- Kategorie:
- Archiwalne wyprawy.5
- Drawieński Park Narodowy.29
- Francja.9
- Holandia 2014.6
- Karkonosze 2008.4
- Kresy wschodnie 2008.10
- Mazury na rowerze teściowej.19
- Mazury-Suwalszczyzna 2014.4
- Mecklemburgische Seenplatte.12
- Po Polsce.54
- Rekordy Misiacza (pow. 200 km).13
- Rowery Europy.15
- Rugia 2011.15
- Rugia od 2010....31
- Spreewald (Kraina Ogórka).4
- Szczecin i okolice.1382
- Szczecińskie Rajdy BS i RS.212
- U przyjaciół ....46
- Wypadziki do Niemiec.323
- Wyprawa na spływ tratwami 2008.4
- Wyprawa Oder-Neisse Radweg 2012.7
- Wyprawy na Wyspę Uznam.12
- Z Basią....230
- Z cyborgami z TC TEAM :))).34
Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2013
Dystans całkowity: | 271.59 km (w terenie 25.00 km; 9.21%) |
Czas w ruchu: | 08:00 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 44.00 km/h |
Suma kalorii: | 4532 kcal |
Liczba aktywności: | 13 |
Średnio na aktywność: | 20.89 km i 2h 00m |
Więcej statystyk |
"Koza" z przeszczepem...
Wtorek, 30 kwietnia 2013 | dodano: 30.04.2013Kategoria Szczecin i okolice
Dziś na próbę wypuściłem się nieco "dalej" niż wczoraj, ale dalej nie jest to forma olimpijska, rekonwalescencja trwa.
Pojechałem na "Kozie" na działkę na zieloną herbatkę, na przeszczepionym na próbę siodełku z "Łucznika".
Przeszczep nieudany, zupełnie ergonomicznie do tego roweru (a raczej w zestawieniu z nim - do mnie) nie pasuje to siodełko i źle się jechało, ale spróbować można.
Po wypiciu herbatek wróciłem do domu i już wiem, że nigdzie daleko jutro nie pojadę :(((.
Temperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 131 (kcal)
Pojechałem na "Kozie" na działkę na zieloną herbatkę, na przeszczepionym na próbę siodełku z "Łucznika".
Przeszczep nieudany, zupełnie ergonomicznie do tego roweru (a raczej w zestawieniu z nim - do mnie) nie pasuje to siodełko i źle się jechało, ale spróbować można.
Po wypiciu herbatek wróciłem do domu i już wiem, że nigdzie daleko jutro nie pojadę :(((.
Rower:Koza
Dane wycieczki:
6.75 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 30.00 km/hTemperatura:13.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 131 (kcal)
Misiacz na "Łuczniku", Basia na "Kozie" ;).
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013 | dodano: 29.04.2013Kategoria Szczecin i okolice, Z Basią...
Nieśmiało wysunąłem nos z gawry po po ostatniej niedyspozycji i z Basią pojechaliśmy po przedłużacz do "Media Markt".
Misiacz na "Łuczniku", Basia na "Kozie", widoczek był dość ciekawy ;).
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Misiacz na "Łuczniku", Basia na "Kozie", widoczek był dość ciekawy ;).
Rower:ŁUCZNIK 1962
Dane wycieczki:
3.62 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 0.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Dom-praca-dom
Czwartek, 25 kwietnia 2013 | dodano: 25.04.2013Kategoria Szczecin i okolice
Po drodze spotkałem tatę, Bożenę i Romala, całkiem spora ilość osób...
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 374 (kcal)
Rower:Koza
Dane wycieczki:
18.05 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 374 (kcal)
"Rosynantem" na spacer w krokusy...
Środa, 24 kwietnia 2013 | dodano: 24.04.2013Kategoria Szczecin i okolice
...których już nie ma :(.
Miałem dziś chęć na nieco żwawszy spacerek, więc dosiadłem "Rosynanta", którym potoczyłem się na Głębokie.
Wracając, sprawdziłem na Jasnych Błoniach, czy zostały jeszcze krokusy.
Nie zostały...
Temperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Miałem dziś chęć na nieco żwawszy spacerek, więc dosiadłem "Rosynanta", którym potoczyłem się na Głębokie.
Wracając, sprawdziłem na Jasnych Błoniach, czy zostały jeszcze krokusy.
Nie zostały...
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
23.80 km (7.00 km teren), czas: 00:59 h, avg:24.20 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:20.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Pierwsza wycieczka "Łucznika", oby nie ostatnia...
Poniedziałek, 22 kwietnia 2013 | dodano: 22.04.2013Kategoria Szczecin i okolice
Dziś pobiegłem na działkę i sprowadziłem stamtąd do domu znaleziony ma tamtejszym śmietniku zabytek, rower "Łucznik" rocznik 1962 (jak wynika z napisu na torpedzie, pamiętacie jeszcze, co to jest torpedo ?;))).
Bardziej go prowadziłem na początku niż jechałem, bo choć trochę naiwnie liczyłem, że podpompuję stare kapcie i nieco podjadę, to się przeliczyłem, jedynie przednie koło jako tako trzymało, więc 3 km do domu miałem raczej "szarpane". Ponadto łożyska suportu zdaje się nie istnieją w formie akceptowalnej, więc korba telepie się w lewo i w prawo, powodując ocieranie łańcucha o metalowy błotnik, a że był to głośny dźwięk, więc byłem dość...eee...zauważalny ;).
Szybko poleciałem do piwnicy, żeby choć troszkę doprowadzić go do stanu "jezdności". Zdjąłem koła, opony...
Szybko też przekonałem się, ile warte są zwykłe linki do zapinania roweru (ktoś zostawił zapiętą na wieczność na ramie). Niecałe 3-4 minuty pracy najzwyklejszymi kombinerkami i linka była przecięta (przy okazji palec Misiacza też;)).
Na początku przeżyłem lekką załamkę, zwłaszcza ze względu na korbę, brakuje też jednej szprychy, a reszta jest w stanie...hmm.
Rzuciłem rozbabrany sprzęt i zniechęcony powlokłem się do mieszkania, gotów oddać "Łucznika" komuś, komu zechce się szukać do niego części.
W domu jednak troszkę ochłonąłem i wróciłem do piwnicy, wymieniłem dętkę z tyłu, przednią podpompowałem, a błotnik tymczasowo odchyliłem i odciągnąłem od łańcucha taśmą.
"Łucznik" był "gotowy" do jazdy do "Mad Bike" (pretekstem było oddanie Asi naczyń po grillu, bo na suport wzór rok 1962 raczej nie miałem co liczyć ;)).
Nawet dawało się przyzwoicie jechać, ale przyznam, że odzwyczaiłem się od jazdy na sprzęcie bez przerzutek i moja zmechacona "Koza" wydaje mi się teraz szczytem techniki ;))).
Naczynia oddałem, Artur napoił mnie herbatką (wielkie dzięki, bo gorąco było), Piotrek pokręcił głową (raz, że trudno będzie o części, a drugi raz, że jak się uda go wskrzesić, to będzie klimatyczny pojazd), a Maccacus, którego tam spotkałem...nie pamiętam, czy powiedział coś opiniotwórczego.
Na odjezdnym cyknąłem jeszcze raz fotkę, żeby uwiecznić mój "patent" na błotnik ;).
Poza tym przednia opona zaczęła jednak powoli robić się miękka, więc czym prędzej wróciłem do domu...
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Bardziej go prowadziłem na początku niż jechałem, bo choć trochę naiwnie liczyłem, że podpompuję stare kapcie i nieco podjadę, to się przeliczyłem, jedynie przednie koło jako tako trzymało, więc 3 km do domu miałem raczej "szarpane". Ponadto łożyska suportu zdaje się nie istnieją w formie akceptowalnej, więc korba telepie się w lewo i w prawo, powodując ocieranie łańcucha o metalowy błotnik, a że był to głośny dźwięk, więc byłem dość...eee...zauważalny ;).
Szybko poleciałem do piwnicy, żeby choć troszkę doprowadzić go do stanu "jezdności". Zdjąłem koła, opony...
Szybko też przekonałem się, ile warte są zwykłe linki do zapinania roweru (ktoś zostawił zapiętą na wieczność na ramie). Niecałe 3-4 minuty pracy najzwyklejszymi kombinerkami i linka była przecięta (przy okazji palec Misiacza też;)).
Na początku przeżyłem lekką załamkę, zwłaszcza ze względu na korbę, brakuje też jednej szprychy, a reszta jest w stanie...hmm.
Rzuciłem rozbabrany sprzęt i zniechęcony powlokłem się do mieszkania, gotów oddać "Łucznika" komuś, komu zechce się szukać do niego części.
W domu jednak troszkę ochłonąłem i wróciłem do piwnicy, wymieniłem dętkę z tyłu, przednią podpompowałem, a błotnik tymczasowo odchyliłem i odciągnąłem od łańcucha taśmą.
"Łucznik" był "gotowy" do jazdy do "Mad Bike" (pretekstem było oddanie Asi naczyń po grillu, bo na suport wzór rok 1962 raczej nie miałem co liczyć ;)).
Nawet dawało się przyzwoicie jechać, ale przyznam, że odzwyczaiłem się od jazdy na sprzęcie bez przerzutek i moja zmechacona "Koza" wydaje mi się teraz szczytem techniki ;))).
Naczynia oddałem, Artur napoił mnie herbatką (wielkie dzięki, bo gorąco było), Piotrek pokręcił głową (raz, że trudno będzie o części, a drugi raz, że jak się uda go wskrzesić, to będzie klimatyczny pojazd), a Maccacus, którego tam spotkałem...nie pamiętam, czy powiedział coś opiniotwórczego.
Na odjezdnym cyknąłem jeszcze raz fotkę, żeby uwiecznić mój "patent" na błotnik ;).
Poza tym przednia opona zaczęła jednak powoli robić się miękka, więc czym prędzej wróciłem do domu...
Rower:ŁUCZNIK 1962
Dane wycieczki:
13.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 20.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
41 minęło ...i "ŁUCZNIK" z roku 1962 !!!
Sobota, 20 kwietnia 2013 | dodano: 21.04.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
No cóż, minęły kolejne latka, ale grunt, że zabawa była znakomita!
Zebrało się nas 24 osoby, jeśli dobrze policzyłem.
Tym, co przybyli serdecznie dziękuję, tym, którzy nie chcieli przyjść nie mówię nic, a jeśli chodzi o tych, do których nie dotarły moje zaproszenia (a wiem, że były takie osoby)...no cóż, przykro mi, że tak wyszło :(.
To zdjęcie Tuni, która porobiła więcej fotek. Ale miałem dobrze tu i przytulnie! ;)
Następnego dnia, kiedy poszliśmy z Basią posprzątać, czekała mnie duża niespodzianka.
Kiedy wynosiłem do działkowego kubła na śmieci worki z odpadkami, znalazłem wyrzucone takie oto cacuszko!!!
Początkowo chciałem wziąć sobie tylko skórzane siodełko na sprężynach (a raczej dla Basi), jednak okazało się, że ktoś wyrzucił na śmietnik zabytkowy rower ŁUCZNIK z roku 1962 !!!
Nie było się co namyślać i przygarnąłem znajdę, choć trzeba będzie przy nim podłubać co nieco, ale za to na Masie Krytycznej będzie można zadać "lansu", hehe.
W związku z tym od razu przyszło mi do głowy, że rowerkowi nadam ksywkę "Hipsterek", choć co do mnie, do zdecydowanie się od hipsterstwa odcinam...więc może jednak "ŁUCZNIK" ?
Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 300 (kcal)
Zebrało się nas 24 osoby, jeśli dobrze policzyłem.
Tym, co przybyli serdecznie dziękuję, tym, którzy nie chcieli przyjść nie mówię nic, a jeśli chodzi o tych, do których nie dotarły moje zaproszenia (a wiem, że były takie osoby)...no cóż, przykro mi, że tak wyszło :(.
To zdjęcie Tuni, która porobiła więcej fotek. Ale miałem dobrze tu i przytulnie! ;)
Następnego dnia, kiedy poszliśmy z Basią posprzątać, czekała mnie duża niespodzianka.
Kiedy wynosiłem do działkowego kubła na śmieci worki z odpadkami, znalazłem wyrzucone takie oto cacuszko!!!
Początkowo chciałem wziąć sobie tylko skórzane siodełko na sprężynach (a raczej dla Basi), jednak okazało się, że ktoś wyrzucił na śmietnik zabytkowy rower ŁUCZNIK z roku 1962 !!!
Nie było się co namyślać i przygarnąłem znajdę, choć trzeba będzie przy nim podłubać co nieco, ale za to na Masie Krytycznej będzie można zadać "lansu", hehe.
W związku z tym od razu przyszło mi do głowy, że rowerkowi nadam ksywkę "Hipsterek", choć co do mnie, do zdecydowanie się od hipsterstwa odcinam...więc może jednak "ŁUCZNIK" ?
Rower:Koza
Dane wycieczki:
12.80 km (6.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 32.00 km/hTemperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 300 (kcal)
Wiosna w pozostałościach jesieni.
Wtorek, 16 kwietnia 2013 | dodano: 16.04.2013Kategoria Szczecin i okolice
Obrazek z Parku Żeromskiego na trasie dom-praca-dom.
Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 303 (kcal)
Rower:Koza
Dane wycieczki:
16.30 km (2.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 36.00 km/hTemperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 303 (kcal)
Wiosenny kwęk Basi ;)
Niedziela, 14 kwietnia 2013 | dodano: 14.04.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS
Jeszcze tydzień temu mieliśmy zimę, po której pragnęliśmy wiosny. Na wczorajszej wyprawie do Storkow mieliśmy pełnoprawną, deszczową i wietrzną jesień.
Dziś pojawiło się słońce...ale nie wiosna, tylko od razu lato, bo aż 22 st.C! ;)
Gdzie jest ta wiosna ?
Niespiesznie się zbierając się z Basią, zgarnęliśmy po 12:00 "Bronika", żeby zrobić malutką rundkę tzw. pętlą sławoszewską, bo Basia kilka miesięcy nie jeździła.
Choć wiedzieliśmy, że przyjdzie nam przedzierać się przez tłumy niedzielnych spacerowiczów, postanowiliśmy pojechać na Jasne Błonia, żeby obejrzeć słynny już szczeciński dywan z krokusów.
Wydaje mi się, że w ub. roku był bardziej gęsty, ale może jeszcze rozkwitnie?
Aby uniknąć przeciskania się przez tłumy, zjechaliśmy na ul. Arkońską i spokojnie dojechaliśmy do karczmy przy tejże ulicy, niestety aż do ul. Miodowej co rusz musieliśmy omijać spacerowiczów.
Na Głębokim pojawiła się wśród nas znajoma sympatyczna gęba Jurka ;)
Choć wiem jaki ból odczuwał w wyniku spadku średniej prędkości (słynne AVG;)) przez jazdę z nami, to mimo tego dzielnie dojechał z nami aż do zjazdu na Bartoszewo, gdzie...spotkaliśmy kolejnego znajomego, Mirka z Polic.
Tu Jurek nas pożegnał i pojechał nadrabiać straconą średnią, Mirek udał się w swoją stronę, a my pojechaliśmy w kierunku Sławoszewa, by przez Dobrą, Wołczkowo i Bezrzecze wrócić do Szczecina (spotykając po drodze "Ernira").
A skąd tytuł?
Basia była załamana swoją kondycją, a raczej jej brakiem, bo ledwo pod koniec turlała się do domu.
Mówi, że lepiej czuła się po ubiegłorocznej dwusetce niż dziś po niecałych 47 km w spokojnym tempie.
Nadrobimy te braki ;).
Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 921 (kcal)
Dziś pojawiło się słońce...ale nie wiosna, tylko od razu lato, bo aż 22 st.C! ;)
Gdzie jest ta wiosna ?
Niespiesznie się zbierając się z Basią, zgarnęliśmy po 12:00 "Bronika", żeby zrobić malutką rundkę tzw. pętlą sławoszewską, bo Basia kilka miesięcy nie jeździła.
Choć wiedzieliśmy, że przyjdzie nam przedzierać się przez tłumy niedzielnych spacerowiczów, postanowiliśmy pojechać na Jasne Błonia, żeby obejrzeć słynny już szczeciński dywan z krokusów.
Wydaje mi się, że w ub. roku był bardziej gęsty, ale może jeszcze rozkwitnie?
Aby uniknąć przeciskania się przez tłumy, zjechaliśmy na ul. Arkońską i spokojnie dojechaliśmy do karczmy przy tejże ulicy, niestety aż do ul. Miodowej co rusz musieliśmy omijać spacerowiczów.
Na Głębokim pojawiła się wśród nas znajoma sympatyczna gęba Jurka ;)
Choć wiem jaki ból odczuwał w wyniku spadku średniej prędkości (słynne AVG;)) przez jazdę z nami, to mimo tego dzielnie dojechał z nami aż do zjazdu na Bartoszewo, gdzie...spotkaliśmy kolejnego znajomego, Mirka z Polic.
Tu Jurek nas pożegnał i pojechał nadrabiać straconą średnią, Mirek udał się w swoją stronę, a my pojechaliśmy w kierunku Sławoszewa, by przez Dobrą, Wołczkowo i Bezrzecze wrócić do Szczecina (spotykając po drodze "Ernira").
A skąd tytuł?
Basia była załamana swoją kondycją, a raczej jej brakiem, bo ledwo pod koniec turlała się do domu.
Mówi, że lepiej czuła się po ubiegłorocznej dwusetce niż dziś po niecałych 47 km w spokojnym tempie.
Nadrobimy te braki ;).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
46.73 km (2.00 km teren), czas: 02:48 h, avg:16.69 km/h,
prędkość maks: 40.00 km/hTemperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 921 (kcal)
Do Storkow uciekając przed deszczem.
Sobota, 13 kwietnia 2013 | dodano: 13.04.2013Kategoria Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Wypadziki do Niemiec
Wreszcie pojawiły się symptomy wiosny / jesieni* (*niepotrzebne skreślić) i wreszcie można było wybrać się na dłuższą wycieczkę.
Takową ogłosił "Jaszek", a celem było Storkow w Niemczech.
O 10:00 stawiłem się nad jeziorkiem Słonecznym, gdzie siedział sobie Jarek "Gadzik", który nie zamierzał z nami jechać, a jedynie na nas popatrzeć ;).
Pojawienie się "Montera" pachniało już z daleka możliwością "skrótów", ale ja byłem zdecydowany nie dać się wciągnąć w żadne błoto ;).
Oprócz niego przyjechała jeszcze "Jaszkowa" i "Bronik".
Kiedy dojechaliśmy dość pokrętną trasą do Warnika (szef wycieczki zarządził i trzeba było jechać...a na dokładkę było to pod górkę i pod wiatr) dosięgnęła nas przelotna ulewa, ale zdążyliśmy schronić się na przystanku.
Deszcz był oczywiście winą "Bronika", bo swoim kapturem na głowie prowokował chmury do działania :).
Po chwili dojechał "Yogi" z Wandą z nowymi nabytkami na samochodzie, który zostawili w Ladenthin.
Deszcz jeszcze pokapywał, ale dałem się namówić "Jaszkowi" na dalszą jazdę (przyznam, że deszcz mnie trochę zniechęcił) i była to dobra decyzja.
Tu wjeżdżamy pod górkę między Ladenthin, a Nadrensee.
W Nadrensee chcieliśmy zajechać do sklepiku, ale okazuje się, że w soboty jest on otwarty, ale ... od 7:00 do 9:30 ;))).
W tym czasie pojawiła się tam "Tunia", która dojechała do nas od strony Kołbaskowa.
Walcząc z wiatrem ruszyliśmy do Storkow, do zabytkowego wiatraka (to nie ten;)).
Tak jak się spodziewałem, MUSIAŁ pojawić się skrót i ekipa zjechała w rozmiękły las, a ja byłem konsekwentny w swojej decyzji i pojechałem dalej asfaltem, mówiąc, że poczekam na nich pod wiatrakiem, na co "Jaszek" oznajmił, że to ja będę czekał, bo oni jadą..."skrótem" :))).
Kiedy dojechałem pod wiatrak, oczywiście nikogo tam nie było, a ja miałem aż 25 minut na relaks na ławeczce, czekając na przyjazd "skrótowców" ;).
Mając sporo czasu i widząc nadciągającą ulewę, szybko odtańczyłem skróconą wersję Tańca Słońca (wersja mini;))), żeby maksymalnie zmniejszyć ilość opadów na trasie i chyba się udało ;).
Chmura oczywiście nadciągnęła i spuściła na ziemię swoją zawartość, ale ja, "Bronik" i "Monter" zdążyliśmy dojechać do wiaty. Zmokła tylko reszta, ociągająca się z ruszeniem spod wiatraka. Chmura jak szybko nadeszła, tak poszła, a my pojechaliśmy na zakupy do PENNY MARKT, bo niektórym zachciało się izotoników ;).
W czasie, gdy my kręciliśmy się po sklepie, "Jaszek" zaprowadził niemiecki "ordnung" w ustawieniu naszych rowerów ;).
Harmonię zaburza jedynie rower...Niemca, który przyjechał nim na zakupy ;).
Nie niepokojeni przez deszcz, szybko mknęliśmy z wiatrem w plecy do Krackow, gdzie musieliśmy przeczekać ostatni już, krótki i intensywny opad.
W tym czasie niektórzy panowie zajęli się "izotonikami" w wiacie przed muzeum starych pojazdów w Krackow.
Siedziało i gawędziło się super, zeszło grubo ponad pół godziny, ale czas było ruszać.
Jeszcze szybciej z wiatrem gnaliśmy do Lebehn, gdzie profilaktycznie zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem, gdyż zbliżała się podejrzana chmura, ale na szczęście okazała się niegroźna dla nas.
W Ladenthin pożegnaliśmy Yogi Team, który załadował się na samochód oraz "Jaszka" i "Montera", którzy postanowili wracać przez Blankensee, żeby legalnie pozbyć się z siebie resztki "izotoników".
W Smolęcinie pożegnaliśmy "Tunię", a ja, Beata i Piotrek dojechaliśmy przez Warzymice do Szczecina, gdzie Beata złapała lekką gumę.
Na szczęście powietrze uchodziło wolno i po podpompowaniu koła na stacji mogliśmy Beatę wyekspediować z Piotrkiem do domu...
...a to moja trasa.
A na koniec zdjęcia "Yogiego" (jak zawsze świetne), gdzie uwiecznił moją Misiaczową Czapę ;))).
Na drugim zdjęciu, gdzie widać tylko moje uszy, udajemy współczesnych gimnazjalistów, których ulubionym zajęciem jest klikanie w komórki ;))).
Temperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1507 (kcal)
Takową ogłosił "Jaszek", a celem było Storkow w Niemczech.
O 10:00 stawiłem się nad jeziorkiem Słonecznym, gdzie siedział sobie Jarek "Gadzik", który nie zamierzał z nami jechać, a jedynie na nas popatrzeć ;).
Pojawienie się "Montera" pachniało już z daleka możliwością "skrótów", ale ja byłem zdecydowany nie dać się wciągnąć w żadne błoto ;).
Oprócz niego przyjechała jeszcze "Jaszkowa" i "Bronik".
Kiedy dojechaliśmy dość pokrętną trasą do Warnika (szef wycieczki zarządził i trzeba było jechać...a na dokładkę było to pod górkę i pod wiatr) dosięgnęła nas przelotna ulewa, ale zdążyliśmy schronić się na przystanku.
Deszcz był oczywiście winą "Bronika", bo swoim kapturem na głowie prowokował chmury do działania :).
Po chwili dojechał "Yogi" z Wandą z nowymi nabytkami na samochodzie, który zostawili w Ladenthin.
Deszcz jeszcze pokapywał, ale dałem się namówić "Jaszkowi" na dalszą jazdę (przyznam, że deszcz mnie trochę zniechęcił) i była to dobra decyzja.
Tu wjeżdżamy pod górkę między Ladenthin, a Nadrensee.
W Nadrensee chcieliśmy zajechać do sklepiku, ale okazuje się, że w soboty jest on otwarty, ale ... od 7:00 do 9:30 ;))).
W tym czasie pojawiła się tam "Tunia", która dojechała do nas od strony Kołbaskowa.
Walcząc z wiatrem ruszyliśmy do Storkow, do zabytkowego wiatraka (to nie ten;)).
Tak jak się spodziewałem, MUSIAŁ pojawić się skrót i ekipa zjechała w rozmiękły las, a ja byłem konsekwentny w swojej decyzji i pojechałem dalej asfaltem, mówiąc, że poczekam na nich pod wiatrakiem, na co "Jaszek" oznajmił, że to ja będę czekał, bo oni jadą..."skrótem" :))).
Kiedy dojechałem pod wiatrak, oczywiście nikogo tam nie było, a ja miałem aż 25 minut na relaks na ławeczce, czekając na przyjazd "skrótowców" ;).
Mając sporo czasu i widząc nadciągającą ulewę, szybko odtańczyłem skróconą wersję Tańca Słońca (wersja mini;))), żeby maksymalnie zmniejszyć ilość opadów na trasie i chyba się udało ;).
Chmura oczywiście nadciągnęła i spuściła na ziemię swoją zawartość, ale ja, "Bronik" i "Monter" zdążyliśmy dojechać do wiaty. Zmokła tylko reszta, ociągająca się z ruszeniem spod wiatraka. Chmura jak szybko nadeszła, tak poszła, a my pojechaliśmy na zakupy do PENNY MARKT, bo niektórym zachciało się izotoników ;).
W czasie, gdy my kręciliśmy się po sklepie, "Jaszek" zaprowadził niemiecki "ordnung" w ustawieniu naszych rowerów ;).
Harmonię zaburza jedynie rower...Niemca, który przyjechał nim na zakupy ;).
Nie niepokojeni przez deszcz, szybko mknęliśmy z wiatrem w plecy do Krackow, gdzie musieliśmy przeczekać ostatni już, krótki i intensywny opad.
W tym czasie niektórzy panowie zajęli się "izotonikami" w wiacie przed muzeum starych pojazdów w Krackow.
Siedziało i gawędziło się super, zeszło grubo ponad pół godziny, ale czas było ruszać.
Jeszcze szybciej z wiatrem gnaliśmy do Lebehn, gdzie profilaktycznie zatrzymaliśmy się nad jeziorkiem, gdyż zbliżała się podejrzana chmura, ale na szczęście okazała się niegroźna dla nas.
W Ladenthin pożegnaliśmy Yogi Team, który załadował się na samochód oraz "Jaszka" i "Montera", którzy postanowili wracać przez Blankensee, żeby legalnie pozbyć się z siebie resztki "izotoników".
W Smolęcinie pożegnaliśmy "Tunię", a ja, Beata i Piotrek dojechaliśmy przez Warzymice do Szczecina, gdzie Beata złapała lekką gumę.
Na szczęście powietrze uchodziło wolno i po podpompowaniu koła na stacji mogliśmy Beatę wyekspediować z Piotrkiem do domu...
...a to moja trasa.
A na koniec zdjęcia "Yogiego" (jak zawsze świetne), gdzie uwiecznił moją Misiaczową Czapę ;))).
Na drugim zdjęciu, gdzie widać tylko moje uszy, udajemy współczesnych gimnazjalistów, których ulubionym zajęciem jest klikanie w komórki ;))).
Rower:KTM Life Space
Dane wycieczki:
70.50 km (1.00 km teren), czas: 03:38 h, avg:19.40 km/h,
prędkość maks: 44.00 km/hTemperatura:15.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 1507 (kcal)
Wietrzenie "Rosynanta" i wizyta w "Mad Bike".
Środa, 10 kwietnia 2013 | dodano: 10.04.2013Kategoria Szczecin i okolice
Co jakiś czas wypadałoby przekręcić korbami wiernego "Rosynanta", który w swym życiu już niejeden asfalt smakował ;).
Przywróciłem w nim zabytkowy już, oryginalny hamulec przedni "Favorit" Made in Czechoslovakia, podobnie jak rowerek (też "Favorit") pochodzący z roku 1978.
Jurek, Gadzik, Sargath...wytopcie znów nieco sadła z Misiacza i przegońcie mnie, tak jak wtedy: KLIK.
Temperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Przywróciłem w nim zabytkowy już, oryginalny hamulec przedni "Favorit" Made in Czechoslovakia, podobnie jak rowerek (też "Favorit") pochodzący z roku 1978.
Jurek, Gadzik, Sargath...wytopcie znów nieco sadła z Misiacza i przegońcie mnie, tak jak wtedy: KLIK.
Rower:Rosynant
Dane wycieczki:
10.80 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h,
prędkość maks: 37.00 km/hTemperatura:9.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)