- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w kategorii
Rugia od 2010...
Dystans całkowity: | 1538.76 km (w terenie 386.70 km; 25.13%) |
Czas w ruchu: | 93:39 |
Średnia prędkość: | 16.26 km/h |
Maksymalna prędkość: | 57.00 km/h |
Suma kalorii: | 31238 kcal |
Liczba aktywności: | 29 |
Średnio na aktywność: | 53.06 km i 3h 20m |
Więcej statystyk |
Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 3.
Sobota, 4 czerwca 2011 | dodano: 13.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Tego dnia postanowiliśmy wybrać się w rejony Rugii mniej nawiedzane przez turystów, rzekłbym nawet że momentami dzikie.
Najpierw jednak pojechaliśmy do pobliskiego Altenkirchen zakupić w pobliskim Netto chleb i drożdżówki.
Jadąc chwilę główną drogą od Netto do Altenkirchen, jak się okazuje niepotrzebnie, bo można było jechać przez Gudderitz, dojechaliśmy do skrzyżowania, gdzie w bok odchodziła w pole ścieżka rowerowa z kostki betonowej.
Jako, że mało kto w Niemczech mówi po angielsku, przyszło mi ponownie ćwiczyć mój „zleżały” niemiecki (podobno organ nieużywany zanika;))), więc zapytałem przejeżdżającą cyklistkę, czy dróżką tą dotrzemy do miejscowości Wiek. Okazało się, że tak, więc podskakując na wybojach ruszyliśmy we wskazanym kierunku.
Wjeżdżając do Wiek zauważyłem bardzo dziwną i starą budowlę z betonu przypominającą konstrukcję wyrzutni rakiet V-2 (sprostowanie po komentarzu Sargatha poniżej - faktycznie pochrzaniły mi się rakietki, za dużo Fischbroetchen zżarłem;)))). Jak się potem okazało, w XIX wieku był to bardzo aktywnie działający port morski, a rzekoma wyrzutnia okazała się rampą, po której wwożono towary na statki.
W Wieku nie mogliśmy oczywiście pominąć wizyty w Fischbude i zakupić – jak codziennie – Fischbroetchen, którymi żywiliśmy się regularnie, bo super się na tym jeździ.
Basia zaczęła skarżyć się na latające i skrzypiące siodełko (miałem w samochodzie na campingu zapasowe, bo to jest fajne, skórzane ale i zabytkowe i różnie to bywa).
Okazało się jednak, że wystarczy nieco je przesmarować i dokręcić śrubę mocującą, by wszystko wróciło do normy.
Ruszyliśmy w kierunku Wittower Faehre, gdzie na kolejnej wycieczce planowaliśmy skorzystać z promu. Z rozpoznania nic nie wyszło, bo za Wiek nie mogliśmy znaleźć wjazdu na ścieżkę i poglądy nam się „dynamicznie zmieniły”, więc ruszyliśmy przez Starrvitz do Dranske, z którego wiedzie droga na dość dziki, ale malowniczy półwysep Bug. Ścieżka tam prowadząca jest niesamowicie gładka i doskonałej jakości, więc jechało się rewelacyjnie.
Dranske wydało się nam zasadniczo senną, ale i malowniczą miejscowością z pomostami nad rozlewiskiem.
Wrażenie to rozwiało się, gdy pojechaliśmy dalej wzdłuż brzegu. Północno-zachodnie rejony Rugii to raj dla windsurferów i kitesurferów, którzy mogą rozkoszować się pływaniem przy silnym wietrze na pięknych i płytkich, wrzynających się w ląd rozlewiskach, zwanych po niemiecku „Bodden”. Było ich tam pełno! Kiedy jednak wyjechaliśmy z Dranske i dojechaliśmy do przesmyku prowadzącego na półwysep Bug, miałem wrażenie, że nie jestem w Niemczech, na Rugii…nawet nie wiem gdzie.
Czuło się błogość, dzikość rejonu, a wrażenie pogłębiał jeszcze facet pchający wózek z sianem.
Po pewnym czasie zatrzymaliśmy się, aby zejść na brzeg morski, z którego widać mocno przereklamowaną jako atrakcję turystyczną wyspę Hiddensee.
Koszt dopłynięcia na nią z rowerami i z powrotem to 44 EUR, a jedyną w zasadzie atrakcją jest latarnia morska i wozy konne (obowiązuje tam zakaz poruszania się samochodów z zewnątrz, ponieważ wyspa stanowi część parku narodowego). Na każdym prospekcie reklamującym tę wyspę widać w zasadzie latarnię i wóz z koniem, dlatego sobie darowaliśmy ;))) Miło za to na nią popatrzeć z brzegu na półwyspie Bug.
Jadąc dalej drogą w głąb półwyspu natknęliśmy się na…bramę przegradzającą szosę! Niektórzy tam wchodzili, niektórzy ją otwierali, ale kiedy zapytałem wjeżdżających tam motocyklistów, czy mogę jechać dalej, powiedzieli mi, że to jest niedozwolone, ale nie wiem dlaczego. Sami też nie byli miejscowi…Są jakieś tabliczki, że to miejsce produkcji energii elektrycznej, nie za bardzo wiedziałem o co chodzi, ale wolałem nie ryzykować spotkania z jakąś ochroną albo nawet i Polizei, jeżeli to jakiś obiekt zamknięty. Euro wolałem zachować na „Stralsundera” i Fischbroetchen. ;)))
Zawróciliśmy więc i pojechaliśmy przez Dranske i Lancken do Nonnevitz. W środku lasu, przy drodze znajduje się ogromny parking jak przed jakimś supermarketem. Było to dla nas zastanawiające, po jakie licho taki parking w lesie? Okazuje się, że znajduje się tam dość ciekawy camping. Otóż nie można na niego wjechać samochodem. Leży on w lesie w strefie wydm, jest niesamowicie kojący, cichy i…ekologiczny.
Zastanawiało nas jednak, jak z tego parkingu dostarczyć namiot, materace i kupę sprzętu biwakowego na miejsce biwakowania. Jest na to sposób. Przy recepcji na parkingu znajdują się dwukołowe wózki z dyszlem, które wypina się tak jak w sklepie po włożeniu monety, a na które pakuje się swoje klamoty i zasuwa w głąb lasu.
My wjechaliśmy tam na rowerach, by zobaczyć, czy nie warto się przenieść. Jeśli chodzi o ciszę i spokój – jak najbardziej warto, jednak takie taszczenie klamotów to spora komplikacja. Gdyby cena za dobę nie wynosiła blisko 26 EUR mógłbym to jeszcze rozważyć, ale w tej sytuacji pozostał on dla nas jedynie ciekawostką turystyczną.
Plaża przy campingu Nonnevitz.© Misiacz
Na parkingu przy toaletach (schludne i czyste, testowaliśmy), natknęliśmy się na dwie ciekawostki – dwa nowoczesne brytyjskie motocykle Triumph i …dwa bardzo, ale to bardzo zabytkowe Wartburgi (Warczyburgi;))).
Stamtąd dość prostą drogą dojechaliśmy do Altenkirchen, skąd mieliśmy już tylko kilka kilometrów na camping.
Rowerki znów zostały ułożone do snu, a my zasiedliśmy do kolacji.
Dla odmiany dziś poczułem, że do filmu pasuje mi stara bretońska pieśń żeglarska „Tri Martolod” i stąd podkład muzyczny inny niż dotychczas.
UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
41.35 km (2.00 km teren), czas: 03:00 h, avg:13.78 km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 821 (kcal)
Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 2.
Piątek, 3 czerwca 2011 | dodano: 12.06.2011Kategoria Rugia 2011, Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Z Basią...
Nastał pierwszy poranek na urlopie, byliśmy w domku w Stahlbrode i jakoś nie chciało mi się wyjeżdżać. Potem okazało się, że mogliśmy jeszcze zostać i Misiacz może mieć coś takiego jak intuicja. Zwinęliśmy się jednak z domku, bo czekała na nas Rugia i camping Drewoldke, który znam z poprzedniej wyprawy z Danielem, a który według relacji na forach internetowych zasługuje na miano campingu przyzwoitego, jako jeden z niewielu na Rugii. Po drodze zrobiliśmy spore zakupy w Realu w Stralsundzie, w tym zapas „Stralsundera” i „Stoertebekera”, bo z tego co pamiętałem, w okolicach Drewoldke nie było żadnego sensownego sklepu, w zasadzie to żadnego (teraz już jest, Netto i Getraenke Land w Altenkirchen, 2 km od campingu).
Przemieściliśmy się samochodem o około 90 km w pobliże Kap Arkona. Po wjeździe na camping zaskoczenie! Jeszcze nie sezon, a pełno namiotów, samochodów…okazało się, że wschodni Niemcy mają święto Herrentag i spędzają je masowo w plenerze.
Jednak najbardziej wku…wiło mnie to, że w środku tzw. „niskiego sezonu” camping Drewoldke wymyślił sobie, że 3 dni weekendu Herrentag będą…”wysokim sezonem”. Co to oznaczało? Ano to, że jak mieliśmy normalnie za rozbicie namiotu, 2 osoby i samochód za dobę zapłacić ok. 13 EUR, tak teraz za dwie noce weekendu skasowano nas ponad 100% więcej, bo aż 27 EUR za dobę! Za namiot!!! Byłem zły, bo przecież za domek z wygodami, gdzie prysznice były gratis płaciliśmy raptem 3 EUR więcej. ://// Moje niezadowolenie pogłębiał fakt, że musiałem wykupić kartę magnetyczną na prysznice za 5 EUR, co miało rzekomo starczyć na 20 minut kąpieli, a starczało na 10 minut, bo najwyraźniej w ten weekend woda też naliczana była podwójnie. Zrobiliśmy „interes życia”, no ale z drugiej strony skąd mogłem wiedzieć, że coś takiego wymyślą na weekend. Na szczęście od poniedziałku naliczanie szło już normalnie po 13 EUR. Zresztą, trudno znaleźć bardziej zadbany i dobrze urządzony camping na Rugii, a ten dodatkowo położony jest na wydmach wśród sosen, z widokiem na morze i klify Kap Arkona, a ponadto okoliczne tereny były celem naszych wypraw.
Kiedy już rozstawiliśmy się z namiotem i całym majdanem w zasadzie w jedynym jeszcze dostępnym z sensownych miejsc, zdjąłem z dachu rowery i udaliśmy się na kolejną wycieczkę, spokojną, ale niesamowicie klimatyczną i dostarczającą niezapomnianych wrażeń. Z Drewoldkie skierowaliśmy się idealnie gładką drogą z płyt do miejscowości Goor.
Trasą tą jechaliśmy już w tym roku na jednodniowym marcowym wypadzie z Atheną, Odysseusem, Monterem61 i Dornfeldem (no prawie, bo on się gdzieś nam tam odłączył po drodze ;))). Po drodze minęliśmy kamienną budowlę megalityczną, która według jednych badaczy jest rodzajem grobowca, według innych miejscem kultu, a jeszcze inni sądzą, że są to swego rodzaju „godła plemienne”. Mi najbardziej pasuje opcja miejsca kultu, bo zwiedzając nie lubię deptać kości zmarłych, nawet jeśli zostali tam pochowani 600 lat przed naszą erą.
Dalej ścieżka prowadzi malowniczymi terenami nad brzegiem morza do rybackiej wioseczki Vitt, która w dużej części wygląda tak, jak wyglądała zapewne w 19 wieku. Wciąż jest zamieszkana przez aktywnie działających rybaków, stoją tam chaty kryte strzechą (zresztą, to tradycyjny sposób krycia dachów na Rugii, nawet w obecnie budowanych domach), są też sklepiki i knajpki, bo miejscowość często najeżdżana jest przez tabuny turystów (no i my też najechaliśmy z Basią wioseczkę).
Oczywiście nie mogliśmy sobie odmówić bułeczek z rybką Fischbroetchen. ;)
Widok na Kap Arkona. Rugia.© Misiacz
Z Vitt ostrym szutrowym podjazdem dostaliśmy się w okolice kaplicy w Vitt, skąd wzdłuż klifowego urwiska pojechaliśmy na przylądek Kap Arkona, najświętsze miejsce słowiańskiego plemienia Ranów, gdzie stała świątynia Svantevita (tudzież Światowida lub Świętowita jak twierdzą inni), która została zniszczona w imię miłości bliźniego przez chrystianizacyjną krucjatę Duńczyków w roku 1168.
Więcej TUTAJ. Mimo starań biskupów, według mnie miejsce to do dziś nie straciło swojej magii. Można nawet „podładować akumulatory” swoje i rowerowe w starosłowiańskiej stacji uzupełniania mocy. ;)))
Z Kap Arkona pojechaliśmy do wioski Puttgarten, zamkniętej dla samochodów (nie dotyczy gości pensjonatów i mieszkańców), pełnej malowniczych domków krytych strzechą, jednak bardziej już nastawioną na przyjmowanie turystów niż Vitt. Stamtąd przez Noblin dotarliśmy do Altenkirchen, gdzie zwiedziliśmy kościół, którego budowę rozpoczęto przypuszczalnie już w 1185 roku. Pod załączonym powyżeli linkiem można przeczytać więcej o kościele jak i o samej miejscowości (widać też, ile państw „zarządzało” Rugią na przestrzeni dziejów).
Pokręciliśmy się troszkę po miejscowości, znaleźliśmy nowo wybudowany kompleks handlowy, gdzie mogliśmy robić zakupy.
Natknąłem się tam na kontenerowego McDonalda! ;)))
Potem wróciliśmy na camping i „ułożyliśmy rowerki do snu”. ;)
Przyszedł czas na wieczorny relaks i lenistwo na campingu, który spędziliśmy rozparci w krzesełkach przed namiotem, ze świeczką na stoliku, kolacją na talerzach i napojami w dłoni. ;)))
UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
21.85 km (10.10 km teren), czas: 01:36 h, avg:13.66 km/h,
prędkość maks: 38.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 463 (kcal)
Wyspa Rugia na rowerze. DZIEŃ 1.
Czwartek, 2 czerwca 2011 | dodano: 11.06.2011Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Rugia 2011, Z Basią...
Z różnych przyczyn tegoroczny urlop nie był objazdowym krążeniem z namiotem po Europie, ale jedną z najważniejszych przyczyn było to, że Basia…załapała bakcyla cyklozy (do tej pory nie chciała w ogóle jeździć) i zaproponowała, aby tegoroczny urlop miał formę rowerową!!! ;) Początkowo istniała nawet opcja pełnej wyprawy z sakwami już od Szczecina i powrotu w ten sam sposób, ale ze względu na ograniczenia czasowe i ogromną ilość tras na Rugii do zwiedzenia zmieniliśmy taktykę. Nie chciałem również na samym początku zniechęcić Basi do tego typu spędzania urlopów. Kto wie, może doczekam się „pełnowymiarowej” wyprawy z sakwami z Basią?
Zakupiliśmy zawczasu samochodowy bagażnik na rowery (było z tym nieco zamętu), wrzuciliśmy namiot, zapakowaliśmy samochód sprzętem biwakowym i czwartkowego przedpołudnia po godzinie 10:30 ruszyliśmy najkrótszą trasą w stronę Stahlbrode.
Jest to miejscowość przed Stralsundem, w której biwakowałem swego czasu z Danielem na wyprawie sakwaiarskiej w tamtejsze rejony i na Rugię. Nie jest to jeszcze Rugia (no, prawie), ale chcieliśmy jeszcze przed wjazdem na wyspę zobaczyć Stralsund z siodełka roweru i zajechać na nasze ulubione bułeczki rybne Fischbroetchen.
Samochodem spokojnie pojechaliśmy przez Pasewalk i Anklam (odpuściłem sobie autostradę, z rowerami na dachu i tak nie pognam), a w Stahlbrode byliśmy około godziny 13:00. Wyjątkowo tym razem nie rozbijaliśmy namiotu, a wynajęliśmy domek. Niemcy mają dość dziwne elementy służące podbijaniu ceny, bo sam koszt wynajęcia domku jest jeszcze do przyjęcia (30 EUR za domek 3-osobowy na dobę), natomiast istnieje tam dziwny zwyczaj doliczania opłaty za tzw. Endreinigung, czyli sprzątanie po wyjeździe gości (25 EUR) – zawsze wydawało mi się, że sprzątanie po gościach jest rzeczą naturalną i cena to uwzględnia…ale nie w Niemczech. Jako, że ostatnio z Danielem nie naliczano nam takiej opłaty, więc przypomniałem o tym gospodarzom i stanęło, że płacimy 30 EUR bez dodatkowych 25 EUR za zamiatanie i bez 2 EUR za postój samochodu. Dobrze, że na tym campingu za prysznice nie trzeba było płacić, bo na większości niemieckich campingów istnieje dziwaczny i stresujący zwyczaj naliczania opłat (kupuje się kartę lub wrzuca monety), z czym nie zetknąłem się jeszcze na żadnym europejskim campingu, a byłem na dziesiątkach z nich - za każdą minutę płynięcia wody z prysznica bije licznik, co widać na ekraniku (około 25-30 centów za minutę, czyli 1 zł do 1,20 zł za minutę kąpieli…jeśli ktoś lubi relaksować się pod prysznicem z 10 minut, koszt wyniesie od 10-12 zł za pluskanie).
Po rozpakowaniu się wypiliśmy kawkę, wciągnęliśmy po kanapce i wskoczyliśmy na rowery.
Doskonałą ścieżką rowerową dojechaliśmy do miejscowości Reinberg, gdzie wjechaliśmy na zabytkową drogę „Hansa Route”, wykonaną z drobnej kosteczki i biegnącej równolegle do asfaltowej szosy. Mimo kostki (drobna, więc znośna) jest to niesamowicie malownicza trasa biegnąca w tunelu drzew (tam takie drogi się pielęgnuje i reklamuje jako atrakcję turystyczną, a nie wycina drzewa w pień jak w Polsce), gdzie w szczelinach pomiędzy kostkami rośnie sobie trawka i mech, przez co nawierzchnia widziana pod kątem wydaje się całkowicie zielona. Po ustawieniu zawieszenia w rowerkach ma mięciutkie jedzie się tą drogą znakomicie.
Minęliśmy Brandshagen i po pewnym czasie dotoczyliśmy się do granic Stralsundu, gdzie początkowo trasa biegła asfaltem, a potem ścieżką z kostki typu „Polbruk” (tak, tak, nie tylko u nas się to stosuje, nawet Niemcom się to zdarza całkiem często). Po drodze zatrzymaliśmy się przed zabytkowym browarem „Stralsunder”, gdzie na pokuszenie wodziła mnie browarniana knajpka sprzedająca świeżutkiego "Stralsundera" i "Stoertebekera"...niestety, nie dane mi było zakosztować złocistego napoju prosto z kadzi, ale obiecałem sobie zakupić go w postaci butelkowanej. ;)
W Stralsundzie trafiliśmy na festyn morski, przypominający nieco nasze Dni Morza (znalazła się nawet jedna podpita grupka małolatów, podobnie jak u nas, z tym że była to JEDNA grupka a nie kilkadziesiąt nachlanych tabunów szczyli). Posnuliśmy się najpierw wśród zabytków, których jest tam bez liku (biker Dornfeld stwierdził swego czasu po zwiedzeniu Stralsundu, że Kraków jest przereklamowany;))). Jeśli chodzi o zabytki, to natknęliśmy się również na zabytkowy motocykl, pieczołowicie odrestaurowaną czechosłowacką „Jawę”. ;)
Kilka fotek z zabytkami Stralsundu i zabytkowym Misiaczem ;).
Stralsund. Starówka.© Misiacz
Nie mogłem sobie również odmówić przywitania z rodziną. ;)
Pokręciliśmy się po porcie, gdzie ze szwedzkiego żaglowca dostałem zaproszenie na piwo (wisiał tam nawet karton z napisem PIWO - po polsku i w innych językach). Kiedy kręciłem film, podchmielony szwedzki pirat zaczął mnie podejrzewać, że jestem z POLIZEI, co słychać na filmie ;))) Ponownie nie mogłem skorzystać z możliwości napicia się piwka. ;(((
Nic to, bo obok z kutra sprzedawano nasze ulubione bułeczki rybne Fischbroetchen, pomorski specjał składający się z bułki, sałaty, śledzia Bismarck i świeżej cebuli, przynajmniej w wersji podstawowej. My wybraliśmy opcję z rybką Butterfisch. Coś pysznego!!!
Po posileniu się ruszyliśmy w kierunku mostu wiodącego na Rugię. Samochody jeżdżą po widocznym na zdjęciu moście wiszącym, my zaś przejechaliśmy starym mostem zwodzonym, obecnie w remoncie.
Po wjechaniu na wyspę skierowaliśmy się w stronę miejscowości Gustow, początkowo szosą, potem ścieżką szutrową, których jest tu dużo. Nie dziwcie się, Rugia rządzi się nieco innymi prawami, w końcu w żyłach Rugijczyków płynie duża domieszka słowiańskiej krwi – więcej TUTAJ, nie chodzi tylko o ścieżki rowerowe, często to było widać po braku szacunku dla życia i zdrowia rowerzystów w porównaniu z kierowcami z innych landów z głębi Niemiec…o co chodzi w tej Słowiańszczyźnie?. Pędzą, wyprzedzają „na gazetę”, wymuszają…normalnie jak w Polsce…genetycznie to w znacznej części Słowianie, tyle, że gadają po niemiecku. Z kolei germańskie geny ujawniają się w postaci schludnych i czystych obejść, braku śmieci na poboczach i w lasach. Ot, taki mix genetyczny…Rugia była najeżdżana przez wiele nacji. Wiele nazw miejscowości do dziś zdradza swe słowiańskie pochodzenie w postaci końcówki –itz, np. Glewitz, co po słowiańsku zapewne brzmiałoby Glewice.
Minąwszy miejscowość Poseritz wjechaliśmy w okolicach Puddemin na znakomitą ścieżkę asfaltową, którą dojechaliśmy do skrzyżowania z drogą Gartz – Glewitz. W Glewitz znajduje się przeprawa promowa, z której promy pływają bezpośrednio do Stahlbrode, czyli miejscowości, gdzie mieszkaliśmy. Wzdłuż tej trasy ścieżka dopiero powstaje, więc jechaliśmy szosą, przejeżdżając po drodze przez miejscowość Zudar.
W budce-kasie przy przeprawie zakupiliśmy bilet na dwa rowery i dwie osoby, który kosztował nas 4,50 EUR. Sama przeprawa to moment, bo cieśnina Strelasund w tym miejscu jest naprawdę bardzo wąska.
Na camping dotarliśmy o godzinie 19:00. Przyznaję, że Basia spisała się dzielnie, a jest osobą, która dopiero zaczyna na poważnie jeździć. Na koniec wyprawy zaskoczyła mnie jeszcze bardziej, ale o tym w ostatnim odcinku relacji…;)
Na miejscu przyszedł czas na wieczorny relaks – już nic nie stało na przeszkodzie, by na werandzie otworzyć piwko. ;)
Poniżej jeszcze kilka zdjęć naszego domku, zarówno z zewnątrz jak i w środku oraz ujęcia z następnego dnia na sam camping. Wspaniały dzień!
Film z pierwszego dnia wyprawy:
UŁATWIENIE DLA CZYTELNIKA – KLIKNIJ PONIŻEJ, ABY PRZEJŚĆ DO WYBRANEGO DNIA:
DZIEŃ 1 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 2 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 3 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 4 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 5 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 6 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 7 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 8 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 9 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 10 (KLIKNIJ)
DZIEŃ 11 (KLIKNIJ)
CAŁOŚĆ WYJAZDU RUGIA 2011 (KLIKNIJ)
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
50.10 km (6.00 km teren), czas: 03:14 h, avg:15.49 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1001 (kcal)
Przygotowania do wyjazdu na Rugię.
Wtorek, 31 maja 2011 | dodano: 31.05.2011Kategoria Rugia od 2010..., Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec
Przygotowania do wypadu na Rugię. Przyszło mi jednak zmienić opony, bo zaczął już z nich wyłazić oplot, ale skoro ze mną przejechały blisko 14.000 km, w tym wyprawę na Suwalszczyznę, gdzie jeździłem z pełnym ekwipunkiem głównie po szutrach, to chyba miały prawo się zacząć rozwalać. Przednia jeszcze by dała radę, ale wolałem zmienić od razu komplet. Przez ten okres złapałem tylko 2 gumy, jedną z przodu, drugą z tyłu (za to obie dwudziurkowe).
Nawet tylna jeszcze ciągnie, w sobotę troszkę się bałem, ale pojechałem na blisko 150 km do wioski Wkrzan w Torgelow i wciąż żywa! ;)))
Schwalbe nie zawiodły mnie, więc kupiłem je ponownie, mam nadzieję, że też tyle posłużą.
Dętka Panracer zaskoczyła mnie tym, że producentem jest...Panasonic. Nawet nie wiedziałem. No to już wiem. :)))
Światowid vel Svantevit już czeka! ;)))
Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Nawet tylna jeszcze ciągnie, w sobotę troszkę się bałem, ale pojechałem na blisko 150 km do wioski Wkrzan w Torgelow i wciąż żywa! ;)))
Schwalbe nie zawiodły mnie, więc kupiłem je ponownie, mam nadzieję, że też tyle posłużą.
Dętka Panracer zaskoczyła mnie tym, że producentem jest...Panasonic. Nawet nie wiedziałem. No to już wiem. :)))
Nowiutkie Schwalbe Marathon 700x35C.© Misiacz
Opnka założona, teraz tylko napompować na beton.© Misiacz
Światowid vel Svantevit już czeka! ;)))
Światowid na Rugii. Kap Arkona.© Misiacz
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
0.00 km (0.60 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Tă mörĕ jis zaimnĕ ĕ slonĕ...RUGIA z BS!!!
Sobota, 26 marca 2011 | dodano: 27.03.2011Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Rugia od 2010...
Tĕ rånskai ludĕ jidum wă möru löwitĕ. Tă mörĕ jis zaimnĕ ĕ slonĕ. Ton jåtr dömĕ fest ĕ mitĕ påsk dă möjaiçh wöcau. Jeen muoz zärĕ cai nĕjidum nĕ tuncĕ köjĕ lijum dözdj.
„Mieszkańcy Rugii udają się na morski połów. Morze jest zimne i słone. Wiatr dmie mocno i sypie mi piaskiem w oczy. Mężczyzna wypatruje, czy nie idą deszczowe chmury.”
*************************************************************************
A ja udałem się na Rugię…powyższe zdania zapisane są w wymarłym słowiańskim języku ranijskim używanym na Rugii w czasach pogańskich.
Sam pomysł narodził się dość spontanicznie, praktycznie z dnia na dzień. W ostatni weekend Athena i Odysseus jechali przez Uznam, który zauroczył ich swoją magią, ja dodałem komentarz o jeszcze większej magii Rugii, Dornfeld dodał informację o tanich całodniowych biletach grupowych na kolejach niemieckich i…jedziemy!!!
Aby bilet grupowy był opłacalny, musieliśmy skompletować 5 osób.
W sobotni poranek w pociągu Deutsche Bahn jadącym w kierunku Pasewalku pojawiliśmy się w następującym składzie (alfabetycznie):
1) Athena
2) Dornfeld
3) Misiacz
4) Monter61
5) Odysseus
Pociąg ruszył punktualnie o godzinie 6:57, Dornfeld zebrał kasę i zakupił nam bilecik grupowy. Kosztowało nas to po 6,40 EUR na głowę plus 4,50 EUR za rower, więc za niecałe 11 EUR mogliśmy śmigać, gdzie nam się podobało po Meklemburgii.
Najpierw jednak śmignęliśmy do Pasewalku, gdzie mieliśmy przesiadkę na pociąg do Stralsundu. Jako, że mieliśmy 40 minut oczekiwania, pojechaliśmy na szybki „japoński” rekonesans po Pasewalku. Dornfeld został na dworcu, jako że bywał tam wielokrotnie, ja w sumie też, ale miałem chęć wykazać się jako przewodnik. ;)))
Zdjęć natrzaskałem tu już wiele nie raz, więc teraz postanowiłem wesprzeć regionalny browar (jak widać wsparłem go dosłownie).
„Grecy” na rynku w Pasewalku.
Stacja transformatorowa wymalowana w ciekawe graffiti.
Po szybkiej rundce wróciliśmy na dworzec i zapakowaliśmy się w pociąg zmierzający do Stralsundu.
Jadą one szybko i bezszelestnie, przedziały rowerowe są obszerne i posiadają pasy do przypięcia rowerów (takie, jak w samochodach), a na korytarzach żaden bury palacz nie śmie zanieczyszczać innym powietrza, tak jak to ma nadal miejsce w PKP mimo ustawowego zakazu.
W pociągu dumaliśmy, co dalej robić po przyjeździe na Rugię. Ponieważ część północna jest zdecydowanie najpiękniejsza, wszyscy przesiedliśmy się na kolejny pociąg na północ Rugii, do Sassnitz. Dornfeld postanowił stamtąd jednak pojechać na południe, a cała reszta na północ, więc umówiliśmy się na 18:23 na dworcu w Stralsundzie. Podoba mi się coś takiego, kiedy każdy jedzie tam gdzie chce, bez narzucania woli grupy czy woli jednostki, w końcu i tak spotkamy się u celu.
Kiedy wysiedliśmy z pociągu w Sassnitz o godzinie 10:40, przywitał nas chłód (3 st. C), piękne słońce i niesamowity błękit nieba. Jak dla mnie – pogoda jak marzenie.
Skierowaliśmy się na chwilę w okolice portu, gdzie znajduje się ciekawy budynek ratusza oraz podwieszana kładka prowadząca na nabrzeże.
Ruszyliśmy…no i się zaczęło! Podjazd z Sassnitz do Koenigsstuhl ma blisko 7 km i jest wyjątkowo upierdliwy, zwłaszcza dla kogoś, kto spędził parę godzin w ciepłym pociągu i wyszedł na chłód. Momentami miałem wrażenie, że wsiadłem na rower po raz pierwszy od roku, na szczęście potem wszystko to minęło.
Dojechaliśmy do zejścia na klify w Parku Narodowym Jasmund, gdzie zostałem z rowerami, ponieważ klif ten już widziałem. Inna sprawa, że nie uśmiechało mi się schodzenie 480 stopni na brzeg, a potem wspinanie się - zostawiłem to tym, którzy tego cudu jeszcze nie widzieli.
Tymczasem ja postanowiłem posilić się lokalnym przysmakiem, czyli rybną bułeczką Fischbrötchen. Jakże byłem rozczarowany, kiedy w budce, w której zawsze je kupowałem pani powiedziała, że sprzedaje głównie gofry. ;(((
Podobnie rozczarowani byli inni klienci, bo jedzonko to jest naprawdę pyszne. Jeszcze bardziej rozczarowało mnie to, że termos z gorącą herbatą został … w kuchni u mnie w domu. W gorączce przygotowań zapomniałem go zapakować i „opijałem” potem Athenę i Odysseusa, za co serdecznie im dziękuję.
Na szczęście oni zawsze wożą ze sobą ze dwie cysterny. ;)
W sytuacji „porzucenia mnie” na straży rowerów pozostało mi jedynie zamówienie kawy w tejże budce. Pani sprzedawczyni współczuła Misiaczowi, że został tak pozostawiony, ale wyjaśniłem, że reszta grupy nie uwzięła się na mnie i są niewinni. ;)
Powiem, że nawet szybko się uwinęli, bo po 20 minutach ruszyliśmy w stronę Hagen…gdzie miałem nadzieję na Fischbrötchen, ale ostatnia budka na tej trasie była zamknięta. ;(
Pozostawała złudna nadzieja, że zdążymy jeszcze zwiedzić Stralsund i przy tej okazji zakupić bułę z kutra w tamtejszym porcie, ale czas już złudzeń nie pozostawiał.
Na szczęście w nagrodę dostaliśmy piękny wiatr w plecy i długi zjazd prawie aż do Ruschwitz i Glowe, gdzie udało mi się bez żadnego trudu uzyskać 56 km/h.
W międzyczasie zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, skąd widać było morze i Kap Arkona.
Za Glowe wjechaliśmy na wąski przesmyk w lesie Schabe, gdzie na chwilę skierowaliśmy się na plażę, żeby zrobić fotki.
Ścieżka wiodąca przesmykiem jest asfaltowa i bardzo malownicza.
To nasza grupka na niej.
Po minięciu Juliusruh skręciliśmy w prawo, by po chwili zatrzymać się na moment na campingu w Drewoldke, na którym nocowaliśmy z Danielem w czasie wyprawy na Rugię z sakwami w ubiegłym roku.
Tym razem nie odbiliśmy z campingu do Altenkirchen, by jechać główną drogą w stronę Kap Arkona, ale kierowaliśmy się na Vitt wzdłuż wybrzeża, co okazało się strzałem w dziesiątkę! Szkoda, że nie znałem tej trasy w tamtym roku, zawsze to jednak nowe doświadczenie. Trasa, choć wiedzie płytami (równiutkimi) jest niesamowicie malownicza, a ponadto natknęliśmy się na niej na starosłowiańską budowlę megalityczną – kurhan.
Stamtąd skierowaliśmy się do osady Vitt, która wygląda prawie tak, jakby nie zmieniła się od wieków.
Na zdjęciu – droga do Vitt, w oddali latarnia morska na Kap Arkona.
Jedynym niepożądanym elementem był najazd jakichś naukowców czy urzędasów, którzy kręcili się tam z jakimiś papierami.
Normalnie jest to kameralna wioseczka rybacka u stóp klifu.
Zachciało mi się jeszcze zrobić zdjęcie pocztówkowe.
Z Vitt ostrym terenowym podjazdem wspięliśmy się do miejscowej kaplicy. Krótka fotka i jechaliśmy dalej ścieżką wzdłuż urwiska, zbliżając się coraz bardziej do Przylądka Arkona, aby sfotografować za moment dziwne zjawisko.
Zjawiskiem tym jest kobieta z ptakiem. ;)))
Zjawisko pojawia się okresowo. To już ptak bez kobiety. ;)
No to dojechaliśmy do celu, czyli do dawnego centrum pogaństwa słowiańskiego i miejsca mocy Arkona.
Mrugnęliśmy porozumiewawczo okiem i aparatem do zasępionego Światowida, doładowaliśmy solidnie baterie w miejscu mocy.
Kronikarz, Sakso Gramatyk tak opisywał świątynię i sam posąg Świętowita:
"W środku miasta [Arkony] znajdował się plac, na którym stała świątynia drewniana o misternej budowie, wzbudzająca cześć nie tylko wspaniałością nabożeństw, lecz boskością posągu w niej umieszczonego. Zewnętrzny jej obwód dokładną płaskorzeźbą się odznaczał, przedstawiając prostą i niewydoskonaloną sztuką malarską postacie najrozmaitszych rzeczy. Jedno tylko było wejście. Samą świątynię podwójny rząd ogrodzenia otaczał, z których zewnętrzne, ze ścian złożone, dach czerwony pokrywał, wewnętrzne czterema słupami podparte zamiast ścian świeciło czerwonymi zawieszonymi zasłonami z zewnętrznymi ścianami było połączone tylko kilku poprzecznymi tramami. W świątyni stał posąg ogromny, wielkością przewyższający postać ciała ludzkiego, czterema głowami i tyluż karkami wzbudzający zdziwienie, z których dwie w stronę piersi a dwie w stronę pleców zdawały się patrzeć. Zresztą wzrok umieszczonych z przodu czy z tyłu [głów], jedna w prawo, druga w lewo zdawały się zwracać. Brody były podgolone, włosy postrzyżone tak, że widoczny był zamiar artysty, aby przedstawić sposób, w jaki Rugianie pielęgnowali swe głowy. W prawej trzymał róg z rozmaitego kruszcu zrobiony, który kapłan znający się na ofiarach co rok napełniał miodem, aby ze samego stanu napoju mógł wywnioskować o obfitości roku przyszłego. Lewa ręka na boku wsparta tworzyła łuk. Szata dochodząca aż do goleni kończyła się w tym miejscu, w którym, dzięki zastosowaniu rozmaitości drzewa, były połączone z kolanami tak niewidocznie, że miejsce ich spojenia tylko przy bacznej uwadze można było dostrzec. Opodal widziało się uzdę i siodło bóstwa i kilka innych odznak boskości. A podziw dla nich zwiększał się z uwagi na miecz znacznej wielkości, którego pochwa i rękojeść rzucały się w oczy zewnętrznym wyglądem srebra i znakomitej ozdoby rzeźbiarskiej."
Cyknęliśmy fotkę latarni i klifu, by za moment ruszyć w stronę Puttgarten i Altenkirchen. Chyba spodobaliśmy się Światowidowi, bo w zasadzie nadal mieliśmy wiatr w plecy, rzekłbym, że bóstwo sprzyjało nam przez całą trasę.
Wróciliśmy na ścieżkę na przesmyku pomiędzy Tromper Wiek a Grosser Jasmunder Boden, aby w Glowe skręcić w nienzaną nam jeszcze drogę rowerową wiodącą pomiędzy rozlewiskami w stronę Zamku Spyker. Ścieżka jak zwykle była malownicza i pomimo ubywającego czasu zatrzymaliśmy się na fotkę.
Przy Schloss Spyker zatrzymaliśmy się naprawdę na krótko, bo zbliżał się czas odjazdu pociągu do Stralsundu, a nie mieliśmy pewności, czy wsiadać w Sassnitz, czy w Lietzow czy może w Bergen („stolica” Rugii).
Teren za Sagard zrobił się dość pofałdowany, a do odjazdu pociągu o 17:20 mieliśmy już około pół godziny, więc po ostrym zjeździe do Lietzow postanowiliśmy tamże zapakować się do pociągu.
Zamek (?) w Lietzow.
Mając chwilę czasu podjechaliśmy na moment na fotkę na groblę pomiędzy rozlewiskami Grosser i Kleiner Jasmunder Boden.
Udaliśmy się jeszcze na posiłek do fajnej budki przy plaży, gdzie swego czasu pitrasiliśmy z Danielem obiadek na kuchenkach gazowych.
Potem wsiedliśmy w pociąg, przypięliśmy rowery i ruszyliśmy do Stralsundu.
Niestety, na zwiedzanie tego przepięknego miasta nie mieliśmy już czasu („Kraków jest przereklamowany” – jak stwierdził Dornfeld, któremu udało się co nieco zwiedzić w oczekiwaniu na nas). Jestem pewien, że nie była to ostatnia wyprawa w te okolice.
Mnie jednak nadal prześladowała rybna bułeczka Fischbrötchen – no jakże to tak, być tam i nie wciągnąć lokalnego przysmaku. Ruszyłem na penetrację dworca i MAM!!! Ostatnia Fischbrötchen w sklepie czekała na mnie! Pycha! Wyjazd się udał! ;))))))))))))))))))
Pociąg ruszył ze Stralsundu o 18:23, a o 20:03 w Pasewalku przesiedliśmy się na pociąg jadący do Szczecina.
Chyba dość dziwacznie wyglądaliśmy krążąc i prowadzając rowery wokół dworca, bo aż z ciekawości podeszli do nas policjanci i z tego co zrozumiałem, zapytali uprzejmie czy mamy chęć zwiedzać Pasewalk po nocy. ;)))
Pociąg szybciutko sunął do Szczecina, co mogłem stwierdzić stojąc przy otwartej kabinie maszynisty (100 km/h). Po jakimś czasie pociągiem zaczęło nagle rzucać w górę, w dół, w lewo, w prawo, rozległy się jakieś jęki i zgrzyty, a maszynista wyhamował do 40 km/h.
Nie, nie, nic się nie stało, żadna awaria, po prostu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na polskie tory.
Nie mogę tu powiedzieć, że przekroczyliśmy ją niepostrzeżenie. ;)))
Jak widać znamy się nie tylko na budowie krzywych autostrad, ale przenosimy naszą wiedzę również na tory kolejowe.
Kiedy dojechaliśmy na stację Szczecin-Gumieńce, postanowiliśmy wysiąść tam z Atheną i Odysseusem, a Dornfeld i Monter61 pojechali aż do Dworca Głównego.
Wspaniała wycieczka, pełna magii, słońca i pozytywnych wrażeń…no i upolowałem bułeczkę Fischbrötchen!!! ;)))
A to mapka odcinka pokonanego na Rugii:
Wszystkie zdjęcia znajdują się TUTAJ.
Jeśli kogoś interesuje język rański, to może się również w nim pomodlić:)
Nås woyc, koy jisĕ wă nibĕ, doy sä sjäntĕ tüjĕ jimä, doy praidĕ tüjĕ tjönästwă, doy bundĕ tüjă wölă, kok wă tĕm nibĕ, tok nă zimjĕ. Ĕ toy bĕ dål nås wösĕdännoy kläb danăs, ĕ wutdål näsĕ grächĕ kok moy wutdäjĕmĕ wonĕ delă näsaiçh gräsnikum, ĕ niveed nås nă ton farsukonk, abă paust nås wut wösau chudau. Ĕ tüjĕ jis tă tjönästwă, ĕ tă silă ĕ tă cäst delă wösăghdă. Amĕn.
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź
królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze
winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na
pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Bo Twoje jest królestwo, i potęga, i chwała, na wieki wieków. Amen.”
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2163 (kcal)
„Mieszkańcy Rugii udają się na morski połów. Morze jest zimne i słone. Wiatr dmie mocno i sypie mi piaskiem w oczy. Mężczyzna wypatruje, czy nie idą deszczowe chmury.”
*************************************************************************
A ja udałem się na Rugię…powyższe zdania zapisane są w wymarłym słowiańskim języku ranijskim używanym na Rugii w czasach pogańskich.
Sam pomysł narodził się dość spontanicznie, praktycznie z dnia na dzień. W ostatni weekend Athena i Odysseus jechali przez Uznam, który zauroczył ich swoją magią, ja dodałem komentarz o jeszcze większej magii Rugii, Dornfeld dodał informację o tanich całodniowych biletach grupowych na kolejach niemieckich i…jedziemy!!!
Aby bilet grupowy był opłacalny, musieliśmy skompletować 5 osób.
W sobotni poranek w pociągu Deutsche Bahn jadącym w kierunku Pasewalku pojawiliśmy się w następującym składzie (alfabetycznie):
1) Athena
2) Dornfeld
3) Misiacz
4) Monter61
5) Odysseus
Pociąg ruszył punktualnie o godzinie 6:57, Dornfeld zebrał kasę i zakupił nam bilecik grupowy. Kosztowało nas to po 6,40 EUR na głowę plus 4,50 EUR za rower, więc za niecałe 11 EUR mogliśmy śmigać, gdzie nam się podobało po Meklemburgii.
Najpierw jednak śmignęliśmy do Pasewalku, gdzie mieliśmy przesiadkę na pociąg do Stralsundu. Jako, że mieliśmy 40 minut oczekiwania, pojechaliśmy na szybki „japoński” rekonesans po Pasewalku. Dornfeld został na dworcu, jako że bywał tam wielokrotnie, ja w sumie też, ale miałem chęć wykazać się jako przewodnik. ;)))
Zdjęć natrzaskałem tu już wiele nie raz, więc teraz postanowiłem wesprzeć regionalny browar (jak widać wsparłem go dosłownie).
„Grecy” na rynku w Pasewalku.
Stacja transformatorowa wymalowana w ciekawe graffiti.
Po szybkiej rundce wróciliśmy na dworzec i zapakowaliśmy się w pociąg zmierzający do Stralsundu.
Jadą one szybko i bezszelestnie, przedziały rowerowe są obszerne i posiadają pasy do przypięcia rowerów (takie, jak w samochodach), a na korytarzach żaden bury palacz nie śmie zanieczyszczać innym powietrza, tak jak to ma nadal miejsce w PKP mimo ustawowego zakazu.
W pociągu dumaliśmy, co dalej robić po przyjeździe na Rugię. Ponieważ część północna jest zdecydowanie najpiękniejsza, wszyscy przesiedliśmy się na kolejny pociąg na północ Rugii, do Sassnitz. Dornfeld postanowił stamtąd jednak pojechać na południe, a cała reszta na północ, więc umówiliśmy się na 18:23 na dworcu w Stralsundzie. Podoba mi się coś takiego, kiedy każdy jedzie tam gdzie chce, bez narzucania woli grupy czy woli jednostki, w końcu i tak spotkamy się u celu.
Kiedy wysiedliśmy z pociągu w Sassnitz o godzinie 10:40, przywitał nas chłód (3 st. C), piękne słońce i niesamowity błękit nieba. Jak dla mnie – pogoda jak marzenie.
Skierowaliśmy się na chwilę w okolice portu, gdzie znajduje się ciekawy budynek ratusza oraz podwieszana kładka prowadząca na nabrzeże.
Ruszyliśmy…no i się zaczęło! Podjazd z Sassnitz do Koenigsstuhl ma blisko 7 km i jest wyjątkowo upierdliwy, zwłaszcza dla kogoś, kto spędził parę godzin w ciepłym pociągu i wyszedł na chłód. Momentami miałem wrażenie, że wsiadłem na rower po raz pierwszy od roku, na szczęście potem wszystko to minęło.
Dojechaliśmy do zejścia na klify w Parku Narodowym Jasmund, gdzie zostałem z rowerami, ponieważ klif ten już widziałem. Inna sprawa, że nie uśmiechało mi się schodzenie 480 stopni na brzeg, a potem wspinanie się - zostawiłem to tym, którzy tego cudu jeszcze nie widzieli.
Tymczasem ja postanowiłem posilić się lokalnym przysmakiem, czyli rybną bułeczką Fischbrötchen. Jakże byłem rozczarowany, kiedy w budce, w której zawsze je kupowałem pani powiedziała, że sprzedaje głównie gofry. ;(((
Podobnie rozczarowani byli inni klienci, bo jedzonko to jest naprawdę pyszne. Jeszcze bardziej rozczarowało mnie to, że termos z gorącą herbatą został … w kuchni u mnie w domu. W gorączce przygotowań zapomniałem go zapakować i „opijałem” potem Athenę i Odysseusa, za co serdecznie im dziękuję.
Na szczęście oni zawsze wożą ze sobą ze dwie cysterny. ;)
W sytuacji „porzucenia mnie” na straży rowerów pozostało mi jedynie zamówienie kawy w tejże budce. Pani sprzedawczyni współczuła Misiaczowi, że został tak pozostawiony, ale wyjaśniłem, że reszta grupy nie uwzięła się na mnie i są niewinni. ;)
Powiem, że nawet szybko się uwinęli, bo po 20 minutach ruszyliśmy w stronę Hagen…gdzie miałem nadzieję na Fischbrötchen, ale ostatnia budka na tej trasie była zamknięta. ;(
Pozostawała złudna nadzieja, że zdążymy jeszcze zwiedzić Stralsund i przy tej okazji zakupić bułę z kutra w tamtejszym porcie, ale czas już złudzeń nie pozostawiał.
Na szczęście w nagrodę dostaliśmy piękny wiatr w plecy i długi zjazd prawie aż do Ruschwitz i Glowe, gdzie udało mi się bez żadnego trudu uzyskać 56 km/h.
W międzyczasie zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, skąd widać było morze i Kap Arkona.
Za Glowe wjechaliśmy na wąski przesmyk w lesie Schabe, gdzie na chwilę skierowaliśmy się na plażę, żeby zrobić fotki.
Ścieżka wiodąca przesmykiem jest asfaltowa i bardzo malownicza.
To nasza grupka na niej.
Po minięciu Juliusruh skręciliśmy w prawo, by po chwili zatrzymać się na moment na campingu w Drewoldke, na którym nocowaliśmy z Danielem w czasie wyprawy na Rugię z sakwami w ubiegłym roku.
Tym razem nie odbiliśmy z campingu do Altenkirchen, by jechać główną drogą w stronę Kap Arkona, ale kierowaliśmy się na Vitt wzdłuż wybrzeża, co okazało się strzałem w dziesiątkę! Szkoda, że nie znałem tej trasy w tamtym roku, zawsze to jednak nowe doświadczenie. Trasa, choć wiedzie płytami (równiutkimi) jest niesamowicie malownicza, a ponadto natknęliśmy się na niej na starosłowiańską budowlę megalityczną – kurhan.
Stamtąd skierowaliśmy się do osady Vitt, która wygląda prawie tak, jakby nie zmieniła się od wieków.
Na zdjęciu – droga do Vitt, w oddali latarnia morska na Kap Arkona.
Jedynym niepożądanym elementem był najazd jakichś naukowców czy urzędasów, którzy kręcili się tam z jakimiś papierami.
Normalnie jest to kameralna wioseczka rybacka u stóp klifu.
Zachciało mi się jeszcze zrobić zdjęcie pocztówkowe.
Z Vitt ostrym terenowym podjazdem wspięliśmy się do miejscowej kaplicy. Krótka fotka i jechaliśmy dalej ścieżką wzdłuż urwiska, zbliżając się coraz bardziej do Przylądka Arkona, aby sfotografować za moment dziwne zjawisko.
Zjawiskiem tym jest kobieta z ptakiem. ;)))
Zjawisko pojawia się okresowo. To już ptak bez kobiety. ;)
No to dojechaliśmy do celu, czyli do dawnego centrum pogaństwa słowiańskiego i miejsca mocy Arkona.
Mrugnęliśmy porozumiewawczo okiem i aparatem do zasępionego Światowida, doładowaliśmy solidnie baterie w miejscu mocy.
Kronikarz, Sakso Gramatyk tak opisywał świątynię i sam posąg Świętowita:
"W środku miasta [Arkony] znajdował się plac, na którym stała świątynia drewniana o misternej budowie, wzbudzająca cześć nie tylko wspaniałością nabożeństw, lecz boskością posągu w niej umieszczonego. Zewnętrzny jej obwód dokładną płaskorzeźbą się odznaczał, przedstawiając prostą i niewydoskonaloną sztuką malarską postacie najrozmaitszych rzeczy. Jedno tylko było wejście. Samą świątynię podwójny rząd ogrodzenia otaczał, z których zewnętrzne, ze ścian złożone, dach czerwony pokrywał, wewnętrzne czterema słupami podparte zamiast ścian świeciło czerwonymi zawieszonymi zasłonami z zewnętrznymi ścianami było połączone tylko kilku poprzecznymi tramami. W świątyni stał posąg ogromny, wielkością przewyższający postać ciała ludzkiego, czterema głowami i tyluż karkami wzbudzający zdziwienie, z których dwie w stronę piersi a dwie w stronę pleców zdawały się patrzeć. Zresztą wzrok umieszczonych z przodu czy z tyłu [głów], jedna w prawo, druga w lewo zdawały się zwracać. Brody były podgolone, włosy postrzyżone tak, że widoczny był zamiar artysty, aby przedstawić sposób, w jaki Rugianie pielęgnowali swe głowy. W prawej trzymał róg z rozmaitego kruszcu zrobiony, który kapłan znający się na ofiarach co rok napełniał miodem, aby ze samego stanu napoju mógł wywnioskować o obfitości roku przyszłego. Lewa ręka na boku wsparta tworzyła łuk. Szata dochodząca aż do goleni kończyła się w tym miejscu, w którym, dzięki zastosowaniu rozmaitości drzewa, były połączone z kolanami tak niewidocznie, że miejsce ich spojenia tylko przy bacznej uwadze można było dostrzec. Opodal widziało się uzdę i siodło bóstwa i kilka innych odznak boskości. A podziw dla nich zwiększał się z uwagi na miecz znacznej wielkości, którego pochwa i rękojeść rzucały się w oczy zewnętrznym wyglądem srebra i znakomitej ozdoby rzeźbiarskiej."
Światowid na Rugii. Kap Arkona.© Misiacz
Cyknęliśmy fotkę latarni i klifu, by za moment ruszyć w stronę Puttgarten i Altenkirchen. Chyba spodobaliśmy się Światowidowi, bo w zasadzie nadal mieliśmy wiatr w plecy, rzekłbym, że bóstwo sprzyjało nam przez całą trasę.
Wróciliśmy na ścieżkę na przesmyku pomiędzy Tromper Wiek a Grosser Jasmunder Boden, aby w Glowe skręcić w nienzaną nam jeszcze drogę rowerową wiodącą pomiędzy rozlewiskami w stronę Zamku Spyker. Ścieżka jak zwykle była malownicza i pomimo ubywającego czasu zatrzymaliśmy się na fotkę.
Przy Schloss Spyker zatrzymaliśmy się naprawdę na krótko, bo zbliżał się czas odjazdu pociągu do Stralsundu, a nie mieliśmy pewności, czy wsiadać w Sassnitz, czy w Lietzow czy może w Bergen („stolica” Rugii).
Teren za Sagard zrobił się dość pofałdowany, a do odjazdu pociągu o 17:20 mieliśmy już około pół godziny, więc po ostrym zjeździe do Lietzow postanowiliśmy tamże zapakować się do pociągu.
Zamek (?) w Lietzow.
Mając chwilę czasu podjechaliśmy na moment na fotkę na groblę pomiędzy rozlewiskami Grosser i Kleiner Jasmunder Boden.
Udaliśmy się jeszcze na posiłek do fajnej budki przy plaży, gdzie swego czasu pitrasiliśmy z Danielem obiadek na kuchenkach gazowych.
Potem wsiedliśmy w pociąg, przypięliśmy rowery i ruszyliśmy do Stralsundu.
Niestety, na zwiedzanie tego przepięknego miasta nie mieliśmy już czasu („Kraków jest przereklamowany” – jak stwierdził Dornfeld, któremu udało się co nieco zwiedzić w oczekiwaniu na nas). Jestem pewien, że nie była to ostatnia wyprawa w te okolice.
Mnie jednak nadal prześladowała rybna bułeczka Fischbrötchen – no jakże to tak, być tam i nie wciągnąć lokalnego przysmaku. Ruszyłem na penetrację dworca i MAM!!! Ostatnia Fischbrötchen w sklepie czekała na mnie! Pycha! Wyjazd się udał! ;))))))))))))))))))
Pociąg ruszył ze Stralsundu o 18:23, a o 20:03 w Pasewalku przesiedliśmy się na pociąg jadący do Szczecina.
Chyba dość dziwacznie wyglądaliśmy krążąc i prowadzając rowery wokół dworca, bo aż z ciekawości podeszli do nas policjanci i z tego co zrozumiałem, zapytali uprzejmie czy mamy chęć zwiedzać Pasewalk po nocy. ;)))
Pociąg szybciutko sunął do Szczecina, co mogłem stwierdzić stojąc przy otwartej kabinie maszynisty (100 km/h). Po jakimś czasie pociągiem zaczęło nagle rzucać w górę, w dół, w lewo, w prawo, rozległy się jakieś jęki i zgrzyty, a maszynista wyhamował do 40 km/h.
Nie, nie, nic się nie stało, żadna awaria, po prostu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na polskie tory.
Nie mogę tu powiedzieć, że przekroczyliśmy ją niepostrzeżenie. ;)))
Jak widać znamy się nie tylko na budowie krzywych autostrad, ale przenosimy naszą wiedzę również na tory kolejowe.
Kiedy dojechaliśmy na stację Szczecin-Gumieńce, postanowiliśmy wysiąść tam z Atheną i Odysseusem, a Dornfeld i Monter61 pojechali aż do Dworca Głównego.
Wspaniała wycieczka, pełna magii, słońca i pozytywnych wrażeń…no i upolowałem bułeczkę Fischbrötchen!!! ;)))
A to mapka odcinka pokonanego na Rugii:
Wszystkie zdjęcia znajdują się TUTAJ.
Jeśli kogoś interesuje język rański, to może się również w nim pomodlić:)
Nås woyc, koy jisĕ wă nibĕ, doy sä sjäntĕ tüjĕ jimä, doy praidĕ tüjĕ tjönästwă, doy bundĕ tüjă wölă, kok wă tĕm nibĕ, tok nă zimjĕ. Ĕ toy bĕ dål nås wösĕdännoy kläb danăs, ĕ wutdål näsĕ grächĕ kok moy wutdäjĕmĕ wonĕ delă näsaiçh gräsnikum, ĕ niveed nås nă ton farsukonk, abă paust nås wut wösau chudau. Ĕ tüjĕ jis tă tjönästwă, ĕ tă silă ĕ tă cäst delă wösăghdă. Amĕn.
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź
królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze
winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na
pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Bo Twoje jest królestwo, i potęga, i chwała, na wieki wieków. Amen.”
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
95.65 km (5.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:21.41 km/h,
prędkość maks: 56.00 km/hTemperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2163 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 4.
Środa, 9 czerwca 2010 | dodano: 09.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Ledwie wyprawa się zaczęła ...a już zrobił się ostatni dzień. Czas pedałować do Polski :(((
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z CZWARTEGO DNIA WYPRAWY:
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, bo oprócz dojechania do Świnoujścia na rowerach i samochodem do Szczecina, Daniel musiał jeszcze tego dnia dotrzeć do Nowej Soli.
Wyjechaliśmy dokładnie o 8:53, co pewnie nie jest rekordem wczesnych wyjazdów, ale było naszym rekordem :)))
Pamiętając pierwszy dzień na “Hansa Route” od razu ustawiłem sobie przednie zawieszenie na „miękko”. Tym razem czekało nas około 16 km po bruku w kierunku Greifswaldu.
„Hansa Route”
Powiem, że z tym ustawieniem teleskopów całkiem nieźle się jechało, choć może niezbyt szybko.
Po niecałej godzinie byliśmy w Greifswaldzie.
Z Greifswaldu postanowiliśmy wrócić nieco inną trasą, przez Katzow, więc zaraz (no, powiedzmy) za miastem skręciliśmy na wschód.
Katzow okazało się być sympatyczną pomorską wioseczką.
.
Najciekawsze jednak czekało nas za Katzow – otóż natknęliśmy się na park rzeźby Katzow, wyjątkowo abstrakcyjne dzieła, nawet nie podjąłem próby ich zrozumienia. Wyglądają jak wykonane z pozostałości maszyn po dawnym PGR :)))
To jest rzekomo Don Kichot :)))
Początkowo Daniel chciał wracać tą samą, północną częścią wyspy Uznam, żeby być szybciej na miejscu, ale zasugerowałem powrót częścią południową z trzech powodów: inna i ciekawa trasa, prawie same płaskie odcinki (pomijając podjazd w Korswandt), co pomimo nieco większej odległości niespecjalnie zmieniło czas przejazdu, no i oprócz Rugii będzie można powiedzieć, że objechaliśmy też i wyspę Uznam. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do Lassan, gdzie nocowaliśmy na campingu w czasie ubiegłorocznej wyprawy.
Z Lassan przez Murchin dojechaliśmy do uroczego miasteczka Usedom (czyli Uznam). Do miasta dojeżdża się ścieżką wśród bagien i przez zwodzony most.
Usedom.
Za Usedom biegnie wspaniała asfaltowa ścieżka przez przepiękne lasy.
To przy niej na ławce zagotowaliśmy sobie kolejny obiadek, tym razem z zapasów zakupionych w Bergen na Rugii.
Dalej ruszyliśmy bardzo ładną trasą, by dotrzeć do Dargen, a stamtąd do Korswandt. Droga z Korswandt do Ahlbeck wiedzie szutrami przez las, a do tego jest tam wykańczający podjazd 16%, co z sakwami daje niezłe wrażenia...aż mi zdjęcie niewyraźne wyszło :)
Potem za to była nagroda – ostry zjazd do Ahlbeck, gdzie zamknęliśmy ostatnią pętelkę naszej wyprawy i wjechaliśmy do Świnoujścia, gdzie zapakowaliśmy się na prom.
Tam czekał na nas samochód, o dziwo na kołach, a nie na cegłach i nie miał wybitych szyb, co za szczęście! Nawet odpalił :)))
No i cóż...w tym miejscu nasza rowerowa przygoda po Uznam i Rugii zakończyła się.
Teraz pozostało dojechać do Szczecina (ja) i do Nowej Soli (Daniel)...
Temperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2296 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z CZWARTEGO DNIA WYPRAWY:
Wstaliśmy wcześniej niż zwykle, bo oprócz dojechania do Świnoujścia na rowerach i samochodem do Szczecina, Daniel musiał jeszcze tego dnia dotrzeć do Nowej Soli.
Wyjechaliśmy dokładnie o 8:53, co pewnie nie jest rekordem wczesnych wyjazdów, ale było naszym rekordem :)))
Pamiętając pierwszy dzień na “Hansa Route” od razu ustawiłem sobie przednie zawieszenie na „miękko”. Tym razem czekało nas około 16 km po bruku w kierunku Greifswaldu.
„Hansa Route”
Powiem, że z tym ustawieniem teleskopów całkiem nieźle się jechało, choć może niezbyt szybko.
Po niecałej godzinie byliśmy w Greifswaldzie.
Z Greifswaldu postanowiliśmy wrócić nieco inną trasą, przez Katzow, więc zaraz (no, powiedzmy) za miastem skręciliśmy na wschód.
Katzow okazało się być sympatyczną pomorską wioseczką.
.
Najciekawsze jednak czekało nas za Katzow – otóż natknęliśmy się na park rzeźby Katzow, wyjątkowo abstrakcyjne dzieła, nawet nie podjąłem próby ich zrozumienia. Wyglądają jak wykonane z pozostałości maszyn po dawnym PGR :)))
To jest rzekomo Don Kichot :)))
Początkowo Daniel chciał wracać tą samą, północną częścią wyspy Uznam, żeby być szybciej na miejscu, ale zasugerowałem powrót częścią południową z trzech powodów: inna i ciekawa trasa, prawie same płaskie odcinki (pomijając podjazd w Korswandt), co pomimo nieco większej odległości niespecjalnie zmieniło czas przejazdu, no i oprócz Rugii będzie można powiedzieć, że objechaliśmy też i wyspę Uznam. Tak też zrobiliśmy.
Skierowaliśmy się do Lassan, gdzie nocowaliśmy na campingu w czasie ubiegłorocznej wyprawy.
Z Lassan przez Murchin dojechaliśmy do uroczego miasteczka Usedom (czyli Uznam). Do miasta dojeżdża się ścieżką wśród bagien i przez zwodzony most.
Usedom.
Za Usedom biegnie wspaniała asfaltowa ścieżka przez przepiękne lasy.
To przy niej na ławce zagotowaliśmy sobie kolejny obiadek, tym razem z zapasów zakupionych w Bergen na Rugii.
Dalej ruszyliśmy bardzo ładną trasą, by dotrzeć do Dargen, a stamtąd do Korswandt. Droga z Korswandt do Ahlbeck wiedzie szutrami przez las, a do tego jest tam wykańczający podjazd 16%, co z sakwami daje niezłe wrażenia...aż mi zdjęcie niewyraźne wyszło :)
Potem za to była nagroda – ostry zjazd do Ahlbeck, gdzie zamknęliśmy ostatnią pętelkę naszej wyprawy i wjechaliśmy do Świnoujścia, gdzie zapakowaliśmy się na prom.
Tam czekał na nas samochód, o dziwo na kołach, a nie na cegłach i nie miał wybitych szyb, co za szczęście! Nawet odpalił :)))
No i cóż...w tym miejscu nasza rowerowa przygoda po Uznam i Rugii zakończyła się.
Teraz pozostało dojechać do Szczecina (ja) i do Nowej Soli (Daniel)...
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
115.13 km (15.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:18.42 km/h,
prędkość maks: 41.00 km/hTemperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2296 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 3.
Sobota, 5 czerwca 2010 | dodano: 08.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Noc na campingu była potwornie zimna, trząsłem się mimo tego, że spałem w skarpetkach, dresie, koszulce, koszuli z długim rękawem i w ciepłej bluzie rowerowej, czapce i rękawiczkach...pomijam, że w całym tym ekwipunku wlazłem jeszcze do śpiwora.
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z TRZECIEGO DNIA WYPRAWY:
Kiedy kładliśmy się spać, temperatura wynosiła około 12 stopni, ile było nad ranem – mogę się tylko domyślać, że od 2 do 5 stopni.
Uroki wyjazdu :)))
Z samego rana ponownie pojawiło się słońce. Wygrzebaliśmy się z namiotów i po porannej toalecie i śniadanku zaczęliśmy się pakować. Potem podjechaliśmy do recepcji, żeby zapłacić za nocleg, bo jak wspominałem, w momencie naszego przyjazdu była ona zamknięta.
Niemka wyglądała na zdziwioną, że chcemy zapłacić za ubiegłą noc (bo teoretycznie mogliśmy spokojnie niezauważeni odjechać tak jak wjechaliśmy) – może pierwszy raz natknęła się na uczciwego Polaka? No nie wiem...Ciekaw jestem, za co dostaliśmy rabat, bo dostaliśmy.
Z campingu skierowaliśmy się na wschód przez mierzeję Schabe za Juliusruh – nawet nieco podobna do Helu. Wzdłuż drogi biegnie ukryta w lesie asfaltowa ścieżka rowerowa, niestety z wybrzuszeniami od korzeni rozrywających nawierzchnię.
Po drodze postanowiliśmy zajrzeć na chwilę na plażę.
Okazało się jednak, że chyba to plaża dla nudystów, bo paradowała po niej dwójka nagich staruszków dość pokaźnych rozmiarów, więc nie zostaliśmy tam długo :)
Z mierzei skręciliśmy na Nipmerow, gdzie ostro się nakręciliśmy, bo podjazdy były ostre – zbliżaliśmy się do klifu. Chcieliśmy dostać się na ścieżkę prowadzącą przez Park Narodowy Jasmund do najsłynniejszego klifu na Rugii – Koenigsstuhl.
Ścieżka rowerowa była absolutnie dzika, na początku miała nawet formę drogi polnej.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że aby zobaczyć klif trzeba zostawić rower przed kasą i zapłacić 6 EUR za wstęp. Bilet można przeboleć, ale nie chcieliśmy zostawiać załadowanych rowerów bez opieki, więc ruszyliśmy dalej, do Sassnitz. Trasa wiodła ostrymi podjazdami i zjazdami przez gęste bukowe lasy. Kiedy dojechaliśmy do Sassnitz, skierowaliśmy się do portu, całego w słońcu, ze szmaragdową wodą, co nasunęło nam skojarzenia z południem Europy.
Z Sassnitz pojechaliśmy na Sagard, początkowo szosą, a potem znakomitą i gładką asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Kiedy dotarliśmy do przesmyku-mierzei pomiędzy Grosser a Kleiner Jasmunder Boden, nadszedł czas na obiad.
Jako, że zakupy dopiero były w planach, musieliśmy zadowolić się zupką chińską i kanapkami. Zakupy zaplanowaliśmy w Bergen i to większe, ponieważ była sobota, a zasadniczo sklepy w Niemczech są w niedziele pozamykane.
Bergen, stolica Rugii w ogóle nie wygląda na stolicę, a na senne i niezbyt ciekawe miasteczko, choć udało nam się tam zrobić kilka ciekawych zdjęć. Potem zabraliśmy się za szukanie sklepu, a że mojemu niemieckiemu dość daleko do mojego angielskiego (którym mało kto tam mówi), więc trochę czasu na to zeszło. W końcu jednak znaleźliśmy Netto i dokonaliśmy zakupów na sobotę i na niedzielę. Trochę się obawiałem potem o swój pęknięty bagażnik, bo mój rower uzyskał chyba masę średniego czołgu :) Na szczęście wytrzymał!
Z Bergen skierowaliśmy się najkrótszą trasą do Glewitz, by dotrzeć do przeprawy promowej do Stahlbrode i zanocować tam na campingu, na którym spaliśmy pierwszego dnia wyprawy.
Rugia zostaje w oddali ...
Koniec gorącego dnia...:)))
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1917 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z TRZECIEGO DNIA WYPRAWY:
Kiedy kładliśmy się spać, temperatura wynosiła około 12 stopni, ile było nad ranem – mogę się tylko domyślać, że od 2 do 5 stopni.
Uroki wyjazdu :)))
Z samego rana ponownie pojawiło się słońce. Wygrzebaliśmy się z namiotów i po porannej toalecie i śniadanku zaczęliśmy się pakować. Potem podjechaliśmy do recepcji, żeby zapłacić za nocleg, bo jak wspominałem, w momencie naszego przyjazdu była ona zamknięta.
Niemka wyglądała na zdziwioną, że chcemy zapłacić za ubiegłą noc (bo teoretycznie mogliśmy spokojnie niezauważeni odjechać tak jak wjechaliśmy) – może pierwszy raz natknęła się na uczciwego Polaka? No nie wiem...Ciekaw jestem, za co dostaliśmy rabat, bo dostaliśmy.
Z campingu skierowaliśmy się na wschód przez mierzeję Schabe za Juliusruh – nawet nieco podobna do Helu. Wzdłuż drogi biegnie ukryta w lesie asfaltowa ścieżka rowerowa, niestety z wybrzuszeniami od korzeni rozrywających nawierzchnię.
Po drodze postanowiliśmy zajrzeć na chwilę na plażę.
Okazało się jednak, że chyba to plaża dla nudystów, bo paradowała po niej dwójka nagich staruszków dość pokaźnych rozmiarów, więc nie zostaliśmy tam długo :)
Z mierzei skręciliśmy na Nipmerow, gdzie ostro się nakręciliśmy, bo podjazdy były ostre – zbliżaliśmy się do klifu. Chcieliśmy dostać się na ścieżkę prowadzącą przez Park Narodowy Jasmund do najsłynniejszego klifu na Rugii – Koenigsstuhl.
Ścieżka rowerowa była absolutnie dzika, na początku miała nawet formę drogi polnej.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, okazało się, że aby zobaczyć klif trzeba zostawić rower przed kasą i zapłacić 6 EUR za wstęp. Bilet można przeboleć, ale nie chcieliśmy zostawiać załadowanych rowerów bez opieki, więc ruszyliśmy dalej, do Sassnitz. Trasa wiodła ostrymi podjazdami i zjazdami przez gęste bukowe lasy. Kiedy dojechaliśmy do Sassnitz, skierowaliśmy się do portu, całego w słońcu, ze szmaragdową wodą, co nasunęło nam skojarzenia z południem Europy.
Z Sassnitz pojechaliśmy na Sagard, początkowo szosą, a potem znakomitą i gładką asfaltową ścieżką wzdłuż drogi. Kiedy dotarliśmy do przesmyku-mierzei pomiędzy Grosser a Kleiner Jasmunder Boden, nadszedł czas na obiad.
Jako, że zakupy dopiero były w planach, musieliśmy zadowolić się zupką chińską i kanapkami. Zakupy zaplanowaliśmy w Bergen i to większe, ponieważ była sobota, a zasadniczo sklepy w Niemczech są w niedziele pozamykane.
Bergen, stolica Rugii w ogóle nie wygląda na stolicę, a na senne i niezbyt ciekawe miasteczko, choć udało nam się tam zrobić kilka ciekawych zdjęć. Potem zabraliśmy się za szukanie sklepu, a że mojemu niemieckiemu dość daleko do mojego angielskiego (którym mało kto tam mówi), więc trochę czasu na to zeszło. W końcu jednak znaleźliśmy Netto i dokonaliśmy zakupów na sobotę i na niedzielę. Trochę się obawiałem potem o swój pęknięty bagażnik, bo mój rower uzyskał chyba masę średniego czołgu :) Na szczęście wytrzymał!
Z Bergen skierowaliśmy się najkrótszą trasą do Glewitz, by dotrzeć do przeprawy promowej do Stahlbrode i zanocować tam na campingu, na którym spaliśmy pierwszego dnia wyprawy.
Rugia zostaje w oddali ...
Koniec gorącego dnia...:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
90.12 km (20.00 km teren), czas: 05:06 h, avg:17.67 km/h,
prędkość maks: 52.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1917 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 2.
Piątek, 4 czerwca 2010 | dodano: 08.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Następny dzień na wyprawie. Wstaliśmy dość późno, bo jednak trochę nam ta brukowana droga dała w kość a i sakwy dość ciężkie wieźliśmy (zapas wody i innych napojów na wieczór:)).
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z DRUGIEGO DNIA WYPRAWY:
Naszym celem tego dnia był najpierw Stralsund, a potem …chcieliśmy wreszcie wjechać na wyspę!
Do Stralsundu czekało nas 16 km jazdy brukowaną „Hansa Route”. Pogoda jak zwykle dopisywała. Po 10 km zacząłem od telepania odczuwać ból dłoni i wtedy…przypomniało mi się, że przecież mam regulowaną twardość zawieszenia w przednim widelcu. Przestawiłem ją na miękkie resorowanie i różnica astronomiczna.
Najciekawsze, że po jakichś dwóch kilometrach bruk się skończył i zaczął asfalt :). No, ale wiedziałem już co należy zrobić w drodze powrotnej.
Przy wjeździe do Stralsundu Danielowi zachciało się czegoś „na ciepło”, więc zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie wrąbał dziwacznego hot-doga i popił wcale nie dziwaczną kawą.
Potem skierowaliśmy się na starówkę Stralsundu, położoną za murami obronnymi.
Jest ona przepiękna już teraz, a będzie jeszcze ładniejsza, bo wiele budynków jest poddawanych renowacji. Pokręciliśmy się tu i tam wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy kościół…wstyd, ale nie wiem nawet jaki…zresztą, czy to ma znaczenie? Ładny był i starczy :)
Potem skierowaliśmy się do uroczego portu, by wzdłuż nabrzeża dojechać do przeprawy mostowej na Rugię.
Obecnie samochody przejeżdżają widocznym na zdjęciu mostem wiszącym, rowerzystom pozostaje stara przeprawa poniżej po moście zwodzonym, obecnie zamkniętym dla samochodów z powodu remontu.
Za mostem skręciliśmy w prawo pod wiaduktem kierując się na Putbus. Okazuje się, że ścieżki rowerowe to fajna rzecz, ale nie kiedy drogą jest do Putbus 24 km, a ścieżką pętlącą się zawijasami po wyspie – aż 42 km!!!
W ten sposób nijak nie dalibyśmy rady dojechać na przylądek Arkona. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że ścieżką podjedziemy tylko do Gustow (biegła równolegle do drogi), a potem załadujemy rowery na krążące po wyspie „rowerowe autokary” (autokar z przyczepą ze stojakami do mocowania rowerów).
Po drodze dopadł nas jednak głód i korzystając z przydrożnej wiaty przyrządziliśmy sobie w niej gorący posiłek.
W Gustow okazało się, że albo rozkład jazdy jest nieczytelny albo my niepoczytalni :) W każdym razie niewiele z niego zrozumieliśmy. Potem podjechał jakiś autobus, ale ten akurat rowerów nie zabierał. No cóż, zmieniliśmy decyzję – jedziemy rowerami na Kap Arkona!
W Poseritz skręciliśmy na północ by dojechać do Samtens. Tam zdecydowaliśmy się zrobić zakupy typu woda i słodycze.
Z Samtens przez Gingst i Trent dojechaliśmy do przeprawy promowej Wittower Fahre.
Prom kosztuje 2,40 EUR w pakiecie za rower i rowerzystę.
Przepłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia i już trzeba było wysiadać.
Stamtąd dojechaliśmy do Wiek, gdzie uzupełniliśmy zapasy m.in. o wodę, pieczywo i wywar z chmielu na wieczór.
Potem dotarliśmy do Altenkirchen (tam zauważyłem drogowskaz na jakiś camping) i pojechaliśmy prosto do Putgarten, gdzie kończy się droga dla pojazdów mechanicznych (nie dotyczy mieszkańców i gości pensjonatów…i niektórych Polaków, którzy samochodem podjeżdżali aż pod sam Kap Arkona).
Wśród malowniczych pomorskich domków krytych strzechą i pól dojechaliśmy na Kap Arkona, który z daleka można rozpoznać po latarni morskiej.
Miejsce mocy. Tu stała kiedyś słowiańska świątynia Światowida.
Kap Arkona to miejsce magiczne, to miejsce pogańskiej mocy, gdzie za dawnych czasów, gdy tereny te zamieszkiwali Słowianie stała Świątynia Arkony, gdzie wśród wielu bóstw cześć oddawano m.in. Światowidowi. Usytuowana była na wysokim klifie, który można podziwiać do dziś. Więcej na temat Arkony można przeczytać TUTAJ
Klify Arkony (zdjęcie z kolekcji Daniela):
Z Arkony skierowaliśmy się malowniczą ścieżką nad urwiskiem na zachód, ponieważ Daniel wyczytał, że gdzieś tam znajduje się proste pole namiotowe, za to w malowniczym miejscu na klifie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Niestety – camping okazał się trawiastym parkingiem, gdzie Niemcy jak wół napisali (włączając w to symbole obrazkowe), że biwakowanie jest absolutnie VERBOTEN! (zabronione). Szkoda, bo miejsce niesamowite.
Cóż było robić – przypomniał mi się drogowskaz na camping za Altenkirchen. W tych okolicach miałem chęć na nocleg na campingu w Drewoldke opisywanym w relacjach innych sakwiarzy jako bardzo ładny, wygodny i przyjazny. No cóż, nie wszystko można mieć naraz...
Przed Altenkirchen skręciliśmy w lewo kierując się drogowskazem.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że dojechaliśmy w końcu na ...camping w Drewoldke!!! Super!
Recepcja niestety była już zamknięta, więc ominęliśmy szlaban i rozbiliśmy się wśród pięknych drzew iglastych, przy samej wydmie, z widokiem na morze. Cudo!!!
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Wieczorem Daniel stworzył takie zdjęcie :))):
Camping okazał się nie tylko malowniczy i przyjazny, ale też bardzo wygodny – czyste i schludne nowoczesne toalety, prysznice (płatne jak to w Niemczech), pomieszczenie kuchenne, pralnia, pomieszczenie do przewijania dzieci (jak ktoś zabiera w sakwy na trasę :))). Cena – raptem 5,85 EUR za dobę za osobę, namiot i rower. Polecam, jak ktoś lubi te klimaty!
Dzień okazał się niesamowity i obfitujący we wrażenia...Przed nami kolacja, piwko a jutro trzeci dzień wyprawy!
:)))
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2276 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z DRUGIEGO DNIA WYPRAWY:
Naszym celem tego dnia był najpierw Stralsund, a potem …chcieliśmy wreszcie wjechać na wyspę!
Do Stralsundu czekało nas 16 km jazdy brukowaną „Hansa Route”. Pogoda jak zwykle dopisywała. Po 10 km zacząłem od telepania odczuwać ból dłoni i wtedy…przypomniało mi się, że przecież mam regulowaną twardość zawieszenia w przednim widelcu. Przestawiłem ją na miękkie resorowanie i różnica astronomiczna.
Najciekawsze, że po jakichś dwóch kilometrach bruk się skończył i zaczął asfalt :). No, ale wiedziałem już co należy zrobić w drodze powrotnej.
Przy wjeździe do Stralsundu Danielowi zachciało się czegoś „na ciepło”, więc zajechaliśmy na stację benzynową, gdzie wrąbał dziwacznego hot-doga i popił wcale nie dziwaczną kawą.
Potem skierowaliśmy się na starówkę Stralsundu, położoną za murami obronnymi.
Jest ona przepiękna już teraz, a będzie jeszcze ładniejsza, bo wiele budynków jest poddawanych renowacji. Pokręciliśmy się tu i tam wąskimi uliczkami, zwiedziliśmy kościół…wstyd, ale nie wiem nawet jaki…zresztą, czy to ma znaczenie? Ładny był i starczy :)
Potem skierowaliśmy się do uroczego portu, by wzdłuż nabrzeża dojechać do przeprawy mostowej na Rugię.
Obecnie samochody przejeżdżają widocznym na zdjęciu mostem wiszącym, rowerzystom pozostaje stara przeprawa poniżej po moście zwodzonym, obecnie zamkniętym dla samochodów z powodu remontu.
Za mostem skręciliśmy w prawo pod wiaduktem kierując się na Putbus. Okazuje się, że ścieżki rowerowe to fajna rzecz, ale nie kiedy drogą jest do Putbus 24 km, a ścieżką pętlącą się zawijasami po wyspie – aż 42 km!!!
W ten sposób nijak nie dalibyśmy rady dojechać na przylądek Arkona. W związku z tym wpadliśmy na pomysł, że ścieżką podjedziemy tylko do Gustow (biegła równolegle do drogi), a potem załadujemy rowery na krążące po wyspie „rowerowe autokary” (autokar z przyczepą ze stojakami do mocowania rowerów).
Po drodze dopadł nas jednak głód i korzystając z przydrożnej wiaty przyrządziliśmy sobie w niej gorący posiłek.
W Gustow okazało się, że albo rozkład jazdy jest nieczytelny albo my niepoczytalni :) W każdym razie niewiele z niego zrozumieliśmy. Potem podjechał jakiś autobus, ale ten akurat rowerów nie zabierał. No cóż, zmieniliśmy decyzję – jedziemy rowerami na Kap Arkona!
W Poseritz skręciliśmy na północ by dojechać do Samtens. Tam zdecydowaliśmy się zrobić zakupy typu woda i słodycze.
Z Samtens przez Gingst i Trent dojechaliśmy do przeprawy promowej Wittower Fahre.
Prom kosztuje 2,40 EUR w pakiecie za rower i rowerzystę.
Przepłynął tak szybko, że ledwo zdążyliśmy zrobić zdjęcia i już trzeba było wysiadać.
Stamtąd dojechaliśmy do Wiek, gdzie uzupełniliśmy zapasy m.in. o wodę, pieczywo i wywar z chmielu na wieczór.
Potem dotarliśmy do Altenkirchen (tam zauważyłem drogowskaz na jakiś camping) i pojechaliśmy prosto do Putgarten, gdzie kończy się droga dla pojazdów mechanicznych (nie dotyczy mieszkańców i gości pensjonatów…i niektórych Polaków, którzy samochodem podjeżdżali aż pod sam Kap Arkona).
Wśród malowniczych pomorskich domków krytych strzechą i pól dojechaliśmy na Kap Arkona, który z daleka można rozpoznać po latarni morskiej.
Miejsce mocy. Tu stała kiedyś słowiańska świątynia Światowida.
Kap Arkona to miejsce magiczne, to miejsce pogańskiej mocy, gdzie za dawnych czasów, gdy tereny te zamieszkiwali Słowianie stała Świątynia Arkony, gdzie wśród wielu bóstw cześć oddawano m.in. Światowidowi. Usytuowana była na wysokim klifie, który można podziwiać do dziś. Więcej na temat Arkony można przeczytać TUTAJ
Klify Arkony (zdjęcie z kolekcji Daniela):
Z Arkony skierowaliśmy się malowniczą ścieżką nad urwiskiem na zachód, ponieważ Daniel wyczytał, że gdzieś tam znajduje się proste pole namiotowe, za to w malowniczym miejscu na klifie.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Niestety – camping okazał się trawiastym parkingiem, gdzie Niemcy jak wół napisali (włączając w to symbole obrazkowe), że biwakowanie jest absolutnie VERBOTEN! (zabronione). Szkoda, bo miejsce niesamowite.
Cóż było robić – przypomniał mi się drogowskaz na camping za Altenkirchen. W tych okolicach miałem chęć na nocleg na campingu w Drewoldke opisywanym w relacjach innych sakwiarzy jako bardzo ładny, wygodny i przyjazny. No cóż, nie wszystko można mieć naraz...
Przed Altenkirchen skręciliśmy w lewo kierując się drogowskazem.
Jakież było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że dojechaliśmy w końcu na ...camping w Drewoldke!!! Super!
Recepcja niestety była już zamknięta, więc ominęliśmy szlaban i rozbiliśmy się wśród pięknych drzew iglastych, przy samej wydmie, z widokiem na morze. Cudo!!!
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Wieczorem Daniel stworzył takie zdjęcie :))):
Camping okazał się nie tylko malowniczy i przyjazny, ale też bardzo wygodny – czyste i schludne nowoczesne toalety, prysznice (płatne jak to w Niemczech), pomieszczenie kuchenne, pralnia, pomieszczenie do przewijania dzieci (jak ktoś zabiera w sakwy na trasę :))). Cena – raptem 5,85 EUR za dobę za osobę, namiot i rower. Polecam, jak ktoś lubi te klimaty!
Dzień okazał się niesamowity i obfitujący we wrażenia...Przed nami kolacja, piwko a jutro trzeci dzień wyprawy!
:)))
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
110.14 km (30.00 km teren), czas: 06:15 h, avg:17.62 km/h,
prędkość maks: 42.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2276 (kcal)
Wyprawa przez Uznam na Rugię: DZIEŃ 1.
Czwartek, 3 czerwca 2010 | dodano: 07.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Od dawna planowana wyprawa z Danielem na Rugię doszła wreszcie do skutku. Dawno już poważniej nie jeździłem z sakwami i czas był już najwyższy, by gdzieś ruszyć, choć czasowo byliśmy ograniczeni do 4 dni.
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z PIERWSZEGO DNIA WYPRAWY:
Przed wyprawą został „odtańczony Taniec Słońca”, żeby zapewnić pogodę na czas wyprawy – skutek jak zwykle był pozytywny, bo od czwartku do niedzieli mieliśmy piękne słońce (dziś, kiedy to piszę w domu w poniedziałek – leje deszcz). Powinienem chyba tańczyć ten taniec zarobkowo dla innych rowerzystów :))).
W środę wieczorem Daniel przyjechał do mnie samochodem z Nowej Soli. Następnego ranka wrzuciliśmy ‘na pakę’ samochodu nasze rowery, sakwy, namioty i cały potrzebny sprzęt i ruszyliśmy do Świnoujścia. Dojechaliśmy trochę późno, bo przed godziną 10:00. Tam nasze rowery zostały objuczone niczym wielbłądy sakwami. Przeżyłem chwilę niepewności, gdy zobaczyłem, że jedna z rurek tylnego bagażnika ma pęknięty spaw (musiał być naruszony wcześniej i puścił przy załadunku) i to w dolnej części, najbardziej obciążonej. Mocowanie składa się z trzech rurek, więc przy pomocy czterech opasek ‘strepsów’ umocowałem luźną rurkę do pozostałych dwóch i ...postanowiłem liczyć na szczęście (na co można liczyć na starcie w wolny dzień, w Boże Ciało ? :)).
Po objuczeniu naszych pojazdów pojechaliśmy na przeprawę promową w centrum Świnoujścia. Przepłynęliśmy rzekę i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Przejechaliśmy ścieżkami rowerowymi przez słynne cesarskie kurorty Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin.
To mój wielbłąd :)
W Bansin usłyszałem podejrzany trzask z okolic bagażnika. Pod wpływem naprężeń puścił jeden ze ‘strepsów’, ale nic poważniejszego się nie stało. Zastąpiłem go nowym.
Wbrew temu, co się uważa, niemieckie ścieżki rowerowe to nie tylko gładki jak stół asfalt, często są to ścieżki z kostki typu „Polbruk”, zaś ścieżka wiodąca północną częścią wyspy Uznam jest wykonana z ubitego szutru. Prowadzi ona malowniczymi wzgórzami morenowymi wśród przepięknych lasów, często tuż przy klifie, a nachylenia sięgają tam nawet 16%, co dość mocno odczuwa się przy rowerze załadowanym do tego stopnia, że nie można go podnieść.
No, ale do rzeczy. Przejechaliśmy Ueckeritz i Koserow, a w Trassenheide skęciliśmy na południowy-zachód na Wolgast (dawna nazwa słowiańska: Wołogoszcz).
W Niemczech przystanki i transformatory oddano w ręce artystów graffiti.
W Wolgast już byliśmy z Danielem w czasie ubiegłorocznej wyprawy na Uznam. Przed Wolgast ścieżka miała formę polnej drogi wiodącej przez kwitnące pola rzepaku. Trasy rowerowe naprawdę są tam urozmaicone.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Zjeżdżamy z wyspy Uznam na Wolgast przez most zwodzony.
Przez kilkanaście kilometrów spotykaliśmy potem niemieckiego sakwiarza – a to on nas mijał, a to my jego (na marginesie, sakwiarzy widzieliśmy na wyprawie sporo).
Postanowiliśmy nie jechać najkrótszą trasą łączącą Wolgast z Greifswaldem (dawna nazwa słowiańska: Gryfia), a skierować się na oznaczoną trasą rowerową wiodącą w pobliżu morza (nie była specjalnie ciekawa, poza miejscem popasu, za to wydłużyła nam dzienny dystans).
Przed Freest poczuliśmy głód i postanowiliśmy zatrzymać się w ładnej marinie, by tam zagotować sobie na kuchenkach obiad (podziękowania dla Meak’a, który pokazał mi ten pomysł na naszej wyprawie na Suwalszczyznę w 2008 roku).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Pichcę obiadek :)
Potem niestety trasa wiodła dość marnymi ścieżkami z kostki przez jakieś tereny przemysłowe, więc z niecierpliwością oczekiwaliśmy na dotarcie do Greifswaldu. Po głowie błąkał nam się pomysł podsunięty przez niemieckiego sakwiarza, aby wsiąść na prom w miejscowości Lubmin i stamtąd bezpośrednio dopłynąć na Rugię i zaoszczędzić czas. Pomysł jednak upadł, bo na Rugię chcieliśmy dojechać.
Po dość nużącym odcinku dojechaliśmy do Greifswaldu, przepięknego i zabytkowego miasta uniwersyteckiego, gdzie snują się tłumy studentów (pieszo i na rowerach).
Z Greifswaldu skierowaliśmy się na Stralsund, choć mieliśmy wątpliwości, czy zdążymy tam jeszcze tego dnia dojechać, tym bardziej, że w innych relacjach wyczytałem, że 31 km odcinek, gdzie wolno jeździć rowerem to zabytkowa brukowana „Hansa Route”, która biegnie wzdłuż pięknej drogi asfaltowej. Jakoś nigdzie na tej asfaltówce nie zauważyliśmy zakazu poruszania się rowerami, więc po prostu na nią wjechaliśmy. Bruk był wykańczający, a do tego wiatr w twarz.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów stwierdziliśmy, że dziś już nie damy rady dojechać na Rugię, campingów ani śladu więc – szukamy miejsca do spania na dziko. Miejsce znaleźliśmy, ale po tym jak Daniela oblazło stado kleszczy, zwiewaliśmy stamtąd aż się kurzyło.
Po przejechaniu około 10 km asfaltową drogą otrąbił nas samochód. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego – nie ma zakazu ruchu rowerów, ale jest znak dozwalający poruszanie się pojazdów jadących z minimalną prędkością 30 km/h. No cóż, nie dla nas z sakwami i pod wiatr takie tempo. Zjechaliśmy na bruk i telepaliśmy się tak do Stahlbrode przez jakieś 6 km.
Spojrzałem na tablicę informacyjną i...hurra! W Stahlbrode jest camping (stamtąd kursują promy za 2,40 EUR na Rugię, cena za osobę i rower). Nas jednak tym razem nie interesowała przeprawa.
Zamierzaliśmy nazajutrz dojechać do Stralsundu.
Camping okazał się przyjemny, a gdy dowiedzieliśmy się, że za domek zapłacimy tylko o 3 EUR więcej niż za rozbicie namiotu, wybór dla nas był oczywisty – domek, prysznic, kanapa i piwko przed snem :)))
...i jeszcze wybraliśmy się do portu do knajpki :)))
W drodze do portu - chatka pomorska.
Port w Stahlbrode.
Dystans dnia pierwszego: 116,54 km
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2309 (kcal)
Trasa wyprawy:
WSZYSTKIE MOJE ZDJĘCIA Z WYPRAWY - KLIKNIJ TU
ZDJĘCIA DANIELA (CIEKAWE, A MOŻE I CIEKAWSZE)- KLIKNIJ TU
FILM Z PIERWSZEGO DNIA WYPRAWY:
Przed wyprawą został „odtańczony Taniec Słońca”, żeby zapewnić pogodę na czas wyprawy – skutek jak zwykle był pozytywny, bo od czwartku do niedzieli mieliśmy piękne słońce (dziś, kiedy to piszę w domu w poniedziałek – leje deszcz). Powinienem chyba tańczyć ten taniec zarobkowo dla innych rowerzystów :))).
W środę wieczorem Daniel przyjechał do mnie samochodem z Nowej Soli. Następnego ranka wrzuciliśmy ‘na pakę’ samochodu nasze rowery, sakwy, namioty i cały potrzebny sprzęt i ruszyliśmy do Świnoujścia. Dojechaliśmy trochę późno, bo przed godziną 10:00. Tam nasze rowery zostały objuczone niczym wielbłądy sakwami. Przeżyłem chwilę niepewności, gdy zobaczyłem, że jedna z rurek tylnego bagażnika ma pęknięty spaw (musiał być naruszony wcześniej i puścił przy załadunku) i to w dolnej części, najbardziej obciążonej. Mocowanie składa się z trzech rurek, więc przy pomocy czterech opasek ‘strepsów’ umocowałem luźną rurkę do pozostałych dwóch i ...postanowiłem liczyć na szczęście (na co można liczyć na starcie w wolny dzień, w Boże Ciało ? :)).
Po objuczeniu naszych pojazdów pojechaliśmy na przeprawę promową w centrum Świnoujścia. Przepłynęliśmy rzekę i ruszyliśmy w stronę granicy z Niemcami (zdjęcie z kolekcji Daniela).
Przejechaliśmy ścieżkami rowerowymi przez słynne cesarskie kurorty Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin.
To mój wielbłąd :)
W Bansin usłyszałem podejrzany trzask z okolic bagażnika. Pod wpływem naprężeń puścił jeden ze ‘strepsów’, ale nic poważniejszego się nie stało. Zastąpiłem go nowym.
Wbrew temu, co się uważa, niemieckie ścieżki rowerowe to nie tylko gładki jak stół asfalt, często są to ścieżki z kostki typu „Polbruk”, zaś ścieżka wiodąca północną częścią wyspy Uznam jest wykonana z ubitego szutru. Prowadzi ona malowniczymi wzgórzami morenowymi wśród przepięknych lasów, często tuż przy klifie, a nachylenia sięgają tam nawet 16%, co dość mocno odczuwa się przy rowerze załadowanym do tego stopnia, że nie można go podnieść.
No, ale do rzeczy. Przejechaliśmy Ueckeritz i Koserow, a w Trassenheide skęciliśmy na południowy-zachód na Wolgast (dawna nazwa słowiańska: Wołogoszcz).
W Niemczech przystanki i transformatory oddano w ręce artystów graffiti.
W Wolgast już byliśmy z Danielem w czasie ubiegłorocznej wyprawy na Uznam. Przed Wolgast ścieżka miała formę polnej drogi wiodącej przez kwitnące pola rzepaku. Trasy rowerowe naprawdę są tam urozmaicone.
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Zjeżdżamy z wyspy Uznam na Wolgast przez most zwodzony.
Przez kilkanaście kilometrów spotykaliśmy potem niemieckiego sakwiarza – a to on nas mijał, a to my jego (na marginesie, sakwiarzy widzieliśmy na wyprawie sporo).
Postanowiliśmy nie jechać najkrótszą trasą łączącą Wolgast z Greifswaldem (dawna nazwa słowiańska: Gryfia), a skierować się na oznaczoną trasą rowerową wiodącą w pobliżu morza (nie była specjalnie ciekawa, poza miejscem popasu, za to wydłużyła nam dzienny dystans).
Przed Freest poczuliśmy głód i postanowiliśmy zatrzymać się w ładnej marinie, by tam zagotować sobie na kuchenkach obiad (podziękowania dla Meak’a, który pokazał mi ten pomysł na naszej wyprawie na Suwalszczyznę w 2008 roku).
Zdjęcie z kolekcji Daniela:
Pichcę obiadek :)
Potem niestety trasa wiodła dość marnymi ścieżkami z kostki przez jakieś tereny przemysłowe, więc z niecierpliwością oczekiwaliśmy na dotarcie do Greifswaldu. Po głowie błąkał nam się pomysł podsunięty przez niemieckiego sakwiarza, aby wsiąść na prom w miejscowości Lubmin i stamtąd bezpośrednio dopłynąć na Rugię i zaoszczędzić czas. Pomysł jednak upadł, bo na Rugię chcieliśmy dojechać.
Po dość nużącym odcinku dojechaliśmy do Greifswaldu, przepięknego i zabytkowego miasta uniwersyteckiego, gdzie snują się tłumy studentów (pieszo i na rowerach).
Z Greifswaldu skierowaliśmy się na Stralsund, choć mieliśmy wątpliwości, czy zdążymy tam jeszcze tego dnia dojechać, tym bardziej, że w innych relacjach wyczytałem, że 31 km odcinek, gdzie wolno jeździć rowerem to zabytkowa brukowana „Hansa Route”, która biegnie wzdłuż pięknej drogi asfaltowej. Jakoś nigdzie na tej asfaltówce nie zauważyliśmy zakazu poruszania się rowerami, więc po prostu na nią wjechaliśmy. Bruk był wykańczający, a do tego wiatr w twarz.
Po przejechaniu kilkunastu kilometrów stwierdziliśmy, że dziś już nie damy rady dojechać na Rugię, campingów ani śladu więc – szukamy miejsca do spania na dziko. Miejsce znaleźliśmy, ale po tym jak Daniela oblazło stado kleszczy, zwiewaliśmy stamtąd aż się kurzyło.
Po przejechaniu około 10 km asfaltową drogą otrąbił nas samochód. Po chwili wiedzieliśmy dlaczego – nie ma zakazu ruchu rowerów, ale jest znak dozwalający poruszanie się pojazdów jadących z minimalną prędkością 30 km/h. No cóż, nie dla nas z sakwami i pod wiatr takie tempo. Zjechaliśmy na bruk i telepaliśmy się tak do Stahlbrode przez jakieś 6 km.
Spojrzałem na tablicę informacyjną i...hurra! W Stahlbrode jest camping (stamtąd kursują promy za 2,40 EUR na Rugię, cena za osobę i rower). Nas jednak tym razem nie interesowała przeprawa.
Zamierzaliśmy nazajutrz dojechać do Stralsundu.
Camping okazał się przyjemny, a gdy dowiedzieliśmy się, że za domek zapłacimy tylko o 3 EUR więcej niż za rozbicie namiotu, wybór dla nas był oczywisty – domek, prysznic, kanapa i piwko przed snem :)))
...i jeszcze wybraliśmy się do portu do knajpki :)))
W drodze do portu - chatka pomorska.
Port w Stahlbrode.
Dystans dnia pierwszego: 116,54 km
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
116.54 km (40.00 km teren), czas: 06:40 h, avg:17.48 km/h,
prędkość maks: 49.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2309 (kcal)
4-dniowa wyprawa na Rugię na rowerze...
Środa, 2 czerwca 2010 | dodano: 02.06.2010Kategoria Rugia od 2010..., Szczecin i okolice, Wypadziki do Niemiec, Wyprawy na Wyspę Uznam
Dziś pojechałem tylko na stację dopompować na beton koła, jutro zawieszam na rower sakwy, wrzucam namiot, śpiwór i całą resztę i ruszam do Niemiec na 4-dniową wyprawę na Rugię.
Relacja - jak tylko wrócę szczęśliwie i jeszcze znajdę na to czas :)
Pewnie wyjdzie z 500 km...
Klify Rugii czekają:
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Relacja - jak tylko wrócę szczęśliwie i jeszcze znajdę na to czas :)
Pewnie wyjdzie z 500 km...
Klify Rugii czekają:
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
3.42 km (1.00 km teren), czas: 00:13 h, avg:15.78 km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)