłusznie, ale po głowie pętało mi się słowo "popelina".
Klucząc między nimi dotarłem do Pilchowa, gdzie wpadł mi do łba pomysł, że zerknę, czy czasem Krzysiek "Siwobrody" nie krząta się po ogródku.
A jakże, był na miejscu prowadząc przed furtką konwersację z jakimiś dwoma prorokami.
Zostałem zaproszony na kawę, pogadaliśmy i...za moment Siwobrody wskoczył w nowe ciuchy z Lidla i był gotowy do drogi, skuszony obietnicą, że zamierzam jechać spokojnie, spacerowo...;)
Jeszcze przed wyjazdem zapytałem, czy posiada może jakiś zestaw kluczy, w tym nr 32, żebym mógł dokręcić stery.
Pytanie było nieco głupawe z mojej strony.
Spójrzcie na jego samochód...:))).

Kluczy u Siwobrodego dostatek.
No to ruszyliśmy.
Spacerowe tempo wg Siwobrodego, to prędkość oscylująca pomiędzy 26-30 km/h.
Tłumaczył się, że to dlatego, że nie zabrał licznika.
Taaa...no i waga roweru od razu spadła.
Pamiętajcie - chcąc jechać na trening z Siwobrodym nie pozwalajcie mu zabierać licznika ;))).
Prawdę mówiąc, nie poznawałem kolegi, który ostatnio narzekał na przekraczanie 20 km/h.
Może te Lidlowe ciuchy czymś nasączone są? ;))) Dobrze, że wziąłem dziś szosówkę.
Tak to gawędząc, spacerowym tempem dojechaliśmy do wiaty w Puszczy Wkrzańskiej, gdzie ja zjadłem topionego batonika, a Krzysiek troszkę się zagazował.

Ruszając w drogę powrotną dostrzegliśmy traktor ciągnący dwie ogromne przyczepy z drewnem, więc postanowiliśmy się podczepić "na koło".
Szybko zrezygnowaliśmy z pomysłu.
Kierowca miał problemy z zachowaniem prostego toru jazdy, przyczepa co rusz łapała pobocze. W pewnym momencie o mało się nie wywróciła (jak paparazzi węsząc zapach krwi i sensację miałbym ciekawy materiał fotograficzny). Przyczepa jednak wróciła do pionu, a my daliśmy sobie spokój z niepewnym kierowcą.
A nuż coś pił?
W Tanowie wyprzedził nas pick-up Straży Leśnej, włączył koguta i ...zatrzymał trefną przyczepę. "Misi nos" mnie nie mylił, coś mogło być na rzeczy.
Leśniczy i towarzyszący mu policjant zabrali się za kontrolę delikwenta, który coś kręcił, skąd to drewno ma, ale pewności nie mam czy je buchnął czy kupił, bo pojechaliśmy dalej.

W Pilchowie załapałem się na kolejny poczęstunek w postaci herbatki i poznałem państwa Siwobrodych-seniorów.
Dobrze się gadało, ale czas było się zwijać (dobrze, że nie mieliśmy piwa, bo jak słusznie zauważył Siwobrody, pogawędka przy piwie mogłaby skończyć się w niedzielę nad ranem ;))).
Las Arkoński i Park Kasprowicza pełen spacerowiczów, rowerzystów, "kijkowców"...tłum jak na Manhattanie. Trudno się w tym poruszać.
Na ścieżce rowerowej stał radiowóz policji i wyłapywał "rolkowców" jeżdżących po niej.

Co do słynnego dywanu krokusów na Jasnych Błoniach (rozpropagowanego na BS przez Jotwu), to nie mam pewności, czy już był i przekwitł, czy jeszcze się nie pojawił czy też może zaradni rodacy rozkradli, bo jakoś tak rzadko rosły dziś te kwiatki.
Rower:Rosynant Dane wycieczki: 49.30 km (7.00 km teren), czas: 02:07 h, avg:23.29 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(8)

Rajd Shrinka z BS i RS do Ueckermunde.

Niedziela, 4 marca 2012 | dodano: 04.03.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Historia tego wyjazdu jest dość pogmatwana. Najpierw Sebastian "Shrink" z Nowogardu żalił mi się, że nie organizuję kolejnego "Rajdu Do Shrinka" z BS i RS. Powiedziałem, że raz do roku mogę, a potem niech inni się zaangażują. No to zaangażował się Shrink i zaprosił nas do siebie do Nowogardu. Potem jednak po przemyśleniach doszedł do wniosku, że okolice Nowogardu są już dla niego nudne i najchętniej to on by pojechał gdzieś po Niemczech (no patrzcie, a wcześniej mnie wyzywał od Herr Misiatsch;)))
No dobra, poglądy zmienił, ale jak z tego wybrnąć?
Do tego zadania zaangażował Misiacza, czyli mnie.
Odkręciłem - chyba w miarę sprawnie - trasę do Nowogardu, ale nijak nie mogłem zmusić Shrinka do zamieszczenia postu na Forum RS o trasie do Ueckermunde.
No i co?
Znowu musiałem wziąć sprawy w swoje łapy. Pomyślałem: "A, wrobię Shrinka" i zamiast niego zamieściłem taki oto post:

"Jutro o godzinie 9:20 nasz kolega SHRINK zarządza zbiórkę o godzinie 9:20 na Moście Długim.
Jeżeli ktoś nie zna Shrinka, to wygląda tak:

:P
Trasa wiedzie do Ueckermunde w Niemczech (zwiedzanie, kebab, może Fischbroetchen).
Pewnie wyjdzie jakieś 130 km.
Ponieważ SHRINK ma pewien problem z zamieszczeniem tu informacji, pozwoliłem to sobie zrobić za niego. :P
Cytuję:
"Jedziemy tempem rozsądnie dynamicznym, aczkolwiek wycieczkowym na zachód. Preferowany asfalt i mnóstwo foto-stopów. Tereny znamy słabo, właściwie to wcale, więc będzie ciekawie ;) Jeśli ktoś dołączy, będzie nam miło. Jeśli nie, to trudno."
"
I ode mnie
"Ja jadę i wiem, że parę innych osób też (a w prowadzeniu do celu pomożemy). :)"

Odzew przeszedł najśmielsze oczekiwania, bowiem na Moście Długim o 9:20 (plus Głębokie) stawiło się "13 osób + 1 kobieta" :))).
Jeśli pamiętam wszystkich, to postaram się wymienić (alfabetycznie):

Arek "AreG"
Bartek "Ismail Delivere"
Baśka "Rudzielec"
Grzesiek "Giorginio"
Krzysiek "Monter"
Łukasz "Luki"
Michał "Michuss"
NN rowerzysta na Giancie (jeśli czyta, to poproszę w komentarzach o imię i ewentualnie ksywkę)
Paweł "Axis"
Paweł "Misiacz"
Piotrek "Bronik"
Piotrek "Rammzes"
Robert "Romal vel Sakwiarz" (z tymi jego ksywkami to skaranie boskie, nie wiadomo, którą wybrać;)).
Sebastian "Shrink"

Nie mogło zacząć się normalnie, bo zawsze ktoś na początku musi się popisać, jaki to on silny pod górkę (a potem niektórzy "silni" na początku robią się słabi i "miętcy" na końcu).
Shrinkowi również udzieliła się psychoza, ale go utemperowałem i tylko dzięki temu zatrzymał się, aby cyknąć jakiekolwiek fotki w Szczecinie, które bardzo chciał robić, ale za bardzo przejmował się opinią "koksów". To, że "koksy" gnają to nie znaczy, że nie poczekają na kierownika zamiesznia.
Mogą gnać sami albo jechać w grupie.
Mogą też gnać, a potem czekać.
Wniosek z tego jest taki, że nie ma co gonić za szybkimi, bo i tak muszą zaczekać. Szkoda szarpaniny ;).

Na Jasnych Błoniach na własne oczy widzieliśmy, do czego doprowadziła ostatnia ustawa refundacyjna, podwyżki cen paliw, wydłużenie wieku emerytalnego, afera "solna", w której władze bezczelnie kryją trucicieli ludzi. Społeczeństwo nie wytrzymało i chwyciło za broń.

Siły rządowe pokonane.
Czas na relaks.

Nie przejmując się "niewyżytymi" spokojnie dojechaliśmy na Głebokie, gdzie oczywiście na nas czekali (i marzli, a niech mają za swoje;))).

Prawdę mówiąc, następną fotkę cyknąłem dopiero w Eggesin, z dwóch powodów:
1) Rzadkie postoje ("Nie przyjechaliśmy tu dla przyjemności i nie ma czasu na głupoty typu zdjęcia czy odpoczynek" ;)))
2) Jeśli o mnie chodzi, to trasę mam tak "zjeżdżoną", że już nie będę po raz kolejny cykał słupków granicznych za Dobieszczynem.

Co ciekawe, w Eggesin zobaczyłem po raz pierwszy coś, czego wcześniej nie dostrzegałem (pomijam Baśkę ujeżdżającą drewnianego konia, ona zawsze na coś musi się wcisnąć;))).

Natknąłem się na wystawę staroci, a wśród nich na cacko - piec wyprodukowany przed wojną w jeszcze niemieckim Szczecinie (Stettinie) przy obecnej ul. Jagiellońskiej (wg informacji Krzyśka "Montera" - dzięki, niech Ci (i nam) za to Twoje słynne "skróty" lekkie będą).

Co nieco o kamienicach właściciela TUTAJ (KLIK).
Z wiatrem w dupę w miarę szybko dotarliśmy na kebab (Tuerkische pizza) w lokalu Uecker 66 w Ueckermunde. Porcje tak słuszne, że aż trudno było wchłonąc, w cenie 3,50 EUR za jedną "rurę". Nadal tylko zastanawiam się, które produkty są lepsze - u Turka w Ueckermunde (lżejsze, powiew świeżości) czy u Turka w Goleniowie (nasycony, konkretny smak, więcej mięcha z barana). No dobra - oba dobre.
Barany pożarte, można ruszać na zwiedzanie.

Nasz lokal.

Coś dla Basi "Misiaczowej".

Uliczka w Ueckermunde.

Kamieniczki w Ueckermunde.

Cholera w Ueckermunde (zawsze wlezie w kadr ;))).
Bosman ćwiknął mi okulary.

Plaża w Ueckermunde.

BS-RS team.

Ueckermunde zaliczone po japońsku, więc można było ruszyć do Warsin, skąd przez puszczę dotarliśmy do wieży widokowej nad Neuwarper See.

Fotka autorstwa Sebastiana "Shrinka":

W Rieth spędziliśmy nieco czasu na przystani, oczywiście jak zwykle skusiłem się na moje ulubione ujęcie stamtąd.

Skusiłem się też na mały relaks na betonie...

...i na kolejną fotkę łódki (lubię je fotografować).

No.
To już była ostatnia fotka.
Pojechaliśmy trasą dawnej kolejki wąskotorowej do Ludwigshof i do Hintersee, skąd wjechaliśmy do Polandii.
Zmieniliśmy trasę i pojechaliśmy prosto "w Stolec".
W Stolcu zaprowiantowaliśmy się w miejscowym sklepiku i klucząc między dziurami po bombach na drodze do Rzędzin, wkrótce wjechaliśmy na nową ściezkę prowadzącą do Dobrej.
Robiło się zimno, ściemniało się, Baśka jechała coraz bardziej wypoczynkowo, a mój halogen w lampie zakończył żywot i jechałem jak ciemniak (pomijając bateryjną, czerwoną dwulampkową dyskotekę, którą wożę za sobą na kasku i na sakwie, by starać się uchronić przed rodzimymi debilami za kierownicą).
Monter obiecał Baśce, że spokojnie dojedziemy na Głebokie w tempie 15 km/h.
Do Wołczkowa tempo wynosiło do 30 km/h, ale to chyba Grześ poczuł napływ energii. Na szczęście NN Biker jechał z Baśką, która nas równo opierdo...ła po dotarciu do Wołczkowa.
Uspokoiła się po groźbie, że dostanie w dupę pasem, jeśli nie przestanie robić scen :)))
Był tylko mały problem.
Nie mieliśmy pasa w spodenkach kolarskich, ale podziałało ;)))
Jakoś dojechaliśmy w kupie do Głębokiego, a potem powoli zaczęliśmy się rozjeżdżać. Odprowadziłem Shrinka, Giorginio i (prawie) Michussa na dworzec, po czym sam poturlałem się ul. Kolumba do domu.
***
Na koniec teksty, które usłyszałem dziś, a które zapadły mi w pamięć:
1) "Foch otrzymany w roamingu jest droższy niż w sieci krajowej" (nie powiem, kto go odebrał;))).
2) "Baśka to dziewczyna z jajami!" ;)))
3) Okrzyk bojowy Baśki "Dziewczęta, ruszamy!!!" (to chyba w odwecie za nasz tekst, że na wycieczkę stawiło się 13 ludzi i jedna kobieta);)))
Fakt, że działało! ;)))

Przybliżona trasa:

:) Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 136.00 km (20.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:21.76 km/h, prędkość maks: 43.00 km/h
Temperatura:2.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(20)

Z Baśką "Rudzielcem" przez Police.

Sobota, 3 marca 2012 | dodano: 03.03.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Ostatnio czuję się jak niedźwiedź wybudzony ze snu zimowego i za nic nie chce mi się szybko jeździć.
A to bym się snuł, a to zatrzymał, a to pogapił w niebo...
Choć towarzystwo znamienite, to propozycja "Gadzika" na szybki rajd do Glinnej z ekipą zupełnie nie pokrywała się z moim stanem.
"Romal" też musiał jechać na czas, więc się wymigałem :))).
Najlepsza propozycja padła ze strony Baśki "Rudzielca": snujemy się lasami do Polic, a tym bardziej mi się spodobała, bo zbiórka dopiero o 11:00.
Mogłem się spokojnie snuć i leniwie produkować kanapki :))).
Na spotkanie stawiłem się nawet parę minut wcześniej.
Za chwilę dojechała Baśka i można było zacząć wspinać się pod stromą i długą ul. Duńską, z której skręciliśmy na Gubałówkę.

Z Gubałówki jechałem już za kierowniczką wycieczki jak baran za przewodnikiem stada - nie musiałem myśleć za wiele :)).
Najpierw asfaltem, a potem brukiem i błotami przedzieraliśmy się lasem do Siedlic.

Po wizycie na cmentarzu w Policach Baśka zatrzymała się na starym mieście (a raczej tym, co z niego po wojnie zostało) na zakupy słodyczy i picia.
Ja wygrzewałem się na słoneczku, pilnowałem rowerów i celowałem obiektywem w kapliczkę.

Po zakupach potoczyliśmy się do Jasienicy, skąd skręciliśmy na Karpino.
Aaa, muszę dodać, że Baśka zaczepia po drodze wszystkie napotkane psy i koty.
Oto jeden z nich.

Wreszcie dojechaliśmy do słynnej ostatnio nowej leśnej szutrówki, czyli drogi pożarowej nr 27 przecinającej Puszczę Wkrzańską.

Jedzie się po niej znakomicie, krajobraz jest rewelacyjny, a jeszcze fajniejszy będzie, gdy zacznie się "uczciwa wiosna".

Szutrówką dojechaliśmy do szosy łączącej Dobieszczyn z Tanowem i w przydrożnej wiacie zatrzymaliśmy się na popas i...tam nakrył nas "Romal" :))).
Wydało się, dlaczego marudziłem na jego propozycję :))).

Wydało się, ale stwierdzam, że miałem rację. Jako, że "Romal" jechał na czas, więc pożegnał nas i wyrwał do Szczecina w tempie, o którym na razie wolę nie myśleć.
Dojechaliśmy spokojnie do Szczecina i po pożegnalnym "żółwiku" na Jasnych Błoniach każde ruszyło w swoją stronę. A, właśnie. Zaczynają wyłazić krokusy, niedługo pojawi się tu słynny szczeciński "dywan z krokusów".

Oczywiście nietrudno natknąć się na dobrych znajomych bikerów.
Na Jasnych Błoniach spotkałem Małgosię "Rowerzystkę"

Pogadaliśmy chwilę i ruszyłem do domku, bo na jutro z rana Sebastian "Shrink" ogłosił rajd do Ueckermunde - więcej TUTAJ (KLIK). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 64.84 km (20.00 km teren), czas: 03:28 h, avg:18.70 km/h, prędkość maks: 42.00 km/h
Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1203 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Altwarp (niezupełnie) ze sfilcowanym Misiaczem.

Niedziela, 26 lutego 2012 | dodano: 26.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Od natłoku propozycji na weekend na Forum Rowerowego Szczecina we łbie zrobił mi się zamęt.
Podobny zamęt zrobił się w mym łbie po wczorajszej hucznej imprezie, po której to przyszło mi do tegoż Misiaczowego łba, że co mi tam, wejdę na Forum RS i zapodam tam swoje huczne przemyślenia co do moich wyobrażeń o trasie na niedzielę.
Goście poszli, Misiacz dorwał się do klawiatury i wpisał, że o 10:30 rusza spod Tesco do Altwarp w Niemczech (ok. 65 km w jedną stronę).
Rano już nie byłem taki błyskotliwy.
Gorzej, Misiacz i błyskotliwość nie miały ze sobą nic wspólnego...ale pojawili się chętni na wyjazd i słowo się rzekło.
Oczywiście rano nic się nie kleiło.
No, może oprócz kleju "Kropelka", którym chciałem skleić pewną część, ale skończyło się na tym, że klej się wylał i jedyne co skleiłem, to swoje dwa palce.
Czas płynął, godzina zbiórki zbliżała się, a ja próbowałem odkleić palec skazujący od kciuka.
Muszę przyznać, że niezły jestem, bo nie dość, że się udało, to na miejscu spotkania byłem raptem 3 minuty po czasie.
Dobrze, że był tylko Piotrek "Bronik", którego poinformowałem o katastrofie, więc linczu nie było.
W formie dalekiej od formy dokulałem się na Głębokie, po drodze zahaczając kierownicą (nie celowo) spacerowiczów pętających się na drodze dla rowerów.
Kierownica nie ucierpiała, pieszy pewnie też nie, bo ani jedna "kurwa" za mną nie poleciała, więc jechałem dalej.
No i na tym Głębokim czekało na mnie kilka osób: Baśka "Rudzielec", Krzysiek "Monter61" i Marek "Emem".
No to razem było nas pięciu...eee...pięcioro?

Wiatr wiał wrednie w pysk, a tempo było takie, że nic, tylko wziąć i się powiesić w pobliskim lesie.

Po doczołganiu się do Dobieszczyna, z licznymi postojami, Misiacz i Baśka doszli do wniosku, że najlepiej będzie na Dobrą już zaraz, teraz, już, natychmiast skręcać, jakie tam Altwarp, aleee łoosssoo chozzii....?
Tu "Monter" się zbiesił:
-Jak to?! Nie po to zaglądam w nocy na Forum i widzę, że Misiacz z gawry wylazł i jakąś propozycję na Altwarp rzuca, żeby teraz ten sam, ale "sfilcowany" Misiacz wspierany przez Basiora bez formy mi tu trasę skracali. Altwarp miało być - i będzie, jakem "Monter".
Hm...
No tak.
Miało.
Uch.
No dobra.
...ale może tylko do Rieth?
Pojechaliśmy.
Dojechaliśmy jakoś do Ludwigshof.
To znaczy inni dojechali, a ja z Baśką...dojechaliśmy "inaczej".
"Monter" wyglądał na załamanego :).

Usiadłem i jedyna myśl, jaka mi do głowy przychodziła, to "niech mnie ktoś przytuli" :)))).
Chętnych nie było.

Wiatr dawał po ryju i tylko on mnie tulił na swój sposób. Nie lubię tego sposobu.
W Rieth nastąpiło głosowanie, kto za Altwarp.
Za Altwarp był "Monter" i "Emem", przeciw sam twórca wycieczki i Baśka.
2:2.
Najgorszy był "Bronik". Skorzystał z prawa do wstrzymania się od głosu.
Było mu wszytsko jedno.
Czyli głosowanie gówno dało i to jego wina.
W tej patowej sytuacji wsiadłem na rower i pojechałem na plażę w Rieth.
Sytuacja została rozwiązana.
Reszta pojechała za mną.
Pod ścianą kibla na przystani spędziliśmy blisko godzinę.

"Emem" to naprawdę niezły jajcarz.
Poczęstował nas jajami na twardo.

Sam za to miał w ustach pałkę. Podobno to dobre dla zdrowia.
Pałkę od kurczaka.
Znaczy, pałkę nóżki od kurczaka.

Ściana niemieckiego kibla była tak przytulna, że komu by się chciało dupę od tego kibla oderwać.

Sama przystań...ładna.


Sugerowaliśmy tym dwóm wywrotowcom samotny kurs do Altwarp (za Altwarp był "Monter" i "Emem"), ale nie, nie chcieli...a może nie mieli sił? :)
Siedzieli z nami.
No, ale czas było się ruszyć.
W Hintersee pochwaliłem "Montera".
Znalazł skrót.
To znaczy skróty to jego firmowy znak, ale zazwyczaj takie z błotem, kamieniami i kąsającymi krokodylami.
Ten był jednak inny.
Ten skrót był NAPRAWDĘ skrótem.

Przydał się.
Wkrótce gwałtownie przyszło nam zmienić strefę klimatyczną.

Niemcy to mają fajnie.
Klimat łagodny, bez siarczystych zim, upalnych lat.
Nie to, co zaczyna się 30 cm za słupkiem z prawej strony - kraj z syberyjską zimą i mrozami, afrykańskim latem i upałami i na dodatek wrednymi drzewami, które w perfidnej zmowie z kierowcami niszczą nasze asfalty.
Gdyby po lewej stronie słupka też panowały takie ekstremalne warunki, Niemcy nie mogliby się bezczelnie pysznić równą jak stół drogą bez fałd i pęknięć.
Pomieszkaliby po prawej stronie słupka...
Niemcy to mają fajnie.
Jadąc do domu, za sobą pozostawiliśmy Stolec.

Nie wiem zupełnie, co napisać o ścieżce z Rzędzin do Dobrej.
Jest dobra.
Jest z asfaltu.
Fajnie się po niej jedzie.

Temperatura spadła prawie do zera.
Forma wreszcie powyżej zera.
No i dojechałem... Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 100.00 km (16.00 km teren), czas: 05:12 h, avg:19.23 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(12)

Szczecińska Masa Krytyczna 24.02.2012 i już tysiąc km za mną!

Piątek, 24 lutego 2012 | dodano: 25.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Dzisiaj fajną niespodziankę zrobił nam Daniel, z którym byłem na wyprawie z sakwami na wyspę Rugia, przyjeżdżając do nas z Nowej Soli z Magdą.
Jako, że jest to dzień Szczecińskiej Masy Krytycznej, przeto użyczyłem Danielowi mojej starej "Kozy", sam sadowiąc się na dawno nie używanym szosowym "Rosynancie" i pomknęliśmy na Plac Lotników, zaś Basia "Misiaczowa" jako przewodnik Magdy zabrała ją na zwiedzanie Szczecina.
Z Pomorzan ruszyliśmy wraz z Jarkiem "Gadzikiem".
Zdjęcia są wykonane głównie aparatem Daniela i w większości jego autorstwa. Te gorsze to z mojej "głupawki" :).

Na Pomorzanach stoi specyficzny pojazd, ale chyba musi być sprawny technicznie, bo często (za wygląd chyba) kontrolowany jest przez straż miejską i policję i nadal spokojnie sobie jeździ po ulicach, wzbudzając niemałe zainteresowanie.

Zgodnie z zapowiedziami z prognoz ICM i YR.NO, punktualnie o godzinie 18:00 (rozpoczęcie Masy) z nieba zaczął kropić zamówiony w tym celu deszczyk.

Na szczęście był niewielki i szybko ustał.
Pojawiła się też i Baśka "Rudzielec", która zaczęła "męczyć" Daniela pytaniami, w jaki sposób najlepiej wejść na szczyt Mont Blanc :))).
Zdjęcia z wspinaczki Daniela - TUTAJ (KLIK).

Zbiórka jak zwykle "pod koniem", czyli Pomnikiem Colleoniego, zaraz po wojnie "buchniętym" przez Warszawę i w 2001 roku odzyskanym przez Szczecin.

Szkoda, że nie było mrozu, może by więcej ludzi przyjechało.
Dziś było chyba za gorąco? ;)


Znajome gęby i znajome plecy reklamowe.
:)))

Z czasem jednak pojawiła się ilość rowerzystów, którą można uznać za przyzwoitą.


Przejazd koło Centrum "Galaxy".

Postój koło Bramy Królewskiej.
.
Dziś wyjątkowo przejechałem całą trasę Masy, raz że było fajnie i było z kim pogadać, a dwa, to prędkość przejazdu była jak na Masę naprawdę przyzwoita, czasem nawet ok. 20 km/h. Zwykle jest tak powoli, że urywam się do domu mniej więcej w połowie.
Na Pomorzany wróciliśmy dodatkowo z Wojtkiem, kolejnym nowopoznanym rowerzystą z naszej dzielnicy. Rower:Rosynant Dane wycieczki: 20.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(5)

Za Tobą choćby w błoto pójdę...

Niedziela, 19 lutego 2012 | dodano: 19.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Tytuł wziął się stąd, że Basia "Misiaczowa" ogarnięta "kosmicznym leniem" zbiesiła mi się i nie chciała wyściubić nosa z domu. Sprawdzoną metodą ;) przekonałem ją jednak, że gnuśnienie w domu w niedzielę - mimo, że plucha, roztopy, groźba opadów - nie jest najlepszym pomysłem.
Przekonałem ją skutecznie, bo usłyszałem właśnie to:

- Za Tobą choćby w błoto pójdę... ;)))

Wrzuciłem termos z grzańcem w plecak i pomknęliśmy na Głębokie.
Był to kolejny już rajd pieszy rowerzystów z BS i RS (rowerek był wczoraj), który tym razem zorganizował Michał "Ernir" z RS.
O godzinie 10:00 zebraliśmy się na Głębokim, stawił się nawet Krzysiek "Monter" z Łukaszem, jednak na rowerkach, więc choć chcieli się z nami zabrać, to jednak trasa zapowiadana przez "Ernira" mogła to skutecznie uniemożliwić.
Pojawił się jeszcze Krzysiek "Siwobrody", Basia "Misiaczowa", Agnieszka "Megie", Robert "Romal-Sakwiarz" wraz z Grażyną "Grażką"...a nawet Małgosia "Kiwi", która na naszą wyprawę dojechała aż ze Stargardu.

Na razie ruszyliśmy spokojnie dość uczęszczaną, choć po roztopach bardzo błotnistą trasą północnym skrajem jeziora Głębokie.

Na jeziorze powoli topnieje lód, pokryty jest on warstwą wody.
Zawsze jednak znajdą się tacy, którzy próbują na niego wchodzić (nikt z nas).

Na końcu jeziora zatrzymaliśmy się na "coś ciepłego" z termosów.
Szykowała się niezła przeprawa i warto było się solidnie wzmocnić. :)

Agnieszka korzysta z ostatniej rozmowy, nim pogrążymy się w bezbrzeżnej kniei...za górami, za lasami, poza zasięgiem sieci... ;)

Czas dopijać i ruszać, bo wódz tupie niecierpliwie w miejscu ;))).

Za leśniczówką skręciliśmy w las, na drogę z tzw. mniejszą ilością błota, miało nie być po pachy, a tylko po pas ;))).
Hm...jednak z drogi Michał powiódł nas pomiędzy drzewa, gdzie tylko zwierzyna leśna wie, dokąd chodzić.
Takimi "skrótami" jeszcze nie chadzałem :).

To nie koniec!
Doszło do tego, że z rozrzewnieniem zaczęliśmy wspominać te niby straszne, słynne skróty sierżanta "Montera" :)))

Wreszcie z lasu wydostaliśmy się na...drogę ;))).

Do głowy po raz kolejny - jak to przy skrótach - przyszła mi czołówka z filmu "Czterej pancerni i pies"

"Deszcze niespokoooojne...potargaaały sad...a my na tej wojnie, łaaadnych parę lat" :))).



Tak naprawdę, to mimo błota szło nam się znakomicie, humory dopisywały, dowcipy sypały się z lewa i prawa.
Po dojściu do Żółtwi zatrzymaliśmy się pod drzewami na kolejny popas i łyk grzańca, normalnie wygląda to jak fragment kręgu megalitycznego.

Natychmiast zostaliśmy dostrzeżeni przez dwa "megalityczne" koty, grube niczym beczki, które w profesjonalny sposób zabrały się za żebractwo.

Po przerwie dotarliśmy do Bartoszewa, "skrótem" przez las.
Na co komu najprostsza droga. :)))
W tamtejszej knajpie zamówiliśmy małe co-nieco, ja z Basią kawę i sernik, a "Romal" z "Grażką" wzięli coś specjalnego: duże danie, a do tego sałatka z papryki sprzed 100 lat, dobrze dojrzała, subtelnie stęchła i o charakterystycznym smaczku, która wręcz sama rozłaziła się po ustach ;))).
Danie tylko dla prawdziwego konesera ;).
Jak widać, "Romal" nawet "Grażce" jej porcję podżerał ;).

Obiektyw zimny, stąd i zdjęcia z tej knajpy wyszły zaparowane.

Nasza zimna kawa na szczęście była świeża, a ciastko dobre, więc po posileniu się ruszyliśmy lasem w stronę Pilchowa.
Tym razem trasa była tak wygodna i bez niespodzianek, że aż wydawało się to podejrzane ;).
Po dojściu do Pilchowa zostalismy zaproszeni przez "Siwobrodego" na herbatę, ciastka i coś gorzkiego ;).

Powitała nas tam Sara, jego sympatyczna kudłata "psica", która wbrew zapowiedziom gospodarza wcale nie żywi się niedźwiedziną, a jedynie popija wieczorami "Żubrówkę" i robi za "Siwobrodego" wpisy na blogu na Bikestats (tak, tak - teraz wiem, kto mu teksty kleci), za co sam "Siwobrody" od jednych czytelników zbiera pochwały, a od innych joby.
Po poczęstunku zostaliśmy przez "Siwobrodego" i Sarę odprowadzeni aż do Głębokiego i gdy się już żegnaliśmy - lunął deszcz.
Zdążyliśmy w ostatniej chwili!
Świetna wyprawa, podobnie jak przewodnik i towarzystwo.
P.S. Przeszliśmy ok. 16 km.
Pomysł na komiks zaczerpnąłem od Shrinka.
Jak zwykle polecam wpis "Siwobrodego" oraz dostępne już zdjęcia "Romala-Sakwiarza".
Może pojawią się jeszcze zdjęcia innych uczestników? Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Pod wodzą "Montera" do Dobieszczyna. Powrót w deszczu.

Sobota, 18 lutego 2012 | dodano: 18.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Na dziś Krzysiek "Monter61" ogłosił wycieczkę w okolice Dobieszczyna z krótkim wyskokiem do Niemiec przez Hintersee.
Po raz kolejny wytaszczyłem z piwnicy moją starą "Kozę", na taką pluchę jak znalazł. KTM niech śpi smacznie na razie.
Niestety, z powodu upalnej pogody (+3 st.C) i zapowiadanego deszczu na placu Lotników o 10:00 stawiło się zaledwie 3 rowerzystów.
Gdy było - 7 st.C i zimniej, chętnych zazwyczaj było dużo więcej. Byłem ja, "Monter" i "Jaszek". "Siwobrody" zrezygnował, choć się zapowiadał, że pojedzie.
Jeszcze nim dojechałem na miejsce spotkania, przechodząca dziewczyna zapytała mnie, gdzie może być ul. Kaszubska 4.
Jest to jedna z najdziwaczniejszych ulic jakie znam - składa się z 5 (!) w żaden sposób niepołączonych ze sobą kawałków, poprzedzielanych wieloma ulicami, w tym jedną wielopasmową. Na szczęście numer, którego szukała wpadł mi w oko w momencie dojeżdżania do placu, więc zawróciłem i uratowałem dzieweczkę od kilku kilometrów długiej wędrówki (szła w zupełnie przeciwną stronę;))).

Na wszelki wypadek podjechaliśmy jeszcze pod pomnik "z orłami", bo wiele osób zajeżdża tam już z przyzwyczajenia, gdy wycieczki ogłasza "Monter".
Nie było jednak nikogo, więc ulicą Mickiewicza dojechaliśmy na Krzekowo. Z zapowiadanego deszczu na szczęście na razie nic nie było.
Nie wiem, jak to możliwe, ale wielokrotnie przejeżdżałem koło piekarni na ul. Szerokiej, a nigdy nie zauważyłem tej pompy.

Opłotkami wjechaliśmy na Bezrzecze, skąd dotarliśmy do wjazdu na ścieżkę rowerową od Dobrej do wyjazdu na drogę do Stolca.

Zatarasowana jest przed samochodami niczym na wojnę. Normalnie barykada.
Rowerzysta bez sakw ma problem z przeciśnięciem się, obładowany turysta niespecjalnie da radę przejechać.
Co do samochodu...spokojnie może przejechać po błotku obok barykady.

W Stolcu skierowaliśmy się na popas nad granicznym jeziorem Stolsko (lub Schloss See, jak nazywają je Niemcy).

"Monter" coś wyznawał "Jaszkowi", ale nie dosłyszałem o czym mowa :).

Obok stoi luksusowy "Hotel Raj" :))).

Lód na jeziorze już prawie stopniał.

Część łodzi jest na brzegu, część znalazła się w wodzie, czyżby w wyniku roztopów?


Po długim popasie skierowaliśmy się na Dobieszczyn.
Zrezygnowaliśmy jednak z pierwotnego planu wjazdu do Niemiec i przejazdu lasami ze względu na roztopy i błoto po pachy i skierowaliśmy się na Szczecin.
Przy zjeździe na czarny szlak znajduje się samotny grób leśniczego Gerharda Linde, który stracił życie w roku 1946.
Nie wiem, jak stracił życie, ale przypuszczam, że po wojnie ktoś mu - jako Niemcowi - mógł w tym "pomóc". Jak widać po datach, odszedł w młodym wieku.
Grób leśniczego Gerharda Lindego w Puszczy Wkrzańskiej. © Misiacz

Tuż przed Tanowem zaczął lekko siąpić deszcz, ale jeszcze był nieszkodliwy.
Dopiero na Głębokim zaczęło się już robić obrzydliwie. Szaro, buro, chlapa i narastający opad.
Pożegnałem się z chłopakami i zrobiłem sobie mały "hard core" jadąc skrótem koło poligonu i z trudem przedzierając się przez grząskie błoto.
"Koza" jak zwykle dała radę, jej nic nie może chyba zaszkodzić! :) Rower:Koza Dane wycieczki: 67.00 km (1.00 km teren), czas: 03:09 h, avg:21.27 km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Rajd z "Gadzikiem" na Kozie do Mescherin Szlakiem Bielika.

Poniedziałek, 13 lutego 2012 | dodano: 13.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Dziś wypadł kolejny wolny poniedziałek, więc zaplanowałem wyjazd po zakup nowego termosu.
Kiedy jednak dostałem propozycję od Jarka "Gadzika", aby jechać na rowerkach gdzieś dalej, od razu zapaliło się w mej głowie światełko: "Jest okazja do wycieczki"!
Nie uśmiechał mi jednak się kurs na starej "Kozie" w Góry Bukowe (marne hamulce), więc zrezygnowałem i postanowiłem pojechać na Szlak Bielika.
Ku mojemu (radosnemu) zaskoczeniu, "Gadzikowi" również i ten pomysł się spodobał (jemu wszystko się podoba :))), więc o 11:30 ruszyliśmy w stronę Siadła Dolnego, gdzie zaczyna się szlak.
Wszystkie zdjęcia są autorstwa Jarka, ja je tylko nieco "poprawiłem" w programie Picasa, bo są z komórki robione :). Całość TUTAJ (KLIK).

Było dziś koszmarnie upalnie, temperatura oscylowała koło 0 st.C, ale jakoś dało się jechać. Śnieg jeszcze leżał i błotka nie było.
"Koza" jakoś się toczyła, a ja na niej.
Za wiaduktem zatrzymaliśmy się na kubek gorącej herbaty.

Oczywiście o wjechaniu na najbardziej stromy podjazd tego szlaku na moim wehikule nie było mowy, więc wspólnie podprowadziliśmy rowerki.

Trasa jest dziewicza, zaśnieżona, nietknięta śladem innego roweru!


Po dojechaniu do Moczył nastąpił kolejny postój na herbatkę i podjęcie decyzji, jak jechać dalej.

Padło na jazdę szosą do Kamieńca i Pargowa, a stamtąd do Niemiec, do Mescherin, aby sprawdzić jak przebiegają prace na zamkniętym w tej chwili dla ruchu moście granicznym.

Po drodze jednak potrzebny był kolejny łyczek herbaty.

Tak w ogóle, to "Koza" w swym obecnym kształcie po raz pierwszy przekroczyła granice Polski, więc może świętować :).

No to jak przebiegają prace na zamkniętym w tej chwili dla ruchu moście granicznym?
Nie przebiegają, nie licząc jednej snującej się koparki i jednego snującego się robotnika, chyba wybierał jakiś złom z wykopów (most remontuje pewna polska firma, która zdaje się bardzo ceni sobie oszczędności;)).

Ma to o tyle dobre strony, że ruch samochodowy w tej części Niemiec zamarł, co jest dobre dla nas, rowerzystów.


Bo zjedzeniu kanapek i wypiciu herbaty wróciliśmy do Polski i wjechaliśmy tym razem nie na szosę, ale na kolejną leśną część Szlaku Bielika.

Musiałem uważać na zjazdach, bo wertepy straszne, a i "Koza" ma słabe hamulce.

O tym szlaku można powiedzieć, że pieniądze zostały tu dosłownie wyrzucone w błoto.
Szlak już praktycznie po kilku miesiącach od przekazania do użytkowania nie nadaje się w tej części do normalnej jazdy rowerem, jest rozryty przez dziki i koła pojazdów tubylców, którzy poodsuwali sobie betonowe zapory i na naszych oczach wywożą drewno z lasu, ścinając nawet całe drzewa piłami łańcuchowymi.

Miejscami trasa jest tak rozryta, że nie pozostało nic innego jak prowadzić rowery. Szlak został nieodpowiednio i niedostatecznie utwardzony i skutki są jakie są, a pieniążki za to ktoś wziął. A szkoda, bo trasa jest niesamowicie klimatyczna i malownicza.

Od Moczył już da się jechać w miarę normalnie częścią terenową.


W okolicach Siadła Dolnego natknęliśmy się na kolejny samochód z przyczepką, który widziałem również w sobotę, a zza pagórka dochodził jazgot piły spalinowej.
W sobotę zaś dosłownie tuż przed samym Siadłem inny facet w najlepsze wycinał sobie drzewa w zagłębieniu terenu.
Z Siadła pojechaliśmy wzdłuż Odry do Kurowa, skąd wspięliśmy się na szosę i już asfaltem dojechaliśmy na Pomorzany.

Tu podprowadzałem rower, ale zapozowałem, że niby podjeżdżam :))).

Koła mojej "Kozy" (znów dała radę, a nie wygląda) wyglądały tak:

Wieczorem wyskoczyłem w końcu po ten termos i kupiłem.
Różowy...innych nie było. Rower:Koza Dane wycieczki: 49.20 km (21.00 km teren), czas: 03:21 h, avg:14.69 km/h, prędkość maks: 36.50 km/h
Temperatura:-0.4 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1094 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(15)

Pierwszy "Rajd Pieszy z Grzańcem" BS i RS.

Niedziela, 12 lutego 2012 | dodano: 12.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Będąc młodym Misiaczem z gęstym, jeszcze brunatnym futrem należałem do Klubu Turystyki Kolarskiej "Jantarowe Szlaki". Klub ten, oprócz odbywania ciekawych wycieczek i obozów wędrownych (oraz cotygodniowych tzw. zebrań, za którymi nie przepadałem specjalnie) miał (i nadal ma) ciekawy zwyczaj organizowania w sezonie zimowym - kiedy rowery śpią spokojnym snem - rajdów pieszych. Służą one wspaniale nie tylko podtrzymaniu kondycji, ale też dają radość przebywania z ciekawymi ludźmi, poznawania interesujących szlaków i wolność pociągnięcia z termosu gorącego grzańca :).
Mamy teraz ładną zimę, znam wielu wspaniałych rowerzystów, z którymi mimo tej zimy jeździmy, ale zabrakło mi właśnie czegoś takiego jak rajd pieszy, więc ogłosiłem coś takiego na Forum Rowerowego Szczecina i poinformowałem o moim planie znajomych z Bikestats i innych.
Już na początku zaskoczyło mnie spore zainteresowanie tym wydarzeniem. Oczywiście parę osób odpadło, a to ze względów zdrowotnych, służbowych czy z powodu lenistwa, a może i malkontenctwa? :))).
Z Basią "Misiaczową" najpierw zabraliśmy po drodze do samochodu Piotrka "Bronika", potem z dworca PKP Adriana "Gryfa" (szacuneczek, bo chciało mu się przyjechać pociągiem aż z Gryfina!), a na koniec Małgosię "Rowerzystkę" z centrum Szczecina.
Po drodze kupiliśmy jeszcze kiełbaski na ognisko, bo te dobre, starannie dobrane wczoraj...zostawiliśmy z Basią w lodówce :).
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy na godzinę 10:00 na miejscu zbiórki koło karczmy na ul. Arkońskiej stawiło się aż 16 osób (wliczając w to sprawcę zamieszania:)))!!!
Odczekaliśmy 5 minut na ewentualnych spóźnialskich i ruszyliśmy, początkowo pod moim przewodnictwem, mniej uczęszczanym szlakiem Lasu Arkońskiego w stronę ul. Miodowej.
Na pierwszym planie pędząca Małgosia "Rowerzystka", dalej z tyłu od lewej Ania "VonZan", Krzysiek "Siwobrody", Piotrek "g286", Piotrek "Bronik", jeszcze dalej z tyłu Piotrek, Iwona, Krzysiek "Kriss", Aneta, Basia "Misiaczowa", "Ernir" (?), Adrian "Gryf", Krzysiek "Monter", Robert "Sakwiarz" i Grażyna "Grażka" (mam nadzieję, że nie pominąłem nikogo i nic nie przekręciłem, prócz "Misiacza" robiącego zdjęcie).

Szło się żwawo i lekko, pogoda była rześka, śnieg był nawet ubity.

Po dojściu do ul. Miodowej zarządziłem postój na "coś gorącego" na polanie piknikowej :))).




Po zażyciu grzańca doszliśmy do jez. Głębokiego, gdzie potencjalnie mogły oczekiwać inne osoby chętne. Nie oczekiwały.
Zdałem więc przewodnictwo innym, aby zaoferowali nam atrakcje i niespodzianki na dalszej części szlaku.
Najpierw pokierował nami "Siwobrody" jako tubylec-tambylec z Pilchowa.
Szliśmy koło pięknego wąwozu, nad którym "Siwobrody" pokazał nam spróchniałe drzewo wykorzystywane przez ptaki do budowania dziupli.

W Pilchowie wg planu "Siwobrodego" mieliśmy zatrzymać się u niego w ogrodzie na ognisko i herbatę, ale w tym momencie sierżant "Monter" dokonał zamachu stanu i przejął władzę :))).
Stwierdził, że nie jest to żadna połowa rajdu, a może raptem jedna trzecia i nie będziemy robić z siebie mięczaków - idziemy dalej w las, im dalej tym lepiej, jak wyjdziemy w Nowym Warpnie też nie szkodzi! :))) Nie czas na pieszczoty, kto nie maszeruje ten ginie :))).
Szatański plan "Montera" :))). Zdjęcie autorstwa Małgosi "Rowerzystki". © Misiacz

Wycieczki pod przywództwem "Montera" mają w sobie coś takiego jak urok tajemnicy, nieznanego.
Nie inaczej było i tym razem, kiedy po pewnym czasie przyszło w lesie znaleźć odpowiednią drogę do Szczecina, choć tym razem nie był to typowy "Monterski" skrót.
Po krótkich poszukiwaniach droga się odnalazła.

Ku naszemu rozczarowaniu nie było wędrówki przez chaszcze, bagna, błota i moczary (teraz i tak pewnie zamarznięte, więc cóż to za atrakcja), przedzierania się z maczetą przez zarośla. Nic z tych rzeczy. Zamiast tego trafiliśmy na żółty szlak, którym w cywilizowany sposób doszliśmy do polany piknikowej tuż przed ulicą Miodową.
Płonęło tam już małe ognisko, przy którym piwkiem (wyglądało na to, że długo, pewnie od rana) raczyło się dwóch jegomości.
"Dosiedliśmy" się do nich, znosząc chrust i drewno.
Przyszło dopić resztki grzańców i w końcu usmażyć te wędrujące z nami od ponad 11 km kiełbaski.



Troszkę czasu nam zeszło, następnie "Siwobrody" w podzięce za zorganizowanie tego udanego wypadu zaproponował, aby w nagrodę rozgrzać "Misiacza" umieszczając go w ognisku, na co kategorycznie nie zgodziła się "Misiaczowa" twierdząc, że nikt nie będzie palił jej własności, na którą ma oficjalne papiery kupna z Urzędu Stanu Cywilnego :))).

Do przejścia zostało nam niecałe 5 km, więc rozweseleni ruszyliśmy w kierunku Arkońskiej.
Kilka osób "urwało" się wcześniej na przystanek przy Głębokim, reszta ochoczo pomaszerowała do miejsca, z którego wyruszyliśmy.
Po przyjściu na miejsce okazało się, że mamy za sobą 15,2 km (wg GPS-a Małgosi), których oczywiście nie wpisuję do statystyk BS, jak to czasem mają w zwyczaju niektórzy.
Pożegnaliśmy się i wsiedliśmy w samochód (tym razem ja jako balast wypełniony grzańcem) i wraz z "Misiaczową" rozwieźliśmy parę osób po Szczecinie.
Jestem bardzo zadowolony z tego wyjścia, z ilości osób, z ich towarzystwa i tzw. "całokształtu". Dziękujemy z Basią za przybycie!
Mam nadzieję, że pomysł ten zostanie podchwycony i kontunuowany przez innych...i że już za tydzień w niedzielę (po sobotnim wypadzie na rowerach oczywiście) spotkamy się na kolejnym "Rajdzie z Grzańcem"... :) Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:-9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Kozi rekord - rajd BS-RS do Trzebieży.

Sobota, 4 lutego 2012 | dodano: 04.02.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Moje drzwi od garażu przymarzły do framugi, zaklinowały się i za diabła nie jestem w stanie dostać się do środka.
Pomijając, że stoi tam samochód, to stoi tam również mój lepszy rower, a dziś Krzysiek "Monter" zaplanował zimowy rajd po lasach Puszczy Wkrzańskiej do Trzebieży.
No i co? Jaki rower pozostał mi do dyspozycji?
Złomiasta "Koza" złożona z "odpadków" znalezionych w garażu, z rodowodem sięgającym lat 80-tych.
Pomyślałem więc: raz Kozie śmierć! :)))
Zamontowałem sakwę, ubrałem się po "cywilnemu" i stawiłem na miejscu zbiórki pod Pomnikiem Czynu Polaków z nadzieją, że uda mi się dojechać choć do pobliskiego jez. Głębokiego.
Temperatura w momencie wyjazdu oscylowała w zakresie "lekki chłód", tj. -15 st.C (w przeciwieństwie do zakresu "rześko", tj. do -10 st.C).
Oto Misiacz i jego "Koza" w całej okazałości!

Na miejscu pojawiła się również Baśka "Rudzielec 102"- nasza klubowa maskotka :))), "Monter" vel sierżant, Piotrek, "Bronik", "Sargath", "Yogi", "Misiacz" (potem dalej dołączył "Siwobrody"), w sumie było nas 8 osób. Na chwilę pojawił się również "Dornfeld", ale nie jechał z nami.

Ruszyliśmy przez Park Kasprowicza. Założona wczoraj do "Kozy" ukraińska przerzutka za 5 zeta spisywała się nadzwyczaj dobrze, w przeciwieństwie do starej przedniej, która zamarzła w jednej z pozycji i za diabła nie dało się jej ruszyć.
Dotarliśmy na Głębokie, gdzie czekał na nas Siwobrody. O dziwo, "Koza" spisywała się znakomicie, powiem więcej, wydawało mi się, że jej cienkie oponki lepiej trzymają się śniegu niż oponki mojego KTM-a!!!

Siwobrody popełnił na samym początku błąd, ponieważ zamienił się z Bronikiem na próbę na chwilę na rowery (obaj mają niedawno zakupione trekkingi).
Bronik musiał być chyba zazdrosny o KTM-a Siwobrodoego, bo ledwie ten się oddalił, ten od razu połamał mu z buta osłonę łańcucha :))).
Na szczęście Siwobrody ma dostęp do specjalistycznych klejów, więc Bronik w całości jechał z nami dalej.
"Koza" śmigała znakomicie!
Po krótkim postoju przed Tanowem, jadąc dalej w kierunku Dobieszczyna dojechaliśmy do skrętu na leśną drogę wiodącą nad jezioro Piaski.
Rozpadał się śnieg.

Droga nad jezioro jest przepiękna, nie tylko latem, ale również w zimowej scenerii.


Na postoju podszedłem do Baśki, aby uwiecznić jej pokryte szronem wiewiórkowe kity. :)

Nad samo jezioro pojechaliśmy tym razem od innej strony, w czym węszę spisek.
Prowadził nas Sargath, ale czuję, że Monter był z nim w zmowie i wspólnie postanowili nas "przeczołgać" drogą, która nadaje się tylko dla takiego pojazdu, jak poniżej! :)))
Zresztą, muzyka z tego klipu chodziła mi po głowie od momentu, gdy wjechaliśmy na tę drogę.



Tam Siwobrody zaliczył swoją pierwszą tego dnia glebę (było ich w sumie 4), lekko się zbiesił i chciał prowadzić rower, ale okazał się twardym zawodnikiem i wkrótce znów zmagał się z lodem, dziurami, koleinami i wykrotami.
Dał radę!

Sprawność uczestników zaskoczyła organizatorów!:)

Kiedy dojechaliśmy nad jezioro, stwierdziłem "filozoficznie":
- Ten widok jest wart nawet gleby Siwobrodego! :)
Siwobrody wydawał się mieć inne zdanie...

Zaczęły się szaleństwa na lodzie!


BS na jeziorze Piaski. © Misiacz

Po przeciągnięciu "Basiora" za nogi na plecach po lodzie, tym samym "skrótem" dotarliśmy do drogi na Trzebież.
Tam oczywiście skierowaliśmy się na plażę, gdzie urządziliśmy sobie popas.

Dzielna "Koza" już pobiła swój rekord odległości w tym składzie swoich części, bo zwykle jeździ tylko po mieście i to na krótkie dystanse (wyjaśnię dalej, o co chodzi z tym składem części).

Pod naciskiem Baśki podjechaliśmy na chwilę do portu w Trzebieży (po drodze Siwobrody zaliczył kolejną glebę:))).
Port zamarznięty, knajpy pozamykane...głucho, cicho kameralnie wręcz...

Nadciągnęły chmury i zaczął sypać gęsty śnieg, my zaś skierowaliśmy się na leśny czarny szlak.
Oj ciężko się jechało, ciężko.
Dla Sargatha chyba zbyt wolno, bo ten zerwał się nam i samotnie pognał do Szczecina.
My po drodze natknęliśmy się na ognisko rozpalone przez drwali, przy którym zatrzymaliśmy się na popas i ogrzaliśmy.

Czas było wracać do Szczecina, do domu...

A teraz wyjaśnię wspomnianą wcześniej kwestię tego, z czego składała się kiedyś "Koza" i jakie były jej wcześniejsze losy.
W zasadzie był to rower mojego brata, z którym (i z tatą i z klubem) za młodych lat jeździliśmy na kilkutygodniowe wyprawy turystyczne sakwiarskie.
Miał jednak zupełnie inny bagażnik, inną kierownicę (tzw. "baranka") i kupę o wiele lepszych innych części. Po zakończeniu kariery został rozebrany na części i umieszczony w kartonach w garażu, wraz z częściami z kilku innych rozebranych rowerów, z których pewne stanowią komponenty obecnej wersji "Kozy".
Tu na zdjęciu po lewej mój brat z "Kozą" w wersji "full wypas", a obok młody Misiacz przy rowerze stanowiącym zalążek mojego nadal istniejącego"Rosynanta".
W obecnej wersji jest to jej rekord dystansu, z którego oczywiście się cieszę, biorąc pod uwagę wiek i stan roweru, ale którym to rekordem chyba niepotrzebnie się ekscytuję, bowiem rower ten z sakwami swego czasu przejechał Słowację i dotarł do Wiednia, by powrócić przez Czechy do Polski w trakcie liczącej 880 km wyprawy KLIK, że nie wspomnę o zdobyciu przez niego (i mojego brata na nim) Przełęczy Krowiarki i Salmopol, czy przejechaniu w 2 tygodnie ok. 1100 km "Szlakiem Wielkiej Wojny z Zakonem Krzyżackim".
To jednak były zupełnie inne czasy... Rower: Dane wycieczki: 86.10 km (60.00 km teren), czas: 05:14 h, avg:16.45 km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:-15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)