MisiaczROWER - MOJA PASJA - BLOG

avatar Misiacz
Szczecin

Informacje

pawel.lyszczyk@gmail.com

button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl

free counters

WESPRZYJ TWÓRCĘ

Jeżeli podobają Ci się moje wpisy, uzyskałeś cenne informacje, zaoszczędziłeś na przewodniku czy na czasie, możesz wesprzeć ich twórcę dobrowolną wpłatą na konto:

34 1140 2004 0000 3302 4854 3189

Odbiorca: Paweł Łyszczyk. Tytuł przelewu: "Darowizna".

MOJE ROWERY

KTM Life Space 35299 km
Prophete Touringstar 200 km
Fińczyk 4707 km
Toffik 155 km
Bobik
ŁUCZNIK 1962 30 km
Rosynant 12280 km
Koza 10630 km

Znajomi

wszyscy znajomi(96)

Szukaj

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Misiacz.bikestats.pl

Wpisy chronologicznie

Polecane linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Marzec, 2011

Dystans całkowity:659.18 km (w terenie 43.70 km; 6.63%)
Czas w ruchu:26:30
Średnia prędkość:22.49 km/h
Maksymalna prędkość:56.00 km/h
Suma kalorii:9760 kcal
Liczba aktywności:14
Średnio na aktywność:47.08 km i 2h 39m
Więcej statystyk

Na Kozie...tu...

Poniedziałek, 28 marca 2011 | dodano: 28.03.2011Kategoria Szczecin i okolice
Koza. Grafitti. Szczecin. © Misiacz

...na Kozie tam.
Parę spraw się załatwiło i graffiti cyknęło.
Jeździłem...jakoś tak...
No, ale co można wykombinować dziś, kiedy w sobotę było się na Rugii.... Rower:Koza Dane wycieczki: 14.80 km (1.00 km teren), czas: 00:47 h, avg:18.89 km/h, prędkość maks: 27.00 km/h
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Tă mörĕ jis zaimnĕ ĕ slonĕ...RUGIA z BS!!!

Sobota, 26 marca 2011 | dodano: 27.03.2011Kategoria Wypadziki do Niemiec, Szczecińskie Rajdy BS i RS, Rugia od 2010...
Tĕ rånskai ludĕ jidum wă möru löwitĕ. Tă mörĕ jis zaimnĕ ĕ slonĕ. Ton jåtr dömĕ fest ĕ mitĕ påsk dă möjaiçh wöcau. Jeen muoz zärĕ cai nĕjidum nĕ tuncĕ köjĕ lijum dözdj.
„Mieszkańcy Rugii udają się na morski połów. Morze jest zimne i słone. Wiatr dmie mocno i sypie mi piaskiem w oczy. Mężczyzna wypatruje, czy nie idą deszczowe chmury.”
*************************************************************************
A ja udałem się na Rugię…powyższe zdania zapisane są w wymarłym słowiańskim języku ranijskim używanym na Rugii w czasach pogańskich.
Sam pomysł narodził się dość spontanicznie, praktycznie z dnia na dzień. W ostatni weekend Athena i Odysseus jechali przez Uznam, który zauroczył ich swoją magią, ja dodałem komentarz o jeszcze większej magii Rugii, Dornfeld dodał informację o tanich całodniowych biletach grupowych na kolejach niemieckich i…jedziemy!!!

Aby bilet grupowy był opłacalny, musieliśmy skompletować 5 osób.

W sobotni poranek w pociągu Deutsche Bahn jadącym w kierunku Pasewalku pojawiliśmy się w następującym składzie (alfabetycznie):
1) Athena
2) Dornfeld
3) Misiacz
4) Monter61
5) Odysseus
Pociąg ruszył punktualnie o godzinie 6:57, Dornfeld zebrał kasę i zakupił nam bilecik grupowy. Kosztowało nas to po 6,40 EUR na głowę plus 4,50 EUR za rower, więc za niecałe 11 EUR mogliśmy śmigać, gdzie nam się podobało po Meklemburgii.

Najpierw jednak śmignęliśmy do Pasewalku, gdzie mieliśmy przesiadkę na pociąg do Stralsundu. Jako, że mieliśmy 40 minut oczekiwania, pojechaliśmy na szybki „japoński” rekonesans po Pasewalku. Dornfeld został na dworcu, jako że bywał tam wielokrotnie, ja w sumie też, ale miałem chęć wykazać się jako przewodnik. ;)))
Zdjęć natrzaskałem tu już wiele nie raz, więc teraz postanowiłem wesprzeć regionalny browar (jak widać wsparłem go dosłownie).

„Grecy” na rynku w Pasewalku.

Stacja transformatorowa wymalowana w ciekawe graffiti.

Po szybkiej rundce wróciliśmy na dworzec i zapakowaliśmy się w pociąg zmierzający do Stralsundu.

Jadą one szybko i bezszelestnie, przedziały rowerowe są obszerne i posiadają pasy do przypięcia rowerów (takie, jak w samochodach), a na korytarzach żaden bury palacz nie śmie zanieczyszczać innym powietrza, tak jak to ma nadal miejsce w PKP mimo ustawowego zakazu.

W pociągu dumaliśmy, co dalej robić po przyjeździe na Rugię. Ponieważ część północna jest zdecydowanie najpiękniejsza, wszyscy przesiedliśmy się na kolejny pociąg na północ Rugii, do Sassnitz. Dornfeld postanowił stamtąd jednak pojechać na południe, a cała reszta na północ, więc umówiliśmy się na 18:23 na dworcu w Stralsundzie. Podoba mi się coś takiego, kiedy każdy jedzie tam gdzie chce, bez narzucania woli grupy czy woli jednostki, w końcu i tak spotkamy się u celu.
Kiedy wysiedliśmy z pociągu w Sassnitz o godzinie 10:40, przywitał nas chłód (3 st. C), piękne słońce i niesamowity błękit nieba. Jak dla mnie – pogoda jak marzenie.

Skierowaliśmy się na chwilę w okolice portu, gdzie znajduje się ciekawy budynek ratusza oraz podwieszana kładka prowadząca na nabrzeże.

Ruszyliśmy…no i się zaczęło! Podjazd z Sassnitz do Koenigsstuhl ma blisko 7 km i jest wyjątkowo upierdliwy, zwłaszcza dla kogoś, kto spędził parę godzin w ciepłym pociągu i wyszedł na chłód. Momentami miałem wrażenie, że wsiadłem na rower po raz pierwszy od roku, na szczęście potem wszystko to minęło.
Dojechaliśmy do zejścia na klify w Parku Narodowym Jasmund, gdzie zostałem z rowerami, ponieważ klif ten już widziałem. Inna sprawa, że nie uśmiechało mi się schodzenie 480 stopni na brzeg, a potem wspinanie się - zostawiłem to tym, którzy tego cudu jeszcze nie widzieli.
Tymczasem ja postanowiłem posilić się lokalnym przysmakiem, czyli rybną bułeczką Fischbrötchen. Jakże byłem rozczarowany, kiedy w budce, w której zawsze je kupowałem pani powiedziała, że sprzedaje głównie gofry. ;(((

Podobnie rozczarowani byli inni klienci, bo jedzonko to jest naprawdę pyszne. Jeszcze bardziej rozczarowało mnie to, że termos z gorącą herbatą został … w kuchni u mnie w domu. W gorączce przygotowań zapomniałem go zapakować i „opijałem” potem Athenę i Odysseusa, za co serdecznie im dziękuję.
Na szczęście oni zawsze wożą ze sobą ze dwie cysterny. ;)
W sytuacji „porzucenia mnie” na straży rowerów pozostało mi jedynie zamówienie kawy w tejże budce. Pani sprzedawczyni współczuła Misiaczowi, że został tak pozostawiony, ale wyjaśniłem, że reszta grupy nie uwzięła się na mnie i są niewinni. ;)
Powiem, że nawet szybko się uwinęli, bo po 20 minutach ruszyliśmy w stronę Hagen…gdzie miałem nadzieję na Fischbrötchen, ale ostatnia budka na tej trasie była zamknięta. ;(
Pozostawała złudna nadzieja, że zdążymy jeszcze zwiedzić Stralsund i przy tej okazji zakupić bułę z kutra w tamtejszym porcie, ale czas już złudzeń nie pozostawiał.
Na szczęście w nagrodę dostaliśmy piękny wiatr w plecy i długi zjazd prawie aż do Ruschwitz i Glowe, gdzie udało mi się bez żadnego trudu uzyskać 56 km/h.
W międzyczasie zatrzymaliśmy się na punkcie widokowym, skąd widać było morze i Kap Arkona.


Za Glowe wjechaliśmy na wąski przesmyk w lesie Schabe, gdzie na chwilę skierowaliśmy się na plażę, żeby zrobić fotki.


Ścieżka wiodąca przesmykiem jest asfaltowa i bardzo malownicza.
To nasza grupka na niej.

Po minięciu Juliusruh skręciliśmy w prawo, by po chwili zatrzymać się na moment na campingu w Drewoldke, na którym nocowaliśmy z Danielem w czasie wyprawy na Rugię z sakwami w ubiegłym roku.

Tym razem nie odbiliśmy z campingu do Altenkirchen, by jechać główną drogą w stronę Kap Arkona, ale kierowaliśmy się na Vitt wzdłuż wybrzeża, co okazało się strzałem w dziesiątkę! Szkoda, że nie znałem tej trasy w tamtym roku, zawsze to jednak nowe doświadczenie. Trasa, choć wiedzie płytami (równiutkimi) jest niesamowicie malownicza, a ponadto natknęliśmy się na niej na starosłowiańską budowlę megalityczną – kurhan.



Stamtąd skierowaliśmy się do osady Vitt, która wygląda prawie tak, jakby nie zmieniła się od wieków.
Na zdjęciu – droga do Vitt, w oddali latarnia morska na Kap Arkona.

Jedynym niepożądanym elementem był najazd jakichś naukowców czy urzędasów, którzy kręcili się tam z jakimiś papierami.

Normalnie jest to kameralna wioseczka rybacka u stóp klifu.



Zachciało mi się jeszcze zrobić zdjęcie pocztówkowe.

Z Vitt ostrym terenowym podjazdem wspięliśmy się do miejscowej kaplicy. Krótka fotka i jechaliśmy dalej ścieżką wzdłuż urwiska, zbliżając się coraz bardziej do Przylądka Arkona, aby sfotografować za moment dziwne zjawisko.

Zjawiskiem tym jest kobieta z ptakiem. ;)))

Zjawisko pojawia się okresowo. To już ptak bez kobiety. ;)

No to dojechaliśmy do celu, czyli do dawnego centrum pogaństwa słowiańskiego i miejsca mocy Arkona.
Mrugnęliśmy porozumiewawczo okiem i aparatem do zasępionego Światowida, doładowaliśmy solidnie baterie w miejscu mocy.

Kronikarz, Sakso Gramatyk tak opisywał świątynię i sam posąg Świętowita:

"W środku miasta [Arkony] znajdował się plac, na którym stała świątynia drewniana o misternej budowie, wzbudzająca cześć nie tylko wspaniałością nabożeństw, lecz boskością posągu w niej umieszczonego. Zewnętrzny jej obwód dokładną płaskorzeźbą się odznaczał, przedstawiając prostą i niewydoskonaloną sztuką malarską postacie najrozmaitszych rzeczy. Jedno tylko było wejście. Samą świątynię podwójny rząd ogrodzenia otaczał, z których zewnętrzne, ze ścian złożone, dach czerwony pokrywał, wewnętrzne czterema słupami podparte zamiast ścian świeciło czerwonymi zawieszonymi zasłonami z zewnętrznymi ścianami było połączone tylko kilku poprzecznymi tramami. W świątyni stał posąg ogromny, wielkością przewyższający postać ciała ludzkiego, czterema głowami i tyluż karkami wzbudzający zdziwienie, z których dwie w stronę piersi a dwie w stronę pleców zdawały się patrzeć. Zresztą wzrok umieszczonych z przodu czy z tyłu [głów], jedna w prawo, druga w lewo zdawały się zwracać. Brody były podgolone, włosy postrzyżone tak, że widoczny był zamiar artysty, aby przedstawić sposób, w jaki Rugianie pielęgnowali swe głowy. W prawej trzymał róg z rozmaitego kruszcu zrobiony, który kapłan znający się na ofiarach co rok napełniał miodem, aby ze samego stanu napoju mógł wywnioskować o obfitości roku przyszłego. Lewa ręka na boku wsparta tworzyła łuk. Szata dochodząca aż do goleni kończyła się w tym miejscu, w którym, dzięki zastosowaniu rozmaitości drzewa, były połączone z kolanami tak niewidocznie, że miejsce ich spojenia tylko przy bacznej uwadze można było dostrzec. Opodal widziało się uzdę i siodło bóstwa i kilka innych odznak boskości. A podziw dla nich zwiększał się z uwagi na miecz znacznej wielkości, którego pochwa i rękojeść rzucały się w oczy zewnętrznym wyglądem srebra i znakomitej ozdoby rzeźbiarskiej."
Światowid na Rugii. Kap Arkona. © Misiacz


Cyknęliśmy fotkę latarni i klifu, by za moment ruszyć w stronę Puttgarten i Altenkirchen. Chyba spodobaliśmy się Światowidowi, bo w zasadzie nadal mieliśmy wiatr w plecy, rzekłbym, że bóstwo sprzyjało nam przez całą trasę.

Wróciliśmy na ścieżkę na przesmyku pomiędzy Tromper Wiek a Grosser Jasmunder Boden, aby w Glowe skręcić w nienzaną nam jeszcze drogę rowerową wiodącą pomiędzy rozlewiskami w stronę Zamku Spyker. Ścieżka jak zwykle była malownicza i pomimo ubywającego czasu zatrzymaliśmy się na fotkę.


Przy Schloss Spyker zatrzymaliśmy się naprawdę na krótko, bo zbliżał się czas odjazdu pociągu do Stralsundu, a nie mieliśmy pewności, czy wsiadać w Sassnitz, czy w Lietzow czy może w Bergen („stolica” Rugii).

Teren za Sagard zrobił się dość pofałdowany, a do odjazdu pociągu o 17:20 mieliśmy już około pół godziny, więc po ostrym zjeździe do Lietzow postanowiliśmy tamże zapakować się do pociągu.
Zamek (?) w Lietzow.

Mając chwilę czasu podjechaliśmy na moment na fotkę na groblę pomiędzy rozlewiskami Grosser i Kleiner Jasmunder Boden.


Udaliśmy się jeszcze na posiłek do fajnej budki przy plaży, gdzie swego czasu pitrasiliśmy z Danielem obiadek na kuchenkach gazowych.

Potem wsiedliśmy w pociąg, przypięliśmy rowery i ruszyliśmy do Stralsundu.

Niestety, na zwiedzanie tego przepięknego miasta nie mieliśmy już czasu („Kraków jest przereklamowany” – jak stwierdził Dornfeld, któremu udało się co nieco zwiedzić w oczekiwaniu na nas). Jestem pewien, że nie była to ostatnia wyprawa w te okolice.
Mnie jednak nadal prześladowała rybna bułeczka Fischbrötchen – no jakże to tak, być tam i nie wciągnąć lokalnego przysmaku. Ruszyłem na penetrację dworca i MAM!!! Ostatnia Fischbrötchen w sklepie czekała na mnie! Pycha! Wyjazd się udał! ;))))))))))))))))))
Pociąg ruszył ze Stralsundu o 18:23, a o 20:03 w Pasewalku przesiedliśmy się na pociąg jadący do Szczecina.

Chyba dość dziwacznie wyglądaliśmy krążąc i prowadzając rowery wokół dworca, bo aż z ciekawości podeszli do nas policjanci i z tego co zrozumiałem, zapytali uprzejmie czy mamy chęć zwiedzać Pasewalk po nocy. ;)))
Pociąg szybciutko sunął do Szczecina, co mogłem stwierdzić stojąc przy otwartej kabinie maszynisty (100 km/h). Po jakimś czasie pociągiem zaczęło nagle rzucać w górę, w dół, w lewo, w prawo, rozległy się jakieś jęki i zgrzyty, a maszynista wyhamował do 40 km/h.
Nie, nie, nic się nie stało, żadna awaria, po prostu przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na polskie tory.
Nie mogę tu powiedzieć, że przekroczyliśmy ją niepostrzeżenie. ;)))
Jak widać znamy się nie tylko na budowie krzywych autostrad, ale przenosimy naszą wiedzę również na tory kolejowe.
Kiedy dojechaliśmy na stację Szczecin-Gumieńce, postanowiliśmy wysiąść tam z Atheną i Odysseusem, a Dornfeld i Monter61 pojechali aż do Dworca Głównego.
Wspaniała wycieczka, pełna magii, słońca i pozytywnych wrażeń…no i upolowałem bułeczkę Fischbrötchen!!! ;)))

A to mapka odcinka pokonanego na Rugii:


Wszystkie zdjęcia znajdują się TUTAJ.

Jeśli kogoś interesuje język rański, to może się również w nim pomodlić:)

Nås woyc, koy jisĕ wă nibĕ, doy sä sjäntĕ tüjĕ jimä, doy praidĕ tüjĕ tjönästwă, doy bundĕ tüjă wölă, kok wă tĕm nibĕ, tok nă zimjĕ. Ĕ toy bĕ dål nås wösĕdännoy kläb danăs, ĕ wutdål näsĕ grächĕ kok moy wutdäjĕmĕ wonĕ delă näsaiçh gräsnikum, ĕ niveed nås nă ton farsukonk, abă paust nås wut wösau chudau. Ĕ tüjĕ jis tă tjönästwă, ĕ tă silă ĕ tă cäst delă wösăghdă. Amĕn.

„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje, przyjdź
królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze
winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na
pokuszenie, ale nas zbaw ode złego. Bo Twoje jest królestwo, i potęga, i chwała, na wieki wieków. Amen.” Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 95.65 km (5.00 km teren), czas: 04:28 h, avg:21.41 km/h, prędkość maks: 56.00 km/h
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 2163 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(16)

Dziś Masa Krytyczna, jutro...Rugia!

Piątek, 25 marca 2011 | dodano: 25.03.2011
Pojechałem po południu na myjnię, żeby jutro rowerek odpowiednio prezentował się w pociągu Deutsche Bahn, a potem na Rugii.
Całe to mycie okazało się jednak g... warte, bo kiedy pojechałem dziś na Masę Krytyczną, pojawił się deszczyk.
Ot tak na chwilę, żeby zniweczyć cały mój wkład pracy w mycie.
Masa Krytyczna była dziś ogromna, a trasa długa. Oczywiście ta cała Masa porusza się tak wolno, że zmarzłem, więc po godzinie odłączyłem się od tłumu i pojechałem do domu, ostro kręcąc dla rozgrzewki.
Gadbagienny na Masie (ex-Bikestatowicz). © Misiacz

Pojawił się też klasyczny tandem, na którym para, która na nim przyjechała brała rowerowy ślub.
Tandem na Masie. © Misiacz

Tandem na Masie 2. © Misiacz
Rower:KTM Life Space Dane wycieczki: 25.77 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 37.00 km/h
Temperatura:3.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: 473 (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(3)

Powrót Kozy z wygnania...

Wtorek, 22 marca 2011 | dodano: 22.03.2011Kategoria Szczecin i okolice
Kiedy pojechałem Kozą 10 marca do taty na urodziny i ją tam zostawiłem, nie spodziewałem się, że odbiorę ją...dopiero na wiosnę. ;)))
Blisko tydzień przerwy od roweru sprawił, że mięśnie dobrze odpoczęły i fajnie się kręciło, mimo faktu, że to jednak dość oporna Koza.

A tu znaleziony żarcik o zasadności używania kasku w czasie jazdy na rowerze:
Rower:Koza Dane wycieczki: 7.37 km (1.00 km teren), czas: 00:23 h, avg:19.23 km/h, prędkość maks: 30.50 km/h
Temperatura:18.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(7)

Trafiłem ze Szczecina do Mrągowa i ...

Sobota, 19 marca 2011 | dodano: 19.03.2011Kategoria Mazury na rowerze teściowej, Po Polsce
Podczas, gdy moje szczecińskie Cyborgi robią właśnie w tej chwili wypadzik na 300 km, ja tkwię w Mrągowie na Mazurach z wizytą u mamy Basi.
Miałem nawet pomysł „podprowadzić” jej miejski rowerek i gdzieś wyskoczyć, bo po 3 dniach mojego „niejeżdżenia” miałem już zapytania, co się stało, że „przestałem jeździć”, ;)))
Ku mojemu zaskoczeniu zaczął padać jednak deszcz, a gdy rano otworzyłem oczy, szary świat za oknem pokrywała śniegowa ciapowata breja.
W tej sytuacji narażanie roweru teściowej na pobrudzenie nie wydawało się zbyt rozsądnym pomysłem. ;)))
Wziąłem więc przykład z dzielnych trenażerowców i potuptałem do parku nad jeziorem Czos, by choć trochę zrekompensować cyklotyczne braki. Fakt, że nie miałem temperatury jak w pokoju, nie leciał też w TV żaden „ambitny” film typu „Barwy nieszczęścia”, który mógłby mnie nakręcić tak, że mógłbym wpisać z 200 km i średnią 30 km/h.
Zamiast tego najpierw dobrałem się do lodowatej w dotyku maszyny tego typu…
Stacja nr 1. Marągowo. © Misiacz

…i do kolejnej…
Stacja nr 2. Mrągowo. © Misiacz

…potem jeszcze do kolejnej, aż wreszcie JEST!!!
Stacja nr 3. Trenażer dla twardzieli. Mrągowo. © Misiacz

Znalazłem prawdziwy, polowy trenażer - cóż za cudowne uczucie - i nawet mimo tego, że nie było możliwości regulowania wysokości siodełka, to czułem się spełniony, mając błogą świadomość, że mogę zrobić wpis na Bikestats.
Po prostu dałem czadu! ;)
Od wpisywania kilometrów się jednak powstrzymałem, pozostawiam to ambitniejszym sportowcom. ;)
P.S. Zdjęcia "przytłaczają" jakością, bo zrobiłem je komórką. Rower: Dane wycieczki: 0.00 km (0.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 0.00 km/h
Temperatura:0.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Znikający czerwony punkt przed Nowogardem! :)

Sobota, 12 marca 2011 | dodano: 13.03.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ...
Nie pojechałem z Cyborgami do Prenzlau. Chciałem odpocząć! Los jednak nie pozwolił, bo trafiłem do Sebastiana (Shrinka) do Nowogardu na „leczenie” mojego laptopa. Jako, że cholera była wyjątkowo oporna, zszedł nam wczoraj blisko cały dzień, w środku którego zrobiliśmy sobie małą wycieczkę na przewietrzenie głów. Ponieważ walka z laptopem się przeciągnęła, a Pani Shrinkowa dostarczyła piwo strudzonym wojownikom, nie pozostało nic innego, jak spędzić noc w tych jakże gościnnych progach, a z rana wybrać się na relaksującą przejażdżkę. Hmmm...relaksującą... ;)))
Sebastian zaplanował wycieczkę do pałacu w Rybokartach, specjalnie dla mnie miała ona przebiegać asfaltami, pomimo, że Shrink użyczył mi swojego „flagowego” górala. Okazało się, że z rana dołączy do nas również Bartek (Siwiutki).
Co do tego górala...cóż...jako notoryczny użytkownik trekkinga albo szosówki, miałem poważne wątpliwości, czy dam sobie radę na takim sprzęcie na grubych oponach.
Po pierwszych 20 kilometrach nasza średnia wynosiła 27 km/h. Prawdę mówiąc...eee...hm...dość znacznie się do niej przyczyniałem. Nic z tego nie rozumiem, jak można na góralu momentami pomykać 40 km/h i nie czuć zmęczenia, a w przypadku o wiele lżej jeżdżącego trekkinga uzyskanie takich prędkości wiąże się ze znacznym wysiłkiem. Może to ktoś wyjaśnić? To musi mieć jakiś związek z konstrukcją roweru, no bo przecież nie z moją.
Przez Miętno, Wierzchy i Truskolas dotarliśmy do Trzygłowia. Stoi tam pałac, który jest obecnie remontowany. Tam mieliśmy pierwszą w sumie uczciwą przerwę, więc rozleźliśmy się po posiadłości z aparatami i batonikami w łapach. Widać, że wiosna jest tuż, tuż…

Shrink przed pałacem.


Po tej nawet całkiem długiej przerwie ruszyliśmy dalej...a mi o dziwo, fajnie jechało się na tym rowerku, choć gdybym go miał, to pierwszą rzeczą byłaby zmiana siodełka na skórzane i zmiana gripów na szersze.

Zdjęcie wykonane przez Shrinka.

Inną przyczyną, dla której rowerki fajnie szły, był ostry wiatr wiejący nam prawie w plecy. Na poniższym zdjęciu doskonale widać, jak wyginają się gałęzie brzozy.
Brzoza na wietrze. © Misiacz

Kiedy dojechaliśmy w okolice wsi Rzęsin, wiedziałem, że będzie skrót polną drogą, ale nie spodziewałem się, że będę jechał 5-10 km/h, próbując wydobyć się z błota i rozmiękłej ziemi, w której zapadały mi się koła i buksowały w miejscu. Średnią oczywiście szlag trafił (to informacja dla tych, którzy na wyjazdach najbardziej pasjonują się tym wskazaniem;))).
Skrót okazał się męczący, niby parę kilometrów, a byłem cały mokry.

Zdjęcie i aranżacja: Shrink.

Pokonawszy skrót, zaczęliśmy szukać drogi na Rybokarty, ale nijak znaleźć jej nie mogliśmy. Z Kukania ruszyliśmy na Wołczyno i jeszcze dalej, w końcu w jednej z zagród uzyskaliśmy informacje, że jednak trzeba się cofnąć 2 km do Wołczyna i jechać …polną drogą, bo lepszej nie ma.
No cóż, a niech będzie i polna. To jednak, po czym przyszło nam „jechać” nie powinno w ogóle nazywać się drogą. Koła grzęzły w błocie, pewne odcinki były zupełnie nieprzejezdne. Niezła frajda! ;)

Zdjęcie i aranżacja: Shrink.

W końcu dotelepaliśmy się do Rybokart. Pałac jest niesamowity, choć wymaga jeszcze trochę pracy.

Naprzeciwko pałacu znajduje się kościół z wieżą o konstrukcji szachulcowej.

To mój rumak, którego dosiadałem na wyprawie, oparty o pałacowe drzewo.

Na tyłach pałacu znajduje się jezioro, które mimo wysokich temperatur nadal pokryte jest lodem.


Widok na pałac z pomostu.

Podkręcam średnią na innym rowerze.

Zwiedziwszy tereny pałacowe, ruszyliśmy malowniczymi lasami i pagórkami w kierunku Gryfic. Już wiedzieliśmy, że w drodze powrotnej wiatr wystawi nam słony rachunek wraz z lichwiarskimi odsetkami za wcześniejszą pomoc.
W Gryficach skierowaliśmy się w stronę muzeum kolei wąskotorowej. Bilet wstępu kosztował 6 złotych. To miejsce jest tak klimatyczne, że nawet ci, którzy jeżdżą wyłącznie dla średniej byliby zadowoleni z wejścia tam. Zdjęć będzie sporo, bo muzeum naprawdę mnie urzekło, tam wręcz czuje się historię.


Ciuchcia niczym z bajki dla dzieci, wyprodukowana w latach 20-tych w Niemczech, dzielnie pracowała do roku 1979.
Kto dziś robi tak trwały sprzęt?


Wagoniki jak zabawki.

Resor. Musiał zapewniać specyficzny komfort. ;)

Podobny komfort zapewniały jego siedziska. Cóż z tego, że niewygodny – bardzo chciałbym mieć możliwość przejechania się tym wagonikiem. Zdjęcie zrobione przez szybkę.

Lokomotywa wyprodukowana przed wojną w słynnej szczecińskiej stoczni „VULCAN”.

Ktoś zapyta, czemu słynnej i co mogło być w ogóle w Szczecinie słynnego? Było wiele rzeczy. Wystarczy kliknąć na powyższy link, żeby dowiedzieć się, że stocznia ta przed wojną produkowała takie transatlantyki, przy których „Titanic” wyglądał jak kuter rybacki. Cztery ze zbudowanych na "Vulcanie" statków pasażerskich dwunastokrotnie zdobywały Błękitną Wstęgę Atlantyku, o czym Anglicy jakoś niechętnie wspominają (albo pomijają ten fakt zupełnym milczeniem).
Oprócz statków stocznia ta produkowała również lokomotywy i inne maszyny, a w czasie wojny również U-booty dla hitlerowskiej Kriegsmarine.
Po torach lokalnych kolei poruszały się również i takie „vany”. ;)

Nim elektryczność przyjęła się na dobre, za reflektory robiły…lampy naftowe!

Naprawdę nie chciało mi się stamtąd wychodzić, ale trzeba było ruszyć w drogę. Za Gryficami ruszyliśmy najpierw w stronę Golczewa. Wiatr ostro dawał w twarz.
Do Golczewa jednak nie dojechaliśmy, tylko skręciliśmy w lewo w stronę Nowogardu, jadąc już odcinkiem, który przemierzaliśmy z rana.
Nie wiem, o co chodzi, ale jak zwykle pod koniec wycieczki coś we mnie wstąpiło i mimo wiatru w pysk jechałem z prędkością 28-30 km/h. Czy to znowu kwestia konstrukcji Shrinkowego górala?
Kiedy po jakichś 5 kilometrach zatrzymałem się na picie, dogonił mnie Shrink i stwierdził, że to moje słynne, deklarowane wszem i wobec „zrównoważone tempo turystyczne” jest…eee…hmm…nieco dziwne! ;)))
Z racji koloru kurtki zostałem nazwany "Znikającym Czerwonym Punktem". ;)
Starałem się nie wyrywać naprzód, ale jakoś tak samo wychodziło. W końcu dojechaliśmy do Nowogardu, gdzie pożegnaliśmy Siwiutkiego, a ja – po obiadku u państwa Shrinków – wsiadłem w samochód, podziękowałem za miłą gościnę, użyczenie roweru i pojechałem do Szczecina.
To był wspaniały weekend, raz jeszcze dziękuję!

Rower: Dane wycieczki: 80.30 km (7.80 km teren), czas: 03:36 h, avg:22.31 km/h, prędkość maks: 41.00 km/h
Temperatura:14.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(9)

Co dwa Miśki to nie jeden!

Piątek, 11 marca 2011 | dodano: 11.03.2011Kategoria Po Polsce, Szczecin i okolice, Szczecińskie Rajdy BS i RS, U przyjaciół ...
Nowogard. Przeciwko nam był komputer, który za diabła nie chciał przyjąć do wiadomości, że jego Windows jest w agonii i należy z nami współpracować.
No, a ten fiutek nie zamierzał!
Pogoda za oknem była naprawdę super...Kiedy w końcu pokonaliśmy dziada, zeszliśmy po rowery do piwnicy, wyszliśmy przed blok...No i co? Pogoda przestała być super.
Lunęło. Popadało 5 minut tylko po to, żeby nas zmoczyć, zmoczyć drogi, a potem żeby na nas chlapało spod kół.
Nic to, pojechaliśmy na nowogardzki Smoczak!

Po lekkiej dawce motocrossu ruszyliśmy drogą pożarową do Ostrzycy.
Fajna trasa, bo mało ruchliwa. W pewnym momencie jechaliśmy za starą Fiestą, która miała niespecjalnie wysoką średnią. My mieliśmy większą! ;)

Przejechaliśmy przez Ostrzycę i skierowaliśmy do miejscowości Kulice.
Wiaterek tradycyjnie już "umilał" nam jazdę.
W Kulicach zatrzymaliśmy się, żeby cyknąć fotki dworku, w którym swego czasu pomieszkiwała rodzina Bismarcków.

Największą jednak atrakcją wyjazdu był przejazd dawną trasą kolejki wąskotorowej.
Jego atrakcyjność polega na tym, że składa się z wertepów wywalających co luźniejsze plomby z zębów.
Kulminacją były kąpiele błotne, błotna impregnacja butów i gięcie tarcz w korbie. Naprawdę było fajnie! ;)

Zadowoleni z wyjazdu i pełni nowych sił wróciliśmy, by dalej mocować się ze "znakomitymi" produktami Billa Gates'a typu Windows i Office... ;)
Serdecznie polecam wpis i fotki Shrinka, które stanowią doskonałe uzupełnienie mojej relacji! ;) Rower: Dane wycieczki: 31.10 km (8.90 km teren), czas: 01:30 h, avg:20.73 km/h, prędkość maks: 38.00 km/h
Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(6)

Rosynantem...

Czwartek, 10 marca 2011 | dodano: 10.03.2011Kategoria Szczecin i okolice
Znów do Technic-Control "na dyżur". Spodobało mi się. Samochód pokrywa się kurzem, a motorek jeszcze śpi snem zimowym. ;)
Moje rowery rzadko sypiają. ;))) Rower:Rosynant Dane wycieczki: 25.00 km (1.00 km teren), czas: 01:01 h, avg:24.59 km/h, prędkość maks: 41.70 km/h
Temperatura:5.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(2)

Kozą...

Środa, 9 marca 2011 | dodano: 09.03.2011Kategoria Szczecin i okolice
Do PZU ubezpieczyć motorek. Jassny gwint, zdrożało o blisko 100%. Chyba przyjdzie używać samego roweru... Rower:Koza Dane wycieczki: 7.94 km (1.00 km teren), czas: h, avg: km/h, prędkość maks: 28.00 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(0)

Rosynantem...

Wtorek, 8 marca 2011 | dodano: 08.03.2011Kategoria Szczecin i okolice
Naprawdę mi się dziś nie chciało jechać samochodem do firmy Technic-Control, sponsora naszych nowych letnich strojów kolarskich.
Na Kozie też mi się nie chciało, więc padło na Rosynanta.
Ta szybka maszyna dowiozła mnie do firmy w lepszym czasie niż samochód, raz, że utrzymanie 30 km/h to żaden problem, a dwa - korki to nie dla mnie. ;)

Rosynant przed Technic-Control. Szczecin © Misiacz


Po odsłużeniu dyżuru pomknąłem na działkę, odwiedzić tatę. Rower:Rosynant Dane wycieczki: 15.50 km (0.00 km teren), czas: 00:36 h, avg:25.83 km/h, prędkość maks: 40.50 km/h
Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Kalorie: (kcal)
Linkuj | Komentuj | Komentarze(4)