MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Po Polsce

Dystans całkowity:1901.43 km (w terenie 418.24 km; 22.00%)
Czas w ruchu:99:26
Średnia prędkość:17.07 km/h
Maksymalna prędkość:70.00 km/h
Suma kalorii:24983 kcal
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:35.88 km i 3h 12m
Więcej statystyk

Dzień 1. Wyjazd do Leśniczówki Piasek.

Sobota, 12 września 2015 | dodano: 14.09.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
To już zapewne jedne z ostatnich tygodni, kiedy można sobie pojeździć w ciepełku i w miarę długo jest widno, chociaż co do tego pierwszego, to różnie bywa. Korzystając jednak z pogody ponownie wybraliśmy się na rowerach na weekend do pani Doroty do Leśniczówki Piasek.
Tego dnia wyjątkowo nie chciało się nam wstawać, ale w końcu się zwlekliśmy z łóżka i zaczęliśmy pakować.
Spod domu wyjechaliśmy o godzinie 11:35, na szczęście to tylko ok. 70 km.
Między Przecławiem, a Kołbaskowem zatrzymaliśmy się na ciacha.

Potem następny postój na większy posiłek zrobiliśmy sobie już po stronie niemieckiej, przy pradawnym kurhanie w Staffelde.


Niespecjalnie daleko ujechaliśmy, może jakieś 10 km i dotarliśmy do Gartz.
Nie sposób nie zatrzymać się u przemiłej pani w Imbissie w marinie, która jest bardzo pogodną osobą, mówi po polsku i podaje przepyszną kawę, lody i ciasta własnego wypieku.

Przy wyjeździe z Gartz małe zaskoczenie - droga rowerowa na wale jest zamknięta ze względu na roboty remontowe i formalnie obowiązuje objazd (choć zauważyłem, że nie wszystkich ;)). My jednak nie chcieliśmy przepychać rowerów przez budowę i pojechaliśmy 8 km główną szosą na Schwedt. Faktycznie objazd idzie jeszcze inną (dalszą) trasą przez pola, ale nie chciało nam się nadkładać drogi i eksperymentować z nawierzchnią.

Dotarliśmy do zjazdu na Friedrichsthal i wróciliśmy na nasz utarty szlak.
Przejechaliśmy przez most i...

...dotarliśmy do budki obserwacyjnej przy rozlewiskach odrzańskich.

W Schwedt skierowaliśmy się do miasta, aby w "Netto" porobić niezbędne zakupy na wieczór (ser, piwo...takie tam ;)).

Po zakupach skierowaliśmy się w stronę granicy.

Podjazd pod Raduń to dość upierdliwa przygoda, ale okolica ładna, a i trening niezgorszy.

W leśniczówce Pani Dorota zaproponowała nam zmianę pokoju na lepszy i za taką samą cenę jak wcześniej ustalona (potem nawet jeszcze dostaliśmy upust).
Na miejscu mogliśmy też sobie nazrywać swojskich pomidorów z ogródka.
Pokój jest świeżo stworzony, więc framuga na drzwiach jeszcze nie pomalowana, ale za to środek jest gotowy - full wypas!

Mieliśmy praktycznie samodzielny pokój.
Dwa łóżeczka...

Narożnik...

TV (zbędny jak dla nas, ale są tacy co lubią się pogapić)...

Łazienkę...

Mini-kącik kuchenny z czajnikiem i podstawowymi naczyniami.
Super!

Jedyny szkopuł to taki, że...następnego dnia przyszło wracać do Szczecina. ;)

Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 71.82 km (0.00 km teren), czas: 04:23 h, avg:16.38 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1508 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Popołudniowy wypad nad jezioro Piaski z Hanią i z Adamem.

Niedziela, 5 lipca 2015 | dodano: 05.07.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Na diecie oczyszczającej w "Wiejskim Zakątku u Hani".
Dzień 4. niedziela, 5 lipca 2015. Breń.
Popołudniowy wypad nad jezioro Piaski z Hanią i z Adamem.
Cały czas na zasilaniu wyłącznie zielskiem, ale jakoś się jedzie i jakoś się pływa. ;)

Po drodze minęliśmy przydrożną kapliczkę...
...gdzieś między Łaskiem a Wygonem.


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 13.02 km (8.00 km teren), czas: 00:57 h, avg:13.71 km/h, prędkość maks: 25.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 258 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Do "Wigwamu" koło Płoszkowa.

Sobota, 4 lipca 2015 | dodano: 04.07.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Na diecie oczyszczającej w "Wiejskim Zakątku u Hani". Dzień 3. Sobota, 4 lipca 2015. Breń.
Po porannym biegu mimo piekielnego skwaru wybrałem się na rowerek.

Nawet kot miał dość. ;)


Pojechałem do najpierw na "Misiacz Route No. 8" a potem do "Wigwamu" Nadleśnictwa Bierzwnik.
Dieta weszła z fazy "wkurzony flak" na "zadowolony power", mimo że żywię się wyłącznie zielskiem. :)


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 26.40 km (15.00 km teren), czas: 01:25 h, avg:18.64 km/h, prędkość maks: 33.00 km/h
Temperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 537 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Na diecie oczyszczającej w Wiejskim Zakątku u Hani.

Czwartek, 2 lipca 2015 | dodano: 02.07.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Dzień 0/1. Środa / czwartek, 1 lipca / 2 lipca 2015 Breń.
Do Wiejskiego Zakątka u Hani przyjeżdżam w środę 1 lipca pod wieczór z zamiarem rozpoczęcia diety "na uczciwie" dopiero następnego dnia, jednak od razu decyduję się na warzywną kolację.

Z lekkim niedowierzaniem słucham zapowiedzi Hani, że pobudka jutro o 7:00, potem lekki rozruch i śniadanie o 8:00.
No jak to?
Przyjeżdżam w plener z dala od Szczecina i wyspać się nie mogę?
Tymczasem nad ranem...
Budzę się sam zupełnie wyspany, w okno świeci wschodzące słońce.
Spoglądam na budzik.
5:00.
Zaraz, zaraz...
Coooo jest grane ?!!!
Wczoraj w domu nie mogłem się zwlec z łóżka przed 8:00, a dziś brykam o 5:00?
No nie, czarownica jakaś czy co?
Wiem, że zatrudniła też skrzydlatego wspólnika!
Jak tylko otworzyłem oczy, dziób zaczął drzeć kogut i nie ustawał przez blisko pół godziny (nadal nie ustaje), co jest zresztą bez znaczenia bo i tak czuję się rześki, a co ciekawe, to po mojej głowie chodzi myśl, żeby od razu napisać to co właśnie piszę.

A teraz coś o samej diecie.
Człowiek jest niestety jak system Windows, a jedzenie jak dziesiątki aplikacji i stron, które odwiedziliśmy.
Po wielu latach wszystko jest totalnie zaśmiecone i zaczynamy "zamulać", pojawiają się alergie i inne niepożądane stany.
Wiele lat temu zdecydowałem się na samodzielne przeprowadzenie warzywnej diety dr Dąbrowskiej w domu i udało mi się na niej wytrwać 2 tygodnie.
Po 4 dniach zniknęły u mnie wszelkie alergie (!!!) i niczym małpa na kit rzuciłem się na jabłka, których nie mogłem wziąć do ust przez ponad 10 lat, gdyż pojawiały się duszności i bolał mnie cały przełyk...no więc jadłem te jabłka na tony potem.
Jednak żeby nie było tak wesoło, to należy wiedzieć, że dzięki specyficznemu składowi pożywienia organizm zaczyna sam pozbywać się toksyn, złogów, stanów zapalnych, zmian na skórze, mnóstwa chorób...czyli mamy TOTALNY detoks. Pierwsze dni są wyjątkowo upierdliwe, ponieważ cały nagromadzony latami "syf" zaczyna z nas masowo schodzić wszelkimi możliwymi drogami, w tym przez skórę i drogi oddechowe (lepiej się nie zbliżać) ;)
Zaczyna się "przeinstalowywanie" naszego Windowsa, zrzucamy na początek największy balast gromadzony latami.
Po kilku dniach sytuacja się uspokaja i oczyszczanie wchodzi na inne tory. Dieta "dobiera" się do wszelkich usterek naszego organizmu i je usuwa...a raczej organizm dostaje wolną rękę, by to zrobić.
Aaa...jeszcze jedno (jak mawiał porucznik Colombo) - dlaczego przyjechałem do Hani, a nie robiłem tego ponownie sam w domu?
Po pierwsze, w domu czyha za dużo pokus: chlebek, masełko, kawka, deserki, generalnie węglowodany, o których należy zapomnieć w tym czasie.
Po drugie, aby wytrwać na tej diecie, warto urozmaicać sobie jadłospis, a w trakcie oczyszczania na początku ogarnia często zniechęcenie, więc lepiej powierzyć to komuś, kto ma w tym doświadczenie i padło na Hanię.
Po trzecie, w grupce łatwiej, są zajęcia jakieś i nie myśli się całym dniem o pieczywie, tym bardziej że "okoliczności przyrody" są tu przepiękne!
Dziś tak naprawdę początek pierwszego dnia i jeszcze nie czuję "skutków ubocznych".
Na razie zacząłem od litrowego kubka ciepłej wody z cytryną (powiedzmy, że można to nazwać kubkiem), potem zrobię jogę tybetańską i ... czekam na oficjalną pobudkę i śniadanie.
Jeśli tylko będę w stanie, opiszę kolejne dni (zdecydowałem się na wersję 5-dniową na razie, ale jeśli poczuję że mogę dłużej, to postaram się w tym wytrwać kontynuując w domu).

Dzień 1. Czwartek, 1 lipca 2015 Breń.

No, takiego śniadania to chyba nigdy nie jadłem: ;)
- szklanka soku z grejpfruta
- pół talerza kapusty kiszonej
- sałatka z ogórków, rzodkiewki i koperku
- "carpaccio" z buraków gotowanych z chrzanem
- gorąca zupa warzywna
Po takiej "bombie kalorycznej" ;) nie pozostało nic innego jak spalić te "kalorie", choć żartuję sobie, że takie jedzenie jest w ogóle niepalne.

Uzbrojony w sok pomidorowy i wodę z cytryną wybrałem się na skromne 20 km nad jezioro Piaski położone w lesie w otulinie Drawieńskiego Parku Narodowego.


Nawierzchnia nie rozpieszczała, więc sił troszkę poszło na walkę z telepaniem kierownicy, ale za to widok jeziora z krystaliczną wodą wynagrodził te trudy...które i tak na mnie czekały ponownie w drodze powrotnej.


Cóż, po powrocie trudy wynagrodził mi napar z czystka, kawałek arbuza (rozpusta) i sałatka...z kapusty. :)
Aby do obiadu! ;)
W tej chwili wszystko przebiega pomyślnie, ciekawe czy będę w stanie coś zrobić lub choćby napisać trzeciego dnia. :D
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 20.07 km (15.00 km teren), czas: 01:18 h, avg:15.44 km/h, prędkość maks: 40.00 km/h
Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 411 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Rowerem teściowej po mazurskiej morenie...

Niedziela, 3 maja 2015 | dodano: 03.05.2015Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce
Majówka w Mrągowie...
Przygotowałem teściowej rower do nowego sezonu i od razu wyskoczyłem na krótką traskę by sprawdzić, czy faktycznie jest przygotowany.

Górka naprawdę nielicha!
Mazurski landszafcik...

Rowerek śmigał jak należy, więc można go było odstawić do piwnicy.
Jak to ostatnio, znowu okazałem się "demonem wielkich dystansów"... :)))
Potem jeszcze troszkę pobiegałem nad jeziorem Czos, odległość niewiele mniejsza od tej przejechanej na rowerze (5,05 km).
Drzewa owinięto siatką, ponieważ w okolicy znacząco wzrosła populacja bobrów i zdecydowanie za mocno dobierały się do drzew.





Rower: Dane wycieczki: 6.72 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 110 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Misiacz Route No. 8 na wspak...

Sobota, 21 lutego 2015 | dodano: 21.02.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
Misiacz znowu w terenie, dobre sobie! ;)))

Ale droga jest taka fajna w tym lesie, że nie mogłem sobie odmówić.

Dziś rano pojechałem nią w odwrotnym kierunku.

Wiosna w powietrzu na maksa i choć to luty, to "ptaszki drą pały" jak to ktoś kiedyś subtelnie zauważył. ;)
Zboczyłem ze stałego szlaku w poszukiwaniu nowości i tak trafiłem nad jezioro.

Tocząc się wzdłuż leśnego traktu i tak trafiłem potem na swoją właściwą drogę.

Troszkę tylko dziś pojechałem asfaltem, przy okazji robiąc w końcu zdjęcie z nazwą miejscowości.

Kończy się pobyt w Breniu u Hani i wkrótce wyjeżdżam do Szczecina.
Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 8.88 km (6.50 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 170 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Przez las koło Brenia...

Czwartek, 19 lutego 2015 | dodano: 19.02.2015Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, U przyjaciół ...
W ramach małego urlopu wyskoczyłem do Hani do Brenia, by poprzebywać troszkę w wiejskim powietrzu.
Na dach wrzuciłem miejskiego "Fińczyka" zamiast KTM-a z góry zakładając, że nie zamierzam robić dłuższych tras.

Dziś przed lunchem pojechałem w stronę Łaska, by się dotlenić.
Przed moim odjazdem zasmuconym wzrokiem odprowadzały mnie Soja i Selma.


Wracając wtoczyłem się między drzewa, chcąc dotrzeć do malowniczej drogi pod nazwą "Misiacz Route No. 8" (nazwa nadana przez Hanię).


Jadąc przez las na moment zatrzymałem się i przedzierając się przez liście i gałęzie dotarłem na brzeg jeziorka.

Malownicze jest, więc cyknąłem kilka fotek, po czym wróciłem "do chałupy". ;)


Fotek więcej niż tej jazdy, ale co tam... ;)
Wieczorem dokrętka w czasie nocnej jazdy po lasach wokół Brenia.
Testowanie diodówki CREE.

Rower:Fińczyk Dane wycieczki: 16.77 km (14.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 27.00 km/h
Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 327 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Jesień w Siedlisku. Off-road dla asfaltofilów :). Dzień 2.

Niedziela, 26 października 2014 | dodano: 27.10.2014Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Fantastyczny poprzedni dzień zapowiadał, że drugi będzie równie udany.
Co ważne, z rana wita nas nie tylko słońce, ale również przyjemna temperatura ok. 14-15 st.C.
Dziś udajemy się na typowo terenową wycieczkę i sprawia nam to naprawdę przyjemność.
Wszelkim kpiarzom z "asfaltowych Misiaczów" mówię, że lubimy czasem jazdę po terenie, ale niekoniecznie musi to być rajd po osie w błocie na dystansie 100 km ;).
Tyle to i owszem, ale po cywilizownej nawierzchni ;).
Ruszamy z Siedliska...

Inną niż wczoraj trasą docieramy do drewnianego mostka.


Cóż tu wiele pisać...pięknie jest (zdjęcia Daniela to te z napisem takim, jak poniżej w prawym dolnym rogu).

Aparat w telefonie, który dostaliśmy od Marzeny robi naprawdę fantastycznej jakości zdjęcia (jak na komórkę).

Daniel kluczy to tu to tam na tyle, że można stracić orientację.

Nie zmienia to faktu, że atrakcji jest sporo, np. jazda po drogach rozmemłanych pojazdami drwali i po ścinkach ;).

Zjeżdżamy z bardzo dużej stromizny i jest fajnie ;).


Na dole przejeżdżamy przez zarośnięte stare jeziorko (albo starorzecze, tego nie wiem).

Teraz już oprócz trzcin rosną tu drzewa.

W oddali słychać szum drogi...zbliżamy się do cywilizacji.

Jedziemy chwilę szosą, po czym zatrzymujemy się na mostku nad kanałem na małą przekąskę.


Daniel wprowadza nas ponownie w las.

Nie spodziewaliśmy się, że zastaniemy tu coś tak pięknego.

To jeszcze inna, wyjątkowo malownicza część starorzecza Odry.

Żadne opisy nie oddają tego wrażenia, które się ma będąc tam.

Niech więc choć seria zdjęć spróbuje odtworzyć odczucia z tego dnia.

Jesteśmy wdzięczni Danielowi vel "Adolf" (ksywka na dziś) za pokazanie tak wspaniałego miejsca (patrz film).

Czemu "Adolf"?
Ano temu, że Danielowi dziś rano Magda goliła brodę i zrobiła mu dowcip ;))).

Lustro natury...

Jazda po terenie sprawia mi dziś niesamowitą frajdę ;))).

Nawet wpychanie pod stromizny sprawia radość ;).


Powoli wyjeżdżamy na otwarty teren i zbliżamy się do Przyborowa, ale chcemy jeszcze posiedzieć na mostku.

Trzeba na niego wejść...

To takie kojące miejsce...

Kiedy idziemy ku rowerom, Basia nagle tak niefortunnie stawia nogę ze schodka pomostu, że przewraca się z głośnym krzykiem na ziemię.
Na chwilę traci świadomość, coś chrupie w kostce...
Otwiera oczy, ale ból jest tak dziki, że jest pewna, że to złamanie stopy lub w najlepszym wypadku zwichnięcie...a my w tu tkwimy gdzieś sami w dziczy :/.
Basia mówi, że prawdopodobnie trzeba jechać po samochód lub karetkę pogotowia, ale postanawiam czegoś spróbować.
Proszę Basię, by dała mi 3 minuty.
Oprócz "Tańca Słońca" na pogodę możemy przecież wykonać szybki "Taniec Zdrowia dla Nogi"... Ponieważ Basia leży na trawie, jego wykonanie przypada mi w udziale. Stosuję metodę dwupunktową i robi mi się tak nienaturalnie gorąco, że po chwili jestem cały mokry...
Po 2-3 minutach ból znika, pozostają już tylko śladowe odczucia.
Czy to cud jakiś?
Basia normalnie wstaje, wsiada na rower i jak gdyby nigdy nic kontynuuje wycieczkę ;).
Docieramy do Przyborowa, gdzie robimy drobne zakupy spożywcze, po czym już zwykłą drogą przy wale przeciwpowodziowym docieramy do Siedliska...z którego po obiedzie niestety trzeba wyjechać do Szczecina.

Dziękujemy za gościnę!
Pewnie jak zwykle kilka dni będziemy dochodzić do siebie w Szczecinie i przyzwyczajać się do rzeczywistości :).

Rower: Dane wycieczki: 25.97 km (20.00 km teren), czas: 02:03 h, avg:12.67 km/h, prędkość maks: 27.00 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 450 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Jesień w Siedlisku. Rower, kajak, marsz. Dzień 1.

Sobota, 25 października 2014 | dodano: 27.10.2014Kategoria Po Polsce, U przyjaciół ..., Z Basią...
Na zaproszenie Daniela i Magdy udaliśmy się z tzw. "rewizytą" ;))) do ich domku w Siedlisku pod Nową Solą.
Przyjechaliśmy w piątek wieczorem i wiadomo, że nie był to już czas na wycieczki, a raczej na wieczorne pogawędki i degustację produktów regionalnych :).

Jak zwykle przed każdym wyjazdem już ponad tydzień wcześniej odtańczyliśmy z Basią nasz "Taniec Słońca", aby zapewnić nam piękną i słoneczną pogodę na wycieczki.
Jak w 98% przypadków, tak i tym razem dzień powitał nas słońcem, ale także i temperaturą 4 st.C (jakoś nie pomyśleliśmy o tym w trakcie "Tańca" ;))).
Było w każdym razie "rześko"!
Oprócz słońca wita nas również dobroduszne psisko, czyli Forrest :).

Daniel przygotowuje swoje rowery i staje się naszym przewodnikiem po tych pięknych rejonach.
Basia jest nieco zdziwiona, że już na samym początku wjeżdżamy na leśne trakty (kto nas zna ten wie, że zasadniczo to jesteśmy asfaltofilami i błotofobami;))).
Tak naprawdę, to jest to bardzo łagodny początek.

Już po kilku kilometrach stwierdzamy, że jeżdżenie po terenie...znów nam się podoba (wcześniej w tym roku zakochaliśmy się w szutrówkach Suwalszczyzny).
Okoliczne lasy jesienią są tak piękne, że prawie każda droga jest fajna.

Ponieważ jednak od czasu do czasu odczuwamy brak asfaltu, uczynny gospodarz nawet to potrafi nam zorganizować ;).

Przez leśny kanał prowadzący do Odry przerzucony jest drewniany mostek.
Prawie jak w dżungli...

Ponieważ Daniel użyczył nam swoich trekkingów, sam zasuwa na mieszczuchu "Hercules", który prawdę mówiąc świetnie daje sobie radę w terenie.

Po przejechaniu przez Przyborów wjeżdżamy na tereny starorzecza Odry...kiedyś tu sobie płynęła, dziś jej stare zakola zamieniły się w stawki i jeziorka.


Droga urocza ;).

Naprawdę urocza! ;)

Dawne zakola Odry...

Na jednym z mostków natykamy się na taki oto napis:

To już drugi podobny w tym roku, na wcześniejszy (również z czerwca) natknęliśmy się w tym roku w trakcie zwiedzania Pałacu Paca w czasie pobytu na Suwalszczyźnie ;).
Ze starorzecza Daniel prowadzi nas w kierunku Siedliska "drogą" wiodącą po starym wale przeciwpowodziowym.
Widoki są niesamowite, zwłaszcza przy tak pięknej pogodzie i kolorowej jesieni.

W ten sposób docieramy do Siedliska nad obecny bieg rzeki Odry.
W tej części płynie ona całkiem wartko i mamy zamiar to jeszcze dziś wykorzystać ;).

Odstawiamy rowery do domu i z Danielem zaczynamy się przygotowywać do...spływu kajakowego ;))).

Pomysł może lekko szalony, bo jest już późne popołudnie a i temperatura nadal zachowuje swoją czterostopniową "rześkość", a przed nami 10 km rejsu :).
Czego jednak się nie robi dla przyjemności?
Daniel ładuje swój dmuchany kajak na dach swojego samochodu i...okazuje się, że zdechła elektryka lub akumulator :/.
Niezrażony tym Daniel zakłada mocowania do mojego samochodu, wrzucamy kajak i prosimy Basię, by pojechała z nami na miejsce startu, a potem zabrała samochód do Siedliska (a gdzie to miejsce startu jest...o tym za chwilę).
Przejeżdżamy jakieś 10 km na południe wzdłuż biegu Odry.
W pewnym momencie droga staje się wąska i się...kończy w lesie.
Nawracam jakoś pojazdem, zdejmujemy kajak, a Basia wraca z samochodem do domu.

Tymczasem przed nami jest ok. 0,6 km marszu z kajaczkiem i klamotami do miejsca, gdzie możemy go spuścić na wodę.

Start jest nieco utrudniony ze względu na wysoki stan wody i przychodzi nam startować z poziomu zalanej trawy, ale Daniel jest doświadczony i idzie gładko.

Teraz już możemy rozkoszować się malowniczymi widokami.

Wiosłować w zasadzie za wiele nie trzeba, bo nurt jest tu wartki.

Zbliża się jednak zmierzch i trudno mogłoby być wydobyć kajak na brzeg po ciemku.
Dodatkowo, spadająca poniżej 4 st.C temperatura skłania do mocnych pociągnięć wiosłami, by się rozgrzać.
Słońce właśnie zaczyna zachodzić...

Wiosłujemy mocniej i dopływamy na wysokość Bytomia Odrzańskiego.

Widoki fantastyczne, aż żal że te 2 godziny tak szybko minęły.

Kajak wyciągamy już przy szarówce (stąd marne zdjęcie) i zostawiamy w zagrodzie u wujka Daniela.


To jednak nie koniec naszej dzisiejszej aktywności fizycznej - przed nami nieco ponad 3 kilometry marszu przez las.
Na szczęście mam czołówkę, mamy lokalny izotonik i wędruje się przyjemnie.
Potem po powrocie do Siedliska jeszcze udajemy się do miejscowego sklepiku, by godnie zakończyć ten wspaniały dzień :).
Kiedy dziewczyny kładą się spać, to choć jest bardzo zimno, to my jeszcze siedzimy z Danielem przy ognisku i gawędzimy do godziny 1:30.

Rower: Dane wycieczki: 19.95 km (15.00 km teren), czas: 02:30 h, avg:7.98 km/h, prędkość maks: 25.00 km/h
Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 380 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Dzień 4. Mazury-Suwalszczyzna 2014.

Czwartek, 14 sierpnia 2014 | dodano: 15.08.2014Kategoria Mazury-Suwalszczyzna 2014, Po Polsce, Z Basią...

LITWA W POLSCE


Trasa: Sejny - Radziuszki - Klejwy - Vilkapedžiai (Wiłkopedzie) - Žvikeliai (Żwikiele) - Szejpiszki - Smolany - Rejszokiemie - Trakiškes (Trakiszki) - Oszkinie - Punskas (Puńsk) - Wojtokiemie - Smolany - Sejny.

Dziś zabieram Basię z Sejn do Puńska, gdzie mało kto mówi po polsku. Jest tam według mnie bardziej litewsko niż na Litwie.
Po drodze będą fantastyczne trasy, osada Jaćwingów, morenowe krajobrazy, ciekawi ludzie i litewskie potrawy...będzie "egzotycznie"...
Ale po kolei...

Budzimy się niezbyt wcześnie w naszej agroturystyce w Kryłatce, jemy śniadanie i przygotowujemy zestaw kulinarny na rower.

Idziemy do szopy, gdzie rowery znajdują się pod bacznym okiem małych syjamskich kociaków ;).


Ładujemy rowery i ruszamy, by przecisnąć się przez wręcz zawalony tranzytowym ruchem TIR-ów Augustów.
Dobrze, że powstaje obwodnica bo aż żal mieszkańców.
Sunąc w korku wydostajemy się na prawie pustą drogę do Sejn.
Po drodze zatrzymujemy się, by obejrzeć kościół w Gibach.

To miejsce wielu tragicznych wydarzeń z czasów wojny, najpodlejszym jednak z nich była tzw. Obława Augustowska, gdzie NKWD z udziałem polskich komunistycznych sługusów i UB wyłapało blisko 7.000 mieszkańców okolicznych miejscowości podejrzewanych o sprzyjanie polskiemu podziemiu.
Z liczby tej blisko 600 osób wymordowano, a miejsce ich pochówku jest tajemnicą do dziś.
Na ścianie widoczne plansze z nazwiskami ofiar.

Ruszamy dalej i docieramy do Sejn, skąd dalej pojedziemy już na rowerach w kierunku Puńska (litewski Punskas).
Najpierw jednak zwiedzamy tzw. Białą Synagogę i Dom Talmudyczny.

Ja tenże Dom Talmudyczny zwiedziłem nawet dokładniej, ale nie będę się wdawał w szczegóły ;))).

W Sejnach znajduje się również bardzo duży klasztor podominikański.
Robi wrażenie.


Z Sejn do Puńska nie chcemy jechać główną drogą, ale kluczyć szutrami wśród cudownych morenowych krajobrazów.
Kto by pomyślał, że "Misiacze" same bez przymusu zjadą z asfaltu :))).
Taka jest jednak Suwalszczyzna, akurat w szutrach biegnących poza głównymi szlakami tkwi jej charakterystyczny urok.
Na razie jednak chcąc dostać się do Radziuszek, robimy sobie "skrót" przez budowę drogi ;).

Długo nim nie jedziemy i wkrótce pomykamy morenowymi wzgórzami piękną asfaltową dróżką.
Pomykamy to może za mocne słowo, bo tego dnia wieje iście diabelski wiatr z prędkością ok. 9-10 m/s i niestety nie jest on w plecy.
Jego boczne uderzenia wręcz potrafią skręcić kołem, co nie jest zbyt bezpieczne, więc chciał nie chciał jedziemy powoli.
Przecinamy główną szosę Sejny - Puńsk i wtaczamy się na charakterystyczną szutrówkę.

Dobrze, że w nocy pokropiło.
Dzięki temu nie zakopujemy się w piachu i nie unosi się pył.

Widoki są bajeczne, mógłbym cykać fotkę za fotką.
Basia mówi, że i tak ich za mało zrobiłem :).

Niebo dziś wygląda jak z Photoshopa, ale to zasługa naszego porannego "Tańca Słońca", ponieważ niebo było zachmurzone, a w Sejnach zapowiadano lekki opad.
Znów taniec zadziałał, choć nie precyzowaliśmy kształtu chmur ;).
Bociek na rżysku...niespecjalnie mi się fotka udała, ale była zamówiona przez Basię.

Kolejny fantastyczny krajobraz!

Wyjeżdżamy z lasu i docieramy do wioski Vilkapedžiai, czyli po naszemu Wiłkopedzie.

Te tereny są zamieszkane głównie przez Litwinów i jest to tutaj zupełnie normalne, że nazwy są dwujęzyczne, z czego z kolei władze litewskie robią problem Polakom zamieszkałym na Litwie. Według mnie przydaje to rejonom specyficznego klimatu i podoba mi się to.
Krzyż przydrożny z litewskimi napisami.

Jak wykorzystać starą karoserię od Wartburga?
Ekologicznie, budując przystanek PKS lub kapliczkę, bo nie znam przeznaczenia tej budowli ;))).
Kresowe klimaty i stary Wartburg, hehehe ;))).

Powoli zbliżamy się do Puńska, a wiatr szaleje nadal.
Zatrzymuję się, by sfotografować szyld agroturystyki zaprzyjaźnionej z tą naszą w Kryłatce.
Zawsze to namiar na przyszłość bo już widzę, że Basia jest po uszy zakochana w Suwalszczyźnie (a kiedyś nie chciała tu przyjechać, hehehe) ;).

Korzystając z rady zawartej w jednym z przewodników, kierujemy się na rekonstrukcję osady Jaćwingów (tak twierdzą) w Oszkiniach.
Serce Prus i Jaćwieży...

Dojazd do osady.

Brama główna, jeszcze w budowie.

Takie domki na terenie osady można sobie wynająć.

Część główna "rekonstrukcji" otoczona palisadą.


Piszę celowo "rekonstrukcji", bo nie sądzę, by Jaćwingowie mieli szyby w oknach ;))).

Sądziliśmy, że będzie to coś w rodzaju wioski Wkrzan w Torgelow czy Wikingów w Wolinie, gdzie można zapoznać się z życiem i kulturą ówczesnych mieszkańców, tymczasem ta konstrukcja to raczej "wariacja na temat" przygotowana głównie pod imprezy i turystów.
W tej sytuacji wydaje się nam, że 6 zł / os. za wstęp to nieco wygórowana cena.
Przyznam jednak, że może być to świetne miejsce na nocleg i wieczorną biesiadę przy ognisku.


Wyjeżdżamy z osady i docieramy do Puńska (lit. Punskas).
Samo w sobie miasteczko nie jest jakoś atrakcyjne architektonicznie, natomiast jest ciekawe ze względu na jego mieszkańców.

Na ulicy praktycznie cały czas słyszy się tylko język litewski, w tym samym języku opisane są również sklepy.
W jednym z nich próbuję kupić kindziuk, ale z jego braku zadowalam się litewską kiełbaską.
Trzeba próbować regionalnych smaków.
W tym to celu udajemy się do restauracji "Sodas" (po polsku oznacza to sad owocowy), w której byłem również w roku 2008.

Polecam, bo jedzenie choć może nie najtańsze to jest wyborne, a obsługa przesympatyczna.
Jakość musi kosztować i tyle, to naturalne.
Wdajemy się w rozmowę z jednym z mieszkańców, który uczy mnie kilku zwrotów po litewsku.
Zamawiamy dwie typowo litewskie potrawy.
Pierwsza to czenaki, czyli zapiekana w kociołku mieszanka mięsa, ziemniaków, ogórków kiszonych, kapusty i przypraw.
Pycha!

Druga potrawa to bliny litewskie nadziewane pysznym mięskiem i polane śmietaną z koperkiem.
Poezja smaku.

Na wynos zamawiamy coś w rodzaju makowca zwanego po litewsku šimtalapis, co w wolnym tłumaczeniu znaczy sto liści, choć nie wiem dlaczego.

Kończymy kawą i mooocno posileni udajemy się powrotną drogę do Puńska, tym razem cały czas szosą, bo słońce jest już coraz niżej.
Szybka fotka przed skansenem wsi litewskiej i jedziemy dalej.

Zajmuje nam to około godziny, podczas gdy 35 km po szutrach z postojami i zwiedzaniem trwało blisko 3 godziny.
Muszę tu też przyznać, że jestem pod wrażeniem kierowców z rejestracjami z okolic Sejn (BSE).
Naprawdę szanują rowerzystów, nie wyprzedzają "na gazetę", używają kierunkowskazów, a przed zakrętami jadą powoli za nami, by upewnić się czy z przeciwka nic nie nadjeżdża.
Prawie jak w Niemczech.
Zatrzymujemy się nad rzeczką o specyficznej "ziołowej" nazwie ;))).


Charakterystyczna drewniana chatka.

Docieramy do Sejn około godziny 19:00 i robimy ostatnie ujęcie na klasztor od drugiej strony.

Kolejna fantastyczna wycieczka, kolejny słoneczny dzień jak na zamówienie...i żal, że już jutro trzeba będzie stąd wyjechać.
Tyle jeszcze chcielibyśmy tu zobaczyć.
To rejon, do którego chętnie wrócimy.
Do Kryłatki na pewno, bo nie tylko jest tu sympatycznie, ale też jedzenie i napitki swojskie wybornie smakują w towarzystwie przemiłych gospodarzy, pani Małgosi i pana Bogdana.
Dziękujemy za wspaniały pobyt! :)


Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 61.04 km (35.00 km teren), czas: 03:45 h, avg:16.28 km/h, prędkość maks: 20.00 km/h
Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1257 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)