- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Po Polsce
Dystans całkowity: | 1901.43 km (w terenie 418.24 km; 22.00%) |
Czas w ruchu: | 99:26 |
Średnia prędkość: | 17.07 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.00 km/h |
Suma kalorii: | 24983 kcal |
Liczba aktywności: | 53 |
Średnio na aktywność: | 35.88 km i 3h 12m |
Więcej statystyk |
Dzień 3. Mazury-Suwalszczyzna 2014.
Środa, 13 sierpnia 2014 | dodano: 13.08.2014Kategoria Z Basią..., Po Polsce, Mazury-Suwalszczyzna 2014
PAŁAC PACA, DOLINA ROSPUDY, UROCZYSKO "ŚWIĘTE MIEJSCE"
Trasa: Dowspuda - Święte Miejsce w Dolinie Rospudy - Raczki - Dowspuda.
Dziś do dalszego zwiedzania Suwalszczyzny postanawiamy zaangażować nasz samochód i nie jest to lenistwo, a zdrowy rozsądek.
Na celowniku mamy Pałac Paca w Dowspudzie oraz magiczą Dolinę Rospudy i Święte Miejsce Jaćwingów ulokowane nad samą Rospudą.
Sęk w tym, że do Dowspudy mamy 40 km drogą, którą ciągnie od granicy TIR za TIR-em, więc nie widzimy sensu tak się narażać i męczyć.
Ruszamy z "Leśnego Dworku" w Kryłatce, zatłoczonymi drogami dojeżdżamy do Dowspudy i tam rozładowujemy rowery.
W tych okolicach fajne jest to, że nie wszystko jeszcze jest skomercjalizowane i po prostu normalnie i za darmo zostawiamy samochód na parkingu przed pałacem.
Zwiedzanie również nic nie kosztuje.
Na zachodzie skasowano by nie tylko za to, ale nawet za obejrzenie Świętego Miejsca nad Rospudą.
Zwiedzamy pozostałości pałacu, który oglądałem również w roku 2008 na wyprawie sakwiarskiej.
Jak pisałem wtedy:
"To, co zostało zbudowane - zostało wkrótce zdemolowane przez Rosjan po Powstaniu Listopadowym, kiedy to generałowi Pacowi skonfiskowano majątek i przekazano generałowi rosyjskiemu.
Czego się tylko się Rosjanie nie dotkną, zwykle zamienia się w ruinę i z pałacu pozostało w zasadzie tylko główne wejście, które mimo wszystko prezentuje się bardzo ładnie.
Przed rosyjską demolką pałac wyglądał tak:"
"Wart Misiacz Paca, a Pac pałaca" ;).
Tego raczej nie nasmarowała Basia... ;).
...choć prawdę mówiąc, kręciła się w pobliżu ;).
Smętne resztki.
Pałac po konfiskacie popadał w ruinę, potem zaczęto go rozbierać na cegły...ot, rosyjski zmysł gospodarczy, zrabować i zniszczyć.
Aleja prowadząca do pałacu.
Po zwiedzeniu ruszamy na czerwony szlak oznaczony jako rowerowy.
Jest bardzo malowniczy, ale tarka powstała na powierzchni szutru i występujący miejscami piasek są bardzo męczące.
Od drgań kierownicy mogą rozboleć ręce, mimo amortyzowanego widelca.
Odbijamy na rozjeździe szlakiem w prawo i po "przekopaniu się" przez piaski docieramy do nowego asfaltu.
Cóż za komfort!!!
Niestety, znów daje o sobie znać krnąbrne siodełko Basi, które mimo maksymalnego dokręcenia buja się nosem w górę i w dół na każdym wyboju.
W tej sytuacji oddaję Basi swojego "Favorita", a sam rozpoczynam "taniec na sztycy" ;))).
W pewnym momencie z asfaltu należy zjechać w las, skąd do Świętego Miejsca mamy 2 km, często w kopnym piachu.
Niby dystans niewielki, ale czasu zajął nam sporo.
Warto jednak było się napracować, by dotrzeć w to magiczne miejsce.
Sycimy się klimatem miejsca nim dotrą tu grupy kajakarzy uczestniczące w spływach.
Święte drzewo Jaćwingów zamienione potem na krzyż...ponoć cuda czyniło :).
Urocza Rospuda...można siedzieć i siedzieć...
Próbuję znów mocować się z siodełkiem, ale to na nic.
Tylko rozbolały mnie ręce i się wysmarowałem.
Dobrze, że magia miejsca działa i tłumi moją irytację.
Można umyć łapki w krystalicznie czystej wodzie...zapewne pozbyłem się też obciążeń mentalnych :).
Widok na kapliczkę.
W końcu nadpływają kajakarze z dziećmi, rozpoczyna się lekki jazgot, a to dla nas sygnał do odwrotu.
Wracamy na szutrówkę, gdzie Basia życzy sobie zdjęcie w towarzystwie samotnej sosenki :).
W pewnym momencie dojeżdżamy do rozwidlenia szlaku, w lewo niby sensowniej jechać, ale stoi znak, że za 1,5 km będzie zakaz wjazdu.
W prawo wiedzie czerwony szlak rowerowy, który z kolei na mapie wiedzie w lewo.
Decydujemy się pojechać według szlaku namalowanego na drzewach.
Okazuje się, że wybór jest niezbyt fortunny, bo zamiast do Dowspudy docieramy do Koniecboru, skąd musimy ruchliwą szosą pokonać prawie 3 km do Raczków.
Zapewne szlak zmieniono ze względu na budowaną w okolicy obwodnicę Augustowa...być może był to w tej sytuacji jedyny możliwy wybór.
Z Raczków docieramy do Pałacu Paca, gdzie czeka na nas samochód.
Pierwotny plan zakładał, że "oblecimy" jeszcze okolice jeziora Wigry 40 km dalej, a nawet okolice Puńska i Sejn, hehehe :))).
Byłaby to iście japońska wycieczka, gdybyśmy to zrealizowali.
My jednak czujemy się wyjątkowo "zaspokojeni" turystycznie, a także nieco wymęczeni piaskami i siodełkiem, choć dystans naprawdę był niewielki.
Postanawiamy wrócić do Augustowa, by skosztować dobrych i niedrogich kartaczy w "słynnym barze Ptyś" ;).
Tak wyglądał on w 2008 roku...
...a tak wygląda dziś.
Mimo zmiany na zewnątrz, wewnątrz nadal jest niedrogo, smacznie i sympatycznie.
Zamawiamy 5 ogromnych kul-pyz z mięskiem, a do tego sałatki i kawę.
Jedna kosztuje 5 zł; po dwóch człowiek czuje się pełny, a ja z łakomstwa...zamówiłem 3! :)
Chyba dobry smak sprawia, że wymyślam stwierdzenie:
"KTO NIE BYŁ W BARZE PTYŚ - TEN LESZCZ !!!" ;)))
Bo posileniu się zwiedzamy jeszcze pobliski kościół i wracamy do Kryłatki.
P.S.
Kto jeszcze nie wierzy w skuteczny "Taniec Słońca Misiaczów", niech dokładnie przyjrzy się zdjęciom z wyjazdu.
Wczoraj i dziś miało lać jak z cebra ;))).
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 504 (kcal)
Trasa: Dowspuda - Święte Miejsce w Dolinie Rospudy - Raczki - Dowspuda.
Dziś do dalszego zwiedzania Suwalszczyzny postanawiamy zaangażować nasz samochód i nie jest to lenistwo, a zdrowy rozsądek.
Na celowniku mamy Pałac Paca w Dowspudzie oraz magiczą Dolinę Rospudy i Święte Miejsce Jaćwingów ulokowane nad samą Rospudą.
Sęk w tym, że do Dowspudy mamy 40 km drogą, którą ciągnie od granicy TIR za TIR-em, więc nie widzimy sensu tak się narażać i męczyć.
Ruszamy z "Leśnego Dworku" w Kryłatce, zatłoczonymi drogami dojeżdżamy do Dowspudy i tam rozładowujemy rowery.
W tych okolicach fajne jest to, że nie wszystko jeszcze jest skomercjalizowane i po prostu normalnie i za darmo zostawiamy samochód na parkingu przed pałacem.
Zwiedzanie również nic nie kosztuje.
Na zachodzie skasowano by nie tylko za to, ale nawet za obejrzenie Świętego Miejsca nad Rospudą.
Zwiedzamy pozostałości pałacu, który oglądałem również w roku 2008 na wyprawie sakwiarskiej.
Jak pisałem wtedy:
"To, co zostało zbudowane - zostało wkrótce zdemolowane przez Rosjan po Powstaniu Listopadowym, kiedy to generałowi Pacowi skonfiskowano majątek i przekazano generałowi rosyjskiemu.
Czego się tylko się Rosjanie nie dotkną, zwykle zamienia się w ruinę i z pałacu pozostało w zasadzie tylko główne wejście, które mimo wszystko prezentuje się bardzo ładnie.
Przed rosyjską demolką pałac wyglądał tak:"
"Wart Misiacz Paca, a Pac pałaca" ;).
Tego raczej nie nasmarowała Basia... ;).
...choć prawdę mówiąc, kręciła się w pobliżu ;).
Smętne resztki.
Pałac po konfiskacie popadał w ruinę, potem zaczęto go rozbierać na cegły...ot, rosyjski zmysł gospodarczy, zrabować i zniszczyć.
Aleja prowadząca do pałacu.
Po zwiedzeniu ruszamy na czerwony szlak oznaczony jako rowerowy.
Jest bardzo malowniczy, ale tarka powstała na powierzchni szutru i występujący miejscami piasek są bardzo męczące.
Od drgań kierownicy mogą rozboleć ręce, mimo amortyzowanego widelca.
Odbijamy na rozjeździe szlakiem w prawo i po "przekopaniu się" przez piaski docieramy do nowego asfaltu.
Cóż za komfort!!!
Niestety, znów daje o sobie znać krnąbrne siodełko Basi, które mimo maksymalnego dokręcenia buja się nosem w górę i w dół na każdym wyboju.
W tej sytuacji oddaję Basi swojego "Favorita", a sam rozpoczynam "taniec na sztycy" ;))).
W pewnym momencie z asfaltu należy zjechać w las, skąd do Świętego Miejsca mamy 2 km, często w kopnym piachu.
Niby dystans niewielki, ale czasu zajął nam sporo.
Warto jednak było się napracować, by dotrzeć w to magiczne miejsce.
Sycimy się klimatem miejsca nim dotrą tu grupy kajakarzy uczestniczące w spływach.
Święte drzewo Jaćwingów zamienione potem na krzyż...ponoć cuda czyniło :).
Urocza Rospuda...można siedzieć i siedzieć...
Próbuję znów mocować się z siodełkiem, ale to na nic.
Tylko rozbolały mnie ręce i się wysmarowałem.
Dobrze, że magia miejsca działa i tłumi moją irytację.
Można umyć łapki w krystalicznie czystej wodzie...zapewne pozbyłem się też obciążeń mentalnych :).
Widok na kapliczkę.
W końcu nadpływają kajakarze z dziećmi, rozpoczyna się lekki jazgot, a to dla nas sygnał do odwrotu.
Wracamy na szutrówkę, gdzie Basia życzy sobie zdjęcie w towarzystwie samotnej sosenki :).
W pewnym momencie dojeżdżamy do rozwidlenia szlaku, w lewo niby sensowniej jechać, ale stoi znak, że za 1,5 km będzie zakaz wjazdu.
W prawo wiedzie czerwony szlak rowerowy, który z kolei na mapie wiedzie w lewo.
Decydujemy się pojechać według szlaku namalowanego na drzewach.
Okazuje się, że wybór jest niezbyt fortunny, bo zamiast do Dowspudy docieramy do Koniecboru, skąd musimy ruchliwą szosą pokonać prawie 3 km do Raczków.
Zapewne szlak zmieniono ze względu na budowaną w okolicy obwodnicę Augustowa...być może był to w tej sytuacji jedyny możliwy wybór.
Z Raczków docieramy do Pałacu Paca, gdzie czeka na nas samochód.
Pierwotny plan zakładał, że "oblecimy" jeszcze okolice jeziora Wigry 40 km dalej, a nawet okolice Puńska i Sejn, hehehe :))).
Byłaby to iście japońska wycieczka, gdybyśmy to zrealizowali.
My jednak czujemy się wyjątkowo "zaspokojeni" turystycznie, a także nieco wymęczeni piaskami i siodełkiem, choć dystans naprawdę był niewielki.
Postanawiamy wrócić do Augustowa, by skosztować dobrych i niedrogich kartaczy w "słynnym barze Ptyś" ;).
Tak wyglądał on w 2008 roku...
...a tak wygląda dziś.
Mimo zmiany na zewnątrz, wewnątrz nadal jest niedrogo, smacznie i sympatycznie.
Zamawiamy 5 ogromnych kul-pyz z mięskiem, a do tego sałatki i kawę.
Jedna kosztuje 5 zł; po dwóch człowiek czuje się pełny, a ja z łakomstwa...zamówiłem 3! :)
Chyba dobry smak sprawia, że wymyślam stwierdzenie:
"KTO NIE BYŁ W BARZE PTYŚ - TEN LESZCZ !!!" ;)))
Bo posileniu się zwiedzamy jeszcze pobliski kościół i wracamy do Kryłatki.
P.S.
Kto jeszcze nie wierzy w skuteczny "Taniec Słońca Misiaczów", niech dokładnie przyjrzy się zdjęciom z wyjazdu.
Wczoraj i dziś miało lać jak z cebra ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
24.15 km (20.00 km teren), czas: 01:44 h, avg:13.93 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 504 (kcal)
Dzień 2. Mazury-Suwalszczyzna 2014.
Wtorek, 12 sierpnia 2014 | dodano: 12.08.2014Kategoria Z Basią..., Po Polsce, Mazury-Suwalszczyzna 2014
BIEBRZAŃSKI PARK NARODOWY
Trasa: Kryłatka - Krasnybór - Lipsk - Szuszalewo - łąki i trawy - Kamienna Stara - Kamienna Nowa - Krasnybór - Kryłatka.
No to dotarliśmy wreszcie Suwalszczyznę!
Po ponad 2 godzinach jazdy samochodem z Mrągowa z rowerami na dachu zawitaliśmy do agroturystyki "Leśny Dworek" w Kryłatce, którą bardzo polecał mój tata.
Po powitaniu przez Panią Małgorzatę dosyć leniwie mościmy się w pokoju i prawdę mówiąc mamy wielkiego lenia.
Dochodzi jednak godzina 16:00, a ja chcę Basi pokazać, jaki był klimat mojej sakwiarskiej wyprawy na Suwalszczyznę w roku 2008.
U nas na "dzikim zachodzie" zupełnie nie ma tego klimatu i tego nastroju...
Najpierw analizujemy mapy i przewodniki.
Widok na podwórko...
...i na pole ;).
Wreszcie się zbieramy po podjęciu decyzji, że dziś objeżdżamy najbliższą okolicę, czyli Biebrzański Park Narodowy.
Trasa zaczyna się niewinnie...
Basia dostaje KOPA !!! :)))
Docieramy do Krasnoboru, gdzie chcemy zobaczyć, jaki nagrobek ufundował hrabia-reformator Karol Brzostowski swojej księgowej pani Rymaszewskiej...chyba nie tylko księgowej.
Nie mogła być dla niego tylko urzędniczką...na pewno nie tylko nią była.
Tu musiało być uczucie...
Rzut oka na miejscowy kościół (a są tu dwa)...
...i na jego wnętrze.
Ruszamy dalej na Lipsk.
Charakterystyczne dla tej części Polski są przydrożne kapliczki czy krzyże oplecione wstążeczkami, których nie uświadczysz na przykład na naszych ziemiach.
Przemierzamy lekką i relaksującą trasę przez piękne lasy parku narodowego, powoli zbliżając się do Lipska.
Drewniane zabudowania Suwalszczyzny.
Opuszczone niestety :(.
Monumentalny (jak dla mnie) kościół w Lipsku.
Sześć lat temu nie było tu "Biedronki", ale dziś jest i robimy w niej zakupy, w tym batony musli, które okażą się potem bardzo przydatne (muszę uprzejmie donieść, że Basia nie chciała dziś brać prowiantu, co nie było zbyt dobrym pomysłem;))).
Na szczęście się uparłem ;).
Ruszamy główną drogą w kierunku południowym i na moście zatrzymujemy się, by w końcu przyjrzeć się Biebrzy.
Z głównej drogi odbijamy typową dla Suwalszczyzny szutrówką na punkt widokowy, z którego nic nie widać ;))).
Zawracamy i za czas jakiś zjeżdżamy na Suszalewo...oczywiście szutrówką.
Widoki przepiękne!!!
W Suszalewie pokonujemy brukowaną drogę i obszczekujące nas burki ;).
Miejscowe klimaty...
Za Suszalewem już komfort...i kto by pomyślał, że asfaltofil "Misiacz" tak powie o szutrówce, hehehe.
A jednak!
Po bruku Suszalewa to wręcz autostrada!
Widoczek zamówiony przez Basię...skażony cieniem "Misiacza" :D.
Dzięki poradzie Marka co do wyboru mapy i słusznemu uporowi Basi, która dokładną mapę Suwalszczyzny zakupiła jeszcze w Szczecinie tuż przed wyjazdem (ja chciałem w Augustowie, ale w sumie nie wiem kiedy miałbym to zrobić hehe ;))) jakoś sobie radzimy, ale w pewnym momencie droga oznaczona jako szlak niebieski kończy się...w szczerym polu !!!
W obejściu nieopodal widzę starszą panią podlewającą grządki, więc podjeżdżam i pytam o szlak.
Pani odradza, bo mówi że jest długi i prawie nieprzejezdny i najlepiej będzie jak...pojedziemy po łące po śladach ciągnika, przeprawimy się przez rów melioracyjny i już zaraz będziemy w Starej Kamiennej, gdzie będzie dobra szutrówka :).
No dobra, no to ruszamy skrótem, z którego byłby dumny sam Krzysiek "Monter" :))).
"Już-zaraz" wymagało nieco wysiłku, ale już jesteśmy na szutrówce.
W tle charakterystyczne dla regionu drewniane zabudowania...
Wreszcie z ulgą wtaczamy się na asfalt i docieramy do Kamiennej Starej, gdzie fotografujemy rzeźby aniołów.
Robi się późno, słońce coraz niżej i coraz chłodniej, a do Kryłatki trochę jest, więc by nie pętać się po łąkach odpalam nawigację w telefonie i jak po sznurku zmierzamy do celu...szutrówką oczywiście, a w Jastrzębnej Pierwszej poboczem przy brukowanej drodze.
Wreszcie zamykamy pętlę i docieramy do Krasnoboru, skąd mamy już tylko 5 km do Kryłatki.
Zapada zmierzch...
To była super wycieczka, dzięki której udało mi się pokazać choć z grubsza, na czym polega klimat wędrówek po Suwalszczyźnie.
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1121 (kcal)
Trasa: Kryłatka - Krasnybór - Lipsk - Szuszalewo - łąki i trawy - Kamienna Stara - Kamienna Nowa - Krasnybór - Kryłatka.
No to dotarliśmy wreszcie Suwalszczyznę!
Po ponad 2 godzinach jazdy samochodem z Mrągowa z rowerami na dachu zawitaliśmy do agroturystyki "Leśny Dworek" w Kryłatce, którą bardzo polecał mój tata.
Po powitaniu przez Panią Małgorzatę dosyć leniwie mościmy się w pokoju i prawdę mówiąc mamy wielkiego lenia.
Dochodzi jednak godzina 16:00, a ja chcę Basi pokazać, jaki był klimat mojej sakwiarskiej wyprawy na Suwalszczyznę w roku 2008.
U nas na "dzikim zachodzie" zupełnie nie ma tego klimatu i tego nastroju...
Najpierw analizujemy mapy i przewodniki.
Widok na podwórko...
...i na pole ;).
Wreszcie się zbieramy po podjęciu decyzji, że dziś objeżdżamy najbliższą okolicę, czyli Biebrzański Park Narodowy.
Trasa zaczyna się niewinnie...
Basia dostaje KOPA !!! :)))
Docieramy do Krasnoboru, gdzie chcemy zobaczyć, jaki nagrobek ufundował hrabia-reformator Karol Brzostowski swojej księgowej pani Rymaszewskiej...chyba nie tylko księgowej.
Nie mogła być dla niego tylko urzędniczką...na pewno nie tylko nią była.
Tu musiało być uczucie...
Rzut oka na miejscowy kościół (a są tu dwa)...
...i na jego wnętrze.
Ruszamy dalej na Lipsk.
Charakterystyczne dla tej części Polski są przydrożne kapliczki czy krzyże oplecione wstążeczkami, których nie uświadczysz na przykład na naszych ziemiach.
Przemierzamy lekką i relaksującą trasę przez piękne lasy parku narodowego, powoli zbliżając się do Lipska.
Drewniane zabudowania Suwalszczyzny.
Opuszczone niestety :(.
Monumentalny (jak dla mnie) kościół w Lipsku.
Sześć lat temu nie było tu "Biedronki", ale dziś jest i robimy w niej zakupy, w tym batony musli, które okażą się potem bardzo przydatne (muszę uprzejmie donieść, że Basia nie chciała dziś brać prowiantu, co nie było zbyt dobrym pomysłem;))).
Na szczęście się uparłem ;).
Ruszamy główną drogą w kierunku południowym i na moście zatrzymujemy się, by w końcu przyjrzeć się Biebrzy.
Z głównej drogi odbijamy typową dla Suwalszczyzny szutrówką na punkt widokowy, z którego nic nie widać ;))).
Zawracamy i za czas jakiś zjeżdżamy na Suszalewo...oczywiście szutrówką.
Widoki przepiękne!!!
W Suszalewie pokonujemy brukowaną drogę i obszczekujące nas burki ;).
Miejscowe klimaty...
Za Suszalewem już komfort...i kto by pomyślał, że asfaltofil "Misiacz" tak powie o szutrówce, hehehe.
A jednak!
Po bruku Suszalewa to wręcz autostrada!
Widoczek zamówiony przez Basię...skażony cieniem "Misiacza" :D.
Dzięki poradzie Marka co do wyboru mapy i słusznemu uporowi Basi, która dokładną mapę Suwalszczyzny zakupiła jeszcze w Szczecinie tuż przed wyjazdem (ja chciałem w Augustowie, ale w sumie nie wiem kiedy miałbym to zrobić hehe ;))) jakoś sobie radzimy, ale w pewnym momencie droga oznaczona jako szlak niebieski kończy się...w szczerym polu !!!
W obejściu nieopodal widzę starszą panią podlewającą grządki, więc podjeżdżam i pytam o szlak.
Pani odradza, bo mówi że jest długi i prawie nieprzejezdny i najlepiej będzie jak...pojedziemy po łące po śladach ciągnika, przeprawimy się przez rów melioracyjny i już zaraz będziemy w Starej Kamiennej, gdzie będzie dobra szutrówka :).
No dobra, no to ruszamy skrótem, z którego byłby dumny sam Krzysiek "Monter" :))).
"Już-zaraz" wymagało nieco wysiłku, ale już jesteśmy na szutrówce.
W tle charakterystyczne dla regionu drewniane zabudowania...
Wreszcie z ulgą wtaczamy się na asfalt i docieramy do Kamiennej Starej, gdzie fotografujemy rzeźby aniołów.
Robi się późno, słońce coraz niżej i coraz chłodniej, a do Kryłatki trochę jest, więc by nie pętać się po łąkach odpalam nawigację w telefonie i jak po sznurku zmierzamy do celu...szutrówką oczywiście, a w Jastrzębnej Pierwszej poboczem przy brukowanej drodze.
Wreszcie zamykamy pętlę i docieramy do Krasnoboru, skąd mamy już tylko 5 km do Kryłatki.
Zapada zmierzch...
To była super wycieczka, dzięki której udało mi się pokazać choć z grubsza, na czym polega klimat wędrówek po Suwalszczyźnie.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
54.55 km (20.00 km teren), czas: 03:09 h, avg:17.32 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1121 (kcal)
Dzień 1. Mazury-Suwalszczyzna 2014.
Niedziela, 10 sierpnia 2014 | dodano: 12.08.2014Kategoria Mazury-Suwalszczyzna 2014, Z Basią..., Po Polsce
MRĄGOWO I OKOLICE
Trasa: Mrągowo - Popowo Sałęckie - Mrągowo.
Tym razem nasz wyjazd z Basią jest dość nietypowy. Pakujemy w Szczecinie rowery na samochód i ruszamy w trasę liczącą 560 km. W Polsce jej przejechanie zajmuje od 8-9 godzin (w tym czasie zwykle dojeżdżam ze Szczecina do Strasbourga we Francji).
Dojeżdżamy do Mrągowa, skąd po 3 dniach ruszymy pod Augustów, gdzie mamy zaklepaną agroturystykę.
Chcę pokazać Basi okolice, po których kręciliśmy się z Markiem z sakwami na "dzikiej" (jak dla mnie;)) wyprawie w 2008 roku.
W upalne południe wsiadamy w Mrągowie na rowery i zabieramy mamę, która chce podjechać na pobliski cmentarz.
Dystans krótki, bo mama już dawno nie jeździła, a wyszło równo 6 km.
Odprowadzamy z Basią mamę do domu, a sami ruszamy dłuuugim i ostrym podjazdem do Popowa Sałęckiego.
Tam Basia stwierdza, że coś jej w rowerze skrzypi, więc robię rundkę.
Wystarczy nieco WD-40 w jedną śrubkę i jest ok...ale, ale.
Siodełko się rusza... :(((
Kto zna historię siodełek Basi wie, że w ciągu kilku lat zepsuło się jej lub wymieniła ich z 7 sztuk :))).
Próbuję dokręcić, ale okazuje się, że na śrubie jest zerwany gwint, więc nie pozostaje nic innego, jak zawrócić do domu.
Dziś na szczęście tylko śruba, ale to kolejny epizod w tej historii.
Siodełka u Basi padają jak muchy :))).
Daję Basi swoje własne, na którym śmiga jak koks, a sam wracam na bujającym się siodełku Basi.
Dystans nie powalił, bo nieco ponad 11 km, ale tak naprawdę nastawiamy się bardziej na Suwalszczyznę, a dziś tak przy okazji, bo okolice Mrągowa specjalnie interesujące nie są.
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 254 (kcal)
Trasa: Mrągowo - Popowo Sałęckie - Mrągowo.
Tym razem nasz wyjazd z Basią jest dość nietypowy. Pakujemy w Szczecinie rowery na samochód i ruszamy w trasę liczącą 560 km. W Polsce jej przejechanie zajmuje od 8-9 godzin (w tym czasie zwykle dojeżdżam ze Szczecina do Strasbourga we Francji).
Dojeżdżamy do Mrągowa, skąd po 3 dniach ruszymy pod Augustów, gdzie mamy zaklepaną agroturystykę.
Chcę pokazać Basi okolice, po których kręciliśmy się z Markiem z sakwami na "dzikiej" (jak dla mnie;)) wyprawie w 2008 roku.
W upalne południe wsiadamy w Mrągowie na rowery i zabieramy mamę, która chce podjechać na pobliski cmentarz.
Dystans krótki, bo mama już dawno nie jeździła, a wyszło równo 6 km.
Odprowadzamy z Basią mamę do domu, a sami ruszamy dłuuugim i ostrym podjazdem do Popowa Sałęckiego.
Tam Basia stwierdza, że coś jej w rowerze skrzypi, więc robię rundkę.
Wystarczy nieco WD-40 w jedną śrubkę i jest ok...ale, ale.
Siodełko się rusza... :(((
Kto zna historię siodełek Basi wie, że w ciągu kilku lat zepsuło się jej lub wymieniła ich z 7 sztuk :))).
Próbuję dokręcić, ale okazuje się, że na śrubie jest zerwany gwint, więc nie pozostaje nic innego, jak zawrócić do domu.
Dziś na szczęście tylko śruba, ale to kolejny epizod w tej historii.
Siodełka u Basi padają jak muchy :))).
Daję Basi swoje własne, na którym śmiga jak koks, a sam wracam na bujającym się siodełku Basi.
Dystans nie powalił, bo nieco ponad 11 km, ale tak naprawdę nastawiamy się bardziej na Suwalszczyznę, a dziś tak przy okazji, bo okolice Mrągowa specjalnie interesujące nie są.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
11.35 km (0.00 km teren), czas: 00:48 h, avg:14.19 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 254 (kcal)
Breń, jezioro Piasecznik i "skróty Bronika" :).
Niedziela, 20 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ...
"Tonąc w asfalcie, część 2."
Drugiego dnia pobytu w Breniu Basia poczuła chęć poleniuchowania i zdecydowanie odmówiła wzięcia udziału w kolejnej upalnej eskapadzie rowerowej.
Upał nie zelżał, więc korzystając z porady Hani postanowiliśmy z "Bronikiem" poturlać się przez Łasko i Wygon na obrzeża Drawieńskiego Parku Narodowego, gdzie w lesie znajduje się przepiękne jezioro Piasecznik z krystalicznie czystą wodą.
Jeden z końcowych odcinków dojazdu wiedzie "średniowieczną" drogą brukowaną, więc za szybko nie jechaliśmy, tym bardziej że pobocza gdzieniegdzie były bardzo piaszczyste.
Po pewnym czasie zjechaliśmy na leśny trakt, którym dotarliśmy nad jezioro.
Nie tylko my dotarliśmy, bo na parkingu było sporo samochodów, a nad jeziorem sporo ludzi.
Zasadniczo nie lubię tego typu klimatów, gdzie podpite buractwo dudni muzyką lub zadymia resztę plażowiczów własnym grillem, ale dziś jakoś nawet specjalnie mnie to nie zrażało (w ogóle nie lubię za długo przebywać na plażach).
Pewnie dlatego, że chciałem się ochłodzić, a może to urok samego jeziora tak na mnie podziałał, że całkiem przyjemnie mi się tam siedziało?
Komplety buractwa były w sumie tylko dwa, po jednym na każdą "dyscyplinę" :).
Na szczęście większość plażujących była normalna i przybyła tu, by wypocząć nie zakłócając wypoczynku innym.
Sosny dochodzą do samego brzegu, a w jeziorze jest miękki biały piasek.
Całkiem sporo popływałem, a to dlatego że woda była bardzo ciepła i wyjątkowo czysta.
Super!
Po plażowaniu "Bronik" wpadł na pomysł, aby objechać jezioro "naobkoło", aby uniknąć jazdy po bruku.
Czemu nie? Nawet mnie, asfaltofilowi całkiem spodobał się ten pomysł.
Szybko się nie jechało, ale trasa przyjemna i drzewa chroniły przed upałem.
Po pewnym czasie osiągnęliśmy skraj jeziora i wyjechaliśmy na...brukowaną drogę, jeszcze dłuższą niż dojazdowa :))).
Na szczęście tu bruk był w miarę równy, a i pobocza całkiem użyteczne.
Po drodze natknęliśmy się na dziwny obelisk, którego pochodzenia i znaczenia nie jestem w stanie dojść.
Tuż przed Wygonem "Bronikowi" włączył się "szwendacz" i próbowaliśmy spenetrować boczną drogę w las w kierunku jeziora, ponieważ stały na niej śmietniki do recyclingu i Piotrek zaczął węszyć istnienie w głębi lasu jakiegoś ośrodka i plaży ;).
Trasa jednak była za daleka, a my leniwi, więc zawróciliśmy do Wygonu i przez Łasko (gdzie spotkaliśmy parę rowerzystów-wycieczkowiczów) wróciliśmy do Brenia.
W miejscowym sklepiku zakupiłem piwo, raczej nie dla smaku bo wygląda na typowego "Mózgojeba 7%", ale dla wizerunku pewnego "Misiacza" na puszce :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
23.50 km (10.00 km teren), czas: 01:45 h, avg:13.43 km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 489 (kcal)
Breń, pałac w Mierzęcinie i opactwo cystersów. Upał!
Sobota, 19 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014Kategoria Drawieński Park Narodowy, Po Polsce, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ..., Z Basią...
"Tonąc w asfalcie, część 1."
Tak w zasadzie powinien brzmieć tytuł wpisu :).
Wpadłem na pomysł, że już czas wybrać się do Hani, Soi i Selmy do Brenia w ten weekend...no, czas już był dawno, ale okazji nie było.
W piątek po 20:30 z zapakowanymi na dach rowerami moim, Basi "Misiaczowej" i "Bronika" ruszyliśmy w 120 km podróż, przy okazji testując nową "szynę" rowerową Piotrka.
Podróż przebiegła szybko i pół godziny przed 23:00 zameldowaliśmy się Breniu witani przez Hanię oraz radosnym merdaniem ogonami przez Soję i Selmę :).
Posiedzieliśmy troszkę na werandzie przy tym i owym i poszliśmy spać do swoich pokoi, by nazajutrz upalnego dnia ruszyć na wycieczkę do pałacu w Mierzęcinie.
Na początek pokazujemy Piotrkowi kamienny średniowieczny drogowskaz przy rozstaju dróg w Breniu.
Przez Klasztorne, gdzie panował "ruch samochodowy jak w Klasztornym" dotarliśmy do Dobiegniewa, gdzie zatrzymujemy się w knajpce na polecane rewelacyjne pierogi domowe.
Faktycznie, można polecić bo mają fantastyczny smak!
Tak dobrze nam się siedzi, że postanawiamy wracając zajechać tu ponownie, ale tym razem na deser w postaci sernika i kawy.
Dodam, że upał jest tak niemiłosierny, że mój licznik wariuje i zaczyna wyświetlać wszystko, co się da wyświetlić!!!
Potem, gdy już "ostygnie", termometr w nim wskazuje w słońcu 44 st.C !!!
Na terenie pałacu Mierzęcinie byliśmy kilkakrotnie, ale chcemy pokazać go "Bronikowi".
Okazuje się jednak, że teraz już nie można na terenie posiadłości poruszać się na rowerach, trzeba je zostawić przy stróżówce i przemieszczać się pieszo, co w butach SPD nie jest za fajne...i do tego jeszcze ten piekielny upał.
Tu jesteśmy przy budynku gorzelni, ale nie wiemy czy nadal się coś w niej pędzi :).
Stare zbiorniki, pewnie na wodę życia ;).
Pałac w Mierzęcinie.
Basia i fontanna.
Poniżej pałacu znajdują się stawy i ogród japoński.
Warto zobaczyć i wziąć lepszy aparat niż ja miałem :).
Basia na mostku.
Domek japoński.
Stawy pokryte zieloniutką rzęsą, pomiędzy którymi wije się drewniany pomost.
Basia i "Bronik" lansują się na mostku.
Woda do stawów doprowadzana jest z przepływającej obok małej rzeczki...czy cokolwiek to jest.
Przez miejsca dopływów przerzucone są pnie drzew, nie wiem po co?
Może przeciw jakimś krnąbrnym kajakarzom?
Wracamy na wzniesienie, gdzie stoi pałac i korzystamy jeszcze z dostępnej łazienki, by zastosować "klimę rowerzysty", czyli zmoczyć wodą głowy i koszulki...która i tak po 20 minutach jest sucha, dlatego w sakwach wieziemy butelki z dodatkową wodą.
Wracamy do Dobiegniewa na wspomniany wcześniej sernik i kawę, ale niestety...w knajpce akurat odbywają się chrzciny i czas oczekiwania byłby niemiłosiernie długi, co w tym upale nie wróży za dobrze, więc kierujemy się do sklepów na zakupy.
Tam można odetchnąć, jest klima!
Po zakupach Piotrek nawilża ziemię dobiegniewską dobrym, białym winem kupionym na wieczór, które wysuwa mu się w czasie pakowania z sakwy.
Szyjka stłuczona, cenny płyn wycieka.
Wracając, kierujemy się na nowo wybudowaną ścieżkę rowerową nad jeziorem, co pozwala ominąć dość duży podjazd, którym zwykle się jeździło.
Wracamy nieco inną trasą, kierując się na Bierzwnik, gdzie chcemy Piotrkowi pokazać opactwo Cystersów.
Jedzie nam się bardzo ciężko, jakby coś z nas nagle wyssało siły.
Po chwili odkrywamy przyczynę.
Asfalt na naszych drogach jest tak "dobrej" jakości, że w wyniku upału nawet nasze rowery lekko się w niego zagłębiają zostawiając ślady.
Nie dziwi mnie więc, że po kilku przejazdach ciężarówek taka droga do niczego się nie nadaje.
Po pewnym czasie trafiamy na nawierzchnię lepszej jakości i odzyskujemy siły.
Na stacji benzynowej zatrzymujemy się na espresso i lody na patyku (Basia wygrywa kolejnego;)).
Dojeżdżamy do Bierzwnika i zwiedzamy opactwo.
Historia Bierzwnika i Brenia.
W tych okolicach działały trzy huty szkła.
Po zwiedzaniu wracamy na zasłużony odpoczynek do Brenia.
Mimo że było to tylko niecałe 48 km, to upał sprawia że odczuwamy to prawie jak 100, do czego zapewne przyczynił się mocno również grząski asfalt (co za określenie;))).
To już widok z naszego saloniku w Breniu, powstała ciekawa forma geometryczna z cienia dachu i pola :).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
47.80 km (1.00 km teren), czas: 02:56 h, avg:16.30 km/h,
prędkość maks: 35.00 km/hTemperatura:36.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 953 (kcal)
Wielkanocnie i urodzinowo na Mazurach...
Sobota, 19 kwietnia 2014 | dodano: 22.04.2014Kategoria Po Polsce, Mazury na rowerze teściowej
Po raz kolejny pojechaliśmy z Basią do jej mamy do Mrągowa, by tam spędzić Wielkanoc.
Oczywiście za wiele się na rowerze nie najeździłem (a Basia to już wcale), ale te kilka kilometrów było, więc i wpis się pojawi.
Najwięcej było (jak to ostatnio) biegania, które miało miejsce w pięknych mazurskich krajobrazach.
Przez trzy dni wybiegałem w sumie 23,51 km, a Basia około 19-20 km.
Wiadomo, że każdy tuptał w swoim tempie i po swojej trasie, jako że prędkości mamy różne.
W piątek 18 kwietnia pobiegliśmy sobie w kierunku Źródełka Miłości nad jez. Czos...
A to już źródełko...
Sobota...ta była dość ciekawa :).
To był czas na drobny serwis roweru teściowej i krótki kurs po Mrągowie w celu zakupu bagażnika (bo stary pękł).
Pan w sklepie rowerowym zaoferował mi bagażnik w pakiecie z montażem za 30 zł, więc czemu nie...ale jak oglądałem tych "mechaników" z ich "serwisu" to mi się bajka "Sąsiedzi" przypomniała ;-) .
Zajęło im to godzinę!!!
Przydałyby mi się moje klucze, żeby zrobić to osobiście, ale co tam, skoro w cenie to niech dłubią :).
No to po godzinie "zrobili".
Przejechałem kawałek i stop.
"Fachowcy" wkręcili tak długą śrubkę, że zablokowała kasetę.
I od nowa...
Czy wyobrażacie sobie, że aby zdjąć i założyć bagażnik ci geniusze...zdejmowali tylne koło ??? ;-)
Nadmienię jeszcze, że czynność ta wymagała pracy dwóch osobników :))).
W tym czasie poszedłem więc sobie na mniej więcej półtoragodzinny spacer (tyle zajmuje wykręcenie i wkręcenie 4 śrubek w tym serwisie :))).
Trafiłem nad jeziorko "magistrackie" w centrum miasteczka.
Potem poszedłem na molo nad jezioro Czos, po czym wróciłem po odbiór roweru, który odebrałem z rąk szczęśliwych chłopaków, że udało im się skończyć tak skomplikowaną robotę...a w domu na wszelki wypadek podociągałem luźne nakrętki :))).
Potem udałem się na bardzo szybki bieg nad Czos i wróciłem do domu.
Nadeszła niedziela wielkanocna 20 kwietnia...i nadszedł też czas, gdy Misiacz skończył 42 lata...
Uczciliśmy to wspólnym spacerem nad malownicze jezioro Czarne.
Natknęliśmy się na zapomniany mazurski cmentarzyk...
Spacer był bardzo klimatyczny, podobnie jak cała okolica...
Wieczorem oczywiście nie mogłem sobie odmówić 8,5 km biegu po tych malowniczych terenach.
O ile rowerem nie za bardzo lubię śmigać po trasach terenowych, to bieganie mi się bardzo spodobało...może się w końcu skuszę na bieg przełajowy z Małgośką? ;)
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 70 (kcal)
Oczywiście za wiele się na rowerze nie najeździłem (a Basia to już wcale), ale te kilka kilometrów było, więc i wpis się pojawi.
Najwięcej było (jak to ostatnio) biegania, które miało miejsce w pięknych mazurskich krajobrazach.
Przez trzy dni wybiegałem w sumie 23,51 km, a Basia około 19-20 km.
Wiadomo, że każdy tuptał w swoim tempie i po swojej trasie, jako że prędkości mamy różne.
W piątek 18 kwietnia pobiegliśmy sobie w kierunku Źródełka Miłości nad jez. Czos...
A to już źródełko...
Sobota...ta była dość ciekawa :).
To był czas na drobny serwis roweru teściowej i krótki kurs po Mrągowie w celu zakupu bagażnika (bo stary pękł).
Pan w sklepie rowerowym zaoferował mi bagażnik w pakiecie z montażem za 30 zł, więc czemu nie...ale jak oglądałem tych "mechaników" z ich "serwisu" to mi się bajka "Sąsiedzi" przypomniała ;-) .
Zajęło im to godzinę!!!
Przydałyby mi się moje klucze, żeby zrobić to osobiście, ale co tam, skoro w cenie to niech dłubią :).
No to po godzinie "zrobili".
Przejechałem kawałek i stop.
"Fachowcy" wkręcili tak długą śrubkę, że zablokowała kasetę.
I od nowa...
Czy wyobrażacie sobie, że aby zdjąć i założyć bagażnik ci geniusze...zdejmowali tylne koło ??? ;-)
Nadmienię jeszcze, że czynność ta wymagała pracy dwóch osobników :))).
W tym czasie poszedłem więc sobie na mniej więcej półtoragodzinny spacer (tyle zajmuje wykręcenie i wkręcenie 4 śrubek w tym serwisie :))).
Trafiłem nad jeziorko "magistrackie" w centrum miasteczka.
Potem poszedłem na molo nad jezioro Czos, po czym wróciłem po odbiór roweru, który odebrałem z rąk szczęśliwych chłopaków, że udało im się skończyć tak skomplikowaną robotę...a w domu na wszelki wypadek podociągałem luźne nakrętki :))).
Potem udałem się na bardzo szybki bieg nad Czos i wróciłem do domu.
Nadeszła niedziela wielkanocna 20 kwietnia...i nadszedł też czas, gdy Misiacz skończył 42 lata...
Uczciliśmy to wspólnym spacerem nad malownicze jezioro Czarne.
Natknęliśmy się na zapomniany mazurski cmentarzyk...
Spacer był bardzo klimatyczny, podobnie jak cała okolica...
Wieczorem oczywiście nie mogłem sobie odmówić 8,5 km biegu po tych malowniczych terenach.
O ile rowerem nie za bardzo lubię śmigać po trasach terenowych, to bieganie mi się bardzo spodobało...może się w końcu skuszę na bieg przełajowy z Małgośką? ;)
Rower:
Dane wycieczki:
4.21 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 28.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 70 (kcal)
Mrągowo - symbolicznie.
Poniedziałek, 11 listopada 2013 | dodano: 13.11.2013Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce
Po Mrągowie i wokół jeziora Czos głównie biegałem (7+ i 8+ km), na rower mnie nie ciągnie jakoś ostatnio, przejechałem się tylko na hot-spota wifi do centrum.
Jezioro Czos.
Można fajnie pobiegać ;).
Drogi zniszczone przez quady, ta jeszcze w miarę przejezdna, potem nawet "Monter" miałby problem ;).
Ścieżka nad jeziorem.
Jezioro Sołtyskie...
Zemsta po latach. W dzieciństwie na koloniach wychowawcy katowali nas codziennie biegiem wokół jez. Sołtyskiego. Wszyscy wymiotowali, a oni mieli z tego ubaw.
Teraz jeśli chcą, to mogą ze mną pobiegać i kij im w d...!!!
Potem obiegłem jez. Magistrackie, dobiegłem do końca promenady nad jez. Czos i zawróciłem.
Budynki, gdzie byliśmy wtedy "skoszarowani".
Internetowy Misiacz w centrum ;).
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 50 (kcal)
Jezioro Czos.
Można fajnie pobiegać ;).
Drogi zniszczone przez quady, ta jeszcze w miarę przejezdna, potem nawet "Monter" miałby problem ;).
Ścieżka nad jeziorem.
Jezioro Sołtyskie...
Zemsta po latach. W dzieciństwie na koloniach wychowawcy katowali nas codziennie biegiem wokół jez. Sołtyskiego. Wszyscy wymiotowali, a oni mieli z tego ubaw.
Teraz jeśli chcą, to mogą ze mną pobiegać i kij im w d...!!!
Potem obiegłem jez. Magistrackie, dobiegłem do końca promenady nad jez. Czos i zawróciłem.
Budynki, gdzie byliśmy wtedy "skoszarowani".
Internetowy Misiacz w centrum ;).
Rower:
Dane wycieczki:
3.20 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 25.00 km/hTemperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 50 (kcal)
W drodze do...Sławy :).
Niedziela, 11 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Po wczorajszej wspaniałej wycieczce po regionie zbieramy się z Danielem na poranny bieg przed małą wycieczką...ku sławie :))).
Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.
Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.
My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.
Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.
Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.
Widok na jezioro Sławskie.
Lenistwo...
No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)
Na trasę do Sławy ruszamy z małym koksem Mikołajem, synem Daniela.
Koksik ładnie ciągnie, ale po 4 km zmienia poglądy i zostaje u dziadka na wędkowanie.
My jedziemy dalej, mamy wiatr w plecy, ale mimo to czujemy lenistwo.
Popas w pięknym miejscu, gdzie za czasów panowania szwedzkiego stała leśniczówka i karczma.
Wreszcie dojeżdżamy do Sławy. To spore miasteczko nad pięknym jeziorem, pełnym turystów, co mi akurat niespecjalnie odpowiada, ale nie dziwię się, że przyjeżdżają.
Pierwszy raz w życiu widzę camping, na który może wejść każdy z ulicy, a mimo to jest wypełniony po brzegi, również gośćmi z zagranicy w drogich camperach.
Kupujemy wyśmienite lody, jedne z lepszych, jakie jedliśmy.
Widok na jezioro Sławskie.
Lenistwo...
No właśnie...lenistwo było tak wielkie, że zabraliśmy się z powrotem z Magdą, która przyjechała do Sławy z Majką i Mikołajem, w czasie powrotu zajeżdżając na wspaniałe pierogi domowej roboty w Kuźnicy Głogowskiej. Unia Europejska nie dotarła tu jeszcze ze swoimi papierowymi smakami.
Wracamy do Siedliska, pakujemy rowery na samochód i cóż...trzeba wracać do Szczecina...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
28.41 km (1.00 km teren), czas: 01:32 h, avg:18.53 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 591 (kcal)
Po województwie lubuskim i dolnośląskim z Danielem
Sobota, 10 sierpnia 2013 | dodano: 12.08.2013Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Na zaproszenie Daniela i Magdy z Nowej Soli w piątek po południu pojechaliśmy z Basią z rowerami na dachu naszego samochodu do ich leśnej chatki, gdzie na weekend Daniel zaplanował wiele atrakcji turystycznych.
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).
Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.
...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.
Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!
Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).
Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!
Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).
W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.
Ten chyba użył saperki ;).
Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).
A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).
Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).
Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.
Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.
Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.
Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))
Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.
Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.
Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.
Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.
Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?
Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).
Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.
Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.
Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.
Ratusz na rynku.
Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.
Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).
Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.
Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.
Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).
To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Temperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
Ostrzegam, że zdjęć będzie dużo za dużo :).
Rano zbieramy się niespiesznie, ale potem Danielowi przypomina się, że łódź na drugą stronę Odry (do Bytomia Odrzańskiego), którą chcieliśmy się tam przeprawić kursuje do godziny 11:00, a potem ma przerwę do 15:00, więc sprężamy się i szybko ruszamy z Siedliska na przeprawę.
...i załamka :(((
Łódź dziś nie pływa, bo ma jakiś remont i kontrolę...a przepiękne miasteczko po drugiej stronie :(.
Plany wycieczki biorą w łeb, podobnie jak innemu rowerzyście, który pojawia się na przeprawie.
Kombinujemy, co by tu zrobić, przydałby się chyba jakiś cud ;).
Nagle Daniel przypomina sobie, że jego znajomy wozi po Odrze wycieczki tzw. galarem i dzwoni do niego, czy mógłby nas przetransportować na drugi brzeg.
Udaje się!!!
Plan wycieczki uratowany :).
Chyba Opatrzność osobiście nad nami czuwa ;).
Dla wyjaśnienia - koszulka, którą ma na sobie Daniel pochodzi z biegu wielkanocnego w Nowej Soli, gdzie ją dostał, jak widać, dziś się bardzo przydała :).
Warto się było przeprawić, bo Bytom Odrzański to przepiękne miasteczko!
Jest też kot w butach pomagający prowadzić opojów :).
W murach miejscowego kościoła znajdują się krzyże pokutne umieszczane tam przez zabójców wraz z pokazaniem narzędzia zbrodni.
Ten chyba użył saperki ;).
Z Bytomia Odrzańskiego ruszamy na tzw. Dalkowskie Wzgórza, dokąd Daniel zamierza poprowadzić nas ... "skrótem" :).
A my, asfaltofile "lubimy" skróty :))).
Gdzieniegdzie daje się nawet jechać ;).
Komary się wściekły tego roku, kąsają nawet w słońcu i silnym wietrze, a już u podnóża góry św. Anny, gdzie stoi kościół pod jej wezwaniem jesteśmy wręcz pożerani żywcem przez chmary tego ścierwa.
Zostawiamy spięte rowery na dole, a ja wbiegam dosłownie na górkę, tylko wtedy jest szansa na zmniejszenie ilości ukąszeń.
W biegu próbuję cyknąć rzeźbę i widać, że robiłem to w biegu.
Podobnie na szczycie górki...Basia ogania się od komarów.
Zjeżdżamy z góry i na wertepach odpada tylna lampka w Basi rowerze, trzeba co nieco poskładać.
Czemu jechaliśmy skrótami?
Aaa, bo "wiecie, dojazd od drugiej strony jest taki niefajny, ostry szuterek".
Właśnie taki :)))
Okazuje się, że niedawno położono asfalcik, ale co tam, skrót był naprawdę malowniczy i utkwił w pamięci.
Dojeżdżamy do Szczepowa, to już województwo dolnośląskie, gdzie planujemy zwiedzić ruiny pałacu rodu von Schlabrendorf.
Pałac okazuje się być już wykupiony i zamknięty, pilnuje go pies.
Może to i dobrze, może ktoś go wyremontuje.
Ruszamy dalej i dojeżdżamy do Kurowa Wielkiego, gdzie znajduje się naprawdę ciekawa atrakcja turystyczna.
W mury miejscowego kościoła pod wezwaniem Jana Chrzciciela wbudowane są płyty nagrobne lokalnych możnowładców, niektóre pochodzą z XVI wieku.
Odbijamy na chwilę do Dalkowa, aby obejrzeć pałac von Glaubitzów, obecnie w ruinie.
Zdaje się, że zanosi się na jego remont.
Trawniki wokół są regularnie koszone, więc ktoś się tym zainteresował.
Basia uchwyciła jakąś roślinkę, to zdaje się jest rododendron?
Udajemy się w kierunku Głogowa, o którym Daniel mówi, że został przepięknie odbudowany z niesamowitych zniszczeń wojennych.
Niestety, część naszej trasy wiedzie drogą główną, gdzie mkną TIR-y i osobówki, tradycyjnie część naszych kierowców ma g... zamiast mózgu.
Z ulgą wjeżdżamy do Głogowa, gdzie wskakujemy na drogę na rowerów i kierujemy się do McDonalda, aby wciągnąć zimnego shake'a.
Może to i shit-jedzenie, ale przynajmniej jest to ten sam shit na całym świecie :).
Basia zwykle nie spożywa "szejków" w dużych ilościach, bo połowę rozlewa w wejściu :))).
Ruszamy "w Głogów".
Schludnie odbudowana starówka.
Ruiny kościoła, raczej nie będą odbudowywane jak wspomniał napotkany na rynku rowerzysta pochodzący...ze Stargardu.
Ten odbudowano, mimo że większość dobrych budynków po wojnie rozebrano, by odbudowywać Warszawę.
Kanibalizm.
Ratusz na rynku.
Ciekawostka.
Ślady wojny widać do dziś - to potrzaskane pociskami i straszące ruiny teatru na rynku.
Kolejna ciekawostka.
Most Tolerancji, cały pomalowany na różowo :).
Dojeżdżamy nim do Kościoła Wniebowzięcia NMP, który na szczęście jest już cały.
Opuszczamy Głogów, który zrobił na nas wrażenie i powoli kierujemy się do Siedliska.
Po drodze Daniel pokazuje nam jednak kolejną ciekawostkę.
To kościół, który znajduje się "nigdzie" :).
No, może nie do końca nigdzie.
Brukowaną drogą wśród drzew dojeżdżamy do miejsca, które kiedyś było wsią Rapocin, a gdzie pozostał tylko kościół św. Wawrzyńca i nieliczne groby wśród chaszczy.
Wskutek skażenia środowiska przez Hutę Głogów, poczynając od roku 1985 wieś była wysiedlana, nie pozostały tam żadne domostwa, tylko kościół, który kibole wykorzystują na libacje, a sataniści na swoje ponure obrzędy.
Ponownie pokąsani przez roje komarów, ruszamy drogą na Siedlisko, tym razem jazdę nieco utrudnia wiatr, ale nie mamy już daleko.
Daniel w tym czasie bawi się w sesję fotograficzną i cyka nam fotkę za fotką :).
To była wspaniała wycieczka, a wrażeń i atrakcji było tyle, że aż czułem się przyjemnie przytłoczony, za co Danielowi bardzo, bardzo dziękujemy.
Informacja: zdjęcia wykonane przez Daniela (które sobie pożyczyłem) to te bez ramek i opisu na nich.
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
75.18 km (10.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:17.15 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:29.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1554 (kcal)
W poszukiwaniu objazdu jeziora Czos.
Niedziela, 5 maja 2013 | dodano: 07.05.2013Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce
Wydawało mi się że w czasie tej majówki, a przynajmniej jej końcówki, którą spędziłem u teściowej w Mrągowie, nie uda mi się w ogóle pojeździć na rowerze.
Dzień rozpoczął się leniwie...;)
W przedostatni dzień pobytu wstałem rano i pobiegłem na 4 kilometry w kierunku amfiteatru.
Biegnąc dalej, dotarłem do Źródełka Miłości.
Intrygowała mnie dalsza trasa, ponieważ tam skończyła się promenada i prowadziła tylko droga gruntowa.
Niestety, nie jestem aż tak wytrawnym biegaczem, żeby obiec całe jezioro Czos, ponieważ jest ono dosyć słusznych rozmiarów.
W południe wyruszyliśmy na samochodową wycieczkę z Basią i z mamą po okolicznych mazurskich ciekawostkach.
Obowiązkowo Święta Lipka i koncert organowy.
Zamek w Kętrzynie.
Ponieważ chciałem, żeby i Basia też troszkę się przyjechała, więc na popołudnie zaplanowaliśmy, że Basia pojeździe rowerem jako mój treser, a ja pod nadzorem trenerki pobiegnę w kierunku Źródełka Miłości ;).
Tymczasem okazało się, że Basia po południu nie miała najmniejszej ochoty na rower, a i mnie jakoś średnio chciało się drugi raz tego dnia biegać.
W związku z tym, zaplanowałem, że dosiądę roweru teściowej i minąwszy Źródełko Miłości zagłębię się w leśnie trakty, starając się znaleźć objazd jeziora Czos, nawet jeśli według lokalnych źródeł jest to trudna sprawa.
Ponownie Źródełko Miłości...
Gotów byłem nawet pojechać metodą "skrótów" a la Monter / Jaszek / Yogi * (niepotrzebne skreślić) :))).
Wreszcie dotarłem w miejsce, gdzie wydawało mi się, że widzę koniec jeziora...nic bardziej błędnego.
Tu na zdjęciu widać żałosne resztki pięknego kiedyś ośrodka wypoczynkowego PGR.
Przepiękne mazurskie klimaty, mimo, że nie były to asfaltowe drogi ;))).
Ponieważ zbliżał się wieczór i nie miałem już za dużo czasu na poszukiwania przecinki, zawróciłem w miejscu gdzie wydawało mi się, że dotarłem do końca jeziora Czos.
Czas wracać.
Dopiero po powrocie do domu okazało się, że nie dotarłem do jego końca tylko do końca jednej z jego odnóg.
Po przeanalizowaniu jednak zdjęć satelitarnych stwierdziłem, że trasa przeze mnie odkryta w dalszej części pozwala na objechanie jeziora.
No, ale niestety będę musiał dokonać tego w innym terminie, oby nie w sezonie letnim, kiedy nad jeziora mazurskie zwala się "warszawka".
Dystans nie powala, ale za to ładnie było ;).
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dzień rozpoczął się leniwie...;)
W przedostatni dzień pobytu wstałem rano i pobiegłem na 4 kilometry w kierunku amfiteatru.
Biegnąc dalej, dotarłem do Źródełka Miłości.
Intrygowała mnie dalsza trasa, ponieważ tam skończyła się promenada i prowadziła tylko droga gruntowa.
Niestety, nie jestem aż tak wytrawnym biegaczem, żeby obiec całe jezioro Czos, ponieważ jest ono dosyć słusznych rozmiarów.
W południe wyruszyliśmy na samochodową wycieczkę z Basią i z mamą po okolicznych mazurskich ciekawostkach.
Obowiązkowo Święta Lipka i koncert organowy.
Zamek w Kętrzynie.
Ponieważ chciałem, żeby i Basia też troszkę się przyjechała, więc na popołudnie zaplanowaliśmy, że Basia pojeździe rowerem jako mój treser, a ja pod nadzorem trenerki pobiegnę w kierunku Źródełka Miłości ;).
Tymczasem okazało się, że Basia po południu nie miała najmniejszej ochoty na rower, a i mnie jakoś średnio chciało się drugi raz tego dnia biegać.
W związku z tym, zaplanowałem, że dosiądę roweru teściowej i minąwszy Źródełko Miłości zagłębię się w leśnie trakty, starając się znaleźć objazd jeziora Czos, nawet jeśli według lokalnych źródeł jest to trudna sprawa.
Ponownie Źródełko Miłości...
Gotów byłem nawet pojechać metodą "skrótów" a la Monter / Jaszek / Yogi * (niepotrzebne skreślić) :))).
Wreszcie dotarłem w miejsce, gdzie wydawało mi się, że widzę koniec jeziora...nic bardziej błędnego.
Tu na zdjęciu widać żałosne resztki pięknego kiedyś ośrodka wypoczynkowego PGR.
Przepiękne mazurskie klimaty, mimo, że nie były to asfaltowe drogi ;))).
Ponieważ zbliżał się wieczór i nie miałem już za dużo czasu na poszukiwania przecinki, zawróciłem w miejscu gdzie wydawało mi się, że dotarłem do końca jeziora Czos.
Czas wracać.
Dopiero po powrocie do domu okazało się, że nie dotarłem do jego końca tylko do końca jednej z jego odnóg.
Po przeanalizowaniu jednak zdjęć satelitarnych stwierdziłem, że trasa przeze mnie odkryta w dalszej części pozwala na objechanie jeziora.
No, ale niestety będę musiał dokonać tego w innym terminie, oby nie w sezonie letnim, kiedy nad jeziora mazurskie zwala się "warszawka".
Dystans nie powala, ale za to ładnie było ;).
Rower:
Dane wycieczki:
9.30 km (4.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 31.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)