MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Szczecińskie Rajdy BS i RS

Dystans całkowity:14134.97 km (w terenie 1800.85 km; 12.74%)
Czas w ruchu:693:50
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:60.00 km/h
Suma kalorii:278949 kcal
Liczba aktywności:206
Średnio na aktywność:68.62 km i 4h 03m
Więcej statystyk

Dom-praca Basi-Masa Krytyczna-dom.

Piątek, 27 lipca 2012 | dodano: 27.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Najpierw pojechałem po Basię do pracy, a potem razem przez Las Arkoński pojechaliśmy na comiesięczną Szczecińską Masę Krytyczną.
Tu zawsze spotyka się nasz gang :))).

Axis i jego karbonowa szosówka, która waży tyle, co moje bidony ;).

Gang w trakcie dyskusji.

W sumie do Bożego Narodzenia daleko niby, ale św. Mikołaj też człowiek :))).
Siwobrody i jego zapasowe oczy 3D. © Misiacz

Największa trąba w mieście.

Kawałeczek tłumu.

Na Jasnych Błoniach, po prawej nadciąga Basia.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 27.72 km (3.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 48.00 km/h
Temperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 596 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

"Turystyczny" poranek (przez Niemcy) w tempie do 40 km/h :))).

Czwartek, 26 lipca 2012 | dodano: 26.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z cyborgami z TC TEAM :)))
Kiedy wczoraj w pracy Jurek zaproponował mi zbiórkę o 8:00 na Głębokim na "wycieczkę" z Jarkiem "Gadzikiem", od razu odmówiłem, bo wiedziałem, czym pachnie taka "wycieczka".
Jazda w tempie 30-40 km/h może i dla nich jest wycieczką, ale czy dla Misiacza?
Przed snem zaprogramowałem mózg w ten sposób: "Obudź mnie, jeśli mam z nimi jechać".
No i cholera...obudził.
Spakowałem się, wysłałem do Jurka SMS, że jednak jadę, wytoczyłem swój najcięższy sprzęt KTM (no niestety, nie potrafię zejść z masą roweru z bagażem do jazdy poniżej 22 kg) i pojechałem na Głębokie.
Dokładnie punkt 8:00 na Głębokim zastałem ... pustkę.
Jurek nie odczytał mojego SMS-a.
Kiedy zadzwoniłem, byli już na trasie do Dobrej.
To oznaczało, że zacząłem jechać "turystycznie" 30-32 km/h, żeby za długo nie naczekali się na mnie pod sklepem w Dobrej.
Czekali raptem 7 minut.

Jurek twierdził cały czas, że Misiacz to gwarant turystycznej jazdy.
Taa...za chwilę się zaczęło, "Gadzik" wrzucił tempomat na 33 km/h i już.
Trasa wg GPS-a Jurka.

Nawet spokojnie się na początku jechało, byłem zaskoczony.
Oczywiście od razu z Jurkiem zapowiedzieliśmy, że pierwszą zmianę możemy dać "Gadzikowi" po 80 km, czyli po zakończeniu wycieczki :))).
Nawet się szarpnąłem za Bukiem na chwilowe prowadzenie, ale szybko stwierdziłem, że to wyjątkowo głupi pomysł :))).
Od tej pory wiozłem się do końca na kole "Mechanicznego Gadzika" lub "Mechanicznego Jurka" :).
W Blankensee wjechaliśmy do Niemiec i skierowaliśmy się na Pampow i Glasshuette.
Nigdy w życiu nie spodziewałem się, że pod stromą górkę za Pampow będę wjeżdżał w tempie 29 km/h!!!!
A teraz akcent turystyczny - udało mi się zrobić zdjęcie w czasie jazdy :).
DOBRA INFORMACJA DLA ROWERZYSTÓW - Niemcy prawie ukończyli budowę ścieżki (asfaltowej) łączącej Gruenhof z Glasshuette!!!
Widoczna po lewej:

W chwilę potem Jurek nieśmiało zasugerował przerwę na batonika, na co "Gadzik" odparł, że:
- W porządku, to możemy zwolnić do 26 km/h :)))
No, ale jednak przerwa była, w wiacie w Glasshuette, gdzie zżarliśmy batoniki, przy okazji ugryzł mnie giez (w sumie tak lał się ze mnie pot, że mu się nie dziwie, lubią takie "delicje"), a "Gadzik" zaproponował tempo 40 km/h!
Zgroza!!!

Co zapowidział, to uczynił i od skrętu do Polski koło Hintersee wrzucił 40 km/h. Cóż było robić, dostosowaliśmy się :).
Jurek nawet próbował dawać zmiany, ale pewnie stwierdził, że to bez sensu, skoro możemy wisieć na kole jadącej z przodu maszyny.
Na Głębokie wróciliśmy po ok. 2 godzinach od startu. Kiedy spojrzałem na GPS-a Jurka, nie mogłem uwierzyć, że jechaliśmy z taką średnią!!!

...to znaczy dla nich to pewnie normalne, ale ja byłem zaskoczony, bo na trekkingu z sakwami dziś pobiłem swój rekord średniej ustanowiony na takim dystansie (normalnie nawet nie jeżdżę taką prędkością, a co dopiero mówić o takiej AVG).
Na ul. Wojska Polskiego pożegnaliśmy się i skierowałem się do domu, gdzie wskazane byłoby użycie ścierki do podłogi, bo tak się ze mnie lało (i leje do teraz), nawet po kąpieli!
A to moja bułeczka, która przejechała się ze mną na blisko 80-km wycieczkę, którą zjadłem w domu, bo na trasie nie było to wykonalne :))).

P.S. Na trasie "spaliłem" 2,7 litra napojów.
Mam też nadzieję, że z taką prędkością udało mi się w końcu zostawić mojego lenia daleko z tyłu :))). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 78.55 km (4.00 km teren), czas: 02:46 h, avg:28.39 km/h, prędkość maks: 45.00 km/h
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1968 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(14)

Tabuny znajomych i leń na trasie przez Jasienicę!

Niedziela, 22 lipca 2012 | dodano: 23.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Z Basią...
Basia mnie zaskakuje tak samo mocno swoją chęcią do jazdy na rowerze, jak mój wciąż żywy pourlopowy leń swoimi próbami powstrzymania mnie od niej.
Co przysiądę na ławeczce w czasie jazdy, dogania mnie on, mój osobisty "Leń" (dobrze, że ma niższą średnią) i szepcze mi do ucha:
- Miiisaaacz, nie jedź już, odpooocznij, wróć, po coś w ogóle pojechał na wycieczkę? Może choć trasę skróć? ;)
Nie inaczej było i w niedzielę. Po sobotnich 100 km do Casekow w Niemczech w 14-osobowej ekipie BS i RS, Basia od rana wierciła się, by czym prędzej pojechać na kolejną wycieczkę :).
Zaprosiliśmy do towarzystwa Małgosię "Rowerzystkę" i po 11:00 ruszyliśmy w kierunku Trzebieży, wg planu trasa miała biec obok jeziora Piaski i czarnym szlakiem po lesie.
Wg planu...
Tymczasem, tuż przez Pilichowem spotkaliśmy dawno niewidzianą parę, Anetę "Athenę" i Marka "Odysseusa" wraz z ... niespełna miesięczną Anią, którą z miejsca nazwałem "Athenką" :))).
Ci co tego nie wiedzieli, teraz znają przyczynę nieobecności tej sympatycznej pary na szlakach - oczekiwali na maleńką rowerzystkę :))).
Małej od początku wszczepiany jest bakcyl cyklozy i słusznie!
Na razie podróżuje w doskonałym, amortyzowanym rydwanie i zupełnie nie przejmuje się wybojami! :)))


Wspólnie dojechaliśmy do Tanowa, gdzie "Grecy" odbili na Police, my zaś pokręciliśmy (teoretycznie) w stronę Trzebieży.
Czemu teoreytcznie?
Ano temu, że na postoju w lesie za Tanowem dojechał do mnie mój leń i znów szeptał na ucho, bym sprytnie zmienił przebieg trasy, tak więc zamiast bezpośrednio sugerować zmianę, udawałem, że przedstawiam alternatywną opcję wycieczki przez drogę pożarową nr 27 i Jasienicę, żeby niby rozpoznać jakość nowej ścieżki Tanowo - Police. Oczywiście podstęp był szyty tak grubymi nićmi, że dziewczyny nie dały się na to nabrać i chyba tylko dlatego, że ten przeraźliwy leń wyzierał z mych oczu, pojechaliśmy wyłudzoną przeze mnie trasą :))).
Oczywiście jest ona nie tylko krótsza, ale i malownicza.



Po dojechaniu do Jasienicy zatrzymaliśmy się, by dokładniej zwiedzić ruiny klasztoru augustianów, który ja dotychczas oglądałem pobieżnie, a Basia nie widziała go wcale (ha, więc zmiana nie poszła na marne, zawsze coś nowego i to dzięki lenistwu!).



Do ruin przylega również kościół.


Basia z niedowierzaniem czyta końcówkę opisu...

Naprawdę, niesamowity jest ostatni zapis z historii klasztoru, ja też nie mogłem w to uwierzyć i aż musiałem to na zdjęciu podkreślić!!!

Potem jeszcze Basia poszła zwiedzić krużganki.

Po długim zwiedzaniu ruszyliśmy dość nieprzyjemnym odcinkiem szosy (ruch i nieuważni kierowcy) do zjazdu na Trzeszczyn ścieżką rowerową biegnącą przy Zakładach Chemicznych "Police".
Zupełna odmiana, taka jazda w industrialnych klimatach, w sumie też ciekawa.
Przy rurociągu znajdują się pozostałości ogrodzenia po hitlerowskim obozie pracy przymusowej "Hydriewerke". Według mnie pamiątkowa tablica tam się znajdująca dość mocno wybiela twórców tego miejsca kaźni i sprawców ludobójstwa tylko z jednego, jedynego powodu. Otóż głosi ona (w dwóch językach), że więźniowie byli mordowani przez faszystów. Kim oni byli, ci f a s z y ś c i? Ufoludkami ? Ani jednego słowa na temat tego, że byli to Niemcy. My to wiemy, ale wyobraźmy sobie teraz wycieczkę grupy turystów z pewnego wielkiego kraju zza oceanu, z których większość nie ma pojęcia, czy Polska to jakieś miasto w USA czy może jakiś kraj leżący nie wiadomo gdzie i pytających, ile czasu jedzie pociąg z Nowego Jorku do...Paryża (autentyczne pytanie!!!).
Naszpikowani dodatkowo 'amerykańską' propagandą o "polskich obozach śmierci" będą mieli tylko jedno skojarzenie - że tymi faszystami byli Polacy.
Ktoś się tak wkurzył tą tablicą, że w jednym miejscu zdrapał słowo "faszyści", ale chyba nie zdążył dopisać "Niemcy".
Po krótkiej lekcji historii skierowaliśmy się na nową ścieżkę rowerową z Polic do Tanowa.
Jeszcze tylko krótki popas na ławeczkach (leń zaraz dojechał do mnie), ruszyliśmy w drogę powrotną.
Mimo, że ścieżka jest z kostki, to na razie jest równa i przyzwoicie się nią jedzie.

Tuż przed Pilichowem spotkaliśmy kolejnego znajomego, tym razem był to Marek "Emem", który oddawał się rowerowej rekonwalescencji po imprezie poprzedniego wieczoru :))).

Kolejny postój mieliśmy na Głębokim, gdzie dziewczyny kupiły sobie lody, a ja wdałem się w pogawędkę z moim...leniem :))).
Z Małgosią pożegnaliśmy się przy Derdowskiego.
Nie był to jednak koniec spotkań z rowerowymi znajomymi, bowiem na Pomorzanach spotkaliśmy Jarka "Gadzika".

Po rozmowie, której nie mogliśmy zakończyć, dojechaliśmy do garażu.
Nie spotkaliśmy już więcej znajomych po drodze :))). Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 63.00 km (7.00 km teren), czas: 03:33 h, avg:17.75 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:21.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1241 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(11)

Walka z wiatrem pod Casekow...zamiast Stralsundu.

Sobota, 21 lipca 2012 | dodano: 22.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Ania "VonZan" i Małgosia "Rowerzystka" miały genialny plan wyjazdu w 10 osób do Stralsundu kolejami Deutsche Bundesbahn i spokojnego toczenia się ze zwiedzaniem właśnie Stralsundu, Greifswaldu (a może też i Wolgastu) i Anklam, gdzie mieliśmy wsiąść w pociąg powrotny. Zamiast tego, rewelacyjnie sprawdzalna do tej pory prognoza yr.no zapowiadała deszcze i tu i tam. Mam wrażenie, że po ostatnim strajku meteorologów norweskich w tej stacji albo pozostali sami partacze albo prognozy układa jakiś durny algorytm komputerowy, a specjaliści albo odeszli albo ich zwolniono. W każdym razie prognozy norweskie niespecjalnie pokrywają się teraz z równie dobrymi z ICM (a tak było).
Dobra, ale do rzeczy. W związku z powyższym, Małgosia "Rowerzystka" zaproponowała ok. 100 km wycieczki po przygranicznym terenie w Niemczech.
Pogoda rzekomo miała być lepsza niż w Stralsundzie...
Po 9:00 ruszyliśmy z moją Basią "Misiaczową" ma miejsce zbiórki.
W tym samym czasie przy jeziorku na Derdowskiego o 9:30 (tak jak i my) umówiła się inna grupa z RS, która miała jechać do Loecknitz pod 1000-letni dąb.
Po przyjechaniu dokonaliśmy tzw. "wrogiego przejęcia" ;))) grupy "dębowej", wchłonęliśmy ją i pojechaliśmy razem w liczbie 13 osób (potem dołączyła jeszcze Tunia i było nas 14).

Z Małgosią spotkaliśmy się w Warzymicach.

Basia "Misiaczowa" z Beatą "Jaszkową" na początku podkręcały tempo, ale w drodze na Smolęcin pojawiły się pagórki, Basia oklapła, Beata przy okazji złapała gumę i grupa się porozrywała.

Wiatr jakoś niespecjalnie chciał z nami współpracować, za to za Kołbaskowem nawiązaliśmy współpracę z kombajnem, za którym wieźliśmy się aż do Rosówka, osłaniani przed wichrem.

Po wjechaniu do Niemiec i szybkim zjeździe w dolinę Odry zatrzymaliśmy się na przerwę w Mescherin.
Jak zwykle Misiacz musiał zacząć od kolejnego w kolekcji zdjęcia łódek :))).

Popasik...

A to fotka zrobiona przez Tunię, a spreparowana "na ruchomo" przez Małgosię "Rowerzystkę" :)))

Po popasie dojechaliśmy do Gartz, gdzie w Netto zrobiliśmy różnego rodzaju zakupy, a Michał "Ernir" w tym czasie łatał gumę.
My z Basią zakupiliśmy 1,6 kg żółtego sera bez dodatku utwardzanego oleju palmowego i świńskiej żelatyny (a to się obecnie u nas właśnie sprzedaje pod nazwą "żółty ser" za znacznie wyższą cenę niż ten, który kupiliśmy).
Kolejne zdjęcie teamu graficznego Tunia-Małgosia: Misiacz i Jaszek niecierpliwią się przed sklepem :).

Po zakupach ruszyliśmy (pod ostry wiatr) w stronę Casekow.
Przy skrzyżowaniu na Hohenreikendorf odłączyła się Tunia, ale wcześniej trzepnęliśmy grupową fotkę.

Gif made by Jaszek :).

Wiatr był wyjątkowo wk...cy, męczący i na dodatek prawie dała trasa do Casekow ciągnęła się otwartymi polami i pod górkę. Koszmar!
Dobrze, że po drodze były ciekawe widoki!
A to domek....

...a to kępa drzew na pagórku w zbożu...

...a to pole słoneczników za Wartin, gdzie wreszcie zmieniliśmy kierunek jazdy (na Penkun) i wiatr zaczął pomagać, a nie dobijać!

Po dojechaniu do Penkun zatrzymaliśmy się na naprawdę dłuuugi postój nad jeziorem...

- po lewej leży Basia, a Beata coś do niej mówi, tylko czy Basia słyszy, skoro śpi ?
- Marzena coś wygrzebuje z sakwy
- spora cześć analizuje mapę leżącą na trawie
- na pierwszym planie ciekawy kamień z wodą
...a Misiacz to wszystko fotografuje.
A, właśnie:

- Beata wraca z ...
...i już jest z nami, szczęśliwsza :))).

Popas popasem, ale czas jechać. Grupa nam się porozdzielała, część pojechała wcześniej na Pomellen, zaś my z Basią i Piotrkiem ruszyliśmy na Storkow, po drodze zahaczając o zamek w Penkun.

Z Penkun do Storkow prowadzi malowniczy skrót (na zdjęciu Basia "Misiaczowa" i Piotrek).

Przy drodze ze Storkow do Nadrensee znajduje się zabytkowy wiatrak.

Wiatr wiał w plecy i Basia się tak rozpędziła, że złapaliśmy ją dopiero wtedy, gdy asfalt zakończył się w polu, gdyż...pędząc nie zauważyła zjazdu na Nadrensee!
Zawróciliśmy i już bez przygód dojechaliśmy do Nadrensee i Ladenthin, za którym czekały nas jeszcze dwa ostre podjazdy - do Warnika i za Warnikiem, a potem to już bajka, kilka kilometrów zjazdu z wiatrem w plecy aż do Będargowa.
Niech nikt nie myśli, że skoro dojechaliśmy do celu, to wycieczka się skończyła. W planie było ognisko na Taczaka, ale sympatyczni znajomi, Marzena i Robert "Foxikowie" :))) zaprosili nas do siebie do domku na piwko i grilla. My z Basią dojechaliśmy do siebie do domu wcześniej, więc po szybkiej kąpieli na grilla dotarliśmy już "w cywilu" samochodem. Było super, poznaliśmy "Mopika" (sympatyczna suczka gospodarzy rasy west...cośtamcośtam, która naprawdę przypomina mopa;))), a do domu dotarliśmy z Basią przed północą.

Dziękujemy! Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 100.00 km (2.00 km teren), czas: 05:30 h, avg:18.18 km/h, prędkość maks: 55.60 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2080 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(17)

Życiowy rekord Basi - przez "Lenia z Mönkebude"!

Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano: 15.07.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Kiedy o 4:00 nad ranem ja i Basia "Misiaczowa" spotkaliśmy się z Jarkiem "Gadzikiem" pod naszym garażem, zarówno plan dnia, planowany dystans (patrz godzina startu) oraz większa część trasy okazały się na koniec dnia zupełnie inne niż zakładaliśmy, chyba za sprawą jakiegoś dobrego anioła tudzież innej dobrej siły :).
Okazało się, że mogła to być jeszcze inna siła! :)))
Na razie jest 4:10 i nad dzielnicę Pomorzany nadciąga brzask.

Ze względu na jesienne zimno - tak, tak, skoro jest 11 st.C to nie nazwę tego latem - ruszyliśmy na Dobieszczyn, ze zbyt wieloma chyba postojami, ale widocznie tak miało być.

Jeszcze zimno, jeszcze mokro, zbliżamy się do Eggesin.

Nareszcie lato zaczyna przypominać lato. Port w Ueckermunde.

Rynek w Ueckermunde.

Tak to niemrawo tocząc się (jak na ambitne założenia), doturlaliśmy się do Mönkebude, gdzie w wyniku silnego wiatru czołowego Basia poczuła kryzys, a ja i Jarek jakiegoś wakacyjnego lenia.
Siedzimy, jemy, gadamy...
Nie chce się jechać dalej...jakby ktoś nas wszystkich zbiorowo zaprogramował. Pada decyzja o zmianie planów i jeszcze nim "zawiniemy się" z powrotem, najpierw spędzimy nieco leniwego czasu na przystani w Mönkebude, gdzie swego czasu z Danielem z Nowej Soli zatrzymywałem się na posiłek w trasie (z sakwami) na Uznam.
Jak zwykle dorywam się do fotografowania łódek, jakaś mania czy co? :)

W tym czasie Jarek coś zawzięcie Basi tłumaczy.

Plaża przy marinie.


Misiacze w skrzyni :).

...i znowu te moje łódki :).

Zamiast jechać dalej, wracamy do Ueckermunde, a tam podniesiony most!

Wszyscy stoją, ale ten jeden też ma prawo przepłynąć.

Oj tam, oj tam...no port z łódkami :).

A teraz informacja dla tych, którzy jeżdżą odcinkiem Ueckermunde-Altwarp. Obecnie Niemcy budują ścieżkę na odcinku z Bellin do Warsin, niestety biorąc zły przykład z sąsiadów zza miedzy, gdyż część jest z kostki (akurat nie ta ze zdjęcia).

Przed Altwarp zatrzymujemy się na tajemniczej plaży (i niech zostanie tajemnicza, żeby pewne "buractwo" się o niej nie zwiedziało).

Dojeżdżamy do Altwarp, gdzie tradycyjnie zamawiamy Fischbroetchen (tzw. Fiszbuły) oraz po kuflu pysznego i zimnego bezalkoholowego pszenicznego Erdingera.
Mimo, że ma ono 0,00 %, Basia - chyba homeopatycznie, no bo jak - znienacka dostaje nadspodziewanie wyjątkowego "humorka". Ekonomiczna kobitka :))).
Oj tam, oj tam...no znowu port z łódkami, tym razem w Altwarp :).

Starą, ale malowniczą drogą, nieco naokoło, wracamy do Warsin.

Tu znów dopada nas "leniwiec pospolitus".

Zmierzając od Warsin do Rieth, po raz kolejny nie mogę powstrzymać się od sceny z "Gladiatora", czego Basia nie lubi, bo przy scenie tej Russel Crowe odchodził w zaświaty, ale ja tłumaczę, że za życia też się tak szlajał po swoim polu :))).

A co, może nie ? :)))

Rieth minęliśmy bez zarzymywania się, a "poważny" postój miał miejsce dopiero w "B-Imbiss-iku" (jak nazywamy budkę gastronomiczną "U Petry" w Hintersee).
Tam z "Gadzikem" zamawiamy kawę, podrożała z 0,50 EUR na 1,00 EUR, a jakość jakoś nie wzrosła o 50% :))).
Tuż za Hintersee "Gadzik" łapie gumę, a Basia korzysta z okazji i podejmuje kolejną tzw. "próbę ucieczki", którą to ucieczkę "kasujemy" z Jarkiem tuż po wjechaniu do Polski.

Po drodze mija nas "pomarańczowy pocisk na szosówce", pozdrawia i szybko znika w oddali.
Ja zaczynam dziękować "Leniowi z Mönkebude" za tegoż lenia, bo z zupełnie nieznanej przyczyny zaczyna mi szwankować lewe kolano, czego nie rozumiem...czyżby tempo było za wolne i za łagodne :))) ?
Basia za to mknie jak burza, prawie gotowa wrócić do pierwotnego planu bicia rekordu, ale sprawę przesądza doprowadzające do szału skrzypiące niemiłosiernie siodełko (skóra, zapomnieliśmy naoliwić tego i owego), a i nieco późno się robi...a i deszcze zapowiadali...a i Misiacza kolanko rwie :))).
Co do siodełka, to poszukiwałem po rowach na poboczu jakiejś bańki po oleju silnikowym, których swego czasu leżało tam pełno, ale albo "duch w narodzie upada" i przestaje śmiecić albo "duch w narodzie upada" i służby sprzątające wzięły się do roboty...albo jedno i drugie. W każdym razie siodełko Basi było "zawiedzione" :))).
No i cóż, dojechaliśmy na Pomorzany, podziękowaliśmy Jarkowi za towarzystwo.
Ja z niedowierzaniem patrzę to na Basię to na licznik. Na liczniku dystans 158,50 km, a Basia mówi, że nie wraca okrężną drogą do garażu, aby dobić do 160 km.
Perswaduję, że teraz jej się nie chce, ale przecież to tylko 1500 m i potem będzie narzekać, że jednak mogła to zrobić.
Za chwilę dowiadujemy się, dlaczego "Leń z Mönkebude" nam tak pomógł podjąć decyzję o zmianie planu. Mimo, że dzięki dwukrotnemu "odtańczeniu Tańca Słońca" przeze mnie i Basię przez cały dzień mieliśmy super pogodę, to jednak Basia ma okazję teraz wypróbować swą nową pelerynkę - lunęło!
Padało przez 3-5 minut, tak na pożegnanie :))).
W pelerynce jedzie jednak naokoło i potem mi jeszcze za to podziękuje, że dokręciła brakujące metry :))) !
.
Dokręciłem PRECYZYJNIE do 160 km (Basia dokręciła do 160,30 km - moje serdeczne gratulacje, planowany rekord jest nadal w zasięgu - musimy jedynie omijać siedliska "Lenia z Mönkebude" :)))
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 160.00 km (30.00 km teren), czas: 09:07 h, avg:17.55 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3152 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(24)

Parna Masa Krytyczna w Szczecinie.

Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano: 29.06.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
No to ruszyłem zadek po urlopie i potoczyłem się na Masę Krytyczną, oczywiście na pamięć, na Pl. Lotników, gdzie Masy dziś nie było, bo jest tam teraz Strefa Kibica.
Na szczęście na miejscu była Asia i Waldek i takich gapciów jak ja kierowali na Pasaż Bogusława.

UFO również dziś nas odwiedziło.

Spotkałem jak zwykle wielu znajomych.


Ela i Michał :).

Parno i duszno było jak diabli, temperatura wynosiła 30 st.C, a Masa toczyła się tak wolno, że nie było nawet ożywczego powiewu.
Wreszcie zwolniła to tego stopnia, że zlazłem z roweru i prowadziłem go, bo jazda już nie miała sensu :///.
P.S. Sorry, dziś już wiem, że wynikało to z tego, że przodem jechali niepełnosprawni na wózkach, o czym nawet nie wiedziałem. Odszczekuję ;).
Nie wszyscy odczuwali zmęczenie :))).
Niektórym to dobrze! © Misiacz



Pod Urzędem Miasta powiedziano parę mądrych rzeczy i...pojechano.

Na szczęście Masa zmierzała w kierunku Pomorzan, więc tradycyjnie już urwałem się, tym razem na ul. Mieszka I. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 14.42 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 344 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Uzdrowisko Bad Freienwalde, prom bocznokołowy i inne atrakcje.

Niedziela, 20 maja 2012 | dodano: 21.05.2012Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Po wczorajszym wycisku, który na moje życzenie zafundował mi Paweł "Sargath" wraz z Jarkiem "Gadzikiem" byłem przekonany, że nie będę mógł ruszać nogami, tymczasem wstałem rześki i pełen energii do jazdy. Cóż, najwidoczniej miałem pozapychane jakieś zawory i wycisk je przepchał :))).
Wymyśliliśmy sobie z Basią powtórkę ubiegłorocznej rundy w okolicach Bad Freienwalde (poprzednia relacja i zdjęcia jesienne: KLIK). Rozesłałem nawet zaproszenie do kilku osób, ale jedna bikerka nie miała transportu dla roweru (do Oderbergu jechaliśmy samochodem z rowerami na dachu), inny miał jakiś wyjazd pociągiem do Warszawy, część nawet się nie odezwała, a taki jeden z Pilchowa to nawet telefonu nie odebrał :))).
Krótko mówiąc, wyprawa zrobiła się kameralna, bo pojechała ze mną tylko Basia "Misiaczowa" i Piotrek "Bronik", którego to Piotrka i jego rower musieliśmy jakoś upchnąć wewnątrz samochodu, bowiem mamy bagażnik dachowy tylko na 2 rowery. No, ale się udało i ok. 9:30 ruszyliśmy w stronę Oderbergu, gdzie planowaliśmy pozostawić samochód na parkingu i wystartować w kierunku Bad Freienwalde.
Po zaparkowaniu pokazywałem Piotrkowi możliwości, jakie daje chusta buff :))).

W Oderbergu odbywał się festiwal jazzowy, orkiestra pięknie cięła na pokładzie statku RIESA.

Trasa za Bralitz widzie przez piękne lasy.

Wspólne zdjęcie przed zabytkowym dworcem w Bad Freienwalde.

Rynek starego miasta.

Detal z miejscowej fontanny.

Miejscowa fontanna.

Lipa-pomnik i Basia.

Hala koncertowa w dawnym kościele.

Futurystyczna fontanna w niefuturystycznym otoczeniu.

Ciekawa imitacja, graffiti prawie w 3D.

Aż musiałem dokładnie sprawdzić, czy wszystko czasem nie jest w 3D :))).

Rzeźba w parku zdrojowym.
Ten pan pod stopą tej pani stracił dla niej głowę.
Widocznie po nocy nie była z niego zadowolona :))).

No to skończyliśmy zwiedzanie i ruszyliśmy w stronę Wriezen,
Po drodze mijaliśmy Mueum Bocianów, cokolwiek miałoby to znaczyć. Polecam JOTWU, jako ich miłośnikowi.

Dojechaliśmy do Wriezen mimo, że wiatr wiał ostro w twarz.

Zdaje się, że dawniej produkowano tu węgiel drzewny.


Za Wriezen "wyczułem misim nosem" skrót, z którego poprzednim razem nie skorzystaliśmy.
Nie mogłem się zdecydować, czy jechać nim czy nie, ale Sierżant Basia rzuciła hasło i pojechaliśmy :) !

Kombinacja decyzyjna "misi nos - Basia" okazała się słuszna, oszczędziliśmy z 5 km.
Ścieżką rowerową dojechaliśmy do Altwriezen. Tam pyrkał sobie bez nadzoru zabytkowy traktor HANOMAG, pięknie odrestaurowany. Widocznie właściciel musi co jakiś czas zakręcić jego mechanizmami.

Niemieckie drogi są fajne i bezpieczne, ale pragnęliśmy ciekawej odmiany, w związku z czym za 4,50 zł od osoby przeprawiliśmy się przez Odrę do Gozdowic. Prom kursuje co 30 minut.

Na pokładzie.

Płyniemy!

Dobijamy.

Decyzja była ze wszech miar słuszna, bowiem nie tylko krajobrazy były rewelacyjne (pagórki, lasy), ale też wiatr wiał w plecy, a i sklepów było co nieco po drodze i można było zapasy uzupełnić.
Okolice te to szlak bojowy Armi WP, pełne pamiątek, obelisków i muzeów.

Pod Siekierkami jest cmentarz wojenny i pomnik w postaci czołgu.

Okolica przepiękna, rewelacyjnie prezentowały się rozlewiska Odry niedaleko Osinowa.

W Osinowie poszedłem na stację kupić butelkę wody. Ku mojemu zaskoczeniu, żadna z ekspedientek nie mówiła po polsku!!!
Wszystkie były Niemkami. Słyszałem, że podobno naszym "lokalsom" nie za bardzo chce się pracować, więc może dlatego je zatrudniono, no a ponadto prawda jest taka, że tankują tam prawie wyłącznie Niemcy z przygranicznych landów, więc pewnie to też miało znaczenie.
Na szczęście złotówki przyjmowali :))).
Z Osinowa mostem granicznym ponownie wjechaliśmy do Niemiec, do Hohenwutzen.
Stamtąd malowniczym szlakiem rowerowym u stóp zwałów morenowych toczyliśmy się w stronę Oderbergu.
Nie było już niestety czasu wspiąć się na wzniesienie Granit Berg.


Przez Neutornow dotarliśmy prawie pod samo Bad Freienwalde, skąd tą samą leśną trasą przez Bralitz wróciliśmy ok. godziny 18:30 do Oderbergu.

Czasu zeszło, bo wiatr niespecjalnie pomagał, troszkę na prom czekaliśmy, fotek natrzaskałem dużo jak nie ja (wybaczcie, ale czułem potrzebę upchnięcia większości z nich tutaj, wszystkie do obejrzenia TUTAJ (KLIK).)
Około 19:00 byliśmy gotowi do powrotu.
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 79.85 km (5.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:17.88 km/h, prędkość maks: 45.80 km/h
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1677 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(20)

35 km/h to za mało?! Z cyborgami do Schwedt.

Sobota, 19 maja 2012 | dodano: 19.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
A było to tak...
Od pewnego czasu Misiacza męczy leń nieziemski, sadło się odkłada, kondycja...hmmm...więc pomyślałem sobie, że "zatrudnię" jednego z największych szczecińskich "cyborgów", Pawła "Sargatha", żeby mnie przegonił na trasie 110 km Szczecin - Schwedt - Szczecin.
Oczywiście nie do końca zdawałem sobie sprawę, na co się decyduję.
W ostatniej chwili i znienacka "rzutem na taśmę" na starcie przy TESCO pojawił się jeszcze jeden potężny szczeciński "cyborg" Jarek "Gadzik".
Choć wiedziałem, że "nie spotkaliśmy się tym razem dla przyjemności", to teraz już wiedziałem, że mam pozamiatane (tym bardziej, kiedy Paweł spojrzał na moje sakwy i zapytał: "A co Ty Misiacz, na wycieczkę się wybierasz?!" :)))
A ja cóż mogłem wystawić przeciwko takiej potędze?
Zestaw z lat 70-tych XX wieku, czyli mojego "Rosynanta" z roku 1978 i dosiadającego go "Misiacza" z roku 1972 :))).
"Rosynant", czyli czeski "Favorit" z lat 70-tych XX w. © Misiacz

Fakt, że bazuje on na czeskim "Favoricie", czyli rowerze, na którym ścigano się w wyścigach w latach 70-tych oraz eliptyczna tarcza Shimano Biopace (klik) niewiele tu pomagał, gdy naprzeciwko stał mechaniczny android "Gadzik" na oponach slickach "Schwalbe Kojak" i nowoczesny model elektroniczno-hydrauliczny androida "Sargath" na szosówce "Orbea" o masie nie przekraczającej 8 kg.
Liczyłem, że jako człowiek zasługuję na łagodny start.
Przeliczyłem się.
Czy 46 km/h to łagodny start? Hm...jak dla kogo :))).
Czułem, jak krew łupie mi w skroniach, płuca pompują powietrze jak miechy, kiedy z prędkością 35 km/h pędziłem pod górkę do Kołbaskowa.
Pędziłem?
To tylko mi się tak wydawało.
Dwie bio-maszyny, z którymi jechałem już znikały w oddali i chyba tylko tryb "Kontynuuj doświadczenia na żywej istocie" sprawił, że poczekali.
Założenia eksperymentu chyba nie całkiem były po ich myśli, skoro średnia 28,8 km/h za Mescherin uznana została za niezadowalającą.
Im wiatr w twarz nie przeszkadzał, a ja go odczuwałem, dlatego gdy "snując się" 32 km/h dojechałem do Gartz, oni już czekali.

Zdjęć prawie nie ma, bo to nie była wycieczka, a wytapianie sadła z "Misiacza".
Następny sensowny postój był dopiero w Schwedt, gdzie "Sargath" zakupił w REWE piwko.
Myślałem, że oni popijają tylko elektrolit do akumulatorów, ale widocznie mają tam jakieś inne tryby w programie.
Ja zakupiłem również piweczko, tyle że bezalkoholowe (po lewej).

Liczyłem, że wiatr wiejący nam do tej pory w pyski, teraz nam pomoże, ale okazałem się naiwny.
Wiatr po prostu zaczął się odwracać, by na początku wiać nam w prawy bok.
Okazał jednak nam sporo łaski na otwartym odcinku wału między Friedrichsthal, a Gartz, którego za bardzo nie lubię, bo ścieżka wiedzie szczytem wału przeciwpowodziowego i rzadko wiatr tam pomaga.
Tym razem też pomagał, więc radośnie jechałem sobie te 35 km/h, licząc, że sprawia to radość również moim kompanom.
- Misiacz, bo zaśniemy, weź się rusz - usłyszałem z tyłu głos "Sargatha".
- Ale 35 km/h to za mało? - zapytałem.
Odpowiedź była taka, że rozpędzili się do 50 km/h i tyle ich widziałem ;))).
Czekali na mnie ponownie w Gartz.
Robię tu "dobrą minę do złej gry", ale tak naprawdę to wyglądałem jak bryłka soli, a w głowie mi łupało, ale ... masz ciało, coś chciało.

Wiatr zaczął wiać w pysk na serio.
Czułem, że zaczynają mnie opuszczać siły i nie przekraczałem 28-30 km/h.
Jeszcze tylko w Mescherin "powstańczo-partyzanckim zrywem" rozpędziłem się do 47,5 km/h, ale już pod górkę do Staffelde wlokłem się 18 km/h.
Na jej szczycie czekało na mnie dwóch wypoczętych i uśmiechniętych oprawców ;).
Potem znowu, 28-32 km/h i następowało odcięcie. Ani jednego km/h więcej.
Trochę pomogło zjedzenie loda na stacji LOTOSU w Kołbaskowie. Pod piekielną górkę za Kołbaskowem wjeżdżałem 26 km/h (nigdy wcześniej nie udało mi się tego zrobić), a tymczasem Jarek i Paweł znów znikali w oddali.
Na Rondzie Hakena Paweł podziękował za spokojną przejażdżkę (!!!;))), a ja z Jarkiem potoczyłem się "spacerowo" na Pomorzany.
No to "przedmuchałem zawory" :) !
P.S. Takiej średniej (27 km/h) to jeszcze "Misiacz" nie miał na takim dystansie.
Nie wiem, czy to ja nie byłem dziś w formie, czy to tylko zwykły brak szans z niezniszczalnymi maszynami? :))) Rower:Rosynant Dane wycieczki: 109.80 km (0.00 km teren), czas: 04:04 h, avg:27.00 km/h, prędkość maks: 47.50 km/h
Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 3064 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)

Z Gadzikiem, bratem i Krysiorkiem.

Wtorek, 15 maja 2012 | dodano: 16.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Dziś, całkiem znienacka Jarek "Gadzik" zaproponował wyjazd o 18:00. Jako, że lenia mam ostatnio sporego, więc przystałem jedynie na sztampowy spacerek na Głębokie i powrót Lasem Arkońskim do Szczecina, ale Jarek jest to chłop bezproblemowy i może jechać dokądkolwiek.
Jednocześnie na rower zachciało się wyjść mojemu bratu wraz z "Krysiorkiem", tak więc pojechaliśmy w czwórkę.

Krysiorek był doskonałym humorze, bo lubi jeździć, jednak uchwycona minka wyrażała pewną wątpliwość co do możliwości dorównania "Gadzikowi";).

Po dojechaniu do Taczaka napęd Krysiorkowego pojazdu stwierdził, że czas zawracać :).
"Krysiorek" dyplomatycznie uratował swojego tatę od kompromitacji :))).

My z "Gadzikiem" zaś potoczyliśmy się leniwie w stronę Głębokiego, skąd kluczac co nieco Lasem Arkońskim, wróciliśmy na Pomorzany. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 24.10 km (7.00 km teren), czas: 01:27 h, avg:16.62 km/h, prędkość maks: 30.00 km/h
Temperatura:12.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 475 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(1)

Prawie Masa Krytyczna z Jaszkiem do Altwarp (na "Fiszbułę").

Wtorek, 1 maja 2012 | dodano: 01.05.2012Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Wielkie "sorry", ale chyba dziś wyjątkowo relacja będzie uboga (zobaczymy), choć wyciaczka pod przewodnictwem "Jaszka" była przebogata w atrakcje i wyjątkowo sympatyczna i relaksująca. Tempo było na tyle relaksacyjne, że Sargath prawdopodobnie by zszedł :))).
Na miejsce zbiórki w Hintersee tym razem dojechaliśmy z Basią "Misiaczową" samochodami (i inni też).

Tytuł "Masa Krytyczna" jest nieprzypadkowy, bowiem z "Jaszkiem" jeżdżą coraz większe tłumy (co zapewne niedługo będzie wymagało pozwoleń i eskorty policji / polizei).
Poznaliśmy wiele nowych osób (albo rowerzystów, jak kto woli ;)).

Zmierzamy do Rieth dawną trasą kolejki wąskotorowej zdemolowanej przez "Ruskich" tuż po wojnie (kradli jak leci).

Choć oddalają się, to zdążę schować aparat i ich dogonić, dziś tempo relaksacyjne.

Widok z punktu...widokowego, koło Ludwigshof.

Tenże sam widok, ale w dół, my i złomiarnia.


Kolejny punkt widokowy, tym razem nad Neuwarper See. Nawet nie wchodziłem na wieżę, po co to robić po raz trzysetny? ;)))

"Jaszek" znalazł przecudną plażę. Nie powiem gdzie, żeby nie najechało się buraczanego tałatajstwa z naszego miasta i okolic (dotknęło to srodze jezioro koło Blankensee).
Plaża tu wciąż jest dziewiczo czysta, bez samochodów w lesie, potłuczonych butelek, kapsli, odpadków, psich gówien, petów, śmieci, pijaków i ryczącej muzyki.
Uczestników bardzo proszę o nieujawnianie tej lokalizacji "jak leci i naokoło komu popadnie" (od razu przypomina mi się dzisiejszy polski "buraczany kark" w Rieth, który zepsuł mi humor, bo swoim WV Transporterem mało nie wjechał na przystań, zablokował wyjazd rowerowy tuż przed barierkami, mimo, że 20 metrów wcześniej był parking, a choć miał tablice niemieckie, to fakt skąd pochodził ten palant zdradziła nie tylko jego mowa, ale też dumnie wystawiona plakietka za szybą: "Polska"...są powody do dumy, na całą Europę, jasssssne, k...jego maćććć).
Nie dajmy zamienić tego pięknego miejsca w kloakę.



Rowerek odpoczywa w cieniu.

Wyrwałem do Altwarp, bo czułem, że pani w Fisch-budzie nie wyrobi się z obsługą 14 żądnych Fischbroetchen rowerzystów i mając "pole-position", komfortowo zamówiłem po jednej dla siebie i dla Basi plus bezalkoholowe piwko pszeniczne Erdinger. Reszta wywołała popłoch u obsługi ilością zamówień (a przyznać należy, że Fischbuła była przednia).
Do Fisch-budy ściągnięto posiłki personelu, zwiększono ilość wypiekanych, świeżych bułek.

Czas płynął leniwie...

Lubię fotografować statki i łodzie...

...zwłaszcza mój ulubiony kuterek.

Biesiada nie zmierzała ku końcowi, więc z "Gadzikiem" i Kaśką sami ruszyliśmy powoli w drogę powrotną szlakiem domniemanego pościgu przez resztę peletonu ;).
Najpierw zahaczyliśmy o cmentarz jenców radzieckich.

"Gadzikk" i "Gadzikowa"...aaa...i "Misiaczowa" ;))).

Jechaliśmy dawną drogą łączącą Altwarp i Warsin.

Okolica jest przepiękna.


Za Warsin okazało się, że tempo 15 km/h było za wolne i "Gadzik" go nie wytrzymał ;)))))))))))))))))).


Po usunięciu ciała ruszyliśmy dalej do Rieth.

W Rieth, jak Misiaczowa tradycja nakazuje, skierowaliśmy siebie i ekipę do kawiarni (bez zmartwychwstałego nagle "Gadzika" i Kaśki, którzy ulotnili się po angielsku, nie wiadomo kiedy) na kawę i domowy sernik u pani Katji w "Cafe de Kloenstuw".


Po spałaszowaniu domowych pyszności, jak zwykle pojechaliśmy "odsiedzieć swoje" na przystani, gdzie jak zwykle cyknąłem fotę swojej ulubionej łódce, tym razem z innego ujęcia.

Fota to była ostatnia, a my po lenistwie pojechaliśmy do Hintersee, gdzie zapakowaliśmy nasze pojazdy do samochodów (lub na nie) i wróciliśmy do Szczecina. Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 54.48 km (30.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 46.00 km/h
Temperatura:23.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1097 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(19)